Z jednej strony można to odczytać jako wyrażoną nie wprost krytykę zjawiska zwanego audiofilizmem. W wariancie ekstremalnym. Tyle, że taki trop wcale nie musi być jedyny i jedynie słuszny zarazem. Co prawda nikogo nie namawiamy do budowania systemu za pół miliona złotych (który to system wcale nie występuje na rycinie, ale można tak to sobie skojarzyć – „super sprzęt na wyjściu, super sprzęt na wyjściu”), aby zbliżyć się do brzmieniowej nirwany, ale te wszystkie znakomite urządzenia, które miały wydobyć całą prawdę z nagrania, w perfekcyjny sposób przenosząc dźwięk na taśmę, płytę czy plik komputerowy, wszelkie zabiegi związane z otrzymaniem najlepszej jakości są jak widać jak psu na budę, są zupełnie zbędne. Potem taki studio master trafia w formie mp3 za 99 centów do Amazona czy innego iTunes i jest odtwarzany za pośrednictwem tandetnych słuchawek (mniejsza o cenę, chodzi o jakość – przykładowo to, co oferuje obecnie Apple, czym się tak chwaliło podczas konferencji prezentującej iPhone 5, to wg. mnie jakieś totalne nieporozumienie, kuriozum). W sumie, patrząc na grafikę (poniżej), niby śmieszne, a jednak tak naprawdę smutne, bo jakże bliskie prawdzie…
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.