No i stało się. Sam się dziwię, że wcześniej jakoś się nie złożyło, no ale w końcu sprowadziłem to ustrojstwo, zamontowałem (co było pewnym wyzwaniem, bo stacja dokująca miała połączyć salonowe graty z komputerem ustawionym w gabinecie i tak też się stało), odpaliłem i …oniemiałem. Jednak rację mieli ci, którzy twierdzili, że USB to interfejs pod wieloma względami problematyczny. Nawet w takiej, dużo zdrowszej, po prostu lepszej od okienkowej implementacji, jaką oferuje jabłuszkowa konkurencja, po prostu problematyczny. No proszę! Zamiast wyprowadzać z iMaca sygnał za pośrednictwem wbudowanych gniazd USB, zamiast stosować erzace w postaci aktywnych hubów USB lub Jitterbugów, wystarczy zastosować tytułowe rozwiązanie. Nie byłem w stanie początkowo uwierzyć w progres jaki wniosła ta zmiana w systemie, była tak namacalna, tak zauważalna, że aż… poprosiłem małżonkę o krytyczną opinię z „zewnątrz” (to ktoś, kto mówi, że mu wszystko brzmi mniej więcej tak samo i nie słychać różnicy), opinię, czy mi się tylko wydaje, czy jednak słuch mam jeszcze w porządku no i faktycznie coś jest na rzeczy.
No i…? „Nie odłączaj, daj posłuchać jeszcze. Trzy albumy pod rząd. Chcę posłuchać moich Queenów, a nie tego plumkania… weź mi nie wyłączaj.” Trudno opisać precyzyjnie tę zmianę, ale gdybym miał to w jakiś sensowny sposób ująć to… brzmienie stało się znacznie bardziej angażujące, dźwięk się otworzył, tak jakby nagle ktoś kazał całkowicie skupić się na muzyce, nie pozostawiając nam wyboru. Jak narkotyk, wciąga, nie puszcza, zachęca do słuchania bez opamiętania. Obłęd. Zjawisko dotyczyło zarówno systemu opartego na przetworniku Audio-gd nfb-2, jak i na Korgu ds-dac-100. Zauważalne na integrze, na dzielonym zestawie z kolumnami oraz na torze słuchawkowym. Na wszystkim. Nawet Zeppelin Air podpięty pod docka kablem USB grał bardziej, grał lepiej, hmmm naturalniej (?) i wreszcie grał po prostu lepiej definiowanym dźwiękiem, precyzyjniej pokazując w nagraniu detale w porównaniu z bezpośrednim podłączeniem via USB z MBA, nie mówiąc już o AirPlay’u (tutaj, nie będę owijał w bawełnę, była to spora różnica, biorąc pod uwagę ilość docierających do uszu informacji, bardzo łatwa do zauważenia). Na marginesie AP jest w teorii bezstratny, ale po tym eksperymencie należałoby raczej określić go mianem „mniejstratny”, mniej w stosunku do kompresji stratnej, porównując AP do kompresji w BT/SBC, do mp3/aac itp metod zapisu skompresowanego stratnie dźwięku.
Produkt Elgato to jeden z wielu dostępnych na rynku thunderboltowych doków. Stacje dokujące na Thunderbolcie to obecnie mocno rozwijający się temat. Co chwila wychodzi jakieś nowe urządzenie tego typu, ceny spadają (nowe modele można często kupić już za nieco ponad 700 złotych), co oznacza popularyzację interfejsu, nadal mocno niszowego, ale obecnie nie ograniczonego tylko i wyłącznie do komputerów Apple. Są pierwsze PC wyposażone w „Light Peak’a”, pomysł Intela, innowacyjny pomysł, na uniwersalny, super szybki (bo oparty na interfejsie PCI-e) interfejs zewnętrzny, który w odróżnieniu od magistrali USB nie dziedziczy jej wad (współdzielenie, przydzielanie, opóźnienia, konflikty). Tutaj mamy coś, co po pierwsze oparto na światłowodowej transmisji, a więc takiej, która jest praktycznie niewrażliwa na interferencje, dodatkowo coś co jest rozwiązaniem point to point, oferując gigantyczny progres w zakresie szybkości transmisji, braku opóźnień, dostępnego pasma, wreszcie stabilności przesyłu danych (stały przesył, w czasie rzeczywistym, izochroniczny – w przypadku USB transfer danych odbywa się pakietowo), jak również pełnej uniwersalność zastosowań (obraz, dźwięk, dane). W 100% losseless, bez względu na inne interfejsy, na podpięte peryferia. Tyle teoria, a praktyka wygląda… jeszcze lepiej. Moja stacja pozwala mi w drugiej strefie (salon) uzyskać analog komputera z portami USB, gigabitowym LANem, kolejnym złączem Thunderbolt (połączenia łańcuchowe) np . dla Thunderbolt Display’a, HDMI do wyprowadzenia obrazu i ewentualnie dźwięku do telewizora (via optyk możemy przesłać go w standardzie DD/DD+ do amplitunera, ekstraktora HDMI – co zresztą planuję właśnie zrobić, lub do projektora dźwiękowego takiego jak Zeppelin), wreszcie analogowymi gniazdami audio (których nie planuję wykorzystywać). Całe mnóstwo opcji, możliwości. Przez przejściówki podepniemy interfejsy audio na Firewire (rezygnacja z grania po USB), jakieś napędy optyczne na tym złączu, sprzęt pro (montaż, obraz/dźwięk etc.). Na szczęście do jakiś 3 metrów można jeszcze w rozsądnym budżecie kupić przewód Thunderbolt (maks. 300zł) i voila. Kable o większej długości to już wydatek na poziomie najtańszych stacji niestety (ale w przypadku dłuższego połączenia, jak u nas, niezbędny). Odnośnie wspomnianego Firewire – są na rynku interfejsy audio do domowego użytku (nie chodzi o narzędzia dla profesjonalistów) z FW na pokładzie. Robi takie coś np. Mytek, robi Weiss i w zgodnej opinii użytkowników, brzmienie jest lepsze via FW od tego, które można uzyskać za pośrednictwem interfejsu USB. Firewire działa w podobny sposób co Thunderbolt – mamy transfer izochroniczny, żadne tam pakiety, nie ma mowy o negocjowaniu, o opóźnieniach. Problem w tym, że firewire to przeszłość, tego interfejsu nikt już obecnie nie rozwija, a jego obsługa ograniczona jest w praktyce tylko do komputerów Mac (przesadzam, ale tylko trochę), dlatego warto zdecydować się na dużo nowocześniejsze rozwiązanie pod postacią Light Peak’a.
Cóż mogę dodać? Stacja dokująca staje się od tej chwili niezbędnym elementem toru. Nie oznacza to, że nie będę testował sprzętu w typowych okolicznościach, tzn. bezpośrednio łącząc komputer z DACzkiem via USB. Oczywiście że będę, bo zdaję sobie sprawę z niszowości tego rozwiązania. Po pierwsze jesteśmy w tym przypadku skazani, przynajmniej na razie, głównie na Jabłko, choć można to w prosty sposób obejść za pomocą kart PCI-e jakie można podłączyć do płyty głównej (tle że w grę wchodzą tylko desktopy, jakieś dedykowane pod audio komputery takie jak np. CAPS). Kupujemy kartę np. SOtM i mamy odpowiedni interfejs w PC. Po drugie, to kilkaset złotych wydane na akcesorium komputerowe, dość specyficzne, niekoniecznie każdemu przydatne. Najtańszy wariant (nie wiem, jak się sprawdza, patrzę tylko przez pryzmat „najtańszy dock”) to Kanex ze złączami USB 3.0 (jedno) oraz do wyboru LAN lub eSATA. Jakieś 400 złotych. Tak to wygląda. Jednak, jak ktoś chce mieć coś bardziej uniwersalnego, rozbudowanego to trzeba liczyć się z podwojeniem tej kwoty. Są jeszcze na rynku specjalnie dedykowane audio rozwiązania, oparte na tym interfejsie, ale to domena profesjonalistów, studio nagraniowego, trudno mówić o domowym sprzęcie, bo tam jest sporo rzeczy kompletnie nieprzydatnych w domowym systemie audio. Ceny bardzo wysokie, a wśród produktów tego typu znajdziemy wyroby takich specjalistów jak MOTU, Apogee, Focusrite czy Apollo. Generalnie wydaje się, że najrozsądniej rozważyć wybór jakiejś uniwersalnej stacji, szczególnie warto rozważyć taką inwestycję, gdy chcemy wyprowadzić dźwięk na większą odległość, powyżej 5 metrów, do innego pomieszczenia. Ten interface daje nie tylko teoretyczny, ale empiryczny, rzeczywisty progres jakościowy brzmienia, na tyle zauważalny, że warto się bliżej przyjrzeć temu rozwiązaniu.
Według mnie zmiana będzie odczuwalna na każdym systemie, na tym z wyższej półki być może nawet bardziej odczuwalna. Siejące zakłóceniami wnętrze komputerowego transportu nie ma absolutnie żadnego wpływu na dźwięk w takim scenariuszu (ważne by grać z pamięci, z komputera wyposażonego w SSD, najlepiej korzystającego z pci-e jak Mac), korzystamy z rozwiązania w praktyce eliminującego jitter, eliminującego problemy związane z współdzieleniem magistrali USB (kilka, konkurujących ze sobą szyn) przez liczne peryferia (i nie chodzi tutaj o to co poza komputerem, ale także to co wbudowane, to co w środku, co korzysta z tego interfejsu tj. USB). Natomiast interfejs USB w stacji to tylko końcowy element od strony transportu-komputera, gwarantujący kompatybilność z podłączonym przetwornikiem C/A, odseparowany, zasilany zewnętrznie (patrz wyżej / poniżej), wykorzystywany wyłącznie przez podpięte pod stację urządzenia. Nie dziwię się, że Thunderbolt traktowany jest jako następca interfejsu Firewire w aplikacjach profesjonalnych, w studiach nagraniowych. To przede wszystkim idealne rozwiązanie do nagrywania, do rejestracji dźwięku, dysponujące ogromnym zapasem wydajności w takich zastosowaniach, ale też (co dotyczy właśnie nas, słuchających muzyki) także optymalny sposób transportu dźwięku ze źródła do sprzętu odtwarzającego.
Idę czegoś posłuchać…
(galeria w rozwinięciu)
Na rynku są modele bardziej rozbudowane. Można zatem kupić coś z niemal podwojoną liczbą gniazd USB, z osobnym FW…
Zasilanie 12V, można zatem dodatkowo zastosować alternatywny zasilacz, np. tomankowy (taki jak do większości uwzględnionych w katalogu Tomanka DACów)
Odpalamy Roona (patrz nasz artykuł) w salonie na HDTV via HDMI ze stacji Elgato
Interfejs świetnie się sprawdza na wielkim ekranie. To obecnie najlepszy wg. mnie front-end audio pod wielkie ekrany.
Dostęp do Tidala via Roon wygodniejszy, lepszy od tego, co oferuje firmowa aplikacja (sic!)
Gramy za pośrednictwem thunderboltowej stacji w salonie… jak widać mamy pełną dowolność w doborze strefy, sprzętu odtwarzającego, do tego wszystko w pełni konfigurowalne, także w zakresie jakości
Przetwornik skutecznie odseparowany od źródła / transportu komputerowego…
…w idealnej konfiguracji, jeden komputer robi za serwer (jest dostępna, odpowiednia wersja Roona), drugi, wyspecjalizowany z Thunderboltem występuje jako transport, podłączony do przetwornika C/A (RoonSpeakers – pracują nad tym).
Opisana, tytułowa stacja dokująca, może być alternatywą dla takiego jw rozwiązania.
Zamiast komputera w trybie Remote (w trybie sterownika) można zastosować zamiennie iPada. Rozwiązanie wygodniejsze, a przy tym niczego nie tracimy. Interfejs 1:1 (jak w komputerze).
Dotykowa obsługa zamiast: myszy, gładzika, skrótów klawiszowych
Oczywiście najważniejsza w tym wszystkim pozostaje muzyka, odtwarzana optymalnie, w dowolnej strefie, w najlepszej jakości…
Dodaj komentarz
Musisz się zalogować, aby móc dodać komentarz.