LogowanieZarejestruj się
News

Nowości u Tidala: aplikacja dla komputerów, gapless oraz…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tidal_comp_app

Aplikacja wygląda identycznie jak odtwarzacz webowy. Dobrze, że software dla Mac/PC jest już dostępny, natomiast wielka szkoda że nie oferuje na razie trybu offline. Dla kogoś zabierającego w podróż laptopa, jadącego przykładowo chlubą polskiego kolejnictwa, oznacza to tyle, że sobie muzyki z komputera nie posłucha (swoją drogą to idiotyczne, że w Pendolino nie ma WiFi, a same wagony działają jak puszka Faradaya, skutecznie utrudniając połączenie z sieciami 3G/4G). Oprogramowanie dostępne jest od paru dni, na razie w wersji beta, można instalować na dowolnej liczbie komputerów w ramach posiadanego abonamentu. Wreszcie nie trzeba będzie korzystać z problematycznego Chrome, bo tylko na tej przeglądarce można było odpalić serwis. Poza tym Tidal zapowiada wprowadzenie specjalnego abonamentu dla… studentów. Cóż, trzeba bić się o płatne subskrypcje, a wiadomo że najlepszą bronią jest niska cena (5$). Taki abonament może wypalić pod warunkiem, że pomysłowi będzie towarzyszyła odpowiednio nagłośniona akcja marketingowa. Wprowadzono także tryb gapless, co ucieszy szczególnie te osoby, które za pośrednictwem Tidala słuchają klasyki, koncertów. Duży plus. Poza tym – jak wspomniałem w naszej recenzji ROONa, Tidal integruje się z tym front-endem. To poniekąd alternatywa dla natywnej aplikacji, jednak pamiętajmy, że na razie jest to rzecz wybitnie pod stacjonarne słuchanie. Być może zmieni się to wraz z wprowadzeniem zapowiadanej aplikacji mobilnej (tyle, że będziemy mieli wtedy Tidala w formie kolejnej biblioteki w apce dla iOSa/Androida).

Widać, że ktoś tam mocno się stara – są efekty: z 500 000 abonentów (cały WiMP) w okresie zaledwie 2 miesięcy liczba osób opłacających dostęp wzrosła niemalże dwukrotnie do 900 000. To w tym biznesie wynik godny odnotowania. Z tego ponad 200 000 to osoby które zdecydowały się na abonament Hi-Fi, podczas gdy WiMP HiFi miał ledwo 12 000 płacących za WiMP HiFi pod koniec 2014 roku. Integracja z odtwarzaczami Oppo, ROON (pisałem że genialny? No genialny jest i basta!), rozwija się nam ten serwis, trzymam kciuki i wbrew panującej modzie na hejt pod adresem tego projektu, mam nadzieję, że Tidal będzie rósł w siłę i stanie się jednym z wiodących rozwiązań oferujących muzykę za pośrednictwem abonamentu. Za tym rozwiązaniem przemawia nie tylko obecnie oferowana jakość bezstratna, ale także bardzo mocne umocowanie w branży (wsparcie ze strony producentów audio, przemysłu oraz – przede wszystkim artystów). Daje to gwarancję, że nikt tu nie będzie zadowalał się półśrodkami, tylko rzecz będzie mocno rozwijana i promowana.

A przyszłość to MQA, które może potencjalnie wywrócić to co znamy do góry nogami, bo możliwość odtwarzania w jakości niedostępnej do tej pory w streamingu (wszelkie inkarnacje hi-resów oraz dużo mniej transferożerne, bezstratne 16/44) zmieni oblicze całej branży. Kto będzie oferował streaming w jakości stratnej? Po co? Nie mówiąc już o downloadach – takie iTunes Store z AAC 256 straci według mnie rację bytu, bo po co nabywać coś gorszego jakościowo od płatnej subskrypcji w cenie zbliżonej do kosztów jednego albumu? Nie będzie to miało żadnego sensu, patrząc na obecnie oferowane produkty audio (słuchawki, telefony, które szybko przekształciły się w dobre, albo bardzo dobre źródła, w zaawansowane DAPy), jakość będzie ważnym czynnikiem i nawet jak ktoś będzie nadal upierał się, że nie słyszy różnicy, o przejściu na lepsze zadecyduje rynek, marketing, mamona. Akurat tutaj nie mam nic przeciwko, bo zyskamy wszyscy, w końcu nie można wiecznie tkwić w opracowanej przed kilkunastoma laty metodzie kastrowania muzyki. Generalizuje. Oczywiście jest wiele rzeczy w stratnej kompresji, które w ogóle mi nie przeszkadzają (od strony jakościowej), że wymienię rozgłośnie internetowe Linn Records, Remastered for iTunes, niektóre strumienie 320kbps z serwisów streamingowych… to nie jest podła jakość, to jest dobra jakość, ale możemy… nie tyko chcieć więcej. Możemy to mieć. Zaraz.

Oj, będzie się musiało Apple dzisiaj wykazać, oj będzie. Napiszę wieczorem naszą opinię na temat nowej usługi muzycznej Apple – zobaczymy czy staną na wysokości zadania. Zródła odpowiednio wysokiej jakości już mają, technologię, gigantyczne zaplecze, ogromną rzeszę użytkowników też. Tyle tylko, że można to wszystko łatwo popsuć. Przekonamy się, czy tak się stanie już niebawem, bo dzisiaj o 19.00 naszego czasu.

Software do pobrania ze strony Tidala.

» Czytaj dalej

Ciekawostka – nowy Macbook: terminal, czyli to czego (większość) potrzebuje

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MacBook_9

Niczego na dzień dobry nie podłączysz, mocy tutaj jest tyle co w komputerze sprzed czterech lat (wydajność na poziomie MB Air AD 2011), bez sieci ten sprzęt nie ma po prostu żadnego sensu, żadnego uzasadnienia. Tak, taki jest nowy MacBook, który Apple buńczucznie obwołało rewolucją, zdefiniowaniem komputera mobilnego na nowo, czymś co zastąpi znane nam obecnie laptopy. Wiele w tym sprzęcie ograniczeń, ale według mnie faktycznie sadownicy znowu mają nosa i ten dziwny, filigranowy (jego lekkość, forma kojarzy mi się z „niepoważnymi” netbookami, obecnie chromebookami – to ta sama idea, tylko dojrzalsza, sensowniejsza, niestety dla twórców, producentów „googlebooków” Apple potrafi sprzedawać komputery, inni wyraźnie mają z tym problem) komputerek może być zapowiedzią ostatniego pokolenia sprzętu prezentującego (jeszcze) klasyczną formę, wyposażonego w ekhmm… komputerowy system operacyjny. W dobie integracji, zapowiedzi końca rozwijania tradycyjnych OS dla sprzętu komputerowego (vide ostatnie zapowiedzi Microsoftu dotyczące Windowsa), przeniesienia obliczeń do chmury, zdalnego korzystania z usług, szerokiego wprowadzenia wirtualizacji, to co prezentuje nowy MacBook zdaje się wpisywać w przyszłość „computingu”, idealnie wpisywać.

W 2008 roku na rynku debiutował MacBook Air. Jeden port, niespotykana wcześniej forma – lekkość, mobilność, długi czas działania na baterii i (wtedy, w momencie premiery) bardzo wysoka cena. Nowy MacBook może powtórzyć sukces MBA, stać się początkiem kolejnej (i chyba ostatniej) ewolucji komputerów mobilnych. I tak jak Air stał się protoplastą wszystkich ultrabooków, które z czasem stały się dominującą formą wśród mobilnych PC, tak nowy MB stanie się wzorcem dla maszyn będących w zasadzie terminalami, w których duża część oprogramowania będzie odpalana zdalnie, gdzie będziemy płacić za dostęp, nie za licencję, program, a właśnie za dostęp do danej funkcjonalności. To już się dzieje w każdej dziedzinie dystrybucji software, dystrybucji multimediów, to trend który całkowicie przeobraża zapotrzebowanie na moc, na określone wyposażenie po stronie użytkownika. Wirtualizacja, bezprzewodowość rozumiana jako całkowite wyrugowanie przewodów łączących urządzenia, akcesoria, korzystanie z wielu współdziałających, w pełni zsynchronizowanych urządzeń komputerowych (od smartwatcha począwszy) wymusza całkowite przeorientowanie odnośnie specyfikacji, formy i nowy MacBook jest wg. mnie kwintesencją tego, co się w obecnym i przyszłym „computingu” dzieje. To jest dokładnie to, czego ludzie już teraz i zaraz będą potrzebować, oczekiwać od sprzętu komputerowego.

Jestem piernikiem, konserwatystą, nowy MB mnie irytuje, ale jestem i będę w mniejszości i nie mam racji. To, że nie mogę nic na dzień dobry podpiąć pod komputer to po pierwsze mało istotne ograniczenie dla większości współczesnych użytkowników sprzętu komputerowego, po drugie z czasem (klasyczne, czy konserwatywne nastawienie) to się zmieni i tak jak nikomu nie przeszkadza jeden port w iPadzie, czy iPhone, tak i tutaj nowy MB znajdzie wielu naśladowców …zresztą dzisiaj ultrabooki to dwa-trzy porty, jakiś slot i już. Będzie tego mniej, bo więcej to coś, z czego coraz rzadziej korzystamy, poza tym obecne porty, sloty są dla coraz cieńszych komputerów za duże. Dane będziemy trzymać w chmurach, będą dostępne zawsze (online) i w sumie tylko jedna rzecz mi tutaj w nowym MB nie zgadza się z zaprezentowaną powyżej wizją… gdzie, do cholery, podział się slot dla karty SIM. Pewnie dadzą to w wersji late 2016. Jak to u Apple bywa. Wkurza mnie klawiatura, która kojarzy mi się ze znienawidzonymi ultrapłaskimi klawkami, bez wyraźnego feedbacku, bez skoku. Ale to znowu pewnie kwestia przyzwyczajeń, mojego negatywnego nastawienia. Mechanizm motylkowy zdaje się najlepszym kompromisem w kwestii formy (super cienki, super lekki), przy zachowaniu wygody korzystania z tradycyjnego interfejsu. Przy czym dzisiaj króluje krótka forma – kto by tam sobie zawracał głowę pisaniem, wystarczy tweet, dwa zdania na fb, krótki komentarz, okraszony infantylną emotką. Zmienia się sposób komunikacji i tak naprawdę może się okazać, że dla wielu asystent typu Cortana czy Siri będzie pozwalał na całkowitą rezygnację z klawiatury. Wystarczy coś podyktować, skorzystać z gotowca i już, w myśl złotej zasady –  ”po co się przemęczać”. Klawiatura najmniej przypadła mi do gustu, jest (dla mnie) za twarda, ale jak wyżej, to kwestia osobistych preferencji, doświadczeń i (może przede wszystkim) potrzeb.

Gładzik z technologią ForceTouch jest świetny, ekran też jest świetny, oba te rozwiązania pozwalają na lepszą interakcję z komputerem, mają wpływ na komfort oraz na to w jaki sposób możemy obsługiwać nasz nowy terminal. To jest coś, co w oczywisty sposób skraca dystans (ForceTouch) i ułatwia posługiwanie się sprzętem w najbardziej intuicyjny, łatwy do opanowania sposób. Jedną z wielkich korzyści w przypadku MacOSa są gesty, dzięki nowym rozwiązaniom będzie (jeszcze) lepiej. W to nie wątpię i widzę ogromny potencjał, natomiast nie jestem wcale pewien, czy ten cały MacOS nie odejdzie niebawem w niebyt, w tym sensie, że przekształci się w system hybrydowy, który będzie w dużej mierze opierał się na wspomnianych rozwiązaniach zdalnych, na wirtualizacji procesów… Pytanie – po co w takim komputerze szybkie GPU i szybki procesor, gdy w ramach obecnych już na rynku technologii można będzie odpalić każdą wymagającą dużej mocy aplikację na zdalnym serwerze, albo urządzeniu współpracującym (konsole wszelkiej maści)? Zdziwię się, jeżeli nowe AppleTV nie będzie multimedialno-konsolowym hubem – pamiętajmy, na rynku zaraz pojawi się Windowsa 10 integrujący świat konsolowej rozrywki z pecetem (Xbox One -> PC). Core M nie jest stworzony do poważnej pracy, ale ta poważna praca to margines w przypadku typowego, domowo-biurowego użytkowania komputera. Inaczej – to że nowy MacBook to taki iPad z klawiaturą (wystarczy uświadomić sobie, ze płytka z układami zajmuje ok. 5% powierzchni obudowy), nie stanowi problemu dla większości osób, do których adresowany jest ten sprzęt. Zwyczajnie, niczego więcej nie potrzebują. Przy czym nie zapominajmy, że podstawowa konfiguracja z 8GB pamięci RAM oraz 256GB super szybkim dyskiem SSD (na szynie pci-e) to gwarancja zachowania odpowiedniej wydajności – tutaj nie ma się po prostu do czego przyczepić.

Pasywne chłodzenie to niewątpliwie atut, choć w tym konkretnie wypadku komputer (niestety) potrafi zaskoczyć in minus, grzejąc się konkretnie (gdy się go intensywnie wykorzystuje, gdy włącza się Turbo Boost). W takiej sytuacji, dolna część Maca staje się gorąca, nie ciepła, a gorąca właśnie. Nie ma to wpływu na działanie komputera, negatywnego wpływu, ale od strony wygody nie prezentuje się dobrze. Kto wie, może Apple będzie musiało wprowadzić zmodyfikowane EFI pod kątem termiki? Zobaczymy. Można mieć pewne wątpliwości, czy wiele odpalonych aplikacji (z Safari z wieloma zakładkami na czele) z równoczesnym transferem plików przez sieć, równoczesnym słuchaniem muzyki nie spowoduje czasami opisanej powyżej sytuacji – sprawdzę to jeszcze dokładniej i podzielę się doświadczeniami.

Na koniec tych pobieżnych obserwacji, kwestia wykorzystania nowego MB w roli komputera do audio. Nie ma tutaj klasycznego portu USB, nie ma nawet optycznego wyjścia (!) dla dźwięku. Słabo. Z drugiej strony, jak wspominałem nie raz na portalu, dzisiaj coraz częściej pozbywamy się drutów, kabli znaczy się i nowy MB to kwintesencja tego trendu. Nie ma przewodów, bo strumieniujemy (z takiego Tidala, względnie lokalnie z NASa), a następnie wykorzystując transfer przez BT (słuchawki, takie jak przetestowane Sennheisery Momentum Wireless), albo AirPlay’a odtwarzamy dźwięk na naszym zestawie stereo. Dzisiaj coraz częściej przetworniki C/A wyposażane są w moduły bezprzewodowe, odtwarzacze strumieniowe z definicji gotowe są na bezprzewodowy transfer ze źródeł komputerowych itd. itp. Innymi słowy te ograniczenia (pozostają i dla niektórych mogą być istotne) niekoniecznie przekreślają nowego MB w roli źródła audio. Po prostu tutaj się strumieniuje, a nie przesyła bity po kablu. Przejściówki, adaptery to zawsze niewiadoma odnośnie poprawności transferu, kolejne, zbędne ogniwo, podłączanie MB kablem USB może być więc problematyczne. Tak, tylko po co zaprzątać sobie głowę kablami… chyba, że jednak uznamy, że jakość płyty CDA (to zazwyczaj maksimum odnośnie strumieniowania po WiFi vide AirPlay, możliwości oferowane przez BT i ogólnie to, co dzisiaj spotykamy na rynku w tym zakresie) nie jest dla nas wystarczającaStrumieniowanie w jakości hi-res, szczególnie powyżej 24/96 wymaga w przeważającej większości przypadków zastosowania kabla. No, ale Apple pozostaje wierne AAC 256kbps, Mastered for iTunes jest generalnie w porządku, to jednak nadal dokładnie takie (kompresja stratna), a nie inne parametry dźwięku, więc w sumie nie ma o co kruszyć kopii… prawda? ;-) Streaming bezstratny to też maksymalnie 1411kbps i nie zanosi się, że poza niszowymi usługami, coś się w tej materii zmieni. Może, w co powątpiewam, czymś zaskoczą w czerwcu na WWDC (premiera serwisu streamingowego), ale patrząc na to w jakim kierunku podążą firma, hi-resy w kramiku, czy w strumieniu to chyba nie ten adres. Podsumowując, ma ten nowy MB spore ograniczenia w interesującym nas najmocniej zakresie, jednak dla kogoś, kto go sobie sparuje z sieciowym sprzętem audio via AirPlay, podłączy bezprzewodowo słuchawki klasy Momentum, nie będzie to stanowiło problemu. Jakościowo będzie satysfakcjonująco, no i ta wygoda…

» Czytaj dalej

Jakby tu wykończyć konkurencję? Najlepiej w stylu Apple, uczciwie inaczej (darmowo? A fe!)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
itunes-vs-spotify

Parę dni temu świat długi i szeroki obiegła wiadomość o próbie wykoszenia konkurencji streamingowej przez wielkie Apple za pomocą niecnych praktyk, moralnie i etycznie wątpliwych – w rozmowach z gigantami branży, cupertyńska firma użyła „złotego argumentu”, że jak darmo to boli gardło i streaming muzyki bez opłat to zło wcielone, gomoria, nietakt i takie Spotify (no bo jakżeby inaczej, w końcu główny konkurent na polu usług strumieniowych audio, bo największy) powinno czym prędzej dostać zakaz oferowania takiej opcji, nawet poszatkowanej reklamami, jak to ma obecnie miejsce. No pięknie, pięknie, to się nazywa regulowanie rynku wedle własnego widzimisię i „mojszego” interesu. Bo, że interes jest to jasne, że duży to też, najbardziej dynamicznie rozwija się właśnie ta metoda dystrybucji muzyki i ktoś, kto ma największy kramik z empetrójkami na planecie, może zwyczajnie nie chcieć przyjąć do wiadomości, że czasy jakby inne, że ludzie nie będą płacić kilkunastu dolców za album w kompresji stratnej, który na marginesie po zapłaceniu wcale nie jest taki do końca ich na własność, tylko jakby na wieczyste użytkowanie. Mniejsza. Apple tym razem na tyle mocno przegięło, że sprawą zainteresował się Departament Sprawiedliwości i ogólnie wszyscy święci. Z eBookami też mocno zaśmierdziało i skończyło się w sądzie, skończyło się koniecznością wypłacenia kary. Niestety obawiam się, że ktoś tu działa z pełnym wyrachowaniem i zdaje sobie sprawę, że nawet konieczność zapłacenia kary i tak się wrzuci w koszta, bo stawka to nie dziesiątki, nie setki, a miliardy dolarów. I o to toczy się gra. Przykre w tym wszystkim jest jedno – nikt nie liczy się z nami, konsumentami. My jesteśmy tylko od płacenia, najlepiej jak najczęstszego, a jeszcze lepiej za to samo… tu jest pies pogrzebany, bo system dostępowy, abonamentowy, daje swobodę wyboru, utrudnia, czy wręcz mocno ogranicza dyktatorskie zapędy branży fonograficznej, wielkich wytwórni, które mają na pierwszym miejscu zysk, niestety na drugim także mają zysk i na trzecim również. Możliwość promocji niezależnych artystów, talentów, ludzi którzy wcale nie mają ochoty wchodzić do mainstreamu, a jednocześnie chcą zaistnieć, stać się rozpoznawalni, to jeden z ważnych aspektów dokonującej się rewolucji w dystrybuowaniu i w ogóle, szerzej, w muzyce, tworzeniu, jaka się obecnie dokonuje.

Problem w tym, że wielcy, z Apple na – kto wie – czy nie na pierwszym miejscu (Apple było forpocztą zmian, gdy plik stawał się alternatywą dla płyty, teraz jest reakcjonistą, walczącym z rewolucją, bo przecież ta rewolucja zagraża jego interesom) są w kontrze, stają naprzeciw, chcą utrudnić, przynajmniej opóźnić to, co nieuchronne. Już same założenia i dotychczasowe działania Apple w zakresie własnych usług jasno wskazują, kto tu stara się zastopować, utrudnić zmiany w branży. Podobno na WWDC ma się odbyć premiera, nowe otwarcie usług i produktów muzycznych firmowanych jabłkowym logo. Serwis, radio, nowa aplikacja, integracja tego wszystkiego w ramach swojego ekosystemu to spore wyzwanie, szkoda że firma nie koncentruje na tym uwagi, starając się wykosić nieładnie konkurencję. Kto broni Apple zaoferować podobnej usługi u siebie… stop, no wiadomo, taka usługa może być kolejnym argumentem, by już nic z iTunes Store nie kupować. To może kramik dotychczasowy przekształcić w świątynie melomanów o mocno wybrednych gustach i uchu. Też nie bardzo, bo Apple to masówka, mainstream, to pop a nie jakaś nisza, jakiś margines. Tu się musi sprzedawać w milionach. Apple niewątpliwie ma problem, szczególnie że bardzo późno wchodzi na nieznane sobie grunty (trudno iTunes Radio uznać sukcesem, to raczej porażka, prestiżowa porażka, to samo można powiedzieć o iTunes Match, które nie stało się forpocztą dla abonamentowej usługi strumieniowej, nie stało się popularne).

Spotify chce 20 maja ubiec Apple, pokazując COŚ, co w domyśle przyćmi pomysły Cooka i sp. Mówi się o klipach wideo, o alternatywie dla najpopularniejszego serwisu tego typu, YouTube (na które Apple też nie znalazło i już chyba nie znajdzie odpowiedzi), które zresztą jest także najpopularniejszym serwisem streamingowym audio (i nie tylko chodzi tutaj o klipy, w ogóle, wielu w ten sposób słucha muzyki, co napawa lekką grozą, zważywszy na standardowo fatalną jakość dźwięku). Apple musi jakoś się znaleźć i jak widać próbuje, nie zawsze czysto, na za pięć dwunasta, pogrywać, próbuje znaleźć sobie miejsce i przygotować się do tego, co przyniesie najbliższa przyszłość. Statystki nie kłamią, odwrót od kupowania muzyki w sieci w tradycyjnym modelu dystrybucji to już stała tendencja, z roku na rok pogłębiająca się. Fajnie by było, gdyby najbogatsza firma świata pokazała, wymyśliła coś równie rewolucyjnego, jak onegdaj rewolucyjnym było iTunes/iTunes Store. Z przecieków jednak wyłania się obraz typowy dla dzisiejszego A. Ot, kolejna megakorporacja, która nie jest w stanie zaskoczyć, jest natomiast w stanie bardzo mocno bić się o swoje interesy, nie zawsze fair (w biznesie też obowiązuje taka reguła… podobno), sugerując innym (wytwórnie) co należy zrobić, aby samemu odnieść oczywistą korzyść, czytaj, wykończyć konkurencję.

Smartwatch ważnym elementem mobilnego audio?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
apple-watch-smartwatches-mainstream-02

Sterowanie muzyką z nadgarstka… ktoś tu zaraz napisze, po co, są piloty na słuchawkowym kablu, że to nie ma sensu. Według mnie ma i będzie miało coraz większy sens, a wszystko za sprawą rosnącego udziału usług streamingowych. Serwis dający zdalny dostęp do wielomilionowych zbiorów to przełamanie problemu niewielkiej przestrzeni na utwory, albumy po stronie urządzenia. To także możliwość (już nie potencjalna) słuchania w bardzo dobrej jakości, bez konieczności fizycznego umieszczania muzyki w pamięci odtwarzacza. Rynek sam reguluje zapotrzebowanie na gadżety, reguluje bezlitośnie – nie ma obecnie miejsca na odtwarzacze multimedialne bez dostępu (stałego) do sieci… nie ma nowych iPodów, nie ma nowych Galaxy Playerów, nie ma i nie będzie. Nisza pt. audiofilskie odtwarzacze audio będzie koegzystować na marginesie nie generując zysków, które zainteresowałyby wielkich z branży (jak zwykle wyłamuje się z tego schematu Sony, ale Sony to specyficzna firma, która wprowadza na rynek często genialne, świetne urządzenia, które nie mają szansy się sprzedać – niestety z nowymi Walkmanami będzie, coś czuję, tak samo). Co więcej, ten segment może niebawem znaleźć się w kryzysie za sprawą nieuchronnego uruchomienia serwisu streamingowego przez Apple oraz (ważne!) spodziewanego przejścia przez głównych oferentów tego typu usług na lepszą jakość transmisji (bezstratna kompresja o jakości zbliżonej do tego, co oferuje płyta CD). To ogromny potencjał, bo jak pokazuje doświadczenie ostatnich paru lat, płyta CDA potrafi zagrać znakomicie, w końcu udało się ten typ zapisu dźwięku (czerwona księga, parametry 16 bit / 44 kHz) okiełznać w pełni. To paradoks, bo też fizyczna postać tego, najpopularniejszego sposobu zapisu muzyki, czytaj – płyta kompaktowa – nieodwołanie odchodzi w niebyt.

Czymś, co ją zastąpiło (już teraz i zaraz, o czym dalej) są pliki. Te sprzedawane (to też już powoli przeszłość, patrz zmiany w dystrybucji jakie zachodzą, wyniki badań rynkowych są tu jednoznaczne) oraz te strumieniowane w ramach abonamentu (względnie za darmo z reklamami). To już się stało i patrząc na rynek masowy, branża dość szybko dostosowała się do tych wymagań vide gigantyczny wzrost segmentu słuchawkowego, notującego fantastyczne wyniki. Zmiana sposobu słuchania muzyki, zmiana sposobu już nie gromadzenia a właśnie dostępu i udostępniania muzyki, niesie ze sobą oczywiste, często radykalne zmiany w zakresie sprzętu audio. Tym najbardziej radykalnym, nowym elementem będzie według mnie smartwatch, smartwach jako idealne uzupełnienie transportu (odtwarzacza ze stałym dostępem do sieci), interfejs, a także (w niektórych scenariuszach) autonomiczne urządzenie audio, pozwalające zastąpić klasyczne grajki. Ludzie to kupią, bo to wygodne, bo zmienia całkowicie sposób słuchania muzyki, na taki który jest już teraz najpopularniejszy, najczęściej wybierany (jaka platforma obecnie jest najczęściej wybierana w przypadku słuchania muzyki? Odpowiedź: YouTube).

Smartwatch może mieć mnóstwo zastosowań, potencjał jaki kryje się w elektronice osobistej, ubieralnej jest gigantyczny. Nie mam co do tego wątpliwości. W końcu na rynku pojawią się udane, użyteczne, dopracowane rozwiązania tego typu i jak wyżej, domkną temat dostępu do muzyki, nowego sposobu konsumowania, korzystania z tej formy kultury. Patrząc na zmiany jakie zachodzą w serwisach, w rozgłośniach internetowych (gigantyczny wręcz progres jaki ostatnio można zaobserwować w tym zakresie – coraz więcej rozgłośni nadaje w jakości zbliżonej do CDA, pojawiają się pierwsze radia hi-res!) i zestawiając je z rozwojem elektroniki użytkowej widzę świetlaną przyszłość przed tytułowym gadżetem. To będzie ten ważny, bo pozwalający na bezproblemowe nawigowanie po zbiorach, sterowanie odtwarzaniem, a także (dzięki notyfikacjom, funkcjom społecznościowym i czym tam jeszcze) na nowe, popularne sposoby konsumowania treści mulitmedialnych, element dopełniający dwa, obecnie najpowszechniejsze, najczęściej używane produkty audio – smartfon/tabletofon oraz słuchawki. 

Nowy Apple Watch ma zastąpić popularnego niegdyś (tak, tutaj kwestia paru lat wydaje się zamierzchłą prahistorią) iPoda. Będzie miał niby śmiesznie małą przestrzeń na dane audio (2GB), będzie także interfejsem iPhone dostępnym natychmiast, wygodnie, uwalniając nas od konieczności sięgania po telefon. Wszystko to, co oferuje iPhone będzie mogło być uruchamiane, sterowane, nawigowane z poziomu smartwatcha. W przypadku audio to jw. kluczowy element, który da nam dużo większe możliwości od obecnie stosowanego, prostego sterowania z pilota zamontowanego na kablu. Możliwości interfejsów głosowych, rozwiązania typu Siri czy Google Now nie są w stanie obecnie zapewnić precyzji, nie mówiąc już o jakimkolwiek zobrazowaniu tego, co dostępne. To (będzie) uzupełnienie dla niewielkiego ekranu na nadgarstku (nawigowanie właśnie) i będzie także dostępne za pośrednictwem inteligentnego zegarka (np. głosowy wybór określonego utworu). Korzystam na co dzień z funkcji sterowania wbudowanej w mojego Pebble (dowolna, aktywna aplikacja, uruchomiona w telefonie), steruje odtwarzaniem z komputera (iTunes z wtyczką Bitperfect, Spotify… czekam na WiMPa HiFi i będzie komplet), mimo ograniczeń aplikacji dla zegarka oraz jego możliwości prezentacji danych to (już) idealne uzupełnienie dla cyfrowych źródeł: smartfona, tabletu czy komputera. A to dopiero początek. Nowe urządzenia tego typu pozwolą na więcej, pozwolą na (jak produkt Apple) autonomiczne odtwarzanie muzyki (w tle) podczas fizycznej aktywności, wtedy gdy nie będzie czasu, okoliczności pozwalających na skupienie się na lepszej jakościowo muzyce. Czy iPod Shuffle nie ma sensu? Oczywiście, że ma jako właśnie takie, proste, ultraprzenośne źródło muzyki i pewnie (niech zgadnę) będzie ostatnim iPodem, który w końcu zniknie z oferty właśnie za sprawą jabłkowego zegarka, może 2 generacji, a może już pierwszej… kto wie? Idąc dalej, fizyczny pilot do sprzętu audio? Zastąpi go watch.

Wraz z tymi zmianami niewykluczone, że zmienią się same słuchawki. Pilot (związane z nim problemy z kompatybilnością oraz teoretycznie nie pomijalnym wpływem na jakość brzmienia) odejdzie w niebyt. Kto wie, może zniknie sam kabel, który zwyczajnie przestanie być potrzebny? Piszę o masowym zjawisku, zastępowaniu słuchawek na kablu tymi bezprzewodowymi. Patrząc na ofertę rynkową, widzę, że ostatnie dwa lata to gwałtowny rozwój oferty w segmencie bezprzewodowych słuchawek, to w ogóle (patrząc szerzej) już nie ciekawostka a alternatywa dla transmisji przewodowej. Dzisiaj już nikt się nie dziwi, że taki high-endowy Devialet potrafi via WiFi zagrać na prawdziwie high-endowym poziomie. Nikt tego nie podważa, nie deprecjonuje, nie kwestionuje. Co więcej, patrząc na popularne sposoby korzystania z multimediów, z wideo oraz audio, wyraźnie widać, że przyszłość faktycznie należy do transmisji bezprzewodowej – AirPlay, Chromecast to coś, co staje się alternatywą nie tylko w budżetowych urządzeniach, ale także (coraz częściej) pojawia się w produktach z wyżej półki, w HiFi, a nawet w high-endzie (popatrzcie na Arcama choćby, na Naima… Mu-so… a to tylko dwa przykłady z brzegu). Przypadek? Nie zapominajmy przy tym, że taki watch samograjek będzie wymagał transmisji bezprzewodowej, tzn. będzie parowany ze słuchawkami wireless. Stąd, zapewne, czekająca nas niebawem eksplozja tego typu produktów, które będą niezbędnym (względnie ważnym, istotnym) elementem wyposażenia użytkownika smartwatcha.

Smartwatch to coś, co będzie stanowiło niezbędny element mobilnego toru. Tak, jest szansa na takie spopularyzowanie tego gadżetu, bo jego umiejscowienie w takiej roli, jak wyżej opisana, wydaje się zasadne, sensowne i co najważniejsze pożądane przez konsumentów. Możliwości transmisji o bardzo niskich opóźnieniach o odpowiednio dużym transferze są już opanowane, są dostępne. Wystarczy spojrzeć na parametry najnowszych wersji aptX (opóźnienia rzędu 2-5ms, transfer na poziomie 1200-1300kbps), aby uświadomić sobie, że to faktycznie może być przyszłość jaka nas (już niebawem) czeka. Rezygnacja z kabla, albo (co bardziej prawdopodobne) alternatywa pod postacią bezprzewodowości, w przypadku audio staje się rzeczywistością, nie mrzonką. Układy Bluetooth 4.0 LE pozwalają na tak dalece idącą redukcję zapotrzebowania na energię, że także w tym zakresie można już dzisiaj uzyskać zakładane rezultaty (długi czas działania, dobra jakość). To wszystko dostępne jest już teraz, a zaraz rynek zaleje nowa kategoria urządzeń, urządzeń, które wbrew pozorom będą (wg. mnie) miały duży wpływ na branżę audio, na zmiany jakie właśnie się w niej dokonują.

10 pytań w sprawie Apple Watch’a – nasze wątpliwości przed premierą (testem)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
0910_apple-iwatch_2000x1125-1940x1091

Ostatnia konferencja jakoś nie rozjaśniła sprawy, a wręcz przeciwnie, pozostawiła nas z wieloma pytaniami na które brakuje jednoznacznej odpowiedzi. Chcę w tym miejscu podzielić się naszymi wątpliwościami na temat tego produktu, produktu który – pozostaję tutaj w opozycji do większości głoszonych tu i ówdzie opinii – wcale nie jest skazany na sukces. Apple niewątpliwie jest obecnie jedyną firmą, która może bez zbędnego ryzyka wprowadzić produkt z kategorii elektroniki ubieralnej, który jednocześnie będzie stanowił najbardziej osobisty element technologii, jaki przyjdzie używać na co dzień każdemu, kto postanowi rzecz nabyć. Dodatkowo, nie zapominajmy, o czekającej nas rewolucji związanej z eksplozją zjawiska „Internet rzeczy”. To wszystko, wraz z zapowiadanym rozwojem usług medycznych (monitoring, poniekąd także profilaktyka), symbiozą z pokładową elektroniką w pojazdach, inteligentnym domostwem, płatnościami bezgotówkowymi/bezkartowymi ma stanowić nową jakość w naszym życiu.

Problem w tym, że na razie Apple sporo na ten temat mówi, ale jak te wszystkie zapowiedzi sprowadzimy do realiów to okaże się, ze po pierwsze mówimy o jednym rynku (rodzimym), po drugie mówimy o czymś co jest dopiero w początkowej fazie tworzenia, co gorsza w tej fazie pozostaje już od prawie roku i nie widać, by nastąpił w tej materii jakiś przełom, po trzecie wreszcie… dla Apple tytułowy produkt to nie tylko szansa, ale także zagrożenie, poważne zagrożenie, bo mimo konieczności ciągłego połączenia z iPhone, ten ostatni staje się właściwie zbędny, przestaje mieć sens, a już na pewno nie musi (bo i po co) mieć tego wszystkiego, co do tej pory miał, czy miał mieć, bo i tak coraz rzadziej będziemy po niego sięgali. Tu nie ma miejsca na razem, tu jest albo, albo…. telefon właściwie nie musi dysponować większością z funkcji, jakie oferuje, bo zostanie zastąpiony zegarkiem. Już pierwsza jego generacja ma całkowicie uwolnić nas od sprawdzania poczty, powiadomień, wszelkich notyfikacji, pozwalając na pełną interakcję, łącznie z odpowiadaniem na wiadomości oraz odbieraniem połączeń. Przecież to właśnie podstawowe funkcje telefonu, co gorsza (dla iPhone) także czujniki, działanie całego zastępu aplikacji, właściwie da się w pełni scedować na ten mały ekran. Pomijam czy będzie to zawsze wygodne, czy da się to zrobić po prostu dobrze… pomijam, bo tutaj odpowiedź brzmi (dla Apple) tylko w jeden, jedyny, możliwy sposób – musi i będzie, bo jak nie to produkt zostanie okrzyknięty największą porażką tej firmy. Innymi słowy firma nie ma wyjścia i musi sobie de facto odpowiedzieć na pytanie czy dobrze to skalkulowała.

Te wszystkie kwestie wywołują naturalne pytania, pytania na które (jak wyżej) nie ma jednoznacznej odpowiedzi, co więcej, pytania które według mnie poddają w wątpliwość całą koncepcję Apple Watch’a lub/i przyjęte przez firmę z Cupertino założenia, co do rozwoju branży oraz kierunku w jakim Apple będzie podążać. Mówiło się o konieczności podjęcia ryzyka, konieczności pokazania nowego, rewolucyjnego produktu. Inteligentny zegarek jest takim produktem niewątpliwie, jednak niekoniecznie jest produktem, który wyjdzie Apple na zdrowie, który w takiej formie powinien trafić do klientów. Rzecz jasna każdorazowo, w momencie premiery nowego, rewolucyjnego rozwiązania, mnożą się pytania oraz wątpliwości. Każda nowość wywołuje sceptycyzm. Jasne. Tyle tylko, że w tym wypadku nie mówimy o czymś, czego byśmy się nie spodziewali, o czymś co działa, czego założenia są odmienne od tego, co egzystuje już na rynku, o czymś co (jak chcą niektórzy) zmienia całkowicie reguły gry. Odnośnie tego ostatniego elementu, to nawet niewykluczone, tyle że Apple wcale nie musi być tym, kto taki produkt z powodzeniem wprowadzi i wypromuje mimo całego mnóstwa sprzyjających (jabłczanej firmie) okoliczności. Dlaczego tyle w nas sceptycyzmu? No to po kolej, przedstawię nasz punkt widzenia na ten produkt, pytania na które będę starał się odpowiedzieć testując zegarek, oceniając jego przydatność, użyteczność w codziennym użytkowaniu…

1. Czy inteligentny zegarek będę wymieniał rokrocznie, co dwa sezony? To arcyważne pytanie zarówno z punktu widzenia nabywcy (dla którego, wymuszona technologicznymi okolicznościami, wymiana może być trudna do zaakceptowania w tej kategorii elektroniki użytkowej) jak i producenta / akcjonariuszy (długi czas rynkowej egzystencji jednej, jedynej generacji to brak pożądanych wzrostów, stagnacja, problem wizerunkowo-marketingowy szczególnie w kontekście modelu biznesowego Apple etc.)

2. Czy zapowiadane wprowadzenie Apple Protection Plan dla tego produktu oznacza, że (podobnie jak Mac czy iPad) to produkt obliczony na lata (użytkowania)? Jak wysoki będzie koszt takiej usługi i dlaczego nie będzie to element standardowej gwarancji produktu?

3. Czy zapowiedziana właśnie, serwisowa wymienialność baterii, oznacza cykl jej (tzn. baterii) żywotności obliczony na dwa, maksymalnie dwa i pół roku użytkowania? Jaki będzie koszt takiej wymiany?

4. Dlaczego zdecydowano się na połączenie kilku różnych, zupełnie odmiennych interfejsów, sposobów obsługi urządzenia? Czy nie jest to proszenie się o problemy wynikające z dezorientacją (pierwsze wrażenia dziennikarzy są właśnie takie – nie bardzo wiadomo jak, dlaczego i po co akurat tak, to działa) użytkownika, poza tym gdzie tu – będąca znakiem firmowym Apple – prostota, łatwość obsługi, intuicyjność?

5. Z jednej strony mówiło się o ciągłej konieczności połączenia z iPhonem, z drugiej strony firma jednak ugięła się i wprowadziła możliwość autonomicznego odtwarzania muzyki z samego zegarka (konieczne słuchawki BT)? Czy to oznacza wstęp do budowy urządzenia, dla którego telefon jest tylko opcjonalnym partnerem (patrz konkurencyjny Gear S)? W takim wypadku zmieniałoby to całkowicie przyjętą koncepcję „ptaszka na uwięzi”.

6. Czy open source wprowadzony pod kątem tego produktu oznacza zmianę obliczoną na cały ekosystem, jego otwarcie na rozwiązania alternatywne, nie mające związku z ograniczeniami narzucanymi przez producenta? Czy jest to poniekąd przyznanie się do niemożności zapewnienia odpowiedniego poziomu wsparcia oraz „ogarnięcia” całego portfolio swoich rozwiązań, także tych nowych, które – czego nie da się wykluczyć – wymuszają taką właśnie zmianę polityki? Taki model oznacza koniec modelu Apple… warto to podkreślić.

7. Jak firma chce utrzymać popyt na „klasyczne” handheldy, gdy jej nowy produkt ma je w praktyce całkowicie zastąpić? Zmiana modelu biznesowego (powrót do modelu sprzed ery iPoda / iPhone / iPada… czytaj do modelu komputerowego, z jedną, poważną zmianą, o czym poniżej) może oznaczać całkowite przeorientowanie biznesu. To, rzecz jasna ogromne wyzwanie, też szansa, ale i ryzyko. Obecnie komputerów nie wymienia się za często, właściwie można ich w ogóle nie wymieniać. Z zegrakiem, nawet inteligentnym, do tego kosztownym, może być tak samo.

8. Czy elitarność nowego produktu, podkreślanie jego luksusowego charakteru, zmiany w sposobie sprzedaży i promocji to nie jest centralny strzał w stopę? Nieważne, że sportowa edycja będzie – powiedzmy – przystępna, bo i tak wszyscy będą mówili o absurdalnie drogich zegarkach z linii edition, względnie kosztujących tyle co nowy komputer modelach ze „średniej półki”. Popatrzcie na wpisy na technologicznych forach, na wyniki badań na temat przyjęcia tego produktu przez użytkowników iPhone… brak zainteresowania, rezerwa, w najlepszym razie zainteresowanie, ale właśnie raczej droższym modelem. Od plastiku i przystępnej ceny jest Pebble (ten trzeci w rozgrywce o nadgarstek, poza Apple oraz, ogólnie, Google Wear). Czy produkt, który z założenia jest taki sam, dysponuje takimi samymi możliwościami, ma takie same wady i zalety, może być jednocześnie (pomijając kilkanaście gram złota) dla każdego i …właśnie … dla wygranych? Gdzie tu sens, gdzie logika?

9. Aktywność, zdrowie to jedne z najczęściej powtarzanych fraz w przypadku inteligentnego zegarka Apple. Jak to się ma do konieczności codziennego rytuału ładowania (domyślnie, w nocy), gdy jedna z ważnych funkcji takiego zegarka (monitorowanie snu) nie da się z takim scenariuszem pogodzić?

10. Apple podało dość dokładnie jak długo będzie ten zegarek działał. To dobrze. Niestety, pewnie zapobiegawczo, każdy ze scenariuszy opatrzony jest formułką „zależnie od”. I tutaj pytanie za 100 punktów… jeżeli firma zakłada, że podczas pojedynczego cyklu odbierzemy 90 powiadomień (wszelkiej maści, od sms, maili, tweetów, wpisów na fb, notyfikacji z aplikacji etc. etc. etc.) to jest to założenie nie bardzo przystające do rzeczywistości. Korzystam z Pebble i wiem jak to wygląda, to znaczy wygląda to zupełnie inaczej (obawiam się, że nie będzie to nawet średnia, zwyczajnie będzie tego znacznie, znacznie więcej). Innymi słowy te 18 godzin wygląda na optymistyczne założenie, niekoniecznie oddające realia. Dodatkowo pojawia się jeszcze jeden problem – powiadomienia, te wszystkie pulsiki, buźki, interakcje (Siri, przypominajka, czy – jak to ujął sam TC – osobisty asystent od trenowania) – nie dość że mocno nam to działanie na baterii ograniczą to jeszcze spowodują, że zamiast sięgać po telefon (jak mówi statystyka) kilkadziesiąt, maksymalnie kilkaset (300) razy na dzień, będziemy przez cały czas wykonywać pewien zabawny gest, skupiając uwagę na naszym ulubionym nadgarstku. Czy naprawdę o to w tym wszystkim chodzi? Czy brak odpowiedzi na pulsik, buźkę nie spowoduje automatycznie obrazy majestatu? Czy infantylność (bo niestety takie oblicze kreuje samo Apple odnośnie tego produktu) to recepta na sukces? Naprawdę?

Co tam słychać w streamingu? Apple integruje, Jay-Z kupuje…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
apple_beats_001

Apple nadal nie ma odpowiednika Spotify, co jest o tyle dziwne, ze firma od wielu lat oferuje usługi streamingowe i wprowadzenie takiego produktu powinno nastąpić dawno, dawno temu. Niby na przeszkodzie, jak się mówi, stanęły problemy z wynegocjowaniem odpowiednich umów z wytwórniami fonograficznymi, ale właśnie „niby”… w końcu to najbogatsza firma z branży, która ma tyle gotówki, że zakup dowolnego serwisu muzycznego nie powinien być żadnym problemem. Beats Audio, które zostało kupione w zeszłym roku, w wianie zaoferowało własną usługę tego typu. Problem w tym, że do tej pory Apple niewiele (nic) nie zrobiło, by serwis Beats kojarzył się z jabłkową elektroniką. To samo tyczy się asortymentu słuchawek oraz głośników z literką b. Być może takie były ustalenia między właścicielami a firmą z Cupertino, by marka nie tylko została zachowana, ale wręcz utrzymała pewną autonomię w ramach Apple. Być może. Tak czy inaczej sprzedaż plików muzycznych w iTunes gwałtownie topnieje, właściwie można mówić już o generalnym odwrocie klientów, a firma nadal nie potrafi na to skutecznie odpowiedzieć. Pisałem jakiś czas temu o możliwości wprowadzenia lepszej jakości do iTunes. Pierwszym zwiastunem, krokiem aby ta jakość stała na dużo wyższym poziomie były / są reedycje Mastered for iTunes. Muzyka oferowana w ramach MfT jest naprawdę dobrze przygotowana, można tu mówić o jakości zbliżonej do srebrnych krążków (tych dobrze nagranych, zrealizowanych) mimo zachowania kompresji stratnej o niezmienionych parametrach względem standardu obowiązującego w iTunes Store (AAC 256kbps – nazwali to iTunes Plus… beznadziejna sprawa, patrząc co jest tym „+” …cała konkurencja stosuje strumieniowanie 320kbps, trudno więc mówić o nadzwyczajności rozwiązania wprowadzonego przez Apple w zeszłym roku (sic!)).

Prace nad własnym serwisem, czy raczej przeniesieniem usługi Beats do iTunes nabrały ostatnio tempa. Okazuje się, że właśnie, nie będzie to osobny produkt, a część iTunes, Apple w pełni zintegruje serwis z dotychczasowymi usługami, produktami w ramach swojego wirtualnego sklepu. Można tę decyzję zrozumieć, jako chęć podratowania tego co jest, przede wszystkim sprzedaży plików muzycznych, na zasadzie łączenia produktów, wprowadzanie (zapewne) specjalnych ofert, rabatów, dostępu do dodatkowych materiałów etc. Obawiam się jednak, że na niewiele się to zda, bo ktoś, kto będzie mógł strumieniować interesujacą go muzykę, albo zapisać ją w pamięci handhelda lub/i komputera, raczej daruje sobie kupowanie plików w iTunes Store.

Prawdziwym przełomem kopernikańskim będzie opracowanie aplikacji dostępowej dla… Androida! CEO Apple wspominał coś o tym na zeszłorocznych konferencjach i wygląda na to, że faktycznie taki software pojawi się na androidowej platformie. Będzie to pierwsza aplikacja Apple na Andku, pierwsza, stanowiąca wyłom w dotychczasowej polityce: „oni są u nas, my u nich nie, absolutnie nie”. W sumie tylko się cieszyć z takiego obrotu sprawy, bo wszelkie wojenki nigdy nie służą użytkownikom, dobrze więc, że w końcu ktoś wybierając daną usługę nie będzie skazany na konkretną platformę. Zresztą, byłby to ze strony Apple strzał w stopę. Własną stopę. Beats oferuje swój serwis na zasadzie multiplatformowej i odwrót od takiej polityki na pewno zniechęciłby wielu klientów od serwisu. Apple chce przy okazji zaoferować nieco niższy koszt swojej usługi, chcąc za miesiąc 7.99$, 0 2$ mniej od konkurencji (opłaty 9.99$ na miesiąc, vide Spotify Premium, Deezer Premium, WiMP Premium). Pytanie, co otrzymamy w zamian? Czy będzie coś, co pozwoli na konkurowanie nie tylko nieco niższą ceną, ale także funkcjonalnością, jakością etc.? Zobaczymy niebawem. Usługa Beats jest powszechnie chwalona za mechanizm playlist, ale to się może zmienić, bo Apple prawdopodobnie ujednolici swoje produkty, wprowadzając własne rozwiązania typu Genius, integracja ze sklepem…

Obecnie serwisy streamingowe są głównym tematem odnośnie dystrybucji muzyki (w ogóle), stają się najważniejszym kanałem dystrybucyjnym mimo protestów niektórych artystów, niezbyt dużego (jeszcze) udziału na rynku (płatne subskrypcje). Nie dziwi zatem zainteresowanie osób z gotówką (bogaci raperzy przodują), zainteresowanych zrobieniem biznesu w ramach tej nowej, prężnie rozwijającej się branży. Niejaki Jay-Z (nie przepadam za tego typu muzyką, ale mam wiele szacunku właśnie dla tego konkretnie gościa) postanowił nabyć WiMPa wraz z Tidalem (oraz WiMP HiFi) za 56 mln dolarów. Szwedzkie Aspiro, dotychczasowy właściciel postanowił sprzedać całość firmie Project Panther, będącej własnością wspomnianego powyżej artysty. Przypomnijmy, WiMP oferuje ponad 25 mln utworów muzycznych oraz 75 tys. teledysków (świetna sprawa, mam nadzieję, że ten element serwisu będzie stale rozwijany!). Serwis ma ponad 500 tys. aktywnych abonentów w Norwegii, Szwecji, Danii, Niemczech i Polsce (gdzie dostępny jest także w jakości bezstratnej). Jest jednym z największych rywali Spotify, który działa w 58 krajach i posiada 15 mln regularnie płacących użytkowników. Ma też 45 mln użytkowników, którzy korzystają z bezpłatnych usług. Ciekawe jak zmiana właściciela wpłynie na rozwój WiMPa? Patrząc na ofertę, to co oferuje obecnie pierwotnie norweski serwis nie ma odpowiednika na rynku. Teraz trzeba tylko i aż zadbać o ekspansję na rynku, co wszakże nie powinno być specjalnie trudne, zważywszy na ogromny potencjał wzrostowy, o czym mówią wszyscy w branży.

Aktualizacja: transakcja napotkała nieoczekiwany opór ze strony części udziałowców, niewykluczone że nie dojdzie jednak do skutku.

Pebble przygotowuje nowy zegarek & platformę (2015). Nasze 3 grosze…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zdjęcie 5

Testujemy zegarek Pebble (jedyny smartwatch zasługujący na miano zegarka, na marginesie), który niebawem doczeka się omówienia na naszych łamach. Mam sporo uwag pod adresem tego urządzenia, ale generalnie jestem na „tak”. To coś, co faktycznie ułatwia życie (ot, pierwszy przykład z brzegu… robimy przelew i… wcześniej trzeba było sięgać po telefon, aby odebrać sms-a z kodem, teraz wystarczy rzut okiem na nadgarstek), jest praktyczne, sprawdza się w codziennym użytkowaniu. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, pierwsze wrażenia były raczej na „nie”, zresztą pisałem o tym parę miesięcy temu. Wersja z metalową kopertą i paskiem prezentuje się naprawdę dobrze, model plastikowy zaś to po prostu taki swatch, tyle że inteligentny i to działa. Nie rozumiem idei promowanej przez wielu producentów, polegającej na władowaniu do malutkiego, naręcznego komputerka wszelkich funkcji, opcji, interfejsów (tak, piję do Apple w tym momencie, ale nie tylko vide propozycje Samsunga, LG czy Sony), nie rozumiem kompromisów ergonomicznych (Moto360, które przez moment testowałem, to kompletny niewypał… ten zegarek jest stanowczo za duży!), nie rozumiem jak można za takie uzupełnienie osobistej elektroniki żądać równowartość średniej, albo wysokiej klasy smartfona. To znaczy, żeby nie było niedomówień, smartwatch premium może kosztować nawet 10 000, byleby robił to co trzeba w perfekcyjny sposób. Jednocześnie model dla mas powinien cechować się podobną użytecznością, perfekcyjnie realizując to, co moim zdaniem powinno stanowić główną cechę takiego urządzenia: ułatwianie życia użytkownikowi, uwalnianie go od konieczności korzystania z telefonu, wtedy gdy jest to użyteczne i wskazane. To jest według mnie clou, dodajmy do tego odmierzanie czasu oraz maksymalnie długi czas działania na baterii i mamy smartwatch’a idealnego.

Pebble realizuje wg. mnie najlepiej tę ideę, stając się przydatnym akcesorium, a jednocześnie alternatywą dla klasycznego zegarka. Żaden, powtarzam żaden z dostępnych obecnie smartwatch’y nie może być uznawany za zastępstwo dla zegarka… czas działania, słaba ergonomia, wygląd dyskwalifikuje te wszystkie urządzenia wg. mnie już na starcie. Niektóre, jak wszystkomający Gear S od Koreańczyków, robią wrażenie – to majstersztyk inżynierii, gdzie w naręcznym gadżecie umieszcza się zminiaturyzowanego smartfona, tworząc autonomiczny sprzęt, który samodzielnie może zastąpić coś, czego do tej pory nie udało się niczym zastąpić. Tyle, że wspomniane kompromisy przekreślają zalety takiego produktu i według mnie są …niepotrzebne. Nie potrzebujemy naręcznego smartfona, bo ten nigdy nie będzie tak funkcjonalnym urządzeniem co telefon. Dodatkowo nie ma szans na to, by takie rozwiązanie mogło zapewnić odpowiednio długi czas działania, a mówimy o czymś co trzeba na siebie zakładać, to nie smartfon, którego po prostu wyciągamy z kieszeni. To bardzo, bardzo ważne, a wydaje się że zupełnie pomijane przez producentów zagadnienie.

Nowy Pebble będzie lepszy. Ma działać jeszcze dłużej na baterii (w trybie, nazwijmy go, pasywny, gdy głównie odczytujemy informacje na zegarku, nie korzystając np. z opcji zdalnego pilota, aplikacji które często uaktywniają się, wymagając interakcji z użytkownikiem, ten czas obecnie wynosi 6-7 dni, przy bardziej aktywnym ok. 5), nie ma mieć tak ograniczonej pamięci na aplikacje (obecnie 8 slotów), ma być lepiej wykonany, z lepszych materiałów i zapewne droższy. Pebble ma ambitne plany i nic dziwnego, że ma. Ktoś, kto odniósł tak spektakularny sukces (zbiórka na Kickstarterze, jedna z najbardziej udanych, następnie ponad milion sprzedanych zegarków), ma takie zaplecze developerskie (25 000 programistów …to absolutny rekord, najbardziej i najlepiej wspierana platforma dla tego typu produktów na rynku), ma bazę ponad 6000 aplikacji (kolejny, nie pobity rekord) może snuć ambitne plany. I powinien, patrząc na to czego zaraz będziemy świadkami. Z racji dostępu do najnowszych urządzeń Apple, pewnie szybko przeczytacie na naszych łamach recenzję Apple Watch’a, urządzenia wg. mnie bardzo kontrowersyjnego (założenia oraz to co pokazano, pozwala na pierwsze oceny). Nie będzie „hejtowania”, nie będzie naigrawania się z użytkowników jabłkowej elektroniki (choć sam lubię się z siebie samego nabijać, także z tego powodu), będzie maksymalnie rzetelny opis zegarka z oceną praktyczności, przydatności nowego gadżetu Apple. I to będzie, zapewne, główny konkurent dla nowego Pebble. Zresztą, biorąc pod uwagę to co napisałem na wstępie, obecny zegarek może, powtarzam może okazać się dużo przydatniejszym gadżetem, wykorzystywanym na co dzień, niż super zaawansowany produkt z Cupertino.

Tym, co ma wyróżniać Pebble, będzie w odróżnieniu od Apple czy Google (Android Wear) skoncentrowanie się nie na odpowiednikach aplikacji oraz usług i funkcjonalności smartfonów, tworzeniu analoga telefonu w formie zegarka, a na użyteczności samego zegarka. Nowa platforma ma być zupełnie inna, nastawiona na praktyczność samego ZEGARKA i takie podejście uważam za wszech miar słuszne, taki pomysł może przynieść w efekcie produkt, który w odróżnieniu od konkurencji będzie miał SENS. Zegarek musi wyróżniać się pewnymi cechami, które są zwyczajnie nie do pogodzenia z – właśnie – naręcznym telefonem. Musi, bo w przeciwnym razie dostaniemy coś, co może fajnie prezentuje się na reklamach, na prezentacjach, konferencjach, ale w codziennym użytkowaniu jest zwyczajnie do kitu. Poza tym, taki zegarek jak Pebble jest po pierwsze czasomierzem, po drugie dopiero całą resztą. To właściwe ustawienie proporcji, położenie akcentów, pozwalające ocenić produkt jako użyteczny, funkcjonalny, alternatywny dla dotychczas użytkowanego, klasycznego zegarka. Warto na koniec nadmienić, że w pracach nad nową generacją Pebble bierze czynny udział ok. 100 inżynierów, w tym osoby z doświadczeniem w opracowywaniu bardzo dobrego, ale nie mającego szczęścia webOSa oraz ludzie, którzy pracowali wcześniej dla LG, w dziale mobilnym. Ciekawe co z tego wszystkiego wyniknie? To nie ma być bezużyteczny gadżet w przypadku braku parowania z telefonem, jednocześnie nie ma zamienić się w smartfona na nadgarstku. Kończąc, wypada zadać konkurentom Pebble, parę kłopotliwych pytań:

Po co w zegarku ekran dotykowy?

Po co w zegarku telefon?

Po co w zegarku kolorowy wyświetlacz o wysokiej rozdzielczości?

» Czytaj dalej

Google Cast – ciekawa alternatywa dla AirPlay

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Google cast for audio

Google po niemałym sukcesie jakie odniósł Chromecast, niewielki, tani adapter HDMI z funkcją strumieniowania z przeglądarki oraz kompatybilnych aplikacji, wprowadza swój odpowiednik technologii strumieniowania – głównie dźwięku (dlaczego dźwięku… o tym przeczytacie dalej) – AirPlay firmy Apple. Od strony zasady nic się tutaj nie zmienia – nadal strumieniujemy z dowolnego komputera, handhelda z aplikacji pozwalającej na streaming. Zmienia się adresat. Nie chodzi o odbiornik telewizyjny, nie chodzi o Chromecasta, a o konkretne urządzenia współpracujące z Google Cast. Zapytacie jakie? Bardzo dobre pytanie, bo w tej chwili praktycznie nie ma takich urządzeń na rynku. Nie ma, ale będą, a precyzyjniej mogą już nawet na sklepowych półkach stać, tyle że aby obsłużyć nową technologię potrzebują stosownego upgrade oprogramowania. Dwie duże firmy z branży już zapowiedziały kompatybilność swoich produktów z Cast.

Te firmy to Sony oraz Denon. Obu producentów oferuje sprzęt wspierający AirPlay i chce poprzez odpowiednią aktualizację uzupełnić funkcjonalność głośników bezprzewodowych, amplitunerów oraz innych urządzeń sieciowych audio o technologię Google. Sony w ogóle ostatnio angażuje się bardzo mocno w promowanie rozwiązań internetowego giganta, widać to praktycznie we wszystkich grupach produktowych. Denon był w awangardzie firm wprowadzających AirPlay (pamiętam reklamy o opłacaniu przez firmę opłaty licencyjnej za AP na rzecz Apple – bagatela 50$ od urządzenia!), jak widać – i dobrze – nie przeszkadza to Japończykom zaoferować klientom uniwersalnych roziązań, które nia są zamknięte w obrębie jednego ekosystemu. Swoje głośniki zaproponuje również LG, które chce zaistnieć na rynku audio, zdominowanym przez konkurencję, co szczególnie bolesne arcykonkurenta, rodzimego Samsunga.

Kluczowe pytanie, na koniec, jak to gra, tzn. jakiej jakości możemy się spodziewać? Tutaj akurat Google jest bardzo enigmatyczne. Mowa jest o transferze w dokładnie takiej samej jakości, którą oferuje urządzenie strumieniujące. Co to oznacza w praktyce? Patrząc na parterów, serwisy strumieniowe, mówimy o stratnych formatach (m.in. TuneIn, Pandora). Nic nadzwyczajnego.  Oczywiście nie wyklucza to bezstratnej kompresji, a może (nawet) czegoś więcej niż 16/44). Tyle, że Google niczego konkretnego w tej sprawie nie mówi. AirPlay jest ograniczone do 16 bitów. Jak jest w tym wypadku? Informacja o strumieniowaniu z chmury niczego nie wyjaśnia, choć sugeruje uniezależnienie od sztywnych parametrów przesyłu (Google zaznacza, że transfer ze zdalnego serwera ma zapewnić lepszą jakość… co konkretnie nie tłumaczy, w jaki sposób ma być, właśnie, lepiej, ale też jw. może oznaczać transfer o dowolnej, wynikowej jakości). Być może, przez analogię, chodzi tutaj o podobne rozwiązanie do jabłkowego, dostępne w ramach iTunes Match… porównanie plików (chodziłoby o własne zbiory), z tymi oferowanymi np. w sklepie Google (firmowa aplikacja muzyczna oraz serwis oczywiście obsługują Cast) i strumieniowanie ich bezpośrednio ze zdalnego serwera. W takim wypadku smartfon, tablet czy komputer staje się wyłącznie pilotem, kontrolerem do odtwarzania, nie biorąc udziału w samym transferze audio. Tak to wygląda w przypadku wideo w Chromecast. Niekoniecznie mamy lepszą jakość (choć może tak być jak najbardziej, taki np. USB Player Pro odtwarza DSD, 24 bity, wysokie częstotliwości próbkowania), natomiast dużym plusem jest oszczędność energii po stronie wykorzystywanego do sterowania urządzenia. Pytanie kiedy i czy Google doda opcję odtwarzania bezpośrednio (mirror) z handhelda, komputera? W przypadku wideo (strumień obrazu z dźwiękiem) jest to możliwe już teraz, zapewne z audio będzie podobnie. Podsumowując, wydaje się to bardziej uniwersale rozwiązanie od AirPlay’a, co więcej dające potencjalnie przewagę jakościową oraz uniezależniające nas w pewnym stopniu od konkretnego ekosystemu (z zastrzeżeniem, że głośnik, odbiornik, odtwarzacz musi wspierać Google Cast for Audio). W przypadku technologii Apple handheld jest często niezbędnym ogniwem, to z niego strumieniowany jest dźwięk (oraz obraz). Możliwe jest strumieniowanie z chmury czy lokalnego serwera, ale dana aplikacja, dany sprzęt musi taką funkcjonalność oferować. Google jest tutaj bardziej otwarte, a brak ograniczeń jakościowych może być kluczowym argumentem, największą przewagą cast nad AirPlay’em.

Test systemu bezprzewodowego NuForce Air DAC (aktualizacja!)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
nuforce-air-dac-itx

AirPlay rozleniwia. Stworzony przez Apple, bezprzewodowy system transmisji obrazu i dźwięku pozwala obecnie na niemal całkowite wyeliminowanie kabli. Ma to swoją cenę – o ile proste, firmowe transmitery w rodzaju AirPort Express czy Apple TV nie są zbyt kosztowne, to już stacje muzyczne swoje kosztują. Na szczęście obecnie AP staje się standardem w elektronice użytkowej i coraz więcej odtwarzaczy stacjonarnych, amplitunerów, a nawet wzmacniaczy otrzymuje takie udogodnienie. To niewątpliwie bardzo wygodne rozwiązanie, oferujące naprawdę przyzwoitą jakość dźwięku. Na rynku można znaleźć alternatywę pod postacią zestawów, sprzętu wspierającego transmisję Bluetooth. Nie jest to jednak najszczęśliwsze rozwiązanie odnośnie audio. Konieczność parowania urządzeń, możliwe interferencje / zakłócenia, a przede wszystkim jakość dźwięku pozostawiają sporo do życzenia.

Oczywiście także w tym wypadku mamy do czynienia z ewolucją – obecna wersja apt-X sprawdza się o niebo lepiej od poprzednich standardów (transfer audio), ale pozostaje problem obsługi, kompatybilności z tym standardem. Innym możliwym wyborem jest specjalnie stworzony na potrzeby audio rodzaj technologii bezprzewodowego przesyłu dźwięku SKAA. To dedykowana technika, pozwalająca na eliminację paru bardzo ważnych dla uzyskania odpowiedniej jakości dźwięku ograniczeń (szczególnie w kontekście porównania z BT) – po pierwsze niczego tutaj nie parujemy, sprzęt łączy się całkowicie przezroczyście dla użytkownika, w pełni automatycznie, po drugie niezwykle małe opóźnienie (wręcz rekordowo małe) przekłada się na niezakłóconą transmisję, wreszcie jakość muzyki jest – co potwierdziło się podczas testów – na bardzo wysokim poziomie.

Dość powiedzieć, że czasami wolę słuchać ripów CD z małej skrzyneczki podpiętej pod wzmacniacz, niż z klasycznego, bardzo dobrego odtwarzacza C515BEE. Dźwięk imponuje czystością, skalą – naprawdę to znakomity system transmisji, wg. mnie lepszy od jabłkowego (AirPlay sprawdza się bardzo dobrze, żeby nie było wątpliwości, ale transfer w technologii SKAA oferuje lepsze brzmienie, o czym przeczytacie poniżej). NuForce zaprezentował swoje rozwiązanie oparte na wspomnianej powyżej technice bezprzewodowego transferu audio. To AirDAC – odbiornik oraz maksymalnie cztery, współpracujące z nim nadajniki. Dla handhelda (na razie Apple, choć podobno niebawem ma do sprzedaży trafić nadajnik pod Androida) oraz PC. Przetestowaliśmy wersję handheldową, w niedalekiej przyszłości uzupełnimy opis, zamieszczając wrażenia płynące z użytkowania nadajnika dla komputera. Zapraszam do lektury…

» Czytaj dalej

iPhone 6, iPhone 6+ oraz iPad Air 2 – pierwsze wrażenia. 6-ki… idealne DAPy?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Kamera_iPhone6:6+_iOS

Testuję nowości od Apple, które od dzisiaj dostępne są na naszym rynku. Nowe telefony są, co tu by nie mówić, naprawdę duże. O ile jeszcze szóstkę można uznać za  przerośnięty telefon (ten ekran dałoby się umieścić w mniejszej obudowie, tyle że trzeba by było radykalnie zmienić wygląd frontu iPhone, na co jak widać Apple nie ma zamiaru się zdecydować), to już model z plusem wg. mnie nie jest telefonem, a czymś co konkurencja nadała nową nazwę, tworząc nowy segment wśród handheldów. To phablet, tyle że w przypadku Apple nie dostajemy urządzenia, różniącego się (vide Samsung) sposobem obsługi (stylus), a jedynie powiększoną do monstrualnych rozmiarów wersją iPhone. I to wg. mnie największa wada tego produktu, bo ani iOS nie jest zoptymalizowany pod taki ekran, ani aplikacje dostępne w wirtualnym sklepie, w sumie nie otrzymujemy nic ponadto co znamy z 4-4,7″ ekranów. Wyjątkiem jest wyświetlanie paska (oraz coś, co opisuję poniżej) z najczęściej wybieranymi aplikacjami w trybie landscape, co zresztą prowadzi do pewnego dysonansu… dlaczego, do diabła, nie ma takiej możliwości na iPadzie, dlaczego Apple wprowadziło to udogodnienie jedynie w przypadku iPhone 6+? Innym, użytecznym trybem, jest całkiem udana próba zniwelowania problemu z dostępem do aplikacji na tak dużym ekranie za pomocą jednej ręki… da się, wystarczy dwa razy musnąć przycisk TouchID, aby obsłużyć w miarę wygodnie ekran kciukiem – nawigujemy na wydzielonej połówce wyświetlacza (góra, dół), co pozwala na dostęp do wszystkich programów umieszczonych na pulpicie.

Pulpicie… no właśnie, każdy kolejny ekran to pięć linii, jak dotychczas, powiększonych względem tego co zobaczymy w mniejszej szóstce. Bez sensu. Aż się prosiło o jakieś zmiany w zakresie dostępu do aplikacji na takim, wielkim wyświetlaczu. Niestety tutaj niczego odkrywczego, nowego nie znajdziemy (dodatkowa przestrzeń pozostaje niewykorzystana). Phablet, jak można było się tego spodziewać, jest zbyt duży by zmieścił się do typowej kieszeni, trudno też na dłużą metę (mimo wspomnianego trybu, ułatwiającego obsługę jedną ręką) korzystać z niego bez pomocy drugiej dłoni. Zresztą w tym przypadku aż się prosi, by ten wielgachny ekran obsługiwać w trybie landscape. Tutaj także można było zdecydować się na umieszczenie ekranu w mniejszej gabarytowo obudowie. Oba telefony są bardzo lekkie, odchudzenie konstrukcji oraz użyte materiały, pozwoliły zachować niską wagę. Ma to jednak swoją cenę… wystający obiektyw wygląda faktycznie paskudnie, tu nie chodzi nawet o to, że ten element nie współgra z płaskim tyłem obudowy… po prostu estetycznie jest to nie do przyjęcia. Nie wiem jak można było zdecydować się na takie rozwiązanie, w firmie która znana jest z tego, że dba o design, o wygląd swoich urządzeń, że (niby) nie idzie w tym względzie na żadne kompromisy. W tym wypadku jest inaczej, a dodatkowym felerem są zastosowane z tyłu obrysy anten, które w modelach srebrnym oraz złotym szpecą wygląd… w przypadku obu iPhone’ów koniecznością staje się zakup jakiejś obudowy, etui i to raczej nie przeźroczystej, właśnie ze względu na wspomniane powyżej estetyczne wpadki.

Na plus na pewno należy zaliczyć 64GB wariant, wyceniony na poziomie 32GB modeli poprzedniej generacji. To sporo, daje to pewną swobodę, umożliwia przechowywanie muzyki skompresowanej bezstratnie. Jednakże oczywistym wyborem dla kogoś, kto chce mieć jedno urządzenie do wszystkiego, także do odtwarzania muzyki jest wariant 128GB. To już ilość wystarczająca, by przechowywać w pamięci ulubione albumy w jakości płyty CD, albo w wyższej jakości (hi-resy) – konkurencja tego nie oferuje, bo dzisiaj praktycznie wszystkie topowe modele wyposażane są w 32GB, przy czym rezygnuje się coraz częściej z możliwości rozszerzenie pamięci za pomocą kart microSD. W przypadku iPhone wiadomo, że nie ma i nigdy nie będzie takiej możliwości, dobrze zatem że firma oferuje takie warianty pojemnościowe, bo wielu potencjalnych użytkowników zrobi pożytek z tej dodatkowej przestrzeni na dane. Możliwości fotograficzne, rejestracji ruchomego obrazu, wspomnianej muzyki w wysokiej jakości oraz …co ważne szczególnie w kontekście iPhone 6+… możliwość zastąpienia iPada przez wielkiego iPhone wręcz wymuszają zakup bardziej pojemnej wersji handhelda. Moim zdaniem sensowność zakupu 16GB wariantów jest mocno dyskusyjna, w przypadku plusa to w ogóle kiepska opcja. W końcu, jak wyżej, phablet ma być urządzeniem łączącym cechy telefonu oraz tabletu i tutaj literalnie tak właśnie jest. To urządzenie (6+), które całkowicie niweluje potrzebę posiadania iPada Mini, a w przypadku użytkowania większego modelu w charakterze urządzenia przenośnego, osobistego, nie jako np. opcjonalnego ekranu w domu, niweluje potrzebę posiadania także klasycznego, 9,7″ iPada. W przypadku nowych trybów współpracy z komputerami Mac, taki phablet staje się wg. mnie wewnętrzną konkurencją dla oferowanych przez Apple tabletów. Zwyczajnie nie będzie potrzeby zakupu iPada, szczególnie w sytuacji gdy ktoś zdecyduje się na zakup 6+ z 64 lub jeszcze lepiej 128GB pamięci.

Szóstka jak i szóstka plus może być świetnym DAPem, szczególnie w sytuacji gdy zakupimy wersję z maksymalną ilością pamięci. W takiej sytuacji zakup dodatkowego odtwarzacza osobistego audio przestaje mieć wg. mnie sens. Mamy sprzęt zdolny do strumieniowania (czego żaden, nawet wysokiej jakości DAP, nie oferuje) i to w jakości płyty CDA (WiMP HiFi, niebawem usługa Deezera…), a do tego mamy sporo miejsca na nasze hi-resy… na WAVy, FLACziki etc. W przypadku 6+ jw. problemem jest znalezienie odpowiedniego miejsca, szóstka też niekoniecznie będzie kompatybilna z wszystkimi kieszeniami w naszej garderobie. Tutaj z pomocą może przyjść Apple Watch, który będzie idealnym interfejsem do obsługi muzyki bez konieczności nawigowania po ekranie handhelda. Do tego, w przypadku takich wielgachnych handheldów, całkiem sensowne wydaje się zastosowanie słuchawek bezprzewodowych (pozwalające na dowolne przechowywanie dużego iPhone, niekoniecznie w niewielkich kieszeniach spodni). Alternatywą może być Pebble, jak i każdy inny „smartwatch” współpracujący z iOSem. Jakościowo gra to podobnie do iPhone 5S. Mówię tutaj o słuchawkach przewodowych, podłączonych do audio jacka (który za moment będzie musiał zniknąć, o ile Apple nadal będzie odchudzać swoje telefony). Moim zdaniem najlepiej wypada tutaj iPhone 4S, którego brzmienie było / jest całościowo przyjemniejsze w odbiorze. Czynnikiem wpływającym na taki odbiór jest cieplejsza barwa, brak podkreślania, wyostrzania górnych rejestrów (zestawiając modele)… nie są to duże różnice, ale zauważalne, stąd w moim prywatnym rankingu, nadal na pierwszym miejscu w kategorii brzmienia wśród smartfonów jest wspomniana 4S.

iPad Air 2 to znakomity hardware z systemem, który wymaga radykalnych zmian. iOS musi zostać w końcu przejść zmiany, modyfikacje pod kątem lepszego wykorzystania tabletów, wykorzystania ich możliwości. Widać to w szczególności w przypadku najnowszego modelu, który zawiera wszystkie elementy niezbędne do tego, by zapewnić od strony hardware doskonałą wydajność, wystarczającą na ładnych parę lat. Nie przesadzam, jest tutaj super szybki układ A8X, super wydajna grafika oraz (wreszcie) 2GB pamięci RAM. W przypadku zoptymalizowanego iOSa to dokładnie to, czego potrzebuje takie urządzenie, pozostaje tylko żałować, że 6/(a szczególnie) 6+ nie otrzymały dodatkowej pamięci… będzie to wg. mnie istotny czynnik w przyszłości, szczególnie w kontekście rozwoju 64 bitowego systemu oraz oprogramowania.  Nowy iPad jest leciutki, da się z niego korzystać niemal tak, jak z iPada Mini (który tym bardziej zaczyna być wątpliwym produktem w ekosystemie Apple), bo nie męczy ręki, da się go trzymać w jednej dłoni bez żadnego uczucia zmęczenia. Do tego ulepszony ekran oraz większe pojemności (zakup 16GB wariantu chyba tylko dla desperatów, dla osób które de facto nie chcą korzystać z możliwości jakie daje duży, dotykowy ekran) to cechy, które składają się na ogólnie bardzo pozytywny obraz, na pozytywny odbiór urządzenia. Szkoda, że jw. przy okazji nie mamy wprowadzenia kont użytkowników, prawdziwego multitaskingu, możliwości wyświetlania paru aplikacji równocześnie (podziału ekranu), jakiś nowych sposobów interkacji (Siri, stylus, nowe gesty etc.). Szkoda. Tutaj ten potencjał nie jest w pełni wykorzystany. Rozwój software nie nadąża za hardwarem. Apple musi coś z tym szybko zrobić. Integracja z Makiem tego nie rozwiąże, bo chodzi tutaj o autonomiczne wykorzystanie tabletu, o system z którego korzysta na co dzień użytkownik oraz o nowe możliwości dla developerów. iOS musi się zmienić. Musi dostosować się do iPada, inaczej jabłkowy tablet nadal będzie tracił (udziały na rynku, będzie się gorzej sprzedawał). Wiem, powtarzam się, Apple musi coś z tym zrobić, jak najszybciej zrobić.

Poniżej krótka (będzie aktualizowana) fotogaleria. Opis także jeszcze rozszerzę o dodatkowe obserwacje…

» Czytaj dalej