LogowanieZarejestruj się
News

Beats + Apple = $$$ …deal potwierdzony

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Apple&Beats Audio

Ok, zakup Beats przez Apple został właśnie oficjalnie potwierdzony. Teraz tylko zgoda regulatorów rynku, papierki i do października (jesienne konferencje!) powinni się wyrobić. Co to oznacza dla branży? Potencjalnie bardzo poważne przetasowania na rynku, a w dalszej perspektywie finalne zmiany w sposobie dystrybucji i zarabiania na muzyce. To jest cel, dalekosiężny cel Apple, które do tej pory nie kupowało tak dużych, znaczących firm, jak Beats. Wcześniej zakup kończył się przejęciem praw do technologii, patentów, względnie wprowadzeniem pod swoim szyldem danego produktu (głównie software), teraz będzie zupełnie inaczej… Jak już wcześniej pisałem, Apple za 3 miliardy dolarów (nie jest to wcale przesadzona kwota, powiedziałbym nieźle wydane 3 miliardy, szczególnie w zestawieniu z 19mld wydanymi na takie Whats’up czy 12 na Motorolę (przez Google)) nabywa maszynkę do robienia pieniędzy. I ta maszynka ma nadal działać, działać tak, jakby się nic nie zmieniło. Sprytne. Nadal więc Beats będzie wypuszczał tony plastikowych, drogich słuchawek, które będą schodziły jak świeże bułeczki, nadal będzie zajmował się produkowaniem lifestylowych produktów (np. głośniki bezprzewodowe, pewnie jakieś nowe produkty z dziedziny ubieralnej elektroniki się trafią, mamy to jak w banku), nadal będzie oferował muzykę w ramach serwisu streamingowego. Apple przejmuje markę, produkty oraz miliony klientów i – jak głosi komunikat zainteresowanych – nie ma zamiaru nic zmieniać. Będzie zatem zarabiać zarówno na słuchawkach (krocie – na pewno Beats ma podobną, albo i wyższą marżę z każdego sprzedanego produktu), jak i na serwisie streamingowym. Tim Cook potwierdził to, mówiąc, że dla Apple zawsze rynek muzyczny był kluczowy i teraz firma będzie mogła zaoferować kompletny zestaw produktów / usług… w tym sensie, że zarobi na tym świetnie, a serwis, słuchawki będą nadal kojarzone z ugruntowaną na rynku marką, marką Beats. Dodatkowo powiedział jeszcze coś na temat usługi streamingowej, że jest to pierwsza tego typu usługą „którą zrobiono dobrze”. Rzecz jasna trudno się dziwić, że coś takiego powiedział, jednak całą wypowiedź można odczytać także jako zaakcentowanie głównego powodu, dla którego doszło do transakcji.

Serwis, mimo że nie będzie stricte Apple, ale zapewne stanie się najbardziej promowaną usługą w ramach iTunes Store, pozwoli Apple płynnie przejść z dystrybucji opartej na sprzedaży plików muzycznych na system abonamentowy. To Apple będzie czerpało z tego tytułu zyski i to nie tylko w ramach swojego ekosystemu. No właśnie, nie tylko, bo potwierdzono przy okazji że usługa będzie dostępna zarówno na Androida, jak i na Windows Phone. A to, w przypadku modelu abonamentowego, kluczowa sprawa – dostęp do odpowiednio szerokiego rynku potencjalnych abonentów. I tutaj Apple nie musi „łamać” swojej zasady zamykania wszystkiego (usług) w ramach swojej platformy. Ot, po prostu będzie streaming by Dr. Dre, będzie dostępny na każdym sprzęcie, a zysk popłynie do Cupertino. Zamiast wyłamywać drzwi (czekać na finał rozmów z wytwórniami, co jest obecnie trudne do zaakceptowania, bo konkurencja nie śpi), zamiast tworzyć coś swojego, Apple „podepnie” się pod markę, która będzie jego własnością. To zmiana strategii, sprytna zmiana, którą na pewno z zadowoleniem przywitają akcjonariusze firmy. Warto przy tym pamiętać, że hegemon na rynku usług streamingowych audio – Spotify – ma ok. 10 milionów płacących użytkowników. Patrząc na rynek, to mało, jesteśmy dopiero na początku drogi prowadzącej do zagospodarowania tego segmentu. Apple zatem wie co robi, kupuje nie tylko gotowe rozwiązania, ale także (równie ważne) czas oraz ludzi. Zarówno Jimmi Iovine jak i Dr. Dre to osoby z doskonałymi układami w branży, osoby które wiedzą w jaki sposób prowadzić ten biznes, z kim rozmawiać, poza tym mający świetne wyczucie na temat trendów, mody, potrafiący łączyć te rzeczy. To bardzo ważne elementy, które same w sobie warte są fortunę.

Połączenie mody, popkultury oraz technologii to spoiwo tej umowy. Zakup Beats może zatem oznaczać dla Apple otwarcie nowego rozdziału w historii firmy i kto wie, czy nie będzie najważniejszym, ważniejszym od tegorocznych premier, wydarzeniem w dziejach korporacji. Tim Cook mówi o komplementarności obu biznesów, o tym że cele oraz metody dojścia do przyjętych zamierzeń są podobne w przypadku Apple oraz Beats. W sumie, patrząc przez pryzmat ekonomii, rynku, trudno się nie zgodzić z takim twierdzeniem. Pozostaje tylko (czy aż) zapytać, na ile Apple uda się wykorzystać sytuację, umiejętnie umiejscowić Beats w konstelacji swoich produktów, usług, tak aby zmaksymalizować efekt. Kto wie, może jedno z kluczowych, nowych urządzeń – hipotetyczny iWatch – będzie bardziej „b” niż „i”? A może po prostu nikt tu nie będzie nikomu wchodził w drogę i faktycznie na rynku będą koegzystować wspólnie, ale jednak osobno, dwie marki… nic się od strony wizerunkowej nie zmieni. To także, bardzo możliwy, choć jakże nudny ;-) mało spektakularny scenariusz. Na pewno Apple otrzyma niezbędne know-how jak rozmawiać z ludźmi z branży muzycznej w taki sposób, aby jak najszybciej wprowadzać zmiany w oferowanych przez siebie (iTunes) usługach. Poza tym, jak wspomniałem, przy zdominowaniu rynku słuchawek za ponad 100-150$ przez Beats, Apple nabyło właśnie prawa do maszynki produkującej pieniądze i jest mocno wątpliwie, czy będzie chciało tutaj coś zmieniać, eksperymentować. Wystarczy nic nie robić, pozwolić osobom z przejętej firmy zajmować się tym, czym do tej pory i liczyć zyski. Pewnie tak to będzie właśnie wyglądało. Od strony marketingowej niewiele, albo zgoła nic się nie zmieni. W Apple Store nadal będą Beats, w innych sieciach nadal będą Beats. Może nowy iPhone 6 otrzyma słuchawki z „b”, co dla niektórych i tak będzie „kopernikańskim przewrotem”? Może (aż) tyle i tylko tyle… ;-)

PS. Jedna rzecz może ulec zmianie – jak już wcześniej napisałem, taki zakup może jeszcze uratować iPoda. I bardzo dobrze…

 

Spotify ma już 40 milionów abonentów – z tego 1/4 płaci regularnie abonament. Kiedy hi-resy?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
spotify-logo

Przy dziesięciu milionach subskrybentów możemy już mówić o stabilnej, wielkiej bazie konsumentów, którzy wybrali taki właśnie sposób na opłacanie muzyki, którą słuchają na co dzień. Widać, że usługi streamingowe powoli, ale nieubłaganie, wypierają dotychczasowy model oparty na kupowaniu pojedynczych utworów, albumów, co szczególnie powinno martwić Apple ze swoim kramikiem iTunes. Najbliższe miesiące będą przełomowe odnośnie przyszłości konsumpcji muzyki w Internecie  - albo Apple zmieni dotychczasowy model, oferując hi-resy w swoim sklepie, dodatkowo uzupełniając swoją ofertę o usługi abonamentowe, dodatkowo wyposażając najnowsze gen. handheldów w pełną obsługę lepszego jakościowo audio, albo… podzieli los wcześniejszych hegemonów, w rodzaju Napstera, tracąc bezpowrotnie swoją pozycję, udziały na rynku. Fizyczny nośnik stanie się niszą i to taką w retro stylu, co zresztą przyznają obecnie zarówno producenci sprzętu jak i wytwórnie… wycofanie się z produkcji wyspecjalizowanych czytników laserowych (Philips) dowodzi, że ostatecznie żegnamy CDA jako wiodący, czy jeden z głównych nośników muzyki. To już nieodwracalnie przeszłość i tylko patrzeć, jak nowe generacje klasycznych segmentów audio (wzmacniacz plus odtwarzacz) znikną ze sklepowych półek. Właściwie już teraz obserwujemy takie zjawisko – albo wzmacniacze wyposaża się w interfejsy cyfrowe oraz sieciowe, albo odtwarzacze zamiast napędu optycznego otrzymują moduły łączności, aplikacje do sterowania z poziomu handhelda etc. To będzie, czy wręcz już jest główny nurt. Dodajmy do tego zalewające rynek stacje muzyczne, głośniki bezprzewodowe i mamy mniej więcej obraz tego, co się dzieje w branży.

Spotify to niewątpliwie awangarda tych zmian, choć wg. mnie do pełni sukcesu brakuje odważnego otwarcia na (bardziej) wymagających klientów. Na razie jedynie norweski WiMP pozwolił na strumieniowanie w jakości HiFi (kompresja bezstratna) i po dwóch miesiącach korzystania z tej usługi mogę powiedzieć jedno – to nie ma prawa się nie przyjąć, to na pewno zastąpi fizyczny nośnik i to szybciej i w jeszcze bardziej bezwzględny sposób niż downloady. Zwyczajnie, ludzie w końcu zaczną płacić za muzykę określoną, miesięczną opłatę i będą w pełni usatysfakcjonowani. Będą, bo poza dostępem do ogromnej bazy muzyki, otrzymają coś jeszcze, coś czego do tej pory nie mieli – możliwość nieskrępowanego poszukiwania, zaznajamiania się z tym co się dzieje we współczesnej muzyce, możliwość eksploracji tego, jakże ważnego, elementu współczesnej kultury. I będą to mogli zrobić bez żadnych, powtarzam żadnych, finansowych ograniczeń, mając dodatkowo możliwość bezproblemowego korzystania z tych przepastnych zbiorów oraz możliwości poszukiwania, swoistego edukowania na każdym, posiadanym sprzęcie, w każdym miejscu, w każdej chwili. Tego nikt do tej pory nie oferował – nareszcie odpada argument o słabszej jakości, o kompromisach – można wreszcie mieć i to (dostęp, gigantyczną bibliotekę) i to (jakość dźwięku). Dodajmy do tego nowe, atrakcyjne możliwości słuchania czy zapoznawania się z muzyką (profile, playlisty, sugestie, współdzielenie swoich upodobań, pasji itd. itp.) a będziemy mieli pełen obraz rewolucji jaka zachodzi w branży. Tego nie da się powstrzymać i bardzo dobrze, bo może w końcu (może) artyści będą się promować live, podczas tras koncertowych, podczas bezpośredniego kontaktu z publicznością, fanami, w ten sposób weryfikując swoje umiejętności, swoją klasę. To powrót do źródeł, do tego co najistotniejsze.

Muzyka zapisana, oferowana w ramach serwisów będzie „wallem”, fanpagem danego artysty, prezentującym jego dokonania, pozwalając na stały kontakt z twórczością, jednocześnie stanowiąc zaproszenie do kontaktu na żywo. I nie wątpię, że to właśnie ta forma będzie dla nas, odbiorców, najlepsza, najatrakcyjniejsza, pozwoli na pełną swobodę wyboru oraz – właśnie – kontaktu z ulubioną muzyką (oraz aktywnego poszukiwania tego, co w niej najlepsze, najistotniejsze, odnajdywania wciąż na nowo zapisanego w niej piękna). Już teraz to powiązanie widać, już teraz serwisy zaczynają aktywnie promować bliższe relacje słuchacz – artysta, a to tylko z czasem się pogłębi. I nie oszukujmy się, to właśnie taka forma stanie się zapewne obowiązującym standardem w relacjach muzyk – publiczność, bo idealnie wpisuje się w rozwój technologii, w styl życia milionów konsumentów.

Pozostaje więc tylko trzymać kciuki za rozwój tego typu usług i mieć nadzieję, że wytwórnie, przemysł muzyczny, w końcu zrozumiał w czym rzecz, wyciągnął odpowiednie wnioski i wreszcie przestał obrażać się na rzeczywistość, pogodził się z tym co jest. Na muzyce nadal można zarabiać, a systemy abonamentowe mogą (zastępując, wypierając zarówno legalne formy kupowania na własność muzyki, jak nielegalne jej pobieranie), przy swojej popularności przynieść odpowiednio wysokie dochody. W końcu mówimy tutaj o czymś, co finalnie można porównać do płacenia rachunków za prąd, za gaz… może trochę przesadzam, ale tylko trochę, na pewno lwia część konsumentów mając do wyboru niewielką, miesięczną opłatę i dotychczasowe formy dystrybucji, wybierze abonament. To przesądzone i nie ma już powrotu do tego, co było. To co było będzie niszą, modą na słuchanie w stylu retro, wybieraną często z powodów sentymentalnych, a w przypadku garstki, także jakościowych (mam tu na myśli high-end, który twardo obstaje za fizycznymi nośnikami, w którym pliki, strumieniowanie pełni funkcję uzupełniającą, z rzadka zastępując płyty).

iPod to już przeszłość?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
no_ipod

Patrząc na wyniki sprzedaży, tak mogłoby się wydawać. Po co utrzymywać linię produktów, która coraz gorzej się sprzedaje, traci udziały… Produkt, który był pierwszym, przynoszącym firmie krociowe zyski, stał się symbolem rewolucji (cyfrowa dystrybucja muzyki, iTunes), może niebawem całkowicie zniknąć z rynku. Może zniknąć, bo Apple zwyczajnie nie będzie się opłacało utrzymywanie produkcji sprzętu, który zalega na sklepowych półkach. Faktycznie, w obecnej formie, iPod nie ma za bardzo sensu. Nie ma, bo po pierwsze dzisiaj coraz częściej do głosu dochodzi streaming, a tego iPody nie są w stanie zaoferować (nawet Touch, który wyposażony jest przecież tylko w moduł WiFi), po drugie jeżeli mówimy o odtwarzaniu muzyki z plików, to kompresja stratna nie jest dzisiaj „na topie”, na topie są hi-resy, cała branża mówi o poprawie jakości oferowanej muzyki (i bardzo dobrze), a iPody to przede wszystkim stratne AAC (iTunes), po trzecie wreszcie dzisiaj muzyka to także social media, to dodatkowe usługi i funkcjonalności nie bardzo pasujące do obecnie oferowanej linii produktowej (może poza iPodem Touch). Sumując, iPody takie jak Nano, Shuffle czy Classic oraz pod pewnymi względami także Touch nie mają widoków na przyszłość, te produkty nie będą się dobrze sprzedawać, nie ma na to szans.

No dobrze, Apple ma zatem dwa wyjścia. Pierwsze, najprostsze i chyba najbardziej prawdopodobne, to uśmiercenie tej grupy produktów, wycofanie iPodów z oferty. W końcu od odtwarzania muzyki jest dzisiaj smartfon, względnie tablet, ale przede wszystkim iPhone i tego się trzym(ajm)y. Drugie rozwiązanie wymagałoby od Apple poważnego zaangażowania w dwóch dziedzinach – raz, trzeba by było wprowadzić hi-resy do swojej oferty (a przynajmniej kompresję bezstratną, muzykę w formacie ALAC o parametrach 16/44), dwa usługę abonamentową z dostępem do całej swojej kolekcji z ewentualną opcją jakości płyty CDA. Te dwie rzeczy mogłyby na nowo tchnąć życie w iPoda, czy raczej nowe iPody, wyposażone w opcję streamingu (w wariancie minimum – lokalnie via WiFi (z AirPlay) oraz via Bluetooth (może by tak aptX wprowadzić?) – czyli strumieniowanie do urządzeń audio oraz na odtwarzacz, bez opcji mobilnej) oraz możliwość nawigowania w ramach serwisu / kolekcji (albo pełen iOS, albo okrojony, czy przykrojony do tego typu funkcjonalności). Niekoniecznie więc musiałby to być nowy iPod Touch, być może lepszym rozwiązaniem byłby player z systemem ala iPod Nano czy obecne Apple TV (a więc ograniczonym funkcjonalnie do odtwarzania kontentu z określonych źródeł, także z Internetu). Warunkiem koniecznym byłoby natomiast zastosowanie bardzo dobrego przetwornika (hi-resy, bezstratna jakość materiału), wzmacniacza, modułu bezprzewodowego (w opcji mobilnej także, wzorem iPada, z możliwością strumieniowania danych z Internetu) i bez wyjątku (nawet, gdyby tych iPodów miało być parę modeli, nie jeden) szybkiej i pojemnej pamięci masowej flash. Rzecz jasna Apple, zgodnie ze swoją filozofią, raczej na pewno nie wprowadziłoby kart pamięci, przy czym duża przestrzeń na dane byłaby tutaj nieodzowna, szczególnie w sytuacji, gdy mówimy o bezstratnej kompresji, gdy mówimy o hi-resach. Nie byłoby tu więc miejsca na jakieś grajki z paroma gigabajtami pamięci.

Taki hipotetyczny iPod (iPody) mogłyby przyciągnąć uwagę klientów, szczególnie gdy uświadomimy sobie, jak szybko wyczerpuje się bateria w smartfonie odtwarzającym lepszą jakościowo muzykę, nie mówiąc już o streamingu. Jeżeli nowe urządzenie naręczne Apple, będzie także (co jest praktycznie pewne) umożliwiało podstawową kontrolę, sterowanie innym sprzętem z logo jabłka, taki odtwarzacz osobisty miałby jakieś szanse na rynkową egzystencję. Warto przy tym wspomnieć, że rynek DAPów stale się rozszerza (mimo spadku iPoda), choć mówimy tutaj nie o typowych „mp3-kach”, a sprzęcie z wyższej półki. W sumie, w sytuacji gdyby Apple wprowadziło powyższe usługi i lepszą jakość muzyki, firma musiałaby równocześnie zaproponować produkty zdolne do wykorzystania nowych możliwości. Nowe iPody wpisywałyby się w to doskonale, pod warunkiem rozszerzenia ich możliwości (jw.) a ideałem byłoby także przystosowanie takiego sprzętu do względnie długotrwałego działania na baterii (przy stale wyłączonym wyświetlaczu, braku innych niż odpowiedzialne z odtwarzanie, względnie komunikację, procesów jest to wykonalne, łatwiejsze niż w przypadku iPhone czy iPada).

Przejęcie Beats Audio, o którym wcześniej wspomniałem, jest symptomatyczne. Oczywiście należy mieć nadzieję, że nowe produkty, nowe słuchawki (oraz głośniki) będą w stanie pokazać nową, lepszą jakość brzmienia (obecne słuchawki BA do tego zupełnie się wg. mnie nie nadają). Niewykluczone, że zakup popularnego producenta słuchawek (oraz całej reszty lifestyleowych audio produktów ) oznacza, że iPod będzie miał jeszcze swoje pięć minut. Byłoby fajnie, bo to nie tylko kultowy produkt, ale odnośnie jakości dźwięku, po prostu dobry wybór, lepszy niż wiele konkurencyjnych rozwiązań. Tyle tylko, że aby rzecz utrzymać w sprzedaży trzeba dużych zmian jak wspomniałem powyżej. Bez tego iPod zniknie, bo zwyczajnie mało kto go kupi… Wraz z „b” można wykreować na nowo zapotrzebowanie na muzyczny odtwarzacz (bo coś jest modne, warte pokazywania się (z tym czymś) oraz na (nie)tanie słuchawki jak i na rozbudowany, kompletny serwis muzyczny iTunes z hiresami (sklep), z usługą strumieniową w abonamencie, z kolekcją nagrań (własnych) w chmurze (Match) oraz z inteligentnym radiem internetowym (iRadio). Wtedy, taki osieciowany iPod będzie miał jak najbardziej sens. Wraz z hipotetycznym, rozbudowanym funkcjonalnie Apple TV oraz głośnikami bezprzewodowymi Apple będzie mogło zaoferować całościowe rozwiązanie z segmentu domowego  systemu rozrywkowego AV. Zdobyć salon – to niewątliwie kusząca perspektywa dla jabłkowego giganta.

 

Cirrus Logic & Wolfson teraz razem. Fuzja dwóch największych producentów układów audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
fuzja

Amerykanie mają zamiar zakupić szkockiego Wolfsona za prawie pół miliarda dolarów. Sporo. Ale też warto pamiętać, że obecnie na rynku liczą się praktycznie trzy wielkie firmy oferujące układy audio: dwie tytułowe oraz Texas Instruments (kostki Burr-Brown). Stąd taka fuzja oznacza spore przetasowania na rynku, powstanie potentata, produkującego przetworniki C/A, wzmacniacze operacyjne, procesory DSP i setki innych, krzemowych produktów, a to wszystko w czasie gwałtownego wzrostu zapotrzebowania na tego typu układy. Dzisiaj, w dobie cyfrowej dystrybucji audio, streamingu, rosnącej sprzedaży handheldów oraz pojawienia się nowych nisz (nowe produkty z dziedziny car audio, systemy multiroom…) to bardzo ważne, wręcz jedno z najważniejszych wydarzeń dotyczących branży audio (w ogóle) a nawet całego rynku IT. Koniec, końców te układy muszą znaleźć się w praktycznie każdym produkcie z segmentu elektroniki użytkowej, który trafia obecnie na sklepowe półki. 

Dzięki zakupowi Cirrus Logic będzie najważniejszym graczem odnośnie układów audio dla smartfonów oraz tabletów. To właśnie Wolfson ma w portfolio takiego giganta jak Samsung, a nowe, zapowiedziane kości (24 bit, o bardzo wysokich parametrach) mogą poważnie wpłynąć na popularyzację sprzedaży plików hi-res i rozwinięcie usług streamingu w bezstratnej jakości (być może nawet powyżej 16/44). Na razie transakcja czeka na zatwierdzenie przez regulatorów, o ile nie będzie problemów, finalizacja nastąpi jeszcze przed wakacjami. Ciekawe jaki to będzie miało wydźwięk w przypadku innych wielkich producentów elektroniki użytkowej? Mam tu na myśli zarówno wiodące firmy audio, jak i tych, którzy konkurują ze wspomnianym Samsungiem na handheldowym polu. Na razie poza serią Galaxy oraz paroma producentami z Chin (Oppo) nikt oficjalnie nie zapowiedział produktów zorientowanych na odtwarzanie muzyki w najwyższej jakości, co rzecz jasna nie oznacza wcale, że takie produkty niebawem nie trafią (szerokim strumieniem) na rynek. Kto wie, czy niebawem nie będziemy mówili o rynkowym standardzie (odtwarzanie muzyki hi-res, wysokiej jakości tor audio) w masowych produktach, smartfonach oraz tabletach czołowych producentów handheldów. W iPhone oraz iPadzie stosuje się rozwiązania Cirrus Logic, tytułowa fuzja może mieć zatem wpływ na decyzje takich firm jak Apple, związane ze specyfikacją przyszłych urządzeń. O ile Apple będzie chciało utrzymać w produkcji swoje iPody, rzeczą oczywistą jest / będzie wprowadzenie dużo lepszych (niż wcześniej stosowane) układów C/A oraz wzmacniaczy do oferowanych przez siebie odtwarzaczy. O iPodzie, o przyszłości tych urządzeń przeczytacie powyżej…

Przejęcie Beats Audio przez Apple sposobem na własny serwis streamingowy?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Apple&Beats Audio

Jak wiadomo, Apple bardzo chce wprowadzić tego typu usługę i trudno się dziwić. iTunes przestał rosnąć, wręcz przeciwnie – traci. Coraz mniej ludzi decyduje się na zakup muzyki w dystrybucji cyfrowej i potentat jakim niewątpliwie jest jabłkowy kramik z muzyką boleśnie odczuwa odpływ klientów, którzy wolą zamiast płacić po 10-20 dolarów za album (kompresja stratna) uzyskać dostęp do kilkudziesięciu milionów utworów za ok. 10 dolarów miesięcznie. Beats Audio wystartowało w 2014 roku z własną usługą streamingową, która co prawda nie zdobyła na razie nawet ułamka rynku, ale – co dla Apple może oznaczać kluczową kwestię w razie zakupu – ma prawa do wielkiej kolekcji nagrań z możliwością oferowania ich za pośrednictwem systemu abonamentowego. To coś, czego bardzo brakuje Apple. Jak wiadomo wytwórnie nie chcą za żadne skarby (tzn. pewnie zgodziłyby się, ale kwoty byłyby naprawdę astronomiczne) na rezygnację z przychodów jakie daje iTunes. W dobie  generalnego odwrotu od fizycznego nośnika to właśnie dystrybucja cyfrowa muzyki w formie downloadów stawała się ważnym składnikiem przychodów wielkich wytwórni. Tyle, że obecnie trzeba się szybko dostosować do zmieniającej sytuacji, a przemysłowi fonograficznemu – jak wiemy – przychodzi to bardzo opornie. Apple miało gigantyczne problemy by odpalić swoje iRadio (które wszakże nie jest żadnym konkurentem dla Spotify, Deezera czy innych serwisów – to po prostu radio internetowe z rozbudowaną funkcjonalnością coś ala Pandora), dodatkowo usługa iTunes Match (skądinąd ciekawa, oryginalna na tle tego co się dzisiaj oferuje) nie przyciąga tak ludzi jak wspomniane usługi streamingowe.

Nie przyciąga, bo od strony funkcjonalności niczego – poza możliwością integracji własnej kolekcji muzycznej – nie oferuje. Może i byłaby to ciekawa alternatywa, gdyby nie to, że nadal mamy do czynienia z kompresją stratną… nie niesie to zatem żadnej wartości dodanej, poza (kulawo) działającą opcją porównania oraz zastąpienia naszych kawałków tymi z kolekcji iTunes. Działa to – powiedzmy sobie szerze – tak sobie, tzn. nie ma co liczyć na to, że nasze zbiory zostaną „przeniesione” jak 1 do 1, bo raczej odwrotnie wiele rzeczy pozostaje bez okładek, mamy niezły bigos (bałagan) i w sumie, obecnie bardziej jest to ciekawostka przyrodnicza niż konkurencja dla takiego Spotify i reszty. Kwestia „legalizacji” zbiorów też przestaje mieć obecnie jakiekolwiek znaczenie, gdy kolekcjonerzy mp3-ek mogą sobie do woli strumieniować oraz zapisywać w pamięci swoich przenośnych urządzeń muzykę zapisaną w często lepszej (choć nadal stratnej) jakości w abonamencie za kilka dolarów.

Pisałem niedawno o 24 bitowym iTunes - wg. mnie to jest być, albo nie być sklepu z muzyką Apple. Jeżeli szybko nie zostanie to wprowadzone, za rok, dwa nikt nie będzie pamiętał o tym przeżytku, bo zwyczajnie nikt nie będzie chciał płacić za to samo (właśnie dokładnie za to samo – wystarczy przekonać się jakie ograniczenia odnośnie własności niesie kupowanie muzyki w iTunes). Obecnie już 30 milionów ludzi płaci abonament, a wzrost liczby użytkowników płatnych subskrypcji liczony jest w dziesiątkach, a nawet setkach procent. Apple nie ma wyjścia, musi wejść w ten rynek, albo zupełnie wypadnie z tego, bardzo przecież dla siebie ważnego, segmentu. I tutaj pojawia się Beats Audio… to marka rozpoznawalna na całym świecie, mniejsza o to czy zasłużenie (jakość produktów), czy nie… grunt że o BA słyszał każdy. Słuchawki (o których mam wyrobioną, mocno negatywną opinię – czy to się teraz zmieni?) oraz inne produkty audio (tzn. głównie mam tu na myśli jakieś głośniki bezprzewodowe oraz produkty car audio) to jest wg. mnie ważny, ale nie najważniejszy element za który chce zapłacić Apple. Oczywiście czerpanie zysków ze sprzedaży słuchawek (a te sprzedają się bardzo dobrze) to dobry argument za przejęciem BA, ale właśnie kwestia nabycia praw do usług abonamentowych związanych ze strumieniowaniem muzyki wydaje się tu być najważniejsza. Cóż, zobaczymy co z tego wyniknie, wiadomo że rozmowy zbliżają się do finału, pada suma ponad 3 miliardów dolarów, jakie Apple mogłoby zaoferować za przejęcie Beats. Będzie to zatem (o ile dojdzie do transakcji) największe tego typu przejęcie w historii firmy z Cupertino. Zresztą Apple było do tej pory mocno krytykowane, że kupuje głównie małe firmy, że nie jest bardziej agresywne w przejęciach. W końcu ktoś dysponujący ponad 100 mld dolarów w gotówce może sobie pozwolić na zakup praktycznie dowolnego przedsiębiorstwa IT. Pytanie jak to wpłynie na dotychczasową politykę firmy, zakładającą 100% wchłonięcie danej marki i oferowanie zakupionych rozwiązań pod swoim szyldem. Szczerze wątpię, aby Apple pozbyło się głównego atutu jakim jest znaczek b jak Beats (raczej nie zobaczymy białych czy przeźroczystych opakowań z „Beatsami”, to ta marka zastąpiła w świadomości słuchających na wynos kultowe, białe pchełki Apple) oraz wszystko to, co udało się do tej pory sprawnemu biznesmenowi Dr. Dre… byłoby to zupełnie nielogiczne. Co innego serwis streaminowy – ten na 100% w takiej sytuacji przeszedłby metamorfozę, stając się częścią iTunes i to częścią priorytetową.

Pytanie, ile sobie Apple policzy za możliwość strumieniowania muzyki w systemie abonamentowym, czy będzie skore rozszerzyć tego typu usługę także na inne treści oferowane w ramach swojej cyfrowej dystrybucji? Rzecz jasna z wytwórniami filmowymi może być (jeszcze bardziej) po grudzie, ale w sumie branża nie ma wyjścia i koniec, końców musi się jakoś dogadać. Taki Netflix podkopuje pozycję Apple w tym zakresie, podobnie jak to czyni Spotify, więc jest się o co bić. Najbliższe parę miesięcy będzie niewątpliwie bardzo gorące, Apple na pewno będzie zależało aby przynajmniej wspomnieć o nowych usługach w ramach iTunes podczas jesiennych konferencji, gdy zostaną zaprezentowane nowe modele telefonów (pamiętajmy iPhone to ponad 50% przychodów firmy – najważniejszy produkt, bez którego nie ma Apple, czy raczej nie ma giganta Apple). No i kolejna, ważna, o ile nie najważniejsza rzecz – Wearable – nowa, osobista elektronika, bliska premiera iWatch’a … Apple przejęło mistrzów nad mistrzami, zdolnych do wmówienia milionom, że „b” to najlepsze, co mogą założyć na siebie (swoje uszy). Jimmy Iovine oraz Dr. Dre z nową, ubieralną elektroniką z logo jabłka? Może o to tu chodzi? Może to wstęp do wielkiego „next big thing”? Oby tylko nie oznaczało to jednego – sam produkt nie jest na tyle innowacyjny, na tyle pożądany, by mógł sobie sam poradzić, stąd wsparcie różnej maści „celebrytów”, magików od marketingu etc. Niebawem wszystko się wyjaśni…

 AKTUALIZACJA: Transakcja doszła właśnie do skutku. Co ciekawe, pojawiły się pogłoski, że zakup nie obejmuje praw do muzyki oferowanej przez Beats Audio w ramach serwisu streamingowego (!) Rodzi to oczywiste pytanie – po co Apple producent słuchawek (nawet tak popularnych jak BA) oraz czy nie dałoby się lepiej zainwestować ponad 3 miliardów dolarów? Aktualizacja #2 Wygląda na to, że zakup obejmuje prawa do serwisu streamingowego, choć kwestia praw do zaoferowania tego typu usługi przez Apple (pod szyldem iTunes) po zakupie Beats Audio pozostaje otwarta (dyskusyjna). Aktualizacja #2: Rozmowy jeszcze trwają, nic nie jest na 100% przesądzone!

 

Testujemy produkty Bowers & Wilkins: słuchawki P3, P5 oraz głośniki AirPlay Z2 (Zeppelin Mini), A5

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
P5_2

Na naszych łamach znajdziecie recenzję topowego głośnika Zeppelin Air, teraz przyjdzie kolej na produkty z niższej półki – nową wersję Zeppelina Mini oraz głośnika A5 (oba produkty oferują strumieniowanie w ramach technologii AirPlay), jak również słuchawki nauszne – model P3 oraz P5. Niewykluczone, że listę uzupełnimy o nowe P7 oraz głośnik bezprzewodowy A7 (produkty znajdujące się na szczycie oferty B&W w zakresie słuchawek oraz bezprzewodowych głośników). Punktem odniesienia będzie nasze redakcyjne cygaro, które można uznać za sprzęt referencyjny w swoim segmencie. Zobaczymy co wyjdzie z porównania tych urządzeń. Moim zdaniem Bowers powinien zaoferować coś dla użytkowników Androida – na razie cała oferta budowana jest pod kątem Apple. Pomijanie wielu potencjalnych klientów nie jest dobrym pomysłem. Rzecz jasna można ściągnąć aplikacje z Google Play umożliwiającą streaming w ramach AP, jednak firma powinna stworzyć według mnie linię produktową przeznaczoną dla użytkowników innych platform (złącza microUSB, technologie DLNA/uPnP, wprowadzenie opcji strumieniowania via Bluetooth z obsługą aptX).

Pod tym względem konkurencja oferuje więcej (przykładem testowane u nas produkty Harman Kardona, które można uznać za wzorzec uniwersalności). Brzmieniowo B&W jest, co tu ukrywać, lepsze, czasami dużo lepsze, ale od strony funkcjonalności nie jest już tak dobrze. Wsparcie też nieco kuleje (choć obecnie jest z tym lepiej), pamiętam problemy z Zeppelinem przez pierwsze parę miesięcy użytkowania. To drogi sprzęt i tutaj nie powinno być żadnych problemów, a jeżeli takowe się pojawią (-ją) obowiązkiem producenta jest ich jak najszybsza eliminacja. Warto przy okazji wspomnieć, że obecnie strumieniowanie w ramach AirPlay, korzystanie z bezprzewodowych głośników to często możliwość słuchania muzyki o jakości płyty CD (np. WiMP HiFi), a nawet odtwarzania gęstych formatów, hi-resów (zazwyczaj wsparcie dla materiału 24/96). Przyszłość przyniesie dalsze rozszerzenie funkcjonalności, szczególnie w sytuacji, gdy Apple zdecyduje się na sprzedaż w iTunes plików hi-res. Można zatem spodziewać się dynamicznego rozwoju tego segmentu rynku. Odnośnie zaś słuchawek, B&W podobnie jak praktycznie wszyscy wielcy producenci audio, próbuje zainteresować swoimi produktami wymagających melomanów, z tym że celuje głównie w tych słuchających na handheldach, nie w domu (ewentualnie model P7 można uznać za coś do stacjonarnego słuchania, pozostałe produkty to sprzęt typowo mobilny). Poniżej krótka galeria przedstawiająca opisane powyżej produkty…

» Czytaj dalej

Do iTunes trafi muzyka o jakości 24 bitów. Szansa na popularyzację hi-resów!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Mastered-for-iTunes

iTunes to potęga. Choć ostatnio widać wyraźny odpływ klientów (wcześniejsze doniesienia mówiły o 5-7%, obecne nawet o 15% spadku), to nadal większość muzyki kupowanej przez Internet to jabłkowy kramik (w Stanach jest to 80% dystrybucji!). Apple musi znaleźć nową formułę, która przyciągnie ludzi, która pozwoli na zwiększenie (a przynajmniej utrzymanie obrotów). I raczej nie będzie to iTunes Radio, które nie ma wg. mnie szans w starciu ze Spotify, z Pandorą, Rdio, czy znanymi w Europie, Deezerem czy WiMPem. Choć pogłoski mówią o bliskim wprowadzeniu nowego serwisu, będącego w praktyce kopią szwedzkiego Spotify, to trudno będzie Apple nie tyle przebić się z taką usługą (to pewnie będzie całkiem proste), a wynegocjować odpowiednie warunki z wytwórniami. Można powiedzieć, że przekleństwem firmy z Cupertino jest… własny sukces, sukces jaki odniósł iTunes Store, będący obecnie jednym z ważnych źródeł dochodu dla wytwórni. Dla tych samych wytwórni, które od paru lat tracą masę pieniędzy w związku z gwałtownym odpływem klientów rezygnujących z fizycznego nośnika. Płyta CDA nie ma obecnie szans w starciu z downloadami, z usługami streamingowymi oraz rozgłośniami internetowymi. Renesans radia wiąże się tu z gigantycznym wyborem stacji tematycznych, z możliwością personalizacji, z praktycznie stuprocentowym dopasowaniem tego co nadawane z naszymi preferencjami. I to wszystko całkowicie za darmo. Trudno z tym rywalizować. Rzecz jasna rozgłośnie, streaming oraz większość muzyki kupowanej w internecie to materiał skompresowany stratnie. Duża część z tego, co jest obecnie oferowane, niestety nie przedstawia dużej wartości dla kogoś, komu zależy na odpowiedniej jakości źródła, kto chce słuchać muzyki na poziomie nie gorszym od kompaktu, a wręcz lepszej – w końcu mamy coraz większy dostęp do tego typu materiałów.

I tutaj jest wg. mnie szansa dla Apple. Nie jest to proste, łatwe, ale jak ma się komuś udać spopularyzować muzykę w jakości lepszej od płyty kompaktowej to nie ma lepszego kandydata od firmy z Cupertino. Jest szansa, że to się może udać, szczególnie, że cena albumu z muzyką o dużo lepszej jakości (od oferowanego AAC 256kbps) ma kosztować o 1$ więcej od utworu. To – w przypadku większej części katalogu – uczciwa oferta. Muzyka w iTunes kosztuje od 99 centów do 1.5 dolara za utwór (z pewnymi wyjątkami). Innymi słowy za album o jakości 24/96 (bo pewnie takie będą parametry hi-resów sprzedawanych w iTunes) zapłacimy od 20 do 30 dolarów. To mniej więcej tyle, ile płaciło się za album na płycie CD (parę lat temu, kryzys w branży wymusił pewną erozję cen, choć nie zapominajmy, że te tanie albumy sprzedawano w kartoniku, jakimś opakowaniu zastępczym… kryzysowym właśnie). Apple od paru lat przygotowywało się do zaoferowania muzyki o dużo lepszej jakości. Można było (słusznie) dziwić się, że firma uparcie sprzedaje skompresowane stratnie albumy, ale jak już wspomniałem, była to wypadkowa umów z wytwórniami, które liczyły (błędnie) na stabilną sprzedaż krążków i które przespały internetową rewolucję w dystrybucji. Apple było tu petentem bardziej, nie bardzo mogło dyktować warunki. Pamiętajmy o tym. Stąd też ograniczenie jakości, mimo że już parę lat temu zaczęto masowo wymieniać oraz wprowadzać do iTunes muzykę o wyraźnie lepszym brzmieniu, korzystając z bibliotek wytwórni zawierających studio mastery. Ta zmiana (na początku funkcjonowania iTunes nikt nie przykładał takiej wagi do tego z czego powstał materiał na potrzeby internetowego sklepu… wiele albumów było tak fatalnie przygotowanych, że można dzisiaj tylko się dziwić, że ktoś chciał za to płacić!) miała fundamentalne znaczenie – pojawiło się Mastered for iTunes, pliki specjalnie przygotowane pod kątem lepszej jakości. I faktycznie, taki materiał brzmi naprawdę dobrze, pokazuje jak wiele można osiągnąć stosując odpowiedni proces masteringu z najlepszego jakościowo materiału źródłowego. Wspominałem o tym mniej więcej rok temu, Apple wydało przy okazji premiery specjalny materiał dotyczący Mastered for iTunes. Pisałem wtedy z przekąsem, krytykując Apple. Teraz, patrząc z dystansu, widzę że był to pierwszy krok, przygotowanie przedpola… Moja krytyka była (chyba) zbyt ostra, zbyt pochopna.

Co oznacza dla nas iTunes 24bit? Potencjalnie to ogromny postęp, otwarcie nowego rozdziału w dystrybucji muzyki w ogóle. Pomyślmy… po pierwsze będzie można odtwarzać muzykę lepiej niż z dotychczas dostępnych, fizycznych źródeł. To powinno zachęcić ludzi stroniących od kupowania muzyki w Internecie, być trudnym do odrzucenia argumentem dla tych melomanów, którzy nadal kurczowo trzymają się fizycznego nośnika. I nie mam tu na myśli rezygnacji z krążka (srebrnego czy czarnego), a otwarcie się na nowe, na muzykę z Internetu, która jest (będzie) po prostu lepsza od tego, co mamy na płytach. To raz. Po drugie Apple mając kilka dodatkowych atutów pod postacią usługi iTunes Match, własnych usług streamingowych, może stworzyć z 24 bitów główny oręż marketingowy, przyciągnąć wielkie rzesze osób, którym nie jest wszystko jedno w jakiej jakości muzyki słuchają (oraz na czym słuchają). Wiąże się z tym pewien paradoks. Apple to obecnie przede wszystkim handheldy. A te, jak wiadomo, mają pewne, trudne do obejścia ograniczenia. Czy iPad, iPhone może być audiofilskim źródłem muzyki? Wydaje się to trudne do wyobrażenia, ale – powiem szczerze – nie odrzucałbym takiej wizji. I nie chodzi tutaj o wyposażenie urządzenia w jakieś znakomite komponenty, bo to produkt masowy, trudno żeby windować cenę dla (powiedzmy sobie wprost) garstki klientów. Widzę to inaczej… Apple nic w tej kwestii nie musi robić, wystarczy że producenci sprzętu audio będą tworzyć rozwiązania pozwalające na wyciągnięcie z jabłkowych handheldów zerojedynkowego sygnału. Może to się odbywać za pośrednictwem kabla (złącze Lightning – np. przenośne DAC/AMPy Astell & Kern oraz Beyerdynamika) lub za pośrednictwem WiFi/BT (np. Chord Hugo). To rynek akcesoriów, czegoś co stanowi cały, wielki segment produktów, których sprzedaż pomnaża zyski Apple. Oczywiście mamy jeszcze Makówki, które stanowią najlepsze zaplecze dla PC Audio, najlepiej nadają się do roli głównego, komputerowego źródła dźwięku hi-res. Mamy tu zatem synergię. Wreszcie po trzecie, nawiązując do wczeniejszego punktu, wraz z możliwością (?) synchronizacji własnej biblioteki nagrań (w większości będzie to albo kompresja stratna, albo FLAC/ALAC 16/44) i jej podmiany na 24 bitowe nagrania z katalogu iTunes, użytkownik będzie mógł szybko wskoczyć do wagonu lepsza jakość, bez konieczności mozolnego uzupełniania zbiorów. Względnie będzie to oferta typu streamingowego (radio? serwis ala Spotify?) gwarantujący dźwięk o jakości hi-res (minimalnie 16/44). Rzecz jasna, Apple nie będzie chciało podcinać gałęzi na której siedzi (wraz z wytwórniami) i pewnie takie usługi będą ekstra płatne (zakładam, że będzie to abonament opłacany miesięcznie, pytanie w jakiej wysokości abonament?). Tak czy inaczej, pełne wprowadzenie 24 bitów (w ramach tego, co już jest dostępne w jakości AAC/256) doprowadzi moim zdaniem do szybkiej popularyzacji hi-resów, będzie najważniejszym wydarzeniem odnośnie zmian w dystrybucji muzyki od chwili pojawienia się Napstera, iTunes, kompresji mp3. Jako że Apple jest firmą głównie hardwareową (co obecnie staje się rzadkością), niewykluczone, że opisane tutaj zmiany wpłyną na profil oferty sprzętowej. Audio od Apple? Audio w sensie – lepsze słuchawki, stacje muzyczne, głośniki bezprzewodowe? Mogę to sobie swobodnie wyobrazić…

Amazon pokazuje odpowiednik nowego Apple TV. FireTV, czyli tak to właśnie powinno wyglądać

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
13588312413_1b85a46b89_b

Amazon ubiegł Apple, prezentując podczas wczorajszej konferencji urządzenie, będące bezpośrednim konkurentem dla popularnej, czarnej skrzyneczki pod telewizor spod znaku jabłka. To urządzenie, które jest kwintesencją tego, jak powinien wyglądać, co powinien oferować multimedialny hub dla wielkiego (telewizyjnego) ekranu. Muszę przyznać, że to co pokazano zrobiło na mnie duże wrażenie i wg. mnie Amazon może (przynajmniej w Ameryce) wygrać wyścig do portfela klienta, zostawiając w tyle Apple (oraz Google, choć testowany przez nas Chromecast jest jednak sporo tańszy). Cena sprzętu to dokładnie tyle, ile trzeba zapłacić za Apple TV – czytaj 99$. Co dostajemy w zamian? To takie Apple TV, tylko bardziej. A konkretnie poza podstawową funkcjonalnością, na którą składa się strumieniowanie z internetu materiału wideo oraz audio (bez oraz płatnego) z takich serwisów jak HBO Go, Netflix, Pandora, TuneIn itp. klient może w ramach abonamentu premium liczyć na dostęp do 40 tysięcy filmów i seriali (i to najnowszych) bez opłat, dodatkowo ma integrację z tabletem Kindle Fire (taką jak w przypadku AirPlay, z tym że głównie chodzi o możliwość oglądania na drugim ekranie oraz płynne przechodzenie z dużego na mały wyświetlacz i odwrotnie, dodatkowo otrzymujemy automatyczne informacje na temat oglądanego materiału, aktorów, recenzje itp.). To jednak dopiero początek! Dwie rzeczy są tu kluczowe i to właśnie to, co pewnie (?) będzie chciało wprowadzić Apple w swoim produkcie. Chodzi o integracje funkcji głosowych, rozpoznawania mowy. W FireTV działa to bardzo przekonująco – zamiast wpisywać mozolnie pilotem frazę, po prostu mówimy do firmowego sterownika, wyposażonego w mikrofon, i w ten najprostszy możliwy sposób nawigujemy po przebogatych zbiorach. Chcemy obejrzeć odcinek ulubionego serialu? Teraz to bardzo proste, wystarczy podać nazwę (w razie czego pojawi się kilka opcji do wyboru, z których wybierzemy właściwy materiał). Kolejną sprawą są gry. W ramach sklepu z aplikacjami (to, że Apple nie wprowadziło do tej pory tego oczywistego elementu do swojego produktu jest moim zdaniem bardzo poważnym błędem), mamy dostęp do wielu gier, w tym tych najpopularniejszych, z androidowych handheldów. Jako, że w środku zastosowano bardzo mocny procesor 4 rdzeniowy, dedykowane GPU oraz 2GB pamięci RAM, jakość rozgrywki jest wysoka, zagwarantowano odpowiednią płynność, a grafika trójwymiarowa prezentuje się równie atrakcyjnie co na dobrej klasy tablecie z mobilnym systemem Google. Do tego dwuzakresowe WiFi, Bluetooth oraz sprzedawany osobno kontroler (gry).

Pad będzie kosztował nie 400 złotych (dostosowane do iPhone akcesoria kosztują właśnie tyle, nieprzyzwoicie drogo), a ok. 120zł – nawet nabycie dwóch takich produktów nie zrujnuje nam budżetu. Bardzo fajny, dopracowany produkt, który wg. mnie kasuje na starcie wszelkie przystawki typu Ouya i inne, tego typu wynalazki. Duży problem dla Apple, choć jabłko broni się tutaj integracją z własnym ekosystemem, niezwykle popularnymi handheldami oraz gigantycznym, wirtualnym sklepem z aplikacjami (pytanie tylko, czy wreszcie udostępni jego wersję dla ATV, czy też strzeli sobie przysłowiowo we własną stopę, nie wprowadzając tego typu opcji w nowym produkcie?). Cóż, ciekawe co z tego wyniknie, jedno jest pewne… idea SmartTV właśnie zaczyna wchodzić w wiek dojrzały. Tak to właśnie powinno wyglądać. Pełna integracja, wiele atrakcyjnych serwisów oferujących najlepsze filmy, seriale w streamingu (najlepiej w opcji abonamentowej) oraz rozrywka (gry) na poziomie dzisiejszych handheldów. Oczywiście to ostatnie może być szybko dezawuowane przez szybki postęp w dziedzinie mobilnej technologii (grafika, wymagania), jednak zawsze pozostanie opcja integracji handhelda ze skrzyneczką pod telewizorem. Wygodny kontroler zapewni dużo wygodniejszą obsługę niż dotykowy ekran, a o odpowiednią moc zadba najnowszy smartfon czy tablet. Minusem jest tutaj rzecz jasna kwestia zamknięcia w obrębie danego ekosystemu. Wybierając Amazona, automatycznie wybieramy ich ofertę (tablet, abonament), wybierając Apple to samo. Zresztą w przypadku Microsoftu jest w sumie tak samo (Smart Glass), choć tutaj wybór jest jednak nieco większy (producenci oraz do pewnego stopnia platforma). Szkoda tylko, że na FireTV przyjdzie w Polsce poczekać – na razie urządzenie trafi wyłącznie na rynek amerykański. Poniżej film prezentujący możliwości skrzyneczki…

» Czytaj dalej

Office dla iPada – oczekiwana premiera

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Office for iPad mock image

Wreszcie Microsoft wprowadził swój sztandarowy produkt na tablet Apple. Wcześniej co prawda oferował aplikację dla iPhone, ale nie tego oczekiwano od giganta z Redmond. Biorąc pod uwagę dzisiejsze trendy w biznesie, w korporacjach, zjawisko BYOD (Bring Your Own Device), znaczne nasycenie firm tabletami (u nas dopiero ten proces następuje) MS w sumie nie miał wyjścia. Czy tak późne wprowadzenie Office na ekrany najpopularniejszych na rynku tabletów było celowym działaniem, mającym zachęcić klientów do nabycia własnych produktów (Windows RT, 8, tablety Surface)? Według mnie nie. To właśnie wersja dla iPada jest pierwszym, przeznaczonym dla tabletów wariantem Office – na Surface mamy wersję pulpitową, na kafelkowego Office przyjdzie jeszcze poczekać. To mądre posunięcie Microsoftu, widać że ktoś tu rzecz gruntownie przemyślał od strony strategii produktowej. Brawo! Microsoft starał się opracować kompletny, pod pewnymi względami innowacyjny pakiet oprogramowania pod iOSa, dla najpopularniejszego tabletu na rynku. Firmie udało się dopiąć swego i w moim odczuciu Office dla iPada jest co najmniej dobry, żeby nie powiedzieć znakomity. Na wstępie, pamiętajmy, że warunkiem skorzystania z nowego software jest zakup Office 365. Niektórzy od razu w tym miejscu zaprzestaną czytania, bo nie mają zamiaru nabijać kieszeni gigantowi, płacąc abonament. Uważam, że takie postępowanie (choć zrozumiałe, w końcu nadal wielu z nas przyzwyczajonych jest do zakupu czegoś fizycznego, w pudełku, płyty, programu na własność) jest błędne. Obecnie nie tylko zmienia się diametralnie kwestia dystrybucji oprogramowania (sieć), ale przede wszystkim zmienia się nasze użytkowanie, sposób w jaki korzystamy z software. I Office 365 znakomicie tutaj pasuje, bo to produkt typu usługa, a nie program w umownym pudełku. Właśnie, kupujemy, czy nabywamy prawa do korzystania z usługi pt. Office i możemy liczyć na kolejne wersje, na pełen support przez cały okres użytkowania, teoretycznie na zawsze. To raz, dwa cena abonamentu choć wydaje się wysoka (99,99$ za rok, po pierwszym roku aktywowania pakietu), w konfrontacji z benefitami nie wygląda wcale na przesadzoną. Pięć stanowisk komputerowych (PC/Mac), tablety, smartfony… Innymi słowy możemy w pełni korzystać z wielostanowiskowego pakietu, dodatkowo edytować dokumenty na tablecie, czy przeglądać je na ekranie smartfona plus 60 minut darmowego użytkowania Skype (mc) oraz 20GB konto na OneDrive. To naprawdę niezła oferta, nie mająca odpowiednika na rynku. Poza tym istnieje możliwość zakupu pakietu dla studenta (4 letni abonament, 20$ na rok) lub wersji jednostanowiskowej (69$ – w tym wypadku to się zupełnie nie opłaca). Piszę o tym wszystkim w temacie poświęconym wersji dla iPada nie bez przyczyny. Nie da się sensownie opisać pakietu dla tabletu Apple bez krótkiego przedstawienia o co w tym wszystkim chodzi. 

Microsoft wykonał kawał świetnej roboty, patrząc na interfejs, wygląd nowego Office dla iPada. Nie dość, że pakiet prezentuje się ładnie, elegancko, to jeszcze całość została gruntownie przemyślana pod kątem wykorzystania na ekranie dotykowym. To całkowicie nowy produkt w odróżnieniu od Office dla urządzeń z myszką i klawiaturą (specjalnie napisałem w taki sposób, bo poza PC/Mac mamy jeszcze tablety na Windowsie). Odpowiednio duże elementy poszczególnych składowych interfejsu są dopasowane do obsługi palcem (palcem, nie stylusem – innymi słowy nie ma konieczności zaopatrywania się w dodatkowe akcesorium… można to zrobić rzecz jasna, ale nie jest to wymagane do sprawnej obsługi). W Excelu mamy rozwijaną klawiaturę numeryczną ułatwiającą wprowadzenie formuł, świetnie przedstawia się kwestia dodawania obrazków do dokumentu… wszystko działa intuicyjnie, szybko, taki element bez problemu wyedytujemy/dopasujemy, rzecz jasna można w pełni formatować tekst – w ogóle całość od strony funkcjonalnej, jako żywo, przypomina wersję dla komputerów (możliwości, funkcje). To dobrze, bo wersja dla iPhone jest mocno ograniczona, a tutaj mamy wszystkie niezbędne narzędzia, mamy dobrze znany górny panel z jw. bardzo dobrze opracowanym pod kątem dotyku interfejsem. Warto przy okazji nadmienić, że każdy z nas może pobrać aplikację i korzystać z niej w trybie przeglądania dokumentów. To bardzo dobry ruch ze strony MS, w końcu niektórym osobom w zupełności wystarczy taka właśnie funkcjonalność – będą chcieli przeglądać na ekranie iPada swoje prezentacje, tabelki czy dokumenty z Worda, a dzięki możliwości przesłania na ekran (przejściówka na HDMI lub AirPlay & AppleTV) mamy bardzo dobre rozwiązanie do prowadzenia prezentacji. Aha i jeszcze jedno, wersja dla iPhone została właśnie zaktualizowana – możemy od teraz korzystać z tego software bez opłat (domowy użytek). W skład pakietu wchodzą: Word, Excel oraz PowerPoint. Do tego osobno mamy OneNote, integracje z Outlookiem – czyli (prawie) komplet. Ciekawe, czy MS udostępni w tej formie pozostałe swoje programy (np. Access Point)? Zobaczymy. Do instalacji potrzebujemy iOSa 7.

Podsumowując, w końcu użytkownicy jabłkowych handheldów otrzymali narzędzie gwarantujące zintegrowanie ich urządzeń z najczęściej użytkowanym oprogramowaniem biurowym. Dla Microsoftu, ale i dla Apple (myślę, że można tu mówić o strategii win-win, gdzie każdy wygrywa) to bardzo ważne wydarzenie, które pozwoli obu firmom zwiększyć bazę użytkowników, zwiększyć zyski. W końcu – jakby nie patrzeć – Android nie ma i raczej nie będzie miał takiej integracji (szczera niechęć Google do Microsoftu i vice versa) nie będzie oferował takich możliwości w kontekście zastosowań biznesowych. Surface to urządzenia, które nie są wg. mnie bezpośrednimi konkurentami dla iPada – Microsoft niewiele tu ryzykuje, a jednocześnie może być pewien, że baza użytkowników Office 365 zwiększy się znacząco (coś czuje, że będzie to prawdziwy szlagier, w ten sposób MS zapewni sobie dominację swojego pakietu biurowego – a to, nie ma tutaj wątpliwości, jest głównym celem wprowadzenia 365 na rynek). Sam chętnie skorzystam z tej oferty, bo nie widzę tutaj słabych punktów. To właśnie tak powinno wyglądać, tak działać. Patrząc na rzecz praktycznie, racjonalnie, mogę powiedzieć, że to się zwyczajnie opłaca. Koszt wykupu usługi pt. Office jest akceptowalny, pozwala na wielostanowiskową pracę (dwie osoby, coś ala małe biuro). Wreszcie.

» Czytaj dalej

Nowe wersje iOSa z wsparciem dla aplikacji dla MacOSa, iPad z dedykowaną klawiaturą…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ipad-dell-tablet

Nowe wersje systemu mobilnego Apple będą prawdopodobnie umożliwiały uruchamianie aplikacji stworzonych pierwotnie z myślą o MacOSie. Takie przypuszczenia pojawiły się wraz z zaprezentowaniem jesienią 2013 roku nowego iOSa 7 oraz najnowszej generacji handheldów Apple. Faktycznie technologia 64 bitów, którą wdrożyło Apple wskazuje że taki scenariusz może się niebawem ziścić. Nowy iOS8 lub iOS9 będą mogły uruchamiać software stworzony dla komputerów Mac. Co więcej, ogromna popularność iPada w środowisku korporacyjnym może doprowadzić do stworzenia nowych wersji tego urządzenia, przystosowanych specjalnie do tego typu środowiska. Być może nowy iPad (Pro) będzie dysponował nie tylko większym ekranem, ale także otrzyma natywną klawiaturę. Nie będzie to jednak odpowiednik Surface – Apple odmiennie, nie chce najwyraźniej doprowadzić do połączenia obu systemów operacyjnych (co poniekąd próbuje forsować Microsoft), dostosowując oba środowiska do specyficznych wymagań, z jednoczesnym poszerzaniem ich kompatybilności względem siebie. Do tej pory były to działania głównie jednokierunkowe, polegające na wprowadzaniu do MacOSa funkcjonalności, programów znanych z iOSa.

Niewykluczone, że w br to iOS będzie dopasowywał się do komputerowego OS, co doprowadzi w efekcie do jeszcze ściślejszego połączenia obu środowisk (jednak nadal zostanie zachowana ich odrębność). Zdaniem analityków takie działania dowodzą, że Apple obiera podobny do Microsoftu kierunek rozwoju. Już nie tylko, czy przede wszystkim, firmy produkującej hardware (MS – głównie software), a kogoś kto oferuje kompletny ekosystem, skupia się głównie na dostarczaniu kompleksowego rozwiązania, dostarcza usługi, poza softwarem oraz urządzeniami. Apple idzie swoją drogą, wpisującą się w głoszoną przez siebie tezę (post PC). Z całą pewnością tym, na czym skupi się obecnie firma z Cupertino będą usługi chmurowe, rozbudowa iCloud, nowe oprogramowanie wirtualne, rozszerzenie możliwości bazodanowych oraz opracowanie nowych rozwiązań wykorzystujących rosnącą moc mobilnych urządzeń. Kolejna generacja iPadów będzie w stanie bezproblemowo poradzić sobie z aplikacjami stworzonymi pierwotnie dla komputerów Mac. To logiczne następstwo rozwoju technologii mobilnych, najbliższa przyszłość pokaże czy świat „post PC” zdominuje rynek, stanie się już nie alternatywą a głównym nurtem rozwoju technologii informatycznych.