LogowanieZarejestruj się
News

Sennheiser Momentum In-Ear (M2 IEi) na tapecie (& Urbanite)… ale to gra!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum InE box

To pierwsze takie IEMy, jakie miałem w uszach.  Na wstępie, ustalmy jedno – M2 IEi, po ludzku Momentum In-Ear, nie są słuchawkami dla każdego, o nie… nie są, bo też kreują opowieść po swojemu, na swój sposób, ale robią to w taki sposób, że czapki z głów! To, co od pierwszych dźwięków rzuca się w uszy od razu, charakteryzuje (ale właśnie nie do końca, o czym dalej) brzmienie to bas. BAAAASSSS. Ummm, Ummmmmm, Ummmmmmmmm – byłem wstrząśnięty i nie zamieszany ;-) (zmieszany to tak!). Nie jest to jednak taki tam sobie basior. Nie, co to, to nie, bo ten bas jest nie tylko duży, głęboki, obfity, mięsisty, namacalny – on jest też wielowymiarowy, nie jest li tylko sztuczką, jest niewątpliwie fundamentem, fundamentem na którym budowane jest brzmienie tych słuchawek. Właśnie jakość dolnego zakresu, jego wielowymiarowość, organiczność, miażdżą nas od pierwszych taktów i definiują na nowo sposób kreacji dołu w tego typu konstrukcjach. Nigdy, nigdy wcześniej nie słyszałem takiego basu ze słuchawek dokanałowych. Już z tej przyczyny warto te słuchawki choćby sprawdzić, bo naprawdę jest to niezwykle intensywne, nietypowe i zupełnie nieoczekiwane uczucie, doznanie, coś czego zwyczajnie nie spodziewany się, wkładając sobie do uszu tipsy. I tutaj od razu nasuwa się pewien, jak się okazuje, jednak krzywdzący, choć może inaczej, nie do końca prawdziwy wniosek – że to może słuchawki dla takiego typowego bass heada. To, że bas jest tu na pierwszym miejscu (to na pewno) nie oznacza, że to masowanie (tak, tak te słuchawki mają taki potencjał zejścia, że to się w głowie, nomen omen, nie mieści) jest tu kwintesencją, sztuką dla sztuki, że poza tym nic tu (więcej) nie ma. Ależ jest i to jeszcze jak jest. Te słuchawki – uwaga – wymagają odpowiedniego źródła! Tak jak wokółuszne Momentum są w 100% uniwersalne i grają z byle czego, to ich dokanałowe rodzeństwo (nie ma mowy o bliźniakach, oj nie, to raczej pokrewieństwo typu wspólna matka ale dwóch, różnych ojców) jest wybredne. Jest wybredne moi drodzy, bo też w tym graniu mamy dużą (mimo podkreślonego, dolnego zakresu) precyzję, zapędy analityczne, umiejętność podawania na tacy, szczególarsko, całego planktonu, mikrodetali, co samo w sobie jest o tyle dziwne, że nie mówimy tutaj o wyczynowej konstrukcji wielodrożnej (jak np. przetestowane u nas topowe monitory firm Westone czy EarSonic). To, co uzyskali inżynierowie Sennheisera, jak widać, zasługuje na uwagę, bo jak wspomniałem to słuchawki pod wieloma względami niezwykłe.

No dobrze, a co z resztą pasma, zapytacie. Czy jest to granie ala Momentum, czytaj, czy jest wciągające, emocjonujące, angażujące, takie dobre jak z nauszników? Odpowiem nie wprost (w końcu są to pierwsze wrażenia, choć słuchawki są już u nas na stałe, będzie więc można gruntownie, bez pośpiechu, je przetestować), choć z wyraźną sugestią, z jednoznacznym wskazaniem. Wspomniałem, że nie są wcale proste dla źródła, dla toru. Tutaj może przydać się manewr nie tyle z wzmacniaczem (bo są same w sobie niezwykle żywiołowe, dynamiczne i bardzo łatwo je wysterować z rachitycznego, handheldowego wzmacniacza), co z zewnętrznym dakiem. Dlaczego? Ano dlatego, że ta ich szczegółowość, zahaczająca wręcz o analityczność, prowadzi do bardzo mocno zaznaczonego, podanego bez znieczulenia, grania górnego rejestru. Góra jest tutaj rysowana wyraźnie, pojawiają się sybilanty i to całkiem wyraźnie… ale, no właśnie, ale to wskazuje wg. mnie na jedno… te słuchawki są wybitne wyczulone na to, co jest pod drugiej stronie kabla. Jak wiadomo, powszechnie uważa się (generalnie słusznie), że elektronika mobilna Apple (sote) gra raczej ostro, chłodno, że to brzmienie konturowe, które w takim przypadku właśnie jest jeszcze spotęgowane przez generalnie (uwaga) niezwykłą jak na takie IEMy (takie, od strony konstrukcyjnej, niewyrafinowane) precyzję i rozdzielczość. I tutaj dochodzimy do sedna. Po podpięciu do DACa, szczególnie takiego, który potrafi te analityczne zapędy utemperować, a jednocześnie niczego nam nie ukraść odnośnie szczegółów, dynamiki mamy coś, co wg. mnie jeszcze się w przypadku dokanałówek nie trafiło. Mamy zatem słuchawki, które nie grają jak… słuchawki, a już na pewno nie jak typowe IEMy. Ten dźwięk jest bardzo obecny, namacalny, jest organiczny, a – i tutaj widzę właśnie potencjał i siłę opisywanych Momentum - dodatkowo dostajemy ekstra firmowy patent na średnicę (M-o-M-e-N-t-U-M). Tak, tutaj jest właśnie takie wielowymiarowe granie i to jest szokujące. Bo te słuchawki nie pozostawiają Cię obojętnym, nie pozwalają ot tak, przyjąć, że no dobra, kolejne fajnie brzmiące douszne monitorki. To, posługując się geograficznymi odniesieniami, porównaniami, moi drodzy TOSKANIA. Jest atmosfera, jest klimat, jest żar, no i są EMOCJE. To euforyczne granie, wciągające granie, czasami może aż za bardzo euforyczne… to taka feeria barw, z wyraźnie słonecznym, jasnym, pełnym blasku charakterem, to takie gorące granie, choć nie oznacza to jednoznacznego zakwalifikowania tych słuchawek do sprzętu po ciepłej stronie mocy. O nie, właśnie, że nie, bo mimo tego sprężystego, fakturowego basu, mimo wyraźnie zaakcentowanej, obecnej góry, świetnej (znowu, pełnej wybrzmień, smaczków średnicy) te słuchawki są …ani takie ciepłe (przy czym ich brzmienie nie jest ciemne), ani nie wieje tutaj arktycznym chłodem, zwyczajnie, nie da się tego wszystkiego w prosty sposób zaszufladkować. Zaintrygowani? Bo ja owszem, nawet bardzo.

Jeszcze będę je odkrywał (czas, czuję, że tutaj potrzebny jest czas… może te pierwsze spostrzeżenia całkowicie się zdewaluują, nie wiem, no nie wiem, zobaczymy!), jeszcze trzeba dać im czas i przede wszystkim przetestować w różnych konfiguracjach. To pewne. Z androidowym Neksusem grają inaczej, z elektroniką Apple grają jak wyżej, z komputera potrafią pokazać, że mają wielki potencjał. DAC to rzecz, jw. która może być przydatnym uzupełnieniem toru. To co powyżej, plus świetna dynamika, i jakby tego wszystkiego było mało, wybitna stereofonia oraz niecodzienna umiejętność kreowania przestrzeni (takiej nie IEMowej, a może nawet w ogóle nie słuchawkowej) spowodowały u piszącego te słowa niezły opad szczęki. To bardzo inny, bardzo różny od tego, czego się spodziewamy po tego typu konstrukcjach, produkt. Bardzo. Na pewno nie jest tak uniwersalny jak nauszne Momentum mk.1, czy może inaczej – jest po prostu wymagający i to zarówno odnośnie źródła, jak i materiału. Z WiMP HiFi jest zazwyczaj dobrze, ale nie zawsze dobrze –  M2 IEi różnicuje nagrania i to bardzo konkretnie – i z takim HiFi Playerem oraz z zewnętrznym dakiem, z podpiętym iPadem Mini, pokazuje, o co w tym wszystkim może chodzić. Skonwertowane do PCM pliki DSD (ten softwareowy player daje takie możliwości, odtwarza DSD) brzmią naprawdę nie jak mobilne źródło, brzmią jak coś dużego, coś w innej skali. To wrażenie ulega spotęgowaniu z dakiem M2Techa oraz MacBookiem w torze. Słyszymy to, słyszymy bo… mamy w uszach nowe, dokanałówki Sennheisera, dokanałówki, które tworzą nowy rozdział w historii słuchawek z serii Momentum. Nie mam co do tego żadnych, najmniejszych wątpliwości.

Same słuchawki prezentują się elegancko, nawet oryginalnie, bo po pierwsze są dostępne w JEDNEJ wersji kolorystycznej (czerń i czerwień, połączone bardzo ciekawie, ze smakiem) , po drugie zakrzywiona konstrukcja kanału przetwornika pozwala na bardzo precyzyjne skierowanie źródła dźwięku tam gdzie trzeba. Wygodne tipsy o także wcale nie takiej typowej konstrukcji, dbałość o detale, najwyższa jakość materiałów… tak, to są Momentum. Jest wersja dla iOSa (nasz egz.), jest także model pod Androida. Pilot sprawuje się bardzo dobrze, a wypustki na obudowach przetworników oraz samym pilocie pozwalają na bezzwrokową obsługę, identyfikację, bezproblemowe, szybkie nałożenie słuchawek. Kabelek jest płaski (ale niezbyt szeroki i dobrze, bo każdy płaski, szeroki kabel to murowany efekt mikrofonowania – tutaj zjawisko ograniczone do minimum, choć nie wyeliminowane do końca), dobrze się układa, wtyk kątowy prezentuje się od strony ergonomii i (pewnie) trwałości bez zarzutu. Najlepsze na koniec tego, będącego właściwie całą recenzją (pre? albo raczej wczesną, czy na wczesnym etapie), choć i tak do M2IEi wrócimy, bo na to po prostu zasługują, tekstu – cena. Ta jest wg. mnie bardzo uczciwa, wręcz, biorąc pod uwagę niespotykane cechy, okazyjna… słuchawki kosztują około 400 złotych (oficjalna cena 429).

To nie jedyne, nowe Sennheisery, które testujemy i które opiszemy. Dwa modele Urbanite (On-Ear oraz wokółuszny XL) to bardzo fajne, lifestylowe słuchawki, które może nie oferują takich możliwości, takiego brzmienia co seria Momentum (no dobrze, nie oferują – po prostu grają inaczej, co nie oznacza że źle), pozwalające na wygodne przemieszczanie się z pałąkiem na głowie z punktu A do punktu B. ;-) Czytaj, na komfortowe noszenie, słuchanie na wynos, przy czym raczej nie na rolki, rower czy do biegania, bo tutaj ich miękkie, delikatne trzymanie się na łepetynie, zwyczajnie się nie sprawdzi… szybko je gdzieś zgubimy. Bardzo solidne konstrukcje, widać, że z tych wytrzymałych, nie poddających się trudom częstego użytkowania z ciągłym nakładaniem, ściąganiem, do torby, plecaka wkładaniem, (z)rzucaniem gdzie bądź etc. ;-) Opiszemy je wkrótce.

Wreszcie nauszne, czy raczej wokółuszne Momentum 2. Tak, już niebawem trafią do nas i to od razu w wersji bez kabla. To znaczy bez jak i z, bo da się i tak je użytkować, ale wokółuszne (są już w ofercie Wireless On-Ear) Momentum z transmisją bezprzewodową to właśnie przede wszystkim „bezdrutowe” granie. Jako, że przetworniki i sama konstrukcja jest w dużej mierze tożsama z wersją kablową, pewnie na tym poprzestaniemy (aktywny system tłumienia hałasu z zew. da się deaktywować korzystając z opcji z kablem, to ważne, bo nie mają go modele przewodowe). Sprawdzimy, rzecz jasna, opcję z „drutem”, bardziej pod kątem porównania i krytycznej oceny grania bezprzewodowego, jednak taki test dodatkowo powie nam co zostało zmienione w brzmieniu, jaką metamorfozę przeszły nowe Momentum w stosunku do naszych redakcyjnych nauszników pierwszej generacji. Już nie mogę się doczekać, choć w sumie opisane IEMy mocno mnie absorbują… bardzo…

PS. Szkoda, że DAP Calyx M nie załapał się (musiałem go wcześniej odesłać) i nie dane mi było sprawdzić jak Momentum In-Ear zagrają z takim, wysokiej klasy źródłem mobilnym. Jakim? Ano takim, o którym przeczytacie w naszej najnowszej recenzji, której publikację mamy zaplanowaną na jutro. Galeria słuchawek poniżej…
» Czytaj dalej

Pebble 2.0 vel Pebble Time… to już nie tylko smartwatch, ale coś więcej!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Pebble Time

W nawiązaniu do naszego poprzedniego newsa (patrz tutaj) chcę przedstawić pokrótce to, co dzisiaj pojawiło się na Kickstarterze. No właśnie, Kickstarterze, bo Pebble także i tym razem zdecydowało się na finansowanie projektu poprzez zbiórkę pieniędzy. I nie wynikało to z potrzeby szukania funduszy. Nie. Firma z Palo Alto jest na tyle bogata, że mogłaby przygotować nowy model bez pomocy z zewnątrz. W końcu Pebble 1.0 okazał się niemałym sukcesem, największym w historii fundowanych przez Internautów produktów, takich, które trafiły na rynek. Tak, to wszystko prawda, ale prawdą jest także to, że było to zamierzone działanie …ukłon w stronę wiernych fanów marki, przypomnienie o korzeniach projektu, pomysłu na inteligentny zegarek. Pojawienie się nowego smartwatch’a było kwestią czasu, od paru miesięcy obserwujemy gwałtowny rozwój tej gałęzi elektroniki użytkowej / osobistej, zwanej też nieładnie (kalka) „ubieralną”. Dla mnie to właśnie osobista elektronika, taka do wyłącznie własnego użytku i będę używał tego sformułowania na określenie nowego segmentu. Obecnie mamy całe dziesiątki inteligentnych czasomierzy, całą platformę (Google Wear), a niebawem do sklepów trafi Apple Watch, który wg. mnie będzie mocno kontrowersyjnym produktem. Jak widać robi się gęsto, pytanie zatem jak ktoś, kto buduje biznes właściwie na jednym urządzeniu, chce przetrwać starcie z gigantami, zaproponować coś, co się nie tylko sprzeda, ale będzie stanowiło element rozpoznawalny, pożądany, modny… czyli właśnie taki, który ma szansę odnieść sukces. Połączenie technologii, świata mody wraz z uwzględnieniem zakorzenionych przyzwyczajeń konsumentów, ich potrzeb i oczekiwań, stanowi duże wyzwanie dla wszystkich, którzy spróbują swoich sił w wyścigu o nadgarstki (portfele) użytkowników. Co zatem wymyśliło Pebble?

Sam zegarek, nazwany Pebble Time, powiem od razu, nie jest tutaj najważniejszy. Jest ważny, ale nie najważniejszy. Nowy trochę – powiem szczerze – rozczarowuje. To nadal plastik, to nadal bardzo, że tak powiem unitarny, sportowo-młodzieżowy styl, prosty i niewyszukany, nie ma tu miejsca na elegancję, na coś, co kojarzy się z szykownymi czasomierzami. Ok, rozumiem pierwotny zamysł… to ma być tanie, dostępne, masowe urządzenie. I jest, to znaczy i takie właśnie będzie (ponownie start od 199$, na platformie fundacyjnej od 159$), tyle że to w sumie regres, patrząc przez pryzmat obecnego na rynku Pebble Steal – metalowej wersji modelu pierwszej generacji. Można było dać to w opcji, niestety nie dano takowej i pozostał pewien niesmak. Zegarek jest nieco mniejszy, konkretnie cieńszy, jednak ogólnie kojarzy się z poprzednikiem i niekoniecznie jest to plus, a nawet wręcz przeciwnie. Wprowadzono parę zmian hardwareowych, z których najważniejszą jest nowy, kolorowy ekran e-Ink LCD. Koperta nadal wyposażona jest w podobnie umieszczone, lepiej niż w pierwowzorze wyprofilowane przyciski. Całość jest obła, z tyłu mieści się dobrze znane, magnetyczne gniazdo ładowania, producent wspomina o wodoodporności. W sumie, podsumowując, mniejsza o wygląd… sam zegarek (obsługa) oraz platforma systemowa przeszła znaczącą metamorfozę.

Po pierwsze zmienił się całkowicie sposób nawigowania, pozyskiwania informacji za pomocą nowego pebblowego czasomierza. Teraz mamy tzw. linię czasu. To bardzo sprytny, prosty i wydaje się chyba najmądrzejszy sposób selekcji oraz udostępniania danych, serwowanych przez inteligentny zegarek, jaki do tej pory zaprezentowano. Wszystko pogrupowano w dwie grupy (no trzy, licząc to, co akurat wybraliśmy): rzeczy z przeszłości oraz z przyszłości, na środku to co teraźniejsze. Faktycznie, trudno o lepszy sposób dostarczenia niezbędnych informacji… To co było to różnego rodzaju notyfikacje (odebrane sms, poczta), wyniki, wykonane zadania etc. To co przyszłe, to plany dnia, kalendarze, alarmy itp. Wreszcie pośrodku to, co teraz, teraźniejsze, co nas w danej chwili absorbuje. Przewijamy te informacje, a co najważniejsze, nie jesteśmy ograniczeni do tego, co nam chce przekazać sam zegarek (uruchomiona aplikacja, natywna funkcja systemu etc.), a de facto Pebble 2.0 może (bez instalacji programu w pamięci zegarka) zaprezentować dowolne wiadomości, treść, funkcje uruchomione na zewnętrznych urządzeniach, w innych aplikacjach (teoretycznie dowolnych aplikacjach). Daje to ogromne możliwości wykorzystania zegarka oraz otwiera pole do popisu developerom i to także takim, którzy wcale nie zamierzają pisać „pod Pebble”.

Po drugie, zniesiono ograniczenie dotyczące 8 programów, tarcz, przechowywanych w pamięci zegarka. Dzięki inteligentnej pamięci podręcznej będzie można korzystać z wszelkich aplikacji bez ograniczeń. Ważne, że dotychczasowe programy będą bez wyjątku kompatybilne z nowym produktem. Dzięki bezpośredniemu dostępowi do zegarka oraz zaoferowanemu każdemu zainteresowanemu narzędzi do tworzenia software, każdy developer będzie mógł tworzyć własne aplikacje, w tym także takie, które w znaczący sposób wpłyną na sposób działania, komunikowania zegarka z użytkownikiem. Pebble daje tutaj wolną rękę programistom. Dzięki najlepszej obecnie, największej bibliotece oprogramowania (6500 aplikacji), firma może z optymizmem patrzeć na rozwój wypadków, a to dopiero początek. Aplikacje w nieograniczonej liczbie będą mogły być uruchamiane (inteligentny mechanizm pamięci podręcznej), a wykorzystanie przewijanych ekranów pozwoli na szybkie dotarcie do potrzebnego programu. Widać w tym wszystkim pewne podobieństwa do webOSa vide karty aplikacji (co nie dziwi, bo wśród twórców są osoby, które rzecz tworzyły). Będziemy zatem przewijać aplikacje, w nowo utworzonym menu, grupującym karty programów, podobnie jak to ma miejsce w przypadku linii czasu, wybierając to, co akurat jest nam potrzebne. Stary soft będzie rzecz jasna w pełni kompatybilny z nowym zegarkiem.

Po trzecie, użytkownik będzie mógł w ograniczonym zakresie odpowiadać na mail-e czy sms-y. Wbudowany mikrofon pozwoli na kontakt ze światem, zapisywanie notatek głosowych, wydawanie krótkich komend / przygotowanych, krótkich odpowiedzi, które pozwolą na szybkie skomunikowanie się z osobami wysyłającymi do nas mail-e lub/i smsy. Ta ograniczona, ale jednak, interakcja, pozwoli czasami na zupełne zignorowanie telefonu, a to (patrząc przez pryzmat własnych doświadczeń) główna, użyteczno-praktyczna funkcja warunkująca przydatność takiego gadżetu. Innymi słowy, im rzadziej przyjdzie sięgać po smartfona tym lepiej. To główny cel, imperatyw dla tego typu produktów – tak uważam i zdaje się, że Pebble jest najbliżej udanej realizacji tej idei, tego założenia.

Po czwarte, udało się utrzymać 7 dniowy czas działania. Znowu, patrząc jak to u mnie wygląda, pewnie nie o 7 a o 4-5 dni chodzi, ale dobre i to, nawet bardzo dobre, bo inni prezentują beznadziejne wyniki. Cóż, wg. mnie, nic tych konkurencyjnych produktów nie tłumaczy, nie usprawiedliwia.

Po piąte, najważniejsze, ambitne plany Pebble sięgają dużo dalej… zegarek to wstęp do własnej platformy, czy inaczej, hub, pozwalający na współpracę, sterowanie, komunikowanie się między urządzeniami. Wszelkimi inteligentnymi urządzeniami oraz innymi ekosystemami produktów (Google jest na to otwarte, dało Pebble dostęp do oprogramowania Google Wear… inaczej rzecz ma się z Apple, ciekawe dlaczego? ;-) To rzecz jasna pytanie retoryczne), które będą informować, prosić o potwierdzenie, uruchamiać się, sprawdzać, przyłączać, rozłączać itd. itp. za pomocą komend wydawanych na opisywanym zegarku (wybór krótkich gotowców), czy prezentując dane na ekranie. Producent mówi o specjalnym porcie, pozwalającym na podłączenie dodatkowych akcesoriów. A to nie wszystko… wbudowany Bluetooth będzie samodzielnie komunikował się z innymi urządzeniami, inną osobistą elektroniką tworząc coś na kształt pebblowego ekosystemu. I nie będzie tutaj żadnych ograniczeń, jakiegoś zamykania się na inne produkty – daje to duże możliwości oraz wielkie korzyści dla użytkowników, którzy zamiast martwić się „czy to się dogada”, zwyczajnie mniej lub bardziej udanie (to już zależy od developerów) wykorzystają potencjał Pebble Time. Wspomniana wcześniej możliwość interakcji oraz pobierania danych bez konieczności instalacji obsługującej daną rzecz aplikacji oznacza (o ile wypali) zdefiniowanie na nowo użyteczności takiego gadżetu… tutaj możliwości stają się praktycznie nieograniczone. Przykładowo, nasze elektryczne auto wyśle nam powiadomienie o statusie baterii, bransoleta aktywności pogratuluje dzisiejszego wyniku, system monitoringu wyświetli obraz z kamer, a dron prześle dane telemetryczne. I tak dalej i tym podobnie… to wszystko bez potrzeby sięgania po smartfona, wyjmowania go z kieszeni.

Wygląda na to, że dwóm gigantom – Apple oraz Google – urosła niespodziewanie całkiem sensowna alternatywa. Pebble potwierdziło swoją pozycję i aspiracje i ma widoki na sukces, realne widoki…

Dla zainteresowanych bezpośredni link do zbiórki na Kickstarterze: Pebble Time. Warto nadmienić, że wiele z przedstawionych nowości (soft) trafi do modeli pierwszej generacji (linia czasu, nowy sposób prezentowania aplikacji etc.). Fajnie! Z kronikarskiego obowiązku: zakładane pół miliona dolarów zebrali w 20 minut, teraz jest jakieś 5.5 mln dolarów i 26 tysięcy fundatorów. Rekordowa zbiórka jednym słowem. Poniżej animowane gify pokazujące nowość Pebble w pełnej krasie…

» Czytaj dalej

Oppo BDP-105D w testach. Pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Oppos-BDP-105D-universal-BD-player-offers-outstanding-performance-price-value

Opinie o Oppo to opinie superlatywne, nieprzyzwoicie pozytywne, a liczba nagród, wyróżnień na wystawach, konferencjach, przyznanych przez media, nagród jakie otrzymały produkty tej firmy przekracza… możliwą do zapełnienia powierzchnię pudełka oferowanych obecnie na rynku odtwarzaczy. Odtwarzacze te to pewien fenomen, bo ani to cenowa stratosfera (jak na high-end przystało), ani sprzęt eksluzywnie niedostępny (czytaj manufaktura, która wytwarza trzy sztuki na rok, każda sygnowana nazwiskiem (s)twórcy), ani nie wiadomo co – nie, to po prostu wysokiej klasy urządzenia audio-wizyjne, które każdy może sobie kupić, w wariancie tańszym dostępne dla szerokiego grona odbiorców, w wariancie droższym wymagające przeznaczenia na zakup sporej sumy, fakt, ale też sumy która nie przekracza pułapu zdroworozsądkowych 10 000 złotych. To ten nasz pułap, który generalnie nas interesuje, to co powyżej, generalnie niekoniecznie, bo wychodzimy z założenia, że te parę osób, które będzie potencjalnymi klientami, kupi Złotego Graala bez względu na opinie, bez względu na to jak rzecz obsmarujemy, poza tym wolimy pisać o sprzęcie dostępnym dla szerszego od pojemności salonowej kanapy grona (potencjalnych) użytkowników.

Oppo to fenomen także z jeszcze jednego, wartego przytoczenia, powodu. To sprzęt, który (w sensie tego, co kryje się w obudowie urządzenia) doczekał się wielu kopistów, czy może (bardziej elegancko) naśladowców, firm, które wykorzystały rozwiązania (co do śrubki) zaszyte w odtwarzaczach Oppo, tworząc swoje „własne” urządzenia. Dodajmy, często, dużo, za dużo, znacznie droższe od protoplasty. Była z tego nawet głośna afera, ale mniejsza o aferę, grunt że sprzęt Oppo jest tak dobry, tak dopracowany, że w zgodnej opinii należy do najlepszych rozwiązań AV jakie oferowane są na rynku i ktoś, kto chce stworzyć superodtwarzacz audiowizyjny bierze na warsztat opracowania Oppo, bo trudno wymyślić koło na nowo.

Po tym, hurra i do przodu wstępie, opiszę moje pierwsze wrażenia. Najwyższy model z oferty, który przyszło nam testować gra pięknie, odtwarza obraz znakomicie, pracuje w ramach lokalnej sieci bez najmniejszych zastrzeżeń, pracuje cichutko bo jest całkowicie pasywny, ma wyposażenie takie, które nie ma odpowiedników na rynku (w ogóle wśród odtwarzaczy niczego podobnego nie znajdziecie), odtwarza absolutnie wszystko „jak leci”. Dla melomana to źródło doskonałe, bo pozwalające na obsługę wszelkich archiwów muzycznych (i tych fizycznych na nośnikach, i tych plikowych) za pośrednictwem jednego urządzenia. Gramy w stereo, albo wielokanałowo płyty SACD, DVD-Audio, niszowe HDCD, gramy z plików WAV, FLAC, odtwarzamy DSD-ki, DXD-ki, gramy wszelkie formaty, a wszystko z pełną kulturą (świetny, dyskretnie pracujący napęd), szybko, bez opóźnień, płynnie, bez żadnych przestojów, zastanawiania się… po prostu wybierasz i grasz. To niby oczywiste, ale powiem Wam, że wcale nie… wiele testowanych przeze mnie źródeł, gdzieś mi się wyłożyło, gdzieś musiało dłużej pomyśleć, by coś odtworzyć, czasami nie zdołało uruchomić odtwarzania, smętnie kręcąc klepsydrą, kółkiem czy czym tam… tutaj nie ma o tym mowy.

To robi wrażenie, bo nie tylko obsługa multimediów stoi na wysokim poziomie, ale ogólnie cała ergonomia obsługi odtwarzacza jest dopracowana w najmniejszych szczegółach. Wygodny pilot, podświetlany, z wszystkimi potrzebnymi funkcjami wywoływanymi za pomocą wybranych przycisków, estetyczne, proste, funkcjonalne menu, gwarantujące szybki dostęp do wszyskich niezbędnych funkcji, usług, ustawień. W tym odtwarzaczu nic mnie nie wkurza, nic nie jest nie na swoim miejscu i wszystko po prostu działa. Niby nic nadzwyczajnego, niby tak być powinno u każdego, w przypadku wszystkich urządzeń. No właśnie „niby”. Oppo zrobiło coś, co można uznać za referencję w zakresie obsługi, ergonomii, kultury pracy urządzenia. Wiemy za co płacimy, tu nie ma nic przypadkowego, tu wszystko służy jak najwygodniejszej, najbardziej komfortowej obsłudze sprzętu, tak aby użytkownik mógł jak najszybciej dotrzeć do sedna… czytaj odtworzenia materiału audio / wideo.

Jakość obrazu i dźwięku to coś, co w połączeniu z naszą redakcyjną plazmą, zestawem dzielonym NADa (końcówka plus pre) oraz zestawami głośnikowymi Pylona wywarło na mnie ogromne wrażenie. ALE TO GRA. Czytałem opisy, że no dźwięk świetny, że wybitne źródło audio, ale… ale to odtwarzacz audio-wideo, Blu-ray, DVD, że przecież to nie może być odpowiednik dyskofona za piędziesiąt tysięcy i więcej. Wiecie co można napisać, konfrontując takie opinie z rzeczywistością? A chrzanić serdecznie dyskofon za piędziesiąt tysięcy, chrzanić każdy odtwarzacz audiofilski, który nie dysponuje nawet ułamkiem nie tylko funkcjonalności, ale właśnie ergonomii, jakości obsługi, pewności działania co opisywane urządzenie Oppo. Chrzanić. Zwyczajnie każdy taki sprzęt nie będzie grał o te 40 tysięcy  z okładem lepiej. Nie będzie brzmieć dużo lepiej, ani trochę lepiej, a nawet w ogóle lepiej. Inaczej? Pewnie tak, ale lepiej? Słuchałem nie na swoim, przaśnym ;-) torze (system: elektronika Accuphase, topowe KEFy), paru bardzo drogich dyskofonów z obsługą SACD (porównywałem z Oppo 95… miałem już wcześniej styczność z tymi odtwarzaczami, mniej więcej wiedziałem czego się można spodziewać). I bez żadnego wahania wybrałbym 95-kę. Teraz, mając w testach 105-kę, tylko utwierdziłem się w tym wyborze, bo 105 jest jeszcze lepsza, od świetnego poprzednika, jest według mnie po prostu bliska ideału.

Lubię rozwiązania zintegrowane. Wcale nie uważam, że jak coś jest do wszystkiego, to jest a priori do niczego. To głupie postawienie sprawy. Błędne. Oppo BDP-105D tego dowodem. Najlepszym dowodem. Wystarczy posłuchać tego brzmienia: czystego, głębokiego, niezwykle rozdzielczego, plastycznego, z analgową nutą. Nie słyszałem odtwarzacza srebrnych krążków, który potrafi grać w tak bliski gramofonowi sposób. Potrafi tak czarować jak mój staruszek, adapter, zarówno z krążka jak i z pliku. To jest COŚ. Ciekawostką jest zastosowanie dwóch osobnych DACów, oba na świetnych kościach ESS (Sabre ES9018), osobnych dla stereo (XLR, RCA) oraz dla multichannel (wyjścia 7.1 na RCA). Warto spróbować opcji wielokanałowej nie tylko w kinie (co oczywiste, choć takie podłogowe 25-ki Pylona właściwie niczego więcej nie potrzebują, kino w oparciu o te podłogówki to strzał w dziesiątkę), ale także słuchając muzyki. Wystarczyło podpiąć aktywne kolumienki (u mnie efekty grają za pośrednictwem modułów bezprzewodowych na Bluetooth / AptX), do tego jako centralny Zeppelina Air, podpiętego analogowo i już. Takie 5.0 z krążkami SACD robi wrażenie. To inne granie, szczególnie gdy mamy krążek live, koncert, i stereo zwyczajnie nie jest w stanie wywołać takich emocji, takiej atmosfery jak multichannel. Po stokroć warto spróbować!

Jeden klawisz i wszystko gaśnie, jesteśmy tylko my i muzyka. Pure Audio, tylko nie zrealizowane od czapy (w wizyjnych odtwarzaczach w ogóle tego genialnego klawisza nie uświadczymy, tak na marginesie), a tak jak trzeba: wygaszam – włączam – wygaszam …wyświetla się wszystko co trzeba, wygaszam… wszystko bez zwłoki, natychmiast, bez jakiegokolwiek wpływu na odtwarzanie. I ta cisza. Nic mi nie szumi, bo niby co ma szumieć? Wiatraków nie ma, napęd nie wydaje z siebie żadnego dźwięku… nic nam nie przeszkadza, nic nie irytuje. Tak, tak to właśnie powinno wyglądać i tak to wygląda w tym przypadku. BDP-105D to źródło docelowe. Możemy swobodnie wybierać między plikami, płytami, dyskami, usługami sieciowymi, możemy sterować z handheldów (bardzo czytelna, wzorcowa aplikacja sterująca), podpiąć komputer do znakomicie zrealizowanego wejścia USB, podłączyć sprzęt audiowizyjny, uzyskując poprawę obrazu na wyjściu (przepuszczenie przez procesor obrazu w Oppo)… to nie tyle odtwarzacz, czy audiowizualna centralka, a procesor, hub, pozwalający na uzyskanie świetnej jakości obrazu i dźwięku na wyjściu, obrazu i dźwięku który opuszcza 105-kę, aby następnie trafić do telewizora, lub/i do wzmacniacza, pre.

Obraz… Darbee… pamiętam opad szczęki, kiedy lata temu (w czasach, gdy HD było nowością) oglądałem w akcji topowy procesor obrazu DVDO firmy Anchor Bay. Przepuszczony przez skrzynkę materiał z C More wyglądał perfekcyjnie! Głębia, gładki, pozbawiony skaz obraz to było to. Słabszy materiał (szczególnie zyskiwały płyty DVD) prezentował się dużo lepiej, a że wtedy zazwyczaj taki się spotykało… Oppo stosowało te rozwiązania w poprzednich modelach odtwarzaczy. Dzisiaj jakość obrazu zarówno tego nadawanego w tv, odtwarzanego z VOD, nie mówiąc już o Blu-ray’u nie pozostawia wiele do życzenia. Zmiany, jakie wprowadza Dabree są więc albo subtelne (najlepsza jakość z płyt BD, właśnie leci Baraka, wiecie o co chodzi), albo wyraźne… dzięki dwóm wejściom HDMI można podpiąć dwa źródła obrazu, poprawiając jakość, nie mówiąc już o czytniku oraz odtwarzaniu z sieci za pośrednictwem samego Oppo. Postanowiłem kompleksowo rzecz sprawdzić, podłączając do odtwarzacza Mediaboksa UPC oraz konsolę PlayStation 3. Jest tryb pracy procesora dedykowany grom, jest możliwość dopasowania jego działania (procentowo)… o rezultatach przeczytacie w naszej recenzji. Napiszę tylko, że warto poeksperymentować, efekty mogą wyraźnie wpłynąć na wzrost przyjemności z domowego seansu. Dzięki trybowi demo można przekonać się co to daje w praktyce. Ilość ustawień wideo jest ponadstandardowa, kojarzy się ze wspomnianym, wyspecjalizowanym procesorem obrazu (model VP50, obiekt westchnień piszącego te słowa), a nie z odtwarzaczem audiowizyjnym. Tyle tylko, że w tym wypadku mamy do czynienia, jak wspomniałem wcześniej, z prawdziwym kombajnem. Właściwie, gdyby to wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze, to mamy w tej skrzynce kilka osobnych, najwyższej klasy, urządzeń. Perfekcyjna integracja obrazu i dźwięku? Cóż, zostawię coś na artykuł, ale jak widać już ten pierwszy, kilkudniowy kontakt sugeruje co będzie dalej ;-)

Podsumowując te pierwsze wrażenia, już teraz mogę napisać: genialny sprzęt, według mnie wart każdej, wydanej na niego złotówki. Jak wyżej wspomniałem, spodziewałem się mniej więcej tego, ale w rzeczywistości jest (jeszcze) lepiej. Nowe możliwości i ta jakość. Przykładowo, dostęp do usług sieciowych, szczególnie dla tych, którzy mieszkają w lokalizacji z Netfliksem oraz Pandorą może oznaczać, że 105-ka zastąpi nam „przy okazji” tradycyjną telewizję, dodatkowo oferując najlepsze, spersonalizowane radio na rynku. Szkoda, że w naszym kraju Netfliksa (jeszcze) nie ma. Stop. Wystarczy. Czekajcie na pełen opis, naszą recenzję, a tymczasem galeria prezentująca wycinek tego, co potrafi topowa maszyna Oppo oraz zrzuty z aplikacji sterującej na iPada…

» Czytaj dalej

Rzut okiem: Westone UM PRO 20… dokanałówki, które „leżą jak ulał”

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-01-23 o 12.50.33

Przetestowane UM Pro 20 to dwuprzetwornikowa wersja opisanego przeze mnie wcześniej modelu UM Pro 30. Bardzo przypadł mi do gustu model trójprzetwornikowy, zwróciłem uwagę nie tylko na bardzo dobre brzmienie, ale także na znakomitą ergonomię, wygodę jaką charakteryzował się wyrób Westone. Firmy, która jak mało która na rynku, w branży, zna się na rzeczy. Zna się, bo przed laty opracowywała aparaty słuchowe dla osób z wadami słuchu i to doświadczenie procentuje dzisiaj, w produktach skierowanych do osób poszukujących dobrej klasy słuchawek dokanałowych. To specjalista, który właśnie specjalizuje się w tego typu konstrukcjach, nie ma w ofercie modeli nausznych, skupia się na tym, co jest mu znane, co potrafi robić i to procentuje. Kształt obudowy  Westonów jest idealnie dobrany pod kątem anatomicznym – tutaj naprawdę wygoda, brak dyskomfortu idą w parze z bardzo pewnym trzymaniem się słuchawek w uszach. Moim zdaniem to ideał, jeżeli ktoś szuka czegoś lepszego (mam tu na myśli wygodę, ergonomię) to pozostają customy – to chyba najlepsza rekomendacja dla tych IEM-ów.

Oczywiście zastosowanie większej / mniejszej liczby przetworników ma wpływ na wielkość obudowy. Akurat między 20 a 30 tej różnicy praktycznie nie ma, ale już między 10 a 30 jest i to zasadnicza. Poza serią profesjonalną PRO egzystuje na rynku linia W – to słuchawki konsumenckie, o nieco innej sygnaturze brzmieniowej, jednak zbliżone odnośnie rozwiązań konstrukcyjnych (liczba przetworników, od jednego do pięciu, a nawet, w przypadku W60 – sześciu), również bardzo wygodnych, znakomicie zaprojektowanych odnośnie ergonomii. W kwestii wyposażenia mamy generalnie to samo, czyli solidny kuferek z przezroczystego plastiku skrywający dodatkowe pianki True-Fit (5) oraz silikonowe nakładki Star Tips (5), czyścik / wyciorek do słuchawek oraz instrukcję. Nie ma tutaj mowy o mikrofonie, pilocie (seria W), bo też PRO to coś, co domyślnie zagrać ma z wysokiej klasy DAPem. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by rzecz pożenić z telefonem, ale wtedy musimy pogodzić się z brakiem możliwości odbierania połączeń. I jeszcze jedno – nakładki są dedykowane, nie można ich zastosować wymiennie z serią konsumencką,  natomiast nic nie stoi na przeszkodzie by wymienić okablowanie w ramach serii. Do tego są rozwiązania firm trzecich, można zatem poeksperymentować. No dobrze, widać więc, że mamy do czynienia ze słuchawkami bardzo podobnymi do 30-ek… czy to oznacza, że można zaoszczędzić kilkaset złotych, kupując tańszy model, czy 20-ki grają podobnie do droższego, trójprzetwornikowego modelu? Zapraszam do dalszej części opisu Westonów, do poznania odpowiedzi na zadane powyżej pytanie…

» Czytaj dalej

Audio ciekawostki z Las Vegas. CES 2015 oczami melomana

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Print

Z jednej strony na największej imprezie elektroniki użytkowej na świecie można było uzyskać potwierdzenie, że przyszłość dystrybucji muzyki nierozerwalnie związana jest z serwisami streamingowymi, które – nikt już w to nie wątpi – zastąpią fizyczne sklepy, a także te wirtualne, oferujące pojedyncze albumy, utwory za $. To przeszłość i Las Vegas najdobitniej to pokazało, praktycznie nikt nie mówił o sprzedawaniu muzyki inaczej niż w abonamencie. Inaczej, dzisiaj, się po prostu nie da. Stąd dziwić mogą próby niektórych koncernów podążania pod prąd obecnie obowiązującym trendom. Najbardziej jaskrawym tego przykładem jest nowy, kosztujący 1200$, high-endowy Walkman Sony. Ja rozumiem rozpacz szefostwa koncernu, który z miesiąca na miesiąc traci udziały na rynku, któremu zwyczajnie przestaje się opłacać biznes związany z tradycyjną sprzedażą muzyki oraz filmów. Jasne, tylko dlaczego odwracać kota ogonem i nagle upatrywać swojej szansy w niszy jaką są downloady hi-res? Sony to nie Neil Young, który może sobie pozwolić na prowadzenie krucjaty w imię lepszej jakości, (trochę, a nawet sporo w tym przesady, co nieźle wypunktowały ostatnio NYP oraz Gizmodo… ostatnie ze źródeł w tej krytyce nawet nieco przegięło, m.in. nie wspomniano nic o realizacji muzyki, o sposobie jej utrwalenia, co ma kluczowe znaczenie dla finalnej jakości) który oferuje kickstarterowy produkt (Pogo player za 399$) oraz sklep z hi-resami. Mówimy o innej skali. Sony nie jest przecież zainteresowane garstką narwańców tylko klientem masowym. I teraz pytanie, jak ten klient masowy ma się zainteresować kosztującymi ponad 20$ albumami (w dobie abonamentu z muzyką w bezstratnej jakości za równowartość dwóch takich albumów miesięcznie vide WiMP HiFi/ Tidal), po co mu kosztujący 400 (tańszy, co nie oznacza tani model hiresowego Walkmana), albo mobilny grajek za 1200$?! Przecież to zupełnie niedorzeczne! Popieram producentów (masowej elektroniki), którzy dają opcję grania plików 24bit, DSD, w przystępnej cenie, którzy celują w typowego zjadacza chleba, oferując możliwość poprawy jakości przy zachowaniu rozsądnych kosztów. Sony wydaje się ponownie nie rozumieć, o co w tym wszystkim chodzi.

Zacząłem od krytyki, według mnie uzasadnionej krytyki, bo patrząc przez pryzmat potrzeb, możliwości internetowej infrastruktury, wydaje mi się że realnym standardem przyszłego dystrybuowania muzyki w sieci będzie skompresowany bezstratnie sygnał 16/44. Tyle wystarczy, aby zadowolić nawet mocno wybredne ucho, bo dzisiaj coraz częstszym zjawiskiem są dobre realizacje właśnie w 16 bitach, co nie powinno dziwić – wszak o jakości wreszcie mówi się dużo, głośno i wyraźnie i (przewrotnie) spora w tym zasługa zjawiska „hi-res audio”. Nie chodzi tutaj o bezpośredni wpływ, w końcu wiele w tym marketingu, paplaniny, nabijania cyferek, sam sprzęt często gęsto nie jest 24 bitowy, tylko po prostu odtwarza taki materiał (co wcale nie musi oznaczać progresu jakościowego). Od zawsze byłem i jestem zwolennikiem migracji archiwów CDA do plików. Przy zachowaniu należytej staranności oraz przy dobraniu tych lepszych realizacji, wydań, możemy liczyć na – no właśnie – realną poprawę jakościową, nie mówiąc już o wygodzie. Tyle, że teraz zwyczajnie się nie chce, bo wiele z tego co na półce dostępne jest już we wspomnianych serwisach. High-res audio to (często, choć nie zawsze) zwrócenie uwagi na to jak muzyka jest zapisana, zarejestrowana, jak jest odtwarzana, jakie warunki spełnić (akustyka np.) aby uzyskać najlepszy możliwy efekt. To rzeczy podstawowe, konieczne do uzyskania odpowiedniego efektu, wszystkim takie coś powinno wyjść na zdrowie. Ok, dość zrzędzenia, gadaniny, czas na przedstawienie audio ciekawostek z krótkim opisem w formie mini galerii… zapraszam :-)

» Czytaj dalej

Pylon Pearl Monitor – nasza recenzja, nasz wybór

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
pearl_monitor_pylon_audio_dab_mleczny_2

Zgodnie z zapowiedzią, jeszcze przed końcem AD2014 publikujemy recenzję nowych, podstawkowych Pereł. Tak się złożyło, że głośniki mogę porównać z wieloma firmowymi konstrukcjami: Topazami Montor, poprzednikami Pearl Monitor „mk.1″, podłogowymi Pearl 25 oraz największymi Topazami 20. Takie zestawienie pozwoliło na wyciągnięcie konkretnych wniosków co do natury brzmienia, możliwości najnowszego produktu. Perły dojrzały, stały się według mojej opinii produktem, który charakteryzuje DNA producenta, brzmieniowe DNA Pylona. Jeżeli chcecie przekonać się jak dobrze potrafią zagrać „te paczki” (Perły są dużo większe od topazowych monitorów), jak grają kolumny z Jarocina posłuchajcie koniecznie tytułowych głośników… to jest właśnie ten dźwięk, ten sposób budowania przekazu, który tak u Pylona cenię. Pamiętam pierwszą styczność z pierwszym modelem, wrażenie jakie na mnie zrobił ten zestaw. Wtedy było to odkrycie, wraz z kolejnymi, przetestowanymi kolumnami rosło we mnie przekonanie, że tutaj nic nie jest dziełem przypadku, że produkty Pylona gwarantują dobry dźwięk, że w zestawieniu z ceną właściwie nie mają żadnej konkurencji. I cóż, zdania nie zmieniłem, bo z perspektywy czasu widzę, że każdy meloman znajdzie w ofercie polskiego producenta głośniki, które spełnią jego wymagania, będą mu wiernie służyć, jednocześnie nie drenując portfela.

Stworzyć coś, co zadowoli wybredne ucho, a dodatkowo będzie przystępne cenowo, wręcz „nieprzyzwoicie” tanie (są tacy, którzy źle się czują w obecności tak tanich kolumn, co jest według mnie groteskowe, ale cóż poradzić – niektórzy po prostu tak mają), patrząc przez pryzmat zarówno lokalnej jak i zagranicznej konkurencji, to spore osiągnięcie. Pylonowi się to udaje, udaje się potwierdzić wysoką ocenę i utrzymać poziom, wysoki poziom. W przypadku najnowszych, podstawkowych Pereł mówimy o czymś co idealnie pasuje do tego, co napisałem powyżej, stanowi potwierdzenie kompetencji, umiejętności oraz budowanego przez parę lat rynkowej egzystencji doświadczenia producenta. Dla mnie to także pewne zwieńczenie przygody z kolumnami Pylona, mogę tak napisać, bo testowałem (poza najnowszymi Szafirami), słuchałem wszystkich zestawów jakie trafiły na rynek (także tych bardziej egzotycznych… mam tutaj na myśli tubowe Ambery, centralny z serii Pearl, małe monitorki z tej samej serii etc). Przeczytacie na naszych łamach opis doświadczeń z użytkowania kolumn Pylona w kinie domowym (ich właściciel zbudował sobie cały system nagłośnienia, wykorzystując Topazy oraz Perły). Chętnie wspomnę o swoich przemyśleniach na temat dźwięku wielokanałowego… przy okazji. Jest to więc zwieńczenie i pewnego rodzaju podsumowanie. Mam w tym roku dwóch kandydatów do miana produktu roku. O jednym wspomnę w jutrzejszym (a więc noworocznym) wpisie, o tym drugim – już nie kandydacie, a finaliście, przeczytacie poniżej.

Nowe Pearl Monitor to produkt AD2014 portalu HD-Opinie.pl, to kwintesencja dokonań firmy, moim zdaniem to podstawowy model, model wizytówka, kolumny które mogą stanowić fundament każdego, dobrego, budżetowego HiFi. Mogą, bo nie tylko potwierdzają to swoimi walorami brzmieniowymi, ale są produktem na tyle uniwersalnym, na tyle umiejętnie wpisującym się w dowolny system (przetestowaliśmy nowe Perły w wielu konfiguracjach – z lampą, z tanim jak i drogim tranzystorem, w zestawie dzielonym, z cyfrowymi wzmacniaczami all-in-one, z kinem domowym (amplitunery Onkyo), konfrontując ich dźwięk z droższymi, świetnymi produktami Monitor Audio oraz ATC, grając na plikach, winylach oraz kompaktach), że znajdą swoje miejsce (jestem tego pewien) w praktycznie każdym miejscu, zestawie, tworząc harmonijną całość. Zapraszam do lektury…

» Czytaj dalej

Czysta rozkosz: LCD-3… nasz test, opinia o topowych ortodynamikach Audeze

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Audeze LCD3 #23

Miałem szczęście mieć na uszach większość z topowych słuchawek jakie są / były oferowane na rynku. Wiele z nich brzmiało świetnie, wiele mogłoby swobodnie stanowić docelowy wybór dla osób, którym nie jest wszystko jedno. Ze słuchawkami jest o tyle prościej (niż z innymi produktami audio), że nie ma w ich przypadku tylu zmiennych, wiele rzeczy można pominąć – po pierwsze akustyka pomieszczenia (sprawa arcyważna, tutaj jesteśmy w pełni zwolnieni z odpowiedniego dopasowania pomieszczenia), po drugie… kable… owszem, jakieś będą potrzebne, ale nie mówimy o kilku, kilkunastu przewodach, a co najwyżej o trzech kompletach. Oczywiście dobór właściwego źródła, wzmacniacz (tutaj element wymagający szczególnej uwagi, atencji – głośniki można dobrze wysterować za pomocą budżetówki, czegoś zupełnie pospolitego, z wzmacniaczem słuchawkowym, moim zdaniem, nie jest tak łatwo, prosto) to konieczne zaplecze, aby zapewnić sobie optymalne warunki, aby efekt był najlepszy z najlepszych. Obecnie coraz częściej mamy do czynienia ze zintegrowanymi rozwiązaniami – wzmacniacze słuchawkowe, to także cyfrowo/analogowe preampy, to często przetworniki pod komputer i inne źródła cyfrowe, a nawet przedwzmacniacze gramofonowe. Tranzystory, lampy, zbalansowane tory… czego tutaj nie ma. Ba, bywa, że taki kombajn może w ogóle pełnić funkcję autonomicznego źródła/wzmacniacza dla słuchawek. Wybór jest obecnie gigantyczny, mamy do czynienia z prawdziwą klęską urodzaju. I nic dziwnego, dzisiaj najlepiej sprzedającym się produktem audio są bez wątpienia słuchawki. To widać po ogromnym zainteresowaniu jakim cieszy się ten segment, zarówno ze strony klientów, jak i producentów, w tym takich producentów, którzy do tej pory kojarzyli się z zupełnie innymi produktami. I dobrze, mamy wybór, na rynku znajdziemy setki propozycji, jednak mam (biorąc pod uwagę doświadczenie, osłuchanie) nieodparte wrażenie, że coś zrobione naprawdę dobrze, naprawdę bez żadnych ale, to coś co wyszło od kogoś, kto specjalizuje się w tej tematyce, kto przykłada całą uwagę do projektowania, konstruowania tego jednego, jedynego produktu, który ma zastąpić nam kolumny, być – jak niektórzy złośliwie dodają – erzacem dla zestawu głośnikowego, czymś co (znowu słyszę głosy złośliwców) nigdy nie zaprezentuje tego, co głośniki za (…) tysięcy, set złotych (…piszę to wszystko, by podkreślić, że wybór słuchawek jako głównego, albo referencyjnego (w sensie, najlepszego) źródła przyjemności z obcowania z muzyką wiąże się z dużo niższymi kosztami w porównaniu do tradycyjnego systemu HiFi/High-End).

Specjalizacja to przede wszystkim przeznaczenie wszelkich zasobów, pieniędzy na produkt, który ma w zamierzeniach być doskonały. Bo jak nie będzie, to firma popłynie, nie będzie rentowna, po prostu padnie. Owszem, są wyjątki od tej reguły (literka b), jednakże zazwyczaj to się sprawdza, ktoś kto zjadł zęby, ktoś dla którego – w tym wypadku – słuchawki, stanowią jedyne źródło przychodów, nie może sobie pozwolić na bylejakość. Szczególnie wtedy nie może, gdy chce za swoje wyroby kilka tysięcy złotych. Słuchawki – jak niejednokrotnie pisałem – dają nam możliwość słuchania muzyki na poziomie high-endowym (rozwinę temat opisując poniżej, w rozwinięciu LCD-3) za wielokrotnie niższe sumy, niż w przypadku zestawów stereo opartych o wzmacniacze, kolumny, źródła. Oczywiście nie każdy tak chce, nie każdy „poważa” słuchanie za pośrednictwem czegoś na uszach. Czasami jest to blokada psychiczna, czasami zwyczajnie czegoś w tym wszystkim brakuje i …nie zawracamy sobie głowy tematem. To zrozumiałe, ja to doskonale rozumiem i nie uważam, że to błędne, czy gorsze podejście, nie wartościuję, nie oceniam. Jedyne co mogę komuś w takiej sytuacji powiedzieć, to, to że coś szczególnego, szczególne doświadczenie po prostu go ominie. Tyle. Ostatnio opisywałem fantastyczny, topowy zestaw HiFiMANa… specjalisty właśnie, kogoś, kto „robi w słuchawkach”, kogoś kto w tym upatruje swojej rynkowej szansy. EF-6 z HE-6 to coś wyjątkowego, ale …zupełnie innego od opisywanych w niniejszej recenzji LCD-3.

To dwa światy, niby odległe (bo i tak jest w istocie), a jednocześnie ze wspólnym mianownikiem, wspólnym mianownikiem którym jest wyjątkowe brzmienie, wielka radość z obcowania z takimi słuchawkami na uszach, słuchania za ich pośrednictwem muzyki. LCD-3 są wyjątkowe, są fantastyczne, są – cóż- jednymi z najkosztowniejszych słuchawek na rynku. To jeszcze nie poziom systemu słuchawkowego Staksa z najwyższej półki, ale te siedem i pół tysiąca to już suma konkretna. W kontekście tego, co dostajemy, odważę się na opinię, że to wcale nie wygórowana kwota, a dla kogoś, kto jednak uznałby że tyle za słuchawki nie da dobra informacja, czy nawet bardzo dobra. Pamiętacie test LCD-2? Te słuchawki nie są tak dobre jak trójki, ale w kontekście tego, co oferują, tego co potrafią oraz ceny (używane nawet 2,5-3k) to zwyczajnie okazja. Ortodynamiki Audeze to czysta rozkosz dla kogoś, kto poszukuje maksymalnie analogowego, ciepłego przekazu, bogatej barwy dźwięku, średnicy w której można się na zabój zakochać. Takie właśnie są te słuchawki. Nie będziemy mieli basiora, choć bas jest w tym wypadku tak dobry, tak wielowymiarowy, tak dobrze trzymany w ryzach, że nie wyobrażam sobie, żeby ktoś mógł coś w tej mierze LCD-kom zarzucić, nie będzie „stekami watów po uszach”, choć potrafią zagrać mocno, dynamika też niczego sobie. No i już piszę o brzmieniu, już się zachwycam, a przecież to miał być wstępniak, a nie sama recenzja… Nic nie poradzę, te słuchawki całkowicie mną owładnęły, jestem w ich mocy, może dlatego, że właśnie takie brzmienie, taki sposób przekazu najbardziej jest mi bliski. Może dlatego właśnie…

» Czytaj dalej

Słuchawkowy system marzeń: HiFiMan EF6 & HE-6

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Audeze LCD3 & HiFiMAN HE-6_4

Przychodzi taki moment w życiu melomana, audiofila, wielbiciela bezkompromisowej jakości, kiedy musi dokonać wyboru, zdecydować się na coś, co – nazwijmy to umownie – będzie stanowiło system docelowy, coś z „czym będzie żyć”, będzie TYM zestawem, sprzętem który zostanie, który nie będzie ofiarą ciężkiej, niektórzy powiedzą nieuleczalnej choroby „audiofilia nervosa” drenującej portfel, często uniemożliwiającej skupienie się na tym co najważniejsze (na słuchaniu muzyki), przypominającej beznadziejną pogoń za ciągle uciekającym króliczkiem. Nie ma rzecz jasna nic złego w poszukiwaniach, w eksperymentowaniu, w zmianach, tyle tylko że w końcu można trafić na takie produkty, które stanowią kres, stanowią finalny, skończony, idealny zestaw, dla którego trudno znaleźć alternatywę, zamiennika, coś co będzie grało lepiej.

W przypadku toru słuchawkowego, bo o nim będzie mowa, szczęście w nieszczęściu polega na tym, że zamiast wydawać grube dziesiątki tysięcy złotych (albo i więcej), na high-endowy system marzeń, „wystarczy” suma nastu tysięcy aby ten, opisany powyżej kres, osiągnąć. Oczywiście nie każdy zgodzi się z takim wyborem, nie każdy zdecyduje się na TEN system, nie dla każdego takie słuchawki (wraz ze wzmacniaczem) będą tym, czego szukają… to naturalne, w pełni zrozumiałe, jednak to, co oferuje HiFiMAN jako swój topowy system słuchawkowy dla wielu będzie kresem poszukiwań, będzie dokładnie tym czego szukali, ideałem dla osób pragnących uzyskać najlepszy efekt w reprodukcji muzyki odtwarzanej na słuchawkach. Jasne, że wielka „szafa”, gigantyczny, „zwalisty” EF-6 może okazać się (forma) nieakceptowalny dla kogoś, kto chce kompaktowego, dopasowanego (do biurka, gabinetu, salonu) sprzętu. Jasne, że na rynku są porównywalne jakościowo, a w niektórych aspektach lepsze słuchawki od planarnych HE-6. Jasne. Tyle tylko, że ten zestaw, to połączenie według mnie może być dokładnie tym, co dla melomana, audiofila, wielbiciela bezkompromisowej jakości stanowi ideał, najlepsze rozwiązanie, docelowy system słuchawkowy, który wraz ze źródłami prezentującymi podobny poziom (tutaj, w dobie plików, komputerów, źródeł cyfrowych wybór mamy przeogromny) będzie wiernie służył właścicielowi aż do chwili, gdy ktoś przejmie pasje, po ojcu, dziadku, chcąc zasmakować w bezkompromisowej jakości.

Tak, EF6 z HE-6 tworzą razem synergetyczny, kompletny zestaw przenoszący nas do innego, lepszego świata i nie ma tutaj ani grama przesady – tak to po prostu wygląda. Normalnie wstępniak nie stanowi peanu, wychwalającego pod niebiosa opisywanego produktu, zestawu, to sobie rezerwujemy zazwyczaj na koniec, na podsumowanie, na wnioski. Tym razem jest, jak widać, inaczej, bo też w zakresie słuchania muzyki na nausznikach tytułowy system definiuje według mnie to, co jak powyżej napisałem, może stanowić „zestaw z którym będziemy żyć”, coś co w najlepszy możliwy sposób dostarczy do naszych uszu muzykę. Rzecz jasna warto byłoby poniżej skonkretyzować, opisać czym owa doskonałość jest, pochylić się nad rozwiązaniami technicznymi założyciela, właściciela firmy oraz głównego inżyniera, twórcy opisywanego zestawu – Dr. Fang Bian. Zapraszam do lektury, do zapoznania się z opisem konstrukcji oraz brzmienia zestawu, zaznajomienia się z nietypowym (nie będziemy się powtarzać, to raz, a dwa – nieco inaczej podsumujemy zalety i wady opisywanego sprzętu) zakończeniem naszej najnowszej publikacji…

» Czytaj dalej

Test systemu bezprzewodowego NuForce Air DAC (aktualizacja!)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
nuforce-air-dac-itx

AirPlay rozleniwia. Stworzony przez Apple, bezprzewodowy system transmisji obrazu i dźwięku pozwala obecnie na niemal całkowite wyeliminowanie kabli. Ma to swoją cenę – o ile proste, firmowe transmitery w rodzaju AirPort Express czy Apple TV nie są zbyt kosztowne, to już stacje muzyczne swoje kosztują. Na szczęście obecnie AP staje się standardem w elektronice użytkowej i coraz więcej odtwarzaczy stacjonarnych, amplitunerów, a nawet wzmacniaczy otrzymuje takie udogodnienie. To niewątpliwie bardzo wygodne rozwiązanie, oferujące naprawdę przyzwoitą jakość dźwięku. Na rynku można znaleźć alternatywę pod postacią zestawów, sprzętu wspierającego transmisję Bluetooth. Nie jest to jednak najszczęśliwsze rozwiązanie odnośnie audio. Konieczność parowania urządzeń, możliwe interferencje / zakłócenia, a przede wszystkim jakość dźwięku pozostawiają sporo do życzenia.

Oczywiście także w tym wypadku mamy do czynienia z ewolucją – obecna wersja apt-X sprawdza się o niebo lepiej od poprzednich standardów (transfer audio), ale pozostaje problem obsługi, kompatybilności z tym standardem. Innym możliwym wyborem jest specjalnie stworzony na potrzeby audio rodzaj technologii bezprzewodowego przesyłu dźwięku SKAA. To dedykowana technika, pozwalająca na eliminację paru bardzo ważnych dla uzyskania odpowiedniej jakości dźwięku ograniczeń (szczególnie w kontekście porównania z BT) – po pierwsze niczego tutaj nie parujemy, sprzęt łączy się całkowicie przezroczyście dla użytkownika, w pełni automatycznie, po drugie niezwykle małe opóźnienie (wręcz rekordowo małe) przekłada się na niezakłóconą transmisję, wreszcie jakość muzyki jest – co potwierdziło się podczas testów – na bardzo wysokim poziomie.

Dość powiedzieć, że czasami wolę słuchać ripów CD z małej skrzyneczki podpiętej pod wzmacniacz, niż z klasycznego, bardzo dobrego odtwarzacza C515BEE. Dźwięk imponuje czystością, skalą – naprawdę to znakomity system transmisji, wg. mnie lepszy od jabłkowego (AirPlay sprawdza się bardzo dobrze, żeby nie było wątpliwości, ale transfer w technologii SKAA oferuje lepsze brzmienie, o czym przeczytacie poniżej). NuForce zaprezentował swoje rozwiązanie oparte na wspomnianej powyżej technice bezprzewodowego transferu audio. To AirDAC – odbiornik oraz maksymalnie cztery, współpracujące z nim nadajniki. Dla handhelda (na razie Apple, choć podobno niebawem ma do sprzedaży trafić nadajnik pod Androida) oraz PC. Przetestowaliśmy wersję handheldową, w niedalekiej przyszłości uzupełnimy opis, zamieszczając wrażenia płynące z użytkowania nadajnika dla komputera. Zapraszam do lektury…

» Czytaj dalej

Audio Show 2014 – nasza fotorelacja

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zdjęcie 2-14

Impreza w Warszawie jest drugą po monachijskim High-Endzie wystawą branżową na Starym Kontynencie. Hotelowe kanciapy mają swoją atmosferę, pytanie czy w przyszłości nie byłoby jednak dobrze znaleźć jakieś inne miejsce wystawiennicze. Innymi słowy, czy Sobieski, Tulip oraz Bristol nie stanowią pewnego ograniczenia? W końcu, jak chwala się organizatorzy, Audio Show z roku na rok się rozrasta, jest „go” więcej, przygotowuje się więcej atrakcji (ograniczenia lokalowe nie pozwalają na uczestnictwo większej części odwiedzających, zazwyczaj jest to promil tych, którzy na wystawie się pojawili). Z drugiej strony jest coś magnetycznego w tych jw. kanciapach, tzn. przypominają one nasze mieszkania, pokoje które wielbicielom dobrego brzmienia służą że tak powiem na co dzień. To o tyle ważne, że gdzie indziej mamy po prostu hale. A może zwyczajnie uzupełnić to co jest o dodatkowy obiekt konferencyjny? To byłby wg. mnie strzał w dziesiątkę, dodatkowo taki ruch pozwoliłby na dużo liczniejsze uczestnictwo zwiedzających, bez odgórnie narzuconego limitu. Niestety, jak zwykle, w „godzinach szczytu” na wąskich korytarzykach, niewielkich pomieszczeniach trudno o komfort, skupienie, możliwość rozmowy… to jest właśnie problem: gdzie by tu porozmawiać, jednocześnie nie przeszkadzając słuchającym, dodatkowo nie tracąc możliwości omówienia czy podpytania o szczegóły z dostępem do danego produktu, sprzętu audio? To trudne do osiągnięcia bez względu na warunki, jednak w trzech wspomnianych hotelach, po prostu nie da się sensownie rozwiązać.

Fajnie, że w tym roku można było w tylu miejscach skorzystać z topowych słuchawek. Trend słuchawkowy jest wyraźnie zauważalny, każdy chce mieć w ofercie jakiś wzmacniaczyk, promuje swoje produkty wysokiej klasy słuchawkami. Było tego naprawdę sporo, pojawili się nowi gracze (może nie do końca nowi, bo dwa lata na rynku to dzisiaj sporo, sporo bo wielu próbuje, ale niewielu się faktycznie udaje). Bardzo cieszy ogromna reprezentacja rodzimej myśli technicznej, dziesiątki producentów z Polski, firm, entuzjastów, osób którym się chce. Często mówimy o dojrzałych wyrobach, sprzęcie który zarówno od strony brzmienia, jak i designu prezentuje światowy poziom. Nie ma tu żadnej przesady, a to że nam się rynek ogólnie rozwija, widać także po dużej liczbie nowo wprowadzanych marek. Dobrym przykładem niech będzie Audeze, do niedawna nieobecne u nas, nieobecne bo – jak się okazało – niezainteresowane dwa-trzy lata temu wprowadzeniem swoich produktów do Polski. Amerykanie zauważyli w końcu, że to nie jest jakiś tam marginalny ryneczek, że to prężnie rozwijająca się gospodarka, że jest popyt na produkty audio, i to nie tylko te budżetowe produkty. Teraz jesteśmy w gronie paru państw, gdzie się te słuchawki oficjalnie sprzedaje w Europie, zastąpiliśmy Czechów, którzy wcześniej handlowali tymi nausznikami, ale stracili prawa do sprzedaży na rzecz Polaków. Symptomatyczne. Odnośnie rodzimych produktów, widać ruch w każdej dziedzinie: w głośnikach, słuchawkach, elektronice, kablach, akcesoriach. To naprawdę cieszy. Cieszy, bo nie tylko Polak zarobi, nie tylko kupi coś często dużo wartościowszego niż to, co oferują inni, ale dodatkowo odniesie sukces poza granicami naszego kraju. Są pierwsze tego przykłady i oby nie ostatnie. Nasz rynek nie jest – z oczywistych względów – w stanie wyżywić dużego, prężnego producenta, trzeba pomyśleć o eksporcie i to, jak pokazuje parę opisanych poniżej przykładów, może się udać. Porozmawiałem z wieloma producentami, z dystrybutorami, z osobami przedstawiającymi swoje produkty ( w tym topowych marek audio). To wszystko znajdziecie niebawem pod zdjęciami (opis będzie dzisiaj wieczorem wprowadzony). Teraz duża porcja zdjęć, z krótkim komentarzem, który jak wyżej zostanie niebawem uzupełniony… Smacznego ;-)

» Czytaj dalej