LogowanieZarejestruj się
News

Do iTunes trafi muzyka o jakości 24 bitów. Szansa na popularyzację hi-resów!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Mastered-for-iTunes

iTunes to potęga. Choć ostatnio widać wyraźny odpływ klientów (wcześniejsze doniesienia mówiły o 5-7%, obecne nawet o 15% spadku), to nadal większość muzyki kupowanej przez Internet to jabłkowy kramik (w Stanach jest to 80% dystrybucji!). Apple musi znaleźć nową formułę, która przyciągnie ludzi, która pozwoli na zwiększenie (a przynajmniej utrzymanie obrotów). I raczej nie będzie to iTunes Radio, które nie ma wg. mnie szans w starciu ze Spotify, z Pandorą, Rdio, czy znanymi w Europie, Deezerem czy WiMPem. Choć pogłoski mówią o bliskim wprowadzeniu nowego serwisu, będącego w praktyce kopią szwedzkiego Spotify, to trudno będzie Apple nie tyle przebić się z taką usługą (to pewnie będzie całkiem proste), a wynegocjować odpowiednie warunki z wytwórniami. Można powiedzieć, że przekleństwem firmy z Cupertino jest… własny sukces, sukces jaki odniósł iTunes Store, będący obecnie jednym z ważnych źródeł dochodu dla wytwórni. Dla tych samych wytwórni, które od paru lat tracą masę pieniędzy w związku z gwałtownym odpływem klientów rezygnujących z fizycznego nośnika. Płyta CDA nie ma obecnie szans w starciu z downloadami, z usługami streamingowymi oraz rozgłośniami internetowymi. Renesans radia wiąże się tu z gigantycznym wyborem stacji tematycznych, z możliwością personalizacji, z praktycznie stuprocentowym dopasowaniem tego co nadawane z naszymi preferencjami. I to wszystko całkowicie za darmo. Trudno z tym rywalizować. Rzecz jasna rozgłośnie, streaming oraz większość muzyki kupowanej w internecie to materiał skompresowany stratnie. Duża część z tego, co jest obecnie oferowane, niestety nie przedstawia dużej wartości dla kogoś, komu zależy na odpowiedniej jakości źródła, kto chce słuchać muzyki na poziomie nie gorszym od kompaktu, a wręcz lepszej – w końcu mamy coraz większy dostęp do tego typu materiałów.

I tutaj jest wg. mnie szansa dla Apple. Nie jest to proste, łatwe, ale jak ma się komuś udać spopularyzować muzykę w jakości lepszej od płyty kompaktowej to nie ma lepszego kandydata od firmy z Cupertino. Jest szansa, że to się może udać, szczególnie, że cena albumu z muzyką o dużo lepszej jakości (od oferowanego AAC 256kbps) ma kosztować o 1$ więcej od utworu. To – w przypadku większej części katalogu – uczciwa oferta. Muzyka w iTunes kosztuje od 99 centów do 1.5 dolara za utwór (z pewnymi wyjątkami). Innymi słowy za album o jakości 24/96 (bo pewnie takie będą parametry hi-resów sprzedawanych w iTunes) zapłacimy od 20 do 30 dolarów. To mniej więcej tyle, ile płaciło się za album na płycie CD (parę lat temu, kryzys w branży wymusił pewną erozję cen, choć nie zapominajmy, że te tanie albumy sprzedawano w kartoniku, jakimś opakowaniu zastępczym… kryzysowym właśnie). Apple od paru lat przygotowywało się do zaoferowania muzyki o dużo lepszej jakości. Można było (słusznie) dziwić się, że firma uparcie sprzedaje skompresowane stratnie albumy, ale jak już wspomniałem, była to wypadkowa umów z wytwórniami, które liczyły (błędnie) na stabilną sprzedaż krążków i które przespały internetową rewolucję w dystrybucji. Apple było tu petentem bardziej, nie bardzo mogło dyktować warunki. Pamiętajmy o tym. Stąd też ograniczenie jakości, mimo że już parę lat temu zaczęto masowo wymieniać oraz wprowadzać do iTunes muzykę o wyraźnie lepszym brzmieniu, korzystając z bibliotek wytwórni zawierających studio mastery. Ta zmiana (na początku funkcjonowania iTunes nikt nie przykładał takiej wagi do tego z czego powstał materiał na potrzeby internetowego sklepu… wiele albumów było tak fatalnie przygotowanych, że można dzisiaj tylko się dziwić, że ktoś chciał za to płacić!) miała fundamentalne znaczenie – pojawiło się Mastered for iTunes, pliki specjalnie przygotowane pod kątem lepszej jakości. I faktycznie, taki materiał brzmi naprawdę dobrze, pokazuje jak wiele można osiągnąć stosując odpowiedni proces masteringu z najlepszego jakościowo materiału źródłowego. Wspominałem o tym mniej więcej rok temu, Apple wydało przy okazji premiery specjalny materiał dotyczący Mastered for iTunes. Pisałem wtedy z przekąsem, krytykując Apple. Teraz, patrząc z dystansu, widzę że był to pierwszy krok, przygotowanie przedpola… Moja krytyka była (chyba) zbyt ostra, zbyt pochopna.

Co oznacza dla nas iTunes 24bit? Potencjalnie to ogromny postęp, otwarcie nowego rozdziału w dystrybucji muzyki w ogóle. Pomyślmy… po pierwsze będzie można odtwarzać muzykę lepiej niż z dotychczas dostępnych, fizycznych źródeł. To powinno zachęcić ludzi stroniących od kupowania muzyki w Internecie, być trudnym do odrzucenia argumentem dla tych melomanów, którzy nadal kurczowo trzymają się fizycznego nośnika. I nie mam tu na myśli rezygnacji z krążka (srebrnego czy czarnego), a otwarcie się na nowe, na muzykę z Internetu, która jest (będzie) po prostu lepsza od tego, co mamy na płytach. To raz. Po drugie Apple mając kilka dodatkowych atutów pod postacią usługi iTunes Match, własnych usług streamingowych, może stworzyć z 24 bitów główny oręż marketingowy, przyciągnąć wielkie rzesze osób, którym nie jest wszystko jedno w jakiej jakości muzyki słuchają (oraz na czym słuchają). Wiąże się z tym pewien paradoks. Apple to obecnie przede wszystkim handheldy. A te, jak wiadomo, mają pewne, trudne do obejścia ograniczenia. Czy iPad, iPhone może być audiofilskim źródłem muzyki? Wydaje się to trudne do wyobrażenia, ale – powiem szczerze – nie odrzucałbym takiej wizji. I nie chodzi tutaj o wyposażenie urządzenia w jakieś znakomite komponenty, bo to produkt masowy, trudno żeby windować cenę dla (powiedzmy sobie wprost) garstki klientów. Widzę to inaczej… Apple nic w tej kwestii nie musi robić, wystarczy że producenci sprzętu audio będą tworzyć rozwiązania pozwalające na wyciągnięcie z jabłkowych handheldów zerojedynkowego sygnału. Może to się odbywać za pośrednictwem kabla (złącze Lightning – np. przenośne DAC/AMPy Astell & Kern oraz Beyerdynamika) lub za pośrednictwem WiFi/BT (np. Chord Hugo). To rynek akcesoriów, czegoś co stanowi cały, wielki segment produktów, których sprzedaż pomnaża zyski Apple. Oczywiście mamy jeszcze Makówki, które stanowią najlepsze zaplecze dla PC Audio, najlepiej nadają się do roli głównego, komputerowego źródła dźwięku hi-res. Mamy tu zatem synergię. Wreszcie po trzecie, nawiązując do wczeniejszego punktu, wraz z możliwością (?) synchronizacji własnej biblioteki nagrań (w większości będzie to albo kompresja stratna, albo FLAC/ALAC 16/44) i jej podmiany na 24 bitowe nagrania z katalogu iTunes, użytkownik będzie mógł szybko wskoczyć do wagonu lepsza jakość, bez konieczności mozolnego uzupełniania zbiorów. Względnie będzie to oferta typu streamingowego (radio? serwis ala Spotify?) gwarantujący dźwięk o jakości hi-res (minimalnie 16/44). Rzecz jasna, Apple nie będzie chciało podcinać gałęzi na której siedzi (wraz z wytwórniami) i pewnie takie usługi będą ekstra płatne (zakładam, że będzie to abonament opłacany miesięcznie, pytanie w jakiej wysokości abonament?). Tak czy inaczej, pełne wprowadzenie 24 bitów (w ramach tego, co już jest dostępne w jakości AAC/256) doprowadzi moim zdaniem do szybkiej popularyzacji hi-resów, będzie najważniejszym wydarzeniem odnośnie zmian w dystrybucji muzyki od chwili pojawienia się Napstera, iTunes, kompresji mp3. Jako że Apple jest firmą głównie hardwareową (co obecnie staje się rzadkością), niewykluczone, że opisane tutaj zmiany wpłyną na profil oferty sprzętowej. Audio od Apple? Audio w sensie – lepsze słuchawki, stacje muzyczne, głośniki bezprzewodowe? Mogę to sobie swobodnie wyobrazić…

Pojedynek na mobilnym szczycie: recenzja Astell&Kern AK240 oraz HiFiMAN HM-901

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
AK240 vs HM-901

Kilka nieprzespanych nocy, morze wypitej kawy, wory pod oczami… taki był finał naszego porównawczego testu dwóch nietuzinkowych produktów – odtwarzaczy mobilnych z najwyższej półki. Oba DAPy, tzn. AK240 firmy Astell & Kern (iriver) oraz HiFiMAN HM-901 otwierają według mnie nowy rozdział w segmencie przenośnych odtwarzaczy, czy szerzej (tak właśnie powinniśmy klasyfikować te urządzenia) mobilno-stacjonarnych źródeł audio, audio hi-res. Warto na wstępie uświadomić sobie, że wysoka cena tego sprzętu jest wypadkową możliwości, użytych w obu odtwarzaczach komponentów oraz (szczególnie w przypadku droższego modelu irivera) nowych funkcji, które będą stanowiły moim zdaniem standard dla tego typu konstrukcji. Do testu podeszliśmy kompleksowo. Po pierwsze odpowiedni dobór materiału. Wyłącznie pliki hi-res i to te najlepsze w naszej kolekcji, muzyka z HD-Tracks, od Chesky’ego, Linn’a oraz 2L. Po drugie słuchawki. Szeroki przekrój konstrukcji, od nausznych (K701, HD-650, Momentum, HE-400) po dokanałówki (EarSonic S-EM6, RE-600, AKR-01…), aby można było ocenić faktyczne możliwości brzmieniowe obu odtwarzaczy przy wykorzystaniu szerokiego wachlarza bardzo różnych konstrukcji. Po trzecie sprzęt towarzyszący, czytaj opcja stacjonarna ze specjalnie przygotowanymi komputerami (laptop Asusteka oraz dwa Maki: Air oraz Pro). Wreszcie po czwarte (ważne!) oprogramowanie… tutaj nie obyło się bez kombinowania, nie wszystko szło gładko jak po maśle, ale o tym w dalszej części recenzji.

Od razu, na początku, napiszę że oba odtwarzacze są najlepszymi źródłami przenośnymi z jakimi dane mi było obcować. Zarówno oba modele Astell&Kern (100, 120), które na krótko miałem sposobność posłuchać, jak i wszystkie przetestowane przeze mnie HiFiMANy (serii 600 oraz 800) oraz inne grajki (zmodyfikowany przeze mnie iPod Classic oraz handheldy „uzbrojone” w przenośne AMP/DACi FiiO, Matriksa oraz paru innych firm) nie mogą równać się z opisanymi poniżej konstrukcjami. Dlaczego od razu, tak na wstępie, piszę o tym, niby zdradzając finał (jak się Szanowny Czytelnik przekona, wnioski są dużo bardziej złożone i wcale niekoniecznie jednoznaczne!)? Otóż chcę oba produkty umieścić we właściwej skali, chcę określić właściwy punkt odniesienia, już teraz, na początku, co ułatwi opisanie odtwarzaczy i pomoże czytającym na wyrobienie sobie opinii o obu produktach. Nie jest to zadanie proste, bo też to taka terra incognita – raz, że nikt do tej pory nie oferował przenośnych źródeł za kilka tysięcy dolarów (w Polsce za 5-6 tysięcy w przypadku HiFiMANa oraz 10 tysięcy w przypadku Astell & Kern), dwa taka cena stawia bardzo wysoko poprzeczkę… za tyle możemy, co ja piszę, musimy żądać perfekcji. Czy to się producentom tych najdroższych odtwarzaczy udało. Otóż nie, nie udało się, do perfekcji nieco brakuje, choć to co najważniejsze – brzmienie – jest tutaj poza wszelką konkurencją. Jak ktoś chce najlepszego źródła dźwięku w wersji kieszonkowej, najlepszego brzmieniowo, to ma obecnie dwa (może trzy, niestety Chord Hugo nadal do nas nie dotarł :( …wielka szkoda) typy. Ok, to teraz warto uzasadnić te słowa. Zapraszam…

» Czytaj dalej

Mobilny olimp… przetestowaliśmy topowe DAPy: AK240 oraz HM-901

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
AK240 vs HM-901

Mieliśmy możliwość bezpośredniego porównania obu konstrukcji. To niewątpliwie topowe, jedne z najlepszych odtwarzaczy muzycznych hi-res, jakie możemy kupić obecnie na rynku. Ostatnie dni upłynęły nam bardzo pracowicie, bo nie tylko trzeba było dokładnie poznać oba urządzenia (z HM-901 było o tyle prościej, że trafił do nas wcześniej i można było rozłożyć to sensownie w czasie), ale także skonfrontować oba DAPy, porównać ich brzmienie. Sporo czasu poświęciłem na dokładne zapoznanie się z unikalnymi możliwościami Astell&Kern AK240 – sprawdziłem funkcjonalność sieciową, tryb DACa, software pod kątem jego działania, jakość interfejsu dotykowego etc. Sporo tego, a przecież mówimy niby o przenośnym odtwarzaczu. Oprogramowanie oparto na platformie Android, całość została dostosowana do wymogów high-endowego odtwarzania muzyki o najwyższej jakości. Do testu przygotowałem odpowiednio dobrany zestaw utworów, albumów. Oba odtwarzacze grały z bardzo zróżnicowanym zestawem słuchawek: od firmówek (wysokiej klasy: AKR-01 oraz RE-600), topowych IEMów EarSonica S-EM6, AKG-701, Sennheiser HD-650, po ortodynamiki HE-400. Poza tym sprzęt podłączyliśmy (DAC) do MP 2013, naszego redakcyjnego MB Air oraz peceta. Wszystko jest spisane, czas na napisanie recenzji oraz opublikowanie porównania. Do końca tygodnia na pewno pojawi się artykuł, a teraz, na początek fotogaleria. Na razie na naszym fanpage, niebawem, w wersji bardziej rozbudowanej, także z opisami, na głównej (dla tych m.in. co nie trawią fb ;-) ). Zapraszam…

Galeria:  https://www.facebook.com/hdopinie

Nasza opinia na temat WiMP HiFi

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
mainbannerhifi

Zarejestrowaliśmy się na okres 30 dni, intensywnie strumieniujemy muzykę w bezstratnej kompresji (FLAC / ALAC) na nasze handheldy oraz komputery… czas na pierwsze wnioski. To niewątpliwie rewolucyjna usługa. Nikt do tej pory nie oferował tak szerokiego (nie jest to pełna baza 22 milionów utworów zgromadzonych w zasobach norweskiego serwisu streamingowego, ale mówimy tutaj o milionach piosenek) dostępu do muzyki o jakości płyty CD Audio w abonamencie. Ten nie jest niski – wynosi 39,99, czytaj jest dwa razy droższy od konta premium (format .ogg / 320kbps). Oczywiście najważniejsze pytanie brzmi – czy warto w ogóle w takie coś wchodzić. Dwie rzeczy są tu kluczowe: transfer (średnio trzykrotnie większy od strumienia w stratnej kompresji o najwyższej jakości) oraz baterie zamontowane w naszych urządzeniach. To aspekty związane z samym użytkowaniem, nie dotykające kwestii jakości dźwięku. O tym – jakby nie patrzeć podstawowym dla wielu – argumencie za lub przeciw usłudze przeczytacie poniżej, w ostatnim akapicie niniejszego omówienia.

Wracając do kwestii podstawowych – tak, transfer jest znacznie większy, zabiera nam cenne MB w bardzo szybkim tempie. Jak powyżej wspomniałem, trzykrotnie większa ilość danych, które trafiają do naszego urządzenia przekłada się na dużo krótszy czas korzystania z tego typu usług. I – przynajmniej na razie – żaden operator nie oferuje u nas w kraju darmowego strumieniowania w ramach omawianej usługi. Polski partner Norwegów, Play, pozwala na korzystanie bez limitów w ofercie premium, o nowym HiFi nie ma w tej chwili mowy. Pytanie, czy to się nie zmieni? Dla osób, dla których muzyka stanowi bardzo ważny element życia, wprowadzenie nielimitowanego transferu w opcji bezstratnej jakości mogłoby być argumentem za wybraniem danego operatora (to raz, dwa cena samej usługi byłaby wg. mnie dla wielu łatwiejsza do zaakceptowania). Druga sprawa związana z drenażem baterii. To główny powód uporczywego trzymania się stratnej kompresji. Baterie nie z gumy i taki intensywny transfer danych do telefonu (3G/LTE) może teoretycznie szybko wyczerpać nam zamontowany w smartfonie akumulator. Przeprowadzone testy na szczęście nie potwierdzają dramatycznego zużycia energii. Przykładowo 40 minutowe odtwarzanie muzyki w jakości HiFi (obok paska czasu odtwarzania wyświetla się HiFi, gdy jest podświetlony gramy materiał w bezstratnej kompresji, gdy jest niepodświetlony odtwarzamy muzykę w kompresji stratnej) zżera nam ok. 15% (sprawdzone na iPhone 4S w 3G). To wg. mnie akceptowalna ilość, aczkolwiek taki drenaż baterii może być dla niektórych użytkowników nieakceptowalny. W drodze do i z pracy, podczas spaceru możemy zatem oczekiwać ok. 30% zużycia baterii. Oczywiście oznacza to znacznie krótszy czas działania przy intensywnym korzystaniu z telefonu. Coś za coś. Transfer jest stabilny, nawet wtedy, gdy na wyświetlaczu mamy dwie kreski zasięgu. Pomaga buforowanie, poza tym WiMP informuje o możliwości integracji usługi z kilkoma typami urządzeń stacjonarnych (m.in. odtwarzacze strumieniowe Sonosa oraz Apple TV). Można także pobierać muzykę w jakości HiFi w trybie offline.

A jak z jakością dźwięku? Aby w pełni docenić to co w strumieniu trafia do naszych uszu, dobrze skorzystać z dobrych słuchawek. Zwykłe, firmowe pchełki, jakieś makabryczne wynalazki (Sony Xperia Z, którą testujemy, w wyposażeniu ma właśnie pseudo słuchawki) oznaczają tyle, że cała ta lepsza jakość zda się na nic. Testowałem usługę na naszych Sennheiserach Momentum i moim zdaniem jakość dźwięku istotnie uległa poprawie. Słuchałem dobrze mi znanych utworów (m.in. album Aventine Agnes Obel) i nie tylko wyraźnie uległa poprawie rozdzielczość nagrań (lepszy wgląd w strukturę odtwarzanej muzyki, przede wszystkim dostrzeżemy to w przypadku klasycznych instrumentów – fortepian, skrzypce, kontrabas…), nic się nie zlewa (lepsza separacja), pojawiło się powietrze, przestrzeń. Wyraźny progres w stosunku do bardzo dobrej (chcę to podkreślić) kompresji stratnej zastosowanej przez Norwegów. Czasami różnica jest minimalna, lub w ogóle trudna do zauważenia (drum&bass, np. albumy Kosheen). Z drugiej strony taki Tricky wyraźnie zyskuje (znakomity LP False Idiots – polecam!). Innymi słowy naprawdę warto zainwestować w dobre, mobilne nauszniki, inaczej cała zabawa w ogóle nie ma sensu. Na stacjonarnym sprzęcie (NAD D3020, strumieniowanie z MacBooka via Bluetooth aptX oraz via AirPlay za pośrednictwem Apple TV/MacBook Air) gra to porównywalnie z płytą odtwarzaną z dobrego, budżetowego odtwarzacza CD (mój NAD C515). Super! Już sam streaming w warunkach domowych (bez opłat za transfer) wart jest zastanowienia (ogromna kolekcja nagrań), poza tym mamy zawsze opcję pobierania muzyki offline (kolekcja w pamięci handhelda). Pytanie co zrobi konkurencja, czy zdecyduje się na podobny ruch. Jeżeli najpopularniejszy z serwisów na rynku – Spotify – wprowadzi podobną usługę, możemy spodziewać się walki cenowej między konkurentami. Tylko się cieszyć, choć powiedzmy sobie uczciwie: dostęp do całych dyskografii naszych ulubionych wykonawców w cenie jednego srebrnego krążka to nie jest chyba wygórowana cena? Poniżej parę zrzutów ekranu oraz dodatkowe informacje nt. usługi…

» Czytaj dalej

Office dla iPada – oczekiwana premiera

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Office for iPad mock image

Wreszcie Microsoft wprowadził swój sztandarowy produkt na tablet Apple. Wcześniej co prawda oferował aplikację dla iPhone, ale nie tego oczekiwano od giganta z Redmond. Biorąc pod uwagę dzisiejsze trendy w biznesie, w korporacjach, zjawisko BYOD (Bring Your Own Device), znaczne nasycenie firm tabletami (u nas dopiero ten proces następuje) MS w sumie nie miał wyjścia. Czy tak późne wprowadzenie Office na ekrany najpopularniejszych na rynku tabletów było celowym działaniem, mającym zachęcić klientów do nabycia własnych produktów (Windows RT, 8, tablety Surface)? Według mnie nie. To właśnie wersja dla iPada jest pierwszym, przeznaczonym dla tabletów wariantem Office – na Surface mamy wersję pulpitową, na kafelkowego Office przyjdzie jeszcze poczekać. To mądre posunięcie Microsoftu, widać że ktoś tu rzecz gruntownie przemyślał od strony strategii produktowej. Brawo! Microsoft starał się opracować kompletny, pod pewnymi względami innowacyjny pakiet oprogramowania pod iOSa, dla najpopularniejszego tabletu na rynku. Firmie udało się dopiąć swego i w moim odczuciu Office dla iPada jest co najmniej dobry, żeby nie powiedzieć znakomity. Na wstępie, pamiętajmy, że warunkiem skorzystania z nowego software jest zakup Office 365. Niektórzy od razu w tym miejscu zaprzestaną czytania, bo nie mają zamiaru nabijać kieszeni gigantowi, płacąc abonament. Uważam, że takie postępowanie (choć zrozumiałe, w końcu nadal wielu z nas przyzwyczajonych jest do zakupu czegoś fizycznego, w pudełku, płyty, programu na własność) jest błędne. Obecnie nie tylko zmienia się diametralnie kwestia dystrybucji oprogramowania (sieć), ale przede wszystkim zmienia się nasze użytkowanie, sposób w jaki korzystamy z software. I Office 365 znakomicie tutaj pasuje, bo to produkt typu usługa, a nie program w umownym pudełku. Właśnie, kupujemy, czy nabywamy prawa do korzystania z usługi pt. Office i możemy liczyć na kolejne wersje, na pełen support przez cały okres użytkowania, teoretycznie na zawsze. To raz, dwa cena abonamentu choć wydaje się wysoka (99,99$ za rok, po pierwszym roku aktywowania pakietu), w konfrontacji z benefitami nie wygląda wcale na przesadzoną. Pięć stanowisk komputerowych (PC/Mac), tablety, smartfony… Innymi słowy możemy w pełni korzystać z wielostanowiskowego pakietu, dodatkowo edytować dokumenty na tablecie, czy przeglądać je na ekranie smartfona plus 60 minut darmowego użytkowania Skype (mc) oraz 20GB konto na OneDrive. To naprawdę niezła oferta, nie mająca odpowiednika na rynku. Poza tym istnieje możliwość zakupu pakietu dla studenta (4 letni abonament, 20$ na rok) lub wersji jednostanowiskowej (69$ – w tym wypadku to się zupełnie nie opłaca). Piszę o tym wszystkim w temacie poświęconym wersji dla iPada nie bez przyczyny. Nie da się sensownie opisać pakietu dla tabletu Apple bez krótkiego przedstawienia o co w tym wszystkim chodzi. 

Microsoft wykonał kawał świetnej roboty, patrząc na interfejs, wygląd nowego Office dla iPada. Nie dość, że pakiet prezentuje się ładnie, elegancko, to jeszcze całość została gruntownie przemyślana pod kątem wykorzystania na ekranie dotykowym. To całkowicie nowy produkt w odróżnieniu od Office dla urządzeń z myszką i klawiaturą (specjalnie napisałem w taki sposób, bo poza PC/Mac mamy jeszcze tablety na Windowsie). Odpowiednio duże elementy poszczególnych składowych interfejsu są dopasowane do obsługi palcem (palcem, nie stylusem – innymi słowy nie ma konieczności zaopatrywania się w dodatkowe akcesorium… można to zrobić rzecz jasna, ale nie jest to wymagane do sprawnej obsługi). W Excelu mamy rozwijaną klawiaturę numeryczną ułatwiającą wprowadzenie formuł, świetnie przedstawia się kwestia dodawania obrazków do dokumentu… wszystko działa intuicyjnie, szybko, taki element bez problemu wyedytujemy/dopasujemy, rzecz jasna można w pełni formatować tekst – w ogóle całość od strony funkcjonalnej, jako żywo, przypomina wersję dla komputerów (możliwości, funkcje). To dobrze, bo wersja dla iPhone jest mocno ograniczona, a tutaj mamy wszystkie niezbędne narzędzia, mamy dobrze znany górny panel z jw. bardzo dobrze opracowanym pod kątem dotyku interfejsem. Warto przy okazji nadmienić, że każdy z nas może pobrać aplikację i korzystać z niej w trybie przeglądania dokumentów. To bardzo dobry ruch ze strony MS, w końcu niektórym osobom w zupełności wystarczy taka właśnie funkcjonalność – będą chcieli przeglądać na ekranie iPada swoje prezentacje, tabelki czy dokumenty z Worda, a dzięki możliwości przesłania na ekran (przejściówka na HDMI lub AirPlay & AppleTV) mamy bardzo dobre rozwiązanie do prowadzenia prezentacji. Aha i jeszcze jedno, wersja dla iPhone została właśnie zaktualizowana – możemy od teraz korzystać z tego software bez opłat (domowy użytek). W skład pakietu wchodzą: Word, Excel oraz PowerPoint. Do tego osobno mamy OneNote, integracje z Outlookiem – czyli (prawie) komplet. Ciekawe, czy MS udostępni w tej formie pozostałe swoje programy (np. Access Point)? Zobaczymy. Do instalacji potrzebujemy iOSa 7.

Podsumowując, w końcu użytkownicy jabłkowych handheldów otrzymali narzędzie gwarantujące zintegrowanie ich urządzeń z najczęściej użytkowanym oprogramowaniem biurowym. Dla Microsoftu, ale i dla Apple (myślę, że można tu mówić o strategii win-win, gdzie każdy wygrywa) to bardzo ważne wydarzenie, które pozwoli obu firmom zwiększyć bazę użytkowników, zwiększyć zyski. W końcu – jakby nie patrzeć – Android nie ma i raczej nie będzie miał takiej integracji (szczera niechęć Google do Microsoftu i vice versa) nie będzie oferował takich możliwości w kontekście zastosowań biznesowych. Surface to urządzenia, które nie są wg. mnie bezpośrednimi konkurentami dla iPada – Microsoft niewiele tu ryzykuje, a jednocześnie może być pewien, że baza użytkowników Office 365 zwiększy się znacząco (coś czuje, że będzie to prawdziwy szlagier, w ten sposób MS zapewni sobie dominację swojego pakietu biurowego – a to, nie ma tutaj wątpliwości, jest głównym celem wprowadzenia 365 na rynek). Sam chętnie skorzystam z tej oferty, bo nie widzę tutaj słabych punktów. To właśnie tak powinno wyglądać, tak działać. Patrząc na rzecz praktycznie, racjonalnie, mogę powiedzieć, że to się zwyczajnie opłaca. Koszt wykupu usługi pt. Office jest akceptowalny, pozwala na wielostanowiskową pracę (dwie osoby, coś ala małe biuro). Wreszcie.

» Czytaj dalej

Android Wear – zapowiedź rewolucji w elektronice osobistej?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Google logo

Google zaprezentowało platformę Android Wear – coś, co ma stanowić fundament pod przyszłe wykorzystanie osobistej (ubieralnej) elektroniki w ramach własnego ekosystemu. Android jest obecnie najpopularniejszą platformą mobilną na rynku i taki standard, taka platforma ma kluczowe znacznie dla ekspansji w nowych, dopiero rodzących się segmentach. Rzecz jasna nie chodzi tutaj tylko o inteligentne zegarki – to tylko jeden z elementów, niekoniecznie najważniejszych elementów nowego pola ekspansji Google, Microsoftu czy Apple (wymieniam tych, którzy będą najważniejszymi „integratorami”). Obecnie mówi się dużo o urządzeniach monitorujących aktywność, funkcje życiowe, z całą pewnością cała dziedzina diagnostyki, kwestie związane z medycyną/profilaktyka oraz – ogólnie – trybem życia będą w centrum uwagi. To gigantyczny rynek o trudnych do oszacowania możliwościach ekspansji. Jakby nie patrzeć, w czasach starzenia się społeczeństw najbogatszych państw świata, tego typu sprawy, jak wyżej wymienione, będą w centrum uwagi. Nowe możliwości czujników, które będą stale monitorować stan użytkownika mogą przyczynić się do ograniczenia gigantycznych kosztów opieki medycznej, poza tym zwyczajnie ułatwią życie osobom w podeszłym wieku. I choć machina marketingowa głównie nastawiona jest obecnie na młodych, na osoby aktywne, to z całą pewnością będzie się to z czasem zmieniać.

Wspomniane na wstępie Android Wear nie będzie zatem tylko i wyłącznie naręcznym przedłużeniem możliwości smartfonów , ale docelowo nowa platforma trafi także do innych urządzeń peryferyjnych. Moim zdaniem będą to tysiące różnych produktów, o różnym przeznaczeniu, od tych znanych, wyposażonych w możliwości komunikacyjne, diagnostyczne, ze zintegrowanymi czujnikami po zupełnie nowe, o których obecnie nic konkretnie nie wiemy. Dzisiaj premierę mają smartwatch’e, takie jak zapowiadane w tym roku produkty Motoroli (model Moto 360) oraz LG (G Watch). Platforma Android Wear pozwoli na bardzo dogłębną interakcję użytkownika z urządzeniem, umożliwiając uruchamianie za pomocą głosu lub prostych gestów wielu funkcji znanych dotąd ze smartfonów. Inteligentny zegarek prezentować będzie nie tylko istotne informacje dotyczące choćby nowych wiadomości tekstowych, połączeń przychodzących, czy pogody. Gadżet zadba także o zdrowie użytkownika monitorując oraz analizując jego aktywność życiową i asystując przy treningach, udzieli odpowiedzi na zadawane pytania, czy też powoli na zdalne sterowanie innymi urządzeniami. Innymi słowy będzie fizyczną emanacją cyfrowego asystenta – to właśnie inteligentny zegarek ma być wygodnym pośrednikiem, interfejsem zapewniającym większy komfort, szybszą interakcję od użytkowanych obecnie powszechnie smartfonów. 

Google podjęło także współpracę z HTC, z Samsungiem, z Asustekiem oraz firmami produkującymi podzespoły takimi jak: Broadcom, Imagination, Intel, Mediatek i Qualcomm, jak również z marką Fossil (moda). I nic dziwnego, bo jak wspomniałem, elektronika nie ominie garderoby, a wręcz przeciwnie stanie się częścią odzieży, poza tym urządzenia z tego segmentu muszą odznaczać się modnym wyglądem, odpowiednim, pasującym do obowiązujących stylów, trendów designem. Zegarki Motoroli oraz LG pracujące pod kontrolą oprogramowania Android Wear trafią do sprzedaży prawdopodobnie latem tego roku. Oznacza to otwarcie nowego frontu w rywalizacji między wielkimi korporacjami IT – Microsoft ma tutaj także bardzo rozległe, dalekosiężne plany, Apple ma niebawem zaprezentować swoje rozwiązanie z tego zakresu. Pokrewną tematyką jest integracja mobilnych systemów operacyjnych oraz Internetu z elektroniką pojazdową. Ostatnie targi w Genewie dowodzą, że będzie to jeden z najdynamiczniej rozwijających się segmentów elektroniki użytkowej w nadchodzącej przyszłości. Tworzenie spójnych ekosystemów (przy czym raczej mówimy o otwartych rozwiązaniach, nie zamykających się w obrębie jednego producenta, jednej platformy) będzie najpoważniejszym zadaniem jakie stoi obecnie przed całą branżą IT. Poniżej filmy prezentujące Android Wear oraz bardzo ładny, inteligentny zegarek Motoroli…

» Czytaj dalej

NAD D3020 w redakcji! Nasz kandydat do tytułu urządzenia 2014 roku

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
NAD D3020 (6)

Nie wiem jak oni to robią, ale chyba znowu im się udało! NAD stworzył wiele znakomitych, przystępnych cenowo urządzeń, stworzył legendarną integrę 3020 i ponownie udowadnia, że sprzęt audio nie musi kosztować kroci, może być na każdą kieszeń, a przy tym może dysponować znakomitą funkcjonalnością oraz fantastycznym brzmieniem. Nie inaczej jest w przypadku D3020. Ta mała, cyfrowa integra wg. mnie stanowi kwintesencję tego, czym jest obecnie HiFi, współczesna branża audio, dzisiejsza fonografia… to emanacja cyfrowego świata muzyki, grania z pliku, z sieci, dźwięków odtwarzanych z urządzeń, które zastąpiły urządzenia obsługujące fizyczne nośniki. Tytułowy sprzęt to coś innego, wyraźnie innego niż klasyczne elementy systemu stereo – chodzi tutaj o cały zespół cech: konstrukcję, design, funkcjonalność oraz możliwości. A przy tym wszystkim NAD nie zapomina, nie rezygnuje z tego co było, daje nam – użytkownikom – wybór, dzięki wejściom analogowym zastosowanym w nowym 3020… chcesz podpiąć tradycyjny odtwarzacz CDA? Nie ma problemu. Chcesz grać z czarnego krążka? Proszę bardzo (podepnij tylko do wejść jakiś gramofonowy pre). Sprytne i jednocześnie przyjazne rozwiązanie, pozwalające znaleźć się osobom, dla których okładka, fizyczna okładka robi różnicę.

NAD zrobił coś, co moim zdaniem zasługuje na dokładne opisanie. To, mam nadzieję, urządzenie które znajdzie się w setkach tysięcy domów. Znajdzie się, bo zwyczajnie na to zasługuje. Znajdzie się, bo może, niczym kameleon, stanowić podstawę dowolnego systemu. Biurko? Oczywista, oczywistość. Salon, główny zestaw HiFi? Ależ oczywiście i niech nas nie zwiedzie 30W w specyfikacji, bo jak to u NADa bywa moc podawana przez producenta może wygląda „niepoważnie”, ale jak już podłączymy kolumny… Sprawdziłem (poza Topazami Monitor, z którymi D3020 głównie gra) z nowymi Pearl 25 i szczerze powiedziawszy takiego drive`u, takiej dawki energii mogą nowej, cyfrowej integrze pozazdrościć nominalnie, niby dużo mocniejsze wzmacniacze. Ten amp potrafi „rozbujać” dowolne kolumny. Ok, a to jeszcze nie wszystko. Chcecie zintegrować sobie w jednej skrzynce kino domowe (decydując się nie na wiele kanałów, a na sprawdzone, dobre, solidne fronty z ewentualnym dodatkiem aktywnego subwoofera)? Proszę bardzo, nie ma problemu, można i tak. Dodajmy do tego bezpośrednie strumieniowanie z handheldów, z komputerów (przy czym nie oznacza to kompromisów jakościowych, dzięki implementacji kodeka aptX) oraz wbudowanego DACa (trzy cyfrowe źródła, z komputerem via USB na czele), wyjście słuchawkowe i mamy pełen obraz tego, czym D3020 jest. Kompletny, nowoczesny, w pełni odpowiadający wymaganiom dzisiejszego, współczesnego audio... to nasz kandydat, mocny kandydat do miana urządzenia 2014 roku. Nie ma obecnie na rynku w tym zakresie cenowym drugiego takiego urządzenia. No i to brzmienie. Poniżej rozbudowana galeria z opisem…

» Czytaj dalej

Rzut okiem (uchem): słuchawki Marshall Monitor

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Marshall Monitor (5)

Bazowanie na legendarnej marce to zawsze parę dodatkowych punktów, gdy się chce coś sprzedać. To, czy za tym kryje się cokolwiek oprócz nazwy, to inna inszość, ale grunt żeby się kojarzyło. Nie, nie jestem przeciwnikiem tego typu zagrywek, w końcu ktoś może w ten sposób niechcący oddać należny hołd legendzie, albo …wręcz przeciwnie, a to już jakby nie patrzeć gorzej, mniejsza. Na szczęście w przypadku producenta tytułowych nauszników wstydu nie ma, odwrotnie – najwyższe w ofercie słuchawki nieźle wywiązują się z zadania bycia na topie (oferty). Co więcej, faktycznie w tym wypadku nawiązanie do piecy gitarowych ma solidne podstawy, jest uzasadnione. Marshalle (słuchawki) można od zgoła dwóch lat znaleźć na sklepowych półkach, czytaj świeżynka, ale dzisiaj w sumie trudno znać to za minus – w dobie gigantycznego runu na słuchawki, sytuacji w której kto żyw bierze się za produkcję nauszników, IEMów etc. takie „doświadczenie” jest czymś typowym dla tego segmentu rynku. Potencjalny nabywca może dostać kręćka od tego nadmiaru, od tej klęski urodzaju i wcale nie jest obecnie łatwo kupić tego typu produkt. I nie chodzi tutaj nawet o to, że łatwo się naciąć… nie, jest naprawdę sporo bardzo dobrych produktów, tyle że trudno się w tej mnogości rozeznać, a jak ktoś dodatkowo chce jak najlepiej wydać ciężko zarobione pieniądze to ma nielada kłopot.

Rozpiętość cenowa jest olbrzymia, można za stosunkowo niewielkie pieniądze nabyć coś, co zagra nie tylko dobrze, ale dużo, znacznie lepiej od konstrukcji za ok. 1000 złotych (mam tu na myśli Kossy, czy ostatni przebój budżetowy – Superluksy, tudzież testowane przeze mnie jakiś czas temu Brainwavz), można też wydać sporo, a potem pluć sobie w brodę, bo ani to ergonomiczne, ani wygodne, a już fatalnie jak jeszcze gra nie tak jakbyśmy tego chcieli. Ok, no i mamy te Marshalle, Monitory, co od razu (nazwa) wskazuje że będzie to dźwięk nie taki tam, a konkretny, studyjny może nawet (w końcu wiecie, monitory to domena studia nagraniowego, czyż nie?), że będzie to grało solidnie, na poziomie, że tym dźwiękiem zawstydzimy paru utytułowanych producentów słuchawek, którzy zęby zjedli na …mniejsza na czym zjedli. No dobrze, to teraz czas przejść do konkretów i pokrótce opisać to brzmienie, te słuchawki – zapraszam na recenzję nauszników Marshall Monitor

» Czytaj dalej

Nowa generacja NU: recenzja przetworników Icon DAC oraz uDAC 3

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
nuforce_icon_wzmacniacz_37898

NuForce to firma, która oferuje szeroki asortyment urządzeń audio. W katalogu znajdziemy zarówno high-end (urządzenia na P) jak i sporo bardzo przystępnych, budżetowych rozwiązań, można by rzec na każdą kieszeń. Testowaliśmy na naszych łamach głównie te droższe produkty, jednak nasze obcowanie z tą marką byłoby niepełne bez zapoznania się z tym, co znajduje się na dole oferty. Oba tytułowe daki trafiły do nas przed paroma miesiącami, mieliśmy więc czas dokładnie zapoznać się z możliwościami tych, budżetowych urządzeń. Sprawdziliśmy kompleksowo ich możliwości, testując je w bardzo różnych scenariuszach, konfiguracjach, także w takich, które rzadko, czy w ogóle nie zostały sprawdzone przez innych testujących. Daki grały więc z wysokiej klasy wzmacniaczem słuchawkowym, jak i z aktywnymi kolumnami (także jako konwertery cyfrowe USB-SPDIF, podpięte do kolumienek za pomocą kabla koaksialnego), poza komputerem wpinaliśmy do gniazda USB testowane przez nas, wysokiej klasy odtwarzacze przenośne oraz sprawdziliśmy w jaki sposób poradzą sobie oba urządzenia z bardzo różnymi słuchawkami (także takimi 3-4 krotnie droższymi od przetworników). Innymi słowy było kompleksowo, udało się ustalić kompetencje nowych daków od NU, odnieść to do naszego ref. systemu, wreszcie wyciągnąć wnioski z tego całego testowania.

Różnie z NU bywa, zdarzały się pewne niedociągnięcia jakościowe w przypadku poprzednio testowanych urządzeń, w tym jednak przypadku – muszę przyznać – wszystko było w jak najlepszym porządku. Wręcz, co może wydać się nieco dziwne, te tańsze urządzenia zarówno odnośnie wykonania, materiałów jak i opakowania sprawiały lepsze wrażenie od wcześniej testowanych, dużo droższych produktów. Nie wiem czym to jest podyktowane, być może ostatnimi czasy Amerykanie (czy raczej nadzór w chińskich fabrykach) bardziej zwracają uwagę na to, co wychodzi z taśm, może ten typ tak ma (że jak tańsze, to jw.), w sumie nie jest to istotne w przypadku niniejszego omówienia. Tak, czy inaczej, warto na wstępie nadmienić, że dostajemy coś dobrze wykonanego, działającego bez problemów, co będzie nam długo służyć. Zapraszam na naszą najnowszą recenzję przetworników (i nie tylko) NuForce uDAC-3 oraz NuForce Icon DAC…

» Czytaj dalej

Neil Young nadal wierzy w przenośne odtwarzacze audio – nowy DAP PonoPlayer

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
pono-players-yellow-blue

Neil Young, legendarny amerykański piosenkarz, kompozytor, multiinstrumentalista, to jedna z najmocniej zaangażowanych w branży osób którym nie jest wszystko jedno w jakiej jakości odtwarzamy muzykę. To właśnie NY optował za jak najszybszą, powszechną dystrybucją plików audio hi-res, krytykował fatalne realizacje wielu czołowych artystów z pierwszej dziesiątki Billboardu, walczy ze zjawiskiem sztucznego podbijania głośności w nagraniach oraz fatalnym zarówno dla twórców jak i odbiorców muzyki DRM. Wiele jego wypowiedzi dotyczyło m.in. bardzo kiepskiej jakości obecnych nagrań, zdominowania rynku przez stratną kompresję. Po stopniowym wycofywaniu się Apple z segmentu mobilnych odtwarzaczy audio wygląda na to, że przyszedł czas na innych – tym razem rysuje się szansa dla tych, którym nie jest wszystko jedno co dociera do uszu.

Young postanowił nie tylko głośno wyrażać swoją opinię na temat tego co się dzieje, postanowił także realnie działać. Pierwszy produkt sygnowany przez niego to odtwarzacz muzyczny PonoPlayer wyposażony w high-endowy przetwornik cyfrowo-analogowy ESS9018 Sabre oraz bardzo dobry wzmacniacz. Urządzenie o trójkątnej obudowie ma zapewnić dźwięk o jakości HiFi, dokładnie takiej jakiej byśmy oczekiwali od dobrej klasy systemu stacjonarnego stereo. DAPa wyposażono w kolorowy ekran LCD, trzy przyciski sterujące oraz 128GB wbudowanej pamięci masowej. Dodatkowo będziemy mogli rozszerzyć przestrzeń na zgromadzoną muzykę korzystając ze slotu dla kart miniSD. Kolorowe obudowy, ciekawy projekt designerski obudowy jednoznacznie wskazują, że nie ma to być produkt wyłącznie niszowy… cena wynosi 399 dolarów (sporo, ale jeszcze do przyjęcia dla osób poszukujących dobrego źródła mobilnego). Poza samym DAPem użytkownik nabywa możliwość buszowania po internetowym sklepie z muzyką w hi-res… bardzo sensowne posunięcie. Aha i nie ma DRM! Za projektem stoi nie byle kto – firma Ayre, producent high-endowych przetworników oraz wzmacniaczy. Sprzęt miał pierwotnie zadebiutować w 2013 roku, jak widać premiera nieco nam się przesunęła w czasie (zdecydowano się na zbiórkę pieniędzy via Kickstarter). Tak czy inaczej to bardzo dobra wiadomość dla fantów mobilnego grania na poziomie. Ja tam Neilowi wierzę, to facet który wie co mówi i mam nadzieję, że na tym jednym produkcie nie poprzestanie (przydałyby się do tego jakieś autorskie słuchawki np.). Więcej informacji znajdziecie u niezawodnego Chrisa Connackera (pozdrowienia!) na jego ComputerAudiophile.com.

AKTUALIZACJA – pierwszy dzień zbiórki funduszy na Kickstarterze i już udało się osiągnąć zamierzone cele. 800 000$… oj coś czuję, że szykuje nam się następca iPoda (bo tu nie tylko o hardware ale przede wszystkim o dystrybucję chodzi! Wreszcie ktoś bierze się na poważnie za wysokiej jakości materiał, za hi-resy. To ma być standard, a nie nisza). Więcej: http://www.theverge.com/2014/3/12/5499450/pono-music-player-reaches-kickstarter-goal

» Czytaj dalej