Nasz nowy felieton jest swoistym wprowadzeniem do tematyki muzyki z pliku, cyfrowych źródeł audio wysokiej jakości. Rozpoczynamy w ten sposób cykl artykułów poświęcony rewolucji (to chyba adekwatne określenie tego, co się dzieje obecnie w branży) związanej ze zmianami na polu dystrybucji oraz sposobu wydawania muzyki. Opublikowany poniżej tekst pojawił się pierwotnie na stronie ratuj muzykę! (patrz baner obok, z prawej) Muzyka z pliku to – niestety – nie tylko plusy, wiele pisze się o kiepskich nagraniach, o szkodliwych działaniach podejmowanych przez niektórych, ważnych ludzi z branży, o stratnej kompresji, o nadmiernym zwiększaniu głośności etc. Uważamy, że warto uświadomić ludziom, że odarcie muzyki z jakości, wykastrowanie jej z detali, z bogactwa jakie zawiera dobrze zarejestrowany materiał to poważny problem, to zwykłe oszustwo, pozbawianie nas tego, co często decyduje o pięknie, o emocjach, o tym wszystkim co istotne. Oczywiście, we wszystkim należy znać umiar – także w krytykowaniu. Jest miejsce na mp3, nie potępiamy (a wręcz jesteśmy zwolennikami) strumieniowych serwisów muzycznych (jeden z felietonów poświęcimy sieciowym serwisom audio), ale należy mieć świadomość, że to nie powinien być erzac, coś co zastąpi dobre realizacje, nagrania, dźwięk zarejestrowany oraz zapisany w taki sposób, w jaki chciałby go usłyszeć twórca, artysta. Nie odbierajmy sobie przyjemności z muzycznej uczty, nie rezygnujmy ze słuchania gęstych formatów na dobrych słuchawkach, na domowym zestawie stereo, w wygodnym fotelu, przy lampce wina. Serdecznie zapraszam do lektury oraz (przy okazji), do odwiedzin wspomnianej powyżej witryny ratuj muzykę…
Od mniej więcej dekady, czyli od momentu pojawienia się iTunes oraz popularyzacji darmowego kodeka mp3, zaczęliśmy powoli oswajać się z myślą, że to co fizyczne odejdzie niebawem w niebyt, że coraz częściej będziemy słuchać muzyki z pliku. Choć dzisiaj pojemność pamięci, dysków nie stanowi istotnego ograniczenia to wcześniej liczył się każdy megabajt, trzeba było muzykę poddawać silnej kompresji (stratnej), niestety, mającej spory wpływ na jakość. Wspomniane mp3 zawojowało świat, dla wielu osób to co się zaczęło dziać na polu cyfrowej dystrybucji audio było trudne do zaakceptowania, co gorsza (dla tych, którzy cenią uszy) fizyczny nośnik zaczął tracić udziały na rynku, obecnie jest w wyraźnym odwrocie. Jeśli weźmie się pod uwagę dane rynkowe nie ulega wątpliwości, że to właśnie muzyka pobierana bądź strumieniowana z sieci stanowi przyszłość całej branży, że to właśnie muzyka z pliku będzie niebawem jedynym (poza niszowymi nośnikami w rodzaju przeżywającego renesans czarnego krążka, względnie kolekcjonerskich wydań na CDA które się jeszcze jako tako sprzedają) medium dla dźwięku. Nie ma sensu okopywać się, protestować – zmienia się dzisiaj sposób dystrybucji, fonografia faktycznie przechodzi na cyfrę. W czasach dominacji kompaktu, królował analog – wystarczy popatrzeć na pierwszy lepszy tor audio sprzed jeszcze paru lat, te wszystkie prądożerne wzmacniacze, klasyczne pre-ampy, lampy… dzisiaj także w przypadku tego, co służy do odtwarzania, w przypadku sprzętu następuje cyfrowa rewolucja, wszystko zdaje się przechodzić do domeny cyfrowej.
Trochę chcę, trochę się boję…
Nowe zazwyczaj wywołuje, co naturalne, niepokój. Patrzymy na te wszystkie zmiany i od razu zadajemy pytanie – czy aby muzyka z pliku nie będzie pogrzebem jakości, estetyki, tego wszystkiego co kojarzy się z świadomym konsumowaniem sztuki, z zaangażowaniem? Czy nie zmieni się w szybko przyswajalnego hamburgera, w serwowaną nam przez potentatów z branży fonograficznej papkę, która na dłuższą metę wszystkim nam wyjdzie bokiem? Nie są to pytania pozbawione sensu, wręcz przeciwnie, dzisiaj nadal nie jesteśmy pewni w którym kierunku to pójdzie. Czy to, co dzisiaj obserwujemy – niezwykle szybką, często chaotyczną zmianę strategii wielkich producentów, koncernów, rosnącą presję ze strony tych, którzy oferują muzykę w streamingu, pojawienie się zupełnie nowych metod konsumowania muzyki – czy to wszystko nie doprowadzi do obniżenia standardów? Cóż, nikt nam nie da gwarancji, że muzyka z pliku będzie lepsza (choć może być lepsza i …bywa dużo lepsza) od tego co było, nikt nie powie na 100%, że za parę lat na rynku będą królowały pliki hi-rez (wysoka jakość dźwięku zapisana w gęstych formatach). Tak czy inaczej, dzisiaj jesteśmy jednak w innymi miejscu niż jeszcze parę lat temu, gdy sytuacja na rynku fonograficznym była jasna – albo CDA, albo poddane mocnej, stratnej kompresji mp3. Na szczęście, obecnie wygląda to inaczej, daje nadzieję, że to co nowe (pliki hi-rez, zmiana sposobu dystrybucji), wprowadzi nie tylko zdrowsze zasady (w relacjach wytwórnia – twórca – klient), ale da nam dużo większy wybór, często sporo lepszą jakość od tego, co było. No dobrze, zapytacie Państwo, gdzie tu ta lepsza jakość, o co w ogóle chodzi z tą całą muzyką z pliku hi-rez, z jakimiś gęstymi formatami, z tytułowym sformułowaniem: „bit, bitowi nie równy” (hasło, które zapewne wśród informatyków w pierwszym zdrowym odruchu wywołuje odruch wymiotny?) Już wyjaśniam…
(Nie)oczekiwany awans…
Za zapisaną w formie pliku muzyką ciągnie się paskudne dziedzictwo silnie skompresowanego dźwięku, zapisanego w „jakości płyty CDA” (czytaj w 128kbps – kilobajtach na sekundę), dostępnego wszędzie (czytaj w całym, wielkim Internecie) całkiem za darmo. To zresztą jeden z powodów, dlaczego dopiero dzisiaj, po tylu latach rozmawiamy o nowym etapie „cyfrowej rewolucji”. Cyfrowa rewolucja w audio dokonała się dawno temu, wraz z pojawieniem się mp3, odtwarzaczy przenośnych, zmianie preferencji i przyzwyczajeń konsumentów, którzy coraz częściej porzucali tradycyjne Hi-Fi (młodemu pokoleniu temat w ogóle mógł być nieznany) na rzecz komputerowego audio (dodajmy do tego popularne zestawy kina domowego). Muzyka z komputera (z sieci) kojarzyła się jednoznacznie źle (z piractwem oraz z podłą jakością) i właściwie te dwa światy (klasycznego audio oraz PC Audio) egzystowały obok siebie. Internet był traktowany przez wielkie firmy fonograficzne jak zło wcielone z podanych powyżej powodów. Do czasu. Okazało się, że coraz więcej ludzi nie ma ochoty na kupowanie fizycznych nośników, chcąc czegoś posłuchać odpala przeglądarkę internetową czy wyspecjalizowany program do pobierania. Coś trzeba było z tym fantem zrobić, bo po pierwsze w oczy wielkich fonograficznych gigantów zaczęło zaglądać widmo plajty, po drugie nowi gracze (z Apple na czele) zdefiniowali niejako na nowo sposób dystrybucji, konsumowania muzyki, po trzecie rozwój elektroniki użytkowej pozwolił na otwarcie nowych perspektyw przed producentami sprzętu oraz całą branżą. I tak najpierw nieśmiało, a dzisiaj już że tak powiem w głównym nurcie to, co było dla mas, plebejskie, marnej jakości, awansowało do miana przyszłości całej branży. PC Audio oraz muzyka z Internetu stały się wyznacznikiem postępu, nastąpiła także pewna ewolucja w dziedzinie mobilnego słuchania, za sprawą wszędobylskich smartfonów, usług streamingowych, wprowadzenia nowych formatów oraz profili audio (bezstratny zapis, nowe technologie), setek a może tysięcy słuchawek (w tym produktów wysokiej jakości), które ostatnimi czasy producenci rzucili na rynek. Odtwarzacze przenośne mp3 jako takie nadal egzystują na rynku, ale ich niedawna dominacja to już przeszłość. Znaczący postęp w elektronice, duże pojemności, szybkie procesory, oprogramowanie pozwalające na odtwarzanie wszystkiego (także tej lepszej jakościowo muzyki), doprowadziły w efekcie do tego, co dzisiaj stanowi źródło nadziei na popularyzację lepszego, kosztem gorszego – popularyzację muzyki z pliku skompresowanej bezstratnie o parametrach równych albo wyższych od zapisach w czerwonej księdze 16 bit/44.1 KHz (płyta kompaktowa).
Bity, formaty, kompresje…
Następcą kompaktu miały być fizyczne nośniki SACD oraz/lub DVD-Audio. Niestety szansa na popularyzację została zaprzepaszczona. Fizyczny nośnik ma dzisiaj jeszcze jednego przedstawiciela w postaci płyty Blu-ray (także Audio), jednak trudno uznać to za coś więcej niż ciekawostkę. Miniona dekada oraz przyszłość nierozerwalnie związane są z cyfrowym zapisem muzyki w plikach. Dzisiaj można bez pudła stwierdzić, że to właśnie taki sposób dystrybucji wyznacza kierunek rozwoju całej branży muzycznej. Zanim odpowiem na pytanie czym są pliki hi-rez, przyda się co nieco napisać o podstawach.
Zapis cyfrowy muzyki to zasadniczo trzy typy formatów: nieskompresowany, skompresowany bezstratnie oraz stratnie. Dźwięk zapisuje się zazwyczaj jako PCM (Pulse Code Modulation – częstotliwość próbkowania, która w przypadku płyty CDA przyjmuje częstotliwość 44.1 kHz przy 16 bitach na próbkę) lub LPCM (linearne PCM). Zazwyczaj w zapisie muzyki stosuje się format PCM o podanych powyżej parametrach, które to zostały wiele lat temu uznane za wystarczająco wierne oryginałowi, ponieważ pokrywają cały zakres pasma częstotliwości słyszalnych przez człowieka oraz prawie cały zakres rozpiętości dynamicznej słyszalnych dźwięków. Nieskompresowany PCM zatem bit po bicie odpowiada oryginałowi zapisanemu cyfrowo. Na rynku przyjęły się dwie formy zapisu: WAV oraz AIFF. Wadą tego rozwiązania była (do czasu) spora objętość nieskompresowanych utworów (dlatego wymyślono kompresję), trudności w uzupełnieniem surowego materiału o dodatkowe metadane (okładka, informacje o artyście, nagraniu etc). Obecnie można obejść te ograniczenia – mamy bardzo pojemne dyski, na rynku dostępne są także programy pozwalające na odczyt oraz wprowadzanie danych do plików tego typu. Niektórzy utrzymują, że jest to najlepsza metoda zapisu cyfrowego, lepsza od każdego skompresowanego materiału. Nie da się ukryć, że wielu realizatorów oferuje nagrania wysokiej jakości (w tym hi-rez) właśnie jako WAV (zazwyczaj są dwa pliki do wyboru – skompresowany bezstratnie i bez kompresji). Z czasem okazało się, że „wystarczająco wierne” nie wystarcza, że jednak zakres dynamiki, rozdzielczości może być lepszy od tego, co zapisano w czerwonej księdze (16 bit/44.1kHz), że przejście na gęstszy zapis skutkuje lepszą jakością dźwięku. Zanim pliki tego typu pojawiły się w większej liczbie na rynku, wyjście poza jakość CDA dokonało się za sprawą wspomnianych powyżej nośników SACD, DVD-Audio. O SACD wspomnę pod koniec niniejszego rozdziału (być może czeka nas renesans formatu, tyle że pod postacią plików o bardzo wysokich parametrach). Było więc lepiej, ale tylko nieliczni mogli to docenić, co więcej w przypadku obu nośników pojawiło się bardzo niewiele muzyki w porównaniu z powszechnie używanym kompaktem. Właściwie jako tako zadowoleni mogli być jedynie miłośnicy klasyki i jazzu.
Muzyka zapisana w kompresji to kodek oraz algorytm pozwalający na odczyt skompresowanych danych. Kontener w jakim zapisano dane, pozwala zazwyczaj umieścić przeróżne dodatkowe informacje, które zostaną odczytane przez odtwarzacz (oczywiście pod warunkiem, że ten jest do tego przygotowany od strony sprzętowej oraz programowej). Kodek zapisuje dane PCM w taki sposób, aby żadne informacje nie zostały pominięte, otrzymujemy po zdekodowaniu dokładnie to samo co przed kompresją. Ogólnie więc taki sposób zapisu odpowiada jakościowo oryginałowi, pliki bezstratne uznawane są powszechnie za format Hi-Fi (high-fidelity, inaczej są to źródła wysokiej jakości, wierne pierwotnemu zapisowi). To właśnie taki rodzaj zapisu (kompresja bezstratna) zdaje się dzisiaj zyskiwać na znaczeniu, stając się jednym z głównych sposobów rejestracji muzyki. Obecnie najpopularniejszym formatem jest FLAC (Free Losseless Audio Container), inne popularne formaty to ALAC (Apple Losseless Audio Container) oraz microsoftowy WMA (Windows Media Audio) w wersji bezstratnej.
Inaczej sprawa się ma z zapisem stratnym. W tym wypadku chodzi o kompresję pozwalającą na radykalne zmniejszenie objętości wynikowego materiału, zachowane są przy tym istotne dane, usuwane zaś te, które twórcy danej metody uznali za zbyteczne, możliwe do pominięcia. Pamiętam dawne czasy triumfu mp3, które zawojowało sieć, stając się standardem na rynku cyfrowej muzyki zapisanej w formie pliku. Początkowo optymistycznie zakładano, że coś co udało się zmniejszyć dziesięciokrotnie w stosunku do oryginału, zapisane w jakości 128bit, odpowiada jakości płyty kompaktowej. Dość szybko trzeba było zweryfikować ten pogląd. Pomogło zapewne wprowadzenie możliwości odtwarzania takiego materiału przez większość urządzeń audio, jakie w minionej dekadzie trafiły na rynek. Może gdy słuchało się na marnych pchełkach z przenośnego odtwarzacza mp3, nie robiło to większej różnicy, ale porównanie tradycyjnego kompaktu z zapisaną na pojedynczej płycie dyskografią ulubionego zespołu obnażyło w pełnej krasie wady tej metody zapisu muzyki. Okazało się, że owe „nieistotne” z punktu widzenia słuchacza informacje (bo, zgodnie z teorią, niesłyszalne), pozbawiły utworów esencji, życia, dźwięk stał się nijaki, płaski, na dłuższą metę po prostu nie do zaakceptowania. Do tego doszedł jeszcze zgubny proceder podbijania dynamiki, co miało de facto maskować gorszą jakość (subiektywnie, coś głośniej grającego gra… lepiej). Na szczęście dzisiaj nikt nie twierdzi, że stratna kompresja to HiFi. Nie oznacza to, że taki zapis się nie sprawdza, wręcz przeciwnie – idealnie pasuje do mediów strumieniowych, internetowego radia, może być stosowany wszędzie tam, gdzie jakość nie jest na pierwszym planie. Często korzystając z plików mp3, natrafiamy na tajemniczy skrót VBR. Chodzi tutaj o wykorzystanie kodeka o zmiennym przepływie danych. Poza MP3 popularność zdobyły jeszcze takie formaty, jak: AAC (Apple) oraz WMA (Microsoft).
Różnice między analogowym sygnałem a cyfrowym o różnym próbkowaniu
Zgodnie z teorią, przyjęło się, że 44100 próbek (44.1kHz) jest wystarczające z punktu widzenia naszych potrzeb (ludzkie ucho rejestruje dźwięki od 16Hz do 20kHz). Z jednej strony mamy fale dźwiękowe, świat analogu, fale ciśnienia o podłużnym przebiegu, z drugiej zaś – cyfrową rzeczywistość wyrażaną przez zera i jedynki. Jak zatem pogodzić te dwie sprawy, dlaczego wyższe parametry spotykane w gęstym zapisie pozwalają na uzyskanie lepszej jakości, na wyraźnie słyszalną różnicę? Jak pokazuje powyższy diagram, wyższa częstotliwość próbkowania oznacza zbliżenie się do faktycznego przebiegu wspomnianej, dźwiękowej fali (analogowego wzorca). Teoretycznie nie powinniśmy zauważać różnicy – to co na płycie powinno brzmieć identycznie z zapisem o częstotliwości 88.2kHz lub 176.4kHz (spotykanym powszechnie w plikach hi-rez jest zapis będący mnożnikiem próbek 48kHz: 96kHz oraz 192 kHz). Jednak zjawiska psychoakustyczne są na tyle skomplikowanym procesem, wymykającym się pomiarom, że stajemy przed dylematem – albo przyjmiemy, że słyszymy coś czego słyszeć nie powinniśmy (mamy omamy, tylko nam się wydaje), albo teoria, pomiary nie tłumaczą w sposób zadowalający naszych zdolności do słuchania, nie uwzględniają towarzyszących temu procesowi emocji, które nierozerwalnie łączą się ze świadomym obcowaniem z muzyką, z kulturą. Tych dwóch rzeczy nie da się i nie powinno rozdzielać, chociaż kiedyś próbowano, bezskutecznie próbowano. W sumie do dzisiaj nie wiadomo za bardzo co i jak mierzyć… popularne onegdaj testy polegające na ograniczeniu się jedynie do zebrania wyników z pomiarów urządzeń audio zupełnie zawiodły. Konkluzja testujących była następująca: wychodzi nam, że w pomiarach wszystko gra identycznie. Tak wychodzi w pomiarach, co gorsza (dla pomiarów) niektóre świetnie brzmiące urządzenia wypadają w mierzeniu fatalnie. Ślepe testy często dowodzą, że nie ma znaczenia z jakiego wzmacniacza, z jakich kolumny korzystamy.
W przypadku źródeł, muzyki podobnie…wystarczy przeprowadzić prosty eksperyment z płytą oraz mp3, albo z kompaktem oraz zapisanym w gęstym formacie plikiem, aby się przekonać, że jednak różnica nie jest na granicy percepcji, że jednak jakość zapisu ma znaczenie. Siła sugestii? Owszem, zahaczamy tutaj o takie pojęcia, całkowicie subiektywne pojęcia, jak muzykalność, detaliczność, przestrzenność, dynamiczność czy neutralność, a nawet kompletnie niemierzalne, indywidualne odczucia, jak: przyjemność, radość, ekscytacja czy euforia (i tym podobne), tyle tylko że nie da się oddzielić emocji od samego słuchania, a nawet odsłuchiwania, kojarzącego się z badaniem, pomiarem, mierzeniem jakiś konkretnych parametrów. Im wyższe próbkowanie, tym potencjalnie większa przyjemność z obcowania z muzyką – tak chciałoby się podsumować to co wyżej napisałem. Mniejsze przekłamania, większa dokładność – jesteśmy bliżej wzorca (niekoniecznie tożsamego z instrumentem grającym na żywo, w końcu zawsze mówimy o… reprodukcji!), nawet jeżeli teoria mówi, że 44.1kHz w zupełności wystarczy.
O próbkowaniu było, warto zatem napisać coś więcej o bitach. Wyższa wartość przepływności (bitrate, czyli czas, który potrzebny jest, aby dane przepłynęły przez ścieżkę, kanał łączności) pozwala na zwiększenie transferu danych. W przypadku audio mamy do czynienia z systemem ósemkowym: 8 bitów, 16, 24, 32… Jako że operujemy w domenie cyfrowej, gdzie im bardziej złożone (w przypadku audio powiedzielibyśmy zapewne: precyzyjne czy dokładniejsze) dane tym większe zapotrzebowanie na transfer. Im zatem dłuższa długość słowa bitowego tym lepiej, bo więcej zer i jedynek to więcej informacji, które przepchniemy w tym samym czasie (miarą jest tu pojedyncza sekunda) przez ścieżki, przewody, złącza. W przypadku poczciwego kompaktu konieczne jest przesłanie 1411 kilobajtów na sekundę (16 x 2 kanały x 44,100 Hz – cykli na sekundę). Jak to się ma do możliwości skompresowanych stratnie plików? Najlepsze mp3 to zaledwie 320kbps, dlatego też taki materiał nie ma szans stać się źródłem muzyki wysokiej dokładności (jakości). Dzięki 24 bitom, nawet przy zastosowaniu kompresji, jesteśmy w stanie przesłać w tym samym czasie znacznie więcej informacji niż w przypadku 16 bitowych plików, nie wspominając już o stratnych formatach. W przypadku źródeł o jakości CDA bitrate sięga 1000 kbps, muzyka zapisana w plikach hi-rez przekracza 2000 kbps (wartości dla formatów skompresowanych bezstratnie). Obecnie, w czasach szybkich łącz internetowych oraz pojemnych dysków, większe wymagania dotyczące parametrów wysokorozdzielczych materiałów nie stanowią już zauważalnej bariery.
Na zakończenie parę słów na temat SACD. Wygląda na to, że format w postaci plików DSD będzie miał drugą szansę, co prawda raczej nie będzie to przyszłość muzyki z pliku, ale może stać się źródłem najwyższej jakości, czymś co będzie skierowane do najbardziej wymagających klientów. Czym jest DSD? To coś, co w odróżnieniu od opisanego powyżej PCM, nie ma stałej częstotliwości próbkowania, sygnał zapisywany jest w rozdzielczości jednobitowej (PCM jest, jak wyżej, wielobitowy). Przewaga tkwi w dokładniejszym, precyzyjniejszym opisie sygnału źródłowego, stąd wyrażana przez niektórych opinia, że DSD najwierniej spośród cyfrowych formatów oddaje charakter nagrania analogowego. Często można usłyszeć, że krążek SACD z dobrego napędu gra jak czarna płyta. Album zapisany w DSD (pliki DSF/DFF/DXD) to kilka GB, jednak dzisiaj, jak już wspominałem, nie stanowi to żadnej przeszkody w dystrybucji. Problemem jest niewielka dostępność oraz dopiero zapoczątkowane próby wprowadzania na rynek urządzeń zdolnych do odtwarzania tego typu materiałów.
Nie wszystko złoto, co z Internetu gra…
Napisałem sporo o zaletach, o lepszej jakości muzyki z plików. To fakt, w końcu możemy, czy raczej mamy taką potencjalną możliwość (jeszcze sporo wody w Wiśle upłynie, zanim hi-rez stanie się następcą gorszych jakościowo źródeł, o ile to w ogóle kiedyś nastąpi) słuchania muzyki dokładnie tak, jak ją realizator przygotował, dokładnie tak, jak ją zarejestrowano. Jeszcze niedawno takie coś dostępne było w kręgu niewielu wtajemniczonych, stanowiło powód do wielkiej ekscytacji i satysfakcji (Patrz! Mam taśmę matkę z nagraniem naszej ulubionej kapeli!). Dzisiaj w dobie Internetu każdy może sobie ściągnąć i zapisać na dysku dowolne pliki. To niewątpliwie ogromna zmiana, zmiana na lepsze i realny postęp. Z drugiej strony nie zapominajmy o wadach, o zagrożeniach związanych z obserwowanymi na rynku przeobrażeniami.
Po pierwsze coraz częściej będziemy jedynie wypożyczać muzykę (warto popatrzeć w jaki sposób można korzystać z kontentu pobranego z sieci, przykładowo z iTunes), nasze prawa jako nabywcy będą nadal ograniczone. Przykładowo niczego nie będziemy mogli wypożyczyć (koledze, znajomym), a w przypadku odsprzedaży już niebawem takie coś w ogóle będzie niemożliwe (wyraźne zapisy licencyjne). Taki urok plików, tego co pobraliśmy z sieci. Po drugie streamingowe serwisy mają (wiem co piszę, sam się ostatnio uzależniłem) niezwykłą, magiczną wręcz moc przyciągającą. Nie łudźmy się, ta hybryda inteligentnego radia z możliwością wybierania muzyki z karty, z wielkiego katalogu w ramach abonamentu (fizyczny zapis przestaje być nam potrzebny do szczęścia) może całkowicie zmienić sposób konsumpcji muzyki. Raczej wątpliwie, aby w w przypadku serwisów streamingowych, doszło do przejścia na gęste formaty. Tego nie wytrzymają nie tyle może same łącza (choć to też, mimo przejścia z 3G na 4G/LTE), ale przede wszystkim nasze portfele. Streaming to intensywny przesył danych, o nielimitowanym dostępie do sieci w telefonach oraz tabletach można zarówno w najbliższej, jak i dalszej perspektywie zapomnieć (tak mówią coraz głośniej specjaliści z branży). Coraz więcej osób korzysta z tego typu urządzeń, a to właśnie one – chyba nie przesadzę zanadto – będą najpopularniejszymi odtwarzaczami, to właśnie za pośrednictwem „wszystko w jednym z kieszeni”, będziemy konsumować różnorodne treści multimedialne. Piszę tutaj o rynku masowym, ale nie zapominajmy że ten masowy rynek ma coraz większy wpływ na całą branżę. Wystarczy rzut oka na katalogi szacownych firm, producentów audio, aby się o tym przekonać.
Po trzecie wreszcie, choć problem kiepskiej jakości dostrzegło nawet Apple (ostatnio wprowadzone Mastered for iTunes, które wywołuje mieszane uczucia, bo nadal jest to ta sama stratna kompresja, tyle że materiał przygotowany jest teraz z większą pieczołowitością oraz z dużo lepszych jakościowo źródeł) to jednak nic nie wskazuje, aby wielkie wirtualne sklepy zaczęły przechodzić na coś o dużo lepszej jakości niż AAC/MP3. Owszem, pojawiły się witryny oferujące materiał wysokiej jakości, ale nie ma nawet co porównywać skali – to obecnie promil, malutki wycinek rynku. Wielu upatrywało nadzieję w szerokim rozpropagowaniu idei hi-rez przez Apple lub/i Google, co być może skłoniłoby do dołączenia wielkie koncerny fonograficzne w rodzaju Sony (własne biznesy internetowo-muzyczne), Universal, Warner czy EMI (ostatnia z wymienionych właściwie już w kontekście historycznym). Specjalnie wymieniłem potentatów z branży mobilnej oraz internetowej na pierwszym miejscu, bo to oni dzisiaj nadają kierunek zmianom, to oni narzucają standardy. Jak wiadomo, nic takiego (przynajmniej na razie) nie nastąpiło. Krążą co prawda pogłoski o zaangażowaniu się wielkiej czwórki (koncerny fonograficzne) w dystrybucję cyfrową plików w gęstych formatach, ale na razie są to nieoficjalne informacje.
Tak czy inaczej, dobrze, że o lepszej jakości zaczęło się głośno mówić, o muzyce zapisanej w plikach hi-rez dyskutuje się na najwyższych szczeblach decyzyjnych wielkich koncernów fonograficznych. Wśród producentów sprzętu można wręcz mówić o nowym standardzie (nawet amplitunery odtwarzają dzisiaj pliki 24 bitowe). Daje to nadzieję na lepsze jutro.
Zamiast podsumowania…
Cieszmy się z tego, co jest, domagajmy się więcej i lepiej. Choć wielu stwierdzi że im zupełnie nie robi różnicy czego i jak słuchają, tych dla których ma to jednak znaczenie jest tylu, że – jak pokazują obroty, rosnąca sprzedaż sprzętu oraz plików - da się na tym całkiem dobrze zarobić. Jakoś nie słyszałem by szkocki Linn, prekursor odtwarzaczy strumieniowych audio, miał zamiar zmienić profil produkcji. Wyniki sklepów oferujących pliki hi-rez wyglądają bardzo obiecująco. Napisałem „cieszmy się”, bo jeszcze niedawno wydawało się, że będziemy skazani na mp3, że gorsze wyprze lepsze (kompakt). Okazuje się, że jednak nie jest tak źle, że jest alternatywa i to dużo lepsza od „schodzącego ze sceny” fizycznego nośnika. Cieszmy się także z tego, że pomysł drakońskich zabezpieczeń, niesławnego DRM (Sony pewnie czerwienieją właśnie uszy), to już przeszłość, że nikt nie wpadnie na bezsensowne z punktu widzenia użytkownika ograniczenia. Korzystanie z cyfrowych treści musi być wygodne, tak jak wygodny jest dostęp do nich bez względu na miejsce, możliwość odtwarzania całej biblioteki, szybkość z jaką możemy dotrzeć do interesujących nas materiałów. To wszystko zapewnia komfort, stanowi ogromne ułatwienie w dostępie do czasem rzadkich nagrań, albumów, znosi liczne bariery (tradycyjna dystrybucja). Niektórzy dorzucą do tego „taniej”, ale to już rzecz umowna, bo po pierwsze płacimy za łącze (czy łącza, bo zazwyczaj osobno za sieci komórkowe, służące do przesyłania danych na urządzeniach mobilnych), po drugie lepsza jakość oznacza przeważnie wyższą cenę, płaci się mniej więcej tyle samo co za kompakt (jednak kupujemy coś lepiej, albo dużo lepiej brzmiącego), po trzecie nie wiadomo obecnie jaki model dystrybucji zatriumfuje. Czy będzie to wirtualny sklep z plikami, czy raczej usługa streamingowa, czy jakiś mix wcześniej wymienionych, czy zapłacimy od pliku, od czasu korzystania, od ilości pobranych danych? To wszystko nie jest jeszcze pewne, ale jedno nie ulega wątpliwości: niektóre muzyczne bity będą droższe, niektóre dużo lepsze, niektóre dostaniemy za darmo, a za inne przyjdzie (jak wyżej) zapłacić. Tradycjonaliści, kolekcjonerzy być może poczują się nieco zagubieni, młodzi odnajdą się w tym całym współdzieleniu, społecznościowym słuchaniu jak ryby w wodzie, oby tylko wszystkim zgodnie zależało na lepszej jakości, na nie-byle-więcej-byle-głośniej-byle-jak. Oby…
Autor: Antoni Woźniak
Komentarze Czytelników
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.
W zasadzie popieram i zgadzam się z generalnymi tezami przedstawionymi w artykule. Jest wiele wątków, które chciałbym skomentować ale z uwagi na możliwości czasowe ograniczę się tylko do kilu
1. Pliki hi-res
Jednak nie każdy plik wysokiej rozdzielczości będzie brzmiał lepiej od każdego o rozdzielczości CD. W przypadku muzyki nie mamy takiej sytuacji jak w medium wizyjnym, gdzie widać wyraźną różnicę w obrazie FullHD. Moim zdaniem jakość dźwięku i nagranie muzyczne niosąca emocje, o których pisz autor zależą, w dużej mierze zależy od realizacji nagrania. Są bardzo dobrze zrealizowane i wydane nagrania w rozdzielczości 16/44 (CD), które brzmią lepiej niż te, które są hi-res. Oczywiście są i bardzo dobrze zrealizowane nagrania hi-res i one rzeczywiście brzmią, co najmniej interesująco. Sama rozdzielczość nie wystarczy – niezmiernie ważny jest sam proces zapisu dźwięku. Posłużę się tu analogią. Obecnie w telefonach komórkowych mamy aparaty fotograficzne o rozdzielczości nawet 8 mln pikseli – czy to oznacza że będziemy nim robić super jakości zdjęcia – nie. Potrzebny jest jeszcze np. dobry obiektyw, jak w profesjonalnym aparacie fotograficznym, który siłą rzeczy nie może być zainstalowany w telefonie i oczywiście umiejętności fotograficzne osoby wykonującej zdjęcie.
2. Nagranie – Odsłuch
Gdy mówimy o dobrej jakości dźwięku z reguły kładziemy nacisk na połowe całego procesu: nagranie – odsłuch przez odbiorcę. tzn. skupiamy się głównie na procesie rozkodowania sygnału i zamiany go w muzykę tj. na torze: płyta CD (ewentualnie plik) – odtwarzacz – wzmacniacz – głośniki – fala akustyczna którą odbiera nasz zmysł słuchu.
Proces odwrotny tj. zamiana fali akustycznej na impulsy elektryczne, a potem ich zakodowania czyli proces nagrania jest raczej mniej dyskutowany. Nie wiem czy w obecnych czasach, przy ilości produkowanych nagrań i formy ich odsłuchu (dominacja urządzeń przenośnych w większości przypadków nie mających dostatecznego potencjału aby dostrzec różnice między mniej lub bardziej poprawnie zrealizowanymi nagraniami) mamy sytuację, w której tendencja do przykładnych i poprawnych realizacji będzie wzrostowa. W mojej kolekcji CD i plików nagrania, które uznaje za wzorcowe i których słucha się z dużą przyjemnością i emocjami (emocje są skutkiem właśnie tych poprawnych realizacji) jest około 10%.
3. DSD
Czy format ten będzie miał swój renesans?
Z tego co wiem, proszę mnie poprawić jeśli się mylę, format DSD jest nieedytowalny i stąd nagrania cyfrowe są robione w formacie wielobitowym i potem ewentualnie konwertowane do postaci DSD. Chyba że nagranie jest zrobione analogowo, proces masteringu jest również w domenie analogowej, a sama digitalizacja w końcowym etapie jest robiona bezpośrednio do DSD. Takie założenia były chyba na początku wprowadzania tego formatu przez firmę Sony, ale nie jestem pewny tej tezy.