LogowanieZarejestruj się
News

Wzmacniacz słuchawkowy Matrix M-STAGE AMP

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
M Stage tyt

Chińscy producenci są dzisiaj dostawcami większości urządzeń renomowanych marek. To typowa sytuacja, która ma swoje plusy, głównie jednak zyskują na tym firmy ze Stanów, Europy czy Japonii, gdzie koszty pracy są wielokrotnie wyższe i …powiedzmy sobie szczerze, tania siła robocza pozwala na maksymalizację zysku. Konsumenci na tym układzie niewiele, albo w ogóle nie zyskują. Kopiowanie, typowe dla chińskich wytwórców, nie jest niczym chwalebnym, ale w kontekście tego co napisałem powyżej, czasami mamy wrażenie, że jest w tym jakaś sprawiedliwość, jakaś logika – klon, który schodzi z tej samej taśmy produkcyjnej, wyceniony jest uczciwie w stosunku do poniesionych nakładów. Rzecz jasna pojawią się zaraz głosy oburzenia, że przecież R&D kosztuje, że know-how, że to wszystko bezwstydnie skopiowane… prawda, tylko na tej samej zasadzie można skrytykować wielkie koncerny, że (jak wyżej) wyzyskują za marne gorsze pracowników w Chinach, do tego jeszcze powiększają zyski kształtując cenniki na poziomie takim, jakby płaciły producentom stawki bogatej północy. I niech nas nie zwiedzie argument o drogich komponentach, o kosztownej obudowie itd. …klony wykonane są z podobnych, albo wręcz z tych samych elementów, a częstokroć kosztują ułamek tego, co widnieje na pudełku renomowanej marki.

Piszę o tym wszystkim w kontekście najnowszego testu, którego bohaterem jest… klon, kolejny sprzęt chińskiego Matriksa, który trafił do naszej redakcji – wzmacniacz słuchawkowy M-Stage. To kopia znakomitego Lehmanna Black Cube Linear, „niemieckiego” wzmacniacza, który powstaje w jednej z fabryk w Chinach. Tej samej zapewne, z której schodzi tytułowy Matrix. Wspomniany „Niemiec” to jedno z najczęściej duplikowanych urządzeń, które ma liczne klony, co pośrednio dobrze świadczy o konstrukcji oraz możliwościach brzmieniowych. Różnica w cenie jest spora – Lehmann kosztuje ponad trzy razy więcej. Do redakcji dotarła wersja z dwoma wejściami liniowymi, w sprzedaży dostępny jest model z DACiem wyposażony w wejście USB do podłączenia komputera (24/96). Innymi słowy klasyka – dwa źródła, pojedyncze złącze słuchawkowe… uwagę zwraca ładna, kompaktowa obudowa, metalowe pokrętło regulacji, z tyłu znajdziemy gniazdo IEC.

Konstrukcja
Wspomniałem o tym, co widać na zewnątrz. Aluminiowy front, bardzo dobre spasowanie elementów, nienaganna jakość… to wszystko wywołuje bardzo pozytywne wrażenia na użytkowniku. Niecałe 900 złotych, jakie trzeba zapłacić za sprzęt, to nie jest wygórowana cena, wręcz przeciwnie. W środku znajdziemy świetną elektronikę, wysokiej jakości kondensatory, solidne trafo. Fantastyczna jakość montażu, baza elementowa jak w oryginale są zapowiedzią sporych możliwości wzmacniacza. Hebelkowy przełącznik z przodu pozwala w wygodny sposób wybierać źródło, potencjometr Alpsa umożliwia precyzyjną regulację wzmocnienia. Niebieska dioda świeci bardzo dyskretnie – podczas nocnego słuchania nic nas nie będzie rozpraszało, zazwyczaj wygląda to zupełnie inaczej. Oryginalnie w Lehmannie mamy dwa gniazdka głośnikowe, w tym wypadku, jak już wspomniałem jest jedna dziurka w rozmiarze 6.35mm. Jako że sprzęt pracuje w klasie A, obudowa ma tendencję do mocnego nagrzewania się – warto o  tym pamiętać, ustawić urządzenie w miejscu gdzie jest niezakłócony przewiew powietrza.

 

Identyczne rozplanowanie elementów, bliźniacza architektura wewnątrz obudowy w oryginalne oraz klonie

Nasz system odsłuchowy (kursywą zaznaczono kluczowe elementy toru wykorzystane w teście oraz porównaniu):

  • Zestaw stereo #1przedwzmacniacz NAD 1020, NAD T743 (końcówka mocy), kolumny Pylon Pearl (nasz test), Mordaunt Short 902
  • Zestaw stereo #2: aktywne kolumny Microlab Solo 7C (z przetwornikiem Beresford TC-7520)
  • Zestaw „stereo” #3: Zeppelin Air (nasz test)
  • Zestaw stereo #4: NAD C-315BEE/C-515BEE (kolumny jw)
  • DAC: Arcam rDAC (nasz test) oraz dla porównania Matrix Quattro (nasz test) oraz Beresford TC-7520 (nasz test)
  • Główne źródła cyfrowe: Squezeebox Touch (muzyka 24/96KHz), laptop z Win 7 (foobar z WASAPI, MediaMonkey + ASIO, muzyka 24/96~192 via USB-SPDIF), MacBook Air (wtyczka Bitperfect + iTunes 24/96~192 via USB-SPDIF)
  • Konwertery SPDIF-USB: M2Tech HiFace Two & Matrix (nasz test)
  • Dodatkowe źródła cyfrowe: PlayStation 3 (dla SACD, BD), handheldy Apple, Toshiba E-1 (HD-DVD)
  • Gramofon NAD 5120
  • Modyfikacja (opcjonalna) toru analogowego: bufor lampowy DIY
  • Wzmacniacz słuchawkowy do bezpośredniego porównania: Music Hall ph25.2 (nasz test); Matrix M-Stage
  • Słuchawki (redakcyjne, pozostałe wymienione w tekście): AKG K701 (nasz test), Klipsch Image One (nasz test)
  • Sterowniki: iPod (nasz test) oraz iPad 2 (nasz test) z odpowiednim oprogramowaniem sterującym
  • Okablowanie: Supra (analog, cyfra), Procab (analog – głośnikowe)Klotz (analog), Real Cable oraz Prolink (cyfra), Belkin (USB)
  • Router audio: Beresford TC-7220 (nasz test)
  • Zasilanie: Tomanek ULPS for rDAC & SB Touch (nasz test), listwy APC (SA PF-8 oraz Cyberfort 350 z UPS)

Możemy dokonać korekty wzmocnienia (DIPy sprytnie zamontowane pod spodem obudowy) w zakresie 0, 10, 18 i 20 dB. Wewnątrz znajdziemy poza wymienionym potencjometrem ALPSa VR, kondensatory Nichicona, wzmacniacze operacyjne OPA2134. Cieszy obsługa słuchawek o dużej oporności (do 600 ohm). Oznacza to możliwość napędzenia tak wymagających nauszników jak Sennheisery HD650/850, nie powinno być także problemów z planarnymi HiFiMANami. Poniżej krótka specyfikacja M-Stage…

Dane techniczne:

  • Moc wyjściowa – 200mW / 300 Ω, 400mW / 60 Ω
  • Oporność wejściowa – 47 kΩ
  • Oporność wyjściowa – wyjście RCA 60 Ω, wyjście słuchawkowe 5 Ω
  • Odpowiedź częstotliwościowa – 10 Hz (-0.3 dB) – 35 KHz (-1 dB)
  • Stosunek sygnał/szum – >95 dB @ 0 dB
  • Zniekształcenie – <0.001 % (6 mW / 300 omów)
  • Zasilanie – AC 220 – 240 V 50/60 Hz, lub 100 – 120 V 50/60 Hz
  • Pobór mocy – <15W
  • Masa – 1.5 Kg
  • Wymiary (dł./szer./wys.) – 28 x 11 x 4.2 cm
  • Akcesoria – kabel zasilający, instrukcja obsługi
  • Dostępne kolory: czarny ze srebrnym, szczotkowanym panelem czołowym
    

Brzmienie
M-Stage to po pierwsze uniwersalny wzmacniacz, z którym zagrają chyba każde słuchawki, które wepniemy do gniazdka. Po drugie to po prostu bardzo dobry sprzęt, dysponujący wielkimi możliwościami, którego cechuje piękne, harmonijne, bardzo naturalne brzmieniem. Napisałem na wstępie o uniwersalności, bo też najczęściej wzmacniacze słuchawkowe mają swoje preferencje, niektóre słuchawki brzmią zauważalnie gorzej, bywa że nie da się niektórych zestawień słuchać. Sprawdziłem nie tylko posiadane nauszniki i z każdym modelem podpiętym do M-Stage dało się słuchać muzyki, nie było przypadku ewidentnego niedopasowania. Moim zdaniem to wielka zaleta, bo pozwala dokonać zakupu bez ryzyka późniejszego oddawania urządzenia do sklepu „bo nie pasował”. Co prawda nie udało mi się sprawdzić jak Matrix radzi sobie ze słuchawkami wysoko ohmowymi, bo do takowych nie miałem dostępu, jednak z relacji posiadaczy Sennheiserów wynika, że to bardzo dobry partner dla tych niełatwych do napędzenia nauszników.

Co konkretnie odnośnie brzmienia wyróżnia M-Stage na tle konkurencji? To oddech, to przestrzeń, to swoboda kształtowania bardzo szerokiej (mówimy o słuchawkach, gdzie o ten efekt naprawdę trudno) sceny. Lokalizacja instrumentów zasługuje na wyróżnienie, poza tym mamy do czynienia z żywym, dynamicznym przekazem – tu nic nie jest ściśnięte, dźwięk wychodzi, czasami wręcz (muzyka symfoniczna) wrażenia są spektakularne. To właśnie pełne patosu utwory, jakieś kawałki ze ścieżek dźwiękowych, duże składy pokazują, na co stać Matriksa. Przy tym wszystkim to spójne, harmonijne granie. Z jednej strony mamy detale, z drugiej to nie jest analityczny skalpel – rozdzielczość bardzo dobra, wgląd w strukturę nagrania, fakturę głosu oraz instrumentów wyraźnie zauważalny, jednak przy tym bogactwie wszystko zachowuje właściwe proporcje. Czy to wzmacniacz neutralny? Owszem, choć jednocześnie nie ma tu chłodu, surowości, wyostrzenia – z drugiej strony na pewno nie znajdziemy takich pokładów ciepełka, jakie oferuje hybrydowy Music Hall ph25.2. To właśnie ten wzmacniacz był punktem odniesienia, poza tym porównałem chiński produkt z dziurkami w amplitunerze NADa (T743), w przedwzamacniaczu (1020) oraz integrze (C315BEE) tego samego producenta. W przypadku wymienionych urządzeń (poza ph.25.2) grało to poprawnie, następowało jednak pewne ujednolicenie, dźwięk wyraźnie nie miał tyle oddechu, co z dedykowanymi wzmacniaczami słuchawkowymi.

Music Hall gra zupełnie inaczej, na coś innego zwraca uwagę, jak wspomniałem jest wyraźnie cieplejszy, nie tak przestrzenny, to sprzęt gdzie na pierwszy plan wychodzi nasycony, głęboki bas, bardzo plastyczny wokal. Nie ma tu takiej precyzji, ale też take granie ma wielu zwolenników (do których się zaliczam), bo są tu emocje, jest coś co przyjęliśmy nazywać muzykalnością, analogowym graniem. M-Stage to inna filozofia brzmienia, inne akcenty, ale jako całość to świetnie brzmiące, wciągające urządzenie, które pozwoli rozkoszować się muzyką z dowolnych (jw.) słuchawek. Byłem zaskoczony (pozytywnie) jak fantastycznie zabrzmiały Image One Klipscha, z tym swoim niezwykle obfitym niskim zakresem (taką właśnie charakterystyką mogą pochwalić się te słuchawki). Z jednej strony ta cecha nadal wybijała się na pierwszy plan, ale nauszniki nie zagrały karykaturalnie, wręcz przeciwnie średnica oraz wysokie tony były na swoim miejscu, były niezbędnym i wyraźnie słyszalnym dopełnieniem basowego fundamentu. Na zakończenie warto dodać, że urządzenie wiele wybacza gorzej nagranym płytom oraz plikom skompresowanym,  jednakże im lepszy materiał puścimy tym większy uśmiech zagości na naszym obliczu. Bardzo dobrze M-Stage różnicuje nagrania, to znaczy jest wyraźna różnica między płytą graną z jednego z najlepszych budżetowych odtwarzaczy CD 515BEE a plikami (te o jakości CDA wyróżnia lepsza dynamika, materiał hi-rez to inna, wyższa liga). Warto zatem w przypadku nabycia produktu Matriksa zadbać o dobrą jakość muzycznego archiwum – da się bez zgrzytów słuchać radia internetowego (szczególnie, gdy strumieniujemy coś od Linna – naprawdę można się zdziwić), jednak prawdziwa uczta dla uszu to pliki hi-rez.

 

Podsumowując…

Świetny wzmacniacz, który mimo odmiennego charakteru (w porównaniu z naszym redakcyjnym Music Hallem) nie tylko pięknie zagrał, ale dodatkowo udowodnił, że można inaczej pokazać piękno muzyki, zachwycić jakością brzmienia. Z AKG K701 przetestowany M-Stage stworzył przyjemny duet, niezbyt wyszukane Sony, wspomniane Klipsch Image One, DJ-skie Pioneer oraz przenośny model firmy Audio-Technica grały bardzo fajnie. Jeżeli można mówić o jakiś ograniczeniach to po stronie słuchawek, choć pozytywne cechy wzmacniacza dało się usłyszeć na każdym z podłączonych nauszników. Bezpośrednie, dynamiczne granie generowane z dużą swobodą, bardzo dobra szybkość, wyraźny atak, brak opóźnień – w taki sposób można jednozdaniowo scharakteryzować przetestowany produkt. Za 900 złotych kupujemy urządzenie, warte każdej wydanej nań złotówki. Przyznajemy znaczek, nabywca M-Stage na pewno będzie zadowolony.

 

Wzmacniacz słuchawkowy Matrix M-Stage AMP

Plusy
- dużo niższa cena od oryginału
- a przy tym fantastyczne brzmienie, świetna jakość wykonania
- podłączymy dwa źródła liniowe, do tego wyjście dla np. końcówki mocy
- możliwy upgrade za pomocą dobrego jakościowo kabla sieciowego
- precyzyjny potencjometr głośności
- jest wersja z DACiem (USB)
- napędzi dowolne słuchawki (bardzo uniwersalny wzmacniacz) 

Minusy
- w  porównaniu z oryginałem brakuje jednej dziurki dla nauszników
- wyjście mogłoby być regulowane / nie regulowane w zależności od potrzeb  

 

Autor: Antoni Woźniak

Dodaj komentarz