Konwersja dowolnego modelu słuchawek wyposażonego w możliwość odłączania kabla, dostosowanie dowolnego źródła audio z wyjściem liniowym do strumieniowania muzyki, możliwość pracy w trybie nadawczo-odbiorczym co otwiera zupełnie nowe możliwości… do redakcji trafiło niepozorne, wyposażone w baterię akcesorium, które z braku czasu trafiło na parę tygodni na półkę. Co za błąd! Okazało się, po zapoznaniu z możliwościami, że to prawdziwe odkrycie, że ten kawałek plastiku potrafi zdziałać cuda. A dwa takie kawałki to już w ogóle kosmos. Zacznijmy jednak od początku. Szukałem jakiegoś prostego rozwiązania, które uwolni mnie od kabli (np. podczas jazdy na rowerze). Miałem możliwość zapoznania się z kilkoma modelami bezprzewodowych słuchawek (JBL, AKG, Sennheiser). Niektóre grały całkiem fajnie, ale za każdym razem po nałożeniu naszych ulubionych Momentum, przychodziła bolesna refleksja. To jednak nie to, zupełnie nie to, bez kabla idziemy na kompromis, duży kompromis odnośnie jakości brzmienia. I wtedy zaświtała mi myśl o konwersji naszych redakcyjnych Sennheiserów, konwersji na słuchawki bezprzewodowe, co oznaczało konieczność integracji jakiegoś modułu Bluetooth. Pierwsza próba była zupełnie nieudana. Odbiornik, który trafił jako pierwszy do redakcji, okazał się kiepskim rozwiązaniem, bo po pierwsze wyraźnie odczuwalna była bardzo duża kompresja dźwięku, po drugie zdarzały się (incydentalnie, ale jednak) krótkie, irytujące przerwy w strumieniowaniu dźwięku. Pudło.
Czekamy na dostawę (rozchodzi się jak ciepłe bułeczki i nic dziwnego, o czym kapkę niżej), jak tylko do nas trafi szybko sprawdzimy możliwości najtańszego (śmiesznie taniego) odtwarzacza przenośnego hi-res firmy FiiO. X1, bo o nim tutaj mowa, to według mnie bardzo prawdopodobny następca takich legendarnych, popularnych playerów jak iPod Classic (właśnie zaprzestano jego produkcji) czy Sansa Clip. Tyle, że w tym wypadku mamy coś dysponującego znacznie większymi możliwościami, znacznie lepszym potencjałem. Odtwarzanie hi-resów (24/192) we wszystkich popularnych formatach to oczywiście pierwsza z rzeczy, które wyróżniają tego grajka na tle wspomnianych odtwarzaczy, ale to dopiero początek. Aluminiowa, solidna obudowa, bardzo dobry, czytelny interfejs, kółko nawigacyjne (yes, yes, yes!) oraz slot dla kart microSD, pozwalający na umieszczenie 128GB muzyki to rzeczy, których naprawdę nikt by się nie spodziewał po urządzeniu kosztującym… 99 dolarów! W Polsce X1 kosztuje 399zł, co nadal jest ceną nie tyle atrakcyjną, co okazyjną wręcz. Takiego odtwarzacza, w takiej cenie jeszcze nie było. Szczerze powiedziawszy nie widzę dla tego malucha konkurencji, a wręcz uważam że stanowi on bardzo poważne zagrożenie dla wszelkich DAPów na rynku – zarówno tych tańszych (co oczywiste), jak i droższych.
Dlaczego? Ano dlatego, że kupując transport pod postacią X1, możemy zawsze wpłynąć na jego brzmienie, podłączając na wyjściu liniowym jakiś zewnętrzny wzmacniacz. Ktoś mógłby powiedzieć, że lepiej byłoby wyprowadzić dźwięk w domenie cyfrowej, ale ja się z tym nie do końca zgadzam. Już tłumaczę. Miałem styczność z wieloma mobilnymi DAC/AMPami, poza nielicznymi wyjątkami brzmiały one gorzej od mobilnych wzmacniaczy. Rzecz jasna mówię tutaj o sprzęcie przenośnym, który dysponował niezłymi przetwornikami, na tyle dobrymi, by wyprowadzenie zer i jedynek nie dawało jakiejś wyraźnie zauważalnej zmiany. Co innego wzmacniacz. Te w smartfonach, tabletach, a także wielu grajkach są rachityczne, kiepskie, mają zasadniczy wpływ na to co usłyszymy podpinając słuchawki. I tutaj faktycznie przydaje się wyprowadzenie dźwięku w domenie analogowej na zewnętrzny amp. Bardzo dobrze obrazował w czym rzecz Matrix Portable – praktycznie, poza okazjonalnym podpinaniem iPada, grał u mnie właśnie jako wzmacniacz z iPodem oraz iPhone’em. To akurat przykład przeciętnego DACa w połączeniu (akurat częściej jest odwrotnie) z świetnym wzmacniaczem. Innymi słowy nic nie stoi na przeszkodzie, by nowego, taniutkiego jak barszcz playera FiiO podpiąć pod któryś z firmowych wzmacniaczy (z E12 może potencjalnie zdeklasować wiele drogich DAPów) lub np. coś z oferty iFi Audio. Na pewno przetestujemy taką możliwość u nas, szczególnie, że w dość zgodnej opinii pierwszych użytkowników X1 od strony cyfrowego źródła jest niemalże bezbłędny, ale przydałby mu się lepszy „napęd”. Dla mnie to w ogóle interesujący produkt, bo po pierwsze generalnie uważam że w DAPach wyjścia cyfrowe, bateria gniazd wyjściowych, są zazwyczaj zbędne, po drugie interfejs dotykowy w takim urządzeniu uważam za problematyczny, znacznie lepiej wg. mnie sprawdzają się przyciski, a najlepiej (cóż, przyzwyczajenia) – kółko.
Tutaj to wszystko, wraz z bardzo ładnym, funkcjonalnym interfejsem występuje, do tego solidna obudowa, bardzo kompaktowe rozmiary, wysoka jakość wykonania. Czego chcieć więcej? Moim zdaniem X1 może zawojować rynek, stać się potencjalnym następcą legendarnych, bardzo popularnych odtwarzaczy Apple, SanDiska oraz irivera. Nie ma tutaj mowy o sieci, to – w odróżnieniu od zbędnych wyjść/wejść cyfrowych, istotne udogodnienie (niestety mające bardzo negatywny wpływ na czas pracy na baterii), jednak można sobie stosunkowo prosto poradzić z tym brakiem. Opublikuję krótki test prawdziwego odkrycia, moduły BT z aptX, który zamienił moje Momentum w najlepsze słuchawki bezprzewodowe, jakie kiedykolwiek miałem na głowie. Dwa takie moduły, pracujące w trybie – jeden odbiornik, drugi nadajnik – mogą przemienić każde urządzenie audio w sprzęt zdolny do współpracy z bezprzewodowymi nausznikami. Wierzcie mi, naprawdę warto rzecz wypróbować! O tym jednak przeczytacie jutro wieczorem… Poniżej skrócona specyfikacja tytułowego DAPa…
Nie ma wiele tego typu rozwiązań na rynku. Albo inaczej wielu takich rozwiązań, które w kompaktowej, przystępnej cenowo formie oferują w pełni zbalansowany tor dla słuchawek. Za to, po prostu, trzeba dodatkowo zapłacić. Fakt, przetestowany Quattro AMP nie ma typowego wyjścia XLR dla nauszników, trzeba odpowiedniego kabla, czy raczej adaptera dla naszych stacjonarnych, wysokiej klasy słuchawek (na rynku są zbalansowane IEMy, ale w tym wypadku trudno byłoby rzecz ze sobą połączyć, zintegrować). Możemy doprowadzić sygnał kablami XLR do tytułowego ampa, następnie za pomocą dwóch dużych audio jacków (6,3 mm) wyjść na słuchawki. Trochę to komplikuje sprawę, ale w sumie tylko trochę, no dla chcącego nic trudnego. Dlaczego zacząłem od tej kwestii, niejako od razu przechodząc do opisu konstrukcji. Bo wg. mnie właśnie ten element wyróżnia testowane urządzenie na rynku, jest to jeden z najtańszych o ile nie najtańszy, w pełni zbalansowany wzmacniacz słuchawkowy, jaki możemy nabyć na rynku. Już samo to jest ciekawe, ale oczywiście kluczową kwestią są nie tylko, czy nawet nie przede wszystkim możliwości takiego, czy innego sposobu przesłania sygnału (choć tutaj, jak sprawdziłem, można oczekiwać bardzo dobrych rezultatów, decydując się na tor zbalansowany), ale uzyskane przez Quattro AMPa brzmienie. To sprzęt, który możemy uznać za uzupełnienie dla Quattro DACa (zalecałbym taki właśnie zestaw, jako najbardziej bezkompromisowe rozwiązanie… wróć… zaraz po zestawie Quattro AMP plus X-Sabre ). Przetestowaliśmy kiedyś ten przetwornik (Quattro DAC), to bardzo dobry DAC, w sumie optymalne rozwiązanie dla tańszych, łatwiejszych do napędzenia słuchawek, na pewno można go polecić do modeli z przedziału 500-1200 złotych, będzie to dobry wybór. Jednakowoż w sytuacji, gdy na półce zawitały planarne HE-560 (niech Was nie zwiedzie „przyjazna” impedancja, te słuchawki wymagają odpowiedniego napędu), jakieś Audeze chodzą nam po głowie, mamy w kolekcji Sennheisery HD800, A kolega chętnie udostępni AKG K-812, które właśnie zrujnowały mu co nieco domowy budżet… wtedy warto o coś, co dysponuje większymi możliwościami. Quattro AMP dysponuje większymi możliwościami, jest znacznie mocniejszy od wzmacniacza dodanego do przetwornika w Quattro DACu. Gdyby nie równoczesny test potwora EF-6 (HiFiMANa), powiedziałbym, że ten kompaktowy (przy EF-6 wszystko jest kompaktowe, ale tutaj faktycznie konstrukcja jest raczej z tych umiarkowanych gabarytowo) gra potężnie, doniośle, energetycznie. Tak jest w istocie, choć na tle wspomnianego HiFiMANa właściwie każdy dostępny na rynku wzmacniacz słuchawkowy jest mikrusem, ułomkiem, po prostu znika przy bezpośrednim porównaniu. Tak, jednakże to tylko i wyłącznie w skutek bezpośredniego porównania obu konstrukcji, z których EF-6 można śmiało określić mianem nietypowej, unikalnej, z innej bajki. Gigantyczna (pod każdym względem) konstrukcja to ewenement na słuchawkowym firmamencie, po prostu takich wzmacniaczy słuchawkowych się nie robi, to Quattro AMP jest typowy, mieści się w przewidzianym miejscu, zajmuje niewiele przestrzeni… EF-6 wymaga niemalże specjalnego pomieszczenia, na żadną tam półkę, niewielki stoliczek, czy regał absolutnie nie wlezie. To bardzo, ale to bardzo nietypowa konstrukcja.
No dobrze, to odniesienie & porównanie mam już za sobą, mogę się skupić na produkcie Matriksa. W rozwinięciu przeczytacie co potrafi ten wzmak, jakie są jego mocne oraz słabsze strony, czy może stanowić ostateczne, finalne ogniwo słuchawkowego toru. Postaram się krótko odnieść się do wg. mnie właściwych z punktu widzenia użytkownika zestawień z konkretnymi modelami słiuchawek, bo Quattro AMP jest urządzeniem, które ma swoje preferencje, w niektórych przypadkach może być idealnym wyborem, w innych lepiej poszukać gdzie indziej. Wraz ze wspomnianym X-Sabre, w cenie nie przekraczającej dziesięciu tysięcy złotych, można na bazie obu produktów Matriksa oraz słuchawek za około 3000-4000 złotych, stworzyć docelowy tor dla nauszników – nie mam wątpliwości, że przy odpowiednim dobraniu źródeł będzie to słuchawkowy high-end, kompletne, całościowe rozwiązanie, z którym można żyć. Dobrze, to teraz czas na konkrety, zapraszam do lektury poniżej, w rozwinięciu…
NAD to firma, którą cenię za uczciwe podejście do klienta. Nie ma tu żadnego czarowania magicznymi technologiami, kosmicznymi materiałami, całym tym… jakże częstym w branży audio, bełkotem, mającym uzasadnić, czy usprawiedliwić wiele zer na rachunku. W tym przypadku jest inaczej, to znaczy mamy producenta mającego krańcowo odmienne podejście. Cała, bogata historia firmy, to produkty nie dość że wyróżniające się walorami brzmieniowymi, często dysponujące kompletnym wyposażeniem, to jeszcze dodatkowo przystępne, dostępne praktycznie dla każdego. Najwybitniejsze urządzenia NADa to segment budżetowy, to coś co można sobie kupić bez wyrzutów sumienia, bez zbędnego uszczuplania konta, właśnie zbędnego bo relacja koszt – efekt w przypadku tego sprzętu była po prostu znakomita. Komponenty audio NADa towarzyszą mi od początku mojej przygody z HiFi. Pierwszy wzmacniacz? 3020. Pierwszy gramofon? 5120. Pre, które notabene nadal dzielnie mi służy? 1020… świetne amplitunery, które doskonale sprawdzają się w audio, w stereo… Poza tym miałem styczność praktycznie z całym asortymentem z firmowego katalogu.
Tak, jestem NADolubem, nie ukrywam tego, ale moje przywiązanie do marki nie jest tylko sentymentalne, nie wypływa tylko z własnych doświadczeń, pozytywnych doświadczeń, ale także z dorobku, uznania, nagród (to może najmniej, bo te często kojarzą się z jakimiś układami „pod stołem”, czystym marketingiem etc.). Jednak to, co najważniejsze, to aprobata w oczach zwykłych użytkowników. Wystarczy zobaczyć jak wielkim poważaniem cieszą się te produkty, jak często można natknąć się na pozytywne opinie dotyczące sprzętu NADa. Ok, to tytułem wstępu. Chcę być uczciwy wobec Czytelników, jednocześnie to „przyznanie się do winy” bynajmniej nie oznacza, że tytułowy produkt został potraktowany ulgowo. Wręcz przeciwnie, starałem się wypunktować to, co może właścicielowi nie przypaść do gustu, zwrócić uwagę na słabe strony opisywanej konstrukcji. Właśnie dlatego, że tak lubię tę markę, właśnie przez wzgląd na własne doświadczenia, uznałem że tym razem nie będzie to kilkanaście dni słuchania i wołamy kuriera. Nie. D3020 trafił do nas na stałe, stało się tak po gruntownym, wcześniejszym zapoznaniu się, jednak zapoznanie to jedno, a praktyka codziennego użytkowania, odsłuchanie kilkuset albumów, sprawdzenie różnych konfiguracji…. to pozwala na miarodajną, pełną ocenę, popartą praktyką w codziennym (powiedzmy – bardzo częstym) korzystaniu z przetestowanego wzmacniacza.
D3020, podobnie jak legendarny poprzednik, w zamierzeniach ma być czymś co całościowo, kompleksowo rozwiąże kwestie głównego komponentu audio w domu, mieszkaniu. Taka centralka, do której podepniemy wszelkie źródła, dodatkowo obecnie gotowa na bezprzewodowe połączenie z komputerami, handheldami. W 3020 mieliśmy fantastyczny, gramofonowy przedwzmacniacz, komplet wejść dla ówczesnych źródeł dźwięku. Z D3020 jest podobnie – tu także mamy szerokie pole do popisu, możemy sobie wszystko podpiąć, połączyć, przy czym cyfrowa integra NADa jest jednym z nielicznych przedstawicieli wzmacniaczy przygotowanych specjalnie pod kątem XXI wiecznych źródeł audio: komputera, smartfona czy tabletu. To znak czasów, ale także trzymanie się przez producenta zasady, że to co otrzymuje klient powinno w maksymalny sposób ułatwić integrację urządzeń audio z zagwarantowaniem swobody „manewru”, bez ograniczania nas w tym względzie. Bardzo pozytywne podejście do tematu, coś co szczególnie dzisiaj docenimy, bo w końcu odnośnie źródeł muzyki mamy prawdziwą… klęskę urodzaju. Rzecz jasna grać można z jednego, szczególnie gdy jest to komputer (pełen dostęp do usług oraz osobistej kolekcji), jednak ten komputer pod względem obsługi nie za bardzo może mierzyć się z ekranem dotykowym, czy wyspecjalizowanym odtwarzaczem audio. D3020 daje tutaj szerokie pole do eksploracji, jednocześnie pozwalając na budowę uniwersalnego systemu z kinem domowym w tle. A wszystko to z małej, niepozornej skrzynki. Rzecz jasna te wszystkie możliwości i tak w ogólnym rozrachunku zdałyby się na nic, gdyby mały NAD nie był w stanie wykrzesać z siebie odpowiedniego brzmienia, odpowiednio dobrego brzmienia. Mikre rozmiary od razu zasiały wątpliwość, czy to maleństwo będzie w stanie rozruszać podłogówki, spore monitory, czy sprawdzi się w większym pomieszczeniu? Na te wszystkie znaki zapytania, na fundamentalne „ale jak to gra”, na pytania dotyczące kwestii związanych z wygodą, z możliwościami (mam nadzieję) znajdziecie odpowiedź poniżej. Zapraszam!
Niebanalny produkt, inny niż to, do czego przyzwyczaili nas producenci słuchawek dokanałowych. Nietypowa obudowa, wykonana całościowo z metalu, aplikacja bez jakichkolwiek gumek, miękkich wkładek, które przecież są standardem, czymś co spodziewamy się ujrzeć w tego typu produkcie. Tutaj jest zupełnie inaczej, te słuchawki onieśmielają. No bo jak, włożyć te metalowe „cosie” do ucha? Dodatkowo to jest ciężkie, bo jak wyżej wspomniałem całość wykonana jest ze stali nierdzewnej. Po co takie coś, zapytacie? Ano konstrukcja tych słuchawek nie jest przypadkowa, jest gruntownie przemyślana pod kątem fizjologii, ale nade wszystko brzmienia. Oto, co napisał na temat Piano Forte IX dystrybutor (Fonnex):
” (…) Najważniejszą częścią stanowiącą o jakości dźwięku jest tutaj końcówka z otworem. W zwykłych słuchawkach dokanałowych silikonowe wkładki zatykają kanał uszny. Jeśli kanał uszny pomiędzy membraną a błoną bębenkową jest zatkany, następuje dobry przekaz niskich tonów ale jednocześnie membrana narażona jest na oddziaływanie dużego ciśnienia, co powoduje pewne zniekształcenia. Równocześnie silikonowe wkładki blokujące kanał uszny, same w sobie spełniają rolę membrany. Uszczelnianie i zwiększanie izolacji akustycznej tylko pogłębia zniekształcenia i pogłosy. Efektem tego są zdeformowane dźwięki o mętnym zabarwieniu. W serii Piano Forte pozbyto się silikonowych wkładek i skonstruowano słuchawki o jednolitej zintegrowanej budowie, które odtwarzają dźwięk naturalnej jakości, płynący wyjątkowo swobodnie i przestrzennie. Zwykle słuchając muzyki przez słuchawki mamy wrażenie jakby dźwięk rozbrzmiewał w naszej głowie. W serii Piano Forte powstały dźwięk dociera do nas płynąc przez przestrzeń, dzięki czemu odczuwamy muzykę w najbardziej naturalny sposób. Dodatkowo w zwykłych słuchawkach dokanałowych przetwornik jest odpowiednio dopasowany do uszczelnionego przez wkładki kanału słuchowego. Pozbywając się wkładek, nie jesteśmy w stanie w żaden sposób delektować się muzyką przy zachowaniu standardowych parametrów. Stworzenie słuchawek bez wkładek dousznych wymagało więc wielu innowacji technicznych, takich jak skonstruowanie przetwornika o bardzo dużej średnicy. (…)”
A jak to wygląda w praktyce? Piano Forte IX definiują na nowo to, co można uzyskać wkładając coś du ucha. Niebywała szczegółowość, umiejętność komunikowania każdego wybrzmienia (niezwykła precyzja, to wypisz, wymaluj „szkiełko i oko”), fantastyczna barwa, naturalny dźwięk jaki się wydobywa z tych słuchawek to rzeczy, których po IEMach (jakie dobre by nie były) raczej się nie spodziewamy. To dźwięk zbliżony do wysokiej klasy słuchawek nausznych. Co więcej, nie gra nam w głowie, tylko mamy tu szerszą perspektywę, umiejętność kreacji sceny, przestrzeni jakiej byśmy się po dokanałówkach nie spodziewali. Te IEMy są bezlitosne dla gorszego źródła, słuchanie na nich kiepskich mp3 mija się z celem! Warto zadbać o odpowiednią realizację, bo w przeciwnym razie usłyszymy to, czego wolelibyśmy nigdy nie usłyszeć. Testowałem Forte IX m.in. z aplikacją WiMP HiFi. Tam, gdzie występował materiał w kompresji bezstratnej jakość była bez zarzutu. W sytuacji, gdy trafiał się utwór skompresowany stratnie (trafiłem na coś, co prawdopodobnie miało najniższe parametry oferowane w usłudze) i powiem Wam jedno: degradacja brzmienia była gigantyczna, tego nie dało się zwyczajnie słuchać. Uwagę przykuwa szczególnie niezwykle realistyczna góra, to słuchawki które potrafią oddać całe bogactwo górnego zakresu, soprany są detaliczne, precyzyjne, czasami wkradnie się w przekazie pewna ostrość, co wszakże nie powinno dziwić (tzn. nie powinien dziwić taki odbiór), bo jesteśmy po prostu przyzwyczajeni do zmiękczania wysokich tonów. Tak zazwyczaj grają testowane przeze mnie słuchawki. Tutaj jest zupełnie inaczej. Szkiełko i oko, ale nie w pejoratywnym sensie (ultraanalitycznego, zimnego brzmienia, pozbawionego „ducha”), bo mamy powietrze, mamy emocje, mamy fantastyczną średnicę (wokale!!!), wyrafinowany bas. Wyrafinowany, w tym wypadku oznacza, spleciony, koherentny, wpisujący się w cały przekaz. Tutaj nie ma żadnego podkreślenia, nie ma jakiegoś wypchnięcia, czy po prostu szczególnego zwracania uwagi na ten zakres. Tutaj jest spójność, kultura, idealna kontrola, co w połączeniu ze wspomnianą średnicą tworzy właśnie wyrafinowany fundament… niebywałe, że można coś takiego osiągnąć w takiej, teoretycznie mobilnej aplikacji. Czyste, high-endowe, przebogate, pełne smaczków brzmienie, nie ciepłe, nie zimne, nie ciemne – po prostu naturalne. Kapitalne oddanie klasycznych instrumentów… ta wiolonczela, te skrzypki, ten fortepian! To naprawdę robi ogromne wrażenie! W sumie te IEMy będą prawdziwym objawieniem dla melomana słuchającego dużo klasyki. O ile tylko w ogóle zainteresuje się …dokanałówkami… to musi koniecznie posłuchać tych słuchawek. Gwarantuje, że po takiej sesji zakiełkuje w jego głowie przedziwna myśl: zaraz, zaraz to może poza gramofonem, moim ulubionym odtwarzaczem i stertą płyt jest jeszcze jakiś inny świat? Ano, jest…
Napisałem: „teoretycznie mobilnej”? No właśnie, te słuchawki kompletnie nie nadają się do słuchania ich na rowerze, do biegania, a nawet do zwykłego przemieszczania się na zewnątrz w sytuacji, gdy mamy niewielki wiaterek. Konstrukcja obudowy, jej metalowy, opływowy kształt w połączeniu z wielkością (słuchawki wyraźnie odstają od małżowin), powoduje że wszystko nam furkoce. Furkotanie uniemożliwia w praktyce odsłuch, zaradzić temu można na dwa sposoby: robimy sobie klapki, przykładając dłonie do uszu (mało praktyczne, przyznacie), względnie kupujemy jakieś nausznice (najlepiej z futerkiem ) i mamy izolację. Izolacja od wiatru jest tutaj podstawą w przypadku grania na wynos. Nie ma innej opcji. Patrząc na rzecz z innej strony, Piano Forte (seria) to wg. mnie jedyne takie, właściwie stacjonarne słuchawki dokanałowe na rynku. Specyfika ich konstrukcji, fantastyczne możliwości brzmieniowe, w połączeniu z kanapą, fotelem dają wyborny, czy też najlepszy efekt. Przy czym, jak każde IEMy, te słuchawki są bezproblemowe odnośnie napędzenia, już z iPodem Touch (w którym moc wzmacniacza jest naprawdę …lilipucia) przy ustawieniu 70-80% robi się bardzo (dla mnie za bardzo) głośno. Nie trzeba zatem żenić ich z jakimś zewnętrznym wzmacniaczem, nie trzeba choć można… tutaj wszak idzie o jak najwierniejszy przekaz, a jakiś dobry, mobilny DAC (zazwyczaj rzecz zintegrowana właśnie z amplifikacją), czy wysokiej klasy DAP tylko tu pomoże, zapewnimy słuchawkom idealne, optymalne warunki. Tak czy inaczej, moim zdaniem zarówno z iPodem Classic (hi-resy 24/48) jak i wspomnianym Touch (hi-resy 24/48, WiMP HiFi) było wybornie, a słuchając na przetworniku USB Audioquest DragonFly (24/96) byłem zwyczajnie zafascynowany możliwościami tego produktu. Pożyczony na chwilę odtwarzacz Astell&Kern (niestety AK120 II koniec, końców nie dotarł do nas) to niewątpliwie świetne uzupełnienie dla tych słuchawek. IEMy stacjonarne? Trochę tak, czy raczej przenośne słuchawki do słuchania w skupieniu, w miejscu, gdzie da się usiąść, albo położyć się i odpłynąć.
Nie są to słuchawki idealne od strony ergonomii. Są ciężkie (co ciekawe, mimo gabarytów, nie wypadają), kabel lubi się zawijać, tworząc irytujące pętelki, przydałoby się w komplecie dodatkowe nosidełko (woreczek, względnie małe pokrowce na każdą ze słuchawek). Trzeba też zadbać o higienę, tzn. dość często czyścić obudowę. Widać, że priorytetowo potraktowano tutaj to, co najważniejsze – uzyskanie jak najlepszego, najwierniejszego brzmienia. I to się udało. Inne elementy były podporządkowane temu celowi, łączenie z funkcjonalnością (czy może przeznaczeniem). To nie są słuchawki służące do grania na wynos (patrz wyżej), a już na pewno do jakiejś aktywności – to nie jest taki produkt, to zupełnie nie to. To poniekąd odpowiednik wysokiej klasy, stacjonarnych słuchawek nausznych, tyle że w innej formie, w formie dokanałówek. Dla niektórych problemem będzie aplikacja (głęboka, czujemy wyraźnie że coś tam w tym uchu siedzi, coś się w nim znajduje… ale, no właśnie, ale w sumie słuchawki są całkiem wygodne, nie męczą), dla innych niemała cena… tak, ta nie jest niska, ale jak wyżej, to high-endowe słuchawki, to dźwięk który znacząco odbiega od tego, czego możemy spodziewać się w tego typu aplikacjach. Można wręcz powiedzieć, coś zamiast nauszników za parę tysięcy (cena FAD Forte IX wynosi 4499zł). Oczywiście pod warunkiem, że takie coś, to znaczy takie coś wkładane do uszu, nam odpowiada. Brzmieniowo to słuchawkowy olimp. Aż się boję, co mogą pokazać Forte X… mam nadzieję, że uda się je przetestować na naszych łamach i że będzie to test z najlepszymi źródłami przenośnymi (AK 120 II, iFi iDSD Micro etc.).
Na zakończenie (o kurcze, właściwie recenzja nam wyszła, a nie pierwsze wrażenia), parę słów na temat oprawy. Słuchawki otrzymałem zainstalowane na drewnianym postumencie, na czymś co zapewne bardzo pozytywnie będzie się kojarzyć wszystkim wielbicielom sushi To wersja do salonu. Nabywca otrzymuje w komplecie piękne pudełko (patrz obrazek umieszczony poniżej). Cóż, w ogóle mnie to nie dziwi, to znaczy przywiązanie uwagi do szczegółów, do opakowania, do oprawy właśnie, to immanentna cecha japońskich produktów. Tutaj tak właśnie to wygląda. Samo „etui” w wersji „salonowej”, prezentacyjnej wygląda pięknie, kojarzy się jednoznacznie (Nippon!). Do kompletu brakuje tylko i aż jakiegoś woreczka, względnie jakiś pokrowców na same słuchawki. Ok, przydałby się jeszcze przyrząd (czy akcesoria) do czyszczenia. Prawdopodobnie, w najbliższym czasie, nieco jeszcze rozbuduję ten wpis i faktycznie będzie to finalna recenzja. Warto będzie napisać coś więcej o niebanalnej konstrukcji, wspomnieć o samej muzyce, którą słuchałem korzystając z tytułowych słuchawek. Poniżej, krótka fotogaleria…
Początkowo miał być zbiorczy test słuchawek dokanałowych. Testowałem kolejne modele, porównywałem, w między czasie opisałem niesamowite S-EM6, wszystko skrzętnie notowałem. Kiedy liczba produktów zaczęła niebezpiecznie rosnąć, przystąpiłem do tworzenia artykułu. Przy wielu słuchawkach, potrzebnej (przy okazji testowania czegokolwiek z audio) adaptacji, mocno rozbieżnych opinii (prosiłem o opisanie wrażeń paru znajomych, z których jeden należy do szczególnie wybrednych – ma customy i świata poza nimi nie widzi ) wszystko zaczęło mi się rozłazić. Wśród tych wszystkich słuchawek (AKR 01, RE-600, Westone UM30 Pro, Earsonic SM64, RE-400, Final Audio Design Heaven IV, AKG 323, B&W C5…) o mocno odmiennej konstrukcji, zaliczających się do mocno różnych przedziałów cenowych, jedne wyróżniały się, albo inaczej jedne, jedyne tak wyraźnie, tak bez żadnych ale spodobały mi się od momentu zaaplikowania ich sobie w uszach, że postanowiłem nieco zmodyfikować pierwotne plany dotyczące publikacji testów IEMów…
I tak oto, postanowiłem osobno poświęcić nasze łamy na recenzję Westonów UM 30 PRO, słuchawek dokanałowych, z którymi mógłbym żyć. To wielki komplement, bo ja dokanałówek zwyczajnie nie lubię i gdzie tylko mogę, zabieram ze sobą moje ulubione Momentum. Wiem, że customy mogą być niczym przylegająca do ciała, idealnie dopasowana koszula, coś co pozwala osiągnąć pełen komfort mimo wkładania sobie czegoś w ucho. Rozumiem, akceptuję, ale i tak wszelkie słuchawki douszne traktuję jako coś nie dla mnie. Mogę doceniać możliwości, brzmienie, jak to miało miejsce w przypadku wspomnianych, flagowych EarSoników, mogę zachwycać się sposobem komunikowania, odmiennym od tego, który jest udziałem słuchawek nausznych. Tak mogę, ale generalnie ja po prostu dokanałówek nie lubię. Jestem przy tym bardzo krytyczny, bardzo wyczulony na wszelkie braki w zakresie wygody, ergonomii, stąd przykładowo moja krytyka pod adresem szwedzkich a-jay’ów (testowany u nas model four) i wytykanie dyskomfortu w przypadku wielu innych modeli, które przewinęły nam się przez ręce.
Z UM 30 Pro było / jest inaczej. Te słuchawki nie tylko są po prostu wygodne (zaleta, typowej dla Westone aplikacji, konstrukcji obudowy dopasowanej do fizjologii), nie tylko nie wkurzają (idealny kabel, który się nie plącze, nie przenosi niczego z garderoby, jest wytrzymały, jest w sam raz), ale jeszcze dodatkowo potrafią zagrać w sposób zbliżony do… moich ulubionych Sennheiserów. Momentum są i będą punktem odniesienia, bo uważam je za absolutnie wybitne słuchawki mobilne, na pewno jedne z najlepszych słuchawek tego typu jakie pojawiły się na rynku. Każda z testowanych przeze mnie konstrukcji mobilnych (różne Beyery, Bowersy, Gradosy, AKG, Audio Techniki itd, itp.) nie zdetronizowała w moich oczach moich ulubionych, przenośnych słuchawek. UM30Pro (a to nie jedyne Westony, które były u nas testowane, że chociaż wspomnę opisane przez nas Adventure) mimo że nie najdroższe, mimo że nie te najbardziej wyczynowe, moim zdaniem wyszły producentowi wybornie. Od strony dźwiękowej oraz wygody to IEMy bliskie perfekcji. Dlaczego? Ano dlatego, że przez prawie dwa miesiące, w czasie których tytułowe IEMy były u nas „na stanie” najczęściej wybieranymi, najchętniej wybieranymi, a wręcz wybieranymi zamiast Momentum słuchawkami były UM30Pro właśnie. No dobrze, to teraz warto uzasadnić te ochy i achy… powiem tak, w przypadku tych konkretnie słuchawek, nie będzie to specjalnie trudne
Już poprzedni produkt Definitive Technology zwrócił moją uwagę. Głośniczek Bluetooth Sound Cylinder (test tutaj) wyróżniał się niebanalną formą, sprytnym patentem, pozwalającym na zadokowanie dowolnego urządzenia przenośnego oraz komputera oraz wysokiej jakości materiałami, nienagannym montażem. Do tego potrafił zagrać lepiej niż większość tego typu głośniczków, które przewinęły się przez moje ręce. Właściwie to gdybym miał coś wybrać z tej kategorii urządzeń audio, to wybór ograniczyłbym do dwóch, oferujących bardzo przyzwoite brzmienie, produktów: wspomnianego Sound Cylinder oraz Bose Soundlink Mini. Kolejny produkt Definitive Technology, który do nas trafił, kolumny Incline, to desktopowy zestaw głośnikowy, rzecz wydawałoby się „pod komputer” i faktycznie, wyposażenie (to kolumienki podłączane do źródła za pośrednictwem kabla USB) wskazuje, że głównym źródłem ma być komputer. Kolumny znakomicie pasują do sprzętu Apple, ascetyczna forma, aluminiowe podstawy, zakrywające całość czarne maskownice… wystarczy popatrzeć na zdjęcia z MacBookiem, iMakiem …coś dla jabłkolubów, Apple mogłoby te kolumny oferować jako dedykowany zestaw (i – jak przeczytacie poniżej – byłby to strzał w przysłowiową dziesiątkę).
Rzecz jasna głośniki podłączymy do dowolnego komputera, poza tym można będzie podpiąć dodatkowo pod nie inne urządzenia audio, wyposażone w złącze cyfrowe (optyczne), względnie analogowe, liniowe (jack 3.5mm). Można także rzecz zintegrować z głośnikiem niskotonowym, jest wyjście na suba. Taki zestaw 2.1 nie tylko nagłośni nam spory salon (ani trochę nie przesadzam) , ale będzie także wg. mnie idealnym, kompaktowym systemem kina domowego. Uniwersalność Incline, niby komputerowego, a tak naprawdę uniwersalnego zestawu głośnikowego, to coś co otrzymujemy „przy okazji”… w końcu pierwsza myśl, po odpakowaniu głośników to „no dobra podpinamy pod PC/Mac i gramy”. Sprawdziłem jak sobie te kolumienki radzą w kinie i wierzcie mi, radzą sobie WYBORNIE. Szczególnie, gdy podłączę dodatkowo suba (DDT2200). W ofercie producenta są rzecz jasna głośniki niskotonowe, można kupić firmowy komplet, poza tym w sąsiedztwie Incline widziałbym przykładowo niskotonowca RELa (idealnie będzie się komponował taki zestaw pod względem stylistycznym).
Oczywiście najważniejsze pytanie w przypadku tytułowych głośników brzmiało: czy „komputerowe” kolumienki mogą zagrać jak rasowe monitory? Czy można stworzyć na ich bazie wysokiej klasy zestaw stereo do słuchania muzyki? Czy trzeba będzie iść w tym wypadku na kompromisy (np. obsługa dźwięku hi-res)? W recenzji odpowiem na te pytania. Kolumny grały nie tylko z komputerem, ale także z odtwarzaczem wideo (Toshiba E-1), PlayStation 3 (Blu-ray, gry) oraz Squeezeboksem Touch. W przypadku tego ostatniego źródła było o tyle ciekawie, że po modyfikacji EDO, odtwarzacz strumieniowy można było podłączyć do Incline za pośrednictwem interfejsu USB. W ten sposób uzyskaliśmy alternatywny dla komputera, wysokiej klasy system audio (taki na biurko, jak i do salonu). Jak widać, kolumienki przetestowałem kompleksowo, mogłem w ten sposób precyzyjnie określić jakie są ich możliwości i czy faktycznie to sprzęt „pod komputer”, czy może jednak coś, co da się „pożenić” z dowolnym audio, AV. Zapraszam do lektury…
Testujemy właśnie topowe słuchawki planarne ze stajni Audeze oraz HiFiMANa, stąd krótka przerwa w publikacjach na stronie, którą musieliśmy sobie zrobić ostatnimi czasy Obie konstrukcje wybitne, w paru aspektach definiujące to, co możemy uzyskać nakładając sobie coś na głowę. Dla przypomnienia, wcześniej testowaliśmy na naszych łamach m.in. Audeze LCD-2. Poza wymienionymi słuchawkami do testów trafiły także dwa znakomite (nie, nie ma tu żadnej przesady ) wzmacniacze słuchawkowe. Zadbałem o właściwe zaplecze – pierwszym, głównym napędem dla obu tytułowych konstrukcji ortodynamicznych jest fantastyczny wzmacniacz HiFiMANa: EF6. To potężna maszyna, zapewniająca odpowiednią dawkę energii dla wymagających słuchawek (poza LCD-3 oraz HE6, zagrają HE-400 oraz dwa, klasyczne modele dynamiczne: AKG701 oraz HD650). Wielką zaletą jest w tym wypadku możliwość skorzystania z opcji zbalansowanej – zarówno Audeze jak i HiFiMANy (HE-6) podłączyliśmy za pomocą XLRów. Źródłem jest MacBook Air podłączony do wzmacniacza za pośrednictwem przetwornika M2Tech hiFace DAC oraz Squeezeboks Touch EDO z konwerterem hiFace Two (M2Tech) podłączonym do przetwornika rDAC Arcama. To główne źródła cyfrowe. Poza tym pod zestaw podłączymy opcjonalnie nasz ulubiony kompakt C515 firmy NAD oraz tor analogowy z przedwzmacniaczem 1020 & gramofonem 5120 (NAD). Sprawdzę jeszcze jak wypadnie strumieniowanie z serwisów streamingowych (WiMP HiFi oraz Spotify) podłączając wzmacniacz D3020 (via Bluetooth oraz via AirPlay/AirPort Express, strumień z handhelda Apple).
EF6 to nie jedyny wzmacniacz, na którym testujemy słuchawkowy olimp. Do redakcji trafił Matrix Quattro AMP. Testowaliśmy wcześniej Quattro DACa, który bardzo nam się spodobał, otrzymał od nas formalną rekomendację. Tam także można było podłączyć słuchawki, wyjście było niczego sobie, ale prawdziwa zabawa zaczyna się wraz z podpięciem nauszników pod Quattro AMPa. Na marginesie, oba urządzenia: DAC oraz AMP mogą tworzyć system (wspólne sterowanie z pilota, który znajdziemy w pudle z DACiem – w przypadku wzmacniacza słuchawkowego to wyposażenie opcjonalne). Quattro AMP to w pełni zbalansowany wzmacniacz z wejściami XLR oraz możliwością podłączenia słuchawek za pomocą dwóch (osobno dla prawego oraz lewego kanału) audio jacków 6.3mm. Postaram się sprawdzić tę opcję, podłączając w ten sposób moje HD650.
Terminy mamy krótkie, stąd pełna koncentracja, mobilizacja, aby w maksymalny sposób wykorzystać szansę na przetestowanie tytułowych nauszników. W przypadku Matriksa, poza wzmianką w tekście o tytułowych słuchawkach, przeczytacie także osobny artykuł na temat Quattro AMPa, odnośnie zaś EF-6 …jego opis oraz dokładny test zamieścimy wraz z recenzją topowych konstrukcji ortodynamicznych Audeze oraz HiFiMANa. Mogę ponadto zdradzić, że w trakcie testów zmieni nam się zaplecze, dojdzie nowe, komputerowe źródło audio, wraz ze znakomitym przetwornikiem. iMac ma stanowić podstawowe, główne źródło komputerowego audio, pomocniczym elementem będzie tablet PC Asusteka ME400 (świetnie się do tej roli nadaje!). Ostatnio testowałem różne komputery Apple pod kątem odtwarzania muzyki i właśnie iMac okazał się idealnym wyborem (dziękuję przy okazji znajomemu, któremu podkradłem komputer , ułatwiło to dokonanie właściwego wyboru), najlepszą maszyną do odtwarzania muzyki. Testowany Mac Pro wymaga dodatkowego zaplecza, jest przy tym dużo droższy, Mac mini oraz MacBooki nie dają takiego komfortu, mają swoje ograniczenia (temat rozwinę przy okazji cyklu artykułów poświęconych komputerowemu audio, które planuję opublikować niebawem na HDO). W ciągu najbliższych paru dni możecie spodziewać się tekstu poświęconemu wzmacniaczowi NAD3020, poza tym na publikację czeka megarecenzja dokanałówek (nazbierało się tych słuchawek sporo, w sumie test obejmuje 6 różnych modeli HiFiMANa, EarSonika, Westone, Astell&Kern oraz Final Audio Design). Pamiętam także o konkursie, termin nam się przesunął, co jest o tyle dobre, że pula nagród rośnie. Czekamy jeszcze na potwierdzenie ze strony paru producentów.
Poniżej fotogaleria z tytułowymi słuchawkami oraz wzmacniaczami wraz z krótkim opisem…
Te kolumienki postawione na biurku potrafią zagrać jak dobrej klasy monitory bliskiego pola, zaczarować swoim brzmieniem… dosłownie i w przenośni! Jestem pod ogromnym wrażeniem tego produktu, to kolejna po Sound Cylinder (test tutaj) propozycja firmy Definitive Technology, która zasługuje na uwagę. Naturalnym partnerem dla tego zestawu będzie komputer typu desktop, najlepiej jakiś all-in-one. Fantastycznie z wyglądem tego zestawu korespondują Makówki, niebawem będziemy konfigurować system z iMakiem, przetestujemy rzecz także z naszym dyżurnym Mac Pro. Póki co Incline grają w towarzystwie MacBooka zadokowanego w bardzo ładnej podstawce BookArc firmy twelve south (krótko opiszemy ten produkt, przy okazji zwracając uwagę na opcjonalny tryb pracy MacBooków z zamkniętym ekranem).
Ale to gra! Głośniki łączymy z komputerem za pomocą kabla USB, w środku zastosowano bardzo dobrego DACa, można wybrać czy za ustawianie głośności będzie odpowiadał komputer (niższa jakość) czy też regulację scedujemy na kolumienki (całkowite pominięcie regulacji w źródle = lepsza jakość). Dodatkowo można podpiąć opcjonalnie suba (sprawdzimy tę opcję z naszym starym, ale jarym, drewnianym DT2200) oraz dodatkowe źródło (cyfrowo) za pomocą wejścia optycznego. Super. Dodatkowo można podłączyć analogowo, wejściem liniowym np. stacje dokującą z odpowiednim wyprowadzeniem, integrując z głośnikami naszego handhelda. Wspominane dopasowanie do elektroniki Apple nie powinno nikogo dziwić – wiadomo, wielka popularność Makówek w Ameryce, dodatkowo prężny rynek akcesoriów do komputerów z logo jabłuszka to gotowy patent na dobry interes. Oczywiście sprzęt jest uniwersalny, można go spokojnie podpiąć pod dowolne, komputerowe, źródło, poza tym – jak wspomniałem – cyfrowo podłączymy inne urządzenia AV, właśnie nie tylko audio ale także wideo. Możliwość podłączenia opcjonalnego głośnika niskotonowego (w katalogu DT, rzecz jasna, znajdują się takie produkty, dopasowane stylistycznie do Incline), stworzenia w ten sposób zestawu 2.1, pozwala na budowę kompaktowego systemu kina domowego w oparciu o opisywany produkt. Najlepiej wg. mnie w opcji z HTPC – komputerkiem dedykowanym do kina, takim jak przykładowo Mac Mini.
Skąd się bierze ten, wysokiej próby, dźwięk? Cóż, konstrukcja Incline to wielce oryginalny projekt, te głośniki są pod pewnymi względami wyjątkowe, na pewno wyjątkowe jeżeli popatrzymy na inne produkty z tej kategorii (dekstopowe aktywne zestawy głośnikowe stworzone do współpracy z komputerem). Mamy tutaj bardzo ambitną konstrukcję dwudrożną, na którą składa się zestaw czterech końcówek mocy (po 20W) pracujących w trybie bi-ampingu… każdy głośnik zainstalowany w Incline posiada zatem własną końcówkę mocy! Co to oznacza nie muszę chyba nikomu tłumaczyć. Stąd właśnie bierze się niebywale czyste, a przy tym potężne (rozmiary!) brzmienie tych kolumienek, moc która szokuje w zestawieniu z niewielkimi gabarytami. W tym kontekście nie dziwi całkiem spora waga kolumn… w końcu konstruktorzy musieli upakować w środku każdej z kolumienek dwa wzmacniacze pracujące w klasie D, w sumie zastosowano cztery przetworniki aktywne, po dwa na kolumnę: dwie membrany nisko-średniotonowe, posiadające średnicę 10 centymetrów (4″), kolejne dwie wysokotonowe (3/4″); dodatkowo z tyłu zamontowano po dwie membrany pasywne (średnica także 10cm). Pracę całości nadzoruje 56-bitowy procesor DSP, wyposażony jw. w dwa tryby pracy (regulacja w źródle/kolumienkach oraz tylko w głośnikach). Konstrukcja bipolarna (zestaw promieniuje także do tyłu) oraz pasywne radiatory zastosowane zamiast tradycyjnego bass-refleksu pozwalają na uzyskanie efektu zbliżonego tego, co usłyszymy z dobrych monitorów bliskiego pola, klasycznych konstrukcji HiFi dedykowanych do słuchania muzyki w bliskim polu. Przy czym Incline mogą, jak wspomniałem, nie tylko nagłośnić wcale nie małe pomieszczenie (przestrzenność, moc), mogą także wraz z opcjonalnym subem stworzyć zestaw kinowy! Niezła uniwersalność! Rzecz jasna, głównym zastosowaniem będzie tutaj opcja desktopowa, słuchanie muzyki z komputera i w tej roli omawiany produkt nie będzie miał wg. mnie za wielkiej konkurencji – gra fantastycznie, zapewne pomaga tutaj projekt obudowy, pochylenie każdej kolumny o 9.5 stopnia względem pionu, co skutkuje odpowiednim umiejscowieniem przetworników względem naszej głowy. Ustawiamy rzecz pod odpowiednim kątem (na linii przecięcia, a nawet można nieco bardziej dogiąć obie kolumienki) i cieszymy się świetnym brzmieniem. Producent zadbał o to, by kolumny stabilnie stały na biurku (dobrze, żeby mebel był stabilny, raczej nie filigranowy, żeby nie rezonował), odpowiadają za to solidne, ciężkie, aluminiowe podstawy…
Z tego opisu, pierwszych wrażeń to się (niemal) recenzja zrobiła Warto będzie Incline poświęcić nieco więcej czasu, bo produkt jest po prostu wart tego, żeby go dokładnie przetestować (i kompleksowo, także w opcji kinowej). Poniżej galeria…
Ostatnio miałem możliwość zapoznać się z całym katalogiem nowych produktów firm Bowers & Wilkins, Harman Kardon oraz Bose przeznaczonych głównie do współpracy z handheldami. Wspólnym mianownikiem jest tutaj transmisja bezprzewodowa, czasami możliwość klasycznego zadokowania urządzenia, mocno lifestyleowa forma… sprzęt ma grać via Bluetooth, via WiFi, komunikować się w ten sposób ze źródłem. Komputer nie jest tu głównym pomysłem na dźwięk, ani żadne tradycyjne źródło takie jak odtwarzacz, tym źródłem ma być smartfon lub/i tablet. Pomysłów na tego typu urządzenia jest co niemiara, różnią się one przede wszystkim formą, czasami także funkcjonalnością, choć ta w wielu wypadkach jest zbliżona. Sprzęt ma być bezobsługowy, ma grać w tle, ma grać na tyle głośno, by zwrócić na siebie uwagę, jednocześnie czysto, niekoniecznie naturalnie, neutralnie, czy po prostu rasowo, jak na HiFi przystało. Nie o to tutaj chodzi, to ma być granie łatwo przyswajalne, lekkie, takie właśnie. Oczywiście każdy widzi to inaczej, są produkty JBL-a, które wpisują się właśnie w takie właśnie odtwarzanie muzyki, bezpiecznie ale w sumie przewidywalnie, bezpłciowo to gra. Z kolei HK miota się z tymi swoimi produktami, podobnie jak Bose – czasem czuć pazur, produkt gra jak trzeba, potrafi to i owo, innym razem (przetestowane, nieudane wg. mnie Bose Soundlink III czy HK Onyx) coś poszło wyraźnie nie tak i dostajemy produkt wyraźnie gorzej sobie radzący od tańszych w ofercie urządzeń (w pierwszym wypadku będzie to SoundLink Mini, w drugim Aura). Moim zdaniem skonstruowanie takiego głośnika nie jest rzeczą prostą, ani błahą …wręcz przeciwnie, tutaj z jednej strony ważne jest żeby to przykuwało uwagę, wyglądało, współpracowało z wszystkim jak leci, (nie było zbyt drogie? A to już niekoniecznie ), a jednocześnie wyróżniało się czymś na tle setek konkurencyjnych produktów (no właśnie wyróżniało i bynajmniej nie brzmieniem się wyróżniało, bo to akurat wcale musi gwarantować sukces tego typu sprzętu vide produkty Beats). Jakiś uniwersalny patent na sukces zatem? Cóż, nie ma takiego, choć niektórzy próbują zaoferować coś zgodnego z modą, lifestylowego, a przy tym grającego na poziomie.
Definitive Technology to firma bardzo znana w Stanach, jej propozycja wpisuje się idealnie w obecne trendy rynkowe. Mamy więc propozycję dla posiadaczy handheldów (streaming), komputerów (PC Audio), dla wielbicieli kina domowego (liczne produkty, w tym soundbary) itd. itp. Patrząc na ofertę widzę pewne cechy wspólne ze wspomnianym powyżej Bose (oraz Bowersem). Tym, co wyróżnia produkty DT jest sporo całkiem nowatorskich rozwiązań, technologii i nie mam tu na myśli marketingowej papki, albo opakowanych w bombastyczne sformułowania rzeczy, które opracował ktoś inny, oferując gotowe „kity” za parę centów. Nie, tutaj jest nie tylko patent na swoje przetworniki, na swoje, firmowe brzmienie, ale także ścisła współpraca z projektantami (wzornictwo przemysłowe, design… to widać!) oraz osobami odpowiedzialnymi za ergonomię, za funkcjonalność danego produktu. Bardzo mi się podoba takie, całościowe podejście, bo odpakowując z oryginalnego opakowania w formie dużej puszki, bohatera niniejszego artykułu od razu wiedziałem, że ktoś tu się starał, chciał zaoferować dopieszczoną rzecz, a nie coś, co tylko wygląda, albo tylko gra, albo ani jedno, ani drugie Sound Cylinder, jak sama nazwa wskazuje, to cylinder i to nie byle jaki cylinder, bo taki solidnie grający, z bardzo użytecznym, oryginalnym sposobem montażu współpracujących z nim źródeł (tak jest to sprzęt bezprzewodowy, co nie oznacza że nie da się go zintegrować z naszym handheldem czy laptopem i bardzo dobrze, że się da, bo czasami jest to opcja bardzo, ale to bardzo użyteczna, przydatna). Co więcej uniwersalny, bo zagra ze wszystkim (Bluetooth), da się pożenić z każdym sprzętem (możliwe „zadokowanie” praktycznie każdego handhelda czy laptopa), a przy tym niewielki, do postawienia gdzie bądź. Konstrukcja od strony brzmieniowej ambitna, bo wyposażona nie w dwa, a trzy przetworniki (układ 2.1, nie żadne tam szerokopasmowe „pierdziawki”). No dobrze, zacząłem opisywać tytułowy produkt, warto chwilkę przyjrzeć się zastosowanym przez producenta pomysłom na wydobycie dźwięku z mobilnej elektroniki…