LogowanieZarejestruj się
News

Cyfra i analog wespół zespół? Recenzja Furutech ADL GT40 Alfa

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
GT40 front

„I wespół w zespół, wespół w zespół, By żądz moc móc wzmóc”… kto tego nie pamięta, ten albo ma starczą demencję (niżej podpisany), albo naprawdę powinien mocno się do-edukować, bo nie znać Kabaretu Starszych Panów Pana Jeremiego Przybory oraz Pana Jerzego Wasowskiego to grzech ciężki. Powyższy cytat z przewspaniałej piosenki dotyczy trudnych relacji damsko-męskich, sugerując jednocześnie idealne rozwiązanie tychże problemów, dość niekonwencjonalne, na pewno niegrzeczne, także w obecnych czasach (a może nawet szczególnie obecnych, gdy z jednej strony wszędzie porno, a z drugiej bezdenna głupota politycznej poprawności, zakłamanej pruderii, himalajów hipokryzji i można by wymieniać, a wymieniać) dla wielu nieakceptowalne. Ale my tu nie o tym co pod kołdrą oraz w życiu intymno-sercowym, choć też będzie o silnych emocjach i o dążeniu do …harmonii? No właśnie, to chyba właściwe słowo, podsumowujące opisywany produkt. Sam zaś cytat pasuje tutaj jak ulał, bo sprzęt który przyszło mi testować przez bez mała dwa miesiące (czytaj: mogłem się z nim bardzo blisko zapoznać) to takie właśnie dwa odrębne światy, zintegrowane w jednej obudowie, obudowie kryjącej wysokiej klasy przetwornik C/A oraz przedwzmacniacz gramofonowy MM/MC. Cyfra i analog wespół, zespół? Ano właśnie tak, aby nasze muzyczne żądze móc wzmóc, bo tu nie tylko dostajemy coś, co pozwoli nam na wygodną integrację obu światów, ale jeszcze, dodatkowo, będziemy mogli to pudełeczko podpiąć do naszych ulubionych słuchawek, za wyjątkiem tych najbardziej wymagających (sprawdzone), jak również wyprowadzić sygnał na wyjście liniowe i dalej do naszego HiFi z integrą czy przedwzmacniaczem / końcówką mocy oraz przenieść nasze ukochane płyty do plików. Pięknie, prawda?

Do redakcji poza bohaterem recenzji, trafiły jeszcze (do kompletu) świetne nauszniki ADL H128. O nich też niebawem przeczytacie w artykule, gdzie opisuje trzy w sumie modele mobilnych słuchawek z wyższej półki: Momentum 2, H128 oraz MF-200. Sporo słuchałem na takim, firmowym, zestawie, co nie oznacza, że GT40 nie zagrał w innych okolicznościach przyrody. Otóż zagrał ze wszystkim, co akurat miałem pod ręką, w tym na każdym z osobna systemie w obu strefach – sprawdziłem jak duży progres wniesie podpięty do nowoczesnego wzmacniacza D3020, jak poczuje się w konfrontacji z moim NADem 1020, jak się ma do mojego głównego „słuchawkowca” czyli M1 HPA oraz jak zagra z lampą (MiniWatt @ Psvane). Nie była to sztuka dla sztuki, a raczej chęć sprawdzenia produktu w bardzo, ale to bardzo różnych systemach, do tego doszło osiem czy dziewięć różnych nauszników (podpiąłem także IEMy Sennheisera, Momentum). Po tych wszystkich zabiegach przyszedł czas na poskładanie tego w jakąś całość, na podsumowanie, wnioski. W trakcie spisywania uwag, spostrzeżeń, nasunęła mi się jeszcze jedna konstatacja – zaraz, zaraz to właściwe czego to ja głównie obecnie słucham?

» Czytaj dalej

Cayin C5 AMP & C5 DAC …fantastyczny, mobilny duet. Recenzja.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
C5 AMP

Parę dni bez sieci dobrze robi. Szczególnie, gdy „przy okazji” ma się trochę czasu na słuchanie muzyki i ma się na czym ją posłuchać. Wyjazdy w piękne okoliczności przyrody pomagają złapać dystans do otaczającej nas rzeczywistości i dobrze – można wreszcie odpocząć. Pisanie na HDO traktuje jako hobby, to przyjemność, nie praca, pracą jest wszystko inne, to co często nie pozwala na chwilę refleksji, na zwolnienie, na dystans. To rzeczy bardzo istotne także w kontekście słuchania muzyki, jej umiejscowienia w codzienności, w naszym życiu. Wiadomo, nie jest dzisiaj łatwo pogodzić wszystkie obowiązki i zrobić to tak, aby znaleźć w tym wszystkim balans, harmonię. Trudno o to, tym bardziej doceniamy te momenty, które dają nam sposobność ucieczki od zgiełku, od problemów, obowiązków, codziennej rutyny. Fajnie, gdy tej uciecze towarzyszy dobre audio, coś co pozwoli na obcowanie z ulubionymi wykonawcami, z muzyką w pełnym zespoleniu, symbiozie.

Miałem to szczęście, że udało mi się na parę dni znaleźć kompana, a właściwie kompanów (bo jak tytuł recenzji głosi, zagościły u nas dwa urządzenia: wzmacniacz oraz wzmacniacz/DAC Cayina) błogiego leniuchowania. C5 AMP i C5 DAC to dwa przenośne wehikuły brzmieniowej przyjemności, sprzęt który potrafi dostarczyć nam wiele radości podczas słuchania, a dodatkowo został bardzo przyzwoicie wyceniony. Bardzo przyzwoicie, bo jakościowo to produkty lokujące się w ścisłej, mobilnej czołówce (mam tu na myśli sprzęt do dwóch tysięcy złotych, choć pod pewnymi względami te produkty są lepsze od wielokrotnie droższych DAPów, jakie miałem okazje posłuchać).

Jako, że miejsce, trudności ze złapaniem zasięgu oraz ewentualne problemy z pozyskaniem energii, wykluczały w praktyce wszelkie inne „alternatywy”, w bagażu znalazły się oba C i tego wyboru nie tylko jw. nie żałowałem, ale zwyczajnie nie mogłem niczego lepszego zabrać w podróż i basta. Także względy ergonomiczne przemawiały za takim wyborem – oba urządzenia można wykorzystać jako banki energii, można ładować je za pośrednictwem innych, przenośnych akumulatorów jednocześnie słuchając muzyki (to bardzo ważny element funkcjonalny, wiele mobilnych produktów audio nie potrafi jednocześnie być ładowanych i słuchanych – to poważny problem, szczególnie podczas podróży, bycia na wczasach etc. Z przyczyn dla mnie niezrozumiałych, poza handheldami zabrałem ze sobą laptopa, co miało jednak ten plus, że mogłem załadować na podróż pokaźny arsenał muzyki i z takim to bagażem wybrałem się hen daleko. W przypadku telefonu oraz tabletów (postanowiłem poza Mini zabrać ze sobą także Neksusa, by przetestować sprzęt zarówno pod iOSem jak i na Andku), ze względu na ewentualne problemy z łącznością, sprawdziłem przy okazji najnowsze wersje oraz najnowsze oprogramowanie do odtwarzania „wszystkiego” w tym plików egzotycznych, czytaj DXD, DSD… USB Player (Android) oraz HF Player i iAudioGate (iOS) świetnie się sprawdziły, zapewniając odpowiednie wsparcie software’owe.

Radykalna poprawa (to nie były subtelności, a raczej przepaść) brzmienia po podłączeniu do Neksusa 7, nieco mniejsza różnica (w trybie DACa jak i patrząc przez pryzmat wzmacniacza) na iOSie, choć nadal wyraźnie wyczuwalna pozwoliły na przyjemne spędzenie czasu ze słuchawkami na głowie. Jakimi słuchawkami? Ano, trzeba było dokonać bolesnych ;) wyborów: koniec, końców padło na Sennheisery M2, IEMowe Momentum, a na dokładkę (ale to już wieczorami, po powrocie z wyprawy, na plaży) z testowanymi właśnie MF-200 Musical Fidelity oraz ADLami H128. No dobrze, a konkretnie to jak było? Było mianowicie tak…

» Czytaj dalej

Najlepszy DAC za 300zł = FiiO E10K. Test Olympusa 2 & E11K Kilimanjaro 2

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
E10K Olympus 2

Oba urządzenia FiiO typowo dla tego producenta wykonane są na wysokim poziomie. Wszystko spasowane, z metalu, żadne tam plastiki i tanie imitacje. To jest coś, za co cenię firmę, która od zawsze oferuje rozwiązania budżetowe, wręcz jedne z najtańszych z dostępnych na rynku. Chwali się takie podejście, bo tu nie ma klasycznego: „jak chcesz coś solidnego to solidnie za to zapłać”, tylko mamy nieklasyczne odwrócenie takiej polityki względem klienta – w FiiO mamy po prostu maksymalnie dużo (produkt) za maksymalnie mało ($). Widać, że się da, że metalowa obudowa wcale nie musi oznaczać rachunku opiewającego na tysiąc i więcej złotych. Cóż, są firmy, które w takim budżecie nie oferują niczego, albo oferują (nawet niezłe od strony brzmieniowej) urządzenia wykonane na poziomie nieporównywalnie gorszym od tego co prezentuje FiiO. Na szczęście znajdziemy także chlubne wyjątki (zazwyczaj są to chińscy producenci audio… wiadomo, w Europie z oczywistych względów nie da się tego powtórzyć), takie jak Xindac, czy Matrix, czy (mówimy o high-endzie do …3 tysięcy zł) Audio-gd. Powracając do bohaterów niniejszego artykułu – Olympus 2 kosztuje 299 złotych, a wzmacniacz przenośny Kilimanjaro 2 zaledwie 229. To naprawdę niewiele za coś, co dostajemy w zamian. A co dostajemy? O tym przeczytacie poniżej…

Zapraszam do lektury recenzji FiiO E10K Olympusa 2 oraz E11K Kilimanjaro 2: » Czytaj dalej

Mobilne CAYIN C5 AMP & CAYIN C5 DAC – jak Azja to złoto ;-)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Cayin C5 AMP_5

Dotarły do mnie dwa ciekawe, mobilne ustrojstwa marki Cayin. C5 AMP i C5 DAC. Od razu widać, że rzecz jest po azjatycku zrobiona (nie w sensie pejoratywnym, choć do paru rzeczy bym się jednak przyczepił), to znaczy ma być blichtr, luksus, znaczy złotko. Te złote obudowy z plastikowym opakowaniem / obramowaniem portów oraz potencjometru to coś, co kojarzy się jednoznacznie z dalekowschodnim poczuciem estetyki (wyłączając Nippon, tam jednak jest nieco inaczej, choć też kruszec szlachetny, wymieniony w tytule, cieszy się sporą estymą). Piszę o tych wszystkich wrażeniach estetycznych nie bez przyczyny. Dzisiaj bardzo dużą rolę w sprzedaży czegokolwiek ma forma, opakowanie, właściwy przekaz marketingowy, trudno sprzedać coś zawinięte w gazetę, wyglądające jak osiem nieszczęść. I nie, nie jest tak, że wystarczy by grało. Ma wyglądać. Ma być estetyczne. Ma być ergonomiczne, ma być po prostu całościowo na wysokim poziomie. Poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko, bo też z jednej strony można by rzecz nihil novi (wspomniana Japonia), czytaj szczegóły, detale gdzieś tam były tak samo ważne, jak cała reszta, z drugiej takie firmy jak Apple (generalizuje) przyzwyczaiły konsumentów elektroniki użytkowej, że powinno się, należy wymagać, że nie jest nam wszystko jedno, co wypadnie z pudełka (ba, nie jest wszystko jedno co to za pudełko).

Mnie, generalnie, styl azjatycki (poza japońszczyzną) nie bardzo podchodzi, ale doskonale rozumiem że de gustibus i nie ma co w tej kwestii kruszyć kopi. Jednym się spodoba, innym nie. Ważne, by to co oferują było pierwszorzędnej jakości, wykonane jak należy, najlepiej z najlepszych materiałów. Cayin bardzo się stara by tak było, i w sumie niewiele mu brakuje, ale jednak brakuje (nieco). Metalowe obudowy wyglądają dobrze, są solidne, dają poczucie obcowania z czymś nie za pięć złotych, jednak bliższe przyjrzenie się urządzeniom skutkuje dostrzeżeniem paru mankamentów. Spasowanie portów nie jest idealne, najgorzej jest z co by tu nie owijać w bawełnę, tandetnymi, malutkimi (niewygodnymi i pewnie na tyle lichymi, że mogą nie wytrzymać próby czasu) przełącznikami z boku obudów obu urządzeń. To taki dysonans, bo przecież i pudełka ładne (kartoniki takie niby ascetyczne, ale podkreślające że tam w środku nie byle co siedzi) i komplet akcesoriów całkiem do rzeczy, a jednak… Według mnie producent powinien unikać takich wpadek, bo to niby drobiazg (potencjometry chodzą całkiem dobrze, są metalowe, ALPSy i nie ma się tutaj do czego doczepić), naprawdę niewiele brakuje, by było „na bogato”, ale takie właśnie szczegóły są dzisiaj ważne, na nie zwracamy jako konsumenci uwagę.

To takie pierwsze wrażenia po wyjęciu z pudełka. Same urządzenia są bliźniaczo do siebie podobne. Co ciekawe DAC jest wyraźnie androidolubny, to znaczy nie tylko nie znajdziemy kabla dla urządzeń z iOSem, ale w instrukcji nie pojawi się żadna wzmianka o współpracy z handheldami Apple (sic!). To pierwszy taki przypadek w historii testowanych przeze mnie, przenośnych urządzeń audio, że nigdzie, ale to nigdzie nie ma wzmianki o iPhone, czy Maku. Jest OTG i kilka słów o współpracy z androidową elektroniką. To o tyle zaskakujące, że przecież teraz w Azji Apple święci triumfy sprzedażowe, że w rzeczonej Azji sprzedają się głównie ZŁOTE iPhone, iPady oraz MacBooki. W przypadku przetwornika mamy obsługę 24/96, czyli absolutne minimum. Wróć. Sprawdzicie jak wygląda Wasza kolekcja hi-resów. No właśnie. To niby minimum, ale też i optimum w sumie, bo większość znanej mi muzyki to właśnie maksimum 24/96 i nie ma co specjalnie wydziwiać. Owszem, byłoby miło, gdyby było więcej, ale to więcej w przypadku handheldów średnio praktyczne jest (no, może poza Apple, bo tam jest 128GB na pokładzie, jak ktoś chce, a to już daje jakieś pole manewru… tylko, że na iPhone i tak jest 24/48, na iPadzie zaś 24/96 maksymalnie). Strumieniowanie DSD/DXD to fajna sprawa, tyle że dostępna paczka danych schodzi w… jeden dzień. Serio, przećwiczyłem temat (Loop). No ale można inaczej, o czym kapkę poniżej…

Podstawowe parametry DACa C5 (1290zł) wyglądają tak:

  • Moc wyjścia słuchawkowego : 300mW / 32 Ohmy
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 70kHz
  • Skuteczność: 101 dB kHz
  • Wymiary: 136x63x15 mm
  • Waga: 185g
  • Główne układy: PCM1795, OPA1652, ALPS

Zaś wzmacniacz C5 (990zł) może się pochwalić m.in..:

  • Moc wyjścia słuchawkowego : 800mW / 32 Ohmy 
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 100kHz
  • Skuteczność: 101 dB kHz
  • Wymiary: 136x63x15 mm
  • Waga: 185g
  • Główne układy: LME49600 , OPA134, ALPS

Jak widać, DAC będzie mógł być skojarzony z łatwymi do wysterowania słuchawkami. Nie obiecuje sobie niczego specjalnego z takimi HD650 czy HE-400, LCD-3. Tutaj nie ma cudów, pewnie to nie zagra. Ale już Momentum wszelkiej maści, H128 (rewelacyjne są, na marginesie) ADLa i parę innych modeli będzie można z powodzeniem pożenić. Z C5 AMP zaś widzę sprawę zgoła inaczej. Tam jest prawie 3 razy więcej mocy na wyjściu. Jest prawie 1W. To już konkret i jak na mobilną amplifikację naprawdę sporo. Będzie można zatem podpiąć te wymagające słuchawki, niekoniecznie mobilne słuchawki. Coś za coś jednak – zamiast kilkudziesięciu godzin grania, mamy godzin 12… jak na czysty, mobilny amp to bardzo mało. Jeżeli jednak bez problemu wysteruje mi dowolne z ww. słuchawek to jestem w stanie wybaczyć krótki czas grania. Ok, zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. Na marginesie czekam na możliwość przetestowania innego urządzenia firmy Cayin. Chodzi o topowego N6. Gra wszystko, w tym ISO DSD (!!!). Tanio nie jest, bo zażyczyli sobie za tego DAPa prawie 3000 złotych, ale parametry ma wyczynowe. Jak tylko trafi do nas, sprawdzę jak to granie z DXD i DSD (natywna obsługa – podkreślam!) mu wychodzi…

Poniżej galeria z tytułowymi urządzeniami

 

» Czytaj dalej

Ruszyło Apple Music: obecna biblioteka bardzo uboga, problemy z iTunes

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
2015-06-30_224036

Zapowiadana usługa wystartowała wczoraj, a wraz z nią aktualizacje, bez których nie otrzymamy dostępu do Apple Music: iOS 8.4, iTunes 12.2 (wersja dla Mac oraz PC). Po pobieżnym porównaniu bibliotek (tego co mam) z Tidalem, Spotify, usługa Apple wypada zdecydowanie słabiej – wielu rzeczy nie ma i to rzeczy zdawałoby się oczywistych, dostępnych bez problemu w katalogach iTunes. Wątpię, czy ktoś kto sprawdzi swoje kolekcje, playlisty na innych serwisach będzie miał ochotę na randkę z Apple w tym momencie. Firma ma 3 miesiące (okres próbny, darmowy) na uzupełnienie biblioteki AM, w przeciwnym razie słabo to widzę. Oczywiście inaczej sprawy się mają w Stanach, na rodzimym rynku faktycznie jest te 30 mln plus minus dostępne, tyle że Apple nie wiedzieć czemu informuje mnie po polsku, w Polsce, mnie – potencjalnego klienta – że mam te 30 mln utworów „na wyciągnięcie ręki”, czy raczej na jedno kliknięcie w subskrybuj. Ceny w Polsce są względnie niskie – 5 euro za jednego użytkownika, w abonamencie rodzinnym 8 (do 6 osób).

To właśnie ten ostatni element ma szansę zachęcić spore grono użytkowników, z tym że warunkiem jest zrównanie możliwości słuchania w streamingu do tego, co oferuje Apple w Stanach. W przeciwnym razie nie widzę sensu tej usługi. Jakość dźwięku jest typowa dla typowej jakości iTunes (niestety nie ma nic wspólnego z Remastered for iTunes – raczej mówimy tutaj o przeciętnej jakości, z typowo radiowym, płaskim dźwiękiem w Beats 1, inteligentnym radiu, które można słuchać bez konieczności subskrypcji). Beats 1 to po prostu kolejna rozgłośnia sieciowa, z prowadzącymi, o jakości typowej dla internetowego radia. Nie widzę w tym nic szczególnego, rewolucyjnego. To, że „wybitni spece” dobierają mi muzykę do nastroju, czy „pod moje preferencje” też nie jest niczym nowatorskim – to już wszyscy mają, czasami w ciekawszej formie. Radio zostało przebudowane, w tym sensie, że mamy teraz nowy układ z wyszczególnieniem gatunków oraz codziennych aktywności (naszych aktywności). Naprawdę trudno tu doszukiwać czegoś nowatorskiego. Te AAC 256 kb/s niestety wyraźnie słychać (czasami aż zanadto) – jak wspomniałem, na iTunes wyszukacie naprawdę dobre downloady (Remastered…), tutaj niczego takiego nie znajdziecie (innymi słowy album Remastered z iTunes Store w AM dostępny jest wg. mnie w wyraźnie gorszej jakości). Connect (to ten pomysł, na bliski kontakt z twórcami, taki chat/fb z muzykami ala Apple) wygląda na wersję wstępną, testową – nic szczególnego w sumie. Klipy jakościowo także bardzo kiepsko.

iTunes Match ma stać się częścią AM i jest to obecnie jedyny powód, dla którego zastanawiam się nad ewentualnym wykupieniem usługi. Korzystam z iTunes Match od początku, jest to wygodny sposób udostępnienia kolekcji muzyki, z jedną, poważną wadą – tylko kompresja stratna. Mam starą kolekcję w bibliotekach iTunes i cóż, z przyzwyczajenia korzystam sporadycznie z dostępu do muzyki zapisanej w tej usłudze. Nie ma ograniczeń, a przynajmniej nie są to poważne ograniczenia, odnośnie dostępu do całej, przepastnej biblioteki iTunes i Match generalnie „daje radę”. Większość, czasami mocno niszowej, muzyki mogę w ten sposób mieć zsynchronizowane na wszystkich jabłkach. To jest wygodne. Teraz będzie nie 20 a 50 tysięcy utworów, jakie będzie można „porównać”, otrzymując dostęp do całej (swojej) kolekcji w ramach tego, co w kramiku trzyma Apple. Sama usługa, dla przypomnienia kosztuje 25 euro (rocznie). Tutaj mielibyśmy wszystko (tzn. dostęp do AM z Match) w ramach abonamentu w wysokości 5 euro (+/- 25 zł mc). Wygląda na to, że to tak nie działa. Mamy iCloud Music Library (w AM), a nie Match, co jest o tyle istotne, że uzupełnianie kolekcji w AM odbywa się na zasadzie… zakupu muzyki z kolekcji iTunes (w razie braku zgody artysty na streaming w AM, co jest… dość częstym zjawiskiem), pliki zgrywane z własnych kolekcji nie są porównywane z biblioteką iTunes (pozostają w natywnym formacie, tzn. to nadal takie same mp3 jakie wprowadziliście do biblioteki), a co najgorsze, całość jest mocno dziurawa, bo jak pisałem w aktualizacji dany album mamy poszatkowany – część muzyki jest w AM, jakieś utwory są do pobrania za opłatą, dodatkowo mamy nasze pliki nie powiązane ze sklepem. Koszmar!

To jest właśnie ten cholerny bałagan. Match pozostaje nadal usługą działającą na dotychczasowych zasadach i jest obok, choć (jak wspomina Apple) obie te rzeczy (AM i Match) są „komplementarne”. Szerze? Jakoś mi się nie wydaję. Obie usługi są wbrew pozorom czymś zupełnie innym. Muzyka w iCloud w ramach AM to w sumie namiastka tego, co oferują w starszej usłudze. Ja na razie pozostaje z Match, które pełni u mnie rolę pomocniczą, ale też ważną, bo jest tam muzyka niedostępna gdzie indziej, albo trudno dostępna i do tego także taka, której próżno szukać – niestety – w lepszej jakości (dzięki Remastered for iTunes, niektóre albumy brzmią mimo stratnej kompresji zacnie). Podsumowując… namieszali bardzo wg. mnie, to całkowicie nieprzejrzysty na chwilę obecną zestaw produktów, które wprowadzają zamieszanie, są nieprzejrzyste, rodzą wątpliwości o co właściwie w tym wszystkim chodzi.

Sprawdziłem działanie aplikacji na komputerze. Pojawiają się problemy, działanie zminimalizowanego odtwarzacza do poprawy (patrz obrazek poniżej), miałem także jedno wysypanie iTunes od chwili instalacji najnowszej wersji. Kilka zrzutów z nowego software w rozwinięciu…

AKTUALIZACJA PO KILKU TYGODNIACH TESTÓW: obecnie testuję to u znajomych oraz u brata, bo sam nie mam ochoty psuć sobie tego, co mam ładnie poukładane (moje biblioteki iTunes oraz subskrypcja Match), a moją opinię nt. AM kształtują liczne błędy i niedociągnięcia usługi. Apple co prawda poprawia najbardziej rażące bugi (nie wszystkie – nowa aktualizacja w iOSie), jednak nadal wiele rzeczy jest do przebudowy. Powinni, przede wszystkim, zmienić sposób identyfikowania muzyki w AM. To pierwszoplanowe zadanie. Druga sprawa to ujednolicenie (bo to jest czysty idiotyzm, co teraz serwują) interfejsu i jego ulepszenie (te duże, białe powierzchnie to nie minimalizm, a zły interface – sterowanie, aktywne pola, rozwijane menu… to wszystko jest nieczytelne, trudne w nawigowaniu, nieintuicyjne i często niekonsekwentne). Trzecia wreszcie to jakość, powinna być taka jak w Matered for iTunes, albo niech sobie darują (w streamingu, na wynos w 3/4G znaczy się 256kbps AAC i najlepsze mastery).

AKTUALIZACJA 1: bardzo dziwacznie działa mechanizm porządkowania biblioteki na AM. Trzeba zdecydować się na usługę Music Cloud, co niestety skutkuje zrobieniem niezłego bałaganu w dotychczasowych bibliotekach iTunes. Mechanizm jest – powiem szczerze – zupełnie z czapy, nie bardzo rozumiem jaka idea przyświecała twórcom, ale teraz nie tylko nie działa właściwie synchronizacja między urządzeniami, to jeszcze nie mamy pełnego dostępu do tego, co było w bibliotekach. Osobiście poczekam aż zrobią to jak należy, bo teraz nie da się tego sensownie używać.

AKTUALIZACJA 2: jakość muzyki w streamingu wynosi od 64 do 128kpbs (!) Tylko w przypadku WiFi mamy 256kbps. No cóż, te niewielkie zużycie paczki danych nie bierze się z niczego. Komentarz wydaje się zbyteczny. Krótko: to nie jest dla kogoś, kto chce słuchać muzyki w przyzwoitej jakości.

AKTUALIZACJA 3: …to co zrobili z identyfikacją utworów to jest jakieś wielkie nieporozumienie. No ludzie, przecież jak można w 2015 roku w takim serwisie wprowadzać mechanizm identyfikacji oparty na tagach!?!?! Szczególnie, gdy ma się w zanadrzu własne, bardzo dobre rozwiązanie ze sklepu iTunes oraz iTunes Match (działające sprawnie, bez zarzutu). To jest granda! Niech się Apple do nędzy weźmie do roboty i nie odwala takiej amatorki. A listy z propozycją przejścia mogą sobie darować – tak niedopracowanej usługi jeszcze nie widziałem. Ten player też intuicyjny inaczej – ile tam niekonsekwencji! Jak to przeszło testy w AppStore ja się pytam? Gdzie się podział Human Interface Guidelines?

» Czytaj dalej

Test Revo SuperConnect. Super radioodbiornika. Super.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-06-28 o 17.20.24

Trochę nam się ta recenzja zagubiła gdzieś po drodze. Niedobrze. Bo Revo potrafi robić świetne, lifestylowe urządzenia audio, to sprzęt z naprawdę wysokiej półki, a tytułowe radyjko dodatkowo wyróżnia się w ofercie tego producenta wyjątkowo. Niedobrze więc, że z takim poślizgiem, dobrze że w końcu. I tego się trzymamy :) SuperConnect to taki radioodbiornik na miarę XXI wieku z wszystkim, tzn. z radiem cyfrowym, analogowym, internetowym oraz integracją z serwisami streamingowymi z jednej strony, jak również cydrowe źródło do grania z handhelda, komputera, serwera sieciowego. To wszystko w arcyzgrabnej formie, takiej, jaką powinno charakteryzować się piękne, klasyczne radio – jest drewno (boki, góra i dół obudowy) oraz aluminium (przód i tył). Wszystko spasowane z wielką starannością, wykonane na najwyższym poziomie. Szczerze? Jeżeli miałbym szukać czegoś gustownego w takiej właśnie formie, radia z siecią, to Revo byłoby jednym z pierwszych adresatów tych poszukiwań. Ten odbiornik ma w nazwie super i cóż, producent nie przesadza z tym super, bo faktycznie słuchać można bez względu na to, skąd nadają. A przecież to jest istota odbiornika – żeby odbierał sygnał, najlepiej z dowolnego źródła. SuperConnect to potrafi. Innymi słowy od strony formy i możliwości (technicznych, przyłączeniowych) jest tutaj absolutnie wszystko. Pozostała kwestia brzmienia. Czy ten multiodbiornik potrafi, będąc typowym źródłem monofonicznym, zagrać angażującą, w taki sposób, by słuchający go miłośnik wysokiej jakości dźwięku nie miał powodów do narzekań?

O tym przeczytacie poniżej, wspomnę także nieco o zaznaczonych we wstępie możliwościach. Testowałem wcześniej wieżę tego producenta, głośnik bezprzewodowy z dokiem. Wypadł bardzo przekonywająco, bardzo nam się spodobał. Dzisiaj bez integracji z plikiem, jak widać, trudno zaistnieć na rynku. Bardzo trudno, choć tacy Włosi z Tivoli pokazują, że jednak da się. Szkoda tylko, że klasyczne, tradycyjne radio, rozgłośnie to w większości – przez analogię – taka sama siekanina, chłam, jak obecna telewizja. Tylko kanały premium, względnie tematyczne oferują coś wartościowego, w przypadku tradycyjnych rozgłośni jest gorzej – bo dzisiaj trudno takim podmiotom utrzymywać się na rynku, muszą walczyć o egzystencję, a to niestety przekłada się na fatalny dobór muzyki, poprzetykanej głupkowatymi wstawkami prowadzących audycję… zmieniaczy playlist, z oczywistym dodatkiem w postaci super głośnych reklam. Tak to niestety wygląda, na szczęście SuperConnect daje dostęp do tematycznych stacji internetowych, do cyfrowego radia DAB+ (które to oferuje nie tylko dobry jakościowo dźwięk, ale stara się przyciągnąć słuchaczy czymś innym, niż standardowa sieczka). Można zatem znaleźć coś dla siebie, nie będąc skazanym na to co w eterze (piszę to ze smutkiem, bo całe moje dzieciństwo to – w dziedzinie >słucham muzyki< – przede wszystkim radio właśnie, z kaseciakiem głównie na wynos i sporadycznie z gramofonem z wiadomych przyczyn – bo to przecież zabawka dla dorosłych jest, a nie dla szczyla). Tak czy inaczej, tutaj sobie posłuchamy do woli, z czego nam przyjdzie ochota. I o to chodzi! Zapraszam.

» Czytaj dalej

Pamiętacie Napstera i mp3? Będzie powtórka. Czas na streaming hi-res z MQA!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MQA tyt

O MQA pisałem już parę razy na naszych łamach. To opracowany przez ludzi z Meridiana sposób kompresji bezstratnej, pozwalającej na zapis materiału o bardzo wysokiej jakości (właściwie nie ma ograniczeń, nawet do 768MHz), o długości słowa > 20 bit, w plikach zbliżonych objętościowo do wspomnianego w tytle mp3. Można będzie zatem liczyć na znaczne ograniczenie potrzebnego pasma na transfer muzyki hi-res. Znaczne. Obecnie, strumieniując z Loopa (Vox player) mogę w ciągu paru dni zużyć całkowicie dostępny limit 3GB. Wystarczy rzut okiem na parametry strumienia pliku DSD (bitrate na poziomie 12Mbps, 24/192 około 9Mbps), by zrozumieć, że bez MQA zabawa w słuchanie muzyki w strumieniu z sieci nie ma najmniejszego sensu. Obecnie, streaming zazwyczaj ograniczony do strumienia 320kpbs (maksymalnie), może koegzystować z planami oferowanymi przez operatorów, gdzie zazwyczaj mamy od 2 do 5GB miesięcznie. To działa, pozwala na korzystanie w miarę bez ograniczeń (zresztą w ramach niektórych abonamentów nie ma zliczania transferu w przypadku streamingu – np. ze Spotify), ale wyższa jakość to skokowy wzrost zapotrzebowania i wątpliwe, by któryś z operatorów zdecydował się na wprowadzenie do oferty strumieniowania z Tidala bez ograniczeń transferowych. Wątpliwe. Na szczęście już niebawem nie będzie to istotne (duży bitrate), bo dzięki MQA będziemy w podobnej sytuacji, co osoby korzystające obecnie z gorszej jakości dźwięku, zapisanego stratnie.

Jak to działa? Otóż MQA opiera się na eliminacji pustych danych, których całkiem sporo w transmisji dźwięku. To te wszystkie elementy, które pomijamy bez strat jakościowych. W odróżnieniu od formatu mp3, gdzie ingerujemy w pierwotny zapis, eliminując także istotne dla brzmienia informacje, tutaj nie ma o tym mowy. Dodatkowo, sygnał poddany takiej kompresji, dzięki odpowiednim algorytmom, jest rozpakowywany, czy odtwarzany (w sensie, przywracany) na urządzeniu kompatybilnym z MQA, bądź takim które dzięki aktualizacji oprogramowania nabędzie taką możliwość. To ostatnie jest arcy ważne, bo nie chodzi tutaj o nowy pomysł, wymagający głębokich zmian w hardware, a o coś programowego, pozwalającego na łatwą adaptację. To taka matroska, tyle że dla audio. Ma to kluczowe znaczenie dla popularyzacji i adaptacji tego rozwiązania i według mnie gwarantuje szybkie wprowadzenie MQA na rynek, szybką akceptację. Nie trzeba będzie wymieniać sprzętu (komputery, handheldy poradzą sobie niejako z marszu, z tym kontenerem, w przypadku odtwarzaczy sieciowych, głośników bezprzewodowych itp. będzie można także dokonać modyfikacji firmware). Osobą odpowiedzialną za opracowanie „Złotego Graala” strumieniowania z sieci jest Bob Stuart. Opracował on nowatorską koncepcję składania komponentów ultradźwiękowych muzyki w pasmo bazowe (wspomniane „pakowanie”) ograniczając tym samym transmisję „pustych” danych. Twórcy MQA określają swoje dziecko mianem „audio origami”. W praktyce oznacza to, że 24bitowy plik MQA o częstotliwości próbkowania 48kHz zawiera dokładnie te same informacje, co oryginalne nagranie próbkowane z częstotliwością 192 kHz! Jest to kompresja bezstratna i w pełni zgodną z obecnymi w chwili obecnej na rynku MQA formatami jak ALAC, FLAC czy WAV. Można, wykorzystując to rozwiązanie, zapakować materiał o częstotliwości próbkowania od 44,1 kHz do 768 kHz, charakteryzujący się długością słowa powyżej 20 bitów (może to być materiał 32 bitowy – nie ma problemu). Co to zatem oznacza? Ano to, że nie tylko obecnie najpopularniejsze downloady hi-res (24/96) będzie można swobodnie strumieniować. Nie będzie także problemu ze strumieniem o najwyższej dla PCM jakości – DXD, a także materiałami DSD (choć tutaj z zastrzeżeniem, że nie jestem pewien, czy nie będzie wymagana konwersja na PCM). To tak jak z aptX w przypadku Bluetootha (też nie hardware, tylko kodek, wymagający jedynie odpowiednio nowoczesnego protokołu), tyle że lepiej, bo za pośrednictwem dzisiejszych urządzeń audio (DLNA/uPnP, AirPlay), a być może także tych, które wykorzystują Bluetooth (w przyszłości, wraz z popularyzacją najnowszych wariantów aptX) będzie możliwe wprowadzenie streamingu hi-res jako obowiązującego standardu. Najlepsze jest to, że materiał będący bazą dla downloadów, czy przygotowania fizycznych nośników z muzyką, jest właśnie materiałem hi-res. Znowu analogia z obrazem, gdzie zapisane na 35mm taśmie fimy, także te sprzed kilkudziesięciu lat, można bez problemu przenieść w świat fullHD, czy ultraHD, bo taki materiał pozwala na zaoferowanie jakości bezkompromisowej. Nie trzeba będzie zatem tworzyć wielu wariantów nagrań, dostosowanych do możliwości technicznych dystrybucji (co innego z płytą CDA, co innego w streamingu, jeszcze inaczej ze sklepu z hi-resami). Koniec z koniecznością generowania/oferowania odbiorcom kilku wersji danego nagrania, wystarczy zapis w kontenerze, zapis w MQA i potem sam użytkownik czy sprzęt (w razie braku możliwości wsparcia) zadecyduje czy grać w dużo lepszym wydaniu, czy w podstawowej jakości 16/44.

Zapytacie kiedy i gdzie? Odpowiedź jest następująca – już niebawem, bo jeszcze w tym roku. Są już pierwsze urządzenia z certyfikatem, ale jak wyżej wspomniałem, nie będzie tu żadnych ograniczeń, wystarczy często nowy firmware, w przypadku komputerów, handheldów odpowiednia aplikacja i już będzie można grać hi-resy ze strumienia. Na pewno MQA pojawi się zaraz po premierze (jesień – pełne, rynkowe wdrożenie) w dwóch miejscach:

- TIDALu

- ROONie

Twórcy serwisu oraz front-endu zapowiedzieli to już wcześniej i jak tylko rzecz ruszy z kopyta, od razu użytkownicy obu wspomnianych produktów będą mogli cieszyć się jakością hi-res przy transferze zbliżonym do tego, który pochłania strumieniowanie w jakości mp3 / 320 kbps. W przypadku ROONa to o tyle istotne, że zaraz będzie dostępna aplikacja na iOSa, jest już beta dla Androida, a to oznacza integrację wszystkiego w ramach wspomnianego front-endu (czy może, precyzyjnie rzecz ujmując, muzycznego serwisu all-in-one). Podsumowując, to świetna wiadomość dla nas wszystkich, bo na brak ograniczeń transferowych nie mamy co liczyć, choć paczki danych powyżej 5GB to pewnie kwestia najbliższych paru miesięcy. Przyda się, przyda w tym sensie, żeby mieć zapas na wszelkie inne usługi, funkcjonalności. Pozostaje czekać na szeroką popularyzację i wreszcie muzyka będzie mogła być słuchana bez kompromisów. Wszędzie.

Dodatkowe inforamcje znajdziecie pod tym adresem: http://www.musicischanging.com

» Czytaj dalej

Apple Music: czyli to, co znamy od dawna, po jabłkowemu

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
apple_music_screenshots.0

Apple Music czyli coś, co niczym nie zaskakuje, niczego nowego nie wnosi, nie jest w żaden sposób odkrywcze, czy rewolucyjne. Nawstępie usłyszeliśmy, że dzisiejszy streaming to straszny bałagan, że tu coś sobie gramy, tam jakiś klip oglądamy itd. itp. Oczywiście nadchodzi prawdziwa rewolucja pod postacią Apple Music, jednej aplikacji, jednego miejsca, gdzie jest i strumień z serwisu i z radia, do tego platforma dla nowych artystów i Ping 2.0. Tak właśnie, Apple kopletnie spieprzyło swój projekt medium społecznościowego i w Apple Music chce przywrócić to, to do życia dając artystom „nieograniczone możliwości ekspresji”, czytaj: wysyłania postów z byle czym, o niczym. Nie wiem, co miałoby niby nakłonić ludzi do nowego tweeta, fejsa po jabłkowemu z muzykami w roli głównej, ale może się nie znam. Może tego potrzebują? (w co mocno wątpię) Zaprezentowana platforma Connect to nic innego jak zaprezentowane wcześniej przez Tidala oraz Soundcloud możliwości publikacji muzyki bez ograniczeń, bez jakiś restrykcji przez nowych, nieznanych czy wschodzących artystów. Czyli nic nowego i pytanie, czy ten akurat kanał dotarcia do klienta będzie trampoliną do sławy, do popularyzacji… Apple liczy głównie na dotychczasowych użytkowników, a Ci niekoniecznie stanowią docelową grupę dla debiutujących w branży. Jest tego, fakt, z 800 milinów klientów, jest więc na co liczyć, liczyć że część wybierze to, co jest od jabłka, bez względu na to, co to jest. Tyle, że nawet tych jabłkolubów trzeba ich czymś przekonać. A tu jest wszystko to, co oferowano wcześniej, z niewielką polerką. Jest więc radio internetowe, z jakimiś sławnymi prezenterami, DJ-ami. Radio internetowe. Dodatek, z którego tutaj robi się główną atrakcję. Sorry, ale Beats One (tak, tak radio 24/7, live… tak to reklamują, to chyba żart, prawda?) nie wiem jaki by nie był dobry (a nie będzie, bo niby dlaczego miałby być – dzisiaj rządzi radio inteligentne oraz tematyczne, można też znaleźć gadane, na żywo właśnie, bez problemu, nie ma w tym nic oryginalnego), niczego dla Apple nie zwojuje. To coś, co może być ciekawym dodatkiem, a nie daniem głównym. Teledyski i muzyka w jednym miejscu? Cholera, to chyba YouTube jest takim miejscem właśnie, najpopularniejszym, do tego darmowym (na razie przynajmniej). Poza tym klipy znajdziemy w Tidalu, w Deezerze i paru innych serwisach, a po ostatnich zapowiedziach Spotify (gdzie jest tego więcej, tzn. tam to będzie takie streamingowe MTV, czy co tam sobie Szwedzi wykombinują) to co pokazało Apple nie stanowi żadnej, ciekawej alternatywy. Connect ma być także agregatem treści, informacji na temat muzyki jakiej słuchamy. Znowu nic nowego, ale może choć ten element, w ciekawy sposób zrealizowany, będzie czymś co przyciągnie uwagę? Po prezentacji, szczerze, niewiele można tutaj napisać. Zobaczymy.

Jakość pozostaje bez zmian. Jest AAC 256. Beznadziejne to i jasno wskazujące, że inni dają po prostu lepszy produkt już na starcie.

Oczywiście nie byliby sobą, gdyby w to wszystko nie wmieszali kramiku z muzyką. Pytanie za stówę – jak oni chcą sprzedawać tą samą muzykę, która jest za 9,99 w formie albumów za 9,99 sztuka? Kompletnie tego nie rozumiem. Dalej, nie rozumiem czym de facto ma być to całe Apple Music, czyli połączenie radia, serwisu streamingowego i sklepu z muzyką, wobec obecnie oferowanych usług. Listy Genius? Apple Match? Kolekcje i biblioteki iTunes? O tym nie dowiedzieliśmy się ani słowa. Pewnie wszystko zostanie wchłonięte w nową odsłonę, tego co było. Pytanie – po co? Razi biały interfejs (brak kontrastowej wersji), brak spójności (co robią te bąble? Kojarzy mi się to jak najgorzej z interfejsem wprowadzonym w ostatniej generacji iPodów Nano), w sumie wszystko to kojarzy się z krytykowanym na wstępie przez samo Apple „bałaganem w streamingu”. To, że jakieś radio będzie dostępne w 100 krajach naprawdę nie jest niczym przełomowym w 2015 roku. No ludzie. To, że sami staliście po stronie wytwórni, które narzucały restrykcje regionalne i nadal stoicie w tym samym miejscu (bo w sumie nie wiemy, jak to będzie finalnie wyglądać, tzn. czy katalog iTunes będzie otwarty w ramach nowej usługi dla wszystkich, czy też rzecz ograniczy się jedynie do radia… nie zostało to jasno powiedziane) to naprawdę kiepska informacja dla tych, którzy liczyli przynajmniej na odejście od starego, chorego sposobu dystrybucji multimediów. Dotyczy to zarówno muzyki, na marginesie, jak i filmów. Nihil novi innymi słowy.

Apple widocznie liczy na to, że sama marka, setki milionów użytkowników sprzętu z nadgryzionym jabłkiem spowodują, że szybko staną się największym serwisem streamingowym. To niewykluczone, ale jednak po dzisiejszej prezentacji, można powiedzieć, że sprawa jest otwarta, że nie jest to wcale pewne, przesądzone. I nie pomogą tutaj takie posunięcia jak otwarcie na inne platformy (pierwszy raz aplikacja Apple pojawi się na innych systemach mobilnych – na Androidzie oraz na Windows Phone), czy też 3 miesięczny okres testowania. Sporo ludzi zapewne skorzysta z ciekawości, ale ilu z nich wykupi płatną subskrypcję – oto jest pytanie. Trzy miesiące to nie dostęp darmowy, który w większości alternatywnych serwisów jest możliwy… to jest coś, co bardzo Apple nie pasuje (patrz tutaj), co może wywrócić wszelkie rachuby do góry nogami. Eddie Cue zachęcając do nowej usługi wspomniał m.in. o najlepszym mechanizmie sugestii, rekomendacji: isn’t just algorithms, it’s recommendations made by our team of experts. To dokładny cytat sprzed paru lat, kiedy startowało Beats Music. Serio. I to ma, przepraszam, przyciągnąć fanów? Dobre żarty.

Rzecz startuje 30 czerwca i powinna być dostępna na wszystkich rynkach, na których Apple oferuje swoje produkty. W przypadku rodzinnego zakupu subskrypcji będzie można dodać nawet 6 użytkowników (za 14,99$). To chyba jedyny mocny punkt. No może nie jedyny. Drugim jest Siri – to faktycznie, wraz ze zmianami cyfrowego asystenta w iOSie 9, może nieco Apple Music pomóc, bo wraz z Siri głosowy wybór muzyki, wybór utworów, a także możliwość kontekstowego wyszukiwania, przeszukiwania zbiorów, może przyciągnąć uwagę. Tyle, że to tylko dla jabłkolubów, bo dla osób korzsytających z innych platform ten element nie będzie miał żadnego znaczenia, bo go zwyczajnie nie będzie. Na zakończenie, jedna z wypowiedzi na temat Apple Music dobrze opisująca całość: wybierzcie (nasz) serwis, przenieście całą waszą muzykę do Apple Music, a zobaczycie… No właśnie, co zobaczymy Apple, bo jakoś nikogo dzisiaj nie przekonaliście, że to wasz pomysł będzie najlepszy, czy będzie ciekawą alternatywą dla innych, oferujących podobne produkty na rynku. Nie ma tutaj nic odkrywczego, więcej nie ma nic, czego byśmy oczekiwali (lepsza jakość, zerwanie z dotychczasowym modelem dystrybucji – względnie jego głęboka modyfikacja, unowocześnienie dotychczasowych usług w rodzaju Match, Genius, czy samego iTunes…). Dziwnie wygląda także to, że Apple każe czekać użytkownikom AppleTV na ten swój nowy, sztandarowy produkt – na urządzeniu, jakby nie patrzeć, stworzonym do odtwarzania multimediów (teledyski po pierwsze, po drugie muzyka z iTunes czy via AirPlay). Podobnie jak w przypadku Androida, przyjdzie na nowe Music poczekać aż do jesieni.

Jakoś nie wróżę. Pamiętam Ping, mobile.me i parę innych poronionych pomysłów. Apple nie ma ręki do Internetu. Szkoda, że w przypadku muzyki, która jakoby jest w sercu Apple, jest taka ważna dla firmy, która przez cały czas i przy każdej sposobności to podkreśla, zabrakło nowatorskiego pomysłu, czegoś odkrywczego, albo przynajmniej czegoś, co mogłoby stanowić ciekawą alternatywę dla innych serwisów. Tidal ma bardzo mocne umocowanie wśród najmodniejszych, czy sławnych (najsławniejszych) muzyków, wśród celebrytów. To jest bardzo poważna rysa na nowym projekcie Apple i cóż – tego nie dało się nie zauważyć. Oczywiście ktoś dysponujący taką bazą użytkowników może liczyć na duży udział, niejako z definicji. Może. Ale może także mocno się przeliczyć.

Dla mnie w propozycji Apple nie ma kompletnie nic interesującego.

ADL w redakcji: słuchawki H128 @ DAC/AMP GT40A z gramofonowym pre

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ADL H128 & GT40A

Furutech to kable. Pierwsze skojarzenie jest oczywiste. Kable, zasilanie, akcesoria… od paru sezonów, pod marką ADL, także elektronika oraz słuchawki. Nie ma tego dużo, raczej mało nawet, ale to co Japończycy wprowadzili na rynek zasługuje na opis, na test. O GT40 słyszałem z okładem rok temu. Niewielki przetwornik cyfrowo-analogowy ze wzmacniaczem słuchawkowym – zaraz pomyślicie” tego jest na kopy” – niebanalny, oryginalny, bo wyposażony w gramofonowe pre. Tak, w gramofonowy przedwzmacniacz. Po co ten przedwzmacniacz w cyfrowym urządzeniu, które ma współpracować z jakimś komputerem i grać pliki, zapytacie? Ano po to, by połączyć oba światy, świat wirtualny, cyfrowy, nienamacalny, strumieniowy, bitowy z tym, co od dekad znane, rozpoznane – z fizycznym nośnikiem, tym który wydaje się najlepiej przetrwał próbę czasu i dzisiaj powraca w wielkim stylu. Z winylem. Z czarną płytą.

Kocham swój gramofon miłością bezgraniczną. To urządzenie ma duszę, ma w sobie coś, co zawsze powoduje, że słuchanie muzyki nie jest czymś obok, w tle, na marginesie, a jest w centrum, jest najważniejsze, absorbuje, wciąga, zmusza do pełnego poświęcenia uwagi odtwarzanemu materiałowi. Oczywiście gramofon, z racji obsługi, jest właśnie takim źródłem – powiecie – ale wg. mnie to nie tylko kwestia obsługi, konieczność słuchania muzyki w tradycyjny sposób (tj. album vel projekt vel opowieść), nie tylko to, to coś więcej… muzyka odtwarzana w ten sposób nie pozwala nam na brak uwagi, zaangażowania, wręcz zmusza do zajęcia miejsca przed kolumnami (ostatnio słucham także na słuchawkach w ten sposób, wcześniej robiłem to sporadycznie – mój błąd!) i odbycia podróży, włączenia emocji, uczestnictwa.

GT40A daje nam możliwość słuchania i tak i tak, to znaczy zarówno na słuchawkach (wtedy wystarczy nam do słuchania wyłącznie gramofon i tytułowy sprzęt oraz rzecz jasna jakieś słuchawki) jak i na kolumnach. To ostatnie dzięki możliwości podłączenia wzmacniacza (wyjście liniowe), wtedy podpinamy jakąś integrę/końcówkę i gramy. Samo wejście analogowe może pełnić dwojaką funkcję (gramofon, czyli z korekcją, jak i zwykłe wejście dla dowolnego źródła). Do tego USB i już – w sumie po co w dzisiejszych czasach dodawać inne złącza, gdy te dwa źródła tzn. komputer oraz gramofon załatwiają sprawę? Srebrny krążek bardzo lubię, ale to że go bardzo lubię i poważam (spora kolekcja, do tego parę wybranych dyskografii ulubionych artystów na SACD) nie oznacza, że jest on dzisiaj potrzebny, że ma przed sobą przyszłość. Wręcz przeciwnie – patrząc na to co się dzieje na rynku, można powiedzieć że nie ma. I (coś czuję) niestety nie powtórzy drogi winylu, który powrócił. To nie jest coś, co można by porównywać, kompakt to coś kojarzonego (poniekąd błędnie, ale co z tego?) z cyfrą, to nośnik nie mający nawet ułamka vintage’owego potencjału czarnej płyty. GT40A jest zatem od strony funkcjonalności „złotym środkiem”, czymś idealnie wpasowującym się pod dzisiejsze potrzeby, wymagania oraz… mody. Tak, są słuchawki, jest gramofon, jest komputer. Jest wszystko co się liczy dzisiaj, co jest obecnie wymagane, potrzebne. Zasilaczyk impulsowy jaki dostajemy to coś, co można będzie z czasem wymienić na coś solidniejszego (tak, myślę tutaj o niezawodnym Tomanku). Nie ma tu sterowania zdalnego, biurkowa forma wskazuje w jakim otoczeniu będzie ten DAC/AMP najlepiej widziany (systemy audio kategorii desktop).  Można będzie dzięki skrzyneczce przenieść nasze czarne płyty w świat cyfry, co rzecz jasna ucieszy wszystkich, którzy mają ochotę na własne ripy, stworzenie własnej kolekcji muzyki zerojedynkowej z posiadanych, czarnych krążków.

Co się zaś tyczy słuchawek, to pierwszy kontakt był bolesny (mocny nacisk na uszy, dość twarde pady). Z czasem okazało się, że nie jest tak źle, jak mi się wydawało, a same słuchawki są wg. mnie wyjątkowe. H128 stawiam na równi z Momentum, a nawet wyżej od Momentum, takie są dobre. To taki sam, nieco euforyczny, dynamiczny, otwarty, radosny sposób grania, muzyka płynie swobodnie, bas jest tutaj niewątpliwie faworyzowany, stanowi główne danie, ale przekaz jest całościowo spójny i niezwykle wciągający. Przyjdzie czas na dokładniejszą analizę, opiszę jaki to patent zaserwował Furutech w swoim, póki co, najwyższym modelu nauszników. Teraz dodam tylko, że sprężystość, organiczna namacalność niskiego zakresu jest obezwładniająca w tych słuchawkach. To jest cholera coś niesamowitego, jak te nauszniki potrafią kopnąć od dołu, jest to ommm, ommmf, ale takie poukładane, takie pod kontrolą, bez nieładu, że aż się nie chce tego z łba zdejmować. Gra to w sposób tak przyjemny, że ani się spostrzeżemy, a tu zamiast albumu, pięć przesłuchanych – tak to działa. Teraz katuje Roona, który jest NIESAMOWITY i o którym przeczytacie niebawem duży artykuł. Będzie to pierwszy taki tekst o serwisie, usłudze omawiający rzecz całościowo, dodatkowo pogłębiony o moje przemyślenia na temat przyszłości branży audio. Jak wspomnieli na ToneAudio to game changer, szkoda tylko że każdy tekst o tym niesamowitym projekcie dotyka jedynie niewielkiej części możliwości, tego czym w sumie jest ten… front end. Nie mam wątpliwości że właśnie tak, dokładnie tak, będzie się słuchało muzyki niebawem. Połączenie, integracja wszystkiego w ramach jednego miejsca, jednej usługi. Ok, więcej przeczytacie niebawem. Roon powoduje, że nie odchodzę od komputera (no kiedy muszę, to to robię, wtedy, na wynos, jest Tidal i przede wszystkim Loop – idealne uzupełnienie dla Roona, który to jest wybitnie stacjonarny, czy może raczej nie na wynos właśnie) i przetwornik gra w salonie właśnie z takiego źródła, na zmianę z komputerem w gabinecie. Komputery ostatnio u mnie nie grały za często (albo gramofon, albo handheld grał), teraz jednak to się zmieniło i to chyba na trwale. H128 świetnie sprawdzają się jako fotelowo/kanapowe nauszniki, a z GT40A tworzą świetny duet. Na wynos grają bez dodatków z handheldami i radzą sobie równie dobrze co Senki. Tak, to idealna alternatywa dla Momentum, tych kablowych, bo bez kabla tutaj rzecz jasna się nie obejdzie. W ofercie ADL znajdziecie ponadto tańszy model nauszników, dokanałówki oraz przenośne wzmacniaczo-daki. Poniżej fotogaleria z tytułowymi produktami…

» Czytaj dalej

Mobilne Oppo: amp/DAC HA-2 oraz ortodynamiczne PM-3 w redakcji

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Oppo_mobilnie_2

Zaczynamy testy zestawu mobilnego firmy Oppo. Po dwóch modelach planarnych słuchawek pod tor stacjonarny, po wzmacniaczu a właściwie systemie dla nauszników (AMP/DAC/streamer Bluetooth) HA-1 producent zaprezentował zestaw dla zwolenników grania na wynos: amp/DAC HA-2 oraz planarne słuchawki PM-3. Pierwsze wrażenia bardzo pozytywne. Po pierwsze wygląda to wszystko jak banknot 1000 dolarowy, jakość, precyzja wykonania, materiały to absolutnie najwyższa półka. Począwszy na opakowaniach, pełnym wyposażeniu, a kończąc na wyczynowych parametrach testowany system przenośny Oppo to coś wyjątkowego. To mogę napisać na wstępie. Odnośnie brzmienia na razie wypowiadać się nie będę, bo dopiero co założyłem słuchawki na uszy, a amp/DACa właśnie podpiąłem pod iPada Mini. To będzie nasze główne źródło muzyki, poza tym zestaw przetestuje z MacBookiem, a dodatkowo sprawdzę jak układa się współpraca z androidowym tabletem (Nexusem 7). W przypadku iPada HA-2 dogaduje się z tabletem Apple natychmiast, bez żadnych „ale”, oczywiście podłączony jest cyfrowo, dołączonym w komplecie kablem Lightning-USB. Pierwsze co się rzuca w oczy, czy raczej na uszy, to bardzo szeroki zakres regulacji wzmocnienia… można osiągnąć wysokie natężenie dźwięku, na tyle wysokie, że aż niebezpieczne dla uszu (ustawienie gain na high). Poza tym HF Player firmy Onkyo (najbardziej zaawansowany soft do odtwarzania hi-resów dla iOSa) pozwala na konwersję wyczynowego materiału hi-res audio, tj. DSD 64/128 (do PCM, a eksperymentalnie także PCM -> DSD), odtwarzanie muzyki z plików 24/192 (w przypadku iPada mamy via Lightning obsługę 24/96) oraz dopasowanie wyjścia pod określony typ słuchawek. Na Androidzie zagramy z świetnym USB Audio Playerem.

Sam wzmacniacz-DAC prezentuje się jw. znakomicie. Obszyta skórą, elegancka, aluminiowa obudowa, wszystko spasowane z najwyższą starannością. Zdjęcia (patrz niżej) dobrze obrazują w czym rzecz. Słuchawki PM-3, podobnie, świetnie wykonane, lekkie (najlżejsze planary na rynku, lżejsze od testowanych EL-8), do tego bardzo dobrze tłumią otoczenie (konstrukcja zamknięta). Oczywiście nie omieszkam sprawdzić jak się te Oppo mają do Audeze, będzie zatem porównanie PM-3 oraz wspomnianych EL-8. Zobaczę jak Audeze zagra przy wspomaganiu ze strony HA-2, ile taki kompan wniesie pozytywów, jak mocno zmodyfikuje brzmienie amerykańskich nauszników. Wreszcie sprawdzę jak PM-3 zagrają z moim stacjonarnym torem słuchawkowym, czyli posłuchamy muzyki nie tylko z plików, ale także z kompaktów i winyli, a do tego podepnę tytułowe słuchawki do wzmacniacza lampowego i zobaczę co z tego wyniknie. Wzmacniacz nagrzewa się nieco podczas odtwarzania (wykorzystuję zarówno amplifikację jak i wbudowany moduł C/A).

Nie mam za wiele czasu na test, stąd zestaw Oppo ma obecnie priorytet. Nie oznacza to wszakże, że nie pojawią się za moment nowe publikacje. Obiecywałem test m.in bezprzewodowych Sennheiserów. W ciągu najbliższych trzech dni możecie spodziewać się artykułu. W przygotowaniu jest także coś o optymalnym PC pod audio (tabletPC jako źródło) oraz długo odkładany tekst o Squeezeboksie z uruchomioną opcją grania via USB (modyfikacja EDO, dodatkowo w torze pracuje konwerter M2Techa hiFace 2, mamy zatem do czynienia z systemem złożonym z SB Touch @ EDO, konwerterem w torze, połączonym z DACiem Arcama). Do tego wszystko na zasilaniu Tomanka. Chodziło w tym wypadku o pełne wykorzystanie modyfikacji (granie plików 24/192). To może być docelowe źródło streamingowe (NAS, Internet – szczególnie po uruchomieniu opcji WiMP HiFi, o czym wspominałem niedawno, w oprogramowaniu SB) nawet w przypadku toru za kilkadziesiąt tysięcy. Wiem, wiem, dla producentów streamerów za kilkanaście i więcej tysięcy to nie jest dobra wiadomość ;-)

PS. Ciekawy efekt wprowadza podbicie basu w HA-2, dźwięk na PM-3 nabiera ciała (bez podbicia jest spokojnie, po załączeniu robi się euforycznie). Przy czym niczego nam to nie psuje, bas nie wychodzi przed szereg, to raczej takie przyprawienie potrawy… pozostaje załączone, szczególnie że repertuar który akurat odtwarzam sporo zyskuje na takim dosmaczeniu.

» Czytaj dalej