iPady odnotowały aż 13 procentowy spadek sprzedaży w porównaniu z poprzednim rokiem. To sporo, szczególnie gdy popatrzymy na niedawną dominację Apple w tym segmencie rynku. Niedawną, bo to już obecnie nieaktualne, na tym rynku, podobnie jak w przypadku smartofonów, dominuje Android. Co gorsza dla Apple, rośnie udział rywala, a liczba sprzedawanych tabletów wcale nie maleje. Nie ma więc mowy o nasyceniu rynku, chyba że mówimy o klientach Apple (no tak, ale gdzie są w takim razie nowi?), którzy iPada już mają i wcale im nie spieszno go wymieniać. Patrząc przez pryzmat pokazanych ostatnio produktów, można w ciemno zakładać, że negatywna tendencja utrzyma się i nadal będzie (Apple) w tym segmencie tracić. Trudno oczekiwać, by „nowy” iPad Mini zachęcił (jedyna nowość to Touch ID) do kupna obecnych użytkowników mniejszych tabletów z logo jabłka, także nowi klienci pewnie nie będą skorzy do zakupu, gdy jednocześnie powiększono wielkość iPhone. Telefony, jak wiadomo wymienia się w cyklu dwuletnim, bywa że nawet co sezon, co oznacza że mało kto będzie zainteresowany zakupem sprzętu, który właśnie został skanibalizowany przez duże modele telefonów (4,7 oraz 5,5 calowe).
iPad Air 2 wnosi co prawda sporo nowego w sensie usprawnień, ale nie są to żadne przełomowe rzeczy. To nadal ten sam iPad, tyle że szybszy, z nieco lepszym ekranem. Nawet pamięć, która mogłaby być dla niektórych argumentem za zakupem, większa pamięć, nie będzie czynnikiem zachęcającym do pójścia do sklepów z prozaicznego powodu – Apple nie wprowadziło 2GB do nowego, dużego modelu iPada, co wg. mnie jest największym błędem firmy, który będzie ją drogo kosztował (kolejne spadki sprzedaży). Nawet agresywna przecena starszych modeli, nawet jeżeli chwilowo poprawi sytuację, to tylko na moment. Pojemniejsze wersje, nieprodukowane, zostaną zaraz wysprzedane, a mało kto w obecnych czasach będzie miał ochotę na 16 czy 32GB tablet. To mało, dużo za mało, szczególnie w kontekście jednoczesnego rozbudowywania funkcjonalności w ramach oferowanego przez siebie oprogramowania (64 bitowego systemu, w którym coraz częściej mamy do czynienia z aplikacjami zajmującymi po parę gigabajtów pojemności!). Przy czym, co warto podkreślić, duża część oprogramowania (mimo prawie pół miliona apek dla iPada, albo w wersji dla iPada) nie ma swoich odpowiedników dla tabletu, oferowana jest tylko o wyłącznie wersja dla telefonu. To wcale niemały problem, dla kogoś, to chciałby wykorzystać iPada do czegoś więcej niż surfowanie, korespondowanie oraz konsumowanie multimediów / granie.
Apple podczas ostatniej konferencji tak naprawdę nie zrobiło nic, by odwrócić złą passę, nie pokazało niczego, co mogłoby na powrót zachęcić klientów do zakupu oferowanego przez siebie sprzętu. Tablety, jak wyżej, nie są urządzeniami wymienianymi co dwa lata, nawet co trzy, cztery, czego dobrym przykładem jest nadal użytkowany, nadal z pełnym wsparciem iPad 2. Firma oferuje obecnie aż 5 modeli, co jest de facto zabójcze dla własnego interesu. Te starsze, mocno przecenione, mogą tylko utrudnić sprzedaż nowych modeli, jednocześnie zmniejszy się znacząco zysk ze sprzedaży. iPad na pewno zyskał po wprowadzeniu trybu współpracy z Makiem, jednocześnie jednak wysoka funkcjonalność, dobre parametry wcześniej wprowadzonych na rynek generacji, stanową poważną przeszkodę dla interesów Apple. Dla klientów to w sumie same pozytywy, dla Apple jednak już niekoniecznie. Próba zainteresowania obecnych użytkowników takimi możliwościami, jak „lepsze kadrowanie, lepsza kamera” w iPadzie gwarantuje wg. mnie klapę, jest całkowicie pozbawione sensu. iPad nigdy nie będzie kamerą, nigdy nie zastąpi w tej roli iPhone, może jedynie służyć od edycji (o do tego w istocie służy), tyle że do tego typu zadań nada się każdy model, może za wyjątkiem tych najstarszych z ekranami 1024 x 768. Firma musi określić cele, przedstawić nowy pomysł na produkt pt. iPad inaczej straci rynek dla własnych rozwiązań. Nie, nie ma tu przesady. Bardzo dobra sprzedaż oraz nowe możliwości wielkich iPhone’ów to gotowa recepta na podkopanie własnego produktu jakim jest iPad. Dotyczy to zarówno mniejszego (skazany w takiej sytuacji na niebyt), jak i klasycznego, prawie 10 calowego modelu. Wymiana sprzętu w tym segmencie to – jak się okazuje – kilka lat i to bez gwarancji, że ktoś faktycznie będzie tego niezbędnie potrzebował. Nie będzie, bo każde nowe urządzenie oferuje w przybliżeniu dokładnie to samo, tzn. tak samo można się komunikować, surfować po internecie oraz konsumować multimedia, a do tego głównie tablet nam służy. Próba zwiększenia możliwości za pomocą syntezy systemów operacyjnych (mobilnego i komputerowego) w zakresie ich współdziałania, niekoniecznie przełoży się na chęć zakupu nowego iPada… bo stary poradzi sobie tutaj całkiem dobrze, a ideą jest (no właśnie) i tak przerzucenie trudniejszych czy po prostu niektórych czynności na komputer (Mac = większa moc obliczeniowa, bardziej zaawansowane oprogramowanie, wprowadzanie dużych partii tekstu etc.). To wszystko zresztą potwierdza się w wynikach rynkowych. Mac oraz iPhone notują wzrosty, iPad dramatycznie pikuje w dół. Przypomina to trochę sytuację w jakiej już od dawna znajduje się iPod. Nie ma potrzeby posiadania dublujących możliwości, funkcjonalności urządzeń, po prostu nie ma. Apple mogło, wprowadzając duże iPhone, do oferty zrobić sobie niemałą krzywdę. Postępując analogicznie, może ratunkiem okazałby się nowy iPad (Pro) z wielkim ekranem? Tutaj, znowu, nie jest to wcale przesądzone, bo akurat taki segment (choć istnieje) jest dopiero w fazie wykluwania, a dotychczasowe próby (12-13 calowe tablety Samsunga, Microsoftu, hybrydy wielu innych producentów) nie nastraja optymistycznie…