Kolejny serwis streamingowy zadebiutował właśnie w Polsce. Chodzi o Rdio, popularne w Stanach, za którego opracowaniem stoją ludzie związani z komunikatorem Skype oraz… serwisem pozwalającym na współdzielenie plików Kazaa. Jak widać, w bieżącym roku wyraźnie nam się w Polsce rynek streamingowy rozrósł. Obecnie mamy dostęp do Spotify, Deezera współpracującego z Orange, WiMP-a, który działa w porozumieniu z operatorem Play oraz krajowymi serwisami, takimi jak Muzo od Solorza-Żaka i paru mniejszymi graczami. W przypadku Rdio ceny wyglądają standardowo, tak jak u konkurencji. Za 9,99 posłuchamy sobie muzyki na komputerze, za 19,99 także na urządzeniach mobilnych oraz odtwarzaczach strumienujących dźwięk Roku (to praktycznie bez znaczenia w Polsce, bo marka u nas zupełnie nie znana) oraz Sonos – tutaj już lepiej, zapewne użytkownicy tego systemu bezprzewodowej dystrybucji audio się ucieszą. Niestety niewiele wiadomo o jakości dźwięku. Prawdopodobnie jest to VBR 192kbps (MP3? AAC?) – mało, patrząc przez pryzmat tego co oferuje konkurencja (maks. 320kbps w MP3 lub 256kbps w AAC). Poza wymienionymi powyżej serwisami, mamy w Polsce także dostęp do iTunes Match (streaming własnej kolekcji – z tym że strumieniujemy na Apple TV np. a w przypadku handheldów muzyka pobierana jest, aby dało się ją słuchać w trybie offline). Także Rdio daje możliwość słuchania bez dostępu do Internetu, po wcześniejszym ściągnięciu wybranych pozycji do pamięci urządzenia. Jest klient dla iOS oraz Androida, na komputerze słuchamy za pośrednictwem przeglądarki (wg. mnie lepsze rozwiązanie od dedykowanej aplikacji). Na razie Rdio niczym się specjalnie nie wyróżnia. Jest 20 mln utworów w bazie – standard, baza mniej więcej odpowiada tej z Deezera oraz Spotify (oczywiście są różnice – przykładowo w Rdio jest cały Pink Floyd). Czym będzie chciało nas Rdio przekonać do swojej oferty? Nie wiem, na razie premiera w żaden sposób nie została nagłośniona, co w sumie nie najlepiej wróży…
Dobra wiadomość dla wszystkich miłośników rowerów… Google właśnie udostępniło aktualizację swoich map z informacjami dla cyklistów. A konkretnie z trasami rowerowymi, danymi przydatnymi rowerzystom oraz nawigowaniem turn-by-turn. Ważnie – dane obejmują Polskę. Co ciekawe, tym razem „wsad” to nie tylko to, co udało się zgromadzić samemu Google odnośnie danych sprofilowanych pod poruszających się na dwóch kółkach… tym razem wykorzystuje się także wiedzę organizacji rowerowych funkcjonujących w danym kraju. Świetny pomysł! Dzięki Google Map Maker możliwe jest umieszczanie informacji i bieżące aktualizowanie rowerowych map. Duży plus dla Google za to. Mam nadzieję, że u nas rowerzyści będą aktywnie wspierać rozwój nawigacji.
To oczywiście tylko taka sugestia dziennikarzy. Serwis ZDnet opublikował artykuł dotyczący popularności mobilnych okienek w naszym kraju. Najmocniejszą pozycję Windows Phone ma, o czym już wcześniej informowaliśmy, między innymi w Polsce. Udziały wynoszące ponad 16% (Windows Phone) to rzecz jasna zasługa głównie Nokii, która zdecydowała się postawić absolutnie wszystko na system mobilny Microsoftu. Polacy co prawda nie kupują tylko Lumii, ale jak widać sprzedaje się ich na naszym rynku stosunkowo dużo (udziały pozostałych producentów telefonów z WP są śladowe, może poza HTC). Podany powyżej wynik jest znacznie lepszy od tego, który osiąga u nas Apple. To nietypowe patrząc globalnie, ale z perspektywy naszego rynku trudno się dziwić. Co prawda także u nas dominuje Android oraz Samsung, ale na drugim miejscu jest właśnie Nokia oraz Microsoft. Podobnie wysokie udziały MS notuje jeszcze w Rosji oraz paru innych krajach Europy Środkowo-Wschodniej. Warto podkreślić, że Polska stanowi prawdziwe zagłębie developerskie dla Windowsa Phone… jesteśmy tutaj na trzecim miejscu, po USA oraz Indiach. Stąd zapewne postawione przez ZDnet pytanie – a może by tak Nokia, albo Microsoft przeniosły się do Polski? Pytanie nie jest pozbawione sensu, choć nie chodzi tutaj o fakt względnie wysokiej popularności, co raczej wspomniane zaplecze programistyczne, dobrze rozwinięte szkolnictwo politechniczne, dużą liczbę utalentowanych informatyków no i – co nie jest bez znaczenia w dzisiejszych czasach – niższe koszty funkcjonowania.
W 2012 roku elektroniczne książki przyniosły amerykańskim wydawcom już prawie 23 proc. wszystkich przychodów. Jeszcze rok wcześniej było to niecałe 17 proc. To najnowsze, opublikowane dane na temat rynku elektronicznych wydawnictw, które potwierdzają zmiany dystrybucji książek… systematycznie zwiększa się udział e-Booków na rynku. U nas niestety głównym hamulcowym jest wysoki, 23% VAT, który trzeba płacić od e-wydań. Oznacza to między innymi wysoką, trudną do zaakceptowania cenę. Patrząc na to ile kosztuje e-książka, zazwyczaj zastanawiamy się „ale dlaczego to jest takie drogie?” Między innymi właśnie wysoki VAT ma wpływ na taką sytuację. Tłumaczenie fiskusa są pokrętne, a sprawa jest bardzo prosta – chodzi o ten sam towar, tyle że na innym „nośniku”. Wszelkie tłumaczenia Ministerstwa Finansów (że to usługa, że to niematerialna kopia – czyli coś podobnego do oprogramowania z wyższą stawką itd. itp.) tak naprawdę mają na celu zaspokojenie nienasyconych apetytów MF na nasze pieniądze – nie mają nic wspólnego ze zdrowym rozsądkiem. Oczywiście koronnym argumentem (błędnym, wystarczy popatrzeć na inne kraje w Europie) jest prawodawstwo unijne, które rzekomo nakłada taki obowiązek na każdy kraj członkowski (podstawowa stawka VAT). e-Booki mogłyby być u nas znacznie popularniejsze. Mogłyby…
Wczoraj, przez moment, można było oglądać taki obrazek (patrz poniżej), który jednoznacznie wskazuje że trwają przymiarki do zaoferowania polskim klientom odnowionych produktów, tzn. takich które trafiły z powrotem do producenta z różnych powodów (awarie, nietrafione prezenty etc.). W Stanach takie produkty określa się mianem ”Refurbished”. Cena takich urządzeń jest nawet o 25% niższa od oryginalnej, którą trzeba płacić za nowy produkt. Taki sprzęt zostaje sprawdzony, czy nie zawiera usterek i ewentualnie naprawiony, a później zostaje zapakowany w szare pudła i trafia do sklepu. Dla wielu osób byłaby to szansa zakupu urządzeń z logo jabłka po znacznie niższej cenie, zaoszczędzenia całkiem sporej kwoty (szczególnie w przypadku komputerów Mac). Warto nadmienić, że „refuby”, to poza makówkami, iPady oraz iPody. iPhone nie jest objęty takim programem. Ciekawe kiedy Apple uruchomi tę opcję w naszym kraju – dla polskich partnerów (iSpot, Cortland) będzie to niewątpliwie duża konkurencja…
Takie wnioski płyną z analizy tego co mówią niektóre firmy z branży telekomunikacyjnej. Co prawda, głównie krytyka LTE płynie od tych, którzy nie dostali częstotliwości (a więc chodzi tutaj o biznes, interesy), ale niestety w tym punktowaniu jest sporo prawdy. Technologia jest kosztowna we wdrożeniu, wymaga bardzo dużych nakładów inwestycyjnych – po pierwsze gigantyczne kwoty trzeba zapłacić za zwycięstwo w przetargach na częstotliwości, po drugie zbudować całkiem nową infrastrukturę, opartą na nowym sprzęcie, nowych rozwiązaniach a to wszystko razem generuje olbrzymie koszty. Co więcej, na horyzoncie jest już kolejne LTE Advance, nowy wariant, ulepszony, poprawiony… kto za to wszystko zapłaci? Oczywiście tym kimś będziemy my – klienci.
Obecnie koszt 1GB (transferu) w LTE wynosi 5-10 €. To bardzo dużo, wszyscy operatorzy subsydiują łącza, pytanie jak długo będą to robić? Patrząc na kiepską kondycję branży (duże straty telekomów, gwałtowne pogorszenie finansów, spadki na giełdach) raczej niedługo. Problem w tym, że wcale nie jest przesądzone że ludzie będą przesyłać via LTE gigabajty danych. Innymi słowy nie jest pewne że będą za to płacić. Niektórzy mówili o LTE jako o alternatywie dla stacjonarnego Internetu. Z pewnością w jakiś specyficznych warunkach takie rozwiązanie można w ten sposób potraktować, ale generalnie nie jest to żaden zamiennik dla szerokopasmowych, światłowodowych łącz… ani nie ma takich możliwości, ani – co najważniejsze – nie jest tak tani jak infrastruktura oparta o połączenia przewodowe. Mimo wszystko dla LTE nie ma alternatywy, w przypadku mobilnego Internetu to właściwie jedyna dojrzała technologia, wdrażana obecnie powszechnie na świecie.
Technologia 3G nie ma szans podołać rosnącej liczbie handheldów, użytkowników łączących się z siecią za pośrednictwem mobilnej elektroniki. Do tego stoimy w przededniu ogromnych wyzwań związanych z wprowadzeniem „osieciowania” w motoryzacji, w wielu produktach codziennego użytku (Internet rzeczy). Pytanie brzmi: jak na tym (operatorzy) zarobić? Zdaniem wielu obserwatorów subsydiowane ceny, ich niski poziom jest nie do utrzymania. Trudno jednak wyobrazić sobie sytuację, gdy nagle użytkownicy będą musieli zapłacić dużo więcej za… to samo. No może nie do końca – pewnie poprawi się zasięg, stabilność, ale dla konsumentów nie będą to zapewne zmiany usprawiedliwiające rosnące ceny za GB.
W ciągu najbliższych godzin ponad 6 milionów ludzi z takich lokalizacji, jak: Warszawa, Elbląg, Rzeszów, Szczecin oraz Wisła będzie mogło zacząć odbierać sygnał naziemnej telewizji cyfrowej. To kluczowy, największy etap przechodzenia z telewizji analogowej na cyfrową. Jak pokazują badania, Polacy polubili NTC. Oferta programowa dopasowana jest do potrzeb przeciętnego telewidza, osoby korzystające z naziemnej cyfrówki oglądają więcej i dłużej w porównaniu z użytkownikami tradycyjnej telewizji, poza tym chyba do gustu przypadły nowe propozycje programowe. Zapewne wielu doceniło dodatkowe możliwości cyfrowego sygnału – lepszą jakość (chodzi tu zarówno o kanały nadawane w standardowej rozdzielczości jak i HD), korzystanie z elektronicznego przewodnika po programach, znacznie szerszą ofertę w porównaniu z telewizją analogową etc.
Po zakończeniu trzeciego etapu, liczba korzystających z NTC wzrośnie do ponad 10 milionów. W przypadku realizowanego właśnie uruchamiania sygnału cyfrowego, Emitel przeprowadza operację doświetlenia trudnych rejonów, gdzie istnieją poważne problemy z dosyłem. W sumie na takich terenach mieszka aż 650 tysięcy ludzi. Niestety telewidzowie zamieszkujący w takich trudnych lokalizacjach będą mogli oglądać ograniczoną ofertę programową, na którą składają się kanały TVP: 1, 2 (HD), INFO, Kultura, Historia oraz Polonia. Dobrze, że to wszystko przebiega planowo, szkoda że tak późno. Polska jest jednym z ostatnich krajów w Europie, w których uruchamiany jest sygnał cyfrowy oraz zwalniane są częstotliwości zajmowane do tej pory przez telewizję analogową. Czy to oznacza, że na kolejne „rewolucje” w telewizji przyjdzie nam długo czekać? I tak, i nie. Akurat polscy operatorzy cyfrowi (pay-tv) starają się oferować nowoczesne produkty, całość (no prawie) oferty programowej dostępna jest także z satelity, rozwija się rynek IPTV. Teraz sporo się mówi o Ultra HD, jednak raczej w kontekście VOD, streamingu, dostępu do konkretnych treści, a nie programów telewizyjnych. Oczywiście te ostatnie na pewno się pojawią, jednak będzie to wymagało zmiany sposobu nadawania (DVB-T2). Tak czy inaczej to pieśń przyszłości, a tu i teraz do zrobienia jest bardzo wiele – serwisy z wideo na żądanie, dalsza poprawa jakości (kolejne kanały w HD), lepszy dźwięk, opcja PVR… jak widać, w ramach DVB-T można jeszcze zrobić bardzo wiele, aby uatrakcyjnić ofertę.
Wraz z wyłączeniem nadajników naziemnej telewizji analogowej i przejściem na telewizję cyfrową wielu Polaków stanęło przed koniecznością zakupu nowego telewizora lub specjalnego dekodera pozwalającego oglądać programy na starszych odbiornikach. Tylko pierwsza opcja, czyli telewizor z dekoderem DVB-T MPEG-4, pozwala na wykorzystanie pełni możliwości, jakie oferuje telewizja nadawana cyfrowo. Choć wszystkie telewizory dostępne w ofercie firmy Sharp pozwalają cieszyć się nowymi możliwościami, dwa z nich są szczególnie polecane, jako modele do odbioru telewizji naziemnej.
Model LC-32LD135 o przekątnej ekranu wynoszącej 32 cale, to wysokiej jakości i atrakcyjny cenowo telewizor wyposażony w całą gamę użytecznych funkcji. Wbudowana nagrywarka (PVR USB) i odtwarzacz multimedialny USB pozwalają korzystać z materiałów multimedialnych wszelkiego typu: filmów, muzyki i zdjęć, a także nagrywać ulubione programy bezpośrednio z telewizji na podłączony dysk lub pamięć USB. Ponadto telewizor odznacza się doskonałą jakością obrazu, dzięki zastosowaniu technologii Direct LED, sprawiającą, że obraz na ekranie jest podświetlony równomiernie, a czerń jest głębsza niż w zwykłych ekranach LCD. Rozdzielczość ekranu to Full HD, dzięki czemu możemy cieszyć się najwyższą jakością obrazu programów HD np. telewizji publicznej. Cena tego telewizora to 1299,- PLN.
Takie informacje opublikowano dzisiaj w prasie codziennej (Rzeczpospolita). Zastanawiające jest może nie to, że nie chcemy płacić za coś, co jest w sieci „za darmo”, a wiadomość o tym, że Polacy jak już mają za muzykę zapłacić to… wolą kupić pliki niż opłacić abonament (serwisy streamingowe). Jest to o tyle dziwne, że raczej mało kto przykłada wagę do jakości dźwięku (ten element na pewno nie decyduje o wyborze, podstawowym kryterium jest dostępność/cena), natomiast łatwo policzyć że kupno plików cenowo niczym nie różni się od nabycia płyty kompaktowej (ba, często jest drożej! Co urąga zdrowemu rozsądkowi i mam nadzieję, że wszystkie kramiki z cenami z kosmosu szybko zbankrutują, względnie zmienią swoją politykę).
Polacy podchodzą do tych kwestii mocno pragmatycznie i szczerze, trudno mi uwierzyć że wolą drożej nie otrzymując de facto nic w zamian (często i tu, i tu mamy do czynienia z kompresją stratną). Według mnie trzeba z ocenami poczekać z pół roku, rok, kiedy okrzepną serwisy streamingowe (większość z nich dopiero wystartowała w Polsce!) i dopiero wtedy pokusić się o tego typu analizę. Dzisiaj świadomość Polaków dotycząca możliwości legalnego słuchania muzyki z sieci jest nadal niewielka, na pewno rośnie popularność serwisów streamingowych, na pewno coraz częściej słuchamy muzyki z sieci za pośrednictwem internetowych rozgłośni. Owszem, nadal problemem jest pobieranie muzyki z P2P, ale właśnie wejście tanich usług streamingowych może całkowicie zmienić oblicze rynku, pozwolić (przykładem kraje Skandynawskie) na legalizację słuchania muzyki z Internetu.
O tym, oryginalnym smartfonie, pisaliśmy już na naszych łamach. Stworzony przez rosyjskie biuro za duńskie pieniądze (twórca, główny inwestor jest Duńczykiem) YotaPhone to dwuekranowy telefon z dwoma wyświetlaczami 4.3 cala. Jeden z nich to ekran LCD, a drugi e-Ink, który ma pozwolić na podstawową komunikację, czytanie e-Booków… możliwość zaoszczędzenia energii, bo pobór prądu przez taki ekran jest minimalny. Poza tym urządzenie będzie wyposażone w najlepsze komponenty (najnowsze wielordzeniowe układy, kamerę o wysokich parametrach, wszelkie możliwe moduły łączności wraz z LTE, wielozakresowy odbiornik GPS/GLONASS etc. Telefon trafi za parę miesięcy na rodzimy rynek oraz… co ciekawe, szybko pojawi się u nas. Właściciel firmy ostatnio odwiedził Warszawę, gdzie rozmawiał z przedstawicielami polskich operatorów telekomunikacyjnych. Rezultat? Prawdopodobnie już pod koniec roku YotaPhone trafi do oferty polskich telekomów.