To spore wyróżnienie, w końcu mówimy o najnowszym, topowym modelu smartfona koreańskiego giganta. Widać firma uznała, że polski rynek jest na tyle ciekawy, atrakcyjny, że taka promocja marki będzie niezłym pomysłem. Aktualizacja oprogramowania do wersji 4.1 (Jelly Bean) jest bardzo ważna, wprowadza wiele usprawnień, dzięki nowym mechanizmom zaszytym w jądrze systemu możemy liczyć na znaczny wzrost wydajności (Project Butter). Wraz z nową paczką, wersja fabrycznie zainstalowana na Galaxy SIII aktualizowana jest do oznaczonej sygnaturą 4.1.1. Warto pobrać i jak najszybciej wgrać najnowszą wersję Androida do swojego telefonu.
O ile jeszcze w 2011 roku iPad 2 zgarnął 80% rynku, to w bieżącym roku większość kupujących wybrała androidowe tablety. Udział Apple spadł do… 9%! Cała reszta to urządzenia pracujące pod kontrolą systemu mobilnego Google. Wytłumaczenie tej nagłej i radykalnej zmiany jest bardzo proste – rynek został wręcz zalany tanimi tabletami z najnowszymi wersjami OS: Ice Cream Sandwitch oraz Jelly Bean. Ostatnio pisaliśmy o chińskim GoClever z sys. w wersji 4.1 (800zł), niebawem ma oficjalnie zadebiutować Nexus 7 (bez problemu do kupienia z importu – cena 900~1300zł), w sklepach jest sporo urządzeń z przedziału 600~1000zł. Oczywiście taki wynik to także zasługa niezwykle tanich „biedronkowych” tabletów za niecałe 400 złotych. Wiele osób zadowoliło się, kosztującymi 369zł, tabletami ze starszą wersją Androida (3.x). Właściwie każda liczba rzuconych do sklepów urządzeń szybko znalazła swoich nabywców. Co najczęściej wybierają polscy klienci? Bardzo popularne są tablety Samsunga oraz Asusteka, to one okupują czołowe miejsca w rankingu sprzedaży. Analitycy rynkowi oceniają, że w br wzrost sprzedaży tabletów będzie wynosił aż 200 procent w stosunku do 2011 roku. W przypadku zakupów w sieci, internauci najczęściej poszukują tabletów Asus (29 proc.), a za nim jest GoClever (17 proc.) i Samsung (11 proc.). Tablety z jabłkiem wybiera zaledwie 7 proc. szukających ofert w serwisie Ceneo.
Operator Play wprowadził nową, rewolucyjną ofertę na polskim rynku. Firma wzorowała się na podobnych produktach, które zdobyły sporą popularność w Stanach Zjednoczonych. Do abonamentu (z wykupioną paczką danych od 2 do 20 GB) można zakupić do 5 kart SIM w cenie 5zł (firmy 4zł). To wyjście naprzeciw obowiązującym trendom, szczególnie w kontekście wykorzystania handheldów w firmach. Możliwość podpięcia pod jeden abonament (z odpowiednio dużą paczką danych) do 5 pracowników może być sporą zachętą dla przedsiębiorstw – to właśnie brak elastyczności może być jedną z przyczyn wolniejszego wprowadzania urządzeń mobilnych (smartfonów oraz tabletów) do firm. Do tej pory operatorzy rywalizowali głównie pod kątem ilości danych, ceny za abonament (dane), od teraz pojawia się elastyczna oferta, która pozwoli na zwiększenie liczby abonentów, bez ponoszenia dodatkowych kosztów związanych z wykupem osobnych planów taryfowych.
Nowa oferta może być ciekawa także dla klientów indywidualnych, którzy korzystają z więcej niż jednego urządzenia z modemem 3G/4G. W tym wypadku Play musi jednak konkurować z na razie darmowym Areo2 (wolniejszy transfer, co godzinę musimy się na nowo logować). Jednak za dwa lata sytuacja ulegnie zmianie (chyba, że na rynku pojawi się inna, darmowa oferta, czego wykluczyć się nie da). Nieoficjalnie operatorzy wskazują, że inicjatywa Play ma na celu zwiększenie liczby kart SIM, bo każda dodatkowa karta, choć w ramach jednego abonamentu, liczona będzie osobno w statystykach. Wprawdzie nie przekłada się to bezpośrednio na biznes, ale dla operatorów ma znaczenie wizerunkowe. Konkurenci mogą mieć problem z wprowadzeniem takiej samej oferty, bo w odróżnieniu od Play ich systemy nie są w stanie na bieżąco rozliczać wielkości zużytych danych. Ciekawe jak, w takiej sytuacji, odpowiedzą na nową propozycję na rynku inni operatorzy, czy uda im się skonstruować podobną ofertę, czy też Play zgarnie całą pulę? Na razie Plus obniżył do 1zł opłatę za modemy LTE (w każdym planie)
Aktualizacja: niestety indywidualni klienci mogą dysponować maks. 2 kartami SIM.
Takie wyniki przynoszą najnowsze badania Nielsena. Chodzi o rynek północnoamerykański, który jest jak barometr w przypadku RTV – zazwyczaj globalne zmiany w tym segmencie mają początek w Ameryce. To tam wprowadza się najnowsze rozwiązania z dziedziny technologii telewizyjnych (HDTV, EPG, PVR, VOD, obecnie serwisy sieciowe w ramach smartTV), zmiany, rewolucje wprowadzone w Stanach następnie trafiają na inne rynki. Z całą pewnością powodem takiej sytuacji jest umiejscowienie największych wytwórni filmowych, całego przemysłu rozrywki (mam tutaj na myśli głównie kino, ale także telewizję – vide najpopularniejsze seriale) w USA. Wyniki badań są jednoznaczne – coraz więcej osób zaprzestaje oglądania tradycyjnej telewizji, przekładając nad sztywną ramówkę ofertę internetową (smartTV), liczne serwisy wideo. Do tego spada sprzedaż telewizorów (aż o 8%!), co także tłumaczone jest faktem coraz chętniejszego konsumowania treści (umownie) telewizyjnych na mniejszych ekranach handheldów. Sukces, który niewątpliwie odniósł iPad firmy Apple, przyczynia się do głębokich przeobrażeń na rynku – wiele osób korzystana z możliwości indywidualnego oglądania filmów czy seriali, a nawet programów telewizyjnych na małym ekranie. W takiej sytuacji, co zrozumiałe, duży odbiornik nie ma w praktyce zastosowania. Czy oznacza to zmierzch „tradycyjnej” telewizji? Nie, nie oznacza, bo po pierwsze sama telewizja ewoluuje (ponownie sieć, interaktywność), po drugie odbiorniki dzisiaj oferują dostęp do Internetu, stanowią multimedialne centrum rozrywki, często służąc np. jako monitory do gier, względnie jako „ekran kinowy”, do oglądania jakiegoś filmu w szerszym gronie oraz korzystania z różnorodnych serwisów sieciowych.
W I kwartale tego roku przynajmniej raz w miesiącu tradycyjną telewizję w Stanach oglądało 283,3 mln osób – o 1,8 proc. mniej niż rok wcześniej, podczas gdy zyskiwało zwolenników wideo oglądane na innych urządzeniach, nośnikach. Przykładowo serwisy wideo na smartfonach/tabletach oglądało prawie 36 mln Amerykanów, a wideo na komputerze – ponad 160 mln ludzi. Podczas gdy w I kw. 2008 r. dziennie statystyczny Amerykanin spędzał na oglądaniu tradycyjnej telewizji 4 godz. i 46 min., w I kwartale tego roku było to 4 godz. i 38 min. Może nie jest to ogromny spadek, ale zauważalny i –jak sugerują analitycy – także wyraźna tendencja, choć warto zauważyć, że wpływ na mniejszą oglądalność (tradycyjnego) sygnału mają nie tylko podane powyżej czynniki. Jeszcze niedawno mówiło się o tym, że Internet zabija telewizję, że ludzi po prostu nie mają czasu spędzać czasu przed telewizorem, wybierając globalną sieć. Nie jest łatwo rozgraniczyć te dwie sprawy, bo w wielu przypadkach mamy do czynienia z równorzędnym korzystaniem z obu mediów. Prawdopodobnie, w przypadku pasywnej telewizji, świadomy udział „oglądającego” jest niewielki, czy wręcz żaden, jednak trudno to jednoznacznie zweryfikować.
W Polsce sytuacja przedstawia się odmiennie. U nas nadal na pierwszym miejscu jest telewizja, która dominuje, mimo postępującego nasycenia rynku nowoczesnymi technologiami cyfrowymi (konsole, handheldy, szybki dostęp do sieci). Jedynie wśród grupy najmocniej „zainfekowanej” cyfrowymi nowinkami, osób często korzystających z mobilnego Internetu (handheldy), którą część branży w Polsce określa mianem „cyfrowego plemienia”, „jedynie” 75% osób ogląda treści wideo na ekranie telewizora.
Głównie, poza dzwonieniem, rzecz jasna, bo to nadal główna funkcjonalność na jaką zwracają uwagę respondenci w ankietach. Instytut Badań Rynkowych przeprowadził badania mające na celu zdefiniowanie do czego przede wszystkim służy nam smartfon. Tego typu telefony stanowią już niemal połowę sprzedawanych na naszym rynku urządzeń mobilnych, co oznacza że coraz więcej konsumentów zaczyna wykorzystywać zaawansowane funkcje zaszyte w nawet najprostszych, najtańszych modelach smartfonów. Na czele listy jest poczta, co w sumie nie dziwi, bo jest to jedna z najważniejszych funkcji, pozwalająca w wielu przypadkach na rezygnację z komputera. Kolejna na liście jest nawigacja oraz …portale społecznościowe. Ich rosnąca popularność powoduje, że smartfon staje się terminalem dostępowym – głównie do Facebooka, który dzięki mobilnym aplikacjom pozwala w szybki i wygodny sposób komunikować się, przeglądać, publikować wpisy na profilu.
A jak z multimediami? Okazuje się, że konsumpcja obrazu i dźwięku za pośrednictwem smartfonów systematycznie rośnie. Zapewne wpływ na to ma coraz szersza oferta rynkowa - liczne serwisy VOD, z muzyką które coraz częściej są pobierane w formie aplikacji. Na pewno hamulcem jest tutaj duże zapotrzebowanie na transfer danych, jednak dzisiaj ceny mobilnego internetu są już na akceptowalnym poziomie. Można korzystać zarówno z paczki danych w ramach abonamentu, zakupić kartę pre-paidową, albo skorzystać z dodatkowych planów rozszerzających ilość MB/GB. W przypadku muzyki nawet 1GB miesięcznie wydaje się wartością wystarczającą, a pełen komfort zapewniają 2-3GB (piszę to z własnego doświadczenia). Oferowanie w ramach abonamentów takich usług jak Deezer (obecnie we wszystkich planach w Orange, w dwóch abonamentach darmowo) oznacza, że niebawem multimedia będą jedną z głównych funkcji z jakich korzystają w swoich smartfonach polscy konsumenci.
W danych zaprezentowanych przez IBR widać taką tendencję: około połowy internautów czyta za pomocą handheldów gazety, słucha radia oraz ogląda klipy/filmy. Jeden na trzech dokonuje operacji bankowych, a co piąty używa sprzętu do zakupów, dokonywania różnego rodzaju opłat czy kupowania elektronicznej muzyki. To właśnie te usługi/funkcje będą się dynamicznie rozwijały, wraz z rozszerzeniem oferty przez banki (co się właśnie odbywa), sklepy internetowe, a nawet tradycyjne (chodzi o wprowadzenie terminali zakupowych, kompatybilnych z technologią zbliżeniową NFC).
W 2011 roku firma badawcza PwC oceniała wartość całego polskiego rynku e-książek na 9-10 mln złotych. Bartłomiej Roszkowski, prezes i założyciel platformy Nexto jest zdania, że – przy szacowanym na 200-300 proc. wzroście – w 2012 roku wartość rynku sięgnie 20-28 mln złotych. Zdaniem Roszkowskiego liczba kupowanych e-booków przewyższy sprzedaż książek drukowanych w Polsce za ok. 5-6 lat. Mateusz Tobiczyk, dyrektor Woblink.com i oddziału Wydawnictwa Otwartego, zgadza się, że zbliżenie poziomu sprzedaży e-booków do wydań papierowych nastąpi w Polsce za kilka lat. Jego zdaniem sprzedaż e-booków i książek tradycyjnych może się zrównać około 2014 lub 2015 roku. W tym półroczu jego firma zanotowała ponad 300-proc. wzrost sprzedaży liczby e-booków (w porównaniu do całego zeszłego roku).
Wzrost zainteresowania e-bookami potwierdziła też Dorota Bachman, dyrektor marketingu i rozwoju biznesu ze spółki E-commerce Services, właściciela marki empik.com. - Widzimy wyraźny wzrost sprzedaży e-booków właściwie z miesiąca na miesiąc. Dynamika tego wzrostu jest jednak różna zależnie od gatunku. W najpopularniejszej kategorii – beletrystyce – sprzedaż w okresie styczeń – czerwiec 2012 wzrosła o ponad 500 proc. w stosunku do analogicznego okresu w roku poprzednim – powiedziała Bachman. Wciąż niska popularność e-booków w Polsce to – zdaniem ekspertów – kwestia wąskiej oferty, małej dostępności czytników oraz wysokich cen elektronicznych wydań. Dodatkowym, negatywnym czynnikiem, mającym wpływ na wolniejszą popularyzację cyfrowego druku jest bardzo wysoki VAT – niestety obowiązuje w tym przypadku stawka podstawowa, odmiennie niż ma to miejsce odnośnie tradycyjnych wydań.
Tymczasem przedstawiciele internetowego sklepu Amazon poinformowali, że w 2012 roku firma sprzedaje w Wielkiej Brytanii więcej e-booków niż papierowych książek. Na każde 100 sprzedanych w tym roku przez Amazon drukowanych książek, przypada 114 kupionych/pobranych e-booków.
Ten smartfono-tableto-laptop świetnie wpisuje się w modne pojęcie „post-PC”. To smartfon, który za pomocą dodatków przeistacza się w tablet oraz, po dodaniu klawiatury z gładzikiem, w laptopa. Podobnym tropem podąża Microsoft ze swoim Surface, z tym że tam odpada kwestia dzwonienia (w ogóle o telefonie nie ma mowy – od tego jest/będzie Windows Phone). Telefon jest bardzo zgrabny, dysponuje dużym 4.3 calowym ekranem o świetnym kontraście i kolorach, dużej rozdzielczości wynoszącej 960×640 pikseli. Do tego Android 4.0, wszystko to, co dzisiaj stanowi standard wyposażenia topowych słuchawek. Ciekawie robi się po dodaniu opcjonalnej stacji dokującej w formie tabletu. Duży, 10 calowy ekran (ten sam co w najnowszym tablecie Transformer Prime) pozwala na sprawne poruszanie się po systemie, korzystanie z wszelkich udogodnień jakie oferuje duża, dotykowa płytka. Poza garbem, taki sprzęt nie różni się zasadniczo od dostępnych obecnie urządzeń tego typu. W środku umieszczono dodatkową baterię, która znacznie wydłuża czas pracy sprzętu. Interesująco rozwiązano współpracę ze stacją z dużym wyświetlaczem – stacja automatycznie i płynnie przełącza się na pulpit smartfona, niezależnie od uruchomionych programów, gier etc.
Po dodaniu klawiatury z gładzikiem otrzymujemy coś, co na pierwszy rzut oka przypomina ultrabooka. Niestety, z opisów osób testujących PadFona wynika, że popełniono błąd projektowy, polegający na złym wyważeniu konstrukcji. Powoduje to niestabilność sprzętu, łatwo o wywrotkę. To poważny mankament, szczególnie w przypadku wspomnianego laptopa – w praktyce bardzo utrudniający użytkowanie (środek ciężkości radykalnie przesunięty na ekran, czytaj tablet z zadokowanym telefonem). Zapewne pomogłoby tu lepsze rozwiązanie docka w klawiaturze oraz dociążenie tego elementu (mógłby być w całości metalowy, co korzystnie wpłynęłoby na stabilność). Ceny? Nieoficjalnie mówi się o 1700 złotych za sam telefon oraz 3200 złotych za komplet z dużym wyświetlaczem oraz klawiaturą. Innymi słowy opcja tabletowa będzie zapewne kosztować jakieś 2600-2800 złotych. Sporo. Ciekawe czy powstanie wersja z Windowsem Phone – byłoby to ciekawe obejście microsoftowego porządku (brak tabletów z WP), chyba że po podłączeniu dużego ekranu włączałby się zamiast Windowsa Phone, tabletowy Windows 8RT.
No proszę, wygląda na to, że nasze źródło okazało się nad wyraz wiarygodne. Co prawda iTunes Match nie pojawiło się w czerwcu, ale jest duża szansa, że trafi na polski rynek już niebawem. Właśnie dokonano zmian w regulaminie polskiego iTunes Store, co oznacza że prawdopodobnie w najbliższym czasie usługa ruszy w naszym kraju. Rzecz jasna samo pojawienie się nowego regulaminu nie jest jednak równoznaczne z wprowadzeniem tych usług do Polski, na razie oficjalnie nikt tego nie wprowadził. Z drugiej strony niektórzy użytkownicy jabłkowych handheldów informują o pojawieniu się w iTunes opcji Match (komputery z biblioteką iTunes) oraz możliwości wykupienia subskrypcji (w cenie 24,99€). Funkcja ta nie pojawia się u każdego i może nie działać prawidłowo. Podobne zmiany widoczne są na urządzeniach z iOS. Przypomnijmy, chodzi o usługę, która pozwala całą naszą kolekcję muzyki przenieść do chmury, „podmienić” pliki własne na materiał ze sklepu (tagowanie, okładki, czasami lepsza jakość, choć dotyczy to w praktyce tylko mp3-jek) oraz streamować takie archiwum z chmury na dowolne urządzenie z oprogramowaniem iTunes, jabłkowe handheldy etc. Dzięki iTunes in the iCloud można już autmoatycznie aktualizować bibliotekę multimediów (muzyka, filmy) na wszystkich urządzeniach przypisanych pod dane Apple ID.
Mamy spore doświadczenie w konstruowaniu zaawansowanej aparatury badawczej, wiele urządzeń zaprojektowanych oraz zbudowanych przez polskich naukowców wykorzystano w sztandarowych misjach (NASA, ESA…), nasi astronomowie zaliczają się do czołówki specjalistów na świecie – problem w tym, że nasz kraj właściwie w ogóle nie liczy się na polu eksploracji kosmosu, z bardzo prostego powodu: nie ma nas w Europejskiej Agencji Kosmicznej, względnie Polska nie ma żadnej, własnej, narodowej agendy zajmującej się tego typu sprawami. Oczywiście na to ostatnie po prostu nas nie stać (tylko największe, najzasobniejsze państwa świata mogą sobie na to pozwolić), ale dzięki temu, że kraj nad Wisłą leży w Europie, jest dużym, szybko rozwijającym się państwem, członkiem Unii Europejskiej, może… nie to złe słowo, nie może, a bezwzględnie powinien być w ESA. To, że jeszcze nas tam nie ma, wygląda dziwacznie i niepoważenie, niestety na razie nic nie wskazuje na to, że pojawimy się w gronie tych, którzy liczą się w jednej z najbardziej innowacyjnych, przyszłościowych branż związanych z badaniami oraz eksploracją kosmosu.
Polskie Towarzystwo Astronomiczne wspólnie z innymi organizacjami pozarządowymi prowadzi akcję „Polska w ESA”. Petycja w tej sprawie ma wymóc na rządzących działania zmierzające do przyjęcia nas w poczet członków Europejskiej Agencji Kosmicznej. Polska na to po prostu zasługuje, dodatkowo warto pamiętać że to konkretne pieniądze (m.in. w formie grantów) na rozwój polskiej gospodarki, polskiej myśli technicznej. Szacuje się, że do końca bieżącej dekady nasz kraj mógłby liczyć na 2 mld złotych. To gigantyczne środki, biorąc pod uwagę szczupłe finansowanie badań naukowych w naszym kraju. Oczywiście uczestnictwo to nie tylko korzyści i przywileje, ale także zaangażowanie pieniędzy podatników. Roczna składka wynosi 20 milionów €. To bardzo dobrze, efektywnie zainwestowane pieniądze, które jak wyżej przyniosą Polsce wymierne korzyści. Mamy czas do końca roku, aby podjąć decyzję. Warto zdopingować rządzących, premiera aby zadeklarował nasze uczestnictwo. Oczywiście trudno porównywać nagłośnioną aferę z ACTA, do promocji pomysłu członkostwa Polski w ESA, ale… przekonaliśmy się, że opinia publiczna, zwykli ludzi mogą być bardzo skuteczni w naciskach na władze. Skromnie dołączamy do akcji, mając nadzieję że rządzący nie zaprzepaszczą potencjału polskiej nauki, entuzjazmu często młodych naukowców, inżynierów, którzy mogliby angażować się w projekty kosmiczne siedząc przed komputerami w kraju, a nie wyjeżdżając (przeważnie na stałe) do Francji, Niemiec etc. Link do petycji: http://polskawesa.pl/