LogowanieZarejestruj się
News

Testujemy topowe dokanałówki Final Audio Design: Piano Forte IX. Pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Piano Forte IX tyt

Niebanalny produkt, inny niż to, do czego przyzwyczaili nas producenci słuchawek dokanałowych. Nietypowa obudowa, wykonana całościowo z metalu, aplikacja bez jakichkolwiek gumek, miękkich wkładek, które przecież są standardem, czymś co spodziewamy się ujrzeć w tego typu produkcie. Tutaj jest zupełnie inaczej, te słuchawki onieśmielają. No bo jak, włożyć te metalowe „cosie” do ucha? Dodatkowo to jest ciężkie, bo jak wyżej wspomniałem całość wykonana jest ze stali nierdzewnej. Po co takie coś, zapytacie? Ano konstrukcja tych słuchawek nie jest przypadkowa, jest gruntownie przemyślana pod kątem fizjologii, ale nade wszystko brzmienia. Oto, co napisał na temat Piano Forte IX dystrybutor (Fonnex):

” (…) Najważniejszą częścią stanowiącą o jakości dźwięku jest tutaj końcówka z otworem. W zwykłych słuchawkach dokanałowych silikonowe wkładki zatykają kanał uszny. Jeśli kanał uszny pomiędzy membraną a błoną bębenkową jest zatkany, następuje dobry przekaz niskich tonów ale jednocześnie membrana narażona jest na oddziaływanie dużego ciśnienia, co powoduje pewne zniekształcenia.  Równocześnie silikonowe wkładki blokujące kanał uszny, same w sobie spełniają rolę membrany. Uszczelnianie i zwiększanie izolacji akustycznej tylko pogłębia zniekształcenia i pogłosy. Efektem tego są zdeformowane dźwięki o mętnym zabarwieniu. W serii Piano Forte pozbyto się silikonowych wkładek i skonstruowano słuchawki o jednolitej zintegrowanej budowie, które odtwarzają dźwięk naturalnej jakości, płynący wyjątkowo swobodnie i przestrzennie. Zwykle słuchając muzyki przez słuchawki mamy wrażenie jakby dźwięk rozbrzmiewał w naszej głowie. W serii Piano Forte powstały dźwięk dociera do nas płynąc przez przestrzeń, dzięki czemu odczuwamy muzykę w najbardziej naturalny sposób. Dodatkowo w zwykłych słuchawkach dokanałowych przetwornik jest odpowiednio dopasowany do uszczelnionego przez wkładki kanału słuchowego.  Pozbywając się wkładek, nie jesteśmy w stanie w żaden sposób delektować się muzyką przy zachowaniu standardowych parametrów. Stworzenie słuchawek bez wkładek dousznych wymagało więc wielu innowacji technicznych, takich jak skonstruowanie przetwornika o bardzo dużej średnicy. (…)”

A jak to wygląda w praktyce? Piano Forte IX definiują na nowo to, co można uzyskać wkładając coś du ucha. Niebywała szczegółowość, umiejętność komunikowania każdego wybrzmienia (niezwykła precyzja, to wypisz, wymaluj „szkiełko i oko”), fantastyczna barwa, naturalny dźwięk jaki się wydobywa z tych słuchawek to rzeczy, których po IEMach (jakie dobre by nie były) raczej się nie spodziewamy. To dźwięk zbliżony do wysokiej klasy słuchawek nausznych. Co więcej, nie gra nam w głowie, tylko mamy tu szerszą perspektywę, umiejętność kreacji sceny, przestrzeni jakiej byśmy się po dokanałówkach nie spodziewali. Te IEMy są bezlitosne dla gorszego źródła, słuchanie na nich kiepskich mp3 mija się z celem! Warto zadbać o odpowiednią realizację, bo w przeciwnym razie usłyszymy to, czego wolelibyśmy nigdy nie usłyszeć. Testowałem Forte IX m.in. z aplikacją WiMP HiFi. Tam, gdzie występował materiał w kompresji bezstratnej jakość była bez zarzutu. W sytuacji, gdy trafiał się utwór skompresowany stratnie (trafiłem na coś, co prawdopodobnie miało najniższe parametry oferowane w usłudze) i powiem Wam jedno: degradacja brzmienia była gigantyczna, tego nie dało się zwyczajnie słuchać. Uwagę przykuwa szczególnie niezwykle realistyczna góra, to słuchawki które potrafią oddać całe bogactwo górnego zakresu, soprany są detaliczne, precyzyjne, czasami wkradnie się w przekazie pewna ostrość, co wszakże nie powinno dziwić (tzn. nie powinien dziwić taki odbiór), bo jesteśmy po prostu przyzwyczajeni do zmiękczania wysokich tonów. Tak zazwyczaj grają testowane przeze mnie słuchawki. Tutaj jest zupełnie inaczej. Szkiełko i oko, ale nie w pejoratywnym sensie (ultraanalitycznego, zimnego brzmienia, pozbawionego „ducha”), bo mamy powietrze, mamy emocje, mamy fantastyczną średnicę (wokale!!!), wyrafinowany bas. Wyrafinowany, w tym wypadku oznacza, spleciony, koherentny, wpisujący się w cały przekaz. Tutaj nie ma żadnego podkreślenia, nie ma jakiegoś wypchnięcia, czy po prostu szczególnego zwracania uwagi na ten zakres. Tutaj jest spójność, kultura, idealna kontrola, co w połączeniu ze wspomnianą średnicą tworzy właśnie wyrafinowany fundament… niebywałe, że można coś takiego osiągnąć w takiej, teoretycznie mobilnej aplikacji. Czyste, high-endowe, przebogate, pełne smaczków brzmienie, nie ciepłe, nie zimne, nie ciemne – po prostu naturalne. Kapitalne oddanie klasycznych instrumentów… ta wiolonczela, te skrzypki, ten fortepian! To naprawdę robi ogromne wrażenie! W sumie te IEMy będą prawdziwym objawieniem dla melomana słuchającego dużo klasyki. O ile tylko w ogóle zainteresuje się …dokanałówkami… to musi koniecznie posłuchać tych słuchawek. Gwarantuje, że po takiej sesji zakiełkuje w jego głowie przedziwna myśl: zaraz, zaraz to może poza gramofonem, moim ulubionym odtwarzaczem i stertą płyt jest jeszcze jakiś inny świat? Ano, jest…

Napisałem: „teoretycznie mobilnej”? No właśnie, te słuchawki kompletnie nie nadają się do słuchania ich na rowerze, do biegania, a nawet do zwykłego przemieszczania się na zewnątrz w sytuacji, gdy mamy niewielki wiaterek. Konstrukcja obudowy, jej metalowy, opływowy kształt w połączeniu z wielkością (słuchawki wyraźnie odstają od małżowin), powoduje że wszystko nam furkoce. Furkotanie uniemożliwia w praktyce odsłuch, zaradzić temu można na dwa sposoby: robimy sobie klapki, przykładając dłonie do uszu (mało praktyczne, przyznacie), względnie kupujemy jakieś nausznice (najlepiej z futerkiem ;-) ) i mamy izolację. Izolacja od wiatru jest tutaj podstawą w przypadku grania na wynos. Nie ma innej opcji. Patrząc na rzecz z innej strony, Piano Forte (seria) to wg. mnie jedyne takie, właściwie stacjonarne słuchawki dokanałowe na rynku. Specyfika ich konstrukcji, fantastyczne możliwości brzmieniowe, w połączeniu z kanapą, fotelem dają wyborny, czy też najlepszy efekt. Przy czym, jak każde IEMy, te słuchawki są bezproblemowe odnośnie napędzenia, już z iPodem Touch (w którym moc wzmacniacza jest naprawdę …lilipucia) przy ustawieniu 70-80% robi się bardzo (dla mnie za bardzo) głośno. Nie trzeba zatem żenić ich z jakimś zewnętrznym wzmacniaczem, nie trzeba choć można… tutaj wszak idzie o jak najwierniejszy przekaz, a jakiś dobry, mobilny DAC (zazwyczaj rzecz zintegrowana właśnie z amplifikacją), czy wysokiej klasy DAP tylko tu pomoże, zapewnimy słuchawkom idealne, optymalne warunki. Tak czy inaczej, moim zdaniem zarówno z iPodem Classic (hi-resy 24/48) jak i wspomnianym Touch (hi-resy 24/48, WiMP HiFi) było wybornie, a słuchając na przetworniku USB Audioquest DragonFly (24/96) byłem zwyczajnie zafascynowany możliwościami tego produktu. Pożyczony na chwilę odtwarzacz Astell&Kern (niestety AK120 II koniec, końców nie dotarł do nas) to niewątpliwie świetne uzupełnienie dla tych słuchawek. IEMy stacjonarne? Trochę tak, czy raczej przenośne słuchawki do słuchania w skupieniu, w miejscu, gdzie da się usiąść, albo położyć się i odpłynąć.

Nie są to słuchawki idealne od strony ergonomii. Są ciężkie (co ciekawe, mimo gabarytów, nie wypadają), kabel lubi się zawijać, tworząc irytujące pętelki, przydałoby się w komplecie dodatkowe nosidełko (woreczek, względnie małe pokrowce na każdą ze słuchawek). Trzeba też zadbać o higienę, tzn. dość często czyścić obudowę. Widać, że priorytetowo potraktowano tutaj to, co najważniejsze – uzyskanie jak najlepszego, najwierniejszego brzmienia. I to się udało. Inne elementy były podporządkowane temu celowi, łączenie z funkcjonalnością (czy może przeznaczeniem). To nie są słuchawki służące do grania na wynos (patrz wyżej), a już na pewno do jakiejś aktywności – to nie jest taki produkt, to zupełnie nie to. To poniekąd odpowiednik wysokiej klasy, stacjonarnych słuchawek nausznych, tyle że w innej formie, w formie dokanałówek. Dla niektórych problemem będzie aplikacja (głęboka, czujemy wyraźnie że coś tam w tym uchu siedzi, coś się w nim znajduje… ale, no właśnie, ale w sumie słuchawki są całkiem wygodne, nie męczą), dla innych niemała cena… tak, ta nie jest niska, ale jak wyżej, to high-endowe słuchawki, to dźwięk który znacząco odbiega od tego, czego możemy spodziewać się w tego typu aplikacjach. Można wręcz powiedzieć, coś zamiast nauszników za parę tysięcy (cena FAD Forte IX wynosi 4499zł). Oczywiście pod warunkiem, że takie coś, to znaczy takie coś wkładane do uszu, nam odpowiada. Brzmieniowo to słuchawkowy olimp. Aż się boję, co mogą pokazać Forte X… mam nadzieję, że uda się je przetestować na naszych łamach i że będzie to test z najlepszymi źródłami przenośnymi (AK 120 II, iFi iDSD Micro etc.).

Na zakończenie (o kurcze, właściwie recenzja nam wyszła, a nie pierwsze wrażenia), parę słów na temat oprawy. Słuchawki otrzymałem zainstalowane na drewnianym postumencie, na czymś co zapewne bardzo pozytywnie będzie się kojarzyć wszystkim wielbicielom sushi ;) To wersja do salonu. Nabywca otrzymuje w komplecie piękne pudełko (patrz obrazek umieszczony poniżej). Cóż, w ogóle mnie to nie dziwi, to znaczy przywiązanie uwagi do szczegółów, do opakowania, do oprawy właśnie, to immanentna cecha japońskich produktów. Tutaj tak właśnie to wygląda. Samo „etui” w wersji „salonowej”, prezentacyjnej wygląda pięknie, kojarzy się jednoznacznie (Nippon!). Do kompletu brakuje tylko i aż jakiegoś woreczka, względnie jakiś pokrowców na same słuchawki. Ok, przydałby się jeszcze przyrząd (czy akcesoria) do czyszczenia. Prawdopodobnie, w najbliższym czasie, nieco jeszcze rozbuduję ten wpis i faktycznie będzie to finalna recenzja. Warto będzie napisać coś więcej o niebanalnej konstrukcji, wspomnieć o samej muzyce, którą słuchałem korzystając z tytułowych słuchawek. Poniżej, krótka fotogaleria…

Takie coś znajdziemy na półkach w salonie, w sklepie audio…

Metalowe opakowanie, które otrzymuje nabywca Forte IX

Dodaj komentarz