LogowanieZarejestruj się
News

Sonos Play:1 &Bridge &Roon tak to się robi! Testuję naj mutiroom audio @ rynku

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170308_102931120_iOS

Dlaczego na dzień dobry tym „najlepszy” kłuję? Dlaczego takie zachwyty nad głośniczkiem co to nawet hi-resa nie zagra. Spokojnie. Już wyjaśniam. Chcecie coś, co gra po naciśnięciu guzika (jednego guzika)? Chcecie coś, co nie wymaga żadnej konfiguracji, gdy podepnie się taką małą, niekosztowną skrzyneczkę do domowego routera? Chcecie mieć zasięg wszędzie, strumień stabilny jak skała, granie nawet w obłożonym kaflami kiblu bez utraty jednego bita? Chcecie wreszcie zintegrować sobie ten multiroom z najlepszym front-endem na rynku, tzn. strumieniować bezstratnie, a dodatkowo (w zapasie) mieć WSZYSTKIE serwisy, rozgłośnie, podcasty, usługi, no WSZYSTKO sterowane z dowolnej platformy? No to już wiecie. A K.O to własny, autorski, skuteczny (tak, cholera, tak właśnie) system audiokalibracji, który w takiej łazience czyni prawdziwe cuda, to znaczy da się grać normalnie, nie jak w studni, grać przyjemnie, a przecież wanna, prysznic to miejsca bardzo wskazane patrząc przez pryzmat relaksacji, z tą relaksacją związanej chęci posłuchania czegoś… prawda? Ano prawda, najprawdziwsza prawda.

Także, powiem tak – jeżeli jest coś, co mnie przekonało w dwie doby bez żadnego „ale” to jest to właśnie Sonos. Sonos Play:1, bo o tym konkretnie maluchu wraz z sieciowym mostkiem Sonos Bridge, mówimy. Mostek jest wg. mnie nieodzowną częścią tego sytemu, bez niego sporo tracimy, bo po pierwsze gwarantuje doskonały zasięg (i korzyści płynące z wykorzystania niezależnej, własnej sieci typu mesh – z takiej właśnie Sonos korzysta, w tym jego siła), po drugie brak interferencji, po trzecie brak konieczności konfigurowania (naciskasz i grasz). Ot, wystarczy podpiąć LANem skrzynkę, ustawić Sonosy gdzie-bądź i już. Co więcej, korzystamy tutaj z WiFi, a nie ułomnego (zasięg & propagacja sygnału!) Bluetooth’a i mamy bezstratne strumienie i mamy (a tego AirPlay nie daje btw) bitperfect też. Bit po bicie muzyka sobie płynie. Tak, dokładnie tak, jak być powinno. Do tego jak naciśniecie pauzę i po paru dniach naciśniecie „play” to wiecie co usłyszycie? No właśnie, muzykę usłyszycie. W airplejowych strefach to ni cholery tak nie działa, w przypadku SKAA (AirDAC) to też niestety nie chce tak działać, w innych rozwiązaniach jakie testowałem ZAWSZE było jakieś „ale”. A tu nie ma „ale”. Zajebiście!

Głośnik

Tym, co jednak mnie prywatnie przekonuje jest integracja z Roonem. Od ostatniej dużej aktualizacji 1.3 te Sonosy Play:1/ 3/ 5, soundbar z subem oraz odtwarzacze ZP (też z ampem) stanowią end-pointy dla tego najlepszego wg. mnie software odtwarzającego, porządkującego / katalogującego muzykę jaki jest dostępny obecnie na rynku. TO JEST TO. Gram sobie co chcę, wszędzie, sam głośnik przestawiam w dowolne miejsce (zapamiętuje w pamięci pomiary akustyki) i za pomocą dowolnego ekranu, jaki jest na podorędziu, steruję, odtwarzam, zarządzam. Dźwiękowo to bardzo fajna rzecz, oczywiście jak na niewielki, zamknięty w małej budzie układ dwudrożny. Gra to przyjemnie, a – co istotne – mając w zanadrzu własny system dopasowania pracy przetworników można naprawdę ustawić to, to wszędzie. I zagra. Fajnie zagra. Z Roonem jest o tyle ciekawie(j), że tam są zaawansowane tryby (DSP), że mamy jeszcze bardziej rozbudowane zarządzanie strefami (prawdziwie multistrefowe zarządzanie całym domowym audio systemem), że integracja z Tidalem robi różnicę (już jest osobna zakładka Masters ;-) ), że – wreszcie – można skorzystać z oryginalnych, nigdzie indziej nie widzianych, sposobów nawigowania po zbiorach jak i uskuteczniania muzycznych poszukiwań (przeczytajcie nasze opisy Roona, tam jest wyjaśnione z jakim potencjałem mamy do czynienia). Także, taki Sonos razy dwa/ trzy / pięć i więcej, w różnych miejscach w domu, skutecznie domyka nam temat „muzyka to u mnie gra wszędzie”. A że Play:1/3/5 mogą grać sparowane w trybie stereo to… gabinet, dalej sypialnia, i jeszcze pokój dziecięcy… tak tam właśnie te Sonosy spokojnie mogą robić co trzeba i każdy z domowników będzie zadowolony. Czego brakuje? Czegoś z wbudowaną baterią na wynos (w sensie, na wynos – ogródek, patio, nie na wynos, wynos, bo to by się kłóciło z całą koncepcją systemu). Gramofon (tak jest Sonos igła – nie pytajcie po co, no po prostu jest) może być ciekawym przykładem na to, jak moda kształtuje byt. Nawet jeżeli to bez-sensu. Bez-sensu? Ano bez, bo gramofon zakłada że tak powiem sam z siebie fizyczny kontakt, interakcję, coś co jakby kłóci się ze strumieniami, z bezprzewodowością się kłóci, ale co ja tam wiem? Stary i głupi jestem. W poprzednim wpisie już to przerabiałem. Także gramofon też jest, choć bez-sensu w kontekście systemu.

Mostek

Software Sonosa jest przejrzysty, ale nie jest to żaden Olimp, no brakuje mu nieco, przydałaby się polerka. Na szczęście można, a nawet warto jw. scedować sterowanie na alternatywy. To nie tylko Roon, to także doskonała (tak, wg. mnie nadal najlepsza) aplikacja jaką oferuje Spotify, gdzie Sonos może po integracji (przeprowadzanej w nieco kuriozalny sposób, o czym w recenzji będzie, dobrze że tylko raz trzeba i z głowy) być widoczny jako efektor w apce i z poziomu spotifaja można sobie już grać dowoli. Firmowy soft daje możliwość pogrupowania, zawiadywania strumieniami, tworzenia swoich playlist, swoich ulubionych z tego co zintegrowane… kto co lubi. Mocnym atutem jest wspomniany system kalibracji, wykorzystujący mikrofony w handheldzie (najlepsze wg. mnie efekty daje wykorzystanie w pomiarach smartfona, mikrofon czy mikrofony są czulsze w telefonie od tych zamontowanych w tablecie). Wiadomo, że trwają prace nad integracją inteligentnych (ekhmm) asystentów od Google oraz Amazona. Właściwie to drugie testowo już jest. Przy czym pewnym ograniczeniem będzie tutaj brak w wyposażeniu samych głośników mikrofonu, ale kierunek rozwoju (jak mówi nowy CEO Sonosa) jest jasno wytyczony. Ma być zawiadywanie domem, zawiadywanie naszym czasem, podpowiadanie, sugerowanie, wiaaaaadomo – terminal marketingowo-zakupowy w każdym domu ;-) Może bez tego „;-)” w sumie, bo to chyba jednak na serio. Dobrze, że w tym przypadku każdy będzie mógł zadecydować, czy w ogóle chce takie coś aktywować, czy apagesatanas. Mówi się także, głośno, o ewentualnym wprowadzeniu lepszych od jakości CDA strumieni. Czy i kiedy, to za bardzo na tę chwilę nie wiadomo. Tak czy inaczej, pomysły są, nowe znaczy się pomysły i dobrze, choć dla mnie to, co istotne, w sumie już jest. Do Sonosa jeszcze wrócę, zapewnie w formie „rzutu uchem”, może będzie w rozbudowanej formie (w sensie bez przenoszenia malucha, bo będzie ich parę), także jeszcze coś na pewno o tym Sonosie się na HDO pojawi.

Apka. Przepraszam za te bafrumy i kiczeny, to ma iść też w wersji ang. a wiadomo, że Anglosasi potrafią tylko po swojemu gadać, no te inne języki to ich trochę przerastają.
Zaraz nowa płyta DM się pojawi. Singiel taki mniej więcej: czekam, czekam aż coś, czekam, o… koniec :(

 

Tymczasem zapraszam do fotogalerii, którą będę jeszcze rozbudowywał:

 

» Czytaj dalej

MQA + Universal Music Group = nadszedł czas na hi-res audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2017-02-21 o 09.15.29

Z wielkiej trójcy pozostaje już tylko Sony, które jeszcze umowy nie ma. Warner oraz UMG to ogromny katalog wykonawców i – o ile nikt tu nie zawali – perspektywy streamingu hi-res prezentują się obiecująco. Tidal powoli rozbudowuje dział Masters, trwają rozmowy z kolejnymi (mniejszymi) labelami, wielu producentów sprzętu chce wprowadzić obsługę MQA do swoich produktów. Pozostaje kwestia przekonania odbiorcy, że to mu się opłaca, że to robi różnicę. Według mnie pomóc może to, o czym pisałem parę razy na łamach HDO – właściwie 90% benefitów mamy bez robienia czegokolwiek, tj. bez wymiany sprzętu… wystarczy software’owy dekoder. Ten jest w Tidalu, zaraz będzie w ROONie, będzie także dostępny w innych odtwarzaczach softwareowych… to naturalna kolej rzeczy. Myślę, że nikt nie będzie w takiej sytuacji na NIE, mimo że ocena „o ile i czy w ogóle lepiej” jest niejednoznaczna. I to też zrozumiałe i nie ma w tym niczego dziwnego, bo przecież można patrzeć na tę nowość ze sceptycyzmem. Tak właśnie robi publicznie Linn (ktoś, kto na streamingu i graniu z pliku zjadł zęby, jedna z firm z największym doświadczeniem w branży w tej dziedzinie), czy taki Schiit (tu bardziej jest na przekór i – ogólnie – „kto by sobie głowę zawracał pierdołami”). Moim zdaniem w całej sprawie ważne jest coś innego niż samo MQA. Tym czymś jest jakość źródłowego materiału, który to w tym przypadku musi być z definicji najlepszy (dostępny) i dzięki technologii, może zostać podany w najdoskonalszej (możliwej) formie. To zniesienie pewnego ograniczenia jakie dotyczyło wszystkich dotychczasowych form zapisu muzyki na różnego rodzaju nośnikach. Tutaj NIE MA OGRANICZEŃ, tu może być zwyczajnie najlepiej jak się da, może być jakość studyjna. I tu polemizowałbym z Wojtkiem Pacułą, który wielbi srebrny krążek, zapominając, że to zawsze tylko pewne przybliżenie, że są oczywiste ograniczenia, których się nie obejdzie, bo to składowa formatu, technologii, podczas gdy plik to otwarta karta… tu można naprawdę dążyć do absolutnej doskonałości, bo NIE MA OGRANICZEŃ, TE ZWYCZAJNIE W PRZYPADKU ZER I JEDYNEK NIE ISTNIEJĄ. Także nie ma co czarować, że nie będzie możliwości grania ze studio mastera w domowych pieleszach, bo właśnie takie możliwości oferuje teoretycznie dzisiejsza technologia. Tu i teraz. A że, co oczywiste, będzie się to jeszcze rozwijać, będą powstawały doskonalsze cyfrograje, będziemy dochodzić w tym zakresie do perfekcji (podobnie jak było z każdym formatem, technologią, urządzeniami) to nihil novi.

Sumując MQA to nie jest coś, co powinno zmuszać nas do pędzenia do sklepu po nowego DACa, bo NIE MA TAKIEJ POTRZEBY i można spokojnie patrzeć na rozwój tego rozwiązania nie zmieniając nic (no poza nowymi wersjami oprogramowania – przed tym się nie ucieknie – taki wymóg grania z pliku) w swoim klamotowym zapleczu. Oczywiście producenci, jak to producenci, będą nas przekonywać, że tak, że trzeba, że no przecież musi być obsługa (podobnie było z wyczynowymi parametrami PCM oraz obowiązkowym DSD), ale to tak naprawdę nie ma większego znaczenia. Są zwolennicy starych kości (specyfikacja UAC 1.0 – 24/96) i za nic nie chcą zmieniać swoich przetworników na nowe, „wszystkomające”, bo im to, co było, gra po prostu lepiej. I nie muszą, bo dekoder sprzętowy w przypadku MQA właśnie 24/96 maksymalnie obsługuje i wątpliwie by znalazł się ktoś, kto w ślepym teście dostrzeże różnicę między graniem w takiej jakości, a np 24/192 i więcej. Szczególnie, że wszystko co zapakowane w MQA o nominalnie lepszych parametrach (w tym materiały DSD, DXD) i tak nam taki dowolny jw. DAC zagra (wspierający UAC 1.0). Jedyna kwestia, która moim zdaniem (subiektywnie) robi różnicę to wspomniane DSD. Ten format ma potencjał i daje konkretne korzyści soniczne. Grając takie pliki dostrzegam różnicę, dostrzegam ją również korzystając z konwersji PCM @ DSD. To ostatnie na tyle do mnie przemawia, że obecnie właściwie inaczej plików nie słucham i to, co taka konwersja (DSP) robi z dźwiękiem zapisanym nie tylko bezstratnie (zazwyczaj FLAC, czasem bez kompresji w WAV), ale także stratnie (AAC, MP3) to …warto spróbować, naprawdę polecam samemu to sprawdzić. Dla mnie to rozwiązanie optymalne, bo mogę mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko, mogę cieszyć się najlepszymi jakościowo plikami, doceniając dźwięk z takich źródeł, a jednocześnie słuchać praktycznie każdego materiału komfortowo (to właśnie na tym gorszym zastosowanie konwersji sprawdza się wyśmienicie!). I nie ma co się obruszać, że zaprzęgamy procesory do „robienia” dźwięku, softwareowe silniki DSP, bo to się przecież robi w studiu, na etapie masteringu, na etapie tłoczenia (fizyczny) czy tworzenia (plik) i w samym systemie audio… korzystamy z technologii, aby zbliżyć się do doskonałości w dziedzinie odtwarzania muzyki w domowych warunkach. To proces ciągły, który stanowi esencję działania, rozwoju całej branży.

UMG w oficjalnie wyrażonym stanowisku, głosem swojego przedstawiciela, wyraża entuzjazm i pełne zaangażowanie w działania mające na celu popularyzację dystrybuowania muzyki hi-res, oferowania najlepszej jakości dźwięku na rynku. I to – właśnie – cieszy, bo jeszcze do niedawna wraz z pojawieniem się (wcześniej) sklepów z muzyką zapisaną stratnie (pierwsza rewolucja cyfrowa z Napseterm, iTunes), a następnie serwisów streamingowych z „mp3-kami” (Spotify i reszta) wydawało się, że właśnie zatrzymujemy się na etapie „wystarczające”, „więcej nam nie trzeba”. To, wraz z odchodzeniem od fizycznego sposobu dystrybucji muzyki, tworzyło niebezpieczną sytuację możliwego regresu jakościowego. Paradoksalnie rozwój technologii (ogólnie) tworzył dla muzyki kiepskie perspektywy ze strumieniami mocno skompresowanego dźwięku, gorszej, nie lepszej jakości dostępnej powszechnie, stanowiącej nową rzeczywistość – o tyle przykrą, że za to nominalnie gorzej trzeba było słono zapłacić (i to nie mało, patrz iTunes z średnią ceną za skompresowany stratnie album, de facto nie będący naszą własnością). Także zaangażowanie takich gigantów jak UMG oraz Warner daje powody do optymizmu, bo to co jest w zasobach wytwórni, a co ze względu na technologiczne uwarunkowania, ograniczenia nie mogło „rozwinąć skrzydeł” teraz ma ku temu widoki i nie ma żadnych przeciwności technicznych, aby najlepsza jakość była dostarczana wprost do naszych domów (czy mobilnie – bo MQA, przypominam, przede wszystkim jest sposobem na takie ograniczenie transferu, by mobilnie dało się te hi-resy odtwarzać w obecnych realiach funkcjonowania sieci komórkowych).

W praktyce pliki z UMG w najlepszej jakości, którą może wytwórnia zaoferować, pojawia się niebawem na Tidalu (liczę, że to wspomniane powyżej, powolne uzupełnianie katalogu Master ruszy ostro z kopyta), niewykluczone że będą także dostępne jako downloady MQA w wirtualnych kramikach. Pozostaje czekać na to, co zrobi Sony. Firma mocno promuje hi-res (znaczki na produktach) i liczy na to (podobnie jak inne labele), że będzie można zarobić sporo na katalogu, oferując lepszą jakość. Rozmowy podobno ciągle się toczą, dla koncernu problemem może być to, że wcześniej sam próbował na tym polu szczęścia – bezskutecznie. Poza tym Sony dość anemicznie, ale jednak, wspiera DSD (w końcu twórca formatu) i jest zainteresowane komercjalizacją 1 bitowego zapisu na dużo większą skalę niż obecnie. Tu pojawiają się przeciwstawne interesy, bo MQA to rozwiązanie w oczywisty sposób konkurencyjne do ewentualnych planów Sony na polu dystrybucji muzyki z sieci. Tak czy inaczej pewnie dogadają się i MQA faktycznie stanie się swojego rodzaju platformą dla hi-resów w strumieniu (a także albumów do ściągnięcia, choć tutaj rokrocznie spada udział takiej formy dystrybucji muzyki). Wieloletnia licencja podpisana na cały katalog UMG daje nadzieję na popularyzację audio hi-res, na faktyczny progres w dziedzinie jakości dźwięku dostępnego dla konsumentów. To właśnie finalnie ta nowa jakość jaką niesie granie z pliku, połączenie wygody dostępu, braku regionalizmów, odejścia od DRMów (z zastrzeżeniem, że zmienia się sposób korzystania z bibliotek audio, ich lokalizacji!) z wyraźnym progresem jakościowym. To dobra informacja dla nas. Przy czym należy życzyć sobie, żeby nie tylko Tidal oferował dostęp do muzyki bezstratnie zapisanej. Nie musi być od razu MQA, może być jakość płyty CDA – to, wraz z rozwojem sprzętu i oprogramowania daje oczekiwany rezultat w postaci bardzo dobrego jakościowo dźwięku dostępnego dla każdego zainteresowanego.

Roon 1.3: PCM>DSD, zaawansowane DSP, korekcja akustyki, DR rating…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2017-02-04 o 07.59.38

To, co pojawiło się pod koniec zeszłego tygodnia, oczekiwana, duża aktualizacja front endu Roon przerosło oczekiwania użytkowników. Piszę to z perspektywy użytkownika właśnie, mimo entuzjazmu (który to entuzjazm udzielił się w popełnionych na łamach HDO opisach tego software) staram się być obiektywny i krytyczny. Krytyczny, bo płacę niemałe pieniądze za licencję, co oznacza, że wymagam. Jak już jednak wspominałem, dzisiaj oprogramowanie (szczególnie tego kalibru, co Roon) jest nie tylko nieodzownym elementem systemu audio, ale jest jego… FUNDAMENTEM. Nie przesadzam, bo nie dość że żyjemy w czasach grania z pliku, komputera (patrząc na całą branżę, chyba nikt nie ma wątpliwości, że tak to właśnie wygląda) to jeszcze całkowitemu przeobrażeniu ulega cały mechanizm dystrybucji muzyki, dostępu do niej. Dlatego, coś, co „ogrania” temat kompletnie, całościowo i dodatkowo pozwala na PEŁNE wykorzystanie potencjały posiadanego sprzętu staje się niezbędnym elementem, spoiwem, czymś wymaganym, integrującym sieciowe źródła audio, czytaj integrującym strumienie – jakie by one nie były, bo są przeróżne w jedną, uporządkowaną całość.

To jest, w wielkim skrócie, Roon. Tyle, że – jak wspominałem we wcześniejszych wpisach – to dopiero początek. Znakomicie pokazuje to najnowsza aktualizacja, która (aż strach pomyśleć, co przygotują, gdy na rynek trafi wersja 2.0) mimo niepozornej numeracji niesie wielkie zmiany, bardzo użyteczne i niebywale wręcz rozszerzające możliwości (już wcześniej, przed upgrade) najbardziej rozbudowanego oprogramowania tego typu na rynku. To nowy Roon, nowy, bo choć wygląda identycznie (i brawo za to, jak ja nienawidzę zmian, dla zmiany, gdzie dobre UI przegrywa z „lepszym”, w imię wprowadzania zmian dla samych zmian… jakże to częste zjawisko w dzisiejszych technologiach), to jego możliwości rozbudowano do poziomu, którego nie oferuje żaden odtwarzacz/program zarządzający odtwarzaniem muzyki z komputera. Po krótce przedstawię najważniejsze zmiany, poniżej znajdziecie także galerię, która obrazuje z czym mamy do czynienia. Ważne – zapowiadałem wpis na weekend, uznałem że mimo wielu godzin zapoznawania się z nowościami, muszę dać sobie więcej czasu. Dzisiaj, gdy ilość funkcji odpowiedzialnych za korekcję pomieszczenia, za ustawienia słuchawkowe, za tryby DSP zwyczajnie „przeciążyła” system poznawczy, uznałem, że ten wpis po prostu będzie stale aktualizowany, podobnie jak to robiłem z poprzednim opisującym czym jest Roon, stanowiącym wstęp dla dzisiejszego artykułu (zapraszam do zapoznania się z długim wpisem opisującym dokładnie UI/UX, z dużą liczbą zdjęć pokazujących software w akcji, wyszczególnieniem wcześniejszych zmian, aktualizacji). Także, jak to w przypadku oprogramowania było, jest i będzie – temat traktujemy z gruntu rozwojowo i nie ma w tym nic dziwnego.

DSP w akcji, materiał 5.1, zaawansowana konwersja = diamencik

A tu na dokładkę „binauralizowanie” pierwotnie wielokanałowego nagrania (DAC obsługuje dwa kanały) via DSP, z przywróceniem efektu surround na słuchawkach

Po tych paru dniach, nie potrafię inaczej opisać moich wrażeń, jak tylko: TOTALNY OPAD SZCZĘKI. To jest rzecz, dzięki której niebywale wręcz wzrasta przyjemność z korzystania z cyfrowych kolekcji i – ogólnie – słuchania, poszukiwania, zaznajamiania się z muzyką. Jeszcze to usprawnili, jeszcze to ulepszyli i w tej dziedzinie ciężko będzie, naprawdę ciężko zaproponować coś innowacyjnego, lepszego od Roona. To rzecz, która pozwala na wydobycie całego potencjału, CAŁEGO z naszych DACów, naszych słuchawek, głośników, z całego zarządzanego przez ten front-end systemu. Systemu teraz także multistrefowego, także wielokanałowego, także grającego 1 bitowe materiały, także konwertującego w locie muzykę zapisaną w PCM do DSD, także odpowiedzialnego za zaawansowaną korekcję parametryczną & akustyczną (zarówno pomieszczenie, jak i efektory tj. słuchawki oraz głośniki), integrującego niebywale wręcz rozbudowane oprogramowanie DSP. To już nie parę parametrów, a rozbudowana na modłę studyjnego pro-toola, funkcjonalność niespotykana w konsumenckim odtwarzaczu audio. I wiecie co jest w tym wszystkim najlepsze… mimo takiej rozbudowy, to nadal bardzo proste, bardzo łatwe w obsłudze oprogramowanie, które w żaden sposób nie przytłacza (nadmiarem ustawień, skomplikowaniem układu interfejsu), gdzie to co najważniejsze – MUZYKA – jest …właśnie… na froncie, jest w centrum i to na niej koncentruje się uwaga użytkownika. A że przy okazji, można ustawić perfekcyjnie sprzęt, dodatkowo wykorzystać ogromne możliwości zaszyte w DSP, sprawdzić jak dobrze może zabrzmieć nagranie, gdy skonwertujemy je, przy zachowaniu wysokiej jakości… to tylko na plus i wręcz wymarzona sprawa dla wszelkiej maści poszukiwaczy, kombinujących co by tu jeszcze… ;-)

Zatem do dzieła, oto lista kluczowych zmian:

  • Własny, potężny silnik softwareowy DSP, oparty na 64 bitowym processingu, pozwalający m.in. na konwersję w locie PCM do DSD (btw wiele nowych trybów odtwarzania 1 bitowego materiału – tego NIKT inny nie oferuje, nawet Korg), pełna implementacja upsamplingu z dopasowaniem jakości wyjściowej (korekta częstotliwości próbkowania), crossfeed dla nauszników, precyzyjny i baaardzo rozbudowany EQ, korekty dla ustawienia głośników, korekcja akustyki pod kątem wprowadzonych danych nt. pomieszczenia odsłuchowego (tak, będą niebawem mikrofony, tzn. obsługa sprzętu współpracującego, pozwalającego na dopasowanie parametrów). Oczywiście całość można za pomocą jednego suwaka wyłączyć, rezygnując całkowicie z DSP, pozostawiając sygnał w pierwotnej postaci. Właśnie – możecie sobie każdą nową funkcję przetestować szybko i gładko, bo wspomniany suwak aż zachęca do sprawdzenia A-B
  • Pełne wsparcie dla grania wielokanałowego, wbudowany silnik konwertujący w locie nagrania multichannel do postaci stereofonicznej, niezależne, konfigurowalne mapowanie kanałów
  • Pełne wsparcie dla samograjów Sonosa
  • Adaptacja standardu ustawień natężenia dźwięku wg. normy R128.Wprowadzenie ratingu DR dla całego zgromadzonego przez nas materiału muzycznego, z jego bieżącą analizą pod tym kątem i dostosowaniem (wedle życzenia) ustawień pod określone parametry danej realizacji. Innymi słowy Roon sprawdza każde nagranie, robi pomiar i podaje wynik oraz umożliwia dopasowanie ustawień pod konkretne wydanie. KAPITALNA SPRAWA
  • Zaawansowane tagowanie – to już nie tylko prosty mechanizm ułatwiający katalogowanie, a coś, co pozwala na pełną indywidualizację bibliotek, z powiązaniem tej funkcjonalności z na tę okazję zmodyfikowanym systemem wyszukiwania (wynajdywanie po określonych przez nas parametrach, obejmujących zarówno aspekty techniczne nagrania jak i wydawnicze… znowu, NIKT tego w takiej formie nie oferuje!) Dodatkowo można zrobić absolutnie wszystko z metadanymi, a narzędzia oraz opisane, nowe możliwości pozwalają na stworzenie precyzyjnie opisanego zbioru nagrań, z nieoferowanymi dotąd możliwościami selekcji, wynajdywania materiałów
  • Zarządzanie playlistami w pełni wykorzystujące opisane powyżej mechanizmy, z możliwością customizacji składanek (od aspektu graficznego, po układ, ogólnie – całą prezentację)
  • Analiza całej biblioteki na żywo z systemem wyszukiwania i dopasowywania materiałów pod kątem naszych muzycznych fascynacji. Ten mechanizm to nie tylko covery, nie tylko „podobne dźwięki” to coś znacznie większego, bardziej zaawansowanego, bo pozwalającego w zupełnie nowy sposób zaznajomić się z twórczością tą znaną i mniej znaną, to „podane na tacy” inspiracje, zmiany towarzyszące artystom: muzykom, kompozytorom. Teraz działy twórczość via kompozycje, via twórcy nie ogranicza się tylko do klasyki, ale obejmuje wszystkie popularne gatunki muzyczne!
  • Zarządzenie dodawaniem, eksportowaniem oraz importowaniem z każdego, podłączonego do Core sprzętu. Pełna konfiguralność, zarządzalność, z możliwością szybkiego cofnięcia zmian w bibliotece
  • Wprowadzenie backupu oprogramowania, zarówno w trybie automatycznym, jak i ręcznym, z możliwym eksportem kopii do Dropboksa
  • Dopasowanie synchronizacji oraz buforowania dla różnych mechanizmów (protokołów) strumieniowania danych oraz poprawa stabilności oraz szybkości działania całego oprogramowania
  • Integracja z zewnętrznymi bazami danych
  • Integracja funkcji społecznościowych
  • ROON API – tak, wprowadzają narzędzia programistyczne, pozwalające na rozszerzenie funkcjonalności front-endu o zewnętrzne wtyczki, soft oferowany przez producentów sprzętu, innych dev. Co to oznacza w skrócie? Przykładowo – możliwość szybkiego wprowadzenia podstawowej obsługi, sterowania dowolnego sprzętu bez natywnej obsługi Roona, dodatkowych ustawień danego urządzenia, wspomnianych wtyczek rozszerzających czy dodających unikalne funkcje, prostej nawigacji etc.
  • ROON OS (Roon Optimized Core Kit tj. ROCK). Lekka wersja Roona oparta na dystrybucji linuksowej do zastosowania w NUC, R-Pi itp., a także – w razie zainteresowania – nawet jakiś set-top-boksach.  Coś dla osób z zacięciem do budowy własnych rozwiązań hardwareowych (DIY), jak również producentów małych, wyspecjalizowanych nano PC

Całość działa stabilnie, mimo jednoczesnego podpięcia wielu urządzeń nie ma żadnych problemów z obsługą Roon chodzi jak skała. Biblioteka z całą nową, wprowadzoną właśnie funkcjonalnością po kilkudziesięciu minutach była w pełni gotowa, odtworzona po aktualizacji. Integracja z Tidalem, póki co, nie wprowadziła pożądanej obsługi MQA – oczywiście mamy dostęp do całej biblioteki hi-resów, które wylądowały w serwisie, jednak nadal nie można ich łatwo zlokalizować. Odnośnie MQA, chodzi rzecz jasna o programowy dekoder, który – jak obiecuje Roon Labs pojawi się także w Roonie. Będzie to jednak autorskie opracowanie, bo filozofia działania Roona oparta na identyfikacji podpiętego sprzętu (RAAT) kłóci się z prostym mechanizmem zastosowanym w Tidalu (bez dopasowania parametrów, jedynie z wyborem trybu wyłączności i/lub dekodowania/przesyłu czystego sygnału). Także na to musimy niestety jeszcze poczekać.

Szczegółowe dane techniczne dotyczące odtwarzanego materiału, DR rating (Roon przeanalizuje całą naszą bibliotekę)

Czego można sobie życzyć? Natywnego wsparcia dla Chromecasta (Sonos właśnie się pojawił, poprawiono support dla Squeezeboksa), zainteresowania ze strony branży nowymi możliwościami (OS, API), rozwoju DSP (także w kontekście współpracy z określonymi urządzeniami), wprowadzenia postulowanego miesięcznego abonamentu (obecnie jest roczny lub dożywotni), rozwoju DSP pod katem głośników/słuchawek oraz wspomnianej integracji Master/MQA w działającym via Roon Tidalu. Samo poznanie możliwości 1.3 zajmie sporo czasu jw., a wykorzystanie jego potencjału? To już nawet nie kwestia opisanego software, które daje ogrom możliwości, a kreatywnego podejścia producentów sprzętu oraz programistów ten sprzęt programujących. Nawet jednak bez nurkowania w rozbudowane tryby DSP, każdy sprzęt podpięty pod Roona może zdecydowanie więcej. I to powinno wystarczyć za cały komentarz. Plus muzyka. W centrum. Dostęp nieosiągalny w tradycyjny sposób, nieosiągalny za pośrednictwem innego oprogramowania. Kto podejmie rękawicę i stworzy coś równie dobrego, albo lepszego (?).

Poniżej galeria, będzie aktualizowana na bieżąco (materiał jest bardzo rozbudowany, a nadal nie obejmuje wszystkich zauważonych, użytecznych zmian, nowych funkcji). Aktualizacja: metadane / edycja

» Czytaj dalej

Tidal w 33% należy do operatora Sprint. Sprint to Softbank. Samuraje atakują!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2017-01-24 o 16.29.46

No to się porobiło moi drodzy, oj porobiło się, mówię Wam. Wczoraj gruchnęła wieść o wykupieniu 33% udziałów w Tidalu przez Sprint – amerykańskiego operatora telekomunikacyjnego. Tyle tylko, że sam fakt wykupu, korespondujące z nim informację o rzekomych, sporych problemach serwisu streamingowego (norweskie media podawały o erozji subskrybcji, o poważnych tarapatach finansowych) to tylko jedna strona medalu. Według mnie wcale nie kluczowa, wcale nie najważniejsza! Owszem, Sprint to duży op w US, to dobra wiadomość dla Tidala w sensie marketingowym oraz kapitałowym – duża baza konsumentów na jednym z najważniejszych rynków i (możliwy) spory zastrzyk gotówki (niewykluczone, że bardzo teraz potrzebnej, ze względu na wspomniane problemy). Tak, to wszystko prawda, ale nie cała prawda. Orange z Deezerem wydeptał już ścieżkę synergii usług telekomunikacyjnych połączonych z dostępem do muzyki i ten model zdaje się, że całkiem nieźle działa (w Polsce to ostatnio bardzo popularne, jesteśmy że tak powiem w awangardzie vide Tidal + Play lub T-mobile, wspomniany Orange). To fakt. Tyle, że to wszystko nie jest wcale tutaj najistotniejsze wg. mnie. Najistotniejsza jest tutaj… Japonia.

Dlaczego Nippon? Ano dlatego, że Sprint to to nie tylko jeden z największych operatorów telekomunikacyjnych w Stanach, to przede wszystkim firma wykupiona jakiś czas temu przez japońskiego giganta (wielobranżowego) Softbank. To właściciel Sprinta. Japonia jest tu baaaardzo ważnym elementem układanki, bo to bardzo specyficzny rynek audio, gdzie sprzedaje się najwięcej fizycznych nośników, gdzie przykłada się największą uwagę do jakości dźwięku, gdzie prężnie działa segment HiFi/High-end, gdzie wreszcie wydaje się muzykę najlepiej, najdoskonalej (tzw. japońskie wydania). Tak, to właśnie Japonia. Mekka audio. Mekka specyficzna, bo Japończycy dopiero od zeszłego roku (!!!) mają dostep do streamingu via Spotify czy Apple Music. No tak, nie dziwi to specjalnie, biorąc pod uwagę to, co napisałem przed chwilą. Dwóch największych z branży streamingowej, tj. Spotify oraz Apple Music to jeden wielki kompromis. Kompromis jakościowy wynikający ze stratnej kompresji dźwięku oczywiście. Coś, co biorąc pod uwagę specyfikę japońskiego rynku, stanowi poważny minus, barierę w masowej popularyzacji.

I co się dzieje na początku stycznia? Toczą się rozmowy z Tidalem. Te rozmowy jakimś dziwnym trafem zbiegają się z tym, o czym informowałem przed paroma dniami… z wprowadzeniem hiresów, strumieniowania MQA do Tidala. Przypadek? Nie sądzę, a wręcz uważam że właśnie ten element jest kluczowy dla zrozumienia tego, co się dzieje na naszych oczach. Japonia chce strumieni, ale chce po swojemu, tzn. w dużo lepszej jakości niż ta, którą serwisy streamingowe oferowały „do wczoraj”. Owszem, Tidal rozpoczął jako pierwszy (a dokładnie to jeszcze WiMP z którego Tidal się wywodzi) i na razie jedyny serwis strumieniowanie muzyki w jakości płyty CDA (16/44). Tyle, że nie robiło to zasadniczej różnicy, bo źródła, materiał wyjściowy wykorzystywany przez wszyskich z branży był (trochę tylko upraszczam) ten sam – na potrzeby strumieni w Deezerze, Spotify, Apple Music czy Pandorze wykorzystuje się dobre jakościowo (ale nie najlepsze, dostępne) źródła, a w przypadku Norwegów różnica polegała głównie na tym, że ten materiał nie był/ nie jest kompresowany stratnie do formatów mp3/AAC, a trafia w formie zbliżonej do wyjściowej na serwery i następnie bezstratnie kompresowany (finalnie) odtwarzany jest przez abonenta usługi HiFi. Nadal jednak mówimy o tym samym jakościowo materiale.

Tidal wychodząc z nową propozycją, z jakością master (upraszczając – to nie jest materiał jakiś tam, tylko konkretnie wyselekcjonowany, najlepszy jaki można znaleźć na rynku), zmienia reguły. Nie mamy strumienia z miksu bylejakiego, tylko mamy strumień z (umownie) studio mastera. Są to najlepsze materiały, takie dokładnie które kupujemy na HD-Tracks, na highresaudio, wydawane przez 2L itd. itp. Takie właśnie. To robi zasadniczą różnicę, bo mamy gwarancję, że na wstępie nie jest „shit in”, co skutkuje (jak głosi stara prawda) finalnie „shit out”, tylko to, co najlepsze, co najsensowniej wydane i dostępne. Oczywiście są wyjątki od tej reguły vide tragiczne miksy Madonny (stare albumy w jakości master na Tidalu), ale generalnie zasada jest taka – bierzemy to co naj, naj na rynku, wprowadzamy na serwery, dekodujemy programowo (dekodowanie MQA via Tidal) i następnie w wysokiej jakości odtwarzamy na dowolnym sprzęcie audio w jakości hi-res (24 bit z częstotliwością = 88/96 KHz …raz jeszcze, nie wyklucza to streamu 24/44-48. Tylko patrzeć jak będzie dostępna opcja mobilna).

Dla Japończyków to takie „w to mi graj”! Właśnie to jest coś, co na tym rynku ma szansę wypalić i stać się wartościową (w oczach konsumenta) alternatywą plikową dla fizycznego nośnika. Alternatywą wygodniejszą od wirtualnych kramików z hiresami, alternatywą wygodniejszą i tańszą, co oczywiste. Akurat japoński rynek nie ma problemu z akceptacją wysokich cen, ale… Japończycy wyraźnie robią tutaj rozróżnienie na to, co fizyczne, namacalne, ubrane w często piękną formę (za co się płaci) z jednej oraz na to co wirtualne, czego nie dotkniemy, czym nie nacieszymy wzroku… na pliki właśnie. Strumienie hiresowe mogą zmienić nastawienie „konserwatywnych” Samurajów, mogą spowodować gwałtowną popularyzację streamingu i to nie tylko lokalnie, ale globalnie. Dlaczego globalnie? No to akurat oczywiste… Japonia to fonograficzna potęga, to Sony, to ktoś kto wyznacza kierunki rozwoju całej branży. To także poważny gracz na rynku sprzętu grającego oraz… (nie zapominajmy o tym w kontekście streamingu) wysokich technologii (technologie IT/komputerowe). W Tidalu hiresowo jest obecnie dostępny Warner, zapewne zaraz będzie także wspomniane Sony. I pięknie!

Także to, co się wydarzyło ma nie tylko wymiar lokalny (dla wielu mass-mediów ograniczony wyłącznie do USA, bo Spirit, co jest wg. mnie poważnym niedopatrzeniem), ale także szerszy, globalny wręcz. Streaming hi-res może mieć wielki wpływ na całą branżę audio, całą tj. także dystrybucję, produkcję. W końcu mówi się wiele o problemach związanych z odpowiednim wynagrodzeniem artystów publikujących w serwisach, a szerzej zmianach związanych z nowym modelem tworzenia / dystrybuowania treści. Brak ograniczeń po stronie technologii może bardzo tu pomóc. MQA nie jest zatem po prostu nowym formatem audio z dźwiękiem w najlepszej możliwej jakości, a sposobem na muzykę w czasach, gdzie fizyczny nośnik przechodzi definitywnie do lamusa, gdzie zmienia się sposób tworzenia, wydawania muzyki, gdzie (coraz częściej) artysta komunikuje się bezpośrednio z odbiorcą tego, co tworzy. Rzecz jasna ma to sens tylko wtedy, gdy nie jest ograniczone licencjami, restrykcjami, bzdurnymi DRMami. Wygląda na to, że tym razem może być inaczej i może być… normalnie? Nie będziemy zobligowani do zakupu sprzętu ze znaczkiem (taki właśnie model oferuje obecnie Tidal z HiFi/Master), nie będziemy musieli czekać na to aż jakiś lokalny przedstawiciel da zielone światło dystrybucji – globalny serwis da globalny dostęp do treści, a za to wszystko zapłacimy bardzo niewiele w porównaniu z niedawnymi czasami (gdzie płaciliśmy krocie).

Brzmi nieźle? No brzmi…

PS. Niektórzy z dziennikarzy zasugerowali jakieś ograniczenia, lub coś ekstra dla abonentów serwisu w ofercie operatora (Sprint). Nie wiemy na razie nic konkretnego na ten temat, poza ogólnikowym „materiały ekskluzywne”, co może oznaczać po prostu wcześniejszy dostęp do premiowych treści. Uzupełnię wpis, jak tylko czegoś się dowiemy. Wartość dodaną dla osób korzystających z takiego Tidala via operator może być tańszy czy „darmowy” dostęp, może być brak ograniczeń w transferze (to dość istotna rzecz, w sytuacji gdy mówimy o strumieniach hi-res)… takie rzeczy oferują już w naszym kraju rodzimi operatorzy.