LogowanieZarejestruj się
News

Sinozębny na topowym poziomie? Mhm, ale to dopiero początek: Ananda BT test

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_5512

Czy te słuchawki można traktować jako coś „on the go”? Na rower, spacer, czy jakąś sportowo-rekreacyjną aktywność? Absolutnie nie. Nie, bo nie nadają się z co najmniej dwóch powodów: są duże (i nie składają się w „pakiecik” – czyli trzeba jakiegoś solidnego nosidła) i są otwarte. OTWARTE. Tak, to ortodynamiki. Pamiętacie test Ananda po kablu? Pamiętacie? No to tutaj mamy tożsamą konstrukcję z modułem bezdrutowym. Wróć. Te słuchawki są zupełnie inne od modelu na uwięzi, bardzo inne, mimo wspólnej nazwy i tych samych przetworników. Kompletnie inne. Jakoś wersja po drucie nie rzuciła nas na matę (choć rekomendacja była – patrząc wstecz powinienem być bardziej zdystansowany w ocenie), tu jest zupełnie inaczej – te słuchawki to wysokiej klasy all-in-one: system słuchawkowy na łbie, lekki, działający ok. 8 godzin (takie czasy notowałem) …absolutnie wystarczajaco w codziennym użytku, choć dalece niewystarczająco porównując do typowych, mobilnych nausznic na BT, pozwalający uzyskać niebywale rozdzielcze, fantastycznie angażujące brzmienie po kablu USB. Dobre przetworniki skojarzone z wbudowaną elektroniką, która wzmacnia, przyjmuje strumienie, przetwarza, z ultrakrótką drogą sygnału podawanego jw. bezprzewodowo (z pewnymi kompromisami) lub przewodowo (absolutnie bez kompromisów, w jakości maks. 24/192). To jest coś, co wg. mnie może stanowić pewną wskazówkę, w którą stronę pójdzie branża. Nie ma tu (jeszcze?) takich ficzerów jak w przetestowanych przez nas, awangardowych Nura. Tyle, że to właśnie ten kierunek, bo dostajemy kompletne, w pełni na cyfrę otwarte, rozwiązanie, z synergią konwersji sygnału, odpowiedniego napędu oraz DSP. To ostatnie służy opisywanym HiFiMANom w tle, nie mamy specjalnie wpływu na processing, ale to nie oznacza, że kolejna wersja, czy kolejne wersje topowych nauszników nie otrzymają rozbudowanych aplikacji, pozwalających na dostrojenie słuchawek. Mhm, tak, mam tu na myśli to, co w kodzie robi Roon z Audeze (kalibrowanie pod dany model), przy czym na poziomie dużo bardziej zaawansowanym. Nura, AirPodsy Pro i inne masowo-rozrywkowe produkty pokazują w którą stronę to idzie, pójdzie. Ba, pokazuje to także mały grzdyl HIDIZIS S8 – autokalibracja, dopasowanie pod efektor. Tutaj dopasowanie pod konkretne uszy, pod konkretne warunki środowiskowe, pod źródło (w opcji po drucie)…

Bez kabla

Ananda BT to najbardziej zaawansowana obecnie konstrukcja, obiecująca przeniesienie wysokiej klasy systemu słuchawkowego, w kompaktowej, autonomicznej formie bezdrutowej lub/i z transportem cyfrowym po drucie (USB). Te słuchawki – jak wspomniałem powyżej – nie są dla słuchawkowego nomada. Nie znajdą zastosowania tam, gdzie zastosowanie znajdą Nighthawki, Momentum czy Soniacze z idiotyczną (podobnie ma Philips) nazwą literkowo-cyferkową. Nie. To słuchawki do swobodnego słuchania w chałupie (świetny zasięg modułu, bezstresowa, stabilna praca w opcji bezdrutowej), w ogrodzie, patio, działce, domu letniskowym nad jeziorem. Tak, tu moduł sinozębny będzie jak znalazł, dając nam wolność, pozwalając rozkoszować się dźwiękiem w pięknych okolicznościach przyrody, na zewnątrz. Tak, można te słuchawki potraktować jako przeniesienie tego, co mieliśmy na domowym, wysokiej klasy secie słuchawkowym, na wynos, ale właśnie tak, gdzieś w pociągu, samolocie – ok. Ale nie nomadycznie, bo to nie są słuchawki do przemieszczania się w środowisku np. miejskim. Nie są – musiałyby być zamknięte, musiałyby się składać, być mniejsze, w ogóle musiałyby być inne. Na szczęście nie są. Są takie – jak na razie – unikalne. Także fajnie, że producent zdecydował się na wprowadzenie do oferty tak nietypowego modelu.

Sinozębny to tylko część opowieści. Preludium, wstęp do tego, co wywarło na mnie największe wrażenie. Zacznę od tego, czego tu nie ma. Nie ma analogowego połączenia. Nie, serio, naprawdę, te słuchawki nie mają wejścia analogowego, innymi słowy nie ma mowy o konwersji ADC (i dobrze, bo zazwyczaj oznacza to degradację SQ), jest cyfrowy sygnał only. Albo w eterze, albo po drucie, a dokładniej via USB-C… czytaj nowocześnie, teraźniejszo, całe szczęście bez schodzącego microUSB. To, jak to gra w opcji przesyłu sygnału do wewnętrznego przetwornika C/A, jak gra szczególnie gdy zadbamy o właściwy materiał to coś, czego moim zdaniem jeszcze nie doświadczyliśmy na tym pułapie, a śmiem twierdzić, że niektóre cechy tego brzmienia ostawiają na bocznicę flagowce podpięte pod mocarną elektronikę (jak moje LCD-ki 3 wpięte w iHA-6/P1 z dakiem D1 na dwóch ESS9038Pro). Natychmiastowość, szybkość, niesamowita dynamika jakiej doświadczamy, słuchając Ananda BT via USB z …w sumie dowolnego, cyfrowego transportu (przykładowo iPada Pro) to jest coś, co skłania do głębszej refleksji nad ograniczeniami jakie niesie ze sobą dzisiejsza technika cyfrowa, samodzielne dopasowywanie różnych elementów, tworzące (często) przypadkową, niekoniecznie optymalną konfigurację. Tu jest zdecydowanie lepiej! Tak, już wcześniej dało się odczuć, że w tym graniu bez zbędnej, zwielokrotnionej konwersji (ADC), względnie przypadkowemu połączeniu elektroniki z efektorem (analog), na słuchawkach mobilnych BT (wspomniane Nura, Momentum OvE, Symphony 1 itd itp) podłączonych do transportu via USB robi się coś magicznego, coś wyjątkowego. Dźwięk stawał się bliski, bezpośredni, jakby ktoś odsłonił kotarę. Wrażenie potęgowało porównanie z bezdrutowym strumieniem – co jeszcze nie było aż takie zaskakujące, a wręcz spodziewane – oraz… z analogowym połączeniem nausznic z jakimś słuchawkowym setem. Wielokrotnie powtarzana czynność (patrz testy) zawsze dawała ten sam rezultat: po cyfrowym drucie, gdy zera i jedynki zostają przetworzone w muszlach i momentalnie doprowadzone do analogowych przetworników robi się zjawiskowo, inaczej, lepiej. W przypadku Ananda BT mamy to na poziomie jeszcze bardziej, bo też wyjściowo skojarzono tutaj powyższą koncepcję z wysokiej klasy ortodynamicznym efektorem. To nie jest ta sama półka co wspomniane, skądinąd bardzo udane, świetnie brzmiące modele „on the go”. To w końcu coś (Ananda), co stworzono pod kątem stacjonarnego, wypasionego toru słuchawkowego. Coś, co zostało pożenione z miniaturyzacją, autonomią, synergią całości w jednym opakowaniu.

Wow!

A jeszcze, jakby tego wszystkiego było mało, mamy wejście na solidny, w komplecie dostarczany, mikrofon kierunkowy. Tak, moi drodzy, jak ktoś chce naprawdę dostać drgawek przy jakimś trashowym horrorze z samym sobą w roli przekąski, w (przepraszam nie mogłem sobie darować) „bede grał w gre” – myśli wielkich ludzi – Anżej Duda, to już wiecie jakiego kalibru* pakiet otrzymujemy tutaj w komplecie. Granie w cokolwiek, gdzie dźwięk nie robi tylko tła, jest ważny dla fabuły, dla akcji, to coś, czego zdecydowanie warto doświadczyć. Plus ten wspomniany i obowiązkowy w multipleju mikrofon. Słyszymy świst kuli tak mocno organicznie, szepcząc „o ja p…” , że wszyscy z teamu już wiedzą: kres istnienia blisko.

Po kablu… ale cyfrowym

Więcej? Bardzo proszę…

* „Yamato” 18″ aka 457mm

 

Trochę technikaliów

Słuchawki nie są ciężkie, dzięki miniaturyzacji, właściwie nie odczujemy różnicy w porównaniu z modelem na drucie, a dodatkowo ten na drucie to słuchawki plus kabel, a tu kabla brak (albo jest USB-C, który na pewno swobodniejszy od analogowego będzie). Także ergonomia, wygoda stoją tutaj na bardzo przyzwoitym poziomie. Robi różnicę łezka, coś do czego przyzwyczaił nas producent, stosując w wielu średnio i z najwyższej półki nausznicach kształt muszli przypominający łezkę. To według mnie optymalny kształt, optymalny zarówno pod kątem ergonomicznym (chowamy nawet wielgachne uszy, dobrze przyleganie do głowy, brak ucisku), jak i w zakresie sonicznym… ukształtowanie sprzyja uzyskaniu optymalnego efektu brzmieniowego, myślę że to jeden z patentów, którym flagowe HiFiMANy (HE-k SE) zawdzięczają pierwsze miejsce w moim prywatnym rankingu topowych nausznic. I jakoś nie dziwi mnie duż niższa pozycja, dużo droższych, Susvarna – gdzie kształt inny. Mniejsza. Słuchawki są dobrze wyważone, dobrze leżą na łbie, w ogóle nie odczuwamy, że tam sporo się w tych muszlach dzieje. Sterowanie jest bardzo uproszczone: jeden button, do tego jeszcze jeden wywołujący ładowanie (weryfikujemy stan / ładujemy), na szczęście fizyczne, nie dotykowe, ale też trochę utrudniające kontrolę, bo trzeba wielokrotnie klikać. Jest wejście analogowe dla mikrofonu, jest port USB-C (granie/ładowanie) i to tyle. No jest jeszcze mała dioda informująca o stanie.

Materiałowo standard: elementy metalowe takie jak widelce, pałąk, oraz drabinkowe grille (co nie jest najszczęśliwszym rozwiązaniem, ale konsekwentnie stosowanym przez producenta – nie daje pełnej swobody ustawień) pożeniono z wstawkami z sztucznego tworzywa (obudowy, w które wsuwa się część regulacyjna pałąka, oparta na systemie zapadek; obudowy przetworników) oraz sztucznej skóry (zwężający się przy końcach pasek i zewnętrzna część padów wypełnionych pianką). Także nie ma tu poziomu skóra, drewienko, „full metal jacket”, prezentowanego przez topowce, ale to na tym poziomie właściwie standard – mało kto wychyla się w takich realiach obecnie, nie to co kiedyś, gdy słuchawki były obok, jako uzupełnienie, przed boomem. Wtedy w takim budżecie można było oczekiwać atłasów. Teraz już nie. Tak czy inaczej nie ma się do czego przyczepić, bo spasowanie, jakość całości, trwałość stoi na poziomie, generalnie jest lepiej od budżetowych Sundara, które mają tendencję do szybkiego zużywania się. Te, posłużą nam dłużej, a biorąc pod uwagę ich „przenośność” wytrzymalsza, pewniejsza konstrukcja jest czymś oczekiwanym i wymaganym.

Na możliwościach wbudowanej elektroniki nie oszczędzano. Oj nie – jest tu wszystko pod kurek: moduł BT przyjmie wszystko naj… aptX HD, ale także LDAC (Sony), a nawet świetny, ale też egzotyczny HWA (LHDC). Także nic, tylko strumieniować w najlepszej możliwej obecnie do uzyskania jakości (no ok, na upartego można by jeszcze chcieć Low Latency Codec – to mogłoby się przydać nie tylko w muzyce, ale wspomnianych grach czy kinie… tyle, że jakoś z synchronizacją problemów nie ma, więc w sumie nie ma co stękać). Moduł, jak już napomknąłem, odznacza się znakomitym zasięgiem i stabilnością pracy. U mnie w chałupie, gdziekolwiek bym nie był (strumieniowanie z kompa Core Roon – „centralne” pomieszczenie) grało stabilnie, czysto, bez artefaktów, bez przerw. Super! Na tabliczce mamy 10 metrów, czyli jak standard nakazuje i zachowawczo zapisano w specyfikacji, ale to jest te 10 metrów faktycznie i to przez nawet 2 ściany. Także naprawdę daje tutaj bez druta radę strumieniom. W mieście (gdzie słuchanie jest jw. daremne) też mimo licznych przeszkadzaczy stabilnie sygnał trafia tam, gdzie trzeba. Dalej jest jeszcze ciekawiej – zastosowany przetwornik C/A to kość konwertująca sygnał 24 bitowy o maks. częstotliwości próbkowania na poziomie 192 KHz, a jeszcze do tego mamy MQA pełne origami w standardzie. To na pewno ważne marketingowo, w sumie powiem Wam, że jak krytykuję (bo zasługuje) MQA to w takim produkcie, mobilnym, czy przenośnym, to całe origami ma sens. Grając via BT i tak sygnał podlega dużym zmianom, jest konwersja, jest stratnie (a MQA JEST STRATNE) i to tutaj pasuje. Jakby nie patrzeć historycznie MQA miało nam zaoferować wysokiej jakości dźwięk ala hires w sieciach mobilnych, na smartfonach, przy znacznym ograniczeniu pasma, w ramach stosunkowo niewielkich paczek danych do wykorzystania w pakietach abonamentowych. Także tutaj nie marudzę, popieram i niech se jest, w końcu Tidal / Roon to ichnie królestwo i jedyna, tak naprawdę, licząca się na rynku rzecz obsługująca origami.

Akumulator ładuje się dość długo – 2 i pół godziny to jak na dzisiejsze standardy szybkiego uzupełniania zapasu sporo. Musimy zatem uzbroić się w cierpliwość. Z deklarowanych 10 godzin, jak napisałem, uzyskamy godzin 8 na baterii, przy czym zaznaczam, że słuchane było w zakresie min. 60, maks. 80% poziomu. A właśnie, jeszcze jedno, o czym chyba nikt wcześniej nie wspominał. Wbudowany amp. Mobilne wzmacnianie sygnału kojarzy nam się z rachitycznym, na pewno nie bardzo głośnym graniem. Tu jest inaczej. Tu amplifikacja wbudowana daje radę! Przetworniki orodynamiczne, łase na moc, mają optymalne warunki do pokazania swoich niemałych możliwości. Gra to zdecydowanie głośno, nawet bardzo i dobrze, bo jesteśmy konstrukcyjnie skazani na to, co w muszlach siedzi. Na szczęście producent nie popełnił błędu, nie dał czegoś, co marnowałoby potencjał reszty – wręcz przeciwnie. Nawet na najwyższym poziomie (za głośno) nie ma żadnego przesterowania. Także tak, pewnie dlatego wynik czasowy niespecjalnie chwalebny, ale w moim odczuciu to nie jest wada. Zakres zastosowań, ze słuchaniem w miejscach z łatwym dostępem do gniazdka, do tego raczej w profilu „pół-stacjonarnym” niweluje ten względnie krótki czas pracy jako coś uprzykrzającego życie. Czas ładowania mógłby być natomiast zdecydowanie krótszy (w specyfikacji nie ma mowy o fast charge).

 Specyfikacja:

Obsługiwane kodeki: aptX HD, LDAC (Sony), HWA (LHDC)
Parametry dźwięku: 24/96 (BT), 24/192 (USB)
Pasmo przenoszenia: 8 – 55 000 Hz*
Impedancja: 35 Ω*
Skuteczność: 103 dB
Złącza: mikrofonowe stereo 3,5 mm, USB-C
Masa: 460 gram
W zestawie: okablowanie, odłączany mikrofon na elastycznym pałąku oraz twarde etui

*aaaaale zakres, no i wysoka skuteczność, pewnie dlatego te przetworniki, mimo że napędzane „z muszli” grają tak potężnie, głośno

Samo sedno

W scenariuszu bezdrutowym to zdecydowanie najlepiej brzmiące słuchawki, pod warunkiem, że za tło robi ciche, spokojne otoczenie. Można wtedy rozkoszować się dźwiękiem, który oceniałbym na zbliżony do tego, który uzyskujemy na podobnej klasy słuchawkach podpiętych do dobrego, budżetowego, słuchawkowego ampa. Mój M1HPA jest kawałkiem świetnie brzmiącego klocka, napędza nauszniki (SE) bez najmniejszego trudu, jest bardzo przezroczysty, nie ingerujący w sygnał, dlatego tak często wykorzystuję go w porównaniach z recenzowanymi klamotami. Brzmienie bez druta, przy wykorzystaniu kodeka aptX (makówy) było satysfakcjonujące. Delikatne uśrednienie, niewielka, odczuwalna gdzieniegdzie kompresja, to wszystko co mogę negatywnego powiedzieć o dźwięku z eteru. Nie macie tutaj żadnego ANC (odcina, ale i zazwyczaj zamula, czy dodatkowo uśrednia), dźwięk płynie w wysokooktanowej postaci do zabudowanej w muszli elektroniki. I gra to bardzo dobrze, słuchanie na hamaku – czysta przyjemność. Wspomniany stacjonarny klocek jest jw lepszy (Anandy w wersji po drucie testowane m.in. na tym Musical Fidelity), ale to nie jest żadna przepaść. Sprawdziłem notatki i nie mógłbym zarzucić wersji bezdrutowej czegoś wyraźnie mniej, gorzej, albo bez. Czy to oznacza, że BT już teraz może być traktowany jako alternatywa dla analogowego czy cyfrowego druta? Nie. Jeszcze nie, ale gigantyczny progres jaki się tutaj dokonuje (największy, porównując inne media) to fakt, daje to nadzieję, że rzeczywistość bezprzewodowa kiedyś się w pełni ziści. Granie ze smartfona (iPhone) nie dawało już takiej satysfakcji, a to przez wzgląd na wykorzystanie tylko podstawowego kodeka SBC (niestety iOS to albo SBC, albo – skądinąd całkiem spoko – AAC). Anandy nie mają wsparcia dla AAC, co jabłkolubów na pewno zaboli, bo mobilnie będzie słabiej, gorzej, choć da się to, to drutem pożenić z iPadem Pro i wtedy mamy… no właśnie, już wspominałem, mamy nowe otwarcie…

      

USB. Transmisja z cyfrowego transportu. Komp, czy jakiś „next-computer” tj. tablet z odpowiednim złączem (parametry) i jedziemy. Robi się fokus. Dźwięk staje się namacalny, bliższy, do tego mamy wrażenie otwarcia (wcześniej to nie przeszkadzało, ale po BT przestrzeń nie jest w taki sposób jak po cyfrowym drucie ukazywana). Nagle jesteśmy obok swojej wychuchanej aparatury za parę, czy naście nawet tysięcy, z dużymi, flagowymi nausznicami i słuchamy z pełnym zaangażowaniem. Wróć. Siedzimy gdziekolwiek z kompem czy iPadem i podpięci via USB doświadczamy tego, co powyżej. Wiecie to jest coś niebywałego! Wzmak, dak stacjonarne, plątanina kabli, plus źródło i te nausznice flagowe skonfrontowane z minimalizmem czegoś, co tak naprawdę robi dźwięk w obejmującej uszy muszli. Ale jak? Ano tak. To pokazuje jak daleko zaszliśmy, jak obecna technologia cyfrowa rozwinęła się i co już dzisiaj ma nam do zaoferowania. Jeszcze niedawno narzekaliśmy, że to granie z plików to jednak nie to, że no może nawet wygodne, ale jakościowo? Wiele z zastrzeżeń odnośnie SQ wynikało z nowości, skomplikowania, braku doświadczenia. Dzisiaj jest już inaczej. To dekada (myślę tu o świadomości highfidelity w graniu z pliku, bo iTunes i mp3 to była pierwsza dekada XXI wieku, bardziej konsumpcja, ilość, nie jakość) za pasem. Okrzepło, rozwinęło się i w związku z postępem w technologii cyfrowej (hardware), kodzie (uważam, że kolejna dekada będzie należała do kodu właśnie) osiągnęło punkt na tyle dojrzały, na tyle jakościowo wyśrubowany, że za moment nie będzie z czym (a jest z czym już teraz?) ścigać w zakresie SQ. To przyszłość i „tu i teraz” a Ananda BT pokazują jaki efekt można uzyskać żeniąc średniopółkową konstrukcję planarną z cyfrą.

Dźwięk jest żywy, namacalny, odczuwalny. Rytm, niskie – wprost, szybko, organicznie, mamy ochotę podrygać, gra to naprawdę znakomicie! Dodajcie do tego wspomnianą natychmiastowość – wybitną dynamikę, która w połączeniu z rześkim, otwartym brzmieniem pozwala w każdym gatunku muzycznym zwrócić naszą uwagę i w pełni nas wciągnąć, zaangażować w to, co wpada do uszu. Nie tylko jest to dźwięk poukładany, gdzie wszystko się ze sobą harmonijnie łączy, to jeszcze fenomenalna rozdzielczość po kablu idzie w parze z płynnością przekazu. Tu nic nie przytłacza, czy nie odwraca uwagi, bo właśnie jest na miejscu. Swoim miejscu. Słucha się z prawdziwą przyjemnością i spokojnie można to porównać do systemu stacjonarnego (słuchawkowego), a nawet dobrej klasy stereo opartego na solidnych paczkach. To takie słuchawkowe granie, ale wykraczające poza schemat… powietrze, przestrzeń, wielowymiarowość – coś rzadko spotykanego, bardzo trudnego do odwzorowania na uszach, tutaj tworzy spektakl. Nie ma w tym dźwięku jakiś słabości, a konfrontując z flagowcami mogę powiedzieć tyle: te najdroższe potrafią skraje pasma (HEki SE!) pokazać w pełnej krasie, potrafią zaskoczyć (ułuda, że to musi być dźwięk z zewnątrz, nie ze słuchawek – na Anandach BT efekt incydentalnie występujący, na SE występujący właściwie constans). Przy czym i tu i tam słuchamy z podobnym poziomem emocjonalnego angażu, chcemy więcej i więcej. To jest miara bezwględna, gdy coś wciąga i mamy po prostu ochotę zakładać i słuchać.

Sterujemy poziomem. Wcale nie cicho, głośno, a dopiero na 12

Uniwersalne. Sprawdzą się w każdym gatunku, będzie świetnie i z dawną, klasyką, jazzem, jak i typowo popowym, rockowym czy elektronicznym brzmieniem. Ciężkie dźwięki, death metalowe kapele, no żywioł i jak ktoś miał/ma problem w wyborem słuchawek pod trudne tematy, gdzie mu ucieka duża część przyjemności (i wraca do paczek) to warto posłuchać (szczególnie pod USB drucie). Bez druta łaskawe dla materiału, po drucie warto szukać dobrego jakościowo pliku, bo oddźwięczą się z nawiązką, pokazując potencjał jaki w nich drzemie. Na koniec jeszcze o graniu. Wiadomo, gracz nie zdecyduje się na takie słuchawki, na łeb nie upadł, żeby wydawać ponad 5 koła na coś na uszy, a nie na nową grafikę od NVIDII czy AMD/ATI. Jakby nie było, nowe generacje tego typu ustrojstw kosztują obecnie krocie, nawet porównywalnie, no i wiadomix: grafika i fps jest wszystkim, a dźwięk można sobie budżetowo zorganizować. To zrozumiałe, przy czym jak ktoś łączy pasje (jest muzykolubem wrażliwym na SQ oraz graczem, nawet bardzo okazjonalnym – jak niżej podpisany) to te słuchawki są takim, jakby to powiedzieć, ekstra przyjemnościowym prezentem. Bo nagle okazuje się, że to co dociera do uszu w trakcie rozgrywki jest cholernie istotne. Tak, są dobre gamingowe słuchawki, nie wątpię, które radzą sobie doskonale. Tyle, że to tak jw. przy okazji. Jakość (nawet mimo silnej kompresji, bo nie oszukujmy się, dźwięk jest mocno spakowany w elektronicznej rozrywce) wzmaga immersję, zaangażowanie w to, co na ekranie, a jak jeszcze dodamy bardzo dobry mikrofon… także, to taki dodatek do całości, który może spotkać się z dużym uznaniem ze strony potencjalnego nabywcy.

 

Suma

Nie w pełni mobilne, czy po prostu przenośno-pół-stacjonarne, ale jednak wybitne i właściwie nie mające odpowiedników na rynku. Takie są Ananda BT. To produkt, który podobał się zdecydowanie bardziej w porównaniu do przewodowego modelu. Wszystko bardzie podkręcone, lepsze (via USB), w eterze na poziomie maksymalnym (ale musi być cicho wokół, chyba że słuchamy bardzo głośno, ale to też nie jest rozwiązanie) jakościowo jakiego możemy oczekiwać po tym medium. Wygodne, przyjemne w codziennym użytkowaniu, ze zbyt długim czasem ładowania i akceptowalnym (opisane scenariusze użytkowania) poziomie czasu pracy na akumulatorze. Jako, że całkowicie otwarte, bez ANC, nienadające się do nomadycznego słuchania – nie ten adres. To nie są i nie miały być mobilne odpowiedniki kompaktowych, w pełni składalnych, słuchawek zalinkowanych na wstępie recenzji. Nie. To inna kategoria, oryginalna, czy nawet unikalna. Myślę, że producent celowo umieścił wejście dla mikrofonu i dostosował słuchawki do gameingu, chcąc niejako zasugerować, że to nie jest „on-the-go”. Swoboda? Owszem, ale w ramach ograniczonej przestrzeni, najlepiej osobistej, kameralnej, bez zgiełku.

Znaczek jest, bo doceniam nie tylko kompetencje, ale pomysł. Inaczej, odważnie, na poziomie nie pozostawiającym pola do krytyki.

 

Bezprzewodowe słuchawki planarne HiFiMAN Ananda BT (5295zł)

Plusy
- bardzo dobry, najlepszy dźwięk z eteru, mimo nadal odczuwalnych kompromisów (uśrednienie, kompresja)
- zasięg, stabilność transmisji, wszystkie nowoczesne metody dostarczenia najlepszego jakościowo dźwięku via BT
- wybitne brzmienie po podpięciu transportu via USB. Zyskuje efektor, który w takim połączeniu pokazuje cały potencjał, są lepsze od przewodowo-analogowej wersji wg. mnie
- moc, dynamika, bezpośredniość, szybkość, czystość, czytelność… i jeszcze długo by wymieniać -> patrz recenzja
- wygodne, ergonomiczne
- gaming, mikrofon… super pomysł
- cały system w słuchawkach 

Minusy
- dla jabłkolubów brak AAC
- sterowanie nieco przekombinowane
- długie ładowanie akumulatora, brak fast charge
- nie składają się, spore, nie pod nomadyczne użytkowanie

 

Autor: Antoni Woźniak

To wszystko dzieje się w muszli, w słuchawkach dzieje się

Nie polecam aplikacji Tidala. Zauważalna degradacja dźwięku. Sprawdzone, porównane (generalnie słucham Tidala tylko przez Roona). Fatalnie brzmi, płasko, dźwięk siada, spieprzyli to

Szczerze? Wolę słuchać ze Spotify’a niż Tidala (app vs app)

Granie z tymi nausznicami to prawdziwa przyjemność, spotęgowana że tak powiem

Dodaj komentarz