Do napisania artykułu dotyczącego nowych map natchnęła mnie lektura bardzo interesującego tekstu człowieka z branży, pana Mike`a Dobsona , specjalisty od cyfrowej kartografii (firma TeleMapics). Tytuł wpisu na blogu: „mapy Apple 400 lat za mapami Google” nie pozostawia wątpliwości, co do jakości nowych map Apple. Ekspert szczegółowo omówił największe błędy, wady nowego produktu firmy z Cupertino. Metodycznie, wypunktował to, co de facto przekreśla ten produkt w obecnej formie. Wypowiedź zrobiła na mnie spore wrażenie – nie tylko uwidoczniła liczne błędy, ale także pośrednio wiele powiedziała o samej firmie Apple, o tym w jaki sposób funkcjonuje najbogatsze na świecie przedsiębiorstwo. Nie są to wnioski budujące, wręcz przeciwnie, można powiedzieć, że sposób funkcjonowania firmy, obowiązująca polityka, mogą przyczynić się do katastrofy. Najnowsze wpadki są tego najlepszym dowodem. Ważne jest to, że wypowiedział się na temat tego, co zaoferowało Apple w najnowszej wersji systemu iOS6, ktoś, kto nie podchodzi do całej sprawy emocjonalnie, nie krytykuje firmy z Cupertino bo to modne, nie jest złośliwy, po prostu profesjonalnie recenzuje coś, co wywołało w ostatnich dniach ogromne poruszenie.
Google opatentowało właśnie genialną technologię wyciągania szczegółów ze zdjęć zrobionych za pomocą handhelda. Chodzi tutaj o technikę pozwalającą na reprodukcję zbliżeń danego fragmentu zdjęcia. Od razu na myśl przychodzi nam kultowy Blade Runner Ridley`a Scotta, w którym Decard dokonuje analizy fotografii za pomocą futurystycznego urządzenia. Udaje mu się „wejrzeć w głąb” zdjęcia, co oczywiście nie jest możliwe, ale pamiętam opad szczęki, gdy pierwszy raz oglądałem film z jakiegoś VHSa.
W przypadku Google chodzi o wielką mistyfikację, bo użytkownik tak naprawdę korzysta z bazy fotografii, powiązanej z systemem geolokacji, materiałów zebranych w ramach Street View, względnie zdjęć, które Google archiwizuje w swoich centrach danych. Innymi słowy otrzymujemy zbliżenie danego fragmentu, otrzymując dane ze zdalnego serwera. Oczywiście dla użytkownika cały proces ma wyglądać tak, jakby uzyskiwał superzoom ze swoich ujęć zgromadzonych w handheldzie. Sprytny system sprawdzi na podstawie analizy danej fotografii jaka była wtedy pogoda, czy było słonecznie, czy pochmurno i podrasuje zbliżenie danego fragmentu dla zachowania pozorów realizmu i autentyczności. Genialne. Co ciekawe firma postanowiła zilustrować rzecz przedstawiając rycinę z …iPhone 3G. Genialne.
Czekamy z zapartym tchem na wprowadzenie tego „ficzera” do Androida. Szczerze? Dla takiej funkcji kupiłbym chyba androidową słuchawkę. A może ten iPhone to taka wskazówka dla Apple, że nie warto się wygłupiać (z własną geolokacją) i warto wrócić do sprawdzonych rozwiązań? iPhone z takim patentem od jabłka na pewno zostałby okrzyknięty n-tym cudem świata. Widzę tylko jeden problem – innowacyjna rzecz wyszłaby spoza campusu w Cupertino. I to raczej przekreśla szansę wprowadzenia takiej technologii w telefonach z logo jabłka na obudowie.
CEO Google postanowił skomentować skandal związany z koszmarną jakością map w nowym systemie mobilnym Apple. Zdaniem Schmidta firma z Cupertino popełniła duży błąd, wprowadzając niedopracowany produkt, rezygnując z czegoś, co dobrze do tej pory działało. Co ciekawe wcale nie była do tego zmuszona – umowa między partnerami obowiązywała do końca 2013 roku. Jednak Apple postanowiło wyrzucić google`owe mapy ze swojego systemu. Zdaniem szefa Google, nie było szans na przekonanie Apple, że to nie jest najlepszy pomysł (czytaj: wprowadzenie, niejako z marszu, swojego systemu geolokacji). W jego opinii, Apple było zdeterminowane, aby wyrzucić wszystko, co kojarzy się z konkurencją ze swojego systemu. Nawet jeżeli oznaczało to wprowadzenie rozwiązań gorszych, względnie usunięcie czegoś bez zaoferowania zamiennika (patrz YouTube).
CEO rozwiał nadzieje wszystkich użytkowników iOS6 na rychłe pojawienie się aplikacji z mapami Google w AppStore. Takie oprogramowanie nie zostało nawet zgłoszone do akceptacji. Może to być zaplanowany ruch ze strony Google, które w ten sposób zaszkodzi konkurentowi, który wyraźnie nie poradził sobie z alternatywą i teraz właściwie pozostaje mu w pocie czoła, przez wiele miesięcy, albo i lat, pracować nad udoskonalaniem produktu, który w ogóle nie powinien w tej formie trafić na rynek. Firma z Moutain View może najzwyczajniej w świecie rozpocząć kampanię pod hasłem: „tylko u nas użyteczne mapy, dobra nawigacja” i w ten sposób, boleśnie ugodzić w największego konkurenta. W przypadku map Apple bazowano na danych od TomToma, które są całkiem niezłe, tyle że dotyczą nawigacji samochodowej, nie są zatem żadnym odpowiednikiem map Google (które kładą nacisk na POI, na informacje dotyczące miejsc, charakterystycznych punktów geograficznych, poza adresami oferując informacje nt. usług itd. itp.). Zdaniem ekspertów od map, Apple zajmie lata dopracowanie swojego systemu (przygotowuję artykuł na ten temat). Oczywiście firma może iść na skróty, problem w tym, że musiałaby zgłosić się do konkurencji (Nokia/Microsoft) po pomoc. Po pierwsze byłoby to kosztowne, po drugie konkurencja wcale nie musi być skora do… udzielenia pomocy.
Apple zrobiło swoim użytkownikom niemiłą niespodziankę. Okazuje się, że główny element najnowszej odsłony systemu mobilnego iOS6 jest totalnie niedopracowany. Nowe mapy nie tylko są bardzo ubogie, brakuje w nich wielu ważnych elementów (punkty POI), dodatkowo zawierają całe mnóstwo błędów. Poza tym są nieaktualne (zdarza się że o parę lat!) i w praktyce bezużyteczne. Apple skoncentrowało swoją uwagę na wybranych lokalizacjach (głównie Stany), jednak z wszystkich miejsc na Ziemi, także z Ameryki płyną głosy krytyki. Tak niedopracowanego produktu chyba jeszcze nie było (mam tu na myśli Apple). Firma słynąca do tej pory z perfekcjonizmu, wręcz pedantycznego przywiązania do szczegółu tym razem się nie popisała. Nawet w miarę poprawnie działająca nawigacja turn-by-turn (jedna z nowości) nie ratuje sytuacji, bo i nie może, bazując na takich danych, takich mapach jakie zaoferowało na starcie Apple.
Nawet osoby zazwyczaj życzliwe Apple, mocno skrytykowały firmę za ten element nowego systemu. Warto pamiętać, że to jeden z ważnych modułów OS, który dzięki API pozwala na implementację danych z map, map, wszelkich informacji lokalizacyjnych w programach firm trzecich. To poważny problem i wielkie wyzwanie dla Apple, bo kiepskie mapy, oznaczają często kiepskie… aplikacje. Może się okazać, że to co do tej pory dobrze działało (bo korzystało z poprawnych, choć zubożonych map Google), przestanie działać, albo zacznie ze znacznie ograniczoną funkcjonalnością. Ogóle wrażenia z iOS6 też trudno określić mianem jednoznacznie pozytywnych. Najpoważniejszym problemem są jednak mapy. Moim zdaniem, w obecnej wersji to kompromitacja. Poniżej przykłady pomyłek, nieistniejących obiektów oraz trochę wisielczego humoru…
Aktualizacja: BBC jak i inne media głośno komentują wpadkę z mapami. Co sądzą Brytyjczycy o nowych mapach? Zobacz tutaj …a co Polacy? Link tutaj
Denon przedstawia CEOL Piccolo – sieciowy system muzyczny z radiem internetowym, AirPlay i serwisami muzycznymi. Gotowy do szybkiego podłączenia do sieci, oferujący wszechstronność połączeniową, radio internetowe, sieciowy streaming audio oraz WiFi - oto największa z małych rozmiarami premier Denona - CEOL Piccolo. Urządzenia Apple mogą być podłączane do niego przez wbudowaną stację dokującą, przedni port USB lub przez AirPlay, własną technologię Apple do strumieniowego przesyłania muzyki.
Muzyka zapisana w komputerze PC, dysku sieciowym NAS (Network Attached Storage) lub z Internetu może być przesyłana strumieniowo, ponieważ CEOL Piccolo jest zgodny z certyfikacją DLNA 1.5 i porozumiewa się z innymi komponentami w sieci. Dostępne są również serwisy muzyczne last.fm i Spotify. Dodatkowo, dzięki cyfrowemu wejściu system może być rozbudowywany, np podłączony do telewizora lub tunera telewizji. Zestaw uzupełnia łatwy w obsłudze pilot zdalnego sterowania, ale w równie łatwy sposób Denon CEOL Piccolo może być kontrolowany wygodnie za pośrednictwem aplikacji Denon Remote App dla urządzeń iOS i Android.
O ile jeszcze w 2011 roku iPad 2 zgarnął 80% rynku, to w bieżącym roku większość kupujących wybrała androidowe tablety. Udział Apple spadł do… 9%! Cała reszta to urządzenia pracujące pod kontrolą systemu mobilnego Google. Wytłumaczenie tej nagłej i radykalnej zmiany jest bardzo proste – rynek został wręcz zalany tanimi tabletami z najnowszymi wersjami OS: Ice Cream Sandwitch oraz Jelly Bean. Ostatnio pisaliśmy o chińskim GoClever z sys. w wersji 4.1 (800zł), niebawem ma oficjalnie zadebiutować Nexus 7 (bez problemu do kupienia z importu – cena 900~1300zł), w sklepach jest sporo urządzeń z przedziału 600~1000zł. Oczywiście taki wynik to także zasługa niezwykle tanich „biedronkowych” tabletów za niecałe 400 złotych. Wiele osób zadowoliło się, kosztującymi 369zł, tabletami ze starszą wersją Androida (3.x). Właściwie każda liczba rzuconych do sklepów urządzeń szybko znalazła swoich nabywców. Co najczęściej wybierają polscy klienci? Bardzo popularne są tablety Samsunga oraz Asusteka, to one okupują czołowe miejsca w rankingu sprzedaży. Analitycy rynkowi oceniają, że w br wzrost sprzedaży tabletów będzie wynosił aż 200 procent w stosunku do 2011 roku. W przypadku zakupów w sieci, internauci najczęściej poszukują tabletów Asus (29 proc.), a za nim jest GoClever (17 proc.) i Samsung (11 proc.). Tablety z jabłkiem wybiera zaledwie 7 proc. szukających ofert w serwisie Ceneo.
Firma Bose wprowadza na rynek dwa nowe głośniki bezprzewodowe SoundLink: cyfrowy system muzyczny SoundLink Air głośnik SoundLink Bluetooth Mobile II. Pierwsze z urządzeń to pierwszy w historii firmy produkt z technologią Apple AirPlay, drugie jest unowocześnioną wersja przenośnego głośnika SoundLink, który miał swoją premierę w ubiegłym roku.
Cyfrowy system muzyczny Bose SoundLink Air to głośnik bezprzewodowy, który pozwala przesyłać muzykę z takich urządzeń jak iPad, iPhone, iPod touch czy komputer z biblioteką iTunes za pośrednictwem technologii Apple AirPlay i sieci Wi-Fi. Korzystając z rozwiązania SoundLink Air, użytkownik zachowuje pełną kontrolę nad urządzeniem zawierającym pliki muzyczne, może więc przeglądać strony internetowe, wysyłać wiadomości lub rozmawiać przez telefon, a jednocześnie cieszyć się nową jakością dźwięku oferowaną przez kompaktowy system zgodny z technologią AirPlay.
O tym na konferencji nie było mowy, co w sumie nie dziwi, bo kto by się chwalił brakiem kompatybilności? Okazuje się, że nowe, w pełni i wyłączne cyfrowe złącze w nowym iPhone ma spore ograniczenia funkcjonalne. Najpoważniejszym, najbardziej odczuwalnym jest bez wątpienia brak obsługi sygnału wideo. Specyfikacja nie pozostawia żadnych złudzeń – nowy iPhone 5 może przesyłać obraz wyłącznie za pośrednictwem bezprzewodowego łącza AirPlay. W przypadku poprzednika, modelu 4S oficjalna strona podaje informacje o sygnale via adapter HDMI (1080p), via adapter component (576p) oraz za pomocą kabla kompozytowego. W przypadku iPhone 5 jest tylko i wyłącznie AirPlay w dwóch formatach – 720p oraz 1080p. To bardzo kiepska informacja dla kogoś, kto przesyłał przewodowo obraz z telefonu Apple na telewizor (co oznaczało konieczność podłączenia łatwego do przenoszenia kabla z przejściówką), a przede wszystkim na projektor (nie tylko rozrywka, także praca). W iPhone 5 de facto nie da się przesłać obrazu inaczej jak za pośrednictwem Apple TV. Tylko w ten sposób można uzyskać tego typu funkcjonalność, bo na rynku (przynajmniej na razie) tylko nieliczne urządzenia wspierają AirPlay od strony wideo (przykładem są wybrane odtwarzacze strumieniowe Xtreamera). Zabieranie ze sobą odtwarzacza, nawet tak małego jak ATV wydaje się grubą przesadą, poza tym trzeba taki sprzęt kupić – Apple nie daje wyboru, a to już zakrawa na kpinę, nie sądzicie?
To pierwsze z ograniczeń nowego złącza. Drugie związane jest z przesyłem dźwięku. Jak wiadomo iPhone 5 za pomocą nowego złącza dokującego 8 pin może wysyłać sygnał audio wyłącznie w postaci zer i jedynek. Teraz już wiemy dlaczego przejściówka Apple na złącze 30 pin jest taka droga (kosztuje 29 dolarów)… jest to związane z wbudowaniem w nią przetwornika cyfrowo-analogowego (!). Innymi słowy nowy iPhone nie ma na pokładzie (zbędnego) DACa – cały przesył audio odbywa się w domenie cyfrowej. To z jednej strony plus, potencjalny plus, coś co może ułatwić uzyskanie dobrego jakościowo brzmienia (via USB), jednak stanowi także poważne ograniczenie przy współpracy z wieloma urządzeniami, akcesoriami dedykowanymi handheldom Apple. I tak, mimo przetwornika w przejściówce (swoją drogą te 29$ oznacza, że jest to zapewne raczej niewyszukane rozwiązanie), nie ma mowy o przesyle sygnału iPod audio (analogowego). To niby tylko sygnał sterujący, w ten sposób poprzednie generacje jabłkowego sprzętu komunikowały się ze stacjami, dokami, wieżami, a jednak ważny, czasami kluczowy, dlatego napisałem powyżej ”niby” – niektóre urządzenia mogą odmówić współpracy (informuje o tym samo Apple). Przykładowo nie będzie działał sprzęt car audio (prawdopodobnie większość tego typu urządzeń odmówi współpracy, mimo zastosowania przejściówki), starsze modele stacji muzycznych, doków… Scenariusz optymistyczny zakłada przesłanie przetworzonego sygnału (z cyfry na analog) do zew. urządzenia (bez takich elementów, jak informacja o odtwarzanym materiale, parametrach dźwięku itp.).
Aktualizacja: The Verge powołując się na źródło w Apple, podało że firma myśli nad wprowadzeniem (sic!) akcesorium zapewniającego przesył sygnału wideo (HDMI, VGA). Taki adapter powinien pojawić się w sprzedaży… za parę miesięcy. Wygląda to mocno niepoważnie. Złącze nowego iPhone (Lightning) to wersja interfejsu Thunderbolt znanego z Makówek (gdzie przesył obrazu jest jak najbardziej możliwy). Zastanawia niekonsekwencja w przypadku podanej na oficjalnej stronie specyfikacji, o ile prawdziwa jest informacja o pojawieniu się przejściówki pozwalającej na transfer obrazu po kablu.
W połowie października Naim wprowadzi do sprzedaży swoje nowe uniwersalne centrum muzyczne. To prawdziwa XXI- wieczna integra. UnitiLite jest urządzeniem, które potrafi wiele – odtwarza płyty CD, pliki cyfrowe w najpopularniejszych formatach, także w formie hi-res 32/192, archiwa muzyczne z zewnętrznych dysków NAS, komputerów, smarfonów i tabletów. Do tego komunikacja z Internetem i dostęp do sieciowych stacji – połączenie do wyboru: przewodowe i wi-fi. Sprzęt dysponuje mocą 2×50. W razie potrzeby i dla polepszenia parametrów reprodukcji można podłączyć go do zewnętrznego wzmacniacza. Zarządzanie odtwarzacza możliwe jest poprzez aplikację n-Stream na iOS. Cena – 1650 funtów. Wersja z tunerem FM/DAB kosztuje 1895 funtów. Dokładna specyfikacja została przedstawiona tutaj.