LogowanieZarejestruj się
News

Lepszy dźwięk na Makówce via Bluetooth? Kodek aptX dzięki BT Explorer

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
bluetooth

To dziwne. Dziwne, że trzeba uciekać się do zastosowania narzędzia, które nie jest oferowane natywnie w systemie (trzeba je pobrać z sieci), dodatkowo wymuszając ustawienie kodeka w doinstalowanym oprogramowaniu (w przeciwnym razie mamy najgorsze jakościowo SBC). Miałem z tym pewien problem (na jednym z komputerów), jednak najnowsza wersja narzędzia (o – skądinąd – ogromnych możliwościach… to chyba jedyne znane mi rozwiązanie, dające takie możliwości zmiany parametrów działania modułu BT w sprzęcie komputerowym) Bluetooth Explorer wreszcie pozwoliła na wymuszenie działania kodeka (macOS Sierra) także na iMac’u. Na MacBooku Air (model z 2011 roku) udało się jeszcze na Maveriksie (OSX 10.9) wymusić odpowiednie ustawienia*, natomiast na wspomnianym iMac’u był z tym problem. Do teraz. Po instalacji najnowszego oprogramowania systemowego oraz wspomnianej powyżej aplikacji, wreszcie mogę korzystać z najlepszego jakościowo rozwiązania w przypadku sinozębnej transmisji. Różnica między podstawowym rozwiązaniem (SBC) a kodekiem aptX jest oczywista, to wyraźny progres jakościowy. Mogę teraz przesyłać dźwięk do wzmacniacza D3020, korzystając z dużo lepszej transmisji, jak również wykorzystać w pełni potencjał Sennheiserów Momentum Wireless – tu, na słuchawkach, zmiana jakościowa jest jednoznaczna! Słuchanie lepszego jakościowo materiału w opcji bezprzewodowej nabiera sensu, wreszcie można usłyszeć wyraźną różnicę.

Pliczek pobieramy z poniższych lokalizacji:

Bluetooth Explorer (Dropbox), alternatywnie Bluetooth Explorer (WeTransfer)

Następnie uruchamiamy instalację i wchodzimy w ustawienia…

Warto zwrócić uwagę na mnogość dostępnych ustawień w tym niezwykle przydatnym narzędziu

Wymuszamy aptX, można też dodatkowo ustawić pracę słuchawek (wyłącznie zbędnych funkcji) oraz skonfigurować parametry strumienia

I mamy pełen obraz, wraz z aptekarską informacją o parametrach transmisji (w czasie rzeczywistym) oraz dokładną identyfikacją naszego sprzętu (i jego możliwości) w oprogramowaniu

To rozwiązuje kwestie współpracy komputerów Mac w przypadku połączeń audio via Bluetooth – można w pełni wykorzystać drzemiące w słuchawkach, głośnikach bezprzewodowych możliwości (a także, jw., stacjonarnym HiFi, które coraz częściej wyposażane jest w stosowne moduły bezprzewodowe). Minusy? Zasięg takiej transmisji (bez zakłóceń) jest ograniczony. Tak wynika z przeprowadzonych przeze mnie testów. Słuchając w innym pomieszczeniu muzyki puszczanej z Mac-a na słuchawkach zdarzają się przerwy, zakłócenia (tak, pamiętam o podatnym na problemy module w Senkach), to samo dzieje się w przypadku wzmacniacza oraz głośnika bezprzewodowego, który wykorzystałem do celów testowych (obsługującego kodek aptX). A zatem coś, za coś. Generalnie chcąc bezproblemowo skorzystać z niezakłóconego streamingu konieczne jest słuchanie w obrębie jednego pomieszczenia, gdzie źródło oraz efektor znajdują się w pobliżu, bez żadnych przeszkód na drodze sygnału. Ten jest podatny na zakłócenia (znacznie bardziej niż w przypadku transmisji via SBC/mp3/AAC, nie mówiąc już o transferze za pośrednictwem sieci WiFi). To ograniczenie, które – jak wspominają użytkownicy androidowych handheldów, dysponujących wsparciem dla aptX – jest jednym z głównych mankamentów lepszej jakościowo transmisji audio via BT. W przypadku urządzeń z iOS: iPhone, iPada oraz iPoda (Touch) niestety nie możemy liczyć na nic lepszego od transferu AAC (często będzie to podstawowy SBC – zależy to od obsługiwanych przez dane słuchawki, głośniki kodeków). Co prawda, jak wspominałem, Apple jakiś czas temu polepszyło transfer w mobilnym systemie do jakości AAC 256kbps, ale nadal nie jest to rozwiązanie porównywalne do strumieniowania via aptX (wyższe opóźnienia, dużo niższy bitrate, mocniejsza kompresja).

W efekcie mamy wyraźny progres jakościowy, szkoda tylko, że trzeba w tym celu instalować dodatkowe narzędzia, wymuszać ustawienia…

Dla przypomnienia, pełne informacje na temat technologii najlepszej jakościowo transmisji via Bluetooth znajdziecie pod tym adresem. Także tam znajduje się pełna lista urządzeń (stale aktualizowana) kompatybilnych, smartfonów oraz tabletów wyposażonych w kodek aptX (niektóre z androidowych i nie tylko androidowych handheldów otrzymują wsparcie wraz z aktualizacjami – warto śledzić!), akcesoriów, które mogą rozszerzyć możliwości naszej elektroniki w zakresie bezprzewodowego transferu audio via BT. Pisałem niedawno o najnowszej wersji kodeka (HD) pozwalającej na transmisję muzyki zapisanej w plikach 24/44-48… Nie zapominajmy, że nadal mówimy o stratnej kompresji, bo choć parametry są zbliżone do tych, które możemy uzyskać w przypadku strumieniowania via WiFi, to nadal Bluetooth nie pozwala na bezstratny transfer audio, nie jest to transfer bitperfect (także we wspomnianym powyżej, najnowszym wcieleniu). Z drugiej strony osiągnięto wyraźny postęp, po pierwsze redukując opóźnienia (ogromne, w przypadku standardowych protokołów transmisji) oraz po drugie zwiększając bitrate do poziomu gwarantującego uzyskanie bardzo dobrej jakości ….niestety, jak pokazuje praktyka codziennego użytkowania, przy wyraźnym pogorszeniu zasięgu transmisji (większa podatność na zakłócenia, problematyczne wykorzystanie w instalacjach strefowych – według mnie taka opcja jest obecnie nieosiągalna). Jeszcze jeden aspekt, który warto uwzględnić, to pewien wpływ (trudno tu o precyzyjne dane) na czas działania na baterii mobilnego sprzętu wykorzystującego aptX. Ten wpływ (krótszy czas działania, zwiększony pobór energii) może być odczuwalny szczególnie w przypadku użytkowników smartfonów, w mniejszym zakresie głośników / słuchawek bezprzewodowych.

* wspominałem o tym, przy okazji testów wzmacniacza D3020, ubolewając, że w przypadku sprzętu Apple właściwie to jedyna opcja (komputer) by cieszyć się lepszą jakością streamingu via BT.

AptX HD czyli kompresja stratna w jakości HD ;-) Astell&Kern XB10

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Astell&Kern AK-XB10 (3)

Pamiętacie relację z IFA 2016? Wpis o nowinkach zaprezentowanych na wspólnym stanowisku Beyerdynamika oraz Astell&Kern? Prototypowe słuchawki z transmisją BT opartą na najnowszym kodeku aptX a jakże HD. Był prototyp, jest gotowy produkt. Zwie się XB10 i jest bluetoothowym transmiterem audio, wyposażonym w powyższe rozwiązanie. To autorska technologia, opracowana przez Qualcomma, pokazana w Berlinie, dostępna w małym, niepozornym „klipsie”. Dystrybutor mówi o iPhone 7 (pozbawionym audio jacka), który miałby skorzystać… problem w tym, że sadownicy kompletnie olali temat poprawy dźwięku via BT i nadal trzymają się profilu podstawowego SBC (przy czym Apple korzysta z własnego kodeka AAC), który to profil, jak ładnie i obrazowo przedstawia poniższa rycina z nadesłanej prasówki, niesie ze sobą oczywiste ograniczenia (eufemistycznie rzecz ujmując) jakościowe. Mówiąc wprost – degraduje dźwięk w sposób znaczący i nic tu nie pomoże HD, bo ani aptX w iOSie nie uświadczymy, ani nawet w macOSie (granda! Wywalili BT Explorera, który to trzeba sobie doinstalowywać, a i tak nie zawsze aptX da się wymusić… mi się na iMaku to nie udało, tylko na stareńkim MBA śmiga).

Tak to mniej więcej wygląda.
Kompresja jest – żeby nie było niedomówień – STRATNA, ale aptX daje oczywiste korzyści, takie jak niższy jej (kompresji) poziom, dużo niższe opóźnienia (bardzo niskie w najnowszych wersjach kodeka) oraz niższy poziom zakłóceń

Także ten iPhone 7 to akurat niewiele skorzysta podpięty bezdrutowo do opisywanego akcesorium. Gdyby tak dało się dźwięk przesłać via microUSB (które służy tylko do ładowania) z wyjścia Lightning, to mielibyśmy interfejs aptXowy (przy czym potrzebna byłaby jeszcze transmisja nie >z<, a >do< słuchawek) dla nowego jabłkofona, tyle że nie przewidziano takiej opcji. Musimy zadowolić się SBC, czyli cała para w gwizdek. Na szczęście, jest sporo sprzętu, który bardzo chętnie obsłuży lepszy dźwięk po sinozębnej transmisji, a pełną listę znajdziecie tutaj (wszystkie możliwe produkty audio, elektronika użytkowa etc.). Także, jak ktoś ma, albo planuje mieć któreś z tych urządzeń to śmiało! Odnośnie zaś Apple to: shame on you! Wywaliliście jacka, nie dając w zamian czegoś tak oczywistego jak lepsza transmisja po BT. W końcu to właśnie nie kto inny, jak Wy – Apple – mówicie o świecie bezdrutowym, prawda? To bądźcie konsekwentni w tej bezdrucianej rewolucji i dajcie coś, co wyznacza (lepsze) standardy, ok?

Tidal HiFi? No jak najbardziej na miejscu w przypadku takiego, lepszego BT, tylko co tu robi iPhone z transmisją SBC?

Wracając zaś do XB10 to jest tam, w tym maluchu, zaszyty DAC (24/48 – czyżby tylko przypadkowa zbieżność z lansowanym przez MQA nowym standardem streamingu 24/48, hmm?) oraz wzmacniacz, które to mają pozwolić na uzyskanie dużo lepszej jakości niż te, wbudowane w smartfony, tablety czy laptopy. Co ciekawe wyposażono go w aż dwa wyjścia audio – jedno jest standardowe, 35mm, drugie zaś 2,5mm pozwala na podpięcie zbalansowanych słuchawek (standardowe rozwiązanie dla zbalansowanych IEMów). Dysponuje baterią, która wytrzyma jakieś 5 godzin grania, a do tego pozwoli na odbieranie połączeń telefonicznych i to w dobrej jakości, bo rzecz wyposażono w system redukujący szum, echo z tła. Sterujemy za pomocą wielofunkcyjnego przycisku. Szkoda, że nie można pożenić tego grzdyla z Senkami Momentum Wireless (na zasadzie nadajnik / opisywany transmiter) – odbiornik / słuchawki), można by wtedy wyeliminować całkowicie z toru ułomną transmisję via BT z jabłkowej elektroniki. Co prawda, w iOS8 bodaj, Apple coś tam w BT gmerało, chcąc podnieść jakość dźwięku (w czasie wprowadzania do iTunes lepszych downloadów o jakości AAC 256kbps), ale to nadal nie jest rozwiązanie tożsame z najnowszymi opracowaniami na rynku, usprawniającymi strumieniowanie audio via Bluetooth.

Testowaliśmy Saturna (transmiter nadajnik/odbiornik z aptX), który wypadł w teście bardzo dobrze i został w redakcji jako przydatne akcesorium, testowaliśmy wspominane Sennheisery Wireless OvE, które wypadłyby świetnie gdyby nie problemy z modułem… siak, czy tak aptX, transmisja w lepszej jakości niż standard SBC, ma jak najbardziej sens, uzasadnienie jakościowe i pewnie stanie się w niedługim czasie czymś powszechnym, nawet na przekór Apple. Tylko, litości, niech to nie będzie bombastyczne HD, super HiFi coś tam, czy cyt.: „monstrum brzmieniowe”… zwyczajnie mniej tej niesamowitości (która w konfrontacji z materią przestaje być niesamowita, a staje się w sposób zapewne niezamierzony śmieszna), mniej emejzingu kojarzonego powszechnie z tak przeze mnie we wpisie krytykowanym Jabłcem. Ten maluch ma szansę sam się obronić, w konfrontacji z tym co wbudowane w fona, ze zwykłą transmisją via BT. Prototypowe słuchawy na IFA jw. grały ciekawie.

Tylko ta cena… 799zł. To konkretna suma, jak za odbiornik BT.

PS. Mamy dostęp do nowych iPhonów, niebawem coś z tego zapewne wyniknie (audio test z nowymi słuchawkami Kupertyńczyków?)

Transport cyfrowy za grosze lepszy od sprzętu za tysiące? Chromecast pomierzony

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
chromecast-audio

Niczym drzazga w d… Strona pewnego inżyniera, osoby która hobbystycznie mierzy, opisuje, krytykuje to co w audio niby ustalone, to co modne, to co najgłośniejsze, najbardziej nośne i rozreklamowane. Zapewne wielu speców od marketingu, od PR miałoby spory problem, gdyby wnioski jakie pojawiają się na ww. witrynie pojawiły się w „głównym” obiegu. Na szczęście (a nasze nieszczęście?) dla speców to niszowy site, na tyle niszowy że zapewne wielu z Was, drodzy Czytelnicy, nigdy o nim nie słyszało. Ja śledzę publikacje Achimagio’s Musigns od dawna i cóż – wniosek z lektury kolejnych publikacji nie jest dla branży przyjemny… wręcz przeciwnie… jest przytłaczająco miało przyjemny. To, co uważamy za pewne, przestaje takim być, po lekturze i nie chodzi tutaj o ślepą wiarę w pomiary, cyferki, wyrzucenie subiektywnych ocen do kosza. Nie. Chodzi o coś innego – chodzi o poparte doświadczeniem jasne, nie pozostawiające niedomówień, konkluzje. Coś jest, albo czegoś nie ma. W przypadku Achimagio każdy humbug, każda ściema zostaje bezlitośnie obnażona. Po prostu.

To miejsce, które każe nam, poszukiwaczom dobrego jakościowo brzmienia, przemyśleć parę rzeczy na nowo. Cały cykl artykułów o MQA (bardzo krytycznych w wymowie – będzie o tym osobny wpis) pokazuje w czym rzecz – dzisiaj zatraca się w wyścigu o kasę pierwotny sens całej zabawy, a że w przypadku komputerowego audio (cyfrowego zapisu muzyki, opublikowanego w sieci i odtworzonego w warunkach domowych – precyzyjnie rzecz ujmując) można wmówić prawie wszystko… to się w najlepsze wmawia. Nie ma (bo i być nie może) najlepszego, czy jedynego gwarantującego najlepszy efekt sposobu zapisu, rejestracji i nigdy nie będzie. Właściwie każda technika może w rękach dobrego rzemieślnika (mastering – dźwiękowcy) dać dobry, bardzo dobry efekt. Co więcej, w świecie streamingu, grania z pliku kwestia transportu opartego w 100% na sprzęcie komputerowym, bo każdy streamer to komputer, oparty na TYPOWYCH komponentach tj, układy Intela, procesory ARM, chipsety / płyty stosowane powszechnie w IT (choćby nie wiem jak był drogi, audiofilski i prze-zachwycający) jest… najmniejszym problemem, najmniej istotnym problemem w kontekście jakości brzmienia. Jeżeli byłoby inaczej, tzn. to właśnie ten element był krytyczny, to jak wytłumaczyć idealne wyniki pomiarów takiego Chromecasta (Audio) za 35$? Jak uzasadnić, że coś (realizującego dokładnie te same zadanie – przesłanie z źródła cyfrowo zapisanej muzyki i przesłanie tego dalej w domenie cyfrowej do reszty toru) za 3500$ (i więcej) właśnie …robi to lepiej, podczas gdy lepiej tego nie robi, bo NIE MOŻE? Co więcej (i gorzej dla high-endów) ten pizdryk radzi sobie równie dobrze, jako odtwarzacz, przesyłając dźwięk analogowo, już po konwersji w – podkreślam – akcesorium za 35 dolarów. Zresztą popatrzcie sami na ten wpis (pomiary toslinka tutaj) i wyciągnijcie wnioski. Ja korzystam z paru Chromecastów, intensywnie użytkuje i wnioski już wyciągnąłem. To się sprawdza, zwyczajnie, bez żadnego „ale” się sprawdza. Brawo Google.

Zero-jedynkowy świat to dla wielu świat niemal magiczny, trudny do rozeznania, bo (na pierwszy rzut oka) niezwykle skomplikowany, pełen technologicznego żargonu (w wydaniu marketspecjalistów coraz częściej – niestety – bełkotu). I na tym się żeruje, na tym bazuje, wciskając rozwiązania, które nie dają w praktyce żadnego progresu, żadnego magicznego „lepiej niż pierwotnie zarejestrowane”, żadnego tego typu bajerowania (właśnie!) jak to spece z lubością starają się nam wmówić. Patrząc na pomiary, a także własne oraz przedstawione na ww. stronie wnioski, można napisać tak (twarde fakty, pomijam subiektywne – gra bardzo dobrze, bo…)”…

Chromecast Audio:

  • pozwala uzyskać rozdzielczość na poziomie 17.5 bitów (wyjście analogowe, cyfrowo nawet 18.5), co jest wynikiem bardzo dobrym, lepszym od wielu cyfrowych źródeł za ciężkie pieniądze dostępnych na rynku, podobnym do wielu za dziesięciokrotność sumy, którą przyjdzie za niego zapłacić. Innymi słowy jest to transport, który po upgrade software faktycznie obsługuje materiał 24 bitowy (a nie tylko udaje, że to robi!),
  • ma pomijalny jitter (przypominam, mówimy tutaj o streamingu via WiFi), który pojawia się dopiero wtedy, gdy gramy 24 bity (@ SPDIF). W przypadku materiału 16/44 to rozwiązanie jest JITTER FREE, w przypadku 24 bitów pomiary wypadają gorzej, ale jitter i tak nie ma wpływu na degradację dźwięku w słyszalnym przez człowieka zakresie,
  • jest bitperfect* Warto to podkreślić, bo wiele drogich transportów NIE JEST bitperfect (na marginesie, wszystko co gra Wam wspomniane MQA z założenia nie jest bitperfect, bo MQA nie jest bitperfect),
  • dysponuje świetnie zbalansowanymi kanałami (analog) – żadnych odstępstw, żadnego mniej lub bardziej. Idealne 2Vrms!
  • pozwala, biorąc pod uwagę potencjał (35$!), na podpięcie bezpośrednie do reszty toru analogowo, byle nie były to wysoceefektywne słuchawki. Zwyczajnie, podepnijcie to pod swoje stereo,
  • ma wyjście cyfrowe (Toslink), które wypada bardzo dobrze i w testach porównawczych z bardzo dobrym przetwornikiem C/A TEAC UD-501 nie ma różnic w porównaniu z graniem via USB (PC) na wspomnianym DACu (16/44). To o czymś świadczy, nieprawdaż? Jako transport cyfrowy jest dobrze, ale równie dobrze zdać się na wbudowany, jak się okazuje świetny AKM4430, budżetowy, a jak widać doskonale wykonujący swoją robotę,
  • wyposażono w efektywny system buforowania, zapewniający odtwarzanie bez przerw dźwięku nawet przy dość kiepskim sygnale (opisane w artykule Achimagio 40%). Wiele nowoczesnych streamerów ma cholernie duże problemy w nawiązywaniu połączenia (a co tu mówić o bezproblemowym przesyle, graniu bez zakłóceń) i „wymięka” podczas prezentacji w sklepach (duże zakłócenia, liczne urządzenia podpięte na niewielkiej przestrzeni)
  • nie ma problemu z materiałem 24/88, co niestety przytrafia się wielu urządzeniom audio,
  • to najtańsze tego typu rozwiązanie na rynku (tańszego, w zakresie funkcjonalnym, nie ma), które zostało zaprojektowane jak trzeba. Jak widać nie trzeba laboratorium NASA, kosmicznych technologii, rzadkich materiałów z asteroidy, by coś niezwykle taniego wypadało w pomiarach blisko (albo dokładnie) wartości referencyjnych. To jest – jak podkreśla autor bloga – bardzo proste. Jitter, bitperfect, balans, rozdzielczość to konkrety, albo coś potrafi, albo nie potrafi (jest źle zaprojektowane, albo nie do końca dobrze) osiągnąć właściwych wyników. Tylko tyle i aż tyle! Dotyczy to także DACa za 5000$, streamera za 20 000 tysięcy i innych, audiokomputerowych wynalazków,
  • wypada jako źródło równie przekonywająco jak wspomniany TEAC UD-501 (to subiektywny osąd autora pomiarów). Mój? Patrz wyżej (strefy oparte na Chromecast A.)

Cóż mogę dodać? Może to, że oczywiście można inaczej i więcej, bo można chcieć obsługi DSD chociażby (tak, uważam że 1 bitowy materiał ma swoje specjalne cechy, które kojarzą się z graniem z analogowych źródeł, chodzi tu o subiektywny odbiór tak zapisanej muzyki, nie chodzi o żadne oceny lepiej/gorzej), można chcieć integracji z Roonem (niestety na razie nie ma możliwości wykorzystania Chromecasta w tym front-endzie, choć przymiarki trwają i mam nadzieję, że takowa integracja w wersji 1.3 oprogramowania się pojawi), można też mieć ochotę na dużego klamota po prostu, na połączenie wielu funkcjonalności (vide świetny skądinąd ADL Stratos) itd. itp. Nie zmienia to jednak ogólnej wymowy tego, co powyżej… nie ma i nie będzie czegoś takiego, jak Złoty Graal cyfrowego audio (za góry złota rzecz jasna), który pozostawia wszystko inne daleko w tyle. Czegoś takiego w przyrodzie nie ma i nie będzie (bo też jest jasny cel w przypadku transportu cyfrowego – da się to zmierzyć, da się stwierdzić, da się osiągnąć lub nie). Sprzęt za dziesiątki tysięcy złotych może nie spełniać formalnych wymogów, być zwyczajnie źle skonstruowany, mieć braki w obsłudze cyfrowego dźwięku (podstawowe) i choć nie wyklucza to automatycznie dobrego brzmienia, to nie może on brzmieć lepiej od tego, co zaprojektowano… lepiej. Nawet jeżeli to lepiej zaprojektowane kosztuje 35$. Tak podpowiada logika i trudno by było inaczej. Nie można udowadniać czegoś, czego nie ma. Nawet jeżeli dysponuje się najlepszym słuchem we wszechświecie nie można. Nie można, ale często gęsto to się właśnie robi.

Pod rozwagę.

 

PS. Do napisania tego wpisu długo dojrzewałem, musiałem sobie to wszystko poukładać. Poukładałem i cóż, tak to widzę. Wiem, że w ten sposób narażę się złotouchym piewcom czegoś, co wg. nich gra lub nie gra. Mniejsza o twarde realia, prawda? Kiedy to ucho w bezwzględny sposób „mierzy” i „dowodzi”. Dobrym określeniem na te do(wy)wody jest „zdaje się”, najlepszym według mnie, ale to automatycznie wyklucza dalszą dyskusję, bo przecież złotouchy powie „jest” i basta. Muszę szybko uporządkować listę kontaktową, coś czuję ;-)

Bryston z nowym streamerem: Pi jak Malinka Pi? Ano dokładnie!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
L_1

Mamy na rynku ciekawą platformę do samoróbek, która zwie się Rabesperry Pi. NanoPC z możliwością budowy w oparciu wszystkiego, co nam do łba przyjdzie. Ot, gotowa platforma DIY. Okazuje się, że ta platforma jest na tyle wartościowa, że można potraktować ją jako punkt wyjścia do stworzenia własnego, firmowego rozwiązania. Tą właśnie drogą poszedł kanadyjski Bryston, wprowadzając na rynek pierwszego streamera – model Pi. Nawiązanie nieprzypadkowe zatem, pytanie co dostajemy ekstra, płacąc ekstra, w przypadku wyrobu Kanadyjczyków (bazującego, na taniej jak barszcz platformie sprzętowej)? Oczywiście mamy coś ubranego w zgrabną obudowę nawiązującą do klasycznej formuły jaką stosuje w swoich produktach Bryston. Aluminiowa, srebrna (albo czarna) budka to jednak trochę za mało, żeby przyspieszyć puls potencjalnego nabywcy (poza frontem jest to prosta obudowa, stosowana w DIY). Producent oferuje software dla odtwarzacza w oparciu o gotowe rozwiązania (Linux). Znowu, mówimy o czymś, co jest dostępne na zasadzie OpenSource, pytanie na ile i czy software został zmodyfikowany pod kątem tego konkretnie produktu? Zastosowano wyspecjalizowaną kartę dźwiękową HiFiBerry  (parametry typowe, tzn. obsługa dźwięku PCM 24/192), czytaj gotowca, którego można zakupić tworząc własne DIY. Sumując – to Malinka & platforma HiFiBerry.

Producent mówi o high-endowym dźwięku. Trudno się do tego odnieść, nie mając styczności ze sprzętem, jednakowoż bazuje jw. na czymś, co stanowi kościec budżetowego rozwiązania (tak, wyznacznikiem jest tutaj cena, bo kompetencje brzmieniowe w świecie cyfry, cyfrowego transportu, bo mówimy tutaj właśnie o takim rozwiązaniu, są trudne do określenia, do oceny). Sprzęt ma kosztować 4500 złotych. To – jak na high-end – mało. Z drugiej strony komponenty, jak wspomniałem, które stanowią fundament tego streamera są dostępne za grosze (całość mieści się w kwocie ok. 100 euro – mam tu na myśli płytę główną, kartę dźwiękową oraz zasilanie z prostą obudową). Mówią: ” to niecała połowa tego, co musicie zapłacić za flagowego BDP-2″. Ok, tylko dalej pozostaje pytanie - co też, poza obudową, zaoferował nam tutaj Bryston? Z tego, co widzę, zdecydowano się na kolorowy wyświetlacz, co nie jest niezbędne, bo przecież i tak sterownikiem będzie tutaj handheld (dostępna apka pod Androida oraz iOSa, można też będzie sterować z komputera via webpanel, jest port IR – można w razie czego sterować z jakiegoś uniwersalnego pilota). Displej jest niewielki, bo i sam streamer jak na Malinkę przystało, jest malutki. Odnośnie możliwości, to te są typowe dla tej platformy (czytaj mamy wszystko, czego potrzebujemy, bez dodatkowej konfiguracji, ustawiania, wgrywania): serwisy streamingowe (bodaj wszystkie, które funkcjonują), rozgłośnie internetowe oraz dostęp do danych na NASach. Dzięki wyjściu HDMI można Pi podpiąć pod duży ekran (monitor, telewizor w salonie – kto co lubi). Połączenie z Internetem realizujemy za pomocą karty LAN (nie ma WiFi, nie ma modułu BT), względnie w ten sposób wyprowadzić dźwięk ze streamera (przetworniki C/A zazwyczaj nie mają tego typu złącza, chodzi tutaj o amplitunery zatem). Można też grać z podpinanych do portów USB pamięci masowych (w broszurce/na stronie producent podaje, że można podpiąć USB DACa). Nie ma możliwości wyprowadzenia dźwięku analogowo, zatem do kosztu zakupu streamera trzeba doliczyć jakiegoś DACa. Ta brystonowa malinka to cyfrowy transport.

Podsumowując ten krótki opis nowego streamera Brystona: nie mam pretensji, że ktoś bazuje na bardzo sensownym, otwartym rozwiązaniu. To, jak najbardziej, ma sens. Pytanie tylko o wycenę i wkład własny producenta w projekt. Bo tutaj jest pole do popisu i można żądać więcej, tyle że powinno to być czymś poparte, czymś konkretnym. Autorskie oprogramowanie, modyfikacje podstawowego malinkowego hardware, jakieś lepsze zasilanie? Tak, właśnie tego typu rzeczy mam na myśli. Jak jest w tym wypadku, przekonamy się po pierwszych testach, recenzjach BDP-π. Patrząc na to, co na razie zaprezentowano, widzę Malinkę z aluminiowym frontem, z wbudowanym, miniaturowym wyświetlaczem. Po prostu…

PS. Na HDMI jest 16/44 PCM wyłącznie, na wyjściach cyfrowych  - trudno powiedzieć. Sam producent wspomina, że hi-res audio via USB… Poniżej parę zrzutek z webowego panelu sterowania (prawda, że wygląda znajomo użytkownicy Malinki Pi? ;-) )

» Czytaj dalej

Futureproof z NADem? Nowe wzmacniacze gotowe na przyszłość

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
FOREVER CLASSIC

Lubię tę markę. Korzystam z produktów Kanadyjczyków (firma z Anglii, przeniosła się swego czasu za Atlantyk) od wielu lat, doceniam bardzo dobre brzmienie w korelacji z bardzo przystępną ceną oraz …hmmm konsekwentne podejście do oferty (konserwatywny z wyjątkami design, nadowskie, prawdziwe waty etc.). Firma od paru ładnych lat rozwija swoje produkty w głównym nurcie postępu jaki dokonuje się w branży, postępu związanego z graniem z pliku, z dostępem do sieci, z integracją urządzeń (docelowo wszystkich) w ramach spójnego ekosystemu. Siostrzana marka BlueSound to konsekwencja wielu lat doświadczeń z wprowadzania na rynek sprzętu audio z wysoce efektywnymi końcówkami pracującymi w klasie D, z wielofunkcyjnymi (początkowo) uniwersalnymi pilotami, a następnie aplikacjami sterującymi, z przetwornikami C/A, bezprzewodową transmisją dźwięku etc. Przy czym to wszystko o czym napisałem pojawiało się w NADzie często szybciej niż u konkurencji, katalog produktów był znacznie bardziej rozbudowany niż u wielu specjalistów z branży. Firma zachowała dość unikatowy status kogoś, kto łączy ultranowoczesne z …tym co bardzo klasyczne, tradycyjne. Stąd tunery, przedwzmacniacze gramofonowe oraz gramofony w stałej ofercie, stąd czysto analogowe końcówki oraz wzmacniacze. Tak, to prawda, wiele docenionych przez użytkowników, media urządzeń (w tym, zdobywające uznanie poparte licznymi nagrodami i świetnymi recenzjami, najmniejsze integry C31x BEE) do dzisiaj z powodzeniem stanowi fundament niejednego, często całkiem rozbudowanego i kosztownego systemu. Oczywiście pamiętamy doskonale chlubną historię firmy, jej legendarne dokonania z najbardziej rozpoznawalnym, najsławniejszym wzmacniaczem 3020 (do dziś wiernie mi służy pre 1020). Na łamach HDO popełniłem dłuższy artykuł, recenzję na temat nowoczesnego „następcy”, modelu D3020, który zwiastował nadejście nowego NADa, ultranowoczesnego NADa, sprzętu, który ma być właśnie, jak w tytule, „FUTUREPROOF”. Wiele rzeczy „przećwiczono” w linii premium tj. serii Master. To tam trafiały nowinki (z zakresu wzmacniania sygnału oraz jego obróbki C/A). To także kawał świetnej, wartej opisania w osobnym artykule, historii postępu, wprowadzania zmian, które podążały za szalenie szybkim, zmieniającym się rynkiem audio (wraz z nastaniem ery Internetu).

No i stało się. 13 września NAD zaprezentował zupełnie nowe, następne pokolenie swoich integr, wzmacniaczy z którymi przede wszystkim kojarzona jest firma. To właśnie te ampy, a dokładnie te z cyferką 3 są najbardziej charakterystycznym elementem oferty, czymś, z czym kojarzymy NADa. To fundament (nawet jeżeli obecnie, patrząc przez pryzmat sprzedaży, nie do końca odpowiada to prawdzie), kościec katalogu, coś od czego zaczynamy. Wzmacniacz. Po prostu. No właśnie mimo że mówimy wzmacniacz, dzisiaj właściwie trudno o precyzyjną definicję dopiero co zaprezentowanych produktów. Czym jest nowa seria zatem? Integrą? Tak. Ale nie tylko, bo mówimy o integrze analogowo-cyfrowej o otwartej architekturze (to jedna z pierwszych firm z branży, która postawiła na modułowość), z własnym ekosystemem (to nie nadużycie) rozwiązań, ze wspólnym mianownikiem, który zwie się BluOS. To kluczowy element, kluczowy, bo właśnie otwarty na zmiany, pozwalający na użytkowanie NADa przez dziesiątki lat (tak, tak jak legendarnego 3020) bez obawy, że za moment będzie ten klamot mocno wczorajszy. Zaraz ktoś zaprotestuje i powie, przecież mówimy o wzmacniaczu, o drucie ze wzmocnieniem, przecież to nie źródło (które za moment może faktycznie być przestarzałe, wystarczy że ktoś nie napisze już aktualizacji, nie mówiąc o ograniczeniach hardwareowych). Cóż, czasy się zmieniły i dzisiaj wszystko nam się integruje. Chodzi zarówno o integracje pt. nie mnożenie bytów, jak i integrację w  ramach spójnego, sterowanego wygodnie z poziomu aplikacji systemu, gdzie „efektor” czytaj źródło, wzmacniacz, głośnik często, gęsto występuje w formie JEDNEGO urządzenia. To co pokazuje NAIM, Devialet, B&O, czy taki gigant jak Yamaha (i wielu innych w branży) daje mocno do myślenia. Nie chodzi tutaj tylko o inny segment, o jakąś modę, a o coś więcej… audio zmienia się, dostosowuje, ewoluuje dopasowując do realiów XXI wieku. Bo musi, bo nie ma wyjścia, wspomniany Internet, całkowita zmiana dystrybucji muzyki wymusza daleko idące zmiany.

Co zatem pokazał NAD dwa dni temu? Pokazał coś, co koresponduje z tym, co napisałem powyżej. Nowe wzmacniacze oparto na końcówkach pracujących w klasie D (autorskie rozwiązanie, wcześniej przećwiczone w serii Master) oraz wbudowane przetworniki C/A, przedwzmacniacze gramofonowe (świetny, skądinąd ruch) oraz Bluetooth (oferujące dobrą jakość, ze wsparciem dla kodeka AptX) i zależnie od modelu WiFi/LAN (to ostatnie to opcja). To w standardzie, a poza podstawowym, najtańszym klamotem, kolejne dwie integry otrzymały kieszenie na moduły MDC. To patent firmowy, od kilku lat rozwijany, pozwalający na unowocześnianie sprzętu. Najważniejsze (i odkrywcze) nie jest zastosowanie modułowości, a sposób w jaki NAD podszedł do kwestii wsparcia, oprogramowania. Mój, wcale nie sieciowy (bez LAN/WiFi), choć jw. bardzo nowoczesny, NAD D3020 otrzymuje aktualizacje firmware (m.in. nowe możliwości w zakresie kina), co tylko pokazuje jak dobrze firma rozumie teraźniejszość oraz jak dobrze przygotowuje użytkownika sprzętu ze swoim logo na wyzwania przyszłości. To, co stanowi różnicę, sporą różnicę, to system BluOS, coś co możemy sobie zintegrować w wielu urządzeniach marki, coś co teraz będzie głównym upgrade nowych NADów. Każdy dostosowany do modułu sieciowego (LAN/WiFi) umownie wzmacniacz, przeistoczy się w autonomiczne źródło audio z wielostrefowym, otwartym softwarem, który jako pierwszy (gdy idzie o cały przekrój katalogu, liczbę oferowanych urządzeń) daje właścicielom NADów pełne wsparcie dla MQA. To może (choć to jeszcze nie przesądzone) robić cholernie dużą różnicę. Nie ulega wątpliwości, że szerokie wdrożenie nowego sposobu dystrybucji oraz masteringu plików audio w sieci to, patrząc przez pryzmat wsparcia, obsługi na poziomie hardware’u, DUŻA RZECZ. Chodzi tutaj o pełną obsługę, dekodowanie w klamocie (najnowszym wzmacniaczu) tego, przyszłościowego rozwiązania, a także pełną kompatybilność (wraz z jednym, wspólnym sterownikiem) z całym wachlarzem produktów NADa (& BlueSound). Strefy, małe głośniki strumieniowe, instalacje wielokanałowe (to także, jeden z ważnych aspektów dokonującego się rozbratu z kablem – nowe otwarcie dla systemów wielokanałowych) i coś, co nadal nazwiemy stereo HiFi, systemem audio, tyle że w ultranowoczesnej formie. Wspomniałem o wielokanałowości nie bez przyczyny. NAD oferuje w ramach modułów MDC kartę rozszerzeń z portami HDMI. To – póki co – jedyny, jedynie słuszny, sposób na przesył dźwięku w standardach wielokanałowych, przesył (o ile takie rozwiązanie wprowadzono) sygnału jednobitowego (DSD/SACD) oraz – ogólnie – integrację z urządzeniami wizyjnymi. Oferta modułów za pewne będzie stale aktualizowana, będzie można liczyć na to tytułowe „futureproof”.

C338

Nowe wzmacniacze to, kolejno: C338 (odpowiednik serii 315/6) oraz C368 i 388. Największe różnice występują w przypadku pierwszej integry, która nie ma wejść na moduły, która jednakowoż jest w dużej mierze odpowiednikiem opisanego u nas D3020 (na marginesie, teraz to „klasyczna cyfra” – taka firmowa klasyfikacja, dla odróżnienia od tego, co nowe), tyle że w bardziej klasycznej formule (a nie czegoś, co bardzo odważnie zrywa z klasyką właśnie – wtedy, gdy debiutowała seria Dxxx, obejmująca DACa D1020 oraz integry D3020 i D7050 – wręcz nowatorsko), przy czym podobnie jak D7050 dysponuje także WiFi. To wymiary typowego audio klamota, ale wszystko zaprojektowano od podstaw, tak aby ten wzmak był gotowy na potrzeby użytkownika dzisiaj (jutro), bez konieczności zawracania sobie głowy kolejnymi zakupami (zbędnymi). Nie chodzi tylko o oszczędność, chodzi także o coś więcej – o wygodę, o spójny i w efekcie także lepszy (od strony brzmieniowej) efekt. Każda komplikacja toru… tak, pamiętamy, poza tym warto przypomnieć sobie na jaką minę można wejść, gdy sprzęt (różnych marek) zupełnie nie będzie do siebie pasował. Stracony czas i pieniądze. Tutaj jest inaczej. Co ciekawe to inaczej nawiązuje to tego, czemu NAD stara się być wierny: zaoferuj coś nowoczesnego, dobrego i uczciwie wycenionego. To ma być i jest sprzęt dla mas. Stąd nawiązanie (patrz obrazek prezentujący całą nową serię) do klasyki, do 1972 roku (tak, to właśnie wtedy :) ). Firma nie szermuje hasłami ultrazaawansowanych, kosmicznych technologii, technobełkotem jaki udziela się wielu innym producentom z branży, którzy wymieniając na pudełkach setki rzeczy, które to rzekomo ich sprzęt ma/wspiera, zapominają o tym, co kluczowe – o podstawach. Stąd, w opisie nowości znajdziemy mocno akcentowane przywiązanie do zaprojektowania odpowiedniej ścieżki sygnału, precyzyjnego sterowania natężeniem dźwięku, odpowiednią separacją poszczególnych elementów oraz – tym razem mocno uwypuklonej – integracji gramofonowego przedwzmacniacza. W czymś, co może przemienić się w ultra na czasie, autonomiczne, „wszystkomające” źródło muzyki. No proszę! To właśnie piękne nawiązanie do tego, co przecież najważniejsze – do dźwięku, do muzyki, do możliwości skorzystania przez nabywcę z tego, co oferuje mu rynek, tego co najlepsze, czy tego na czym mu po prostu zależy, z czego nie chce rezygnować. FOREVER CLASSIC, takie hasło widnieje przy nowych produktach. Coś w tym jest, nieprawdaż? ;-)  Połączenie klasyki z nowoczesnością bez kompromisów? Takiego, całościowego podejścia do tematu, ze święcą szukać u innych w branży.

C368

C388

D3020 potrafi zagrać równie wciągająco, angażująco, przyjemnie co moje klasyczne NADy. Inżynierowie osiągnęli to wykorzystując zupełnie inne metody, zupełnie inny sposób wzmocnienia sygnału i efekt okazał się nie tylko akceptowalny (miałem obawy, co zresztą wyrażałem na łamach), ale po prostu bardzo dobry, taki jakiego bym sobie życzył. W nowych NADach mamy końcówki Hypex UcD. To ultranowoczesne rozwiązanie, ultra bo super efektywne, pozwalające z jednej strony na uzyskanie bardzo wysokiej mocy oraz dynamiki, przy niewielkim zapotrzebowaniu energetycznym (znak czasów). Udało się nie tylko zachować, ale polepszyć linearność w szerokim zakresie częstotliwości (polecam bardzo dokładne pomiary D3020 i D7050 @ Stereophile), a dodatkową korzyścią jest uniwersalność (w NADach od zawsze bardzo chwalona) tzn. możliwość napędzenia kolumn o bardzo różnej charakterystyce. Seria Master była forpocztą, to co zaoferował NAD w budżetowym HiFi jest rozwinięciem wcześniejszych prac, ich ukoronowaniem. Wspomniane pomiary pokazują, że faktycznie udało się uniknąć wielu niebezpieczeństw związanych z nadmiernym szumem oraz zniekształceniami (jakie towarzyszyły nam od zawsze w przypadku końcówek A, A/B), jednocześnie zachowując to, co w klasycznych konstrukcjach było pożądane.

BluOS MDC

Najtańszy model to PRAWDZIWA REWELACJA wg. mnie. Co prawda nie ma BluOS-a, ale co powiecie na model ze zintegrowaną siecią WiFi (jest Google CAST! Poza tym możemy strumieniować z komputerów, NASów w ramach uPnP)? Jest także, wspomniany powyżej, Bluetooth (aptX) pozwalający na szybkie sparowanie z dowolnym źródłem. To jedyna znana mi integra z wbudowanym, pełnym modułem sieciowym, do tego z gramofonowym pre, z możliwością (jakże ważną!) integracji źródeł analogowych. Nazwali to „dać to, co potrzebne, jak trzeba” i dali! Poza tym mamy wejścia cyfrowe integrujące nam wszystko co nowoczesne, dzisiejsze i to nie w niewystarczajacej zazwyczaj liczbie dwóch, a czterech wejść SPDIF (2x optyczne i 2x koaksialne). To się nazywa integra XXI wieku, prawda? Do tego sterowanie z apki. Nie zapomniano o wyjściu słuchawkowym (ciekawe, czy będzie lepsze od tego w D3020), mając w pamięci jak popularne dzisiaj i wszędobylskie są słuchawki (którymi posługujemy się, często z konieczności, także w domu). To sprzęt skrojony na miarę, na dzisiejsze potrzeby.

Dwa droższe modele to wspomniane moduły MDC. To większa elastyczność, większy koszt (także przy uwzględnieniu kosztu nabycia stosowanych modułów), przy zachowaniu jeszcze większej gotowości na to, co przyniesie nam w audio przyszłość. Mamy w standardzie Bluetooth, natomiast integracja Internetu via LAN, wsparcie dla MQA, przeistoczenie integry w sieciowe źródło audio wymaga dokupienia modułu. Otwartość na strefy, na współpracę z urządzeniami NADa/BlueSound to coś, za co przyjdzie nam dodatkowo zapłacić, co jednakże jest w każdym momencie użytkowania wykonalne, co daje nam gwarancję, że te klamoty po prostu się nie zestarzeją, że zawsze będą na czasie. Wspomniane MDC z HDMI (przełącznik 4 portowy z wsparciem dla 4K, w sumie dwa warianty tego modułu), czy z dodatkowymi wejściami analogowymi oraz z cyfrowymi wejściami z USB to raczej do tej pory bardzo rzadko spotykane rozwiązania (a w takiej rozpiętości, chyba jedyne), pozwalające dopasować nowego NADa do własnych potrzeb. Znacznie większa (wręcz kosmicznie wielka) jest moc, jaką oferują dwa wyższe modele (odpowiednio 200 oraz 400W). Oczywiście BluOS (nie tylko obsługa, ale też, właśnie – system), sterowanie z handheldów, kolorowe wyświetlacze na froncie (gustowny, niewielki, monochormatyczny w C338) to rzeczy korespondujące z nowoczesną formą nowych integr, ale sama forma oraz wspomniane wyposażenie w analogowe interfejsy oraz obsługę gramofonu to stare, dobre HiFi. NADowi udało się, z tego co widzę, połączyć i zintegrować to co kluczowe i może teraz spokojnie czekać na reakcję konsumentów. Moim zdaniem, te nowe klamoty idealnie wpisują się w dzisiejsze i przyszłe potrzeby. Ceny? C338 ma kosztować 650 dolarów, model 368 wyceniono na 900, zaś 388 będzie dostępny za 1600 dolarów. Jak widać, przyszłość kosztuje, z drugiej strony takiej integracji dzisiaj, w takiej cenie, nikt nie oferuje…

 

Fotostory IFA 2016

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IFA_Logo_2016_datum_SEP_Versalien_eng-small

Nasza relacja z targów IFA 2016. Starałem się wyłowić najciekawsze rzeczy, przy czym nie zależało mi specjalnie na tym, by wszystko zobaczyć i opisać (w przypadku audio nie było tego niby aż tak dużo, wspominałem że była jedna sala audio/HiFi, na kilkadziesiąt, ale… ile tego audio było wszędzie indziej, oj multum było), raczej koncentrowałem się na wyznaczających nową jakość produktach, pomysłach etc. Właśnie. Sporo rzeczy pokazanych przez producentów było prototypami (jak najlepsze IEMy RHA), wersjami przedprodukcyjnymi (Audeze), a nawet konceptami (taki status pasował jak ulał do niektórych pomysłów Samsunga, LG, a także paru zupełnie nieznanych do tej pory firm, które liczą na wsparcie darczyńców w serwisach crowdfundingowych). Wyciecze po stoiskach towarzyszyła satysfakcja, wynikająca z tego konstatacji, jak często udawało się tu – na HD-Opinie – trafnie opisać trendy, kierunek rozwoju branży. Widać to wyraźnie po zaprezentowanych nowościach, względnie pomysłach, które mają w ciągu najbliższych kilkunastu miesięcy trafić na rynek w formie gotowych wyrobów.

Muzyka jest spoiwem, dźwięk jest spoiwem i to było wyraźnie widać na wielu stoiskach, i tych związanych teoretycznie z obrazem, aplikacjach dla inteligentnego domostwa, rozwiązaniach przeznaczonych dla pojazdów oraz tego, co ma służyć do zachowania dobrej kondycji, zdrowia. Wszędzie przewijał się wątek towarzyszącego w codzienności, w codziennych aktywnościach dźwięku. I chcę tutaj podkreślić, że nie jest to tylko dodatek, a coś co stanowi główny nurt, element ważny, mający swoje ugruntowane miejsce w elektronice konsumenckiej. Ma grać, oczywiście grać z sieci, przy czym to granie ma być inteligentnie dopasowywane do naszego nastroju, AI (bo jesteśmy u progu wprowadzania inteligentnych, samouczących się rozwiązań zarówno na poziomie osobistym, jak i społecznym) ma być kluczowym rozwiązaniem, takim systemem, systemów, mamy słuchać na co przyjdzie nam ochota wszędzie, w każdym miejscu, w którym przyjdzie nam na to ochota. Przy czym widać, że temat lepszej jakości dźwięku, który do niedawna stanowił niszę (niszy), wypływa – widać to po stoiskach, proponowanych produktach nowej generacji, gdzie wsparcie dla wysokiej jakości dźwięku jest standardem, gdzie dbałość o to by dobrze grało jest w centrum uwagi.

Drogie, czy bardzo drogie produkty koegzystują z dużo przystępniejszymi, które jednakowoż pełnymi garściami czerpią z technologii opracowanych na potrzeby high-endu. Co więcej, zmiany jakie się dokonują, takie jak bezprzewodowa transmisja sygnałów audiowizualnych, dostęp do muzyki z sieci za pośrednictwem serwisów, wielostrefowość, łączenie funkcjonalności / integracja w ramach produktów audio wielu kluczowych elementów: interfejs dla systemów AI, aktywność, zdrowie, jedna ze składowych internetu rzeczy tworzą zupełnie nową rzeczywistość dla branży, ogromne wyzwanie, ale jednocześnie ogromną dla niej szansę. To widać, wyraźnie widać, patrząc na to, co dzisiaj wyznacza kierunki, to nad czym się obecnie branża audio koncentruje. Dokanałówki iSine z cyfrowym kablem Cipher, „inteligentne” IEMy Here, zapowiedź LCD-3i (tak, będzie wersja z kablem Cipher do niedawna flagowego modelu ortodynamików), dysponujące własną aplikacją CapTune (patrz tutaj) Sennheisery PXC z docelowo rozbudowanym DSP, będące docelowo kompletnym rozwiązaniem / systemem składającym się ze słuchawek oraz oprogramowania (wraz ze wsparciem dla zewnętrznych front-endów, dla np. MQA?), najnowsze playery Onkyo, Pionka oraz Sony (DAPy ze strumieniowaniem / własnymi modułami LTE, wsparciem dla MQA), dziesiątki strumieniowców stacjonarnych z softwarem pozwalającym na aktualizowanie funkcjonalności co wychodzi na przeciw niezwykle dynamicznym zmianom jakie obserwujemy w segmencie audio – to świetnie obrazujące (co się obecnie dzieje) przykłady produktów, rozwiązań jakie można było zobaczyć w Berlinie. A to tylko (wierzcie mi) niewielki wycinek tego, co nas czeka.

Impulsem (bardzo mocnym) dla nowego jest to, co zaprezentowało 7 września Apple. Tej firmy, tradycyjnie nie ma na targach, na wszelkich możliwych targach branżowych (IFA, CES, MWC etc), ale wpływ tego producenta na kierunki w jakich podąża branża jest przemożny, trudno go pominąć. Bezprzewodowość jest widoczna na każdym kroku, rezygnacja z tego co fizyczne (a nawet zapisane lokalnie, vide streaming) to kolejny etap rozwoju, coś co będzie generowało największe zyski i w efekcie doprowadzi do bardzo radykalnych zmian w całym segmencie elektroniki użytkowej. Zresztą to już widać (liczba propozycji, to na czym się dzisiaj producenci audio koncentrują), a przyszłość wcale nie musi (jak wielu się wydaje) oznaczać rezygnacji z dobrego jakościowo dźwięku. Dobrym tego przykładem była prezentacja (poniżej, w fotorelacji znajdziecie zdjęcia z opisem) systemu Beyerdynamika z Astell&Kern (iriver – to bliska współpraca i kooperacja od chwili pojawienia się nowej marki tj. A&K na rynku) składającego się z prototypowych słuchawek bezprzewodowych ze specjalnie zmodyfikowanym kodekiem aptX HD, nauszników z rozbudowanym systemem DSP opartym na mikroprocesorze, który stanowi całościowo przenośny system audio z możliwością modyfikacji, aktualizacji, poszerzania funkcjonalności. Pamiętacie mój wpis o konferencji Apple, gdzie sporo miejsca poświęciłem AirPodsom, ich nowemu układowi W1 jaki zastosowali nie tylko w tych kontrowersyjnych pchełkach, ale także niemal we wszystkich nowych Beatsach? No właśnie…

Dźwięk wykorzystujący protokół Bluetooth od zawsze tratowany był jako najgorsze możliwe rozwiązanie w aspekcie jakościowym. Od paru lat nie jest to już takie oczywiste, a to, co pokazano na IFA jw. stanowi potwierdzenie, że można mieć system słuchawkowy bez druta, dysponujący możliwościami dźwiękowymi na poziomie zbliżonym do tych, które do tej pory zarezerwowane były dla kabla. Dodajmy do tego możliwości, jakie daje transmisja cyfrowa ze źródła (komputer, handheld) za pośrednictwem cyfrowego kabla z wbudowanym DAC/AMPem (poza nausznikami, IEMy vide iSine) lub całą elektroniką zaszytą w obudowach, nie tylko nausznikowych obudowach, ale także IEMowych (Here, Bagi, AirPodsy, najnowsze wynalazki Samsunga, LG etc). Oczywiście niektórzy (wspomniane produkty Apple, czy Koreańczyków) nie są zainteresowani zaoferowaniem dobrej, czy najwyższej jakości dźwięku. To prawda. Patrząc jednak na poziom cen, spodziewane zyski, to nowe często, gęsto ma jakość wypisaną dużymi czcionkami na obudowach, bo… inaczej, trudno będzie zachęcić klientów, by skusili się na to nowe. I nie jest to tylko czcza gadanina, bo idą za tym bardzo konkretne działania największych z branży (wspomniane DAPy, wspominane MQA, do tego potężny alians Hi-Res Audio zrzeszający praktycznie całą czołówkę branży).

To takie przemyślenia na gorąco, coś co nasuwa się, po obejrzeniu ekspozycji, po rozmowach z przedstawicielami producentów, inżynierami, osobami które „za tym wszystkim stoją”). Poniżej rozbudowywana, czytaj aktualizowana (mamy tego materiału sporo) fotogaleria, prezentująca to co najciekawsze. Na koniec, fajnie że można było dłużej niż wszędzie indziej (przynajmniej takie mam osobiste doświadczenia) posłuchać tego, co prezentowano (stoiska Audeze, Senka – tu Orfeusze przede wszystkim), można było podpiąć swoje źródła i posłuchać dziesiątek ciekawych, często prototypowych konstrukcji (IEMy!), można było wreszcie dowiedzieć się wielu ciekawych informacji bezpośrednio od producentów, inżynierów, osób kompetentnych, które miały wiedzę i chęć odpowiadać na nasze pytania.

Dlatego warto na takie imprezy jeździć, choć IFA to obecnie MYDŁO I POWIDŁO (także ;-) )

PS. Z innej beczki: OLEDOwa sfera LG. Tak, lepiej zalet tej technologii zaprezentować się chyba nie da. Opad szczęki.

PS. 2. Szczególne wyróżnienie dla Sony. Brawo! Drugiego takiego stoiska (wielkiej sali), w którym zaakcentowano jak ważna w życiu człowieka jest muzyka, na targach nie było. Znakomicie zorganizowane, z dużą liczbą stanowisk do słuchania, gdzie dźwięk był najważniejszy. Brawo, brawo, brawo.

» Czytaj dalej

Apple wycina audio jack(a). Lightning & bezdrutowe AirPodsy

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2016-09-07 o 21.36.32

No i stało się. Sama konferencja była niezbyt ekscytująca, przez pierwszą godzinę wiało nudą (oczywiście nie mam nic przeciwko Mario, Pokemonom i tym podobnym rzeczom. Wszystko dla ludzi, ale…). Ciekawa kolejność – najpierw zegarek, potem nowy telefon. Mniejsza. To, co dla nas istotne (i dla całej branży istotne) to rozbrat ze złączem audio jack 3,5mm. iPhone (a wraz z nim reszta handheldowego segmentu) bez jacka to iPhone ze słuchawkami z cyfrowym Lightningiem (tak, to EarPodsy) oraz przejściówką / adapterem dla słuchawek (od dzisiaj) klasycznych. Poza tym wyraźnie zostało to powiedziane, Apple wierzy w świat bezkablowy i taki on ma docelowo być. Są więc nowe AirPodsy, dziwny produkt, który przede wszystkim ma procesor (W1) w sobie zaszyty, nie ma kabli (w ogóle, żadnej smyczy, ale o takich produktach już słyszeliśmy, pisałem o nich nie raz, na IFA były m.in. Here o czym niebawem w relacji), dźwiękowo (coś czuję) to coś zbliżonego do …EarPodsów. Jak wyżej, nazwali to przewidywalnie: AirPods.

Niby EarPodsy

Gra to 5 godzin (tylko), ma etui ładowarkę (pozwalającą podładowywać sukcesywnie pchełki, tak aby dało się je użytkować dobę, tzn. energii w power banku starczy na 25h), nie wymaga żadnego parowania z telefonem, żadnego konfigurowania, nic. Jest apka, robimy w niej łącz i już. Ważne – wygląda to na produkt dla iPhone. Wyłącznie dla iPhone. To pierwszy raz w historii, gdy słuchawki da się używać z określonym (tylko) sprzętem i oprogramowaniem (tylko z iOSem 10, macOSem Sierra oraz watchOS3 – wraz z nimi zadebiutuje rzeczona aplikacja*). Czujniki pozwolą na włączanie / wyłączanie (podczerwieni) gdy słuchawka jest / nie jest w uchu oraz czujnik ruchu. Sterowanie będzie odbywało się wyłącznie za pomocą Siri   (wywołanie glosowego sterowania przez dwukrojone tapnięcie w obudowę), a mikrofony, poza rozmową, będą także działały w połączeniu z systemem wzmacniającym głos użytkownika (rozmowy). Kosztować to ma niemało, bo całe 159 dolarów (w Europie jeszcze drożej). AirPodsy. Podsy. Sporo. Pytanie  co się stanie, gdy którąś z tych słuchawek (one nie mają żadnego patentu utrudniającego wypadanie) utracimy, zgubimy jedną z tych bezdrutowych pchełek? No właśnie, co wtedy? Patrząc na formę (obudowa, sposób aplikacji w uchu) mamy EarPodsy, które jakoś nie słyną z trzymania się stabilnie w uchu. Czas pokaże i zweryfikuje. Może będzie Find My Pods? Kto wie… ;-) Z wygodą też będzie mocno dyskusyjnie, jak to w przypadku EarPodsów ma miejsce.

* konieczna do tego, by pozbawione jakichkolwiek przycisków słuchawki uruchomić (sterowanie via Siri, co na marginesie, ogranicza funkjonalność w związku z brakiem wsparcia językowego dla tej funkcji w wielu regionach)

Mhm, to EarPodsy, tyle że z mikrofonami, bez kabli, bez przycisków (!) z CPU (APU?) & sensorami

Poza tym pokazano także nowe Beatsy: Solo 3 (bezprzewodowe), dokanałowe PowerBeats 3 (sportowe, także bezdrutowe) i zupełnie nowe bezprzewodowe IEMy Beats X (oraz lekko zmod. Studio). Pojawią się też najtańsze nauszne przewodowe Solo EP. Generalnie, jak kabel to Lightning i tego się trzymamy. Nowy, audezowy Cipher (kabel Lightning dla jednej z wersji EL-8 oraz Sine) to ciekawe rozwiązanie, za moment będziemy to mogli gruntownie przetestować. Na razie powiem tak: wyprowadzenie wzmacniacza z DACzkiem poza obudowę telefonu nie jest w żaden konkretny sposób powiązane z chęcią uzyskania lepszej jakości (tzn. parametry takich adapterów / kabli będą zazwyczaj mocno Lo-Fi), to względy konstrukcyjne, z audio nie mające nic wspólnego. Ta dodatkowa przestrzeń, to między innymi na powiększenie baterii (stąd zapewne te 2-3h więcej w nowych 7-mkach) oraz zapewnienie odporności w środowisku wodnym. Tak to wygląda w przypadku Apple. Odnośnie Audeze, wypowiem się, jak dłużej niż chwilę potestuję ten wynalazek (Cipher). Aha, jeszcze jedno, sterowanie u Apple od teraz to domena RemoteTalk (głosowo, powiązane z opisaną powyżej integracją z Siri).

Wow (nie, jednak nie)

Nowy iPhone ma głośniki stereo (wiecie, na obu krańcach, coś co konkurencja… mniejsza). Audio jacek został uznany za przeżytek, za coś zbędnego. Teraz albo ma być bezdrutowo, albo nasz cyfrowy transport (nowy telefon) ma zera & jedynki przesłać na coś co wisi na odpowiednim, cyfrowym kablu. Rzecz jasna od dawna możemy sobie w ten sposób (często, gęsto) poprawić jakość dźwięku na zewnętrznym DACzku, przy czym teraz będzie to jedyna opcja połączenia, co oznacza duże zmiany dla branży: wzrost sprzedaży (co już się dokonuje) w bezprzewodowym segmencie słuchawkowym, zupełnie nowe produkty (Lightning, pewnie niebawem USB(C – ? Tego chce m.in. Intel) oraz takie słuchawki, które łączą różne funkcjonalności, tj. monitoring saktywności, interfejs dla inteligentnego asystenta, dostosowanie do zmian środowiskowych etc.). Warto sprawdzić czym są te nowe, bezprzewodowe jabłkowynalazki. Sprawdzimy na HD-Opinie. Niewykluczone, że jako jedni z pierwszych w Polsce.  To będzie do pewnego stopnia wyznacznik tego, co niebawem zaleje rynek. Tego możemy być raczej pewni.

To kluczowy element (przynajmniej tak wynika z zaprezentowanych przez Apple rycin). O samych przetwornikach (to co gra) ani mru, mru. IMHO to EarPodsy, tyle że bez kabla i drogie

A tak to ma wyglądać po założeniu (ciekawe ile ważą i – jak wspominałem w tekście – jak tam ze stabilnością?)

» Czytaj dalej

Audeze wprowadza pierwsze ortodynamiczne IEMy

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ADZ_Stage3_Section_iSINE_Video_Posterframe

Nie, to nie żart, choć te słuchawki zakwalifikowane przez Audeze jako In-Ear-Monitor z oczywistych względów nie mogą być małe. Nie ma możliwości zminiaturyzowania układu planarnego do rozmiarów typowej dokanałówki. Tak czy inaczej, to co udało się osiągnąć robi wrażenie. Nowe modele z rodziny Sine (to produkty domyślnie masowe, tańsze, life-stylowe w ofercie amerykańskiego producenta), bo mówimy o dwóch ortodynamicznych IEMach otwierają nowy rozdział na rynku, ciekawe czy inni producenci słuchawek planarnych opracują podobne modele (mam tu na myśli głównie HiFiMANa)?

iSine 20

Nowe iSine 10 oraz iSine 20 (o których informacje, jakie pierwszy portal, zamieścił mainstreamowy The Verge – znamienne) są już dostępne w przedsprzedaży (sprzedaż od października). Kosztują odpowiednio 399 oraz 599 dolarów. To nie mało, biorąc pod uwagę średnią cenę dokanałówek, natomiast patrząc na kwoty jakie trzeba przeznaczyć na zakup ortodynamików to „entry-level” (szczególnie w przypadku 10-ki). Aby wyróżnić i podkreślić wyjątkowość tytułowych produktów w nazwie pojawiła się literka i. Tak to opisuje producent, ale ja widzę tu zupełnie inne wytłumaczenie (również marketingowe, ale inne właśnie). To „i” koresponduje  cyfrowym kablem Cipher. Opisywaliśmy tę nowość przedstawiając „cyfrowy” model EL-8 (nasz test obu modeli: otwartego i zamkniętego tych słuchawek znajdziecie tutaj). To kabel Lightning z wbudowanym wzmacniaczem oraz DACzkiem. Oczywiście wszystko z myślą o Jabłku. Cóż, nieprzypadkowo termin premiery koresponduje z wejściem na rynek pozbawionych jacka, nowych iPhonów. 

Można zastosować opcjonalnie kabelek analogowy, w przypadku iSine 10 nie powinno być problemu z wysterowaniem, natomiast droższy model połączyłbym jednak z jakimś zew. wzmacniaczem / ampdakiem, w sytuacji gdy zamiast iPhone w roli źródła, byłby jakiś inny smartfon, co w oczywisty sposób wykluczałoby użycie Ciphera. W przypadku 20-ek mamy impedancję na poziomie 24 ohmów – a to dużo jak na IEMy, to także nie mało w przypadku mobilnych słuchawek generalnie. iSine 10-ki ten parametr mają na poziomie 16 ohmów.

iSine 10

Kluczowym elementem jest tutaj 30mm membrana, która jest najmniejszą tego typu membraną (ultracienką) jaką opracowano do tej pory. Pojedyncza słuchawka waży 10g., co jest sporym osiągnięciem miniaturyzującym cały układ (wielkość, waga). Dwie, bez kabla to 20g. co wraz z wokółuszną aplikacją (pałąk) powinno zapewnić odpowiednią wygodę. Oczywiście słuchawki nie wyglądają jak typowe IEMy, nazwałbym je raczej modelami nausznymi w szczątkowej formie ;-) z aplikacją dokanałową  (tu jest jak w dokanałówkach, tzn. mamy miękkie aplikatory silikonowe). THD jest na poziomie poniżej 0,1% przy wysokim poziomie natężenia dźwięku. Maksymalnie słuchawki mogą przyjąć 3W (czytaj, można je swobodnie wykorzystać w stacjonarnym torze!), zakres częstotliwości od 10Hz do 50kHz (no, no ciekawe, ciekawe: będzie zatem rów mariański (basior), dodatkowo wielce detaliczna góra?). Aha, no i szalenie ciekawe jest jak taki układ zachowa się na wynos. W końcu to otwarta konstrukcja, przy czym dokanałowa aplikacja powinna skutecznie odseparować nas od otoczenia. Co jednak z otoczeniem? No właśnie.

A tak to wygląda konkretnie wygląda…

Jak tylko się pojawią, postaramy się odpowiedzieć na powyższe pytania :)

» Czytaj dalej

Słuchawki Meze 99 Classics – pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Meze tyt

O tych słuchawkach sporo dobrego napisano. Co konkretnie? Ano, że rewelacja, że za tę cenę to absolutny unikat, że świetnie wykonane, że takie gdyby zamiast Rumunii była np. Francja to trzeba by wydać znacznie więcej. Tak, faktycznie jak napisałem wczoraj na profilu palce lizać, choć to nie jest moja estetyka do końca (tzw. projekt plastyczny), ale jakość wykonania, materiały… od razu widać, że w pewnych lokalizacjach (naszej nie wyłączając) da się zrobić coś na poziomie mocno wyśrubowanym, jednocześnie nie żądając za to fortuny. Meze 99 pojawiły się nagle i mocno zmieszały na rynku mobilnych nauszników, stając się z automatu alternatywą dla często dużo droższych modeli głównie zachodniej konkurencji (tej utytułowanej, ceniącej się, znanej). No a tu nagle, znienacka takie coś. Nie to, że te słuchawki są bez wad (dziwne, że na wiele rzeczy recenzenci w Polsce nie zwrócili uwagi – nadrobimy te niedociągnięcia w opisie/ocenie Meze), bo jest co poprawiać, ale poziom jaki udało się osiągnąć nowicjuszowi w branży doprawdy imponuje. Materiały, jakość montażu, dołączone akcesoria, ergonomia (z zastrzeżeniami, ale jednak – o czym poniżej) oraz kompetencje brzmieniowe tych nauszników to nie jest żadna średnia, to ekstraklasa, czołówka. To przykład na to, że audio ogólnie nie musi być od, nie musi być elitarne (w sensie finansowym), niedostępne dla mas. Tytułowe 99-ki pokazują, że można dzisiaj bez wysiłku dostać coś, co mocno komplikuje życie wymienionym wcześniej znanym, utytułowanym, ceniącym się etc. Mocno.

Zacznę od tego, co najważniejsze, bo też jest o czym pisać i czym się zachwycać. Te słuchawki mają dwie szczególne cechy, które je wyróżniają, ale też coś co ogólnie je definiuje: prezentują dźwięk w taki sposób, że doprawdy tylko ktoś z poważną wadą słuchu mógłby wzruszyć ramionami. Inaczej: nie pozostawiają obojętnym nikogo, kto je założy i to w pozytywnym znaczeniu, to znaczy angażują, wciągają i trzymają w objęciach przyjemności aż do chwili, gdy ktoś nas kopnie w kostkę, prześwięci ścierką, brutalnie przerywając oderwanie od rzeczywistości podtrzymywane przez kolejne odtwarzane albumy, playlisty, utwory. Infekują. Dwie cechy to po pierwsze bas, basior, bassss, który będzie nie tylko ucztą dla każdego rasowego basshead-a ;-) , ale którego wyjątkowo namacalną obecność (bez zakłócania czegokolwiek – od razu uprzedzę, bo tu nie jest bas zamiast, tylko bas oraz) doceni każdy chyba, nawet jeżeli gustuje w spokojnych, dalekich od wywoływania niezdrowych emocji na dole ;-) dźwiękach. Dlaczego tak? Ano dlatego, że mamy tutaj nie tylko bas wielowarstwowy, nie tylko mięsisty, namacalny, nie tylko obfity, ale także (i to jest coś, co robi) wielowymiarowy, gdzie mamy to zejście odczuwalne cały jestestwem, mamy bryły, mamy faktury, plany… z tym wiąże się ta druga cecha wyróżniająca opisywane nauszniki. Przestrzeń. Wymiar. Holo wręcz. Słuchawki mają swoje fizyczne ograniczenia, trudno od nich wymagać takich wrażeń, jakie dostarczają dobre zestawy głośnikowe. To różne światy, bardzo odmienna kreacja właśnie, a może nawet przede wszystkim w zakresie sceny, przestrzeni, głębi. Meze potrafią w tym względzie więcej niż bardzo przecież kompetentne w tej dziedzinie Momentum. Idą dalej, ba, idą w kierunku do tej pory zarezerwowanym przez (generalizuje) ortodynamiki (których specjalnością jest m.in. uwolnienie nas od grania w czaszce, od grania w linii, jednowymiarowego) oraz elektrostaty. Powiem szczerze, że to jedyne takie dynamiczne konstrukcje, jakie do tej pory miałem okazję zakładać na głowę, które potrafią tak kreować przestrzeń, reprodukować wielowymiarowo scenę. Powiem więcej, to granie kojarzy mi się z monitorami bliskiego pola, z bardzo intensywnym wieloplanowym graniem (przy czym, mamy tutaj ten kapitalny bas, który w monitorkach albo szczupły, albo jedynie zaakcentowany właściwie, ale bez tego wszystkiego o czym powyżej była mowa). I to wszystko osiągnięte za pomocą przetworników z półki, bo producent jeszcze (albo w ogóle, bo nie wiem czy ma takie ambicje) nie oferuje swoich przetworników, te bierze z rynku i dostosowuje do swojego projektu. Strojenie? Zapewne. Materiały? Niewykluczone. Odpowiednia konstrukcja muszli? Na to wygląda. Efekt jest potwierdzeniem, że za tym wszystkim stoi ktoś, kto się na tym zna, ktoś, kto słucha, mierzy, wie i wykorzystuje swoje umiejętności do stworzenia udanych (bardzo) słuchawek.

Nie, to nie jest produkt za wiele tysięcy, tylko za niecałe tysiąc pięćset

No dobrze, takie mam pierwsze wrażenia odnośnie brzmienia. Jest też parę rzeczy, które (nie wchodząc w co słyszę, bo tutaj jest bardzo, bardzo dobrze) bym poprawił i które ewidentnie są do przemyślenia i skorygowania. Po pierwsze nie wiedzieć czemu kabelek z pilotem pozbawiono funkcji korygowania natężenia dźwięku. To dziwne, bo ma mikrofon, jest trzypinowy, pozwala na sterowanie nie tylko w zakresie odtwarzaj / pauzuj, ale także wybierz następny, albo cofnij do poprzedniego utworu. Po drugie ten pilot jest niewygodnie (bardzo wysoko) umieszczony. Utrudnia to sterowanie, choć ma też aspekt pozytywny odnośnie jakości rozmów… mikrofon jest bardzo dobrej jakości, a do tego umiejscowiony jw. bardzo blisko twarzy. Tak czy inaczej trzeba wysoko unosić rękę, co nie jest wygodne. Aha przycisk jest długi, ale reaguje w jednym miejscu tylko, co też nie ułatwia obsługi. Sam przewód odznacza się efektem mikrofonowania. To poważna wada, ale – jak się okazuje w trakcie użytkowania – nie tak dokuczliwa, jak to zazwyczaj bywa. Kabel ociera się o ubranie i to przenosi się na słuchawki (gdy nie odtwarzamy), natomiast po uruchomieniu odtwarzania (o dziwo) nie odczuwamy specjalnie dolegliwości ze strony kabelka. W komplecie jest też dłuższy, prawie 3 metrowy przewód do łączenia słuchawek ze stacjonarnym torem. Wykonanie, materiały, wtyki – wszystko na bardzo wysokim poziomie. Dla niektórych wadą będzie poprowadzenie przewodów do obu muszli oddzielnie (co może przeszkadzać w przypadku mobilnych, a takimi z założenia są Meze, słuchawek), ja tego tak nie oceniam, ale już bardzo długie wejścia / porty w muszlach dla zastosowanych przez producenta jacków to gotowa recepta na uniemożliwienie jakiegoś rekablingu, zmiany okablowania firmowego na inne. Po drugie na samych słuchawkach próżno szukać poznaczeń kanałów. To dziwne. Kabelki wyraźnie oznakowano, zaś same nauszniki zostały pozbawione jakichkolwiek oznaczeń. Instrukcja (lakoniczno-skrótowa) niczego w tej materii nie wyjaśnia, a wręcz jeszcze gmatwa sprawę i powoduje konfuzję – jak to do diabła połączyć?  Są zdaje się symetryczne, jednak dla naszego (lepszego ;-) ) samopoczucia, producent powinien nas albo poinformować, że „who cares”, albo stosowne oznaczenia umieścić na pałąku, muszli... Po trzecie 40 mm przetworniki z dopasowanymi (niewielkimi) padami to nauszne, a nie wokółuszne słuchawki. Tymczasem producent sugeruje, coś zgoła innego. Mam niewielkie małżowiny raczej, przylegające a mimo to jest na styk, zazwyczaj będzie „poza zakresem”. To zamknięta konstrukcja, niby więc izoluje dobrze, ale ze względu na to co powyżej może być z tą izolacją różnie.

Poza tym ergonomia stoi na dobrym poziomie, bo lekkie, bo dobrze leżą, nie cisną, dość wygodne są i do długiego słuchania generalnie się nadają. Takie mam wrażenia po pierwszych nastu godzinach słuchania (praktycznie nie zdejmuje ich z głowy). Dobrze to świadczy o ogólnej wygodzie, o tym że to nie są słuchawki na szybką sesję, że można z nimi udać się w długą podróż po dźwiękach i – biorąc pod uwagę walory brzmieniowe – będzie to bardzo przyjemne i wciągające doświadczenie. Za mniej niż 1500 złotych można zatem wyposażyć się w coś, co wygląda mi na „mogę z tym żyć”. Nieźle! Pozostaje sprawdzić, czy ten bardzo pozytywny w odbiorze, pierwszy efekt „wow” się utrzyma i jeszcze pogłębi. Sprawdzę Meze na wszystkich stacjonarnych wzmakach jakie akurat mamy na stanie, sprawdzę też z HA-2, sprawdzę na przekrojowym repertuarze (było eklektycznie, zróżnicowane granie, ale testuję od niedawna, warto więc maksymalnie rozszerzyć dobór, aby potwierdzić uniwersalność jaka majaczy na horyzoncie).

I jeszcze jedna uwaga na wstępie. To niezwykle efektywna konstrukcja, którą bez problemu napędzi przykładowo wyjście audio z iPada Mini (a to naprawdę coś, bo w iPadach, a szczególnie modelu który wykorzystuje do testowania możliwości złącza słuchawkowego są skromne, wg. mnie na dużo niższym poziomie, od tego, co znajdziemy w tym zakresie w iPhone. Można będzie zatem wpiąć te słuchawki do dowolnego źródła mobilnego bez obaw, że będzie „za mało”, bezpośrednio podłączyć, nie bawiąc się w dodatkowe, zew. wzmacniacze. Tutaj naprawdę tego nie potrzebujemy, co więcej na poziomie 80/5 na rzeczonym iPadzie było już naprawdę bardzo głośnio (za nawet). Na iPadzie, na którym zazwyczaj skala mi się kończy i chciałoby się więcej w prawo, ale już się nie da.

Poniżej, tradycyjnie, galeria z opisem:

» Czytaj dalej

Cyfrowa centralka jak się patrzy. I nie tylko… recenzja ADLa Stratos

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ADL Stratos_tyt

Lubię rozwiązania zintegrowane. Kompaktowe. Wszystko w jednym. Tak, przemawia do mnie wygoda korzystania z jednej, a nie kilku skrzynek, brak konieczności mnożenia bytów, brak kablekologii stosowanej, elegancja czegoś w liczbie pojedynczej. To ma sens, często ma sens od strony nie tylko ergonomii, kwestii użytkowych, a tego co najważniejsze… od strony jakościowej, brzmieniowej. Ktoś tu się zaraz obruszy i powie: jak to! Co on gada! Prawdziwie audiofilski zestaw to dwie końcówki, jakieś pre i jeszcze ze trzy inne skrzynki realizujące (na poziomie 10 000+) wizję hajendu w pałacu. Ok. Można i tak, można na postawach antywibracyjnych, na stoliku za kolejną dychę ustawić „pod sam kurek” klamotów w cenie dobrej klasy auta i więcej. Można to zrobić, tylko czy to na pewno droga do osiągnięcia właściwego rezultatu (czytaj: naszego dobrego samopoczucia po wciśnięciu przycisku play)? No właśnie, to dobre pytanie, bo liczba zmiennych, komplikacja toru, albo – inaczej – efekt, który można równie dobrze (tak, dla niektórych to gotowy powód do obrazy majestatu i wyrzucenia z grona znajomych – przerabiałem) osiągnąć w zupełnie innym budżecie, w zupełnie inny sposób. Ktoś kiedyś nawet posunął się do stwierdzenia (producent, biznesmen?), że wszystko co tańsze, wszystko co integrujące parę funkcji z definicji jest ułomne, gorsze etc. No, na pewno gorsze, bo kupi taki jeden z drugim coś takiego, zaoszczędzi kilka zer na rachunku i co? Najlepiej zastosować więc starą, dobrą zasadę totalnego przegięcia w ocenach, przesady i całkowitego nie liczenia się z właściwymi proporcjami (pamiętacie? W high-nedzie przyrost promilowy kosztuje te dziesiątki tysięcy złotych, minimalny, NIE TAKI CO PRZENOSI GÓRY).

Piszę o tym wszystkim nie bez przyczyny. Testowany przez nas ADL Stratos to jedno z urządzeń typu „wszystko w jednym”, produktów które do niedawna (integracja źródeł analgowych z cyfrowymi plus słuchawki) stanowiły rzadkość, dzisiaj zaś są czymś mocno rozpowszechnionym, choć – co ciekawe – zazwyczaj pojawiającym się w ofercie, nazwijmy to, rozsądnie wyceniających swoje produkty, marek. To dziwne, bo przecież nieliczne, bardzo, bardzo drogie klamoty, realizujące koncepcję wszystko w jednym, są – no właśnie – jakościowo bez zarzutu, są na piedestale, na samym szczycie. Są jednak bardzo nieliczne, a w high-endach króluje rozpasanie – jak coś, to najlepiej w stereo, jak jeszcze coś to najlepiej z dodatkowym tabunem akcesoriów wszelkiej maści (tak, takich z gatunku audio voodoo), a na rachunku mnożą się te cyfry i mnożą, bo przecież każdy klamot to te platyny, ciosane obudowy, stożki, płaty i jeszcze podatek od marki oraz od nie zawsze (delikatnie rzecz ujmując) know-how (tajemnego dodajmy nierzadko bardzo).

Spotkałem się wielokrotnie z sytuacją, gdzie grały cyferki, gdzie było to tak ewidentne, tak bezwstydne, że nie było sensu nawet rozpoczynać dyskusji, bo wynik jw. był z góry przesądzony. Dopatrywanie się w takich okolicznościach wpływu (gigantycznego dodajmy, co samo w sobie jest śmieszne i nielogiczne) na brzmienie (zasadniczych, oczywistych, od razu zauważalnych) różnych dodatków, podstawek (pod druty za kilkanaście tysięcy za metr, przecież da się jeszcze bardziej, no da się), audiofilskich kabli LAN itp to jest zwykła bujda na resorach, obraza inteligencji. Patrzę na to z zażenowaniem, bo widzę, że wiele w dzisiejszym audio kuglarstwa, więcej niż kiedyś, bo kto się dobrze zna na IT (pewnie garstka – zresztą ta garstka jest bezprzykładnie atakowana przez nawiedzonych, którzy słyszą wpływ skrętki na kolumnach/słuchawkach), kto się orientuje w bardzo skomplikowanej materii, jaką jest komputerowe audio (bo takie dzisiaj ono jest i takie ono będzie)? Sam high-end jest specyficzny, nie ma co kruszyć kopii, ale ten high-end z jego finansowym odlotem (pamiętacie – promile!) coraz częściej rzutuje (podejście!) na cały rynek, na wszystkie jego segmenty. Ułatwia taką sytuację zwykła niewiedza, czasami ignorancja nas samych, klientów, dajemy się naciągnąć na rzeczy, które całkowicie rozmijają się ze zdrowym rozsądkiem.

W komputerowym audio bardzo o to łatwo, wystarczy podkręcić potencjometr bullshit maksymalnie w prawo i już – mamy coś, co daje niebiańską rozkosz w bliżej nieokreślony sposób (midichloriany, to pewnie to, dlatego można to tylko na ucho stwierdzić i dać wiarę, ale do tego potrzeba jeszcze – wiecie – mocy). I tak system za sto kilkadziesiąt tysięcy w zaadaptowanej komorze akustycznej nie musi zabrzmieć lepiej od sprzętu za ułamek kwoty, jaką właściciel przeznaczył na wunderwaffe. To – zresztą – było na szczęście otrzeźwiające i pozytywne dla właściciela, bo w odróżnieniu od obrażalskich, stwierdził że ok, że to coś w pewnych aspektach lepsze od tego, co ma (za te duże cyferki) i chyba musi przemyśleć parę rzeczy na nowo. Fajnie. Problemem publikującego, a nawet (zgroza) tylko wygłaszającego (publicznie) swoje opinie / wątpliwości, jest cokolwiek nieprzyjazne, żeby nie powiedzieć wprost – wrogie – nastawienie tych, którzy mają swoje midichloriany w ilości (liczbie?) wystarczającej, by wystrzeliły im ze złotych (50-60 letnich nierzadko …żeby nie było powoli zbliżam się) uszu, bo co to dla nich, osłuchanych ze słuchem absolutnym, co się upływowi czasu nie kłania.

Czytacie to i zastanawiacie się – no dobrze, ale o co mu chodzi, jakiś gorszy dzień, lewą nogą wstał, ki czort? Może i wstał nie tak, może i nastrój nie ten, ale powyższe koresponduje z treścią recenzji Stratosa, bo właśnie ten niewielki klamot (o bardzo dużych możliwościach) był czymś, co zmieniło percepcję, postrzeganie u znajomego (najlepsze, że ów znajomy nie tylko nie zgodził się, ale kategorycznie zabronił ujawniać kto, na czym i w jakich okolicznościach – szanuję to i się stosuję, informując tylko i aż o samym fakcie, bez podawania szczegółów) i chwała mu za to, bo sam się zastanawiałem jak podejść do tego tekstu bez wywoływania wśród znajomych awantury pt. ale co ty piszesz, niepoważny jesteś, przecież to nie może być poziom (bla, bla, bla). Także ten, wiecie już chyba o co mniej więcej chodzi. ADL Stratos. Centralka, wszystko w jednym, taki niepozorny klamocik, wyceniony tak, że poszczególne części składowe dostajecie w budżetowych ramach, a właściwie, to wróć… część dostajecie gratis, jeżeli miałbym w sposób sprawiedliwy ocenić koszt-efekt to trafia się dzisiaj na pierwszą stronę niezła okazja i powiem Wam, że takie skrzynki ZAWSZE będą u mnie mile widziane. Rozsądny budżet. Wyjątkowa funkcjonalność. Brzmienie nie licujące z metką. Oferenci & entuzjaści „koralików” w cenach platyny mogą wygarnąć swoje frustracje, oflagować się i w ogóle dalej nie czytać, uznając że przecież zintegrowane, tanie to, azaliż więc do czterech liter – proszę bardzo – na górze w zakładce krzyżyk i już cztery litery nie bolą, tematu nie ma. No. Resztę zapraszam na małe co nieco ze Stratosem w roli głównej:

» Czytaj dalej