LogowanieZarejestruj się
News

Rzut okiem (uchem): słuchawki Marshall Monitor

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Marshall Monitor (5)

Bazowanie na legendarnej marce to zawsze parę dodatkowych punktów, gdy się chce coś sprzedać. To, czy za tym kryje się cokolwiek oprócz nazwy, to inna inszość, ale grunt żeby się kojarzyło. Nie, nie jestem przeciwnikiem tego typu zagrywek, w końcu ktoś może w ten sposób niechcący oddać należny hołd legendzie, albo …wręcz przeciwnie, a to już jakby nie patrzeć gorzej, mniejsza. Na szczęście w przypadku producenta tytułowych nauszników wstydu nie ma, odwrotnie – najwyższe w ofercie słuchawki nieźle wywiązują się z zadania bycia na topie (oferty). Co więcej, faktycznie w tym wypadku nawiązanie do piecy gitarowych ma solidne podstawy, jest uzasadnione. Marshalle (słuchawki) można od zgoła dwóch lat znaleźć na sklepowych półkach, czytaj świeżynka, ale dzisiaj w sumie trudno znać to za minus – w dobie gigantycznego runu na słuchawki, sytuacji w której kto żyw bierze się za produkcję nauszników, IEMów etc. takie „doświadczenie” jest czymś typowym dla tego segmentu rynku. Potencjalny nabywca może dostać kręćka od tego nadmiaru, od tej klęski urodzaju i wcale nie jest obecnie łatwo kupić tego typu produkt. I nie chodzi tutaj nawet o to, że łatwo się naciąć… nie, jest naprawdę sporo bardzo dobrych produktów, tyle że trudno się w tej mnogości rozeznać, a jak ktoś dodatkowo chce jak najlepiej wydać ciężko zarobione pieniądze to ma nielada kłopot.

Rozpiętość cenowa jest olbrzymia, można za stosunkowo niewielkie pieniądze nabyć coś, co zagra nie tylko dobrze, ale dużo, znacznie lepiej od konstrukcji za ok. 1000 złotych (mam tu na myśli Kossy, czy ostatni przebój budżetowy – Superluksy, tudzież testowane przeze mnie jakiś czas temu Brainwavz), można też wydać sporo, a potem pluć sobie w brodę, bo ani to ergonomiczne, ani wygodne, a już fatalnie jak jeszcze gra nie tak jakbyśmy tego chcieli. Ok, no i mamy te Marshalle, Monitory, co od razu (nazwa) wskazuje że będzie to dźwięk nie taki tam, a konkretny, studyjny może nawet (w końcu wiecie, monitory to domena studia nagraniowego, czyż nie?), że będzie to grało solidnie, na poziomie, że tym dźwiękiem zawstydzimy paru utytułowanych producentów słuchawek, którzy zęby zjedli na …mniejsza na czym zjedli. No dobrze, to teraz czas przejść do konkretów i pokrótce opisać to brzmienie, te słuchawki – zapraszam na recenzję nauszników Marshall Monitor

Co tam wypadło nam z pudła?
Może to moda na eko, a może nawiązanie do legendy (patrząc na opakowanie od razu mi się kojarzy, cóż poradzić), tak czy inaczej nie ma tutaj jakiegoś materiałowego rozpasania, ale karton oraz użyte w konstrukcji plastiki i w ogóle całość prezentują się bardzo dobrze, nie ma miejsca na narzekanie. Dobre spasowanie elementów, bardzo mocny, dobrej jakości materiał z którego wykonano muszle oraz częściowo pałąk, wygodne pady (z możliwością wymiany specjalnej wkładki, konwersji na ciemniej / jaśniej brzmiące, system F.T.F – wg. mnie pomysł średnio udany), coś co od razu przypadło mi do gustu, czytaj harmonijkowy kabelek (odłączalny), bardzo dobre wtyki, wstawki z metalu… Ok, nie jest to premium, ale mamy 799 na liczniku, a to oznacza że zmagamy się w klasie np. z tandeciarskimi Beatami Solo (skrzeczące plastiki, słuchawki konstrukcyjnie podatne na uszkodzenia zaraz po wyjęciu z pudełka. „Brawa” na stojąco dla producenta), czy paru modeli JBL-ów, które niestety grają zupełnie bezpłciowo, a jak już czymś się wyróżniają to nieprzyjemnym podkreśleniem wysokich tonów i można tę listę jeszcze by długo ciągnąć , ale zostawmy to i skupmy się na opisywanych słuchawkach. Zastosowano 40mm przetworniki, same muszle są średnio-małe… jak na moje małżowiny pasowały dobrze, ale dla kogoś z „wachlarzami” mogą być ciut przymałe. Na krótkim kabelku znajdziemy mikrofon z przyciskiem do odbierania połączeń (sorry, ale niczego sobie tutaj nie ściszymi, nie podgłośnimy), syntetyczny materiał zastosowany w padach, obszyciu wew. strony pałąka jest przyjemny w dotyku, odpowiednio elastyczny, miękki, ale obawiam się że przy 30 stopniach w cieniu będziemy przeciekać.

Fajnym patentem jest dodatkowe wejście dla kabelka, co oznacza możliwość współdzielenia słuchawek w podróży, na przykład z połowicą, oczywiście rodzi to pytanie o współbieżność muzycznych gustów, repertuarowych zapatrywań, ale zawsze można zdać się na jakąś rozgłośnię (byle jakąś internetową, bo tradycyjnego radia zwyczajnie nie da się obecnie słuchać, bo po pierwsze gówniane reklamy, bo po drugie umcy, umcy, bo po trzecie pozbawieni zwojów tzw. prowadzący, bo radiowcami, czy dziennikarzami ich nie nazwę, bo wyjdzie nieadekwatnie), względnie ja Ci tu zagram moje rify, a Ty mi w nagrodę zaserwujesz etnoambient skrzyżowany z gregoriańskimi chorałami (?!). Żeby nie było, może być też odwrotnie, gdzie pierwiastek męski lubuje się w kapcianym repertuarze, a żeński odgryza kanarkowi łepek co rano. Po tym kwiecistym bajdurzeniu, czas na nagie liczby…

  • Czułość: 100 mV @ 1kHz= 99 dB SPL
  • Częstotliwość: 10 Hz – 20 kHz
  • WBCV: 113 mV
  • 2x wtyki Jack 3,5 mm
  • Połączenie: 3,5 mm / (wtyk Jack 6,3 mm w komplecie)
  • Dynamika: 102 dB
  • Materiał padów, obszycia: syntetyczny
  • Długość kabla: 1,15 m
  • Wymiary: 40 mm
  • Impedancja słuchawek: 42 ohm
  • Zakres częstotliwości mikrofonu: 50 Hz – 10 kHz

Jak widać, producent dokonał pewnych, określonych wyborów, możemy spodziewać się obfitego basu, pewnego podkreślenia niskiego zakresu pasma, czy jednak istotnie w tym przypadku mamy doczynienia z „basiastymi” nausznikami, basiorami?

Brzmienie, rockendrollowe brzmienie…
Powyższy tytuł akapitu streszcza w pełni, najlepiej charakteryzuje dźwięk wydobywający się z tych słuchawek. Warto na wstępie nadmienić, że mamy tutaj bardzo dobrą izolację, można wręcz mówić o poziomie zbliżonym do słuchawek wyposażonych w aktywne systemy niwelacji odgłosów z zewnątrz. Nie jest to dźwięk neutrualny. W żadnym wypadku nie jest – nauszniki grają w bardzo określony sposób, są jak wyżej basolubne, ale tutaj ma to nie tylko uzasadnienie, nie tylko nie przeszkadza, a wręcz współgra z całym pomysłem na dzwięk jaki prezentują Monitory. Jest to dźwięk nieco euforyczny, bardzo przyjemny w odbiorze, szczególnie w paru określonych gatunkach idealnie dopasowany do rodzaju odtwarzanej muzyki. Rock, ciężkie granie, mocna (nie ambientowa) elektronika, industrial… to wszystko świetnie tu pasuje, Marshalle pokazują się tutaj z jak najlepszej strony.

 

Czy są zatem uniwersalne? Do pewnego stopnia są – przykładowo sporo wybaczą materiałowi źródłowemu (rozgłośni o niskim bitrate słuchamy bez żadnych „ale”), a wybór playera też nie jest tu specjalnie ważny – zagrają z niemal każdym odtwarzaczem, może to być tania mp-3ja, dowolny smartfon, nie będzie mezaliansu. Taka miłość robotniczo-chłopska z pewną domieszką inteligencji w tym proletariackim sosie, bo przy tym wszystkim grają Monitory raz że czysto, dwa że gładko, a trzy że bez wysiłku, całkiem precyzyjnie, bez cienia zamulenia grają (jak to często z basonausznikami bywa). Do tego ładnie prezentują przestrzeń, dobra stereofonia i raczej z przewagą ciepła. Innymi słowy to monitory (kolumny) nie ze studia (często mocno analityczne, zimne, super precyzyjne) a przyjazne uchu brytole ;-) takie do słuchania na co dzień, z tym że też bez jakiejś głębokiej kontemplacji co i jak się w nagraniu dzieje (kto by tam kontemplował Iggego, czy Ozzyego?). Grają energetycznie, ożeźwiająco, a nóżki same wybijają rytm i to jest w sumie coś, co właśnie na wynos sprawdza się bardzo dobrze, tak właśnie powinno to grać, gdy się gdzieś przemieszczamy, gdy towarzyszy nam codzienny zgiełk i 1000 rzeczy na głowie (niech to szlag!). Przy czym warto zwrócić uwagę na dwie rzeczy wyraźnie wyróżniające Monitory na tle innych konstrukcji (mam tu na myśli dużo droższe modele B&W, Focale, HK, Bose…): dobra, wręcz bardzo jak na cenę separacja, dobra przejrzystość, czytelność średnicy, góry i wspomniany bas, który jako fundament niczego tutaj nie przykrywa, nie ma mowy o zdominowaniu reszty pasma. Mówimy tutaj o dopasowaniu, o właściwej kontroli, o harmonii co trafia się wcale nie często (nie chcę napisać” w tej cenie”, bo właśnie nie… tańsze konstrukcje czasami potrafią osiągnąć ten poziom równowagi, czy braku podkreślenia kosztem czegoś innego, co droższym konstrukcjom się nie udaje, nie do końca udaje). Myślę, że osoby lubiące hip-hop (nie zaliczam się, ale wiem mniej więcej o co chodzi) będą bardzo zadowolone z tych słuchawek, podobnie jak wielbiciele funkowej muzyki, no i jak wspomniałem na wstępie niniejszego akapitu rock and roll-a. To dla Was słuchawki, będziecie zachwyceni, gwarantuję. A i jeszcze jedno. Koncerty! Posłuchajcie sobie koncertów na tych słuchawkach, coś pięknego. Na okrągło słuchałem Faith No More, Depeche Mode (101!!!) i paru innych kapel. Cholera, ale fajnie to grało!

Wkładka F.T.F dodaje nieco ciepła (tłumienie), dźwięk nieco siada, wg. mnie jej zastosowanie generalnie mija się z celem. Wcale nie jest tak, że po wyjęciu nie możemy się zrelaksować. Bzdura. Owszem, dźwięk jest modyfikowany z wkładką w stronę uspokojenia (szczególnie góra pasma), ale nie są to wielkie zmiany, nie ma tutaj mowy o dwóch całkowicie różnych (z wkładką i bez wkładki) brzmieniach. Nie zgadzam się z padającymi tu i ówdzie opiniami o radykalnie innym brzmieniu. To nie tak. Bas pozostaje na tym samym poziomie, nadal to bardzo energetyczne, żywiołowe brzmienie, a jedyne co ulega modyfikacji (wyraźnie, zauważalnie) to wyoblona (to dobre słowo!) góra. Jednak – żeby była jasność – bez wkładek nie jest tak, że sybilanty kłują uszy. Nie, choć zdaje sobie sprawę, że dla niektórych będzie tej góry „za dużo”, że będą chcieli nieco uspokojenia. Dla mnie (podkreślam – dla mnie) taki manewr nie ma sensu i wkładanie „podeszwy” można sobie zwyczajnie darować, bo Marshalle to słuchawki do mocnego kopa, do prawdziwie rockowego grania, taka ich natura i taka ich charakterystyka. Po co zatem to modyfikować, szczególnie że i tak zmiany będą stosunkowo niewielkie? Manewr wkładkowy nie jest ani wygodny, ani na dłuższą metę atrakcyjny dla użytkownika… ile razy można coś tam do tych padów wkładać? No właśnie…

 

Podsumowując
W komplecie odstajemy nosidełko, same słuchawki w wygodny sposób się składają (padami do wewnątrz), jest to typowy przedstawiciel niewielkich nauszników na wynos, takich które mają nam towarzyszyć na zewnątrz, a nie zbierać kurz na stojaku w mieszkaniu. To nie jest ich żywioł (mieszkanie, kanapa, tak zwany odsłuch ;-) ), choć oczywiście, kto zachce, może sobie te słuchawki podpiąć pod stacjonarny wzmacniacz, najlepiej wymieniając kabel na jakiś (znacznie) dłuższy. Jak nie macie kasy (względnie czasu) na wyjazd na koncert, na festiwal, na występy ulubionej kapeli, to weźcie nałóżcie sobie na uszy tytułowe Marshalle. Będzie dobra namiastka tego, co przeżyjecie (oczywiście live będzie to zwielokrotnione, ale co poradzić jak czasu/kasy brak) na żywo. Fajny produkt, który bardzo mi się spodobał, spodobał bo producent pokazał wszem i wobec, że za 800 złotych można zrobić słuchawki nie metrostajlowe, hipstersko modne, a rasowe, prezentujące się męsko, konkretnie nauszniki, wykonane bez zarzutu, z dobrych materiałów, z dbałością o szczegóły. I za to należy się duża pochwała pod adresem tych, którzy rzeczone Monitory stworzyli. Tak to powinno wyglądać. I żeby nie było, Minory (takie bardziej, właśnie, hipsterskie ;) ) są w ultra pożądanym (przez niektórych) metro white. I dobrze. A Monit0ry, są k…wa czarne i żadne inne. I dobrze. I niech takie pozostaną. Czarne, z długimi włosami, brutalnymi riffami i z pentagramem na szyi …no dobra, trochę popłynąłem na koniec. Rekomendacja. Proste? Proste.

Słuchawki nauszne Marshall Monitor (799zł)

Plusy
– energetyczne, bardzo przyjemne brzmienie
– znakomity w tej klasie bas
– dobra stereofonia
– czyste, dynamiczne, harmonijne granie
– dobra separacja od zewnętrznych odgłosów
– dobra jakość wykonania, dobre materiały
– dodatkowy port jack dla słuchacza numer 2
– wysoka ergonomia, wygoda
– dobra cena

Minusy
– wkładka F.T.F to wg. mnie nieudany patent
– nie są to słuchawki do końca uniwersalne (materiał muzyczny)
– nie nadają się do odtwarzania pieśni religijnych (pół żartem, pół serio)

Autor: Antoni Woźniak

Dodaj komentarz