LogowanieZarejestruj się
News

Nowe monitory Pylona, nowe Perły

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
pearl_monitor_pylon_audio_wenge_3

Nowe monitory Pearl Monitor, które pojawiły się właśnie w ofercie producenta kolumn głośnikowych, firmy Pylon Audio nawiązują konstrukcyjnie do przetestowanych przez nas podłogówek Pearl 25. Zastosowano te same przetworniki, konstrukcyjnie oba modele – poza rozmiarem obudów oraz liczbą głośników – nie różnią się znacząco. Pewnie w tym przypadku mamy do czynienia z analogiczną sytuacją jak w przypadku poprzedniej generacji Pereł – kolumny zagrają z podobną manierą, w sposób zbliżony, przy czym podłogówka (w odróżnieniu od wcześniejszego modelu) dysponuje większą mocą, potrafi zagrać potężnie, co związane jest z zastosowaniem dwóch przetworników nisko-średniotonowych w każdej z „paczek”. Oto, co napisał Pan Mateusz Jujka, prezes Pylon Audio, o swoim najnowszym modelu monitorów: „Pearl Monitor oferuje dźwięk, który może kojarzyć się ze znacznie większymi kolumnami, przekaz jest odpowiednio wypełniony i jednocześnie przejrzysty, oddający pełny klimat nagrań. Zestaw ten dedykowany jest do niedużych pomieszczeń jako pełno pasmowy system stereo lub do pracy w Kinie Domowym jako głośniki efektowe. Pearl Monitor to dwudrożna konstrukcja oparta o starannie dobrane przetworniki. Głośnik wysokotonowy posiada tekstylną kopułkę, natomiast głośnik niskotonowy ze sztywną membraną z włókna szklanego ma dodatkową wentylację pod dolnym zawieszeniem, redukującą zjawisko kompresji przy większych poziomach głośności. Te monitorki nie boja się ciężkiej muzyki, ale też w odpowiednio wyrafinowany sposób odtwarzają spokojne klimaty dopieszczonych realizacji.

Niebawem sami przekonamy się jak to jest z tymi kolumnami, ustawiając je zarówno w salonie, jak i mniejszym pomieszczeniu. Skonfigurujemy zestaw z subem oraz – być może – poeksperymentujemy z kwadrofonią (cztery kolumny Pearl z najnowszej serii – podłogówki na froncie oraz nowe monitory z tyłu). Poza kinem będziemy starali się sprawdzić jak takie zestawienie sprawdza się w odtwarzaniu muzyki. Mam całkiem sporo materiału wielokanałowego (SACD, downloady), ciekawe będzie przekonać się o zaletach tego typu odsłuchu. Wcześniej parę razy próbowałem takiego zestawienia i efekt był bardzo pociągający, problemem jest zazwyczaj wygospodarowanie miejsca oraz pociągnięcie kabli do tylnych zestawów. Tutaj widzę pole dla takich produktów jak S5BT – czegoś, co pozwala na rezygnację z okablowania na rzecz bezprzewodowej transmisji… oczywiście musi być tutaj zapewniona zgodność w ramach takiego systemu, niektórzy już oferują takie produkty (KEF), do tego odpowiednia technologia bezstratnego przesyłu skompresowanego dźwięku w eterze.

Powracając zaś do nowych Pereł. Kolumny prezentują się bardzo okazale. Widać, że firma stara się zadowolić różnorodne gusty, oferując liczne wybarwienia, w tym te modne, obecnie najczęściej wybierane. Monitory będą zatem dostępne w wybarwieniach: wenge, orzech, czarny, dąb mleczny, calvados, biały high glass. Niewykluczone, że pojawią się także inne opcje wykończenia. Ponowinie cena zaskoczy in plus – zestaw ma kosztować 899 złotych. Ciekawe jak wypadną nasze stare, podstawkowe, redakcyjne Perełki w konfrontacji z tytułowymi, nowymi Pearl Monitor? Poniżej galeria…

» Czytaj dalej

Konferencja WWDC 2014… rewolucyjne zmiany w MacOS(Yosemite) & iOS(8)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
wwdc14-home-branding-2

Na konferencji nie pojawiły się żadne nowe handheldy, komputery… i bardzo dobrze, że się nie pojawiły. Apple skupiło się na oprogramowaniu (w końcu to WWDC, konferencja dedykowana developerom, a nie jesienny keynote wypełniony premierami sprzętu) i tym razem pokazało naprawdę wiele, można wręcz powiedzieć że zapowiedziano fundamentalne zmiany w obu systemach operacyjnych, to nie była prezentacja poświęcona kosmetyce (czego wielu się obawiało), a rewolucyjnej integracji komputerów oraz handheldów spod znaku jabłka. Zresztą nie tylko jabłka, bo część z nowych usług, technologii będzie multiplatformowa, tworząc alternatywę dla dzisiejszych rozwiązań, alternatywę – trzeba to podkreślić – bardzo atrakcyjną, bo pod wieloma względami bezkonkurencyjną. W przypadku MacOSa X poza spodziewanym dostosowaniem wyglądu interfejsu do iOSa 7/8 (płaski, minimalistyczny design), integruje się z iOSem i to w sposób, który można uznać za optymalny, maksymalnie użyteczny: współdzielenie aplikacji/zadań Handoff/Continuity (wykonujemy jakąś czynność w edytorze, w programie pocztowym np. na komputerze, płynnie przechodząc na iPada i odwrotnie), możliwość odbierania połączeń głosowych na Macu oraz SMS-ów oraz w pełni konfigurowalna, dostępna z poziomu Findera chmura (iCloud Drive), zaawansowana fotoedycja na wszystkich urządzeniach z MacOS/iOS, automatyczny hotspot to rzeczy, które zmieniają sposób korzystania z posiadanych przez nas urządzeń. I nie chodzi tutaj o to, że tych technologii do tej pory nikt na rynku nie oferował – nie – chodzi tutaj o to, że nikt nie stworzył kompletnego, koherentnego ekosystemu, pozwalającego na tak daleko idącą integrację mobilnej elektroniki z komputerami. Apple wytycza tutaj kierunek, choć warto wspomnieć, że Google oraz Microsoft do tej pory właśnie na tym polu wiodły prym, jednak to firma z Cupertino pokazując iOSa 8 oraz MacOSa Yosemite wprowadza – można powiedzieć – kompleksowe, spójne rozwiązanie. Część technologii, w tym kluczowa dla budowy ekosystemu złożonego z różnych urządzeń, iCloud Drive (bez ograniczeń) będzie dostępna także na Windowsa (wspominano o tym niby mimochodem, prześmiewczo, ale to bardzo istotna sprawa, ważna dla milionów obecnych użytkowników).

Mamy więc integrację, a do tego całą masę przydatnych, nowych funkcji: przebudowane, rozbudowane notyfikacje i widgety w centrum powiadomień, całkowicie przebudowane Safari – odchudzone, dające więcej miejsca dla prezentacji stron, treści, zintegrowane z Wikipedią, z przebudowanymi zakładkami (TabView – prezentacja kart, jak w mobilnym Safarii), jak również rozszerzony mechanizm przeszukiwania (Spotlight), który staje się centralnym elementem systemu, umożliwiając dostęp do informacji oraz wszelkich dokumentów, plików, integrując zaawansowane mechanizmy wyszukiwania z treściami zawartymi w Internecie (ponowie Wiki oraz Mapy) wraz z możliwością szybkiego dostępu, uruchamiania aplikacji etc. Poza tym dużych zmian doczekał się Mail i można powiedzieć wreszcie, bo systemowa aplikacja pocztowa pozostawała do tej pory mocno niedopieszczona, odstając funkcjonalnie od konkurencji. Dzięki MailDrop wyślemy załączniki bez względu na możliwości danego konta pocztowego – po prostu filmy, dokumenty zostaną przesłane w jabłkowej chmurze. Od strony użytkownika będzie to wyglądało tak, jakby dodał przykładowo 5GB załącznik (!) (bo taki może być maksymalny rozmiar) do maila wysłanego do dowolnego adresata. Markup to z kolej edytor graficzny, pozwalający na szybką edycję załączników graficznych, zdjęć w obrębie aplikacji pocztowej. Fantastyczną sprawą jest możliwość dodawania podpisów w pdf-ach przy wykorzystaniu gładzika (uruchamia się wtedy rozpoznawanie pisma odręcznego). Dodatkowo (wreszcie) AirDrop, czyli współdzielenie plików, jest dostępne na wszystkich urządzeniach równocześnie, a nie jak to wcześniej było tylko w obrębie MacOSa lub iOSa (handheldy oraz Maki nie widziały się w AD, co bardzo ograniczało zastosowanie tej użytecznej technologii). Oczywiście AirDrop to także sieciowe drukarki i wiele innych, przydatnych funkcjonalności.

W przypadku iOSa, doszło do paru fundamentalnych zmian. Po pierwsze iOS zrywa z dziedzictwem, zamknięciem każdej uruchomionej aplikacji bez interakcji (z innymi, nie systemowymi aplikacjami), albo z bardzo ograniczoną interakcją z systemem. To już przeszłość, teraz będzie możliwe tworzenie software, który będzie mógł ze sobą współdziałać. To wg. mnie gigantyczna zmiana, poza tym dzięki udostępnieniu kilku nowych frameworków (m.in. HealthKit, HomeKit, środowiska graficznego Metal, które zastępuje OpenGL, znacznie zwiększając możliwości graficzne obecnych na rynku urządzeń z procesorem A7) developerzy mogą stworzyć fantastyczne aplikacje, które będą wchodzić w interakcję z innym softwarem, będą korzystać z wszelkich informacji oraz technologii zaszytych w nowym systemie na nowym, dużo bardziej zaawansowanym poziomie. Od teraz dwie aplikacje, stworzone przez różnych developerów, będą mogły w pełni korzystać z funkcji, danych zawartych w każdej z nich. To nowy, niespotykany do tej pory poziom interakcji oprogramowania, dający gigantyczne możliwości, pozwalający na pełną realizację idei multitaskingu. Dodatkowo wprowadzenie w notyfikacjach widgetów znacząco rozszerza funkcjonalność centrum powiadomień. Wielką zmianą jest także wprowadzenie nowego języka oprogramowania Swift, który może egzystować obok obecnego Objective-C (oraz C), dając developerom niezwykle szybkie i proste narzędzie do tworzenia nowego kodu. Prezentacja udowodniła, że za pomocą Swifta, można w dwie, trzy minuty stworzyć aplikację, która wcześniej wymagałaby kilkunastu godzin pracy (co najmniej kilku, w przypadku najbieglejszych programistów, tworzących software na iOSa).

Interaktywne notyfikacje, rozbudowane – w podobny sposób jak w MacOS – Spotlight, alternatywne klawiatury (będzie można korzystać z dowolnego rozwiązania w ramach systemu!), aplikacje iHealth oraz iHome (zdrowie oraz inteligentny dom… gromadzenie danych oraz sterowanie, dzięki współdzieleniu danych z innymi aplikacjami, potężne narzędzia, software o potencjalnie ogromnych możliwościach), współdzielenie w obrębie rodziny (multimedia, aplikacje oraz interakcja – np. wyświetlanie pytania o możliwość zakupu aplikacji przez dziecko ;-) ), wspomniane iCloud Drive to główne nowości w obrębie aplikacji/funkcjonalności dla użytkownika iOS. Wspomniałem powyżej o nowych narzędziach dla developerów oraz przebudowy mechaniki działania aplikacji w systemie (EXTENSIONS – rozszerzenia, tak to właśnie nazwano). Według mnie to one są kluczem do zupełnie nowego otwarcia, w diametralny sposób zmieniają przyszłe oblicze mobilnego systemu Apple. To one będą decydować o rozwoju aplikacji, o zupełnie nowych możliwościach jakie zaoferują handheldy Apple. Nawiązuje do tego w akapicie poświęconym nowościom dla użytkownika ze względu na to, co przyniesie nieodległa przyszłość. To – potencjalnie – fundamentalna zmiana dla wszystkich, którzy korzystają z iOSa. Ważną informacją jest dodanie obsługi kolejnych 22 języków do Siri (może pojawi się j.polski, choć osobiście wątpię w taką możliwość), co wskazuje na rozwój elektronicznego asystenta, jego integracja z Shazam (identyfikacja muzyki) oraz możliwość interakcji bez konieczności wyciągania urządzenia z kieszeni, patrzenia na ekran – wystarczy, wzorem Google („Ok, Google”) powiedzieć „Ok, Siri”, aby móc dogadać się ze swoim urządzeniem. Poważnym usprawnieniem jest możliwość swobodnej edycji wszystkich zdjęć na podpiętych pod ID jabłkowym sprzęcie, z nowymi możliwościami edycji (nowe oprogramowanie kamery oraz do przeglądania pozwala na dużo większą ingerencję w parametry ujęcia, można uzyskać znacznie lepsze efekty i to bez konieczności posiłkowania się aplikacjami innych developerów). Dodatkowo użytkownik za 0,99 dolara ma możliwość zwiększenia przestrzeni na zdjęcia w chmurze (otrzymamy za darmo 5GB przestrzeni, o ile się nie mylę będzie to niezależna, wydzielona przestrzeń wyłącznie na zdjęcia, którą otrzyma każdy, poza tym będziemy mieli jak dotychczas strumieniowanie zdjęć z rolki handhelda – tj. 1000 zdjęć). 200GB będzie kosztowało 3.99$, zaś maksymalna opcja dla zainteresowanych to nawet 1TB (tyle, że pewnie będzie drogo). Niestety na podobną funkcjonalność w MacOSie poczekamy do 2015 roku.

» Czytaj dalej

Polska premiera wzmacniacza słuchawkowego Oppo HA-1

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
HA-1-and-PM-1-hr

Chwilę po debiucie słuchawek planarnych PM-1, OPPO wprowadza do sprzedaży kolejnego członka z rodziny urządzeń grupy Audio – wzmacniacz słuchawkowy HA-1. Dotychczas OPPO było znane z referencyjnej jakości uniwersalnych odtwarzaczy Blu-ray. Stąd nie dziwi, że wzmacniacz HA-1 powstał na bazie doświadczeń zdobytych przy budowie audiofilskich odtwarzaczy uniwersalnych BDP-95EU oraz BDP-105EU/D. Analogowy tor audio w HA-1 ma w pełni zbalansowaną konstrukcję z naciskiem na utrzymanie sygnału audio w domenie analogowej po wyjściu z przetwornika. HA-1 jest zasilany przez potężny transformator toroidalny. Liniowe stabilizatory oraz filtry z wykonanymi na zamówienie OPPO kondensatorami zapewniają czyste źródło zasilania z potężnym zapasem mocy. Stopień końcówki mocy wykorzystuje ręcznie dobierane i parowane elementy dyskretne aby zapewnić idealną symetrię. Napędzany silnikiem precyzyjny potencjometr głośności pozwala zarówno na ręczną regulację głośności jak przy użyciu pilota utrzymując sygnał na czysto analogowej ścieżce.

Użytkownicy mają możliwość podłączenia słuchawek ze zbalansowanym 4-pinowym złączem XLR oraz tradycyjnym złączem słuchawkowym jack 6,3mm. Analogowe wejścia i wyjścia liniowe są dostępne w formie gniazd RCA oraz zbalansowanych gniazd XLR. Wbudowane obwody monitorujące i zabezpieczające chronią przed niechcianymi zdarzeniami takimi jak zwarcia, przeciążenia czy stała składowa na wyjściu mogącymi doprowadzić do pogorszenia parametrów urządzenia.

HA-1 najlepiej pracuje z cyfrowym audio wysokiej rozdzielczości. Jego cyfrowe wejścia koaksjalne, optyczne, zbalansowane AES/EBU oraz asynchroniczne USB wspierają zarówno format PCM jak i DSD. Ten sam przetwornik ESS9018 Sabre32 Reference oraz analogowy stopień wyjściowy jak ten używany w audiofilskich odtwarzaczach Blu-ray serii 105D, zapewniają ekstremalnie niski poziom szumów i zniekształceń. Podłączenie HA-1 z komputerem poprzez złącze USB jest proste i pozwala cieszyć się dźwiękiem pozbawionym jittera używając ulubionego oprogramowania do odtwarzania muzyki. Dla dodatkowej wygody, do transmisji sygnału audio można użyć łączności Bluetooth wykorzystując wysokiej jakości kodek Apt-X który pozwala na uzyskanie lepszej jakości dźwięku z urządzeń mobilnych. OPPO zaprojektowało wzmacniacz HA-1 z tym samym założeniem wielozadaniowości jakie towarzyszyło inżynierom przy projektowaniu odtwarzaczy Blu-ray. HA-1 jest nie tylko wysokiej jakości wzmacniaczem słuchawkowym, lecz także może służyć jako asynchroniczny DAC,  przedwzmacniacz stereo, cyfrowy audio dock dla urządzeń mobilnych, czy też audio transport dla urządzeń wyposażonych w Bluetooth profil A2DP. Urządzenia typu iPhone, czy iPad mogą poprzez Bluetooth przesyłać muzykę bezpośrednio do wzmacniacza słuchawkowego. Ponadto HA-1 w specjalnym trybie (Home Theater Bypass Mode) może być wykorzystany jako audiofilski przedwzmacniacz kina domowego. Dostarczony pilot podczerwieni wraz z aplikacją umożliwiającą sterowanie wzmacniaczem poprzez Bluetooth, zapewniają komfort i wygodę użytkowania. Wzmacniacz w czarnym wykończeniu będzie dostępny w sprzedaży od czerwca w cenie detalicznej 6 596 zł brutto. Srebrna wersja trafi do sprzedaży w lipcu. HA-1 będzie oferowany zarówno w zestawie ze słuchawkami OPPO PM-1 jak i niezależnie. Zapisaliśmy się w kolejce do testów, coś czuję że Oppo znowu pokaże jak robić high-end za rozsądne pieniądze…

Więcej informacji:

O wzmacniaczu (oraz słuchawkach planarnych Oppo) pisaliśmy parę miesięcy temu:

http://hd-opinie.pl/21597,aktualnosci,oppo-idzie-w-audio-nowe-produkty-wzmacniacz-sluchawkowy-oraz-sluchawki.html

» Czytaj dalej

Cztery i pół tysiąca w uszach – test dokanałówek EarSonic S-EM6

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
S-EM6-profil

Flagowy model EarSoników jest kwintesencją francuskiego podejścia do tworzenia czegokolwiek, gdziekolwiek i jakkolwiek ;-) Po pierwsze te słuchawki jako konstrukcja 6 przetwornikowa nie mogą być małe i …nie są, jednak – o dziwo – jakoś da się je pożenić z małżowinami. Czyli jeszcze nie jest źle, choć już się pojawiają jakieś kompromisy. Po drugie, przy cenie 1000 euro które trzeba zapłacić, rzeczą co najmniej niezrozumiałą, jest totalna asceza odnośnie oprawy. Siermiężne etui, jakaś śmieszna, plastikowa walizeczka, parę dodatków, które można by znaleźć w słuchawkach z odjętym, co najmniej jednym zerem na rachunku i ten zestaw tipsów – mało wygodnych, a nade wszystko niedopasowanych do tej konstrukcji, wręcz uniemożliwiających korzystanie ze słuchawek (tak było w moim przypadku). Po trzecie IEMy w cenie CIEMów (i to takich tip top)? Customy, wiadomo, zawsze będą najwygodniejsze, a tutaj musimy pogodzić się z tym, że tak idealnie nie będzie. No dobrze, ponarzekałem na wstępie, ale u Francuzów tak to właśnie bywa. Wysoka kultura, smak, wyrafinowanie, mieszają się z chaosem, kompletnym olewactwem, czasami z totalną tandetą. Za to w sumie Francuzów lubię, nie da się ich w żaden sposób zaszufladkować, są wielowymiarowi. Tak samo, wielowymiarowe, są S-EM6, konstrukcja wybijająca się ponad przeciętność, wręcz (powiedziałbym) pod pewnymi względami nie mająca odpowiedników na rynku.

Topowe EarSoniki trzeba jednakowoż zrozumieć, trzeba je ujarzmić, trzeba odpowiednio dopasować tipsy (te muszą należeć do grupy „im głębiej, tym lepiej”, to znaczy muszą pozwalać na naprawdę głęboką aplikację w kanale, bo tylko wtedy tytułowe słuchawki pokażą pełnię swoich możliwości!), wreszcie skupić się na słuchaniu. Właśnie – tutaj nie wystarczy sobie posłuchać, tu trzeba, podobnie jak w przypadku dobrych, domowych nauszników, wsłuchać się w muzykę, zasmakować, a nie „słuchać” w tle. To produkt, który absolutnie nie nadaje się do takiego tam sobie, przy okazji słuchania. To nie jest dokanałówka, która ma nam po prostu towarzyszyć podczas przemieszczania się z miejsca na miejsce, specjalnie nie absorbując, nie zwracając na siebie uwagi (czy raczej nie zwracając naszej uwagi sposobem reprodukcji dźwięku, w związku z niezbyt wyrafinowanymi możliwościami). To produkt z dokładnie przeciwległego brzegu, produkt którego nabywca powinien zmienić swoje dotychczasowe przyzwyczajenia, przyzwyczajenia związane z kawałkiem kabelka, pilotem do odbierania połączeń oraz dwoma prostymi, upraszczającymi rzeczywistość, często maskującymi, prawie zawsze podkreślającymi coś (to coś, to zazwyczaj bas) słuchaweczkami dokanałowymi To NIE JEST TAKI PRODUKT. I tutaj muszę przyznać producentowi, że udało mu się stworzyć coś bardzo specjalnego, coś co można porównać do pięknego, starego Citroena DS, do wykwintnej porcji muli, do przedniego rocznika wina, do… tak, to jest właśnie takie coś, coś specjalnego, oryginalnego. Zaostrzyłem apetyt? I bardzo dobrze, bo S-EM6 naprawdę zaostrzają apetyt na muzykę, oj zaostrzają…

» Czytaj dalej

Beats + Apple = $$$ …deal potwierdzony

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Apple&Beats Audio

Ok, zakup Beats przez Apple został właśnie oficjalnie potwierdzony. Teraz tylko zgoda regulatorów rynku, papierki i do października (jesienne konferencje!) powinni się wyrobić. Co to oznacza dla branży? Potencjalnie bardzo poważne przetasowania na rynku, a w dalszej perspektywie finalne zmiany w sposobie dystrybucji i zarabiania na muzyce. To jest cel, dalekosiężny cel Apple, które do tej pory nie kupowało tak dużych, znaczących firm, jak Beats. Wcześniej zakup kończył się przejęciem praw do technologii, patentów, względnie wprowadzeniem pod swoim szyldem danego produktu (głównie software), teraz będzie zupełnie inaczej… Jak już wcześniej pisałem, Apple za 3 miliardy dolarów (nie jest to wcale przesadzona kwota, powiedziałbym nieźle wydane 3 miliardy, szczególnie w zestawieniu z 19mld wydanymi na takie Whats’up czy 12 na Motorolę (przez Google)) nabywa maszynkę do robienia pieniędzy. I ta maszynka ma nadal działać, działać tak, jakby się nic nie zmieniło. Sprytne. Nadal więc Beats będzie wypuszczał tony plastikowych, drogich słuchawek, które będą schodziły jak świeże bułeczki, nadal będzie zajmował się produkowaniem lifestylowych produktów (np. głośniki bezprzewodowe, pewnie jakieś nowe produkty z dziedziny ubieralnej elektroniki się trafią, mamy to jak w banku), nadal będzie oferował muzykę w ramach serwisu streamingowego. Apple przejmuje markę, produkty oraz miliony klientów i – jak głosi komunikat zainteresowanych – nie ma zamiaru nic zmieniać. Będzie zatem zarabiać zarówno na słuchawkach (krocie – na pewno Beats ma podobną, albo i wyższą marżę z każdego sprzedanego produktu), jak i na serwisie streamingowym. Tim Cook potwierdził to, mówiąc, że dla Apple zawsze rynek muzyczny był kluczowy i teraz firma będzie mogła zaoferować kompletny zestaw produktów / usług… w tym sensie, że zarobi na tym świetnie, a serwis, słuchawki będą nadal kojarzone z ugruntowaną na rynku marką, marką Beats. Dodatkowo powiedział jeszcze coś na temat usługi streamingowej, że jest to pierwsza tego typu usługą „którą zrobiono dobrze”. Rzecz jasna trudno się dziwić, że coś takiego powiedział, jednak całą wypowiedź można odczytać także jako zaakcentowanie głównego powodu, dla którego doszło do transakcji.

Serwis, mimo że nie będzie stricte Apple, ale zapewne stanie się najbardziej promowaną usługą w ramach iTunes Store, pozwoli Apple płynnie przejść z dystrybucji opartej na sprzedaży plików muzycznych na system abonamentowy. To Apple będzie czerpało z tego tytułu zyski i to nie tylko w ramach swojego ekosystemu. No właśnie, nie tylko, bo potwierdzono przy okazji że usługa będzie dostępna zarówno na Androida, jak i na Windows Phone. A to, w przypadku modelu abonamentowego, kluczowa sprawa – dostęp do odpowiednio szerokiego rynku potencjalnych abonentów. I tutaj Apple nie musi „łamać” swojej zasady zamykania wszystkiego (usług) w ramach swojej platformy. Ot, po prostu będzie streaming by Dr. Dre, będzie dostępny na każdym sprzęcie, a zysk popłynie do Cupertino. Zamiast wyłamywać drzwi (czekać na finał rozmów z wytwórniami, co jest obecnie trudne do zaakceptowania, bo konkurencja nie śpi), zamiast tworzyć coś swojego, Apple „podepnie” się pod markę, która będzie jego własnością. To zmiana strategii, sprytna zmiana, którą na pewno z zadowoleniem przywitają akcjonariusze firmy. Warto przy tym pamiętać, że hegemon na rynku usług streamingowych audio – Spotify – ma ok. 10 milionów płacących użytkowników. Patrząc na rynek, to mało, jesteśmy dopiero na początku drogi prowadzącej do zagospodarowania tego segmentu. Apple zatem wie co robi, kupuje nie tylko gotowe rozwiązania, ale także (równie ważne) czas oraz ludzi. Zarówno Jimmi Iovine jak i Dr. Dre to osoby z doskonałymi układami w branży, osoby które wiedzą w jaki sposób prowadzić ten biznes, z kim rozmawiać, poza tym mający świetne wyczucie na temat trendów, mody, potrafiący łączyć te rzeczy. To bardzo ważne elementy, które same w sobie warte są fortunę.

Połączenie mody, popkultury oraz technologii to spoiwo tej umowy. Zakup Beats może zatem oznaczać dla Apple otwarcie nowego rozdziału w historii firmy i kto wie, czy nie będzie najważniejszym, ważniejszym od tegorocznych premier, wydarzeniem w dziejach korporacji. Tim Cook mówi o komplementarności obu biznesów, o tym że cele oraz metody dojścia do przyjętych zamierzeń są podobne w przypadku Apple oraz Beats. W sumie, patrząc przez pryzmat ekonomii, rynku, trudno się nie zgodzić z takim twierdzeniem. Pozostaje tylko (czy aż) zapytać, na ile Apple uda się wykorzystać sytuację, umiejętnie umiejscowić Beats w konstelacji swoich produktów, usług, tak aby zmaksymalizować efekt. Kto wie, może jedno z kluczowych, nowych urządzeń – hipotetyczny iWatch – będzie bardziej „b” niż „i”? A może po prostu nikt tu nie będzie nikomu wchodził w drogę i faktycznie na rynku będą koegzystować wspólnie, ale jednak osobno, dwie marki… nic się od strony wizerunkowej nie zmieni. To także, bardzo możliwy, choć jakże nudny ;-) mało spektakularny scenariusz. Na pewno Apple otrzyma niezbędne know-how jak rozmawiać z ludźmi z branży muzycznej w taki sposób, aby jak najszybciej wprowadzać zmiany w oferowanych przez siebie (iTunes) usługach. Poza tym, jak wspomniałem, przy zdominowaniu rynku słuchawek za ponad 100-150$ przez Beats, Apple nabyło właśnie prawa do maszynki produkującej pieniądze i jest mocno wątpliwie, czy będzie chciało tutaj coś zmieniać, eksperymentować. Wystarczy nic nie robić, pozwolić osobom z przejętej firmy zajmować się tym, czym do tej pory i liczyć zyski. Pewnie tak to będzie właśnie wyglądało. Od strony marketingowej niewiele, albo zgoła nic się nie zmieni. W Apple Store nadal będą Beats, w innych sieciach nadal będą Beats. Może nowy iPhone 6 otrzyma słuchawki z „b”, co dla niektórych i tak będzie „kopernikańskim przewrotem”? Może (aż) tyle i tylko tyle… ;-)

PS. Jedna rzecz może ulec zmianie – jak już wcześniej napisałem, taki zakup może jeszcze uratować iPoda. I bardzo dobrze…

 

Trochę eksperymentalnych brzmień z Anglii do pobrania za free

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
0002169098_100

Generalnie to wystarczy wpisać do przeglądarki free+download+flac i ho, ho, można przebierać, a wybierać z licznych propozycji. I nie mam tu na myśli lewych źródeł, bittorentów wszelkiej maści, a tego co udostępnia się za darmo, bo tak, za darmo & legalnie. Tym razem brzmienia podszyte sporą dawką elektroniki mocno eksperymentalnej (patrz tutaj). To, że na Wyspach mamy do czynienia z prawdziwym zagłębiem ciekawych brzmień, nie jest żadnych odkryciem – w końcu to Anglia, skąd wywodzi się cała plejada najlepszych, największych, naj, naj artystów w historii muzyki współczesnej (amen). Tak czy inaczej pewnie mało kto z nas orientuje się choćby w ułamku tego, czego nie znajdziemy na playlistach, toplistach i tym podobnych. Warto czasem zapuścić się w nieznane, by odkryć coś co nami do głębi wstrząśnie i już z uścisku nie puści. Prawda? ;-) Dzięki coraz częstszemu udostępnianiu demówek, przekrojowych składanek, można bez ponoszenia jakichkolwiek kosztów (ok, czas też kosztuje) wybrać się na łowy. Tym razem parę krążków (no dwa w sumie) do pobrania w jednym z popularnych formatów – do wyboru: FLAC, ALAC względnie empetrójka. Panowie i Panie to już nie świeżynki, działają od pamiętnego roku pańskiego 2001. No to zaglądamy pod ten adres, względnie tutaj i pobieramy…

Taki smartwatch to ja rozumiem – Kairos – klasyczna mechanika z OLEDem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
watch_large_noReflection_ssw_chrome_04

Czym powinien być smartwatch? Gadżetem, który nie będzie ani dobrym zegarkiem, ani sensownym uzupełnieniem dla naszego handhelda, czy może jednak czymś użytecznym, funkcjonalnym i przede wszystkim na tyle dobrze wykonanym, ładnym, że noszenie na nadgarstku nie przyniesie ujmy właścicielowi? Ostatnio miałem okazję przekonać się czym jest, albo raczej czym nie jest Pebble. To jeden z najpopularniejszych produktów z kategorii „inteligentny zegarek”, produkt który wg. mnie jest – no właśnie – jest tylko gadżetem, na tyle mało przydatnym, na tyle tandetnie wyglądającym (jakość materiałów poniżej krytyki, niby wszystko spasowane jak należy, ale ten plastic fantastic…), na tyle niepraktycznym (ciągłe ładowanie przestaje być zabawne – do ładowania co noc smartfona może można przywyknąć, ale to jest do kroćset zegarek!) że wg. mojej opinii na dłuższą metę takie coś nie ma racji bytu. To samo tyczy się samsungowych wynalazków, z których mogą przez chwilę czerpać radość wielbiciele elektronicznych bajerów, ale jw. takie coś przestaje mieć sens, gdy zwyczajnie, podczas dnia, padnie nam bateria. Już nie wspomnę o braku wygody, choć pokazana przez Samsunga bransoleta być może nie jest aż tak niewygodna jak druga generacja „smartłocza”, którą Koreańczycy nie tak dawno temu wprowadzili na rynek.

Karios jest czymś innym, jest przede wszystkim ładnym, mechanicznym zegarkiem, takim ultranowoczesnym w stylu, ale ultra ze smakiem. Nie można odmówić projektantom wyczucia, potrafili stworzyć coś, co chce się założyć na nadgarstek. To pierwszy plus. Drugi to wygoda – nie ma tutaj żadnych wielgachnych ekranów, względnie ciężkich, grubych jak słoń kopert. Ot, typowy zegarek, z jw. precyzyjną mechaniką (do wyboru japońską, albo szwajcarską). Wreszcie trzeci plus – integracja inteligentnych funkcji. Tutaj zastosowano patent z wyświetlanym na szkle obrazem (de facto mamy do czynienia z przezroczystym ekranem OLED), który pozwala nie tylko na odczytanie treści z jednoczesnym podglądem czasu (świetnie!), jak również, dzięki oprogramowaniu, m.in. na sterowanie migawką w telefonie, odtwarzaczem muzycznym. Wszelkie notyfikacje, informacje pogodowe, dane osobiste mogą być prezentowane na ekranie bez wpływu na działanie tego, co w zegarku kluczowe – pomiaru czasu, który działa tutaj niezależnie. Transparentny ekran może być szybko wygaszony, co znacząco wpływa na długość działania gadżetu, wróć, zegarka, na baterii. Można zatem oczekiwać ponad miesięcznej pracy przy incydentalnym korzystaniu z ekranu (a o to w sumie chodzi, bo właściwie nie ma tutaj potrzeby ciągłego prezentowania treści… bo niby jakich? Krótkie informacje, proste sterowanie funkcjami telefonu – nic nam więcej do szczęścia nie potrzeba). Taki hybrydowy zegarek ma więcej sensu niż wszystkie dotąd zaprezentowane gadżety. Tak to wg. mnie powinno wyglądać. W pre-orderze najtańszy model kosztuje 500 dolarów. Sporo, ale mówimy tutaj nie o zabawce, a o zegarku i od razu cena staje się jakby bardziej zrozumiała. Kairos pojawi się w dwóch odsłonach na jesieni. Trzymam kciuki, bo to chwilowo jedyny projekt tego typu urządzenia, który do mnie przemawia (może poza Moto360 – osoby odpowiedzialne za ten projekt przede wszystkim postanowiły stworzyć dobry zegarek, a to jest właśnie właściwa, jedyna właściwa droga wg. mnie, żeby to miało sens).

Więcej nt. znajdziecie na stronie producenta: https://kairoswatches.com

» Czytaj dalej

Google Play wreszcie w Polsce: sklep, serwis strumieniowy, własna kolekcja…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Google Play Music

No to się doczekaliśmy. Rozmowy z wszystkimi świętymi (ZAIKS etc.) trwały wyjątkowo długo, w końcu jednak Google uruchomiło swój muzyczny kramik w kraju nad Wisłą. Dostajemy kompleksową usługę, obejmującą serwis strumieniowy All Access (ponad 20 mln. utworów), możliwość umieszczenia w chmurze 20 tysięcy własnych kawałków oraz możliwość zakupu w atrakcyjnych cenach (od 99 groszy za utwór, od 11,99 złotych za album) muzyki. Za całość zapłacimy do sierpnia 15.99zł (promocja), po tym terminie będzie jak u konkurencji – czytaj 19.99 za miesiąc. To pierwsza, kompletna oferta na rynku, z dostępem na Androida oraz iOSa (wymagana wersja 6.x) oraz z komputera (interfejs webowy). Można przez miesiąc testować za darmo. Dla mnie minusem jest brak opcji strumieniowania w lepszej jakości. Gdyby Google zdecydowało się na zaoferowanie (w opcji premium, do tego taniej niż WiMP HiFi) bezstratnej kompresji, bylibyśmy przeszczęśliwi. A tak, mamy coś, co jest sumą tego, co możemy znaleźć u konkurentów – fakt – w jednym miejscu, a nie jak dotychczas w paru miejscach. Wraz z premierą warto krótko podsumować, to co oferuje obecnie rodzimy rynek w zakresie strumieniowania muzyki. Mamy lepszą jakość (wspomniany WiMP), dominujące w tym segmencie Spotify, próbujących coś wskórać Francuzów z Deezera oraz (całą resztę) z kilkoma polskimi odpowiednikami, Rdio, Last fm itd. Wielkim nieobecnym jest niewątpliwie Apple i nie chodzi mi tutaj o to, że go nie ma, bo jest (iTunes Match np.) tylko, że w sumie jakby go nie było. Nie ma w Polsce dostępu do iRadio (mniejsza, że nie jest to rzecz przełomowa, a wręcz przeciwnie, to tylko inteligentne radio internetowe, nic więcej), nie ma w portfolio własnego serwisu strumieniowego (bardzo ciężko będzie Apple przebić się ze swoją ofertą, szczególnie że uderzy to bezpośrednio w ich biznes, w muzykę sprzedawaną w iTunes Store), ceny albumów oraz pojedynczych utworów w iTunes nie są – delikatnie rzecz ujmując – zachęcające. Zresztą, powiedzmy to sobie szczerze, dzisiaj nie ma miejsca na zakup mp3 (czy skompresowanych stratnie  AAC) w cenie płyty kompatkowej. To nie te czasy, dzisiaj serwisy strumieniowe powodują, że utrzymywanie takiego modelu dystrybucji staje się całkowitym anachronizmem. 

Google doskonale to rozumie, dlatego jego kramik z muzyką jest dużo sensowniej zbudowany – popularne, nowe albumy w cenie kilkunastu złotych mogą znaleźć zainteresowanie, szczególnie wśród osób, dla których fakt posiadania muzyki zapisanej w stratnej jakości, płacenia za nią, nie stanowi problemu. Rzecz jasna i tak nie da się tutaj zarobić kroci, to jasne, jednak inaczej wygląda nowy album Depeche Mode Delta Machine za 11.99, a inaczej za ponad 40 złotych (iTunes). To jakby nie patrzeć przepaść. I Apple powinno wyciągnąć wnioski, bo niebawem obudzi się z ręką w nocniku. Być może wraz z ujawnieniem pierwszych informacji na temat iOSa 8 dowiemy się czegoś o muzycznych planach jabłka, mają naprawdę mało czasu by zmienić nieprzystający do rzeczywistości model dystrybucji cyfrowych treści, który obecnie proponują klientom. Poza muzyką, chodzi tutaj także o filmy (swoją drogą ciekawe kiedy polscy klienci iTunes będą mogli kupować materiały wideo, a nie tylko je wypożyczać? No i – podobnie jak z muzyką – Apple musi doprowadzić do znaczących obniżek cen, konkurencja serwisów wideo na żądanie jest na tyle mocna, że firma nie ma wyjścia, musi urealnić cennik).

Pozostaje pytanie, czy Google uda się przekonać klientów w Polsce do swojej oferty? Czy ludzie dokonają migracji ze swoich kont w konkurencyjnych usługach na rzecz kompleksowego Google Play Music? Trudno powiedzieć, wg. mnie pewną zachętą może być obecna promocja (5zł taniej), jednak na dłuższą metę ani sklep, ani (nawet) własna kolekcja (coś ala iTunes Match, co i tak odkrywcze nie jest, bo inni oferują podobny model, choć z pewnymi ograniczeniami w stosunku do Google oraz Apple), nie przyciągną tysięcy subskrybentów. Do tego Google nie przewidziało żadnej opcji pośredniej (dostęp tylko z komputera, albo tańsza / bezpłatna wersja serwisu z odtwarzanymi reklamami), co raczej nie spodoba się polskim użytkownikom, przyzwyczajonym, że mogą mieć coś za darmo (z ww. ograniczeniami). Tak czy inaczej pojawienie się takiego gracza na naszym rodzimym rynku jest ważne, ważne z powodu zmian jakie zachodzą w całej branży. Model subskrypcyjny staje się głównym nurtem dystrybucji muzyki w dzisiejszych czasach, zmienia sposób konsumpcji muzyki, otwiera nowe możliwości przed artystami, wytwórniami (dobrze, żeby sobie to w końcu wbiły do głowy) oraz, rzecz jasna, przed producentami sprzętu audio. Ci ostatni muszą uwzględnić w swoich produktach strumieniowanie nie jako dodatek, a jako obowiązujący standard, coś, bez czego nie da się obecnie zbudować oferty produktowej. Sprzęt musi być na to gotowy, musi pozwalać na swobodny dostęp, po prostu musi uwzględniać zmiany, jakie obecnie obserwujemy. Fizyczny nośnik przestaje mieć rację bytu, chmurowe kolekcje, serwisy, strumieniowanie, funkcje społecznościowe, szybki (natychmiastowy) dostęp do najnowszych wydań, informacje o koncertach, kontakt z muzykami to dzisiaj norma, coś oczywistego, co musi znaleźć swoje odbicie w ofercie branży.

» Czytaj dalej

Spotify ma już 40 milionów abonentów – z tego 1/4 płaci regularnie abonament. Kiedy hi-resy?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
spotify-logo

Przy dziesięciu milionach subskrybentów możemy już mówić o stabilnej, wielkiej bazie konsumentów, którzy wybrali taki właśnie sposób na opłacanie muzyki, którą słuchają na co dzień. Widać, że usługi streamingowe powoli, ale nieubłaganie, wypierają dotychczasowy model oparty na kupowaniu pojedynczych utworów, albumów, co szczególnie powinno martwić Apple ze swoim kramikiem iTunes. Najbliższe miesiące będą przełomowe odnośnie przyszłości konsumpcji muzyki w Internecie  - albo Apple zmieni dotychczasowy model, oferując hi-resy w swoim sklepie, dodatkowo uzupełniając swoją ofertę o usługi abonamentowe, dodatkowo wyposażając najnowsze gen. handheldów w pełną obsługę lepszego jakościowo audio, albo… podzieli los wcześniejszych hegemonów, w rodzaju Napstera, tracąc bezpowrotnie swoją pozycję, udziały na rynku. Fizyczny nośnik stanie się niszą i to taką w retro stylu, co zresztą przyznają obecnie zarówno producenci sprzętu jak i wytwórnie… wycofanie się z produkcji wyspecjalizowanych czytników laserowych (Philips) dowodzi, że ostatecznie żegnamy CDA jako wiodący, czy jeden z głównych nośników muzyki. To już nieodwracalnie przeszłość i tylko patrzeć, jak nowe generacje klasycznych segmentów audio (wzmacniacz plus odtwarzacz) znikną ze sklepowych półek. Właściwie już teraz obserwujemy takie zjawisko – albo wzmacniacze wyposaża się w interfejsy cyfrowe oraz sieciowe, albo odtwarzacze zamiast napędu optycznego otrzymują moduły łączności, aplikacje do sterowania z poziomu handhelda etc. To będzie, czy wręcz już jest główny nurt. Dodajmy do tego zalewające rynek stacje muzyczne, głośniki bezprzewodowe i mamy mniej więcej obraz tego, co się dzieje w branży.

Spotify to niewątpliwie awangarda tych zmian, choć wg. mnie do pełni sukcesu brakuje odważnego otwarcia na (bardziej) wymagających klientów. Na razie jedynie norweski WiMP pozwolił na strumieniowanie w jakości HiFi (kompresja bezstratna) i po dwóch miesiącach korzystania z tej usługi mogę powiedzieć jedno – to nie ma prawa się nie przyjąć, to na pewno zastąpi fizyczny nośnik i to szybciej i w jeszcze bardziej bezwzględny sposób niż downloady. Zwyczajnie, ludzie w końcu zaczną płacić za muzykę określoną, miesięczną opłatę i będą w pełni usatysfakcjonowani. Będą, bo poza dostępem do ogromnej bazy muzyki, otrzymają coś jeszcze, coś czego do tej pory nie mieli – możliwość nieskrępowanego poszukiwania, zaznajamiania się z tym co się dzieje we współczesnej muzyce, możliwość eksploracji tego, jakże ważnego, elementu współczesnej kultury. I będą to mogli zrobić bez żadnych, powtarzam żadnych, finansowych ograniczeń, mając dodatkowo możliwość bezproblemowego korzystania z tych przepastnych zbiorów oraz możliwości poszukiwania, swoistego edukowania na każdym, posiadanym sprzęcie, w każdym miejscu, w każdej chwili. Tego nikt do tej pory nie oferował – nareszcie odpada argument o słabszej jakości, o kompromisach – można wreszcie mieć i to (dostęp, gigantyczną bibliotekę) i to (jakość dźwięku). Dodajmy do tego nowe, atrakcyjne możliwości słuchania czy zapoznawania się z muzyką (profile, playlisty, sugestie, współdzielenie swoich upodobań, pasji itd. itp.) a będziemy mieli pełen obraz rewolucji jaka zachodzi w branży. Tego nie da się powstrzymać i bardzo dobrze, bo może w końcu (może) artyści będą się promować live, podczas tras koncertowych, podczas bezpośredniego kontaktu z publicznością, fanami, w ten sposób weryfikując swoje umiejętności, swoją klasę. To powrót do źródeł, do tego co najistotniejsze.

Muzyka zapisana, oferowana w ramach serwisów będzie „wallem”, fanpagem danego artysty, prezentującym jego dokonania, pozwalając na stały kontakt z twórczością, jednocześnie stanowiąc zaproszenie do kontaktu na żywo. I nie wątpię, że to właśnie ta forma będzie dla nas, odbiorców, najlepsza, najatrakcyjniejsza, pozwoli na pełną swobodę wyboru oraz – właśnie – kontaktu z ulubioną muzyką (oraz aktywnego poszukiwania tego, co w niej najlepsze, najistotniejsze, odnajdywania wciąż na nowo zapisanego w niej piękna). Już teraz to powiązanie widać, już teraz serwisy zaczynają aktywnie promować bliższe relacje słuchacz – artysta, a to tylko z czasem się pogłębi. I nie oszukujmy się, to właśnie taka forma stanie się zapewne obowiązującym standardem w relacjach muzyk – publiczność, bo idealnie wpisuje się w rozwój technologii, w styl życia milionów konsumentów.

Pozostaje więc tylko trzymać kciuki za rozwój tego typu usług i mieć nadzieję, że wytwórnie, przemysł muzyczny, w końcu zrozumiał w czym rzecz, wyciągnął odpowiednie wnioski i wreszcie przestał obrażać się na rzeczywistość, pogodził się z tym co jest. Na muzyce nadal można zarabiać, a systemy abonamentowe mogą (zastępując, wypierając zarówno legalne formy kupowania na własność muzyki, jak nielegalne jej pobieranie), przy swojej popularności przynieść odpowiednio wysokie dochody. W końcu mówimy tutaj o czymś, co finalnie można porównać do płacenia rachunków za prąd, za gaz… może trochę przesadzam, ale tylko trochę, na pewno lwia część konsumentów mając do wyboru niewielką, miesięczną opłatę i dotychczasowe formy dystrybucji, wybierze abonament. To przesądzone i nie ma już powrotu do tego, co było. To co było będzie niszą, modą na słuchanie w stylu retro, wybieraną często z powodów sentymentalnych, a w przypadku garstki, także jakościowych (mam tu na myśli high-end, który twardo obstaje za fizycznymi nośnikami, w którym pliki, strumieniowanie pełni funkcję uzupełniającą, z rzadka zastępując płyty).

Czym jest, a czym nie jest nowy Surface Pro 3? Nasze trzy grosze…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
surface-pro-3-hero-900-80

Microsoft z podziwu godnym uporem próbuje wypromować swoją wizję urządzenia, które zastąpi komputer osobisty, będzie swoistym łącznikiem świata handheldów (dotykowe ekrany, tablety) oraz PC. O erze post-pc napisano już wystarczająco dużo, warto jedynie wspomnieć, że nadal utrzymuje się trend spadkowy odnośnie sprzedaży komputerów i raczej nie ma szans na odwrócenie tej sytuacji. Dla Microsoftu jest to bardzo poważne wyzwanie, bo spadająca liczba nowych komputerów to mniejsze zapotrzebowanie na oprogramowanie systemowe oraz użytkowe, na Windowsa, na Office, na pozostałe produkty sotwareowe, które stanowią fundament oferty MS. Fakt, ostatnimi czasy firma z Redmond zrobiła wiele, by przestać kojarzyć się wyłącznie z oprogramowaniem… to usługi oraz kilka kategorii sprzętu ma obecnie stanowić równorzędne elementy oferty giganta, firma chce zaoferować swoim klientom kompletny, kompleksowy ekosystem oparty na swoich produktach. To prawda, jednak bez względu na to, czy MS będzie liczącym się graczem na rynku smartfonów (zakup Nokii), czy uda mu się skutecznie rywalizować z Sony (Xbox One), wreszcie zmienić model dystrybucji (usługi, przetwarzanie w chmurze), to nadal Windows, Office będą stanowiły jedno z głównych źródeł dochodów… jedną z kluczowych grup produktów, bez której trudno będzie sobie wyobrazić rynkową egzystencję Microsoftu. I choć Windows, Office zmieniają się, ewoluują, dostosowują do obecnie panujących trendów (wprowadzenie Office dla iOSa, Office dostosowanego do obsługi na dotykowych ekranie), to będą zawsze kojarzyły się z produktami stricte komputerowymi.

No właśnie – komputerowymi – nie dziwi zatem wspomniany na początku upór, chęć przekonania klientów do własnego rozwiązania, do hybrydy łączącej tablet z komputerem w formie urządzenia wyposażonego w Windowsa (pełnego, tzn. takiego, którego znamy z komputerów osobistych, a nie dedykowanego tabletom RT) oraz Office (co ciekawe, to Apple otrzymało jako pierwsze Office dla dotykowców, to co oferuje MS dla swoich urządzeń to wersja desktopowa, przystosowana głównie do obsługi za pomocą klawiatury, myszy / gładzika, a nie ekranu dotykowego). Stąd taka, a nie inna droga, jaką obrała firma z Redmond. Surface Pro to właśnie próba pogodzenia wody i ognia, stworzenia hybrydowego sprzętu, który z jednej strony zadowoli zwolenników konsumpcji multimediów, komunikowania się ze światem oraz surfowania w sieci na lekkim, mobilnym sprzęcie, działającym maksymalnie długo na baterii oraz (z drugiej) tych, którzy chcą peceta, peceta nieco inaczej zaprojektowanego, wyposażonego w dotykowy wyświetlacz, ale nadal peceta, z pełnym dostępem do oprogramowania dla platformy Windows, z interfejsami pozwalającymi na wygodną obsługę dotychczas użytkowanego (na PC) oprogramowania oraz na zastosowanie dowolnych peryferiów. Peceta, który będzie de facto kompaktową wersją popularnych ultrabooków, urządzenia charakteryzującego się konstrukcją bez ograniczeń spotykanych w przypadku typowego handhelda – tabletu przystosowanego głównie do konsumpcji treści, a nie do kreacji, do pracy.

To już trzecie podejście do tematu. Po pierwszym, ciężkim, działającym nieakceptowalnie krótko na baterii (w praktyce 4h) Surface, po znacznie lepszym (ale nadal dalekim od doskonałości) Surface Pro 2, z niższą wagą (jednak nadal względnie grubą obudową), z lepszym czasem działania na baterii (jednak dużo krótszym od najlepszych tabletów oraz ultrabooków) przyszedł czas na wersję …ostatecznie (?) dopracowaną, nie tylko  po prostu lepszą, ale wg. Microsoftu, realizującą w pełni koncepcję hybrydy. I faktycznie, na pierwszy rzut oka widać, że wyciągnięto wnioski z bardzo umiarkowanego (delikatnie rzecz ujmując) przyjęcia poprzednich generacji tego sprzętu. Po pierwsze (wreszcie!) zrezygnowano z ekranu 16:9, który w przypadku tabletów może się sprawdza (wspomniana konsumpcja, choć wg. mnie tablety Apple radzą sobie tutaj świetnie, a ich proporcje 4:3 są idealnie dopasowane do funkcji, do codziennego użytku tego typu urządzenia), ale w sytuacji gdy mówimy o ekranie komputerowym nie sprawdza się w ogóle. Po drugie wreszcie dopracowano kwestię obsługi sprzętu, gdy ten nie spoczywa na biurku, tylko np. na kolanach. Wcześniejsze Surface miały z tym nie lada problem – brak stabilności, niedopracowane standy, powodowały brak stabilności. Zbyt ciężkie urządzenie po prostu kompletnie nie nadawało się do pracy w trybie typowym dla laptopa, czytaj komputer na kolanach. Była to wada, według mnie przekreślająca te urządzenia w roli sprzętu do (mobilnej) pracy, co między innymi było jedną z głównych przyczyn chłodnego przyjęcia Surface przez klientów. Powiedzmy sobie szczerze, tablety w konsumpcji treści były (i nadal są, choć już nie tak jednoznacznie) lepsze od hybryd, w końcu jaka by ta hybryda nie była to musi ona pracować pod kontrolą komputerowego systemu operacyjnego, a z tym wiąże się określona specyfika obsługi (mysz/gładzik, klawiatura – najlepiej fizyczna), działania (dłuższy czas uruchamiania, krótszy czas pracy) oraz umiejętności czy wiedzy użytkownika na temat obsługi sprzętu i oprogramowania.

Nowy Surface 3 ma szansę, choć sama koncepcja wcale nie musi wypalić, to znaczy ludzie mogą okazać się o(d)porni na wizję zaproponowaną przez Microsoft, wizję osadzoną w świecie PC, wizję zintegrowania obu światów (handheldy oraz PC) z wykorzystaniem sztandarowego software MS. Sprzęt pracuje dłużej (podobno nawet 9 godzin, co byłoby już optymalną wartością, nie dawałoby powodu do narzekań), da się go używać jak klasycznego laptopa (stand, wyważenie), ma bardzo dobrą, fizyczną klawiaturę z niezłym gładzikiem, dysponuje jw. ekranem nie tylko do konsumpcji treści, ale normalnej pracy (proporcje ekranu wynoszą 3:2). Nadal jest cięższy oraz mniej poręczny niż najnowsze modele tabletów, ale nie jest to przepaść, poza tym mówimy o urządzeniu, które z definicji ma stanowić odpowiednik mobilnego komputera, a więc coś, co będziemy często wykorzystywać do pracy na kolanach, względnie na biurku, a więc stacjonarnie. Patrząc na specyfikację:

» Czytaj dalej