Kolejne produkty z serii – sobie stoi i bezprzewodowo gra (w domyśle z telefonu, czy zazwyczaj z telefonu). To bardzo dynamicznie rozwijający się segment rynku audio, niestety często nabywca może tutaj trafić na miny i to także z tego względu, że co rusz do sklepów trafiają nowe produkty, trudno się w tym wszystkim rozeznać. Nie ma jakiegoś punktu odniesienia, bo – trzeba to uczciwie powiedzieć – liczba rozwiązań, rodzaj przetworników, rozwiązania konstrukcyjne, priorytety w tego typu produktach to prawdziwa mozaika często wykluczających się założeń, do tego całe mnóstwo kompromisów, które muszą uwzględnić projektujący bezprzewodowe głośniki inżynierowie. Nie zawsze te kompromisy wychodzą na zdrowie, czasami można spotkać się z niemiłą niespodzianką, kiedy to urządzenie starsze, tańsze gra wyraźnie lepiej niż nowe, droższe, można też kupić coś, co znowu jest droższe, niby znacznie bardziej funkcjonalne (bo ma baterię, bo przenośne jest i na kablu wisieć nie musi), a jednak na tyle kompromisowe właśnie, że te dodatkowe cechy trudno uznać za pożądane w ogólnych rozrachunku, wręcz przeciwnie mogą one użytkownikowi „wyjść bokiem”.
Sprawdziłem dwa nowe produkty, z których jeden wpisuje się w to, co napisałem powyżej, drugi zaś jest potwierdzeniem że nie zawsze coś niby lepszego, o niby większych możliwościach i katalogowo przynależącego do wyższej klasy jest… lepsze. Szczerze powiedziawszy, mam coraz większe obawy, szczególnie w zestawieniu z rewelacyjnymi S5BT firmy Scansonic, czy liczni, pierwszoligowi producenci nie próbują nas zwyczajnie naciąć, próbując wmówić, że to nowe, to takie świetne, najlepsze, i w ogóle co może nas spotkać, gdy zechcemy strumieniować dźwięk z naszego telefonu lub z tabletu na jakiś, no właśnie, stylowy, modny głośniczek bezprzewodowy. Do tej pory miałem zazwyczaj styczność z – fakt dość drogimi – ale ambitnymi konstrukcjami tego typu, które próbowały w jak najlepszy sposób reprodukować dźwięk z tak… słabego źródła, jakim jest współczesny handheld. W przypadku tytułowych produktów mam wątpliwości, czy za tym wszystkim nie stoi sprytny księgowy, który sobie wyliczył, że owszem można na tym biznesie nieźle zarobić, przy czym wcale nie trzeba się starać, wystarczy byle co i byle jak, a klient i tak się znajdzie i kupi. Ostro? No ostro, ale co poradzę, jak tu drogo z jednej strony, a brzmieniowo… no właśnie. Zapraszam do krótkiego testu najnowszych produktów Bose oraz Harman Kardona.
Parę słów na wstępie (czyli, co fabryka dała…)
Zacznijmy od Soundlinka. Nowa wersja jest większa od poprzednika, specyfikacja prezentuje się nieźle – cztery przetworniki, dwa pasywne radiatory, do tego wielki akumulator i obiecane przez producenta 14 godzin grania na baterii. Może i tak, ale jakim kosztem? O tym za chwilę. Sam głośnik jest minimalistyczny w formie, nawiązuje stylem do ulubionego przez niejakiego Johna Ive Bauhausu, co w sumie oznacza że jest to ładny, prosty w formie głośniczek, przypominający radyjko tranzystorowe ze złotego okresu HiFi. Niestety w pudełku bardzo ubogo, właściwie poza zasilaczem nie ma tutaj nic. Trochę to dziwne, w zestawieniu z ceną jaką przyjdzie zapłacić (1299 złotych). Można dokupić specjalne etui w różnych kolorach, ale kolejne 149 złotych to chyba jednak lekka przesada. Ok, to Bose, tutaj nie ma że tanio, bo zazwyczaj jest właśnie – drogo – ale po przyjrzeniu się co nam zaoferowano pozostaje niesmak, szczególnie że na spodzie widać złącze (port) dla ładowarki podstawkowej, której oczywiście w komplecie nie ma. Niech zgadnę, będzie to kolejne kilkaset złotych do wydania? W przypadku Soundlink Mini, który robił za punkt odniesienia, nie dość że taniej, to jeszcze bogaciej (jest podstawka). Nie ma pilota (no niby wszyskim sterujemy z handhelda, ale czy ja wiem czy wszystkim… nie da się przykładowo zmienić ustawień DSP, a by się przydało, także jakiś dedykowany EQ by nie zaszkodził), nie ma lepszej transmisji w standardzie Bluetooth (zapomnijcie o aptX), ze złącz mamy tylko liniowe wejście 3.5 mm. Purytańsko, a przy tym drogo.
Specyfikacja SoundLink III
Wymiary:
- Wysokość: 13,15 cm
- Szerokość: 25,6 cm
- Głębokość: 4,8 cm
- Waga: 1,37 kg
Przetworniki
- cztery pełnozakresowe 1.5″
- radiatory basowe (2)
Złącza
- Aux-in
- Micro USB (tylko ładowanie)
W przypadku Aury, tłem dla opisu jest ostatnio przetestowany Onyx. Onyx to Airplay, DLNA, bateria, mobilność związana z akumulatorem, wbudowanym w głośnik. Aura to sprzęt stacjonarny. I w sumie dobrze, że taki, bo jak się okaże ta stacjonarność wyszła tutaj produktowi na zdrowie. Poza tym, że musimy rzecz podpiąć do gniazdka, to reszta jest już tożsama z droższym modelem. Mamy więc wszelkie udogodnienia odnośnie transmisji bezprzewodowej – jest AirPlay, jest DLNA, jest rzecz jasna Bluetooth, do tego wspomniana, świetna aplikacja. Także w tym wypadku konfiguracja jest prosta, łatwa i przyjemna, możemy via USB podpiąć telefon by go podładować, lub ustawić sieć (iOS). To ponowie mocny punkt, za który należą się Harmanowi pochwały. Sama forma nawiązuje do zestawu Soundsticks z subem. Przeźroczysta góra obudowy, coś wyglądającego jak turbina (względnie sokowirówka, czy z czym tam sobie to co widać skojarzymy), na dole (UWAGA!) głośnik niskotonowy. Właśnie na dole, niczym nie zabezpieczony więc trzeba uważać przy podnoszeniu głośnika (nie jest specjalnie ciężki), żeby go nie uszkodzić… łapiemy za spód i natrafiamy na miękką membranę. W środku, poza niskotonowcem, jest w sumie sześć przetworników oraz – co warto podkreślić – cyfrowe złącze audio (optyk). Dzięki takiemu wejściu możemy podpiąć do Aury wiele domowych urządzeń audio, takich jak odtwarzacze, telewizory, wieże itd. itp. Tego elementu zabrakło w wyposażeniu droższego Onyksa. Cena jest sporo niższa (1799 złotych), choć nadal wg. mnie to naprawdę sporo jak za lifestyleowy głośniczek do ustawienia na regale (nie jest to w żadnym przypadku HiFi). Tak czy inaczej, wrażenia w sumie bardziej na plus porównując do Onyksa. Na koniec tego opisu, nadal niepraktyczne, dotykowe powierzchnie dotykowe (kto to wymyślił?), DSP znacznie lepiej skalibrowany niż u poprzednika (o czym więcej poniżej).
Specyfikacja Harman Kardon Aura
Konstrukcja: |
2-drożna |
Przetworniki: |
Dynamiczne |
Głośniki średniowysokotonowe: |
6x1.5cala (6x38mm) |
Głośniki niskotonowe: |
1x4.5cala (1x114mm) |
Bass-refleks: |
Brak |
Membrana pasywna: |
NIE |
Skuteczność: |
93dB |
Uchwyty w zestawie: |
NIE |
Stosunek sygnał/szum: |
93dB |
Pasmo przenoszenia: |
50 - 20.000Hz |
DLNA: |
1.5 |
Wi-Fi: |
TAK |
AirPlay: |
TAK |
Bluetooth: |
TAK |
Wyjście słuchawkowe: |
Brak |
Inne złącza: |
Wejście 3.5mm mini-jack AUX, TOSLINK |
Regulacja głośności: |
TAK |
Zasilanie: |
Sieciowe |
Zastosowanie: |
|
System dźwięku: |
2.0 |
INNE: |
Częstotliwość pracy Bluetooth: 2.402 - 2.48Ghz |
Pilot: |
NIE |
Zużycie prądu: |
Standby: <0.5W, praca: 57W |
Kolor: |
|
No dobrze, a jak to gra?
Soundlink III gra nijako. Nie ma tu nic z euforycznego, może nieco podkreślonego, el atrakcyjnego grania Soundlinka Mini. Mniejszy głośnik potrafił (pozytywnie) zaskoczyć skalą dźwięku, ogólnie dość czystym brzmieniem, brakiem zakłóceń, niespodziewanie (patrząc przez pryzmat kulawego Bluetooth’a z transmisją stratną, dużymi opóźnieniami etc.) dobrym jakościowo brzmieniem. Przekonujące basy (nieco podkreślone, ale bez przesady), dobra separacja instrumentów, poprawna średnica, nie szeleszcząca, czysta góra… to wszystko zwracało uwagę na wspomnianego Mini, tutaj jest zupełnie inaczej. DSP skonfigurowano zupełnie inaczej, gramy znacznie ciszej, mniej dynamicznie, brzmienie jest jakby stłumione, pozbawione werwy, właśnie takie nijakie. Gra to sobie w tle, nie zwracając na siebie uwagi, może i jest w tym jakiś zamysł, ale żeby za taki, grający naprawdę (dosłownie) w tle głośnik żądać 1299 złotych? Być może producent chciał aż za dobrze, to znaczy tak zmodyfikował brzmienie, aby głośnik grał… jak najdłużej na baterii. W końcu czternaście godzin brzmi dumnie, prawda? To jeden z najlepszych wyników na rynku w tej kategorii sprzętu. Problem w tym, że odbywa się to kosztem tego, co najistotniejsze – kosztem brzmienia. Kompletnie nie rozumiem takiego podejścia i całkowicie się z nim nie zgadzam.
Poza tym nic nie wiemy o kondycji baterii, tutaj właśnie wychodzi brak aplikacji (co z tego że świeci się dioda, jak nas o stanie akumulatora nijak nie informuje). Bose nie skorzystał z technologii BT 4.0, czytaj nie skorzystał z technologii, która pozwala zaoszczędzić baterię w źródle, tzn. w telefonie czy w tablecie. Do tego nie mamy tutaj mikrofonu, nie ma mowy o funkcjonalności zestawu głośnomówiącego, a takiego coś powinno być w takiej cenie standardem. Co więcej, głośnik po paru minutach bezczynności wyłącza się (i tego nie zdefiniujemy – tak ma na stałe), a po włączeniu… trzeba będzie go na nowo parować z urządzeniem (brak automatycznego parowania). Straszeni to upierdliwe, przyznacie?
Z kolej Aura to sprzęt, który jak wspomniałem ma dużo sensowniej ustawiony DSP, gra znacznie lepiej przy skali na 20-40% porównując do przetestowanego wcześniej Onyksa. Jak widać mamy tutaj pewną prawidłowość, złą prawidłowość, gdy produkty na akumulatorze wypadają w porównaniu ze sprzętem wymagającym kabla zasilającego słabo. Nie jest to reguła (vide wyżej wymieniony Mini), ale jednak jest coś na rzeczy. Nie wiem po co oferować zaawansowaną technologicznie konstrukcję (Onyx) ze sztucznie obniżonymi możliwościami grania na odpowiednim poziomie (nic się nie dzieje do jakiś 50-60% na skali). To nie ma sensu. Aura gra znacznie lepiej gdy nie chcemy obudzić sąsiadów, a powiedzmy sobie szczerze często właśnie tak będziemy słuchali muzyki (tak też słucha się w tle, ustawiając głośność w taki sposób, by muzyka nie rozpraszała nas w czasie pracy, jakiejś aktywności wymagającej skupienia). Dźwięk rozchodzi się w tym przypadku na wszystkie kierunki, jest to nadal źródło monofoniczne, choć nie pozbawione umiejętności zaprezentowania… efektów przestrzennych, w całkiem przekonywujący sposób, ale o stereo zapomnijmy – efekty jw. tak, ale separacja kanałów, umiejętność poprawnego umiejscowienia wokalu i instrumentów na scenie to nie ten adres. No właśnie, cudów tutaj nie ma, bas jest wyraźnie zaznaczony, ale mało selektywny, tworzy fundament, ale nieco za bardzo dominuje, środek przez to nieco się nam chowa, czasami pojawią się niechciane sybilanty. Tak czy inaczej, w przypadku DLNA/AirPlay mamy w miarę czyste, pozbawione zakłóceń brzmienie, które może się podobać. Takie rozrywkowe, imprezowe granie, w przypadku ciężkiego brzmienia spora dawka czadu. Gra to w sumie całkiem fajnie.
Parę słów na koniec
Jakie możemy wyciągnąć wnioski na zakończenie tego krótkiego omówienia? Po pierwsze trzeba bardzo uważać z produktami z umownie wysokiej półki (mam tu na myśli ten segment rynku, gdzie do tysiąca złotych kupimy coś przystępnego, a powyżej tej sumy zaczyna się drogo, drożej i najdrożej – gdzieś tak w okolicach 3-4 tysięcy złotych). Przywołany produkt Duńczyków, choć bardzo tradycyjny w formie (w końcu to kolumny stereo, klasyczna wręcz konstrukcja, patrząc na takie dziwactwa jak zrecenzowane produkty Harman Kardona), zwyczajnie miażdży jakością (brzmienia jak i materiałów, wyposażenia, możliwości) tytułowe produkty. Nie ma o czym mówić, to inna, dużo wyższa liga, do tego produkt oferowany w znacznie rozsądniejszej cenie. Scansoniki S5BT są dla mnie obecnie punktem odniesienia, tak jak punktem odniesienia odnośnie najdroższych konstrukcji (Onyx już się zalicza) jest nasz redakcyjny airplay’owy Zeppelin Air. Cygaro oraz kolumienki są wg. mnie dokładnie tym, czym powinny być, czym powinny się charakteryzować tego typu produkty. Po pierwsze nienaganna jakość wykonania, wysokiej jakości materiały (to przytyk pod adresem HK, nie Bose), po drugie bogate możliwości/wyposażenie (to głównie pod adresem Bose, choć i HK nieco się obrywa w tej dziedzinie), po trzecie i najważniejsze, sprzęt musi grać na tyle dobrze, by ktoś dysponujący dobrej klasy zestawem HiFi nie czuł zażenowania, by wręcz przeciwnie granie z takiego sprzętu sprawiało mu przyjemność.
To wysoko postawiona poprzeczka, ale cholera za takie pieniądze mamy prawo wymagać! W końcu to nie kilkaset złotych (czytaj tak do 500), gdzie pewne kompromisy, daleko idące nawet aż tak nie rażą, są akceptowalne. Jeżeli coś kosztuje ponad tysiąc złotych to musi grać przynajmniej przyzwoicie. Do tego powinno być praktyczne, ergonomicznie bez zarzutu. Na razie odpuszczam sobie testy takich wynalazków jak opisane, zwyczajnie szkoda mi na to czasu, choć z drugiej strony dobrze czasami coś takiego właśnie napisać – trochę ku przestrodze, poza tym publikując taki tekst jako drogowskaz, opis pewnego zjawiska. Im więcej produktów strumieniujących, tym trudniej coś wybrać – warto także w tym przypadku rozeznać się w sytuacji, bo potem może być za późno i przyjdzie się niemile przekonać, że to jednak nie gra tak, jakbyśmy sobie tego życzyli.
Bose SoundLink III (1299 zł)
- długi czas działania na baterii
- wygląd, forma
- jakość obudowy, materiały
- stanowczo za drogo
- gra nijako, kiepsko ustawione DSP
- wyposażenie poniżej krytyki
- stacja dokująca za którą przyjdzie dodatkowo zapłacić
- brak aplikacji
- brak identyfikacji stanu baterii
- brak funkcjonalności zestawu głośnomówiącego
- rozłącza się po paru minutach bezczynności (konieczność ponownego parowania)
- brak aptX
Harman Kardon Aura (1799 złotych)
- ciekawa stylistyka, nawiązująca do dobrze przyjętego zestawu Soundsticks
- niezłe brzmienie, dobrze skonfigurowany DSP
- gra czysto, potrafi dać czadu
- bardzo dobra aplikacja sterująca
- dobre wyposażenie (optyk, wszystkie standardy transmisji bezprzewodowej)
- cena
- głośnik niskotonowy można łatwo uszkodzić
- efekty może i są, ale stereo brak
- kiepskie sterowanie na głośniku (dotykowe przyciski)
- w pudle coś ubogo, szczególnie że swoje kosztuje
Autor: Antoni Woźniak
GALERIA
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.