LogowanieZarejestruj się
News

„Mastered for iTunes” – dlaczego nie wierzę w wysoką jakość audio Apple

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Mastered for iTunes

Parę dni temu Apple oficjalnie uruchomiło w ramach swojego sklepu muzycznego miejsce, w którym dostępna jest muzyka „w lepszej jakości”. Na iTunes pojawiła się zakładka „Mastered for iTunes”, dodatkowo firma udostępniła dokument opisujący proces masteringu plików audio na potrzeby jabłkowego sklepu muzycznego, przy okazji informując użytkowników oraz zainteresowane osoby o podstawowych kwestiach związanych z jakością muzyki, sposobami przeniesienia tego co zapisano w studio do formatu, czy formatów dostępnych dla konsumenta (patrz: oficjalny dokument dostępny tutaj). Sam dokument jest bardzo użytecznym zbiorem informacji o sposobach masteringu, o podstawowych kwestiach związanych z dźwiękiem, jego rejestracją oraz zapisem, problemach jakie związane są z wiernym przeniesieniem muzyki na dany nośnik. Wszystko wygląda bardzo sensownie aż do chwili, gdy Apple przedstawia swoją filozofię związaną z uzyskaniem lepszej jakości, próbą wprowadzenia do iTunes lepszego jakościowo materiału.

Można przyklasnąć, gdy czyta się krytykę „loudness war”, prawdziwego przekleństwa, polegającego na sztucznym zawyżaniu poziomu głośności podczas masteringu audio, bardzo dobrze opisano kwestie związane z podstawami dotyczącymi wad dotychczasowych metod rejestrowania nagrań (między innymi minusy downsamplingu i upsamplingu), słusznie zwrócono uwagę, że znacznie lepsze rezultaty przynosi zapisanie materiału w jakości zbliżonej, czy tożsamej do mastera (zazwyczaj jest to materiał 24, albo nawet 32 bitowy, o częstotliwości próbkowania 96kHz, a bywa że nawet 192kHz, czy wręcz 352.2kHz vide pliki DXD). I nagle, ni z tego ni z owego, Apple stara się nam udowodnić, że to co oferuje obecnie w ramach „lepszej jakości”, czyli skompresowane STRATNIE pliki AAC 256kbit jest tożsame z gęstymi plikami, muzyką zapisaną bezstratnie o jakości 24bit/96~192kHz! To bzdura, co więcej Apple w ten sposób niestety prawdopodobnie uniemożliwia postęp w dziedzinie jakości, nie decydując się na zaoferowanie w iTunes muzyki skompresowanej bezstratnie. Co za rozczarowanie (choć nie ma mowy o zaskoczeniu, patrz podsumowanie)! Szczególnie dla niektórych może to być trudne do zrozumienia, biorąc pod uwagę wymowę opisywanego dokumentu (kwestie masteringu opisano bardzo rzetelnie), to że Apple ostatnio udostępniło swój bezstratny kodek (Apple lossless, ALAC), umożliwiając wykorzystanie go przez wszystkich chętnych nieodpłatnie, co dawało nadzieję na pojawienie się naprawdę nowej, wyższej jakości w jabłkowym, wirtualnym sklepie. Jak widać, te oczekiwania zupełnie rozminęły się z rzeczywistością…

Firma opisuje proces masteringu, używane przez inżynierów narzędzia, pozwalające wg. Apple na uzyskanie znakomitych rezultatów. Na marginesie, przy okazji, poza wzmiankowanym dokumentem, firma z Cupertino udostępniła nowe narzędzie do konwersji plików, w tym tych o wysokiej rozdzielczości (24bit) do formatu AAC. Pojawia się zatem magia cyferek (32bitowy proces konwersji), niby mimochodem wrzucone są informacje o sprzęcie o audiofilskiej proweniencji (dedykowane do współpracy z handheldami Apple produkty firmy Bowers&Wilkins), podkreśla się fakt wykorzystania w procesie masterów na potrzeby iTunes, najlepszych jakościowo źródeł. Źródłem jest zatem taśma matka ze studnia nagrań, obecnie najczęściej w formie nieskompresowanego materiału o bardzo wysokich parametrach, który można potem dowolnie przekształcać w celu uzyskania zakładanej jakości na potrzeby nośnika, grupy produktów/urządzeń etc. I wszystko byłoby ok, gdyby nie to że mówimy o plikach poddanych silnej kompresji, o procesach które mają wpływ na jakość, o których zresztą… wspomina samo Apple w swoim dokumencie! Co prawda gładko przechodzi nad kwestią kompresji stratnej, starając się uwypuklić praktyczne zalety takiej metody zapisu materiału (przenoszenie archiwów muzycznych – handheldy), ale to przecież nie zmienia istoty rzeczy!

I nic tu nie zmienia fakt nieco lepszej jakości AAC w porównaniu z MP3 przy podobnych parametrach pliku. To właśnie dlatego zachwycamy się dobrymi realizacjami w 24 bitach, słyszymy wyraźną różnicę na plus w stosunku do zapisu oferowanego na płycie kompaktowej, bo nie idziemy na kompromisy (płyta CDA to jakościowy kompromis!). W przypadku Apple wynikowy plik nadal ma 16 bitów (16bit/44.1kHz), co więcej (gorsza) jest to plik poddany stratnej kompresji. Można w tym miejscu posłużyć się analogią ze świata cyfrowej fotografii – format JPEG jest świetny w zastosowaniach amatorskich, ale nigdy nie będzie standardem profesjonalnym, nieskompresowane pliki RAW (14bit… nasz 24bitowy master audio) konwertuje się do formatu TIFF (8bit… nasza 16bitowa płyta CDA), pozostawiając stratną konwersję (JPEG) amatorom (muzyka poddana stratnej kompresji). Różnica w jakości jest oczywista dla każdego, kto przyjrzy się plikom zapisanym w poszczególnych, wymienionych powyżej formatach. JPEG (MP3, AAC) nigdy nie zbliży się jakością do bezstratnego materiału, nie ma takiej możliwości. Jak plik zawierający osiem razy mniej informacji może równać się z masterem, nieskompresowanym oryginałem? To pytanie retoryczne. Wygląda na to, że Apple chce nam zaserwować wygodną (dla siebie) gadkę o tym, że wystarczy wziąć bardzo dobre źródło, poddać je różnego rodzaju transformacjom, aby uzyskać prawie to samo (podaję to jako nieoficjalną informację ze strony Apple wyczytaną na jednej z witryn: „pojawiła się opinia, że to 80-85% jakości mastera”). To, moim zdaniem grube nadużycie, mówiąc wprost – oszukiwanie klienta, któremu można oczywiście wmówić że silnie skompresowany plik nie zawiera informacji tak naprawdę zbędnych, bo przecież tych, których rzekomo i tak nie usłyszymy (obcinanie pasma, usuwanie informacji które teoretycznie nie powinny skutkować pogorszeniem jakości). Decyzja o udostępnieniu plików AAC 256kbit w ramach tzw. iTunes Plus (iTunes +) z całą pewnością związana jest z niedawnym uruchomieniem jabłkowej chmury – wiadomo, w tym wypadku im mniej (lżejszy plik) tym lepiej. Tyle tylko, że nic nie stało (stoi) na przeszkodzie, aby zaoferować nieskompresowany materiał w sklepie, jednocześnie ograniczając rozmiar plików (kompresja stratna) w sytuacji, gdy zechcemy w przyszłości streamować audio z jabłkowej chmury, czy (nawet) korzystać ze zdalnych archiwów.

Czy zatem nie ma różnicy, czy „nowe” AAC zabrzmią znacznie lepiej od tego co oferowano do tej pory, porównywalnie z plikami hi-res? Otóż NIC BARDZIEJ BŁĘDNEGO, to właśnie – jak dowodzi praktyka - kompresja stratna prowadzi do usunięcia istotnych składowych, tego co potem twórcy (np. Neil Young) opisują jako zmasakrowanie ich dorobku w formie szybko przyswajalnego hamburgera (MP3-ki). Zresztą sam zapis o jakości płyty CDA jest właśnie kompromisem i jak powrzechnie wiadomo, cyfrowa muzyka zapisana na kompakcie nie jest wolna od niekorzystnego, tzw. cyfrowego nalotu, wyostrzona, pozbawiona wielu elementów (harmoniczne), które różnicują do dzisiaj pod względem jakości nagrania na te zapisane cyfrowo na kompakcie i na te analogowe, które zawierają znacznie więcej informacji o dźwięku, są wierniejszym przekazem tego co zaśpiewał, zagrał artysta. Stąd pliki wysokiej rozdzielczości przenoszone są dzisiaj z winyli, z taśm matek, ale też z materiału w pełni cyfrowego, tyle tylko że oferującego bezkompromisową jakość – mamy więc stosunkowo nieliczne archiwa SACD oraz jeszcze rzadsze wydawnictwa DVD-A (gęste formaty, znacznie większa wartość próbkowania w porównaniu z tradycyjnym kompaktem) oraz coś, co jest obecnie nadzieją na powrót dobrego dźwięku – pliki hi-res, w jakich zarejestrowano muzykę w studiu nagraniowym.

Jak zatem podsumować to, co zaoferowało Apple? W tym momencie nie mogę ocenić tego inaczej, jak tylko negatywnie, jednoznacznie negatywnie. Firma z jednej strony niby dostrzega problem dotyczący niskiej jakości (niby, bo wg. Apple 128bitowe AAC oferowane od 2003 w iTunes brzmią bardzo dobrze), opisany powyżej dokument dowodzi że temat jest dobrze znany Apple, tyle tylko że niczego to de facto nie zmienia. Nadal w iTunes oferowane będą pliki skompresowane stratnie, o nieco lepszej jakości, nadal jednak gorszej od tego co oferuje dobrze zarejestrowana, dobrze nagrana płyta kompaktowa (i to bez względu na to, jakimi magicznymi zaklęciami z dziedziny marketingu będzie posługiwało się Apple!) Można złośliwie zadać pytanie szefostwu najbogatszej firmy IT (i nie tylko IT), dlaczego do tej pory za materiał źródłowy służyły zwykłe płyty CDA (taki wniosek płynie z lektury przedstawionego przez Apple dokumentu)? Ale może nie warto, w końcu to co obserwujemy idealnie wpasowuje się w politykę firmy, dodajmy bardzo skuteczną politykę, której główną ideą jest oferowanie czegoś „prawie” idealnego, często pozbawionego wielu kluczowych funkcji czy możliwości… z biegiem czasu, kolejne usprawnienia, „nowości” generują kolejne zera na kontach jabłkowego koncernu. Jak widać, to działa. W wypadku muzyki (niestety) to też działało i pewnie (a może jednak nie?) będzie nadal działać. Kiedy zatem w iTunes ujrzymy pliki audio hi-res, albo przynajmniej skompresowane bezstratnie o jakości płyty CDA? Kiedyś zapewne do tego dojdzie, wtedy gdy Apple oceni że mu się to po prostu opłaca. Osobiście jestem zawiedziony, ale jak wyżej, absolutnie nie zaskoczony takim obrotem sprawy. Musi zatem wystarczyć AAC 256kbit „Mastered for iTunes”, co tak naprawdę w żaden istotny sposób nie zmienia sytuacji odnośnie jakości audio. Przynajmniej w przypadku muzycznego imperium Apple…

ps. Polecam lekturę dwóch esejów dotyczących opisanej powyżej tematyki - pierwszy artykuł opublikowano tutaj, drugi dostępny jest pod tym adresem.

Dodaj komentarz