LogowanieZarejestruj się
News

Odtwarzacz osobisty Calyx M… M jak mobile? Nasz test

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-02-27 o 11.41.07

Mobilne źródło inaczej? Calyx M to nietypowy odtwarzacz, nietypowy bo w odróżnieniu od wcześniej przetestowanych DAPów, sprzęt w którym wszystko postawiono na jedną kartę. Brzmi intrygująco? Urządzenie prezentuje się bardzo okazale, jednak zaraz po wyjęciu z pudełka zdajemy sobie sprawę, że nie jest to sprzęt stricte przenośny. Gabaryty, waga tego odtwarzacza są… rekordowe, jest duży, jest ciężki, dodatkowo – o czym przeczytacie poniżej – za długo (na wynos) sobie nie pogramy. I tutaj mógłbym zacząć lamentować, jaki to niedopracowany produkt, skrytykować Koreańczyków za mankamenty tej konstrukcji, które w dużej mierze przekreślają jego mobilne zastosowanie, czy może precyzyjniej, bardzo rzecz utrudniają, komplikują. Mógłbym. Tyle, że ten DAP jest w pewnym sensie wyjątkowy i w 100% bezkompromisowy. Na pierwszym miejscu stoi tutaj dźwięk, brzmienie, możliwości soniczne, umiejętność napędzenia DOWOLNYCH słuchawek, nie wyłączając ortodynamików, także tych najtrudniejszych do wysterowania.

W tym szaleństwie, moi drodzy, jest metoda, bo podobnie jak w przypadku HiFiMANa (który nie grzeszy ani długością czasu odtwarzania, ani kompaktowością (duży klocek), ani ergonomią obsługi) dokonano określonego wyboru. Ten player został stworzony po to, by wyjść do ogrodu, usiąść wygodnie na kanapie, inaczej – umiejscowić się w dowolnym miejscu w domu, z dowolnymi słuchawkami, wpiętymi do wyjścia i słuchać, słuchać tak długo, jak długo pozwala wbudowana bateria… wystarczająco, w ramach jednej, długiej sesji. Tyle. Można Calyksa M użyć także w roli komputerowego przetwornika i jest to jak najbardziej właściwe podejście, bo jest to idealny partner dla laptopa, tworząc high-endowy zestaw biurowo-gabinetowy… jeżeli ktoś ma możliwość słuchania muzyki w pracy, to autonomiczne granie oraz takie, właśnie, z komputera idealnie będą tutaj pasować.

Natomiast generalnie, na wstępie przestrzegam – to nie jest przenośny odtwarzacz do noszenia na co dzień, do takiego klasycznego grania na wynos. Jest za duży, za krótko gra na baterii, poza tym jego potencjał tkwi w możliwości podłączenia takich LCD-3, HD-6xx/8xx i tutaj tkwi potencjał, przewaga nad innymi DAPami. Rzecz jasna nikt o zdrowych zmysłach nie weźmie ze sobą do lasu, na spacer, nad morze takich słuchawek. To niedorzeczne. Ale właśnie nie chodzi tutaj o to takie korzystanie z Calyksa, bycie wyrafinowanym zamiennikiem dla iPoda. Nie. To sprzęt do czegoś innego, sprzęt który zadziwił mnie jakością dźwięku, spowodował podobną reakcję, jak w przypadku przetestowanego wcześniej Astell & Kern AK240. Nie chodzi mi tutaj o bezpośrednie porównanie brzmienia obu odtwarzaczy… raz, że do tego potrzebowałbym obu dostępnych w tym samym czasie, dwa AK240 jest pod pewnymi względami absolutnie „naj”, ale… Calyx M wymyka się prostemu zaszufladkowaniu, jest – podobnie jak flagowiec A&K – wyjątkowy. Miałem dylemat, jak podejść do sprawy, nie było to łatwe, bo jak widać trafiłem na nietypowy produkt. Musiałem zrozumieć istotę, ideę jaka przyświecała konstruktorom tego urządzenia, postarać się spojrzeć na tytułowego DAPa, jak na oryginalne, na poły stacjonarne urządzenie audio. I wiecie co? Nie żałuję…

» Czytaj dalej

Sennheiser Momentum In-Ear (M2 IEi) na tapecie (& Urbanite)… ale to gra!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum InE box

To pierwsze takie IEMy, jakie miałem w uszach.  Na wstępie, ustalmy jedno – M2 IEi, po ludzku Momentum In-Ear, nie są słuchawkami dla każdego, o nie… nie są, bo też kreują opowieść po swojemu, na swój sposób, ale robią to w taki sposób, że czapki z głów! To, co od pierwszych dźwięków rzuca się w uszy od razu, charakteryzuje (ale właśnie nie do końca, o czym dalej) brzmienie to bas. BAAAASSSS. Ummm, Ummmmmm, Ummmmmmmmm – byłem wstrząśnięty i nie zamieszany ;-) (zmieszany to tak!). Nie jest to jednak taki tam sobie basior. Nie, co to, to nie, bo ten bas jest nie tylko duży, głęboki, obfity, mięsisty, namacalny – on jest też wielowymiarowy, nie jest li tylko sztuczką, jest niewątpliwie fundamentem, fundamentem na którym budowane jest brzmienie tych słuchawek. Właśnie jakość dolnego zakresu, jego wielowymiarowość, organiczność, miażdżą nas od pierwszych taktów i definiują na nowo sposób kreacji dołu w tego typu konstrukcjach. Nigdy, nigdy wcześniej nie słyszałem takiego basu ze słuchawek dokanałowych. Już z tej przyczyny warto te słuchawki choćby sprawdzić, bo naprawdę jest to niezwykle intensywne, nietypowe i zupełnie nieoczekiwane uczucie, doznanie, coś czego zwyczajnie nie spodziewany się, wkładając sobie do uszu tipsy. I tutaj od razu nasuwa się pewien, jak się okazuje, jednak krzywdzący, choć może inaczej, nie do końca prawdziwy wniosek – że to może słuchawki dla takiego typowego bass heada. To, że bas jest tu na pierwszym miejscu (to na pewno) nie oznacza, że to masowanie (tak, tak te słuchawki mają taki potencjał zejścia, że to się w głowie, nomen omen, nie mieści) jest tu kwintesencją, sztuką dla sztuki, że poza tym nic tu (więcej) nie ma. Ależ jest i to jeszcze jak jest. Te słuchawki – uwaga – wymagają odpowiedniego źródła! Tak jak wokółuszne Momentum są w 100% uniwersalne i grają z byle czego, to ich dokanałowe rodzeństwo (nie ma mowy o bliźniakach, oj nie, to raczej pokrewieństwo typu wspólna matka ale dwóch, różnych ojców) jest wybredne. Jest wybredne moi drodzy, bo też w tym graniu mamy dużą (mimo podkreślonego, dolnego zakresu) precyzję, zapędy analityczne, umiejętność podawania na tacy, szczególarsko, całego planktonu, mikrodetali, co samo w sobie jest o tyle dziwne, że nie mówimy tutaj o wyczynowej konstrukcji wielodrożnej (jak np. przetestowane u nas topowe monitory firm Westone czy EarSonic). To, co uzyskali inżynierowie Sennheisera, jak widać, zasługuje na uwagę, bo jak wspomniałem to słuchawki pod wieloma względami niezwykłe.

No dobrze, a co z resztą pasma, zapytacie. Czy jest to granie ala Momentum, czytaj, czy jest wciągające, emocjonujące, angażujące, takie dobre jak z nauszników? Odpowiem nie wprost (w końcu są to pierwsze wrażenia, choć słuchawki są już u nas na stałe, będzie więc można gruntownie, bez pośpiechu, je przetestować), choć z wyraźną sugestią, z jednoznacznym wskazaniem. Wspomniałem, że nie są wcale proste dla źródła, dla toru. Tutaj może przydać się manewr nie tyle z wzmacniaczem (bo są same w sobie niezwykle żywiołowe, dynamiczne i bardzo łatwo je wysterować z rachitycznego, handheldowego wzmacniacza), co z zewnętrznym dakiem. Dlaczego? Ano dlatego, że ta ich szczegółowość, zahaczająca wręcz o analityczność, prowadzi do bardzo mocno zaznaczonego, podanego bez znieczulenia, grania górnego rejestru. Góra jest tutaj rysowana wyraźnie, pojawiają się sybilanty i to całkiem wyraźnie… ale, no właśnie, ale to wskazuje wg. mnie na jedno… te słuchawki są wybitne wyczulone na to, co jest pod drugiej stronie kabla. Jak wiadomo, powszechnie uważa się (generalnie słusznie), że elektronika mobilna Apple (sote) gra raczej ostro, chłodno, że to brzmienie konturowe, które w takim przypadku właśnie jest jeszcze spotęgowane przez generalnie (uwaga) niezwykłą jak na takie IEMy (takie, od strony konstrukcyjnej, niewyrafinowane) precyzję i rozdzielczość. I tutaj dochodzimy do sedna. Po podpięciu do DACa, szczególnie takiego, który potrafi te analityczne zapędy utemperować, a jednocześnie niczego nam nie ukraść odnośnie szczegółów, dynamiki mamy coś, co wg. mnie jeszcze się w przypadku dokanałówek nie trafiło. Mamy zatem słuchawki, które nie grają jak… słuchawki, a już na pewno nie jak typowe IEMy. Ten dźwięk jest bardzo obecny, namacalny, jest organiczny, a – i tutaj widzę właśnie potencjał i siłę opisywanych Momentum - dodatkowo dostajemy ekstra firmowy patent na średnicę (M-o-M-e-N-t-U-M). Tak, tutaj jest właśnie takie wielowymiarowe granie i to jest szokujące. Bo te słuchawki nie pozostawiają Cię obojętnym, nie pozwalają ot tak, przyjąć, że no dobra, kolejne fajnie brzmiące douszne monitorki. To, posługując się geograficznymi odniesieniami, porównaniami, moi drodzy TOSKANIA. Jest atmosfera, jest klimat, jest żar, no i są EMOCJE. To euforyczne granie, wciągające granie, czasami może aż za bardzo euforyczne… to taka feeria barw, z wyraźnie słonecznym, jasnym, pełnym blasku charakterem, to takie gorące granie, choć nie oznacza to jednoznacznego zakwalifikowania tych słuchawek do sprzętu po ciepłej stronie mocy. O nie, właśnie, że nie, bo mimo tego sprężystego, fakturowego basu, mimo wyraźnie zaakcentowanej, obecnej góry, świetnej (znowu, pełnej wybrzmień, smaczków średnicy) te słuchawki są …ani takie ciepłe (przy czym ich brzmienie nie jest ciemne), ani nie wieje tutaj arktycznym chłodem, zwyczajnie, nie da się tego wszystkiego w prosty sposób zaszufladkować. Zaintrygowani? Bo ja owszem, nawet bardzo.

Jeszcze będę je odkrywał (czas, czuję, że tutaj potrzebny jest czas… może te pierwsze spostrzeżenia całkowicie się zdewaluują, nie wiem, no nie wiem, zobaczymy!), jeszcze trzeba dać im czas i przede wszystkim przetestować w różnych konfiguracjach. To pewne. Z androidowym Neksusem grają inaczej, z elektroniką Apple grają jak wyżej, z komputera potrafią pokazać, że mają wielki potencjał. DAC to rzecz, jw. która może być przydatnym uzupełnieniem toru. To co powyżej, plus świetna dynamika, i jakby tego wszystkiego było mało, wybitna stereofonia oraz niecodzienna umiejętność kreowania przestrzeni (takiej nie IEMowej, a może nawet w ogóle nie słuchawkowej) spowodowały u piszącego te słowa niezły opad szczęki. To bardzo inny, bardzo różny od tego, czego się spodziewamy po tego typu konstrukcjach, produkt. Bardzo. Na pewno nie jest tak uniwersalny jak nauszne Momentum mk.1, czy może inaczej – jest po prostu wymagający i to zarówno odnośnie źródła, jak i materiału. Z WiMP HiFi jest zazwyczaj dobrze, ale nie zawsze dobrze –  M2 IEi różnicuje nagrania i to bardzo konkretnie – i z takim HiFi Playerem oraz z zewnętrznym dakiem, z podpiętym iPadem Mini, pokazuje, o co w tym wszystkim może chodzić. Skonwertowane do PCM pliki DSD (ten softwareowy player daje takie możliwości, odtwarza DSD) brzmią naprawdę nie jak mobilne źródło, brzmią jak coś dużego, coś w innej skali. To wrażenie ulega spotęgowaniu z dakiem M2Techa oraz MacBookiem w torze. Słyszymy to, słyszymy bo… mamy w uszach nowe, dokanałówki Sennheisera, dokanałówki, które tworzą nowy rozdział w historii słuchawek z serii Momentum. Nie mam co do tego żadnych, najmniejszych wątpliwości.

Same słuchawki prezentują się elegancko, nawet oryginalnie, bo po pierwsze są dostępne w JEDNEJ wersji kolorystycznej (czerń i czerwień, połączone bardzo ciekawie, ze smakiem) , po drugie zakrzywiona konstrukcja kanału przetwornika pozwala na bardzo precyzyjne skierowanie źródła dźwięku tam gdzie trzeba. Wygodne tipsy o także wcale nie takiej typowej konstrukcji, dbałość o detale, najwyższa jakość materiałów… tak, to są Momentum. Jest wersja dla iOSa (nasz egz.), jest także model pod Androida. Pilot sprawuje się bardzo dobrze, a wypustki na obudowach przetworników oraz samym pilocie pozwalają na bezzwrokową obsługę, identyfikację, bezproblemowe, szybkie nałożenie słuchawek. Kabelek jest płaski (ale niezbyt szeroki i dobrze, bo każdy płaski, szeroki kabel to murowany efekt mikrofonowania – tutaj zjawisko ograniczone do minimum, choć nie wyeliminowane do końca), dobrze się układa, wtyk kątowy prezentuje się od strony ergonomii i (pewnie) trwałości bez zarzutu. Najlepsze na koniec tego, będącego właściwie całą recenzją (pre? albo raczej wczesną, czy na wczesnym etapie), choć i tak do M2IEi wrócimy, bo na to po prostu zasługują, tekstu – cena. Ta jest wg. mnie bardzo uczciwa, wręcz, biorąc pod uwagę niespotykane cechy, okazyjna… słuchawki kosztują około 400 złotych (oficjalna cena 429).

To nie jedyne, nowe Sennheisery, które testujemy i które opiszemy. Dwa modele Urbanite (On-Ear oraz wokółuszny XL) to bardzo fajne, lifestylowe słuchawki, które może nie oferują takich możliwości, takiego brzmienia co seria Momentum (no dobrze, nie oferują – po prostu grają inaczej, co nie oznacza że źle), pozwalające na wygodne przemieszczanie się z pałąkiem na głowie z punktu A do punktu B. ;-) Czytaj, na komfortowe noszenie, słuchanie na wynos, przy czym raczej nie na rolki, rower czy do biegania, bo tutaj ich miękkie, delikatne trzymanie się na łepetynie, zwyczajnie się nie sprawdzi… szybko je gdzieś zgubimy. Bardzo solidne konstrukcje, widać, że z tych wytrzymałych, nie poddających się trudom częstego użytkowania z ciągłym nakładaniem, ściąganiem, do torby, plecaka wkładaniem, (z)rzucaniem gdzie bądź etc. ;-) Opiszemy je wkrótce.

Wreszcie nauszne, czy raczej wokółuszne Momentum 2. Tak, już niebawem trafią do nas i to od razu w wersji bez kabla. To znaczy bez jak i z, bo da się i tak je użytkować, ale wokółuszne (są już w ofercie Wireless On-Ear) Momentum z transmisją bezprzewodową to właśnie przede wszystkim „bezdrutowe” granie. Jako, że przetworniki i sama konstrukcja jest w dużej mierze tożsama z wersją kablową, pewnie na tym poprzestaniemy (aktywny system tłumienia hałasu z zew. da się deaktywować korzystając z opcji z kablem, to ważne, bo nie mają go modele przewodowe). Sprawdzimy, rzecz jasna, opcję z „drutem”, bardziej pod kątem porównania i krytycznej oceny grania bezprzewodowego, jednak taki test dodatkowo powie nam co zostało zmienione w brzmieniu, jaką metamorfozę przeszły nowe Momentum w stosunku do naszych redakcyjnych nauszników pierwszej generacji. Już nie mogę się doczekać, choć w sumie opisane IEMy mocno mnie absorbują… bardzo…

PS. Szkoda, że DAP Calyx M nie załapał się (musiałem go wcześniej odesłać) i nie dane mi było sprawdzić jak Momentum In-Ear zagrają z takim, wysokiej klasy źródłem mobilnym. Jakim? Ano takim, o którym przeczytacie w naszej najnowszej recenzji, której publikację mamy zaplanowaną na jutro. Galeria słuchawek poniżej…
» Czytaj dalej

Był iPod Classic, jest X1 – następca najpopularniejszego odtwarzacza przenośnego audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
X1

Tytuł jest odzwierciedleniem tego, czym w istocie jest najtańszy odtwarzacz mobilny w ofercie FiiO. Najtańszy, nie oznacza w tym wypadku żadnych kompromisów, zarówno odnośnie materiałów, wykonania urządzenia, jak i jego możliwości. To, co oferuje producent za cenę niższą od tej, którą woła Apple za swoje iPody Nano / Touch nie ma swojego odpowiednika na rynku. Nawiązałem do Classica, mojego ulubionego iPoda oraz (w ogóle) jednego z ulubionych urządzeń odtwarzających muzykę, jakie przyszło mi używać. Classic parę miesięcy temu przestał być produkowany, symbol odtwarzaczy przenośnych z jabłkiem na obudowie definitywnie przeszedł do historii. Sprzęt oferujący dobre brzmienie, pojemny dysk oraz możliwość zmodyfikowania (zarówno software oraz hardware) trafił do milionów nabywców, stał się najpopularniejszym (w kolejnych odsłonach, generacjach, których w sumie było 6) odtwarzaczem przenośnym audio na rynku. Na szczęście pojawił się następca, równie dobrze wykonany, jeszcze lepiej brzmiący, oferujący porównywalną funkcjonalność…

…to tytułowy X1. Fiio znane jest z tego, że robi sprzęt przystępny cenowo, wręcz bardzo tani jak na oferowane możliwości oraz jakość wykonania. To znak firmowy tego producenta, coś, na co zawsze zwracam uwagę opisując urządzenia z Tajwanu. Symbolem tej filozofii jest właśnie przetestowany model. Jest tani, może odtwarzać każdy materiał muzyczny, uwzględniając pliki hi-res, jest aluminiowy, trafia do użytkownika z pełnym wyposażeniem, a sam producent dba o należyte wsparcie (to jedna z tych firm, które oferują bardzo dobre wsparcie dla swoich produktów). Tu nie ma żadnych „ale”. Oczywiście nie jest to żaden siódmy cud świata, brzmieniowo jest wiele lepszych, ale też dużo droższych urządzeń. Inaczej, każdy dużo droższy odtwarzacz wypada przy X1 fatalnie w relacji koszt – efekt. To jest clou, to jest właśnie coś, co powoduje, że opisywane przeze mnie urządzenie zasługuje na szczególną uwagę. Wyprodukować coś dobrze brzmiącego, ładnie wykonanego, oferującego duże możliwości w cenie kilku tysięcy złotych to nie problem. Można, czego przykładem pęczniejąca z każdym miesiącem liczba mobilnych odtwarzaczy plikowych, DAPów wszelkiej maści, które – no właśnie – zazwyczaj są bardzo kosztowne. Poziom aluminowego Classica 160GB (1199zł), ostatniego, oferowanego przez Apple modelu, to …można by rzec, entry level w tej kategorii sprzętu (poza chwalebnymi wyjątkami vide Cowon czy właśnie FiiO, choć coś się powoli zmienia… HiFiMAN wypuszcza tańsze modele, jest iBasso z DAPami wycenionymi na poziomie elektroniki Apple etc.). Przetestowaliśmy wcześniej droższy model – X3 – który okazał się bardzo udanym odtwarzaczem, ale to właśnie X1 wywarł na mnie największe wrażenie i od razu skojarzył mi się z moim ulubionym „klasykiem”. Okazuje się, że patent na przystępny, a jednocześnie bardzo dobrze brzmiący i dobrze wykonany odtwarzacz mobilny przedstawia się mniej więcej tak…

» Czytaj dalej

Oppo BDP-105D w testach. Pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Oppos-BDP-105D-universal-BD-player-offers-outstanding-performance-price-value

Opinie o Oppo to opinie superlatywne, nieprzyzwoicie pozytywne, a liczba nagród, wyróżnień na wystawach, konferencjach, przyznanych przez media, nagród jakie otrzymały produkty tej firmy przekracza… możliwą do zapełnienia powierzchnię pudełka oferowanych obecnie na rynku odtwarzaczy. Odtwarzacze te to pewien fenomen, bo ani to cenowa stratosfera (jak na high-end przystało), ani sprzęt eksluzywnie niedostępny (czytaj manufaktura, która wytwarza trzy sztuki na rok, każda sygnowana nazwiskiem (s)twórcy), ani nie wiadomo co – nie, to po prostu wysokiej klasy urządzenia audio-wizyjne, które każdy może sobie kupić, w wariancie tańszym dostępne dla szerokiego grona odbiorców, w wariancie droższym wymagające przeznaczenia na zakup sporej sumy, fakt, ale też sumy która nie przekracza pułapu zdroworozsądkowych 10 000 złotych. To ten nasz pułap, który generalnie nas interesuje, to co powyżej, generalnie niekoniecznie, bo wychodzimy z założenia, że te parę osób, które będzie potencjalnymi klientami, kupi Złotego Graala bez względu na opinie, bez względu na to jak rzecz obsmarujemy, poza tym wolimy pisać o sprzęcie dostępnym dla szerszego od pojemności salonowej kanapy grona (potencjalnych) użytkowników.

Oppo to fenomen także z jeszcze jednego, wartego przytoczenia, powodu. To sprzęt, który (w sensie tego, co kryje się w obudowie urządzenia) doczekał się wielu kopistów, czy może (bardziej elegancko) naśladowców, firm, które wykorzystały rozwiązania (co do śrubki) zaszyte w odtwarzaczach Oppo, tworząc swoje „własne” urządzenia. Dodajmy, często, dużo, za dużo, znacznie droższe od protoplasty. Była z tego nawet głośna afera, ale mniejsza o aferę, grunt że sprzęt Oppo jest tak dobry, tak dopracowany, że w zgodnej opinii należy do najlepszych rozwiązań AV jakie oferowane są na rynku i ktoś, kto chce stworzyć superodtwarzacz audiowizyjny bierze na warsztat opracowania Oppo, bo trudno wymyślić koło na nowo.

Po tym, hurra i do przodu wstępie, opiszę moje pierwsze wrażenia. Najwyższy model z oferty, który przyszło nam testować gra pięknie, odtwarza obraz znakomicie, pracuje w ramach lokalnej sieci bez najmniejszych zastrzeżeń, pracuje cichutko bo jest całkowicie pasywny, ma wyposażenie takie, które nie ma odpowiedników na rynku (w ogóle wśród odtwarzaczy niczego podobnego nie znajdziecie), odtwarza absolutnie wszystko „jak leci”. Dla melomana to źródło doskonałe, bo pozwalające na obsługę wszelkich archiwów muzycznych (i tych fizycznych na nośnikach, i tych plikowych) za pośrednictwem jednego urządzenia. Gramy w stereo, albo wielokanałowo płyty SACD, DVD-Audio, niszowe HDCD, gramy z plików WAV, FLAC, odtwarzamy DSD-ki, DXD-ki, gramy wszelkie formaty, a wszystko z pełną kulturą (świetny, dyskretnie pracujący napęd), szybko, bez opóźnień, płynnie, bez żadnych przestojów, zastanawiania się… po prostu wybierasz i grasz. To niby oczywiste, ale powiem Wam, że wcale nie… wiele testowanych przeze mnie źródeł, gdzieś mi się wyłożyło, gdzieś musiało dłużej pomyśleć, by coś odtworzyć, czasami nie zdołało uruchomić odtwarzania, smętnie kręcąc klepsydrą, kółkiem czy czym tam… tutaj nie ma o tym mowy.

To robi wrażenie, bo nie tylko obsługa multimediów stoi na wysokim poziomie, ale ogólnie cała ergonomia obsługi odtwarzacza jest dopracowana w najmniejszych szczegółach. Wygodny pilot, podświetlany, z wszystkimi potrzebnymi funkcjami wywoływanymi za pomocą wybranych przycisków, estetyczne, proste, funkcjonalne menu, gwarantujące szybki dostęp do wszyskich niezbędnych funkcji, usług, ustawień. W tym odtwarzaczu nic mnie nie wkurza, nic nie jest nie na swoim miejscu i wszystko po prostu działa. Niby nic nadzwyczajnego, niby tak być powinno u każdego, w przypadku wszystkich urządzeń. No właśnie „niby”. Oppo zrobiło coś, co można uznać za referencję w zakresie obsługi, ergonomii, kultury pracy urządzenia. Wiemy za co płacimy, tu nie ma nic przypadkowego, tu wszystko służy jak najwygodniejszej, najbardziej komfortowej obsłudze sprzętu, tak aby użytkownik mógł jak najszybciej dotrzeć do sedna… czytaj odtworzenia materiału audio / wideo.

Jakość obrazu i dźwięku to coś, co w połączeniu z naszą redakcyjną plazmą, zestawem dzielonym NADa (końcówka plus pre) oraz zestawami głośnikowymi Pylona wywarło na mnie ogromne wrażenie. ALE TO GRA. Czytałem opisy, że no dźwięk świetny, że wybitne źródło audio, ale… ale to odtwarzacz audio-wideo, Blu-ray, DVD, że przecież to nie może być odpowiednik dyskofona za piędziesiąt tysięcy i więcej. Wiecie co można napisać, konfrontując takie opinie z rzeczywistością? A chrzanić serdecznie dyskofon za piędziesiąt tysięcy, chrzanić każdy odtwarzacz audiofilski, który nie dysponuje nawet ułamkiem nie tylko funkcjonalności, ale właśnie ergonomii, jakości obsługi, pewności działania co opisywane urządzenie Oppo. Chrzanić. Zwyczajnie każdy taki sprzęt nie będzie grał o te 40 tysięcy  z okładem lepiej. Nie będzie brzmieć dużo lepiej, ani trochę lepiej, a nawet w ogóle lepiej. Inaczej? Pewnie tak, ale lepiej? Słuchałem nie na swoim, przaśnym ;-) torze (system: elektronika Accuphase, topowe KEFy), paru bardzo drogich dyskofonów z obsługą SACD (porównywałem z Oppo 95… miałem już wcześniej styczność z tymi odtwarzaczami, mniej więcej wiedziałem czego się można spodziewać). I bez żadnego wahania wybrałbym 95-kę. Teraz, mając w testach 105-kę, tylko utwierdziłem się w tym wyborze, bo 105 jest jeszcze lepsza, od świetnego poprzednika, jest według mnie po prostu bliska ideału.

Lubię rozwiązania zintegrowane. Wcale nie uważam, że jak coś jest do wszystkiego, to jest a priori do niczego. To głupie postawienie sprawy. Błędne. Oppo BDP-105D tego dowodem. Najlepszym dowodem. Wystarczy posłuchać tego brzmienia: czystego, głębokiego, niezwykle rozdzielczego, plastycznego, z analgową nutą. Nie słyszałem odtwarzacza srebrnych krążków, który potrafi grać w tak bliski gramofonowi sposób. Potrafi tak czarować jak mój staruszek, adapter, zarówno z krążka jak i z pliku. To jest COŚ. Ciekawostką jest zastosowanie dwóch osobnych DACów, oba na świetnych kościach ESS (Sabre ES9018), osobnych dla stereo (XLR, RCA) oraz dla multichannel (wyjścia 7.1 na RCA). Warto spróbować opcji wielokanałowej nie tylko w kinie (co oczywiste, choć takie podłogowe 25-ki Pylona właściwie niczego więcej nie potrzebują, kino w oparciu o te podłogówki to strzał w dziesiątkę), ale także słuchając muzyki. Wystarczyło podpiąć aktywne kolumienki (u mnie efekty grają za pośrednictwem modułów bezprzewodowych na Bluetooth / AptX), do tego jako centralny Zeppelina Air, podpiętego analogowo i już. Takie 5.0 z krążkami SACD robi wrażenie. To inne granie, szczególnie gdy mamy krążek live, koncert, i stereo zwyczajnie nie jest w stanie wywołać takich emocji, takiej atmosfery jak multichannel. Po stokroć warto spróbować!

Jeden klawisz i wszystko gaśnie, jesteśmy tylko my i muzyka. Pure Audio, tylko nie zrealizowane od czapy (w wizyjnych odtwarzaczach w ogóle tego genialnego klawisza nie uświadczymy, tak na marginesie), a tak jak trzeba: wygaszam – włączam – wygaszam …wyświetla się wszystko co trzeba, wygaszam… wszystko bez zwłoki, natychmiast, bez jakiegokolwiek wpływu na odtwarzanie. I ta cisza. Nic mi nie szumi, bo niby co ma szumieć? Wiatraków nie ma, napęd nie wydaje z siebie żadnego dźwięku… nic nam nie przeszkadza, nic nie irytuje. Tak, tak to właśnie powinno wyglądać i tak to wygląda w tym przypadku. BDP-105D to źródło docelowe. Możemy swobodnie wybierać między plikami, płytami, dyskami, usługami sieciowymi, możemy sterować z handheldów (bardzo czytelna, wzorcowa aplikacja sterująca), podpiąć komputer do znakomicie zrealizowanego wejścia USB, podłączyć sprzęt audiowizyjny, uzyskując poprawę obrazu na wyjściu (przepuszczenie przez procesor obrazu w Oppo)… to nie tyle odtwarzacz, czy audiowizualna centralka, a procesor, hub, pozwalający na uzyskanie świetnej jakości obrazu i dźwięku na wyjściu, obrazu i dźwięku który opuszcza 105-kę, aby następnie trafić do telewizora, lub/i do wzmacniacza, pre.

Obraz… Darbee… pamiętam opad szczęki, kiedy lata temu (w czasach, gdy HD było nowością) oglądałem w akcji topowy procesor obrazu DVDO firmy Anchor Bay. Przepuszczony przez skrzynkę materiał z C More wyglądał perfekcyjnie! Głębia, gładki, pozbawiony skaz obraz to było to. Słabszy materiał (szczególnie zyskiwały płyty DVD) prezentował się dużo lepiej, a że wtedy zazwyczaj taki się spotykało… Oppo stosowało te rozwiązania w poprzednich modelach odtwarzaczy. Dzisiaj jakość obrazu zarówno tego nadawanego w tv, odtwarzanego z VOD, nie mówiąc już o Blu-ray’u nie pozostawia wiele do życzenia. Zmiany, jakie wprowadza Dabree są więc albo subtelne (najlepsza jakość z płyt BD, właśnie leci Baraka, wiecie o co chodzi), albo wyraźne… dzięki dwóm wejściom HDMI można podpiąć dwa źródła obrazu, poprawiając jakość, nie mówiąc już o czytniku oraz odtwarzaniu z sieci za pośrednictwem samego Oppo. Postanowiłem kompleksowo rzecz sprawdzić, podłączając do odtwarzacza Mediaboksa UPC oraz konsolę PlayStation 3. Jest tryb pracy procesora dedykowany grom, jest możliwość dopasowania jego działania (procentowo)… o rezultatach przeczytacie w naszej recenzji. Napiszę tylko, że warto poeksperymentować, efekty mogą wyraźnie wpłynąć na wzrost przyjemności z domowego seansu. Dzięki trybowi demo można przekonać się co to daje w praktyce. Ilość ustawień wideo jest ponadstandardowa, kojarzy się ze wspomnianym, wyspecjalizowanym procesorem obrazu (model VP50, obiekt westchnień piszącego te słowa), a nie z odtwarzaczem audiowizyjnym. Tyle tylko, że w tym wypadku mamy do czynienia, jak wspomniałem wcześniej, z prawdziwym kombajnem. Właściwie, gdyby to wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze, to mamy w tej skrzynce kilka osobnych, najwyższej klasy, urządzeń. Perfekcyjna integracja obrazu i dźwięku? Cóż, zostawię coś na artykuł, ale jak widać już ten pierwszy, kilkudniowy kontakt sugeruje co będzie dalej ;-)

Podsumowując te pierwsze wrażenia, już teraz mogę napisać: genialny sprzęt, według mnie wart każdej, wydanej na niego złotówki. Jak wyżej wspomniałem, spodziewałem się mniej więcej tego, ale w rzeczywistości jest (jeszcze) lepiej. Nowe możliwości i ta jakość. Przykładowo, dostęp do usług sieciowych, szczególnie dla tych, którzy mieszkają w lokalizacji z Netfliksem oraz Pandorą może oznaczać, że 105-ka zastąpi nam „przy okazji” tradycyjną telewizję, dodatkowo oferując najlepsze, spersonalizowane radio na rynku. Szkoda, że w naszym kraju Netfliksa (jeszcze) nie ma. Stop. Wystarczy. Czekajcie na pełen opis, naszą recenzję, a tymczasem galeria prezentująca wycinek tego, co potrafi topowa maszyna Oppo oraz zrzuty z aplikacji sterującej na iPada…

» Czytaj dalej

Rzut okiem: Westone UM PRO 20… dokanałówki, które „leżą jak ulał”

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-01-23 o 12.50.33

Przetestowane UM Pro 20 to dwuprzetwornikowa wersja opisanego przeze mnie wcześniej modelu UM Pro 30. Bardzo przypadł mi do gustu model trójprzetwornikowy, zwróciłem uwagę nie tylko na bardzo dobre brzmienie, ale także na znakomitą ergonomię, wygodę jaką charakteryzował się wyrób Westone. Firmy, która jak mało która na rynku, w branży, zna się na rzeczy. Zna się, bo przed laty opracowywała aparaty słuchowe dla osób z wadami słuchu i to doświadczenie procentuje dzisiaj, w produktach skierowanych do osób poszukujących dobrej klasy słuchawek dokanałowych. To specjalista, który właśnie specjalizuje się w tego typu konstrukcjach, nie ma w ofercie modeli nausznych, skupia się na tym, co jest mu znane, co potrafi robić i to procentuje. Kształt obudowy  Westonów jest idealnie dobrany pod kątem anatomicznym – tutaj naprawdę wygoda, brak dyskomfortu idą w parze z bardzo pewnym trzymaniem się słuchawek w uszach. Moim zdaniem to ideał, jeżeli ktoś szuka czegoś lepszego (mam tu na myśli wygodę, ergonomię) to pozostają customy – to chyba najlepsza rekomendacja dla tych IEM-ów.

Oczywiście zastosowanie większej / mniejszej liczby przetworników ma wpływ na wielkość obudowy. Akurat między 20 a 30 tej różnicy praktycznie nie ma, ale już między 10 a 30 jest i to zasadnicza. Poza serią profesjonalną PRO egzystuje na rynku linia W – to słuchawki konsumenckie, o nieco innej sygnaturze brzmieniowej, jednak zbliżone odnośnie rozwiązań konstrukcyjnych (liczba przetworników, od jednego do pięciu, a nawet, w przypadku W60 – sześciu), również bardzo wygodnych, znakomicie zaprojektowanych odnośnie ergonomii. W kwestii wyposażenia mamy generalnie to samo, czyli solidny kuferek z przezroczystego plastiku skrywający dodatkowe pianki True-Fit (5) oraz silikonowe nakładki Star Tips (5), czyścik / wyciorek do słuchawek oraz instrukcję. Nie ma tutaj mowy o mikrofonie, pilocie (seria W), bo też PRO to coś, co domyślnie zagrać ma z wysokiej klasy DAPem. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by rzecz pożenić z telefonem, ale wtedy musimy pogodzić się z brakiem możliwości odbierania połączeń. I jeszcze jedno – nakładki są dedykowane, nie można ich zastosować wymiennie z serią konsumencką,  natomiast nic nie stoi na przeszkodzie by wymienić okablowanie w ramach serii. Do tego są rozwiązania firm trzecich, można zatem poeksperymentować. No dobrze, widać więc, że mamy do czynienia ze słuchawkami bardzo podobnymi do 30-ek… czy to oznacza, że można zaoszczędzić kilkaset złotych, kupując tańszy model, czy 20-ki grają podobnie do droższego, trójprzetwornikowego modelu? Zapraszam do dalszej części opisu Westonów, do poznania odpowiedzi na zadane powyżej pytanie…

» Czytaj dalej

Lampki czar… MiniWatt N3 (APPJ PA0901A)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MiniWatt #1

Trafił do nas malutki wzmacniacz lampowy, oryginalnie MiniWatt N3 – w tym wypadku oznaczony koszmarną zbitką APPJ PA0901A, który trochę u nas pobędzie. Na pomysł przetestowania tego malucha wpadłem podczas słuchania paru albumów na słuchawkach Audeze, podłączonych do hybrydowego wzmacniacza DIY. Było to ciekawe doświadczenie, widziałem że w przypadku LCD lampka będzie interesującą alternatywą dla mojego tranzystorowego MF HPA1. Oczywiście nie byle jaka, pierwsza z brzegu lampka, najlepiej jakiś SET z lampami o odpowiednio dużej mocy, takimi które zagwarantują odpowiednie warunki dla planarnych słuchawek Amerykanów (zresztą nie tylko Audeze, mamy na stanie HiFiMANy HE400 ver.2, które także chciałem sprawdzić z innym wzmacniaczem niż referencyjny). Przez ostatnie półtora roku przewinęło się kilka wzmacniaczy słuchawkowych, m.in.: hybrydowy MusicHall ph.25.2, tranzystorowe Schiit Asgard oraz NuForce HAP-100 oraz kilkanaście DAC/AMPów. W przypadku trudnych do wysterowania nauszników, wiele z nich nie było optymalnym wyborem. Czysto lampowy wzmacniacz słuchawkowy to specyficzny gatunek, niezbyt liczny, często spotykamy tutaj produkty niewielkich, mało, albo wręcz nikomu nieznanych manufaktur. Trudno tu mówić o powtarzalności, wsparciu, ciągłości produkcji jak w przypadku dużych firm audio. Z drugiej strony, jak w DIY, można liczyć na bezpośredni kontakt z twórcą urządzenia. Miałem więc plan przetestowania paru lampek pod słuchawki, plan nadal aktualny, jednakże w tak zwanym międzyczasie pojawił się pomysł przetestowania tytułowego wzmacniacza. Wzmacniacza bez wyjścia słuchawkowego dodajmy. Nie jest to oczywiście problem nie do przeskoczenia, szczególnie że parametry MiniWatt-a całkiem ładnie korespondują z pierwotną potrzebą znalezienia lampki pod ortodynamiki.

I tak pojawił się u mnie APPJ aka MiniWatt (nie będę tu roztrząsał zawiłej historii braku praw do dystrybucji, kłótni „partnerów” – dwóch osobnych bytów – producentów). Aby to wszystko zgrać potrzebowałem czegoś, co pozwoli z wyjść głośnikowych wyprowadzić sygnał dla nauszników. Udało się namierzyć ciekawy splitter głośnikowy firmy BT-Tech (korzystam na co dzień z innego akcesorium tego producenta, przełącznika źródeł BT31) i tak problem podpięcia został rozwiązany. BT913 jest nie tylko bardzo dobrze wykonanym routerem audio, jest także jednym z niewielu przełączników z bezpośrednim wyjściem słuchawkowym 6.3mm jaki znajdziemy na rynku. Sam splitter też się przyda, do MiniWatt-a podepnę niewielkie monitory Pylona (Topazy) oraz większe Perły. Poza źródłami plikowymi wykorzystam wyjście w NADzie 1020 – posłuchamy czarnych płyt. Tymczasem krótka galeria z uroczym maluchem w głównej roli…

» Czytaj dalej

Czysta rozkosz: LCD-3… nasz test, opinia o topowych ortodynamikach Audeze

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Audeze LCD3 #23

Miałem szczęście mieć na uszach większość z topowych słuchawek jakie są / były oferowane na rynku. Wiele z nich brzmiało świetnie, wiele mogłoby swobodnie stanowić docelowy wybór dla osób, którym nie jest wszystko jedno. Ze słuchawkami jest o tyle prościej (niż z innymi produktami audio), że nie ma w ich przypadku tylu zmiennych, wiele rzeczy można pominąć – po pierwsze akustyka pomieszczenia (sprawa arcyważna, tutaj jesteśmy w pełni zwolnieni z odpowiedniego dopasowania pomieszczenia), po drugie… kable… owszem, jakieś będą potrzebne, ale nie mówimy o kilku, kilkunastu przewodach, a co najwyżej o trzech kompletach. Oczywiście dobór właściwego źródła, wzmacniacz (tutaj element wymagający szczególnej uwagi, atencji – głośniki można dobrze wysterować za pomocą budżetówki, czegoś zupełnie pospolitego, z wzmacniaczem słuchawkowym, moim zdaniem, nie jest tak łatwo, prosto) to konieczne zaplecze, aby zapewnić sobie optymalne warunki, aby efekt był najlepszy z najlepszych. Obecnie coraz częściej mamy do czynienia ze zintegrowanymi rozwiązaniami – wzmacniacze słuchawkowe, to także cyfrowo/analogowe preampy, to często przetworniki pod komputer i inne źródła cyfrowe, a nawet przedwzmacniacze gramofonowe. Tranzystory, lampy, zbalansowane tory… czego tutaj nie ma. Ba, bywa, że taki kombajn może w ogóle pełnić funkcję autonomicznego źródła/wzmacniacza dla słuchawek. Wybór jest obecnie gigantyczny, mamy do czynienia z prawdziwą klęską urodzaju. I nic dziwnego, dzisiaj najlepiej sprzedającym się produktem audio są bez wątpienia słuchawki. To widać po ogromnym zainteresowaniu jakim cieszy się ten segment, zarówno ze strony klientów, jak i producentów, w tym takich producentów, którzy do tej pory kojarzyli się z zupełnie innymi produktami. I dobrze, mamy wybór, na rynku znajdziemy setki propozycji, jednak mam (biorąc pod uwagę doświadczenie, osłuchanie) nieodparte wrażenie, że coś zrobione naprawdę dobrze, naprawdę bez żadnych ale, to coś co wyszło od kogoś, kto specjalizuje się w tej tematyce, kto przykłada całą uwagę do projektowania, konstruowania tego jednego, jedynego produktu, który ma zastąpić nam kolumny, być – jak niektórzy złośliwie dodają – erzacem dla zestawu głośnikowego, czymś co (znowu słyszę głosy złośliwców) nigdy nie zaprezentuje tego, co głośniki za (…) tysięcy, set złotych (…piszę to wszystko, by podkreślić, że wybór słuchawek jako głównego, albo referencyjnego (w sensie, najlepszego) źródła przyjemności z obcowania z muzyką wiąże się z dużo niższymi kosztami w porównaniu do tradycyjnego systemu HiFi/High-End).

Specjalizacja to przede wszystkim przeznaczenie wszelkich zasobów, pieniędzy na produkt, który ma w zamierzeniach być doskonały. Bo jak nie będzie, to firma popłynie, nie będzie rentowna, po prostu padnie. Owszem, są wyjątki od tej reguły (literka b), jednakże zazwyczaj to się sprawdza, ktoś kto zjadł zęby, ktoś dla którego – w tym wypadku – słuchawki, stanowią jedyne źródło przychodów, nie może sobie pozwolić na bylejakość. Szczególnie wtedy nie może, gdy chce za swoje wyroby kilka tysięcy złotych. Słuchawki – jak niejednokrotnie pisałem – dają nam możliwość słuchania muzyki na poziomie high-endowym (rozwinę temat opisując poniżej, w rozwinięciu LCD-3) za wielokrotnie niższe sumy, niż w przypadku zestawów stereo opartych o wzmacniacze, kolumny, źródła. Oczywiście nie każdy tak chce, nie każdy „poważa” słuchanie za pośrednictwem czegoś na uszach. Czasami jest to blokada psychiczna, czasami zwyczajnie czegoś w tym wszystkim brakuje i …nie zawracamy sobie głowy tematem. To zrozumiałe, ja to doskonale rozumiem i nie uważam, że to błędne, czy gorsze podejście, nie wartościuję, nie oceniam. Jedyne co mogę komuś w takiej sytuacji powiedzieć, to, to że coś szczególnego, szczególne doświadczenie po prostu go ominie. Tyle. Ostatnio opisywałem fantastyczny, topowy zestaw HiFiMANa… specjalisty właśnie, kogoś, kto „robi w słuchawkach”, kogoś kto w tym upatruje swojej rynkowej szansy. EF-6 z HE-6 to coś wyjątkowego, ale …zupełnie innego od opisywanych w niniejszej recenzji LCD-3.

To dwa światy, niby odległe (bo i tak jest w istocie), a jednocześnie ze wspólnym mianownikiem, wspólnym mianownikiem którym jest wyjątkowe brzmienie, wielka radość z obcowania z takimi słuchawkami na uszach, słuchania za ich pośrednictwem muzyki. LCD-3 są wyjątkowe, są fantastyczne, są – cóż- jednymi z najkosztowniejszych słuchawek na rynku. To jeszcze nie poziom systemu słuchawkowego Staksa z najwyższej półki, ale te siedem i pół tysiąca to już suma konkretna. W kontekście tego, co dostajemy, odważę się na opinię, że to wcale nie wygórowana kwota, a dla kogoś, kto jednak uznałby że tyle za słuchawki nie da dobra informacja, czy nawet bardzo dobra. Pamiętacie test LCD-2? Te słuchawki nie są tak dobre jak trójki, ale w kontekście tego, co oferują, tego co potrafią oraz ceny (używane nawet 2,5-3k) to zwyczajnie okazja. Ortodynamiki Audeze to czysta rozkosz dla kogoś, kto poszukuje maksymalnie analogowego, ciepłego przekazu, bogatej barwy dźwięku, średnicy w której można się na zabój zakochać. Takie właśnie są te słuchawki. Nie będziemy mieli basiora, choć bas jest w tym wypadku tak dobry, tak wielowymiarowy, tak dobrze trzymany w ryzach, że nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł coś w tej mierze LCD-kom zarzucić, nie będzie „stekami watów po uszach”, choć potrafią zagrać mocno, dynamika też niczego sobie. No i już piszę o brzmieniu, już się zachwycam, a przecież to miał być wstępniak, a nie sama recenzja… Nic nie poradzę, te słuchawki całkowicie mną owładnęły, jestem w ich mocy, może dlatego, że właśnie takie brzmienie, taki sposób przekazu najbardziej jest mi bliski. Może dlatego właśnie…

» Czytaj dalej

Odtwarzacz przenośny audio Calyx M – pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Calyx_M_70_iOS

Po paru dniach akomodacji, czas na pierwsze wnioski. Odtwarzacz Calyx M jest duży, aluminiowy, dysponuje wielkim, dotykowym ekranem 4.65″ OLED. Nie jest lekki, w porównaniu z konkurencją mamy do czynienia z zawodnikiem klasy ciężkiej. Może pracować jako przetwornik z komputerem via USB micro (stosowne sterowniki do pobrania ze strony producenta), potrafi odtwarzać pliki DSD (.dff, .dsf) oraz materiały PCM najwyższej jakości (.dxd). Nie jest przeładowany gniazdami, przyciskami – mamy tutaj szlachetny minimalizm, choć fizyczne przyciski mogą wydać się nieco kłopotliwe (są małe, ledwo co wystają z obudowy). Bardzo ciekawym patentem jest suwak z prawej strony, pozwalający na precyzyjną regulację głośności. Działa to bardzo dobrze, na ekranie widzimy stosowną animację zmiany natężenia dźwięku. Rozwiązanie lepsze od niewielkich potencjometrów, równie dobre co duże pokrętło spotykane w wysokiej klasy DAPach (z HiFiMANami na czele). Pojedyncze gniazdko audio jack 3.5mm to jedyne złącze audio (poza ww. USB) jakie znajdziemy w odtwarzaczu. Sprzęt może pracować w trzech trybach (low / mid / high), co teoretycznie pozwala dokładnie dopasować wbudowany wzmacniacz pod podpinane do tytułowego DAPa słuchawki. Sprzęt obsługuje tryb gapless.

Wszelkich ustawień, wyboru opcji, nawigowania po zbiorach dokonujemy za pośrednictwem dotykowego ekranu. Ten działa bez zastrzeżeń, sam interfejs jest bardzo estetyczny, spójny z formą, designem odtwarzacza. To co na tym, wczesnym, etapie rozwoju firmware przeszkadza, to występujące od czasu do czasu przycięcia, błędy jakie pojawiają się podczas użytkowania odtwarzacza, skutkujące brakiem możliwości odtwarzania materiału. Są to sytuacje sporadyczne, na szczęście producent dba o to, by szybko pojawiły się stosowne poprawki na stronie. Urządzenie dotarło do nas z oprogramowaniem 1.0, jest już wersja 1.1 wprowadzająca poza poprawkami błędów, także (jak informuje producent) spore zmiany odnośnie brzmienia. Nawigujemy na kolejnych ekranach, przewijanych gestem przesunięcia, wchodząc kolejno do biblioteki, do panelu z aktualnie odtwarzanym utworem oraz do „szafy grającej”, gdzie możemy tworzyć swoje playlisty oraz – generalnie – administrować swoimi zbiorami, zapisanymi zarówno na wew. pamięci (64GB) jak i karcie pamięci (nawet do 256GB). OLEDowy wyświetlacz ma ustawiony, jak to w tego typu ekranach bywa, bardzo wysoki poziom kontrastu, kolory są bardzo żywe, wszystko utrzymane w dopasowanej do koloru obudowy, brązowej karnacji. W trakcie odtwarzania wyświetla się ekran blokady z okładką albumu w centralnie umieszczonym kółeczku, które to kółeczko przesuwamy w dół, odblokowując w ten sposób odtwarzacz. Całość nie jest specjalnie rozbudowana, większość funkcji sprowadza się do wyboru wł/wył. Bateria nie jest mocnym punktem tej konstrukcji. W przypadku plików hi-res na razie udało mi się uzyskać ok. 5 godzin odtwarzania od naładowanego w pełni akumulatora, po jego całkowite rozładowanie. Wpływ na szybkość drenażu ma po pierwsze jak często korzystamy z wyświetlacza, po drugie jakiego typu odtwarzamy materiał (na plikach .dxd oraz .dff/dsf bateria bardzo szybko się rozładowuje), po trzecie jakie słuchawki podpięte są pod DAPa (ze stacjonarnymi, ustawionymi na high, długo sobie nie posłuchamy). Nie jest to także demon szybkości – trzeba dać chwilkę urządzeniu na rozruch, w trakcie uruchamiania pojawia się na wyświetlaczu logo – czasami zdarza się, że ekran pozostaje pusty, co może nieco dezorientować użytkownika.

Po wstępnym opisie samego odtwarzacza parę słów na temat tego jak gra. W zamieszczonych poniżej zdjęciach widać różne modele słuchawek, jakie podpinałem. Było tego więcej, jednak postanowiłem już na tym etapie dokonać wyboru, bo też uwidocznione Sennheisery Momentum oraz Audeze LCD-3 znalazły sobie w odtwarzaczu Calyx M świetnego kompana. Szczególnie te pierwsze (bo LCD-3 trzeba traktować jako typowo kanapowe rozwiązanie, egzotycznego partnera dla tego, jak i każdego innego DAPa) słuchawki z koreańskim odtwarzaczem stworzyły genialny duet. Momentum są same w sobie świetne i potrafią zagrać ze wszystkim co najmniej dobrze, ale tutaj to było TO. Wszystkie cechy słuchawek, walory, to za co je cenię, w przypadku tego połączenia uległy spotęgowaniu, było tak jakbym skorzystał z soczewki ogniskując zalety niemieckich nauszników (ustawione na mid). Na marginesie, nowe oprogramowanie, wprowadza m.in. szery zakres kontroli nagłośnienia w przypadku plików DSD. Te, faktycznie, same w sobie są wyraźnie cichsze od PCM, dla niektórych skala jaką Koreańczycy zaproponowali we wczesnych wersjach oprogramowania mogłaby być niewystarczająca. Poprawka zmienia ten stan rzeczy, z tego co informuje producent. Z IEMami (profesjonalne monitory Westone UM 20 Pro) jakoś na razie Calyx nie chce się za bardzo dogadać, zobaczymy co przyniesie przyszłość, natomiast drugie z wymienionych nauszników: LCD-3 tworzą udany mariaż, z jednym zastrzeżeniem: nie uzyskamy tutaj bardzo głośnego grania, poziom będzie wg. mnie satysfakcjonujący dla większości użytkowników, jednak znajdą się tacy, którzy chcieliby więcej. Pozostawiając kwestię głośności na boku, Audeze tworzą bajeczną kombinację z opisywanym sprzętem, mamy wszelkie zalety tych słuchawek podane na tacy, co jest sporym osiągnięciem zważywszy na źródło (czy raczej, precyzyjniej, na wzmacniacz wbudowany w DAPie, który jak widać jest zdolny do wysterowania takich nauszników). Musiałem szybko zdjąć je z głowy, bo po pierwsze znowu zarwałbym pół nocy, po drugie …akurat bateria była już częściowo rozładowana, a LCD-ki szybko zredukowały poziom energii w akumulatorze do zera.

Calyx M to – po pierwszych sesjach – przepiękne barwy, wybitna średnica, znakomity, zróżnicowany bas. To ciepłe granie, bardzo analogowe w charakterze, w ogóle nie cyfrowe. To główne zalety prezentacji tego urządzenia. To poziom HM-901, to lepszy odtwarzacz od AK 120, w przypadku AK 240 zaś – cóż – na razie topowy Astell & Kern pod pewnymi względami nadal jest wyjątkowy, najlepszy w swojej klasie. Czymś, co szczególnie zasługuje tutaj na uwagę jest zszycie niskiego zakresu z średnicą, coś co decyduje o całościowym odbiorze muzyki, coś co w tym wypadku jest (jak na przenośne źródło) cholernie dobre. Druga rzecz to dynamika. Niby mobilne źródło, a potrafi w tej materii zadziwić. To wszystko odnosi się do umiejętności sonicznych, pozostaje mieć nadzieję, że producentowi uda się zoptymalizować działanie odtwarzacza, wydłużając czas jego działania na baterii (to po pierwsze) oraz usprawni samo oprogramowanie (po drugie). Odnośnie pierwszego problemu, może być to trudne do zrealizowania, biorąc pod uwagę zastosowanie układu ESS9018 Sabre, który jest kością stosowną w urządzeniach stacjonarnych, nie przenośnych. Producent wspomina, że Calyx M to klasa flagowego przetwornika Femto. Nie wiem, nie słuchałem tego urządzenia, nie wiem jak brzmi, ale może być coś na rzeczy, bo ten DAP wykracza poza świat mobilnego, przenośnego grania, może być ciekawym rozwiązaniem także w charakterze stacjonarnego przetwornika C/A dla źródła komputerowego. W ogóle, biorąc pod uwagę jego gabaryty, baterię, może okazać się, że wraz ze stacjonarnymi nausznikami (scenariusz #1) oraz komputerem (scenariusz #2) podpięty pod resztę stacjonarnego toru, Calyx M będzie raczej nie na wynos, a jako coś do wykorzystania w domu, z laptopem, albo w gabinecie, jako element zestawu desktopowego, z wysokiej klasy nausznikami właśnie. Może więc nie przenośny, tylko osobisty? Zobaczymy co wniesie nowe oprogramowanie, jak poradzą sobie inne IEMy, czy sprzęt czymś nas jeszcze zaskoczy. Zapraszam do galerii poniżej, jednocześnie chcę podziękować dystrybutorowi, firmie GFmod za wypożyczenie DAPa do testów…

» Czytaj dalej

Słuchawkowy system marzeń: HiFiMan EF6 & HE-6

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Audeze LCD3 & HiFiMAN HE-6_4

Przychodzi taki moment w życiu melomana, audiofila, wielbiciela bezkompromisowej jakości, kiedy musi dokonać wyboru, zdecydować się na coś, co – nazwijmy to umownie – będzie stanowiło system docelowy, coś z „czym będzie żyć”, będzie TYM zestawem, sprzętem który zostanie, który nie będzie ofiarą ciężkiej, niektórzy powiedzą nieuleczalnej choroby „audiofilia nervosa” drenującej portfel, często uniemożliwiającej skupienie się na tym co najważniejsze (na słuchaniu muzyki), przypominającej beznadziejną pogoń za ciągle uciekającym króliczkiem. Nie ma rzecz jasna nic złego w poszukiwaniach, w eksperymentowaniu, w zmianach, tyle tylko że w końcu można trafić na takie produkty, które stanowią kres, stanowią finalny, skończony, idealny zestaw, dla którego trudno znaleźć alternatywę, zamiennika, coś co będzie grało lepiej.

W przypadku toru słuchawkowego, bo o nim będzie mowa, szczęście w nieszczęściu polega na tym, że zamiast wydawać grube dziesiątki tysięcy złotych (albo i więcej), na high-endowy system marzeń, „wystarczy” suma nastu tysięcy aby ten, opisany powyżej kres, osiągnąć. Oczywiście nie każdy zgodzi się z takim wyborem, nie każdy zdecyduje się na TEN system, nie dla każdego takie słuchawki (wraz ze wzmacniaczem) będą tym, czego szukają… to naturalne, w pełni zrozumiałe, jednak to, co oferuje HiFiMAN jako swój topowy system słuchawkowy dla wielu będzie kresem poszukiwań, będzie dokładnie tym czego szukali, ideałem dla osób pragnących uzyskać najlepszy efekt w reprodukcji muzyki odtwarzanej na słuchawkach. Jasne, że wielka „szafa”, gigantyczny, „zwalisty” EF-6 może okazać się (forma) nieakceptowalny dla kogoś, kto chce kompaktowego, dopasowanego (do biurka, gabinetu, salonu) sprzętu. Jasne, że na rynku są porównywalne jakościowo, a w niektórych aspektach lepsze słuchawki od planarnych HE-6. Jasne. Tyle tylko, że ten zestaw, to połączenie według mnie może być dokładnie tym, co dla melomana, audiofila, wielbiciela bezkompromisowej jakości stanowi ideał, najlepsze rozwiązanie, docelowy system słuchawkowy, który wraz ze źródłami prezentującymi podobny poziom (tutaj, w dobie plików, komputerów, źródeł cyfrowych wybór mamy przeogromny) będzie wiernie służył właścicielowi aż do chwili, gdy ktoś przejmie pasje, po ojcu, dziadku, chcąc zasmakować w bezkompromisowej jakości.

Tak, EF6 z HE-6 tworzą razem synergetyczny, kompletny zestaw przenoszący nas do innego, lepszego świata i nie ma tutaj ani grama przesady – tak to po prostu wygląda. Normalnie wstępniak nie stanowi peanu, wychwalającego pod niebiosa opisywanego produktu, zestawu, to sobie rezerwujemy zazwyczaj na koniec, na podsumowanie, na wnioski. Tym razem jest, jak widać, inaczej, bo też w zakresie słuchania muzyki na nausznikach tytułowy system definiuje według mnie to, co jak powyżej napisałem, może stanowić „zestaw z którym będziemy żyć”, coś co w najlepszy możliwy sposób dostarczy do naszych uszu muzykę. Rzecz jasna warto byłoby poniżej skonkretyzować, opisać czym owa doskonałość jest, pochylić się nad rozwiązaniami technicznymi założyciela, właściciela firmy oraz głównego inżyniera, twórcy opisywanego zestawu – Dr. Fang Bian. Zapraszam do lektury, do zapoznania się z opisem konstrukcji oraz brzmienia zestawu, zaznajomienia się z nietypowym (nie będziemy się powtarzać, to raz, a dwa – nieco inaczej podsumujemy zalety i wady opisywanego sprzętu) zakończeniem naszej najnowszej publikacji…

» Czytaj dalej

iPhone 6, iPhone 6+ oraz iPad Air 2 – pierwsze wrażenia. 6-ki… idealne DAPy?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Kamera_iPhone6:6+_iOS

Testuję nowości od Apple, które od dzisiaj dostępne są na naszym rynku. Nowe telefony są, co tu by nie mówić, naprawdę duże. O ile jeszcze szóstkę można uznać za  przerośnięty telefon (ten ekran dałoby się umieścić w mniejszej obudowie, tyle że trzeba by było radykalnie zmienić wygląd frontu iPhone, na co jak widać Apple nie ma zamiaru się zdecydować), to już model z plusem wg. mnie nie jest telefonem, a czymś co konkurencja nadała nową nazwę, tworząc nowy segment wśród handheldów. To phablet, tyle że w przypadku Apple nie dostajemy urządzenia, różniącego się (vide Samsung) sposobem obsługi (stylus), a jedynie powiększoną do monstrualnych rozmiarów wersją iPhone. I to wg. mnie największa wada tego produktu, bo ani iOS nie jest zoptymalizowany pod taki ekran, ani aplikacje dostępne w wirtualnym sklepie, w sumie nie otrzymujemy nic ponadto co znamy z 4-4,7″ ekranów. Wyjątkiem jest wyświetlanie paska (oraz coś, co opisuję poniżej) z najczęściej wybieranymi aplikacjami w trybie landscape, co zresztą prowadzi do pewnego dysonansu… dlaczego, do diabła, nie ma takiej możliwości na iPadzie, dlaczego Apple wprowadziło to udogodnienie jedynie w przypadku iPhone 6+? Innym, użytecznym trybem, jest całkiem udana próba zniwelowania problemu z dostępem do aplikacji na tak dużym ekranie za pomocą jednej ręki… da się, wystarczy dwa razy musnąć przycisk TouchID, aby obsłużyć w miarę wygodnie ekran kciukiem – nawigujemy na wydzielonej połówce wyświetlacza (góra, dół), co pozwala na dostęp do wszystkich programów umieszczonych na pulpicie.

Pulpicie… no właśnie, każdy kolejny ekran to pięć linii, jak dotychczas, powiększonych względem tego co zobaczymy w mniejszej szóstce. Bez sensu. Aż się prosiło o jakieś zmiany w zakresie dostępu do aplikacji na takim, wielkim wyświetlaczu. Niestety tutaj niczego odkrywczego, nowego nie znajdziemy (dodatkowa przestrzeń pozostaje niewykorzystana). Phablet, jak można było się tego spodziewać, jest zbyt duży by zmieścił się do typowej kieszeni, trudno też na dłużą metę (mimo wspomnianego trybu, ułatwiającego obsługę jedną ręką) korzystać z niego bez pomocy drugiej dłoni. Zresztą w tym przypadku aż się prosi, by ten wielgachny ekran obsługiwać w trybie landscape. Tutaj także można było zdecydować się na umieszczenie ekranu w mniejszej gabarytowo obudowie. Oba telefony są bardzo lekkie, odchudzenie konstrukcji oraz użyte materiały, pozwoliły zachować niską wagę. Ma to jednak swoją cenę… wystający obiektyw wygląda faktycznie paskudnie, tu nie chodzi nawet o to, że ten element nie współgra z płaskim tyłem obudowy… po prostu estetycznie jest to nie do przyjęcia. Nie wiem jak można było zdecydować się na takie rozwiązanie, w firmie która znana jest z tego, że dba o design, o wygląd swoich urządzeń, że (niby) nie idzie w tym względzie na żadne kompromisy. W tym wypadku jest inaczej, a dodatkowym felerem są zastosowane z tyłu obrysy anten, które w modelach srebrnym oraz złotym szpecą wygląd… w przypadku obu iPhone’ów koniecznością staje się zakup jakiejś obudowy, etui i to raczej nie przeźroczystej, właśnie ze względu na wspomniane powyżej estetyczne wpadki.

Na plus na pewno należy zaliczyć 64GB wariant, wyceniony na poziomie 32GB modeli poprzedniej generacji. To sporo, daje to pewną swobodę, umożliwia przechowywanie muzyki skompresowanej bezstratnie. Jednakże oczywistym wyborem dla kogoś, kto chce mieć jedno urządzenie do wszystkiego, także do odtwarzania muzyki jest wariant 128GB. To już ilość wystarczająca, by przechowywać w pamięci ulubione albumy w jakości płyty CD, albo w wyższej jakości (hi-resy) – konkurencja tego nie oferuje, bo dzisiaj praktycznie wszystkie topowe modele wyposażane są w 32GB, przy czym rezygnuje się coraz częściej z możliwości rozszerzenie pamięci za pomocą kart microSD. W przypadku iPhone wiadomo, że nie ma i nigdy nie będzie takiej możliwości, dobrze zatem że firma oferuje takie warianty pojemnościowe, bo wielu potencjalnych użytkowników zrobi pożytek z tej dodatkowej przestrzeni na dane. Możliwości fotograficzne, rejestracji ruchomego obrazu, wspomnianej muzyki w wysokiej jakości oraz …co ważne szczególnie w kontekście iPhone 6+… możliwość zastąpienia iPada przez wielkiego iPhone wręcz wymuszają zakup bardziej pojemnej wersji handhelda. Moim zdaniem sensowność zakupu 16GB wariantów jest mocno dyskusyjna, w przypadku plusa to w ogóle kiepska opcja. W końcu, jak wyżej, phablet ma być urządzeniem łączącym cechy telefonu oraz tabletu i tutaj literalnie tak właśnie jest. To urządzenie (6+), które całkowicie niweluje potrzebę posiadania iPada Mini, a w przypadku użytkowania większego modelu w charakterze urządzenia przenośnego, osobistego, nie jako np. opcjonalnego ekranu w domu, niweluje potrzebę posiadania także klasycznego, 9,7″ iPada. W przypadku nowych trybów współpracy z komputerami Mac, taki phablet staje się wg. mnie wewnętrzną konkurencją dla oferowanych przez Apple tabletów. Zwyczajnie nie będzie potrzeby zakupu iPada, szczególnie w sytuacji gdy ktoś zdecyduje się na zakup 6+ z 64 lub jeszcze lepiej 128GB pamięci.

Szóstka jak i szóstka plus może być świetnym DAPem, szczególnie w sytuacji gdy zakupimy wersję z maksymalną ilością pamięci. W takiej sytuacji zakup dodatkowego odtwarzacza osobistego audio przestaje mieć wg. mnie sens. Mamy sprzęt zdolny do strumieniowania (czego żaden, nawet wysokiej jakości DAP, nie oferuje) i to w jakości płyty CDA (WiMP HiFi, niebawem usługa Deezera…), a do tego mamy sporo miejsca na nasze hi-resy… na WAVy, FLACziki etc. W przypadku 6+ jw. problemem jest znalezienie odpowiedniego miejsca, szóstka też niekoniecznie będzie kompatybilna z wszystkimi kieszeniami w naszej garderobie. Tutaj z pomocą może przyjść Apple Watch, który będzie idealnym interfejsem do obsługi muzyki bez konieczności nawigowania po ekranie handhelda. Do tego, w przypadku takich wielgachnych handheldów, całkiem sensowne wydaje się zastosowanie słuchawek bezprzewodowych (pozwalające na dowolne przechowywanie dużego iPhone, niekoniecznie w niewielkich kieszeniach spodni). Alternatywą może być Pebble, jak i każdy inny „smartwatch” współpracujący z iOSem. Jakościowo gra to podobnie do iPhone 5S. Mówię tutaj o słuchawkach przewodowych, podłączonych do audio jacka (który za moment będzie musiał zniknąć, o ile Apple nadal będzie odchudzać swoje telefony). Moim zdaniem najlepiej wypada tutaj iPhone 4S, którego brzmienie było / jest całościowo przyjemniejsze w odbiorze. Czynnikiem wpływającym na taki odbiór jest cieplejsza barwa, brak podkreślania, wyostrzania górnych rejestrów (zestawiając modele)… nie są to duże różnice, ale zauważalne, stąd w moim prywatnym rankingu, nadal na pierwszym miejscu w kategorii brzmienia wśród smartfonów jest wspomniana 4S.

iPad Air 2 to znakomity hardware z systemem, który wymaga radykalnych zmian. iOS musi zostać w końcu przejść zmiany, modyfikacje pod kątem lepszego wykorzystania tabletów, wykorzystania ich możliwości. Widać to w szczególności w przypadku najnowszego modelu, który zawiera wszystkie elementy niezbędne do tego, by zapewnić od strony hardware doskonałą wydajność, wystarczającą na ładnych parę lat. Nie przesadzam, jest tutaj super szybki układ A8X, super wydajna grafika oraz (wreszcie) 2GB pamięci RAM. W przypadku zoptymalizowanego iOSa to dokładnie to, czego potrzebuje takie urządzenie, pozostaje tylko żałować, że 6/(a szczególnie) 6+ nie otrzymały dodatkowej pamięci… będzie to wg. mnie istotny czynnik w przyszłości, szczególnie w kontekście rozwoju 64 bitowego systemu oraz oprogramowania.  Nowy iPad jest leciutki, da się z niego korzystać niemal tak, jak z iPada Mini (który tym bardziej zaczyna być wątpliwym produktem w ekosystemie Apple), bo nie męczy ręki, da się go trzymać w jednej dłoni bez żadnego uczucia zmęczenia. Do tego ulepszony ekran oraz większe pojemności (zakup 16GB wariantu chyba tylko dla desperatów, dla osób które de facto nie chcą korzystać z możliwości jakie daje duży, dotykowy ekran) to cechy, które składają się na ogólnie bardzo pozytywny obraz, na pozytywny odbiór urządzenia. Szkoda, że jw. przy okazji nie mamy wprowadzenia kont użytkowników, prawdziwego multitaskingu, możliwości wyświetlania paru aplikacji równocześnie (podziału ekranu), jakiś nowych sposobów interkacji (Siri, stylus, nowe gesty etc.). Szkoda. Tutaj ten potencjał nie jest w pełni wykorzystany. Rozwój software nie nadąża za hardwarem. Apple musi coś z tym szybko zrobić. Integracja z Makiem tego nie rozwiąże, bo chodzi tutaj o autonomiczne wykorzystanie tabletu, o system z którego korzysta na co dzień użytkownik oraz o nowe możliwości dla developerów. iOS musi się zmienić. Musi dostosować się do iPada, inaczej jabłkowy tablet nadal będzie tracił (udziały na rynku, będzie się gorzej sprzedawał). Wiem, powtarzam się, Apple musi coś z tym zrobić, jak najszybciej zrobić.

Poniżej krótka (będzie aktualizowana) fotogaleria. Opis także jeszcze rozszerzę o dodatkowe obserwacje…

» Czytaj dalej