LogowanieZarejestruj się
News

Smartwatch ważnym elementem mobilnego audio?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
apple-watch-smartwatches-mainstream-02

Sterowanie muzyką z nadgarstka… ktoś tu zaraz napisze, po co, są piloty na słuchawkowym kablu, że to nie ma sensu. Według mnie ma i będzie miało coraz większy sens, a wszystko za sprawą rosnącego udziału usług streamingowych. Serwis dający zdalny dostęp do wielomilionowych zbiorów to przełamanie problemu niewielkiej przestrzeni na utwory, albumy po stronie urządzenia. To także możliwość (już nie potencjalna) słuchania w bardzo dobrej jakości, bez konieczności fizycznego umieszczania muzyki w pamięci odtwarzacza. Rynek sam reguluje zapotrzebowanie na gadżety, reguluje bezlitośnie – nie ma obecnie miejsca na odtwarzacze multimedialne bez dostępu (stałego) do sieci… nie ma nowych iPodów, nie ma nowych Galaxy Playerów, nie ma i nie będzie. Nisza pt. audiofilskie odtwarzacze audio będzie koegzystować na marginesie nie generując zysków, które zainteresowałyby wielkich z branży (jak zwykle wyłamuje się z tego schematu Sony, ale Sony to specyficzna firma, która wprowadza na rynek często genialne, świetne urządzenia, które nie mają szansy się sprzedać – niestety z nowymi Walkmanami będzie, coś czuję, tak samo). Co więcej, ten segment może niebawem znaleźć się w kryzysie za sprawą nieuchronnego uruchomienia serwisu streamingowego przez Apple oraz (ważne!) spodziewanego przejścia przez głównych oferentów tego typu usług na lepszą jakość transmisji (bezstratna kompresja o jakości zbliżonej do tego, co oferuje płyta CD). To ogromny potencjał, bo jak pokazuje doświadczenie ostatnich paru lat, płyta CDA potrafi zagrać znakomicie, w końcu udało się ten typ zapisu dźwięku (czerwona księga, parametry 16 bit / 44 kHz) okiełznać w pełni. To paradoks, bo też fizyczna postać tego, najpopularniejszego sposobu zapisu muzyki, czytaj – płyta kompaktowa – nieodwołanie odchodzi w niebyt.

Czymś, co ją zastąpiło (już teraz i zaraz, o czym dalej) są pliki. Te sprzedawane (to też już powoli przeszłość, patrz zmiany w dystrybucji jakie zachodzą, wyniki badań rynkowych są tu jednoznaczne) oraz te strumieniowane w ramach abonamentu (względnie za darmo z reklamami). To już się stało i patrząc na rynek masowy, branża dość szybko dostosowała się do tych wymagań vide gigantyczny wzrost segmentu słuchawkowego, notującego fantastyczne wyniki. Zmiana sposobu słuchania muzyki, zmiana sposobu już nie gromadzenia a właśnie dostępu i udostępniania muzyki, niesie ze sobą oczywiste, często radykalne zmiany w zakresie sprzętu audio. Tym najbardziej radykalnym, nowym elementem będzie według mnie smartwatch, smartwach jako idealne uzupełnienie transportu (odtwarzacza ze stałym dostępem do sieci), interfejs, a także (w niektórych scenariuszach) autonomiczne urządzenie audio, pozwalające zastąpić klasyczne grajki. Ludzie to kupią, bo to wygodne, bo zmienia całkowicie sposób słuchania muzyki, na taki który jest już teraz najpopularniejszy, najczęściej wybierany (jaka platforma obecnie jest najczęściej wybierana w przypadku słuchania muzyki? Odpowiedź: YouTube).

Smartwatch może mieć mnóstwo zastosowań, potencjał jaki kryje się w elektronice osobistej, ubieralnej jest gigantyczny. Nie mam co do tego wątpliwości. W końcu na rynku pojawią się udane, użyteczne, dopracowane rozwiązania tego typu i jak wyżej, domkną temat dostępu do muzyki, nowego sposobu konsumowania, korzystania z tej formy kultury. Patrząc na zmiany jakie zachodzą w serwisach, w rozgłośniach internetowych (gigantyczny wręcz progres jaki ostatnio można zaobserwować w tym zakresie – coraz więcej rozgłośni nadaje w jakości zbliżonej do CDA, pojawiają się pierwsze radia hi-res!) i zestawiając je z rozwojem elektroniki użytkowej widzę świetlaną przyszłość przed tytułowym gadżetem. To będzie ten ważny, bo pozwalający na bezproblemowe nawigowanie po zbiorach, sterowanie odtwarzaniem, a także (dzięki notyfikacjom, funkcjom społecznościowym i czym tam jeszcze) na nowe, popularne sposoby konsumowania treści mulitmedialnych, element dopełniający dwa, obecnie najpowszechniejsze, najczęściej używane produkty audio – smartfon/tabletofon oraz słuchawki. 

Nowy Apple Watch ma zastąpić popularnego niegdyś (tak, tutaj kwestia paru lat wydaje się zamierzchłą prahistorią) iPoda. Będzie miał niby śmiesznie małą przestrzeń na dane audio (2GB), będzie także interfejsem iPhone dostępnym natychmiast, wygodnie, uwalniając nas od konieczności sięgania po telefon. Wszystko to, co oferuje iPhone będzie mogło być uruchamiane, sterowane, nawigowane z poziomu smartwatcha. W przypadku audio to jw. kluczowy element, który da nam dużo większe możliwości od obecnie stosowanego, prostego sterowania z pilota zamontowanego na kablu. Możliwości interfejsów głosowych, rozwiązania typu Siri czy Google Now nie są w stanie obecnie zapewnić precyzji, nie mówiąc już o jakimkolwiek zobrazowaniu tego, co dostępne. To (będzie) uzupełnienie dla niewielkiego ekranu na nadgarstku (nawigowanie właśnie) i będzie także dostępne za pośrednictwem inteligentnego zegarka (np. głosowy wybór określonego utworu). Korzystam na co dzień z funkcji sterowania wbudowanej w mojego Pebble (dowolna, aktywna aplikacja, uruchomiona w telefonie), steruje odtwarzaniem z komputera (iTunes z wtyczką Bitperfect, Spotify… czekam na WiMPa HiFi i będzie komplet), mimo ograniczeń aplikacji dla zegarka oraz jego możliwości prezentacji danych to (już) idealne uzupełnienie dla cyfrowych źródeł: smartfona, tabletu czy komputera. A to dopiero początek. Nowe urządzenia tego typu pozwolą na więcej, pozwolą na (jak produkt Apple) autonomiczne odtwarzanie muzyki (w tle) podczas fizycznej aktywności, wtedy gdy nie będzie czasu, okoliczności pozwalających na skupienie się na lepszej jakościowo muzyce. Czy iPod Shuffle nie ma sensu? Oczywiście, że ma jako właśnie takie, proste, ultraprzenośne źródło muzyki i pewnie (niech zgadnę) będzie ostatnim iPodem, który w końcu zniknie z oferty właśnie za sprawą jabłkowego zegarka, może 2 generacji, a może już pierwszej… kto wie? Idąc dalej, fizyczny pilot do sprzętu audio? Zastąpi go watch.

Wraz z tymi zmianami niewykluczone, że zmienią się same słuchawki. Pilot (związane z nim problemy z kompatybilnością oraz teoretycznie nie pomijalnym wpływem na jakość brzmienia) odejdzie w niebyt. Kto wie, może zniknie sam kabel, który zwyczajnie przestanie być potrzebny? Piszę o masowym zjawisku, zastępowaniu słuchawek na kablu tymi bezprzewodowymi. Patrząc na ofertę rynkową, widzę, że ostatnie dwa lata to gwałtowny rozwój oferty w segmencie bezprzewodowych słuchawek, to w ogóle (patrząc szerzej) już nie ciekawostka a alternatywa dla transmisji przewodowej. Dzisiaj już nikt się nie dziwi, że taki high-endowy Devialet potrafi via WiFi zagrać na prawdziwie high-endowym poziomie. Nikt tego nie podważa, nie deprecjonuje, nie kwestionuje. Co więcej, patrząc na popularne sposoby korzystania z multimediów, z wideo oraz audio, wyraźnie widać, że przyszłość faktycznie należy do transmisji bezprzewodowej – AirPlay, Chromecast to coś, co staje się alternatywą nie tylko w budżetowych urządzeniach, ale także (coraz częściej) pojawia się w produktach z wyżej półki, w HiFi, a nawet w high-endzie (popatrzcie na Arcama choćby, na Naima… Mu-so… a to tylko dwa przykłady z brzegu). Przypadek? Nie zapominajmy przy tym, że taki watch samograjek będzie wymagał transmisji bezprzewodowej, tzn. będzie parowany ze słuchawkami wireless. Stąd, zapewne, czekająca nas niebawem eksplozja tego typu produktów, które będą niezbędnym (względnie ważnym, istotnym) elementem wyposażenia użytkownika smartwatcha.

Smartwatch to coś, co będzie stanowiło niezbędny element mobilnego toru. Tak, jest szansa na takie spopularyzowanie tego gadżetu, bo jego umiejscowienie w takiej roli, jak wyżej opisana, wydaje się zasadne, sensowne i co najważniejsze pożądane przez konsumentów. Możliwości transmisji o bardzo niskich opóźnieniach o odpowiednio dużym transferze są już opanowane, są dostępne. Wystarczy spojrzeć na parametry najnowszych wersji aptX (opóźnienia rzędu 2-5ms, transfer na poziomie 1200-1300kbps), aby uświadomić sobie, że to faktycznie może być przyszłość jaka nas (już niebawem) czeka. Rezygnacja z kabla, albo (co bardziej prawdopodobne) alternatywa pod postacią bezprzewodowości, w przypadku audio staje się rzeczywistością, nie mrzonką. Układy Bluetooth 4.0 LE pozwalają na tak dalece idącą redukcję zapotrzebowania na energię, że także w tym zakresie można już dzisiaj uzyskać zakładane rezultaty (długi czas działania, dobra jakość). To wszystko dostępne jest już teraz, a zaraz rynek zaleje nowa kategoria urządzeń, urządzeń, które wbrew pozorom będą (wg. mnie) miały duży wpływ na branżę audio, na zmiany jakie właśnie się w niej dokonują.

Pebble przygotowuje nowy zegarek & platformę (2015). Nasze 3 grosze…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zdjęcie 5

Testujemy zegarek Pebble (jedyny smartwatch zasługujący na miano zegarka, na marginesie), który niebawem doczeka się omówienia na naszych łamach. Mam sporo uwag pod adresem tego urządzenia, ale generalnie jestem na „tak”. To coś, co faktycznie ułatwia życie (ot, pierwszy przykład z brzegu… robimy przelew i… wcześniej trzeba było sięgać po telefon, aby odebrać sms-a z kodem, teraz wystarczy rzut okiem na nadgarstek), jest praktyczne, sprawdza się w codziennym użytkowaniu. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, pierwsze wrażenia były raczej na „nie”, zresztą pisałem o tym parę miesięcy temu. Wersja z metalową kopertą i paskiem prezentuje się naprawdę dobrze, model plastikowy zaś to po prostu taki swatch, tyle że inteligentny i to działa. Nie rozumiem idei promowanej przez wielu producentów, polegającej na władowaniu do malutkiego, naręcznego komputerka wszelkich funkcji, opcji, interfejsów (tak, piję do Apple w tym momencie, ale nie tylko vide propozycje Samsunga, LG czy Sony), nie rozumiem kompromisów ergonomicznych (Moto360, które przez moment testowałem, to kompletny niewypał… ten zegarek jest stanowczo za duży!), nie rozumiem jak można za takie uzupełnienie osobistej elektroniki żądać równowartość średniej, albo wysokiej klasy smartfona. To znaczy, żeby nie było niedomówień, smartwatch premium może kosztować nawet 10 000, byleby robił to co trzeba w perfekcyjny sposób. Jednocześnie model dla mas powinien cechować się podobną użytecznością, perfekcyjnie realizując to, co moim zdaniem powinno stanowić główną cechę takiego urządzenia: ułatwianie życia użytkownikowi, uwalnianie go od konieczności korzystania z telefonu, wtedy gdy jest to użyteczne i wskazane. To jest według mnie clou, dodajmy do tego odmierzanie czasu oraz maksymalnie długi czas działania na baterii i mamy smartwatch’a idealnego.

Pebble realizuje wg. mnie najlepiej tę ideę, stając się przydatnym akcesorium, a jednocześnie alternatywą dla klasycznego zegarka. Żaden, powtarzam żaden z dostępnych obecnie smartwatch’y nie może być uznawany za zastępstwo dla zegarka… czas działania, słaba ergonomia, wygląd dyskwalifikuje te wszystkie urządzenia wg. mnie już na starcie. Niektóre, jak wszystkomający Gear S od Koreańczyków, robią wrażenie – to majstersztyk inżynierii, gdzie w naręcznym gadżecie umieszcza się zminiaturyzowanego smartfona, tworząc autonomiczny sprzęt, który samodzielnie może zastąpić coś, czego do tej pory nie udało się niczym zastąpić. Tyle, że wspomniane kompromisy przekreślają zalety takiego produktu i według mnie są …niepotrzebne. Nie potrzebujemy naręcznego smartfona, bo ten nigdy nie będzie tak funkcjonalnym urządzeniem co telefon. Dodatkowo nie ma szans na to, by takie rozwiązanie mogło zapewnić odpowiednio długi czas działania, a mówimy o czymś co trzeba na siebie zakładać, to nie smartfon, którego po prostu wyciągamy z kieszeni. To bardzo, bardzo ważne, a wydaje się że zupełnie pomijane przez producentów zagadnienie.

Nowy Pebble będzie lepszy. Ma działać jeszcze dłużej na baterii (w trybie, nazwijmy go, pasywny, gdy głównie odczytujemy informacje na zegarku, nie korzystając np. z opcji zdalnego pilota, aplikacji które często uaktywniają się, wymagając interakcji z użytkownikiem, ten czas obecnie wynosi 6-7 dni, przy bardziej aktywnym ok. 5), nie ma mieć tak ograniczonej pamięci na aplikacje (obecnie 8 slotów), ma być lepiej wykonany, z lepszych materiałów i zapewne droższy. Pebble ma ambitne plany i nic dziwnego, że ma. Ktoś, kto odniósł tak spektakularny sukces (zbiórka na Kickstarterze, jedna z najbardziej udanych, następnie ponad milion sprzedanych zegarków), ma takie zaplecze developerskie (25 000 programistów …to absolutny rekord, najbardziej i najlepiej wspierana platforma dla tego typu produktów na rynku), ma bazę ponad 6000 aplikacji (kolejny, nie pobity rekord) może snuć ambitne plany. I powinien, patrząc na to czego zaraz będziemy świadkami. Z racji dostępu do najnowszych urządzeń Apple, pewnie szybko przeczytacie na naszych łamach recenzję Apple Watch’a, urządzenia wg. mnie bardzo kontrowersyjnego (założenia oraz to co pokazano, pozwala na pierwsze oceny). Nie będzie „hejtowania”, nie będzie naigrawania się z użytkowników jabłkowej elektroniki (choć sam lubię się z siebie samego nabijać, także z tego powodu), będzie maksymalnie rzetelny opis zegarka z oceną praktyczności, przydatności nowego gadżetu Apple. I to będzie, zapewne, główny konkurent dla nowego Pebble. Zresztą, biorąc pod uwagę to co napisałem na wstępie, obecny zegarek może, powtarzam może okazać się dużo przydatniejszym gadżetem, wykorzystywanym na co dzień, niż super zaawansowany produkt z Cupertino.

Tym, co ma wyróżniać Pebble, będzie w odróżnieniu od Apple czy Google (Android Wear) skoncentrowanie się nie na odpowiednikach aplikacji oraz usług i funkcjonalności smartfonów, tworzeniu analoga telefonu w formie zegarka, a na użyteczności samego zegarka. Nowa platforma ma być zupełnie inna, nastawiona na praktyczność samego ZEGARKA i takie podejście uważam za wszech miar słuszne, taki pomysł może przynieść w efekcie produkt, który w odróżnieniu od konkurencji będzie miał SENS. Zegarek musi wyróżniać się pewnymi cechami, które są zwyczajnie nie do pogodzenia z – właśnie – naręcznym telefonem. Musi, bo w przeciwnym razie dostaniemy coś, co może fajnie prezentuje się na reklamach, na prezentacjach, konferencjach, ale w codziennym użytkowaniu jest zwyczajnie do kitu. Poza tym, taki zegarek jak Pebble jest po pierwsze czasomierzem, po drugie dopiero całą resztą. To właściwe ustawienie proporcji, położenie akcentów, pozwalające ocenić produkt jako użyteczny, funkcjonalny, alternatywny dla dotychczas użytkowanego, klasycznego zegarka. Warto na koniec nadmienić, że w pracach nad nową generacją Pebble bierze czynny udział ok. 100 inżynierów, w tym osoby z doświadczeniem w opracowywaniu bardzo dobrego, ale nie mającego szczęścia webOSa oraz ludzie, którzy pracowali wcześniej dla LG, w dziale mobilnym. Ciekawe co z tego wszystkiego wyniknie? To nie ma być bezużyteczny gadżet w przypadku braku parowania z telefonem, jednocześnie nie ma zamienić się w smartfona na nadgarstku. Kończąc, wypada zadać konkurentom Pebble, parę kłopotliwych pytań:

Po co w zegarku ekran dotykowy?

Po co w zegarku telefon?

Po co w zegarku kolorowy wyświetlacz o wysokiej rozdzielczości?

» Czytaj dalej

Google Cast – ciekawa alternatywa dla AirPlay

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Google cast for audio

Google po niemałym sukcesie jakie odniósł Chromecast, niewielki, tani adapter HDMI z funkcją strumieniowania z przeglądarki oraz kompatybilnych aplikacji, wprowadza swój odpowiednik technologii strumieniowania – głównie dźwięku (dlaczego dźwięku… o tym przeczytacie dalej) – AirPlay firmy Apple. Od strony zasady nic się tutaj nie zmienia – nadal strumieniujemy z dowolnego komputera, handhelda z aplikacji pozwalającej na streaming. Zmienia się adresat. Nie chodzi o odbiornik telewizyjny, nie chodzi o Chromecasta, a o konkretne urządzenia współpracujące z Google Cast. Zapytacie jakie? Bardzo dobre pytanie, bo w tej chwili praktycznie nie ma takich urządzeń na rynku. Nie ma, ale będą, a precyzyjniej mogą już nawet na sklepowych półkach stać, tyle że aby obsłużyć nową technologię potrzebują stosownego upgrade oprogramowania. Dwie duże firmy z branży już zapowiedziały kompatybilność swoich produktów z Cast.

Te firmy to Sony oraz Denon. Obu producentów oferuje sprzęt wspierający AirPlay i chce poprzez odpowiednią aktualizację uzupełnić funkcjonalność głośników bezprzewodowych, amplitunerów oraz innych urządzeń sieciowych audio o technologię Google. Sony w ogóle ostatnio angażuje się bardzo mocno w promowanie rozwiązań internetowego giganta, widać to praktycznie we wszystkich grupach produktowych. Denon był w awangardzie firm wprowadzających AirPlay (pamiętam reklamy o opłacaniu przez firmę opłaty licencyjnej za AP na rzecz Apple – bagatela 50$ od urządzenia!), jak widać – i dobrze – nie przeszkadza to Japończykom zaoferować klientom uniwersalnych roziązań, które nia są zamknięte w obrębie jednego ekosystemu. Swoje głośniki zaproponuje również LG, które chce zaistnieć na rynku audio, zdominowanym przez konkurencję, co szczególnie bolesne arcykonkurenta, rodzimego Samsunga.

Kluczowe pytanie, na koniec, jak to gra, tzn. jakiej jakości możemy się spodziewać? Tutaj akurat Google jest bardzo enigmatyczne. Mowa jest o transferze w dokładnie takiej samej jakości, którą oferuje urządzenie strumieniujące. Co to oznacza w praktyce? Patrząc na parterów, serwisy strumieniowe, mówimy o stratnych formatach (m.in. TuneIn, Pandora). Nic nadzwyczajnego.  Oczywiście nie wyklucza to bezstratnej kompresji, a może (nawet) czegoś więcej niż 16/44). Tyle, że Google niczego konkretnego w tej sprawie nie mówi. AirPlay jest ograniczone do 16 bitów. Jak jest w tym wypadku? Informacja o strumieniowaniu z chmury niczego nie wyjaśnia, choć sugeruje uniezależnienie od sztywnych parametrów przesyłu (Google zaznacza, że transfer ze zdalnego serwera ma zapewnić lepszą jakość… co konkretnie nie tłumaczy, w jaki sposób ma być, właśnie, lepiej, ale też jw. może oznaczać transfer o dowolnej, wynikowej jakości). Być może, przez analogię, chodzi tutaj o podobne rozwiązanie do jabłkowego, dostępne w ramach iTunes Match… porównanie plików (chodziłoby o własne zbiory), z tymi oferowanymi np. w sklepie Google (firmowa aplikacja muzyczna oraz serwis oczywiście obsługują Cast) i strumieniowanie ich bezpośrednio ze zdalnego serwera. W takim wypadku smartfon, tablet czy komputer staje się wyłącznie pilotem, kontrolerem do odtwarzania, nie biorąc udziału w samym transferze audio. Tak to wygląda w przypadku wideo w Chromecast. Niekoniecznie mamy lepszą jakość (choć może tak być jak najbardziej, taki np. USB Player Pro odtwarza DSD, 24 bity, wysokie częstotliwości próbkowania), natomiast dużym plusem jest oszczędność energii po stronie wykorzystywanego do sterowania urządzenia. Pytanie kiedy i czy Google doda opcję odtwarzania bezpośrednio (mirror) z handhelda, komputera? W przypadku wideo (strumień obrazu z dźwiękiem) jest to możliwe już teraz, zapewne z audio będzie podobnie. Podsumowując, wydaje się to bardziej uniwersale rozwiązanie od AirPlay’a, co więcej dające potencjalnie przewagę jakościową oraz uniezależniające nas w pewnym stopniu od konkretnego ekosystemu (z zastrzeżeniem, że głośnik, odbiornik, odtwarzacz musi wspierać Google Cast for Audio). W przypadku technologii Apple handheld jest często niezbędnym ogniwem, to z niego strumieniowany jest dźwięk (oraz obraz). Możliwe jest strumieniowanie z chmury czy lokalnego serwera, ale dana aplikacja, dany sprzęt musi taką funkcjonalność oferować. Google jest tutaj bardziej otwarte, a brak ograniczeń jakościowych może być kluczowym argumentem, największą przewagą cast nad AirPlay’em.

YouTube Music Key – Google uruchomi własny serwis subskrypcyjny, na bazie YouTube

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
youtube-logo-oblique-650px

YouTube to obecnie najpopularniejszy, globalny serwis muzyczny. Pomyślany pierwotnie jako usługa strumieniowania wideo, z muzyką w tle, dzięki ogromnej popularności, stał się pierwszym źródłem audio z Internetu. I nie chodzi tutaj o klipy, bo te wbrew pozorom wcale nie są tu najważniejsze …wiele muzyki zapisanej na serwerach YT to pojedyncze piosenki, bądź całe albumy bez obrazka. To pewna aberracja – w końcu YouTube był wymyślony do czegoś zupełnie innego, miał być platformą dla krótkich filmików, właśnie wideoklipów, a obecnie jest najpopularniejszym źródłem multimediów z sieci na globie. I to pomimo interfejsu, konstrukcji dopasowanej przede wszystkim do konsumpcji treści wideo, nie audio. Wystarczy spojrzeć, a raczej posłuchać, jaką to jakość oferuje typowy streaming z tego serwisu. Jednak, podobnie jak to ma miejsce z mp3, nie jest to element krytyczny, wręcz przeciwnie, większości to zupełnie nie przeszkadza. A przynajmniej nie przeszkadzało, na szczęście (właśnie, na szczęście, bo to że przyjdzie płacić stosunkowo niewiele za dostęp jest wg. mnie małą ceną za postęp w dziedzinie jakości oraz funkcjonalności / wygody) to się niebawem zmieni, to znaczy dla wszystkich tych, którzy woleliby słuchać i oglądać w przyzwoitej jakości nadchodzą oczekiwane zmiany.

YouTube Music Key to usługa, która ma zdyskontować popularność jaką się cieszy YT, ma być płatnym serwisem z bardzo prostym systemem pobierania opłat. Za 9.99$ (ma być, przynajmniej tyle na razie wiemy, jedna, płatna opcja z pełnym dostępem) będziemy mogli dowolnie korzystać z Music Key, to znaczy korzystać z zasobów Google Play (ciekawe co się z nim, na marginesie, stanie?) oraz z tego, co oferuje YouTube, bez ograniczeń. Mówi się o wyselekcjonowaniu materiałów lepszej jakości, poza tym użytkownik otrzyma możliwość odtwarzania na wszystkich swoich urządzeniach (komputery, handheldy, AV/HiFi) muzyki bez reklam, możliwość zapisu piosenek oraz wideo na urządzeniu (tryb offline), wreszcie interfejs przygotowany z myślą o odtwarzaniu wyłącznie muzyki (bez wideo) wtedy, gdy chcemy odtwarzać materiał audio w tle, podczas pracy, lub po prostu bez konieczności uruchamiania ekranu (taki tryb zapewne zagości w amplitunerach AV, będziemy sterować odtwarzaniem za pomocą aplikacji, telewizor będzie mógł być przez cały czas wyłączony… już teraz niektóre z serwisów, produktów oferują taką możliwość).

Kiedy usługa wystartuje? Pierwotnie model subskrypcyjny w przypadku YouTube miał wystartować jeszcze w 2013 roku. Google zmieniło koncepcję, promując Google Play, co z perspektywy czasu wydaje się niezbyt szczęśliwym wyborem. Google Play nie oferuje bowiem nic ponadto, co konkurencja, niczym się specjalnie nie wyróżnia. To YouTube ze swoim gigantycznym zasięgiem, supremacją w zakresie strumieniowania wideo (oraz jw. audio) jest idealną platformą do wypromowania własnej usługi strumieniowej na globalną skalę. Na szczęście dla Google, główni rywale, mam tu na myśli przede wszystkim Apple, ale także Microsoft, całkowicie zaprzepaścili szansę na wprowadzenie swoich, konkurencyjnych produktów na rynek. Apple co prawda wytrwale negocjowało z wytwórniami, kupiło w między czasie Beats Audio (z ichnim serwisem strumieniowym), MS przejął Nokię (własne usługi tego typu, plus Zune/Xbox Live), jednak to wszystko nie doprowadziło do jakiś radykalnych zmian układu sił w tym segmencie. Serwisy strumieniowe (płatne) to nadal w dużej mierze terra incognita, potencjał tego przyszłościowego sposobu dystrybucji treści jest gigantyczny, nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Pytanie, komu uda się zdominować ten rynek. Piszę o dominacji, bo nie mam wątpliwości, że każdy z wielkich marzy o takiej właśnie sytuacji. Dla Google jest to o tyle istotne, że wraz z rozwojem swoich usług strumieniowych wzrośnie udział androidowej platformy w generowanym przez handheldy ruchu w sieci (w statystykach sprzęt na Androidzie wypada słabo, w porównaniu z Apple wręcz bardzo słabo w tym względzie), poza tym będzie to istotne (o ile globalne, powszechne, popularne niczym YT dzisiaj) źródło dochodów. 

Apple rzecz jasna nie składa broni. Bardzo jestem ciekaw tego, co zaprezentuje jabłczana firma w najbliższym czasie, podczas jesiennych konferencji… Beats Audio może być kluczowym elementem nowej strategii, a jak pokazują nowe produkty (słuchałem Beats Solo 2 i… cholera… te słuchawki to niebo a ziemia, w porównaniu do plastikowego gie, jakim był poprzedni model, model grający w tak karykaturalny sposób, że mógłby być przykładem jak nie należy projektować słuchawek, w ogóle produktów audio) może to być coś naprawdę przełomowego. W końcu mówimy o setkach milionów użytkowników. Dobrze, że Apple wyrasta poważna konkurencja (tytułowy Music Key). Tutaj nie ma drogi na skróty, to co obecnie oferuje Apple, tzn. tradycyjny kramik z muzyką w kompresji stratnej oraz usługi powiązane typu iTunes Match (iRadio miłosiernie przemilczę, to kompletny niewypał wg. mnie) są całkowicie de mode, to przeszłość, czas na radykalne zmiany. Konkurencja ze strony Google (niestety Microsoftu tutaj nie widzę, a szkoda bo ich combo Zune/Xbox Live mogło swego czasu nieźle namieszać, ale to już się chyba nie stanie) będzie wielka, na pewno nie uda się w prosty sposób „przenieść użytkowników iTunes” do nowego serwisu (-ów?). Być może jakimś rozwiązaniem byłoby (na to Apple może sobie pozwolić) zaoferowanie streamingu audio w pakiecie z całą resztą (system, praktycznie całe firmowe oprogramowanie oraz sprzęt) bez dodatkowych opłat, jako integralna część ekosystemu. Ekosystemu obejmującego hardware, software oraz treści. Każdy do tego dąży, choć w różny sposób, w przypadku firmy z Cupertino taki ruch wpisywałby się w dotychczasową politykę i mógłby przynieść pożądane skutki. Google nie może opóźniać startu swojej usługi, wg. mnie graniczną datą jest końcówka 2014 roku. Wtedy to co pokaże Apple będzie stanowić konkurencję na rynku dla każdego, oferującego podobne usługi, poza tym nie zapominajmy o rosnących udziałach innych graczy (Spotify, Pandora oraz rosnący w siłę WiMP). W końcu zrobi się tłoczno, trzeba będzie bić się o klienta, dla kogoś kto zaoferuje streaming w pakiecie, jako darmowy dodatek do własnego ekosystemu (i nie mam tu na myśli opłaty dostępowej, to w sumie nie najważniejszy, choć istotny element), darmowy w sensie transferu bez ograniczeń, roztaczają się złote perspektywy – taki ktoś, moim zdaniem wygra ten wyścig, zdominuje ten segment. Jeżeli (przy okazji) zaoferuje bezstratną jakość, tym lepiej dla nas. Nie będzie to (chyba jednak) kluczowy element takiej usługi, będzie to coś „przy okazji”.

 

Recenzja przenośnego DAC/AMPa Beyerdynamic A200p ze słuchawkami DT880

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
A200+DT880_19-kopia

Zapowiadałem niedawno ten test. Do redakcji trafił zestaw Beyerdynamika składający się z przenośnego DAC/AMPa A200p oraz słuchawek nausznych DT880 w wersji 32Ω. Słuchawki są mi dobrze znane, choć wcześniej miałem do czynienia z wersją 250Ω, a dość krótko korzystałem z wersji 600Ω. Bardzo lubię te słuchawki i pewnie w końcu wejdą one na stałe do naszego redakcyjnego menu obejmującego kilka modeli referencyjnych, sprzętu odniesienia używanego do porównywania nadesłanych do nas nauszników. Tytułowe słuchawki cenię za bardzo naturalne, bardzo przyjemne w odbiorze brzmienie, niezły wgląd w nagranie, przy zachowaniu muzykalności płynącej ze słuchania praktycznie każdego gatunku, praktycznie na byle czym. To uniwersalne słuchawki, bezpieczny wybór dla każdego, kto chce dobre, jeszcze niezbyt drogie nauszniki, które poza bardzo ładnym graniem gwarantują wysoki komfort użytkowania. Wygoda stoi tu na wysokim poziomie, słucha się godzinami bez objawów jakiegokolwiek zmęczenia. Wspominam na wstępie o słuchawkach, bo to nie one będą głównym bohaterem niniejszej recenzji. O 880-kach napisano wystarczająco dużo, nie ma tu nad czym się rozwodzić, to bardzo dobry partner dla praktycznie każdego wzmacniacza, odtwarzacza, coś, co można brać w ciemno… wiele osób słuchających sporo muzyki na słuchawkach ma właśnie ten model Beyersów i raczej nie odczuwa potrzeby poszukiwania czegoś innego. A to – cóż – chyba najlepiej charakteryzuje produkt. Oczywiście są lepsze, a nawet dużo lepsze słuchawki, choć aby zachować właściwą skalę, proporcje, nie jest ich tak wiele, a cena tych lepszych to nierzadko pięciokrotność, sześciokrotność sumy jaką wydamy na nowe DT880.

Głównym bohaterem naszego najnowszego artykułu jest DAC/AMP Beyerdynamic A200p, który sprzedawany jest w Europie pod szyldem niemieckiej marki. W Azji, ten sam produkt zwie się Astell & Kern AK10 i stanowi alternatywę dla znakomitych odtwarzaczy osobistych koreańskiego rivera. Nie ma chyba sensu dociekać z czego tego wynika, bo AK jest całkiem nieźle rozpoznawalnym producentem na Starym Kontynencie, dodatkowo kojarzy się z najwyższej klasy urządzeniami przenośnymi. Oczywiście Beyerdynamic to firma z tradycjami, jej słuchawki od wielu lat oferowane są na naszym, europejskim rynku, wiele z konstrukcji to jedne z najlepszych nauszników jakie możemy nabyć w sklepach. Może więc Koreańczycy uznali, że straszni z nas tradycjonaliści, konserwatyści i będzie lepiej dla tego, najtańszego w ofercie produktu, jeżeli pojawi się pod skrzydłami jakiejś znanej, europejskiej marki? W sumie nie ma to większego znaczenia, choć dla użytkowników w UE oznacza to tyle, że w sprawie wsparcia, dodatków (tj. kabelek 30 pin dla starszych handheldów Apple) należy kontaktować się raczej z Koreańczykami. Podsumowując, to klasyczny OEM, pytanie, czy poza Beyerdynamikiem ktoś jeszcze nie skorzysta i nie wypuści tytułowego sprzętu pod swoją marką (może jakiś wielki producent elektroniki użytkowej… ostatnio spory ruch w branży, Apple kupuje Beats Audio, Samsung, Microsoft&Nokia też mocno się angażują w różne przedsięwzięcia związane z przenośnym graniem)?

A200p jest czymś, co w zamyśle twórców ma stanowić alternatywę dla DAPów… nie chcesz odtwarzacza audio, a jednocześnie nie chcesz rezygnować z bardzo dobrego brzmienia? Ok, mamy coś dla Ciebie. Powiedzmy sobie szczerze – jest mało osób, które zechcą zakupić DAPa za 2000, 4000 czy 10 000 złotych. I nie chodzi tu nawet o koszta, bo wielu użytkowników topowych modeli smartfonów mogłoby kupić taki sprzęt. Chodzi o nie mnożenie bytów, o pewną wygodę użytkowania jednego, a nie kilku urządzeń przenośnych, integrację telefonu z komponentami audio, wysokiej klasy komponentami, tak aby wydobyć z telefonu jak najlepszy dźwięk. Handheld staje się cyfrowym transportem i – co warto podkreślić – niczym nie różni się w tej materii od odtwarzacza stacjonarnego czy komputera. To jest to samo źródło, ba – pod pewnymi względami nawet lepsze od wyżej wymienionych urządzeń. Zasilanie bateryjne, brak wielu zaśmiecających interfejsów (choć, pamiętajmy, obecność anten nie jest tutaj bez znaczenia), pasywne chłodzenie oraz znacznie prostsze, mniej podatne na interferencje (inne aplikacje, procesy) oprogramowanie systemowe, wreszcie nieskomplikowana warstwa sterowników to elementy nie bez znaczenia dla końcowego rezultatu, dla uzyskania dobrego dźwięku. I choć tablety, smartfony rzadko kiedy dobrze brzmią po wyjęciu z pudełka, to zazwyczaj głównym winowajcą są fatalne słuchawki, jakie otrzymujemy w komplecie (najlepiej od razu się ich pozbyć), poza tym często wzmacniacze montowane w przenośnym sprzęcie nie dysponują odpowiednią mocą, ich zakres pracy jest daleki od optymalnego (dla uzyskania właściwego poziomu wzmocnienia sygnału). Od strony przetwarzania dźwięku z domeny cyfrowej na analogową ostatnio sporo się w tym światku dzieje i wg. mnie niebawem zintegrowane w niektórych telefonach układy, będą miały podobne czy identyczne możliwości co te, które znajdziemy w sprzęcie audio HiFi. Obecnie nikt już nie kwestionuje ważności jakości brzmienia, mamy w tej spawie konsensus (choć niekoniecznie przekłada się to na faktyczną poprawę, tu wiele zależy od realizatorów, od przyjętych przez tworzących założeń). Hi-resy, bezstratna kompresja, streaming wysokiej jakości to teraźniejszość, przyszłość branży i takie produkty jak A200p w 100% wpisują się w obowiązujące trendy. No dobrze, wpisuje się, ale jak się wpisuje? Czy taki maluch, wpięty między słuchawki a handhelda z każdego telefonu oraz tabletu zrobi bardzo dobre źródło muzyki na wynos? Zapraszam do lektury…

» Czytaj dalej

Google Play wreszcie w Polsce: sklep, serwis strumieniowy, własna kolekcja…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Google Play Music

No to się doczekaliśmy. Rozmowy z wszystkimi świętymi (ZAIKS etc.) trwały wyjątkowo długo, w końcu jednak Google uruchomiło swój muzyczny kramik w kraju nad Wisłą. Dostajemy kompleksową usługę, obejmującą serwis strumieniowy All Access (ponad 20 mln. utworów), możliwość umieszczenia w chmurze 20 tysięcy własnych kawałków oraz możliwość zakupu w atrakcyjnych cenach (od 99 groszy za utwór, od 11,99 złotych za album) muzyki. Za całość zapłacimy do sierpnia 15.99zł (promocja), po tym terminie będzie jak u konkurencji – czytaj 19.99 za miesiąc. To pierwsza, kompletna oferta na rynku, z dostępem na Androida oraz iOSa (wymagana wersja 6.x) oraz z komputera (interfejs webowy). Można przez miesiąc testować za darmo. Dla mnie minusem jest brak opcji strumieniowania w lepszej jakości. Gdyby Google zdecydowało się na zaoferowanie (w opcji premium, do tego taniej niż WiMP HiFi) bezstratnej kompresji, bylibyśmy przeszczęśliwi. A tak, mamy coś, co jest sumą tego, co możemy znaleźć u konkurentów – fakt – w jednym miejscu, a nie jak dotychczas w paru miejscach. Wraz z premierą warto krótko podsumować, to co oferuje obecnie rodzimy rynek w zakresie strumieniowania muzyki. Mamy lepszą jakość (wspomniany WiMP), dominujące w tym segmencie Spotify, próbujących coś wskórać Francuzów z Deezera oraz (całą resztę) z kilkoma polskimi odpowiednikami, Rdio, Last fm itd. Wielkim nieobecnym jest niewątpliwie Apple i nie chodzi mi tutaj o to, że go nie ma, bo jest (iTunes Match np.) tylko, że w sumie jakby go nie było. Nie ma w Polsce dostępu do iRadio (mniejsza, że nie jest to rzecz przełomowa, a wręcz przeciwnie, to tylko inteligentne radio internetowe, nic więcej), nie ma w portfolio własnego serwisu strumieniowego (bardzo ciężko będzie Apple przebić się ze swoją ofertą, szczególnie że uderzy to bezpośrednio w ich biznes, w muzykę sprzedawaną w iTunes Store), ceny albumów oraz pojedynczych utworów w iTunes nie są – delikatnie rzecz ujmując – zachęcające. Zresztą, powiedzmy to sobie szczerze, dzisiaj nie ma miejsca na zakup mp3 (czy skompresowanych stratnie  AAC) w cenie płyty kompatkowej. To nie te czasy, dzisiaj serwisy strumieniowe powodują, że utrzymywanie takiego modelu dystrybucji staje się całkowitym anachronizmem. 

Google doskonale to rozumie, dlatego jego kramik z muzyką jest dużo sensowniej zbudowany – popularne, nowe albumy w cenie kilkunastu złotych mogą znaleźć zainteresowanie, szczególnie wśród osób, dla których fakt posiadania muzyki zapisanej w stratnej jakości, płacenia za nią, nie stanowi problemu. Rzecz jasna i tak nie da się tutaj zarobić kroci, to jasne, jednak inaczej wygląda nowy album Depeche Mode Delta Machine za 11.99, a inaczej za ponad 40 złotych (iTunes). To jakby nie patrzeć przepaść. I Apple powinno wyciągnąć wnioski, bo niebawem obudzi się z ręką w nocniku. Być może wraz z ujawnieniem pierwszych informacji na temat iOSa 8 dowiemy się czegoś o muzycznych planach jabłka, mają naprawdę mało czasu by zmienić nieprzystający do rzeczywistości model dystrybucji cyfrowych treści, który obecnie proponują klientom. Poza muzyką, chodzi tutaj także o filmy (swoją drogą ciekawe kiedy polscy klienci iTunes będą mogli kupować materiały wideo, a nie tylko je wypożyczać? No i – podobnie jak z muzyką – Apple musi doprowadzić do znaczących obniżek cen, konkurencja serwisów wideo na żądanie jest na tyle mocna, że firma nie ma wyjścia, musi urealnić cennik).

Pozostaje pytanie, czy Google uda się przekonać klientów w Polsce do swojej oferty? Czy ludzie dokonają migracji ze swoich kont w konkurencyjnych usługach na rzecz kompleksowego Google Play Music? Trudno powiedzieć, wg. mnie pewną zachętą może być obecna promocja (5zł taniej), jednak na dłuższą metę ani sklep, ani (nawet) własna kolekcja (coś ala iTunes Match, co i tak odkrywcze nie jest, bo inni oferują podobny model, choć z pewnymi ograniczeniami w stosunku do Google oraz Apple), nie przyciągną tysięcy subskrybentów. Do tego Google nie przewidziało żadnej opcji pośredniej (dostęp tylko z komputera, albo tańsza / bezpłatna wersja serwisu z odtwarzanymi reklamami), co raczej nie spodoba się polskim użytkownikom, przyzwyczajonym, że mogą mieć coś za darmo (z ww. ograniczeniami). Tak czy inaczej pojawienie się takiego gracza na naszym rodzimym rynku jest ważne, ważne z powodu zmian jakie zachodzą w całej branży. Model subskrypcyjny staje się głównym nurtem dystrybucji muzyki w dzisiejszych czasach, zmienia sposób konsumpcji muzyki, otwiera nowe możliwości przed artystami, wytwórniami (dobrze, żeby sobie to w końcu wbiły do głowy) oraz, rzecz jasna, przed producentami sprzętu audio. Ci ostatni muszą uwzględnić w swoich produktach strumieniowanie nie jako dodatek, a jako obowiązujący standard, coś, bez czego nie da się obecnie zbudować oferty produktowej. Sprzęt musi być na to gotowy, musi pozwalać na swobodny dostęp, po prostu musi uwzględniać zmiany, jakie obecnie obserwujemy. Fizyczny nośnik przestaje mieć rację bytu, chmurowe kolekcje, serwisy, strumieniowanie, funkcje społecznościowe, szybki (natychmiastowy) dostęp do najnowszych wydań, informacje o koncertach, kontakt z muzykami to dzisiaj norma, coś oczywistego, co musi znaleźć swoje odbicie w ofercie branży.

» Czytaj dalej

Android Wear – zapowiedź rewolucji w elektronice osobistej?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Google logo

Google zaprezentowało platformę Android Wear – coś, co ma stanowić fundament pod przyszłe wykorzystanie osobistej (ubieralnej) elektroniki w ramach własnego ekosystemu. Android jest obecnie najpopularniejszą platformą mobilną na rynku i taki standard, taka platforma ma kluczowe znacznie dla ekspansji w nowych, dopiero rodzących się segmentach. Rzecz jasna nie chodzi tutaj tylko o inteligentne zegarki – to tylko jeden z elementów, niekoniecznie najważniejszych elementów nowego pola ekspansji Google, Microsoftu czy Apple (wymieniam tych, którzy będą najważniejszymi „integratorami”). Obecnie mówi się dużo o urządzeniach monitorujących aktywność, funkcje życiowe, z całą pewnością cała dziedzina diagnostyki, kwestie związane z medycyną/profilaktyka oraz – ogólnie – trybem życia będą w centrum uwagi. To gigantyczny rynek o trudnych do oszacowania możliwościach ekspansji. Jakby nie patrzeć, w czasach starzenia się społeczeństw najbogatszych państw świata, tego typu sprawy, jak wyżej wymienione, będą w centrum uwagi. Nowe możliwości czujników, które będą stale monitorować stan użytkownika mogą przyczynić się do ograniczenia gigantycznych kosztów opieki medycznej, poza tym zwyczajnie ułatwią życie osobom w podeszłym wieku. I choć machina marketingowa głównie nastawiona jest obecnie na młodych, na osoby aktywne, to z całą pewnością będzie się to z czasem zmieniać.

Wspomniane na wstępie Android Wear nie będzie zatem tylko i wyłącznie naręcznym przedłużeniem możliwości smartfonów , ale docelowo nowa platforma trafi także do innych urządzeń peryferyjnych. Moim zdaniem będą to tysiące różnych produktów, o różnym przeznaczeniu, od tych znanych, wyposażonych w możliwości komunikacyjne, diagnostyczne, ze zintegrowanymi czujnikami po zupełnie nowe, o których obecnie nic konkretnie nie wiemy. Dzisiaj premierę mają smartwatch’e, takie jak zapowiadane w tym roku produkty Motoroli (model Moto 360) oraz LG (G Watch). Platforma Android Wear pozwoli na bardzo dogłębną interakcję użytkownika z urządzeniem, umożliwiając uruchamianie za pomocą głosu lub prostych gestów wielu funkcji znanych dotąd ze smartfonów. Inteligentny zegarek prezentować będzie nie tylko istotne informacje dotyczące choćby nowych wiadomości tekstowych, połączeń przychodzących, czy pogody. Gadżet zadba także o zdrowie użytkownika monitorując oraz analizując jego aktywność życiową i asystując przy treningach, udzieli odpowiedzi na zadawane pytania, czy też powoli na zdalne sterowanie innymi urządzeniami. Innymi słowy będzie fizyczną emanacją cyfrowego asystenta – to właśnie inteligentny zegarek ma być wygodnym pośrednikiem, interfejsem zapewniającym większy komfort, szybszą interakcję od użytkowanych obecnie powszechnie smartfonów. 

Google podjęło także współpracę z HTC, z Samsungiem, z Asustekiem oraz firmami produkującymi podzespoły takimi jak: Broadcom, Imagination, Intel, Mediatek i Qualcomm, jak również z marką Fossil (moda). I nic dziwnego, bo jak wspomniałem, elektronika nie ominie garderoby, a wręcz przeciwnie stanie się częścią odzieży, poza tym urządzenia z tego segmentu muszą odznaczać się modnym wyglądem, odpowiednim, pasującym do obowiązujących stylów, trendów designem. Zegarki Motoroli oraz LG pracujące pod kontrolą oprogramowania Android Wear trafią do sprzedaży prawdopodobnie latem tego roku. Oznacza to otwarcie nowego frontu w rywalizacji między wielkimi korporacjami IT – Microsoft ma tutaj także bardzo rozległe, dalekosiężne plany, Apple ma niebawem zaprezentować swoje rozwiązanie z tego zakresu. Pokrewną tematyką jest integracja mobilnych systemów operacyjnych oraz Internetu z elektroniką pojazdową. Ostatnie targi w Genewie dowodzą, że będzie to jeden z najdynamiczniej rozwijających się segmentów elektroniki użytkowej w nadchodzącej przyszłości. Tworzenie spójnych ekosystemów (przy czym raczej mówimy o otwartych rozwiązaniach, nie zamykających się w obrębie jednego producenta, jednej platformy) będzie najpoważniejszym zadaniem jakie stoi obecnie przed całą branżą IT. Poniżej filmy prezentujące Android Wear oraz bardzo ładny, inteligentny zegarek Motoroli…

» Czytaj dalej

Chromecast w redakcji… Google TV wymyślone na nowo

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Chromecast_1

Chromecast do kolejne (bodaj trzecie) podejście internetowego giganta do kwestii Google-salon-telewizor. Wcześniejsze próby były całkowicie nieudane, paru wielkich wytwórców elektroniki użytkowej mocno się przejechało na Google TV… przykładowo takie Sony, które wprowadziło parę produktów i nic z tego nie wyszło. Chromecast to zupełnie inne, w mojej opinii dużo lepsze, dużo sensowniejsze podejście do tematu. Nie ma tutaj mowy o kosztownym telewizorze z google’owym smartTV,  nie ma mowy o jakimś drogim odtwarzaczu, którego i tak nikt nie kupi… nie, tu chodzi o coś bardzo taniego, wręcz śmiesznie taniego, o dodatek, o urządzenie koncepcyjnie przypominające cieszące się sporą popularnością Apple TV. Nie bez powodu przywołuje tutaj jabłkowy produkt. Chodzi dokładnie o to samo… tzn. o wprowadzenie sprzedawanego przez siebie kontentu, usług na ekran telewizora. To jedna strona medalu, dla nas w Polsce akurat mało atrakcyjna, bo Google na razie oferuje ze swojej dystrybucji… książki. Druga sprawa to przeniesienie obrazu z handhelda na wielki ekran telewizora oraz wykorzystanie smartfona lub tabletu w roli sterownika. Innymi słowy taka bździna ma pełnić funkcję bezprzewodowego huba, przekazującego obraz i dźwięk z handhelda na HDTV. Tylko tyle i aż tyle. W obu przypadkach mamy także aplikacje, które rozszerzają funkcjonalność urządzenia o rzeczy znane z ekranów smartTV (YouTube, Flickr itd., itp.). W przypadku Chromecast dochodzi jeszcze przeglądarka – możliwość wyświetlania stron via Chrome, co daje dodatkowe możliwości / korzyści. Nie działa to jeszcze idealnie, ale z czasem jest coraz lepiej. Ograniczeniem są wspierane formaty (czy raczej te, które nie są wspierane), problemy ze stabilnością wyświetlania obrazu oraz reprodukcją dźwięku. Do tego dochodzi zauważalny lag (2 sekundy). Jego niwelacja pozwoli na to, co jest jedną z głównych atrakcji konkurencyjnego rozwiązania spod znaku jabłka. Na granie.

Tak czy inaczej, dopiero teraz, po ostatniej aktualizacji oraz (wreszcie!!!) opublikowaniu SDK przez Google, Chromecast ma szansę rozwinąć skrzydła. Warto w tym miejscu o małą dygresję – obecnie NIE MA SENSU recenzowanie tego typu sprzętu zaraz po premierze, czy w pierwszych miesiącach po debiucie. To znaczy można zrobić krótki opis i na tym poprzestać. Dopiero z czasem można zająć się tematem, dopiero wtedy, gdy jw. ma to jakikolwiek sens. Na wstępie Chromecast z paroma aplikacjami (z których można było skorzystać w Polsce, bo taki np. Netflix to zupełnie bezużyteczna sprawa u nas) na krzyż, z szwankującym trybem wyświetlania obrazu z Chrome miał na tyle ograniczone możliwości, że uznałem że rzecz nie jest warta poświęcenia jej miejsca na naszych łamach. To się jednak zmieniło, czy precyzyjniej się zmienia. Poza nowymi aplikacjami (vide odtwarzacz AVIA – możemy wreszcie streamować kontent z lokalnych źródeł, poza tym mamy dostęp, jako abonenci usługi, do HBO GO) w zanadrzu jest parę WIELKICH rzeczy. Do tych wielkich zaliczam w pierwszej kolejności projekt XBMC (na razie można rzecz skojarzyć za pośrednictwem wspomnianego powyżej playera) oraz zapowiedziane w oprogramowaniu DSM 5.0 pełne wsparcie dla Chromecasta ze strony producenta dysków sieciowych Synology. Tak się składa, że korzystam z ich rozwiązania i możliwość bezpośredniego strumieniowania z NASa na telewizor całego, multimedialnego archiwum (z opcją wyjścia via optyk na Zeppelina – muzyka, kino) to dokładnie to, czego oczekujemy od produktu Google. Dzięki opublikowanemu SDK liczę mocno na developerów, że nas niebawem pozytywnie zaskoczą.

O ile wspomniane XBMC ruszy natywnie na google’owym adapterze będzie to najatrakcyjniejsza wg. mnie opcja dla użytkownika – najtańszy, w pełni funkcjonalny odtwarzacz sieciowy, zintegrowany z naszym telewizorem. Dużo sensowniejsze rozwiązanie od praktycznie każdego, firmowego smartTV, może poza paroma chlubnymi wyjątkami. Telefon, tablet to sprzęt, który i tam praktycznie zawsze trzymamy na widoku, więc taka integracja ma po prostu sens, jest logiczna, pożądana. Google ma tutaj spore szanse ugrania dużego kawałka rynku – Apple TV jest zamknięte zarówno odnośnie streamingu (AirPlay), jak i software (brak App Store). To się pewnie niebawem zmieni (?), jednak nadal pozostanie kwestia ceny. Apple TV to 99$, a Chromecast zaledwie 35$. Spora różnica, nieprawdaż?

Jako, że właśnie tytułowy produkt zaczął być tym, czym powinien, zastępuje u nas zużytą kukurydzę, która ostatnio zaczęła się wieszać. I choć jeszcze daleka droga przed Chromecastem, to jestem spokojny o przyszłość – inaczej niż w przypadku Google TV (ver.1, ver.2) tutaj nie da się tego schrzanić. Nawet jeżeli Google sobie nie poradzi, to poradzą sobie inni. I tego powinniśmy sobie, jako użytkownicy, życzyć. Test adaptera opublikujemy w kwietniu.

» Czytaj dalej

Nokia X – Android inaczej, czyli koń trojański a’la Microsoft

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Nokia X 2

Na MWC jedną z największych sensacji było zaprezentowanie nowych smartfonów (aż 3 modeli) Nokii wyposażonych w Androida. Jak wiadomo stosunki między Microsoftem (niebawem finalnie prawa do linii Lumia, dużej części mobilnego biznesu Nokii) a Google są od dawien dawna lodowate. Google podgryza Microsoft gdzie się da (systemy operacyjne, usługi, wyszukiwanie treści w sieci… alternatywny ekosystem, w którym nie ma miejsca na MS), Microsoft w sumie nie pozostaje dłużny, choć do tej pory prowadził dość subtelną grę. Firma z Redmond otrzymuje od każdego producenta androidowych urządzeń pieniądze z tytułu licencji – warto o tym pamiętać, a jest to jeden z elementów który stanowi bardzo drażliwy punkt we wzajemnych relacjach. Microsoft do tej pory unikał otwartej konfrontacji (czego nie można powiedzieć o Google, które gdzie się tylko da starało się i nadal się stara ograniczać wpływy MS), jednak to co zaprezentowała Nokia pokazuje, że producent Windows postanowił przejść do ofensywy.

Wystarczy rzut oka na nowe telefony z serii X, by przekonać się, że za ich wprowadzeniem na rynek kryje się sprytny plan wyrugowania Google (usługi) z „własnego” poletka. Piszę „własnego”, bo w sumie Androida trudno uznać za własność Google, wręcz przeciwnie Android – jak pokazał Amazon – może być trampoliną do robienia swojego biznesu, bez oglądania się na Google. W końcu Kindle Fire ze zmodyfikowanym Androidem jest w 100% zależny od Amazona, nie ma dostępu do Google Play (w przypadku X też nie będzie dostępu do aplikacji via Google Play), to po prostu zamknięty (eko)system. W przypadku Nokii nowe modele Nokia X mają być czymś pomiędzy komórkami Asha, a najtańszymi modelami z Windows Phone (modele 520 oraz 620). To, wydawać by się mogło, nieco ryzykowane posunięcie – w końcu może się to skończyć podcinaniem gałęzi na której samemu się siedzi (pardon – będzie to podcinanie gałęzi na której siedzi kluczowy partner – MS, w sumie wychodzi na jedno). To właśnie wspomniane, najtańsze modele Lumii sprzedają się wyśmienicie i nakręcają zapotrzebowanie na mobilny system Microsoftu. Na pierwszy rzut oka tak to mogłoby wyglądać, jednak wg. mnie nowe X nie stanowią praktycznie żadnej konkurencji dla Windows Phone. Nokia idzie tutaj drogą Amazona, wprowadza bardzo tanie, przystępne telefony, oparte o najpopularniejszy system, z własnym oprogramowaniem, własnymi usługami, rzecz jasna tożsamymi z tym, co znajdziemy na telefonach z Windows Phone. Są to zarówno firmowe aplikacje, jak i te oferowane czy też promowane przez Microsoft. I tutaj zasadza się cały misterny plan… ktoś chce tanio kupić telefon, bardzo tanio, jednocześnie skorzystać z bardzo dobrych usług, możliwości oferowanych przez specjalistę, dużą korporację, do tego kupić produkt dobry jakościowo? Nowe X mogą być odpowiedzią na takie zapotrzebowanie. Owszem mamy w tym segmencie ogromną konkurencję, ale też wiele produktów z najniższej półki w przypadku Androida jest mocno krytykowana za niewystarczające wsparcie, za kiepską wydajność etc. Kto wie, być może nowe Nokie X zerwą z przekonaniem, że jak coś jest tanie, na Androidzie, to często jest do niczego…

Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem pulpit nowych telefonów stało się dla mnie jasne, że Nokia/Microsoft chcą w ten sposób uderzyć w biznes Google i to bezpośrednio uderzyć. Już sam wygląd sugeruje, że mamy tutaj do czynienia z tytułowym koniem trojańskim. Kafelkowa nakładka nie jest jakoś wybitnie piękna, ale spełnia swoje nadrzędne zadanie – kojarzy się z wiadomo czym, jest całkowicie zdominowana przez wiadome usługi, aplikacje (Skype, integracja z Outlookiem, One Drive, soft Here), dodatkowo tak zoptymalizowana, że naprawdę proste telefony, jakie zaprezentowano, z bardzo ubogą specyfikacją, prawdopodobnie bez problemu poradzą sobie z takim, zmodyfikowanym Androidem. Do tego dwie karty SIM, możliwość instalacji dowolnego oprogramowania z sieci (co oznacza, że nic nie stracimy na braku Google Play… poza Google, które w oczywisty sposób straci). To nie mają być telefony dla geeków, to mają być telefony dla mas. I to mas w sensie milionów konsumentów, szczególnie w krajach rozwijających się. To bardzo mądra strategia, bo właśnie na tych, najchłonniejszych rynkach mamy do czynienia z klientem kupującym pierwszego smartofna w życiu, klienta dysponującego bardzo ograniczonymi środkami, kogoś kto poszukuje bardzo taniego, łatwego w obsłudze urządzenia gwarantującego podstawową funkcjonalność na odpowiednim poziomie. Nokia może to wszystko zapewnić. Nokie X mogą okazać się rynkowym hitem. Dodatkowo Microsoft może zainteresować większą liczbę developerów (tworzących na Androida) swoją własną platformą, może szybciej przenieść dane oprogramowanie (port) na Windowsa Phone – który jest już dojrzałym systemem, z sensowną biblioteką oprogramowania, której jednak nadal nieco brakuje do iOSa oraz Androida odnośnie dostępności popularnych aplikacji. To także jeden z ważnych elementów tej układanki. Bardzo sprytny ruch, moim zdaniem noszący niewielkie ryzyko dla własnego OS (WP), jednocześnie potencjalnie duży kłopot dla Google. Internetowy gigant nadal za bardzo nie wie czy i jak wejść na rynek hardware, czy linia Nexus powinna być odrębną marką, czy też powinna być zarezerwowana dla partnerów (konkretne modele, albo standardowe z „czystym” Androidem). Wejście Nokii na androidowy rynek może sporo namieszać, w końcu to właśnie Nokia była hegemonem w segmencie tanich telefonów, mając udziały podobne do obecnie dzierżonych przez Androida (Symbian). Cóż, ciekawe, czy ten koń trojański wypali? Moim zdaniem, Google ma powody do niepokoju. Poniżej specyfikacja zaprezentowanych telefonów…

» Czytaj dalej

YouTube ujarzmione dzięki wtyczce do Chrome… największy serwis streamingowy audio?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
streamus

Streamus, bo tak się zwie tytułowe cudo, to wtyczka do przeglądarki Chrome, dzięki której w przyjazny sposób będzie można przeglądać i odtwarzać muzyczne zbiory zgromadzone na największym na świecie serwisie streamingowym wideo. Działa to bajecznie prosto – na pasku pojawia się ikonka odtwarzacza wraz z wyszukiwarką zbiorów na YT, a dodatkowo – dzięki integracji z przeglądarką – na pasku adresu po wpisaniu wrazy Streamus + wykonawca zostają wyświetlone wyniki i od razu można rozpocząć słuchanie. Znakomicie ułatwia to przeszukiwanie, bo w ramach samego YouTube opcja przeszukiwania nie zawsze się sprawdza, dodatkowo opisywany mechanizm jest wyspecjalizowany w jak najlepszym wynajdywaniu muzyki, dzięki czemu możemy mieć pewność, że nie wyświetlą się jakieś kretyńskie filmiki, albo rzeczy które w ogóle nie mają nic wspólnego z muzyką. To do pewnego stopnia konkurencja dla serwisów streamingowych, choć do pełni szczęścia brakuje aplikacji mobilnej, działającej na podobnej zasadzie co wersja, nazwijmy ją, desktopowa, czy komputerowa. Sam odtwarzacz pozwala na tworzenie playlist, zapisywanie strumienia etc. Rzecz do pobrania z tego adresu.