Do naszej redakcji trafiły kable polskiego producenta, firmy Melodika. Kable (głośnikowy, interkonekt oraz koaksial), które są zaprzeczeniem ogólnie prawdziwej tezy o branży, której głównym zajęciem jest maksymalizacja zysku. Oderwane od rzeczywistości, nie mające nic wspólnego z kosztami R&D oraz ceną materiałów sumy, które przyjdzie zapłacić za przewody to najjaskrawszy przejaw choroby, wyśmiewanego (słusznie) przez wielu zjawiska pt. „audio voodoo”. I przyznają to (nawet) osoby, które wydały fortunę na kable, dziennikarze zajmujący się tematyką audio. Kable są ważna częścią systemu – tego nie neguję – wręcz przeciwnie, uważam że ich odpowiedni dobór ma kluczowe znaczenie dla uzyskania optymalnego z naszego punktu widzenia rezultatu. Pełna synergia, pełne możliwości zestawu to także domena właściwego doboru przewodów łączących poszczególne elementy. Tyle tylko, że nie jest tak, że o tym jak to zagra, czy dobrze zagra decyduje przynależność danego okablowania do „arystokracji” (czytaj wiele zer na rachunku), a zupełnie inne czynniki, często prowadzące do szokujących wniosków. Tu nie ma wg. mnie mowy o stopniowym, liniowym (wyższa cena, jeszcze lepiej, jeszcze trochę lepiej) progresie jakości brzmienia. Nie ma mowy, bo taka sytuacja jak wyżej jest dziełem czystego przypadku. Może się okazać (równie dobrze) że podobny efekt, albo lepszy efekt uzyskamy, podłączając do naszego systemu kable bez tych wszystkich zer na rachunku. Nie ma tutaj ŻADNEJ naukowej teorii, żadnego uzasadnienia opartego na wiedzy, że dany kawałek drutu (ten o dziesięć tysięcy droższy od kabla XYZ) będzie LEPSZY. To, czy zagra lepiej czy gorzej uzależnione jest wyłącznie od równania w którym występuje całkiem sporo zmiennych, takich jak poszczególne elementy toru, akcesoria, pomieszczenie, akustyka, wreszcie nasze uszy oraz (bardzo ważne) czynniki psychoakustyczne. Bardzo często zmiany są na tyle subtelne, na tyle niejednoznaczne, że możemy tutaj mówić o przypadkowości, a nie powtarzalności doświadczeń związanych z doborem takiego, a nie innego okablowania. I na nic, wg. mnie, nie zdadzą się elaboraty dowodzące jakie to kolosalne zmiany wniesie kabel XYZ (opisane jest to w taki sposób, jakby aurat ten element decydował o WSZYSTKIM, miał kolosalne znaczenie – klasyczne wyolbrzymienie), uzasadniające niebotyczną cenę. To zwyczajna bzdura, bo nie negując a priori jednostkowego doświadczenia, powtórzenie takiego doświadczenia w innych warunkach (zawsze odmiennych, nigdy nie takich samych) jest zwyczajnie niemożliwe.
Warto przy tym uświadomić sobie, że „manewr kablami”, o ile nie jest to faktycznie zupełnie nietrafiony wybór, nie prowadzi w danym systemie do przewrotu kopernikańskiego (a tak często jest to opisywane, takie mamy wrażenie czytając opisy okablowania audio). Jeszcze raz zatem – są to zmiany subtelne, bo już za kilkaset złotych możemy w KAŻDYM przypadku uzyskać bardzo dobry efekt. I teraz pytanie, jak stopniować ewentualne zyski jakościowe od „bardzo dobry”. No właśnie. Ten wstęp do testu jest konieczny, bo pokazuje jakie mam – jako recenzent – zdanie na temat okablowania, a raczej jakie mam zdanie na temat branży kablarskiej. Jak widać, uważam że jest to najbardziej zepsuty, opierający się na pozamerytorycznych czynnikach segment rynku audio, którego biznesplan opiera się na bezwstydnym oferowaniu czegoś, co nie jest warte żądanych przez „specjalistów” kwot. I jak wspomniałem powyżej, nawet osoby kwieciście opisujące arcydrogie zestawy przewodów audio, przyznają, że to co się dzieje odnośnie cen jest zwyczajnym przegięciem, że to często rozbój w biały dzień.
Produkty Melodiki pokazują, że można inaczej. Kosztują tyle, że dla wielu audiofilów będzie to produkt niegodny uwagi. Bo musi kosztować, aby grać. Jestem audiofilem (po pierwsze melomanem, po drugie…). Rozumiem dążenie do uzyskania jak najlepszego efektu, rozumiem jakie czynniki mają wpływ na uzyskanie tego – najlepszego – efektu w przypadku systemu audio. To czynniki, które wymieniłem powyżej. Kable są niezbywalnym, ważnym elementem toru. I nie muszą kosztować kroci. Mogą być przystępne cenowo, wręcz niedrogie i mogą zagrać bardzo dobrze, a nawet znakomicie. Mogą, bo zera na rachunku nie mają tu nic do rzeczy. Dla osób wyznających inną filozofię, liczą się …INNE rzeczy. Ok, kable to też biżuteria i w sumie tak postrzegam kwestie zer po przecinku. Nie kupujemy czegoś, co zagra o 100% lepiej (to niemożliwe, bo – znowu przyznają to osoby, które „siedzą w tym biznesie” – często „manewr kablami” to progres rzędu 5-10%), a kupujemy coś co podkreśli nasz status, co się nazywa, co wygląda, za czym stoi cała marketingowa otoczka supermarki oraz bardzo wątpliwych, często pseudonaukowych wywodów jakie to magiczne zmiany wniesie zastosowanie naszego arcydrogiego kableka w systemie. Z Melodiką jest inaczej, bo możemy za śmiesznie małe pieniądze kupić coś, co w wielu systemach zagra dobrze, będzie stanowiło solidny element zestawu – właśnie solidny, pozwalający na stworzenie udanego połączenia, dający satysfakcję z uzyskanego rezultatu. To tak, jak z inną, polską marką, którą często testujemy – Pylon Audio. Kolumny w kategoriach „audiofilskich” za grosze, które mogą stanowić konkurencję dla produktów kilkukrotnie droższych. Kiepska wiadomość dla branży, bardzo dobra wiadomość dla klientów. Zapraszam do testu okablowania Melodiki, kabli które pokazują, że można uczciwie podejść do tematu, kabli które w kategorii koszt-efekt miażdżą konkurencję.