LogowanieZarejestruj się
News

Sennheiser Momentum Wireless (over-ear) …zapowiedź, pierwsze wrażenia!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum BT_1

Te słuchawki są niesamowite! Nie są tanie, wręcz drogie (1899 i nie jest to historyczna data, zapowiadająca nadejście XXw ;) ), ale patrząc na nie przez pryzmat wygody, brzmienia, konstrukcji (materiałów) oraz zastosowanych przez Niemców technologii nie widzę drugiego takiego produktu na rynku. Wcześniej pisałem o eksperymentach z bezprzewodowym podpinaniem wokółusznych Momentum pierwszej generacji do handheldów za pomocą modułu Bluetooth Saturn. Grało to świetnie. Tutaj jest jeszcze lepiej, co więcej, na to lepiej składa się kilka kluczowych cech jakimi powinny odznaczać się perfekcyjne słuchawki na wynos. Momentum Wireless są takimi słuchawkami. Tu każdy szczegół konstrukcji, każdy patent ma na celu zapewnienie maksymalnego poziomu komfortu, wygody, mobilności oraz wytrzymałości. Nic nie jest tu przypadkowe, niedopracowane, takie „prawie”. Nic. Jest to produkt, który jest kwintesencją postępu jaki dokonał się na przestrzeni kilku ostatnich lat w takich zakresach jak: bezprzewodowa transmisja dźwięku, technologie pozwalające na redukcje odgłosów z zewnątrz, nowe energooszczędne  układy maksymalizujące czas działania urządzeń pracujących na baterii. Każdy z tych – kluczowych – elementów jest w nowych Sennheiserach „naj”. Patrząc na cały bezprzewodowy segment, mogę powiedzieć, że poza topowymi, radiowymi słuchawkami (zresztą też od Sennheisera), które kosztowały swego czasu krocie, wspomnianym eksperymentem (Momentum mk1 + Saturn) żadna słuchawka bez kabla nie zagrała w ten sposób. Żadna. Miałem sposobność zapoznać się z wieloma konstrukcjami, w tym od takich specjalistów jak AKG, czy Beyerdynamica (bardzo dobre, ale nie perfekcyjne, RSX700… podobnie jak Senki, radiowe) i żadne nie zawładnęły mną w taki sposób, jak opisywane Momentum.

Jakość wykonania jest perfekcyjna. Mamy aluminium, mamy stal, skórę, wszystko w najlepszym gatunku, wszystko idealnie spasowane. Sterowanie z prawej muszli to subtelne, a jednocześnie precyzyjne i wytrzymałe przyciski oraz przełączniki. Wszystko chodzi jak, nie przymierzając, w szwajcarskim zegarku, zmiana dźwięku następuje w krokach (przełącznik przód / tył), wita nas żeński głos, informując jednocześnie o sparowaniu ze źródłem. Takoż miła pani żegna nas, choć to akurat następuje dopiero po 22 godzinach ciągłego słuchania (sprawdziłem – nie przesadzają, faktycznie mamy rekord czasu pracy wśród bezprzewodowych nauszników). To taki smaczek, ale równocześnie coś, co podkreśla z jakim produktem mamy do czynienia. Z wyjątkowym. Mechanizm składania to metalowe zawiasy, które wyglądają na takie obliczone na 100 lat działania, po złożeniu muszli mamy ultrakompaktową rzecz, do umieszczenia w miękkim, atłasowym nosidełku. Do tego zamszowe etui, z siatkowym schowkiem na kabel USB do ładowania oraz przewód min jack – jack do ewentualnego połączenia „na drucie”. Ekskluzywnie. Sam pałąk jest niebywale elastyczny, można go wyginać dowolnie, bez obawy o złamanie, uszkodzenie.

Opisywane słuchawki to najnowsza wersja Momentum (2.0), z dużymi, powiększonymi muszlami, wyprofilowanymi anatomicznie, skórzanymi nausznicami, obejmującymi tym razem całe ucho, nawet to w rozmiarze L czy XL ;-) Na prawej muszli znajdziemy duży grill kryjący dwa, wysokiej klasy mikrofony, jakość rozmów wg. mnie deklasuje każdą słuchawkę BT, może poza Voyagerem Pro (znakomity produkt btw). Aktywny system NoiseGuard działa nie gorzej niż wzorcowe opracowania Bose (będzie recenzja QC25, które są najlepszym modelem słuchawek bezprzewodowych Amerykanów, świetnym od strony dźwiękowej, jak i systemu odcinającego nas od świata zewnętrznego). O wpływie na brzmienie tego typu technologii przeczytacie w samej recenzji, można ten wpływ bardzo dokładnie sobie porównać podpinając bezprzewodowe Momentum kablem do źródła… istnieje wtedy możliwość wyłączenia NoiseGuard. Same słuchawki dobrze izolują, system pozwala – podobnie jak w przypadku Bose – na niemalże całkowitą eliminację tego co na zewnątrz. Pamiętam, że podobne wrażenia oferowała wcześniej Audio Technica w swojej linii topowych, mobilnych nauszników, jakie było mi dane przesłuchać na pokazie dwa lata temu w Warszawie (na AudioShow). Całkowita cisza.

Jednak najważniejsza wg. mnie, odpowiedzialna za jakość brzmienia technologia (poza rzecz jasna fantastycznymi przetwornikami), to moduł transmisji oparty na najnowszym układzie Bluetooth z kodekiem aptX z ultraniskim poziomem opóźnień. Raz, że mamy do czynienia z transferem zbliżonym do tego, jaki oferuje płyta CD (około 1300 kbps, w przypadku bezstratnych formatów skompresowanych, tj. ALAC/FLAC bitrate oscyluje wokół 800-1200 kbps właśnie), dwa – opóźnienia są dużo niższe niż we wcześniejszych wariantach tej technologii (aptX) i nie wynoszą 100 czy 50ms, a przyzwoite 20-30ms, przy czym Sennheiser w białej księdze wspomina o wsparciu dla tzw. loseless aptX, o „true HiFi” (poziom dynamiki 120db, zakres do 20kHz, odtwarzanie materiału 24bit/96kHz), co oznacza, że sam proces dekodowania odbywa się z wyjątkowo niskim poziomem opóźnień (1-2ms). Powiem tak, korzystając z komputera (patrz obrazek z wyjaśnieniem jak to uruchomić pod MacOSem) z załączonym kodekiem aptX, odtwarzając materiał bezstratny, w tym także hi-res, dostaję brzmienie o jakości referencyjnej, jest tak dobre, że w ślepym odsłuchu miałbym spore problemy ze wskazaniem czy gramy z kabla czy bez. Same Momentum grają równie angażująco jak model przewodowy pierwszej generacji, ale są od poprzedników (jeszcze) lepsze. To niewielkie, ale wyczuwalne zmiany, które całościowo dają coś, z czym naprawdę trudno się rozstać. Na marginesie, ciekawe czy Apple w końcu zmądrzeje i przestanie ograniczać BT w swoich handheldach, dając m.in. obsługę kodeka gwarantującego dużo lepsze brzmienie (od A2DP), bo te 256kbps AAC to wielki, jakościowy kompromis.

Są takie produkty audio, które po odpaleniu dowolnej muzyki, nawet tej niekoniecznie przez nas kochanej i poważanej, totalnie biorą nas w niewolę. To sytuacja w której każdy dobrze zrealizowany album brzmi świetnie, gdzie chce się więcej i więcej, kiedy można słuchać w kółko tego samego bez znużenia, z wypiekami na twarzy. Tak, wiem jak to wygląda, wygląda niepoważnie, wygląda na brak dystansu, na bezkrytyczny zachwyt. Nic nie poradzę, że zakładając te słuchawki na uszy, nie chcę ich już z uszu zdejmować. Muzyka słuchana za ich pośrednictwem to zwielokrotniona przyjemność płynąca z obcowania z tym, co kochamy, to prawdziwy narkotyk. Od paru dni jestem w transie, słucham muzyki właściwie wyłącznie w zestawieniu NAS-MacBook-Momentum BT i nie mogę przestać. Nie będę rozwodził się nad poszczególnymi aspektami (to zostawię na artykuł), powiem tylko tyle – tutaj niczego się nie analizuje, tutaj się po prostu słucha, w pełni się w to słuchanie angażuje, te słuchawki to narzędzie do wywoływania silnych emocji, coś mocno uzależniającego. Uwielbiam słuchać muzyki za pośrednictwem Audeze, ale muszę w tym celu odpalić całą maszynerię, muszę pogodzić się z wagą, z brakiem swobody, z ciężkim kablem. Tutaj mam prostą, szybką drogę do odjazdu, do odlotu! Niesamowite…

Poniżej rozbudowana fotogaleria, prezentująca tytułowe słuchawki (wraz z opisem konfiguracji pod MacOSem)

» Czytaj dalej

Odtwarzacz osobisty Calyx M… M jak mobile? Nasz test

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-02-27 o 11.41.07

Mobilne źródło inaczej? Calyx M to nietypowy odtwarzacz, nietypowy bo w odróżnieniu od wcześniej przetestowanych DAPów, sprzęt w którym wszystko postawiono na jedną kartę. Brzmi intrygująco? Urządzenie prezentuje się bardzo okazale, jednak zaraz po wyjęciu z pudełka zdajemy sobie sprawę, że nie jest to sprzęt stricte przenośny. Gabaryty, waga tego odtwarzacza są… rekordowe, jest duży, jest ciężki, dodatkowo – o czym przeczytacie poniżej – za długo (na wynos) sobie nie pogramy. I tutaj mógłbym zacząć lamentować, jaki to niedopracowany produkt, skrytykować Koreańczyków za mankamenty tej konstrukcji, które w dużej mierze przekreślają jego mobilne zastosowanie, czy może precyzyjniej, bardzo rzecz utrudniają, komplikują. Mógłbym. Tyle, że ten DAP jest w pewnym sensie wyjątkowy i w 100% bezkompromisowy. Na pierwszym miejscu stoi tutaj dźwięk, brzmienie, możliwości soniczne, umiejętność napędzenia DOWOLNYCH słuchawek, nie wyłączając ortodynamików, także tych najtrudniejszych do wysterowania.

W tym szaleństwie, moi drodzy, jest metoda, bo podobnie jak w przypadku HiFiMANa (który nie grzeszy ani długością czasu odtwarzania, ani kompaktowością (duży klocek), ani ergonomią obsługi) dokonano określonego wyboru. Ten player został stworzony po to, by wyjść do ogrodu, usiąść wygodnie na kanapie, inaczej – umiejscowić się w dowolnym miejscu w domu, z dowolnymi słuchawkami, wpiętymi do wyjścia i słuchać, słuchać tak długo, jak długo pozwala wbudowana bateria… wystarczająco, w ramach jednej, długiej sesji. Tyle. Można Calyksa M użyć także w roli komputerowego przetwornika i jest to jak najbardziej właściwe podejście, bo jest to idealny partner dla laptopa, tworząc high-endowy zestaw biurowo-gabinetowy… jeżeli ktoś ma możliwość słuchania muzyki w pracy, to autonomiczne granie oraz takie, właśnie, z komputera idealnie będą tutaj pasować.

Natomiast generalnie, na wstępie przestrzegam – to nie jest przenośny odtwarzacz do noszenia na co dzień, do takiego klasycznego grania na wynos. Jest za duży, za krótko gra na baterii, poza tym jego potencjał tkwi w możliwości podłączenia takich LCD-3, HD-6xx/8xx i tutaj tkwi potencjał, przewaga nad innymi DAPami. Rzecz jasna nikt o zdrowych zmysłach nie weźmie ze sobą do lasu, na spacer, nad morze takich słuchawek. To niedorzeczne. Ale właśnie nie chodzi tutaj o to takie korzystanie z Calyksa, bycie wyrafinowanym zamiennikiem dla iPoda. Nie. To sprzęt do czegoś innego, sprzęt który zadziwił mnie jakością dźwięku, spowodował podobną reakcję, jak w przypadku przetestowanego wcześniej Astell & Kern AK240. Nie chodzi mi tutaj o bezpośrednie porównanie brzmienia obu odtwarzaczy… raz, że do tego potrzebowałbym obu dostępnych w tym samym czasie, dwa AK240 jest pod pewnymi względami absolutnie „naj”, ale… Calyx M wymyka się prostemu zaszufladkowaniu, jest – podobnie jak flagowiec A&K – wyjątkowy. Miałem dylemat, jak podejść do sprawy, nie było to łatwe, bo jak widać trafiłem na nietypowy produkt. Musiałem zrozumieć istotę, ideę jaka przyświecała konstruktorom tego urządzenia, postarać się spojrzeć na tytułowego DAPa, jak na oryginalne, na poły stacjonarne urządzenie audio. I wiecie co? Nie żałuję…

» Czytaj dalej

Sennheiser Momentum In-Ear (M2 IEi) na tapecie (& Urbanite)… ale to gra!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum InE box

To pierwsze takie IEMy, jakie miałem w uszach.  Na wstępie, ustalmy jedno – M2 IEi, po ludzku Momentum In-Ear, nie są słuchawkami dla każdego, o nie… nie są, bo też kreują opowieść po swojemu, na swój sposób, ale robią to w taki sposób, że czapki z głów! To, co od pierwszych dźwięków rzuca się w uszy od razu, charakteryzuje (ale właśnie nie do końca, o czym dalej) brzmienie to bas. BAAAASSSS. Ummm, Ummmmmm, Ummmmmmmmm – byłem wstrząśnięty i nie zamieszany ;-) (zmieszany to tak!). Nie jest to jednak taki tam sobie basior. Nie, co to, to nie, bo ten bas jest nie tylko duży, głęboki, obfity, mięsisty, namacalny – on jest też wielowymiarowy, nie jest li tylko sztuczką, jest niewątpliwie fundamentem, fundamentem na którym budowane jest brzmienie tych słuchawek. Właśnie jakość dolnego zakresu, jego wielowymiarowość, organiczność, miażdżą nas od pierwszych taktów i definiują na nowo sposób kreacji dołu w tego typu konstrukcjach. Nigdy, nigdy wcześniej nie słyszałem takiego basu ze słuchawek dokanałowych. Już z tej przyczyny warto te słuchawki choćby sprawdzić, bo naprawdę jest to niezwykle intensywne, nietypowe i zupełnie nieoczekiwane uczucie, doznanie, coś czego zwyczajnie nie spodziewany się, wkładając sobie do uszu tipsy. I tutaj od razu nasuwa się pewien, jak się okazuje, jednak krzywdzący, choć może inaczej, nie do końca prawdziwy wniosek – że to może słuchawki dla takiego typowego bass heada. To, że bas jest tu na pierwszym miejscu (to na pewno) nie oznacza, że to masowanie (tak, tak te słuchawki mają taki potencjał zejścia, że to się w głowie, nomen omen, nie mieści) jest tu kwintesencją, sztuką dla sztuki, że poza tym nic tu (więcej) nie ma. Ależ jest i to jeszcze jak jest. Te słuchawki – uwaga – wymagają odpowiedniego źródła! Tak jak wokółuszne Momentum są w 100% uniwersalne i grają z byle czego, to ich dokanałowe rodzeństwo (nie ma mowy o bliźniakach, oj nie, to raczej pokrewieństwo typu wspólna matka ale dwóch, różnych ojców) jest wybredne. Jest wybredne moi drodzy, bo też w tym graniu mamy dużą (mimo podkreślonego, dolnego zakresu) precyzję, zapędy analityczne, umiejętność podawania na tacy, szczególarsko, całego planktonu, mikrodetali, co samo w sobie jest o tyle dziwne, że nie mówimy tutaj o wyczynowej konstrukcji wielodrożnej (jak np. przetestowane u nas topowe monitory firm Westone czy EarSonic). To, co uzyskali inżynierowie Sennheisera, jak widać, zasługuje na uwagę, bo jak wspomniałem to słuchawki pod wieloma względami niezwykłe.

No dobrze, a co z resztą pasma, zapytacie. Czy jest to granie ala Momentum, czytaj, czy jest wciągające, emocjonujące, angażujące, takie dobre jak z nauszników? Odpowiem nie wprost (w końcu są to pierwsze wrażenia, choć słuchawki są już u nas na stałe, będzie więc można gruntownie, bez pośpiechu, je przetestować), choć z wyraźną sugestią, z jednoznacznym wskazaniem. Wspomniałem, że nie są wcale proste dla źródła, dla toru. Tutaj może przydać się manewr nie tyle z wzmacniaczem (bo są same w sobie niezwykle żywiołowe, dynamiczne i bardzo łatwo je wysterować z rachitycznego, handheldowego wzmacniacza), co z zewnętrznym dakiem. Dlaczego? Ano dlatego, że ta ich szczegółowość, zahaczająca wręcz o analityczność, prowadzi do bardzo mocno zaznaczonego, podanego bez znieczulenia, grania górnego rejestru. Góra jest tutaj rysowana wyraźnie, pojawiają się sybilanty i to całkiem wyraźnie… ale, no właśnie, ale to wskazuje wg. mnie na jedno… te słuchawki są wybitne wyczulone na to, co jest pod drugiej stronie kabla. Jak wiadomo, powszechnie uważa się (generalnie słusznie), że elektronika mobilna Apple (sote) gra raczej ostro, chłodno, że to brzmienie konturowe, które w takim przypadku właśnie jest jeszcze spotęgowane przez generalnie (uwaga) niezwykłą jak na takie IEMy (takie, od strony konstrukcyjnej, niewyrafinowane) precyzję i rozdzielczość. I tutaj dochodzimy do sedna. Po podpięciu do DACa, szczególnie takiego, który potrafi te analityczne zapędy utemperować, a jednocześnie niczego nam nie ukraść odnośnie szczegółów, dynamiki mamy coś, co wg. mnie jeszcze się w przypadku dokanałówek nie trafiło. Mamy zatem słuchawki, które nie grają jak… słuchawki, a już na pewno nie jak typowe IEMy. Ten dźwięk jest bardzo obecny, namacalny, jest organiczny, a – i tutaj widzę właśnie potencjał i siłę opisywanych Momentum - dodatkowo dostajemy ekstra firmowy patent na średnicę (M-o-M-e-N-t-U-M). Tak, tutaj jest właśnie takie wielowymiarowe granie i to jest szokujące. Bo te słuchawki nie pozostawiają Cię obojętnym, nie pozwalają ot tak, przyjąć, że no dobra, kolejne fajnie brzmiące douszne monitorki. To, posługując się geograficznymi odniesieniami, porównaniami, moi drodzy TOSKANIA. Jest atmosfera, jest klimat, jest żar, no i są EMOCJE. To euforyczne granie, wciągające granie, czasami może aż za bardzo euforyczne… to taka feeria barw, z wyraźnie słonecznym, jasnym, pełnym blasku charakterem, to takie gorące granie, choć nie oznacza to jednoznacznego zakwalifikowania tych słuchawek do sprzętu po ciepłej stronie mocy. O nie, właśnie, że nie, bo mimo tego sprężystego, fakturowego basu, mimo wyraźnie zaakcentowanej, obecnej góry, świetnej (znowu, pełnej wybrzmień, smaczków średnicy) te słuchawki są …ani takie ciepłe (przy czym ich brzmienie nie jest ciemne), ani nie wieje tutaj arktycznym chłodem, zwyczajnie, nie da się tego wszystkiego w prosty sposób zaszufladkować. Zaintrygowani? Bo ja owszem, nawet bardzo.

Jeszcze będę je odkrywał (czas, czuję, że tutaj potrzebny jest czas… może te pierwsze spostrzeżenia całkowicie się zdewaluują, nie wiem, no nie wiem, zobaczymy!), jeszcze trzeba dać im czas i przede wszystkim przetestować w różnych konfiguracjach. To pewne. Z androidowym Neksusem grają inaczej, z elektroniką Apple grają jak wyżej, z komputera potrafią pokazać, że mają wielki potencjał. DAC to rzecz, jw. która może być przydatnym uzupełnieniem toru. To co powyżej, plus świetna dynamika, i jakby tego wszystkiego było mało, wybitna stereofonia oraz niecodzienna umiejętność kreowania przestrzeni (takiej nie IEMowej, a może nawet w ogóle nie słuchawkowej) spowodowały u piszącego te słowa niezły opad szczęki. To bardzo inny, bardzo różny od tego, czego się spodziewamy po tego typu konstrukcjach, produkt. Bardzo. Na pewno nie jest tak uniwersalny jak nauszne Momentum mk.1, czy może inaczej – jest po prostu wymagający i to zarówno odnośnie źródła, jak i materiału. Z WiMP HiFi jest zazwyczaj dobrze, ale nie zawsze dobrze –  M2 IEi różnicuje nagrania i to bardzo konkretnie – i z takim HiFi Playerem oraz z zewnętrznym dakiem, z podpiętym iPadem Mini, pokazuje, o co w tym wszystkim może chodzić. Skonwertowane do PCM pliki DSD (ten softwareowy player daje takie możliwości, odtwarza DSD) brzmią naprawdę nie jak mobilne źródło, brzmią jak coś dużego, coś w innej skali. To wrażenie ulega spotęgowaniu z dakiem M2Techa oraz MacBookiem w torze. Słyszymy to, słyszymy bo… mamy w uszach nowe, dokanałówki Sennheisera, dokanałówki, które tworzą nowy rozdział w historii słuchawek z serii Momentum. Nie mam co do tego żadnych, najmniejszych wątpliwości.

Same słuchawki prezentują się elegancko, nawet oryginalnie, bo po pierwsze są dostępne w JEDNEJ wersji kolorystycznej (czerń i czerwień, połączone bardzo ciekawie, ze smakiem) , po drugie zakrzywiona konstrukcja kanału przetwornika pozwala na bardzo precyzyjne skierowanie źródła dźwięku tam gdzie trzeba. Wygodne tipsy o także wcale nie takiej typowej konstrukcji, dbałość o detale, najwyższa jakość materiałów… tak, to są Momentum. Jest wersja dla iOSa (nasz egz.), jest także model pod Androida. Pilot sprawuje się bardzo dobrze, a wypustki na obudowach przetworników oraz samym pilocie pozwalają na bezzwrokową obsługę, identyfikację, bezproblemowe, szybkie nałożenie słuchawek. Kabelek jest płaski (ale niezbyt szeroki i dobrze, bo każdy płaski, szeroki kabel to murowany efekt mikrofonowania – tutaj zjawisko ograniczone do minimum, choć nie wyeliminowane do końca), dobrze się układa, wtyk kątowy prezentuje się od strony ergonomii i (pewnie) trwałości bez zarzutu. Najlepsze na koniec tego, będącego właściwie całą recenzją (pre? albo raczej wczesną, czy na wczesnym etapie), choć i tak do M2IEi wrócimy, bo na to po prostu zasługują, tekstu – cena. Ta jest wg. mnie bardzo uczciwa, wręcz, biorąc pod uwagę niespotykane cechy, okazyjna… słuchawki kosztują około 400 złotych (oficjalna cena 429).

To nie jedyne, nowe Sennheisery, które testujemy i które opiszemy. Dwa modele Urbanite (On-Ear oraz wokółuszny XL) to bardzo fajne, lifestylowe słuchawki, które może nie oferują takich możliwości, takiego brzmienia co seria Momentum (no dobrze, nie oferują – po prostu grają inaczej, co nie oznacza że źle), pozwalające na wygodne przemieszczanie się z pałąkiem na głowie z punktu A do punktu B. ;-) Czytaj, na komfortowe noszenie, słuchanie na wynos, przy czym raczej nie na rolki, rower czy do biegania, bo tutaj ich miękkie, delikatne trzymanie się na łepetynie, zwyczajnie się nie sprawdzi… szybko je gdzieś zgubimy. Bardzo solidne konstrukcje, widać, że z tych wytrzymałych, nie poddających się trudom częstego użytkowania z ciągłym nakładaniem, ściąganiem, do torby, plecaka wkładaniem, (z)rzucaniem gdzie bądź etc. ;-) Opiszemy je wkrótce.

Wreszcie nauszne, czy raczej wokółuszne Momentum 2. Tak, już niebawem trafią do nas i to od razu w wersji bez kabla. To znaczy bez jak i z, bo da się i tak je użytkować, ale wokółuszne (są już w ofercie Wireless On-Ear) Momentum z transmisją bezprzewodową to właśnie przede wszystkim „bezdrutowe” granie. Jako, że przetworniki i sama konstrukcja jest w dużej mierze tożsama z wersją kablową, pewnie na tym poprzestaniemy (aktywny system tłumienia hałasu z zew. da się deaktywować korzystając z opcji z kablem, to ważne, bo nie mają go modele przewodowe). Sprawdzimy, rzecz jasna, opcję z „drutem”, bardziej pod kątem porównania i krytycznej oceny grania bezprzewodowego, jednak taki test dodatkowo powie nam co zostało zmienione w brzmieniu, jaką metamorfozę przeszły nowe Momentum w stosunku do naszych redakcyjnych nauszników pierwszej generacji. Już nie mogę się doczekać, choć w sumie opisane IEMy mocno mnie absorbują… bardzo…

PS. Szkoda, że DAP Calyx M nie załapał się (musiałem go wcześniej odesłać) i nie dane mi było sprawdzić jak Momentum In-Ear zagrają z takim, wysokiej klasy źródłem mobilnym. Jakim? Ano takim, o którym przeczytacie w naszej najnowszej recenzji, której publikację mamy zaplanowaną na jutro. Galeria słuchawek poniżej…
» Czytaj dalej

Nowe produkty Oppo: mobilne słuchawki oraz mobilny DAC/AMP

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
HA-2-top-view-small

Niebawem będziemy testować stacjonarny tor słuchawkowy z wzmacniaczem HA-1 oraz planarnymi słuchawkami PM-2, tymczasem Oppo uzupełnia ofertę o tor mobilny. Od razu debiutują oba, niezbędne, elementy – wzmacniacz oraz słuchawki. W przypadku wzmacniacza mówimy o na wskroś nowoczesnej konstrukcji opartej na kości Sabre32 (najlepszym, referencyjnym układzie ESS9018-K2M). Ten układ stosuje się w mobilnych konstrukcjach bardzo rzadko – DAC ma spore wymagania energetyczne, do tego swoje kosztuje, z tym że ta wersja została opracowana właśnie pod kątem mobilnych urządzeń. Cóż, Oppo postanowiło nie iść tutaj na żadne kompromisy – nowy, przenośny DAC/AMP to faktycznie wyczynowa, patrząc przez pryzmat parametrów oraz możliwości, konstrukcja. Nowy HA-2, bo tak rzecz nazwano, będzie zdolny do grania materiału DSD (nie tylko 64/128 ale nawet 256) oraz PCM (DXD do 32/384KHz). To wartości niespotykane w przenośnych przetwornikach.

Sprzęt będzie współpracował z mobilnymi platformami: iOS oraz Androidem, dodatkowo oczywiście bez problemu zagra z PC oraz komputerami Apple. Intrygująco wygląda kwestia ceny – na stronie producenta podano, że ta wynosić będzie zaledwie 299 dolarów. To naprawdę mało, szczególnie że mówimy o konstrukcji jw. wyczynowej, produkcie wykonanym z aluminium (obszytym dodatkowo czymś, co wygląda na skórę). Ważna informacja dla jabłkolubów: możecie liczyć na bezpośrednią obsługę, bez pośrednictwa camera kit. Innymi słowy, będzie tak jak z A200p… kabel do ładowania -> DAC i odtwarzamy. Super!

Odnośnie słuchawek, nowe PM-3 to tańsza, łatwiejsza do napędzenia wersja wspomnianych PM-2. To, co wyróżnia ten model na tle konkurencji, to niewielka waga (mówimy nadal o słuchawkach planarnych!). Faktycznie 320 gramów to niewiele jak na ortodynamiki, sporo mniej od (przykładowo) naszych redakcyjnych, reklamowanych jako przenośne, HiFiMANów HE-400. Producent wspomina o skutecznej izolacji słuchacza od odgłosów otoczenia, ten model ma się dobrze sprawdzić w zatłoczonych środkach transportu, czy na ruchliwej ulicy. W przypadku trójek przyjdzie nam zapłacić niecałe 2400 złotych (2380zł dokładnie). Obie nowości powinny być już dostępne w sprzedaży. Postaramy się szybko przeprowadzić test tytułowych nowości.

Poniżej oficjalna notka nadesłana przez dystrybutora, firmę Cinematic…

» Czytaj dalej

Pebble 2.0 vel Pebble Time… to już nie tylko smartwatch, ale coś więcej!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Pebble Time

W nawiązaniu do naszego poprzedniego newsa (patrz tutaj) chcę przedstawić pokrótce to, co dzisiaj pojawiło się na Kickstarterze. No właśnie, Kickstarterze, bo Pebble także i tym razem zdecydowało się na finansowanie projektu poprzez zbiórkę pieniędzy. I nie wynikało to z potrzeby szukania funduszy. Nie. Firma z Palo Alto jest na tyle bogata, że mogłaby przygotować nowy model bez pomocy z zewnątrz. W końcu Pebble 1.0 okazał się niemałym sukcesem, największym w historii fundowanych przez Internautów produktów, takich, które trafiły na rynek. Tak, to wszystko prawda, ale prawdą jest także to, że było to zamierzone działanie …ukłon w stronę wiernych fanów marki, przypomnienie o korzeniach projektu, pomysłu na inteligentny zegarek. Pojawienie się nowego smartwatch’a było kwestią czasu, od paru miesięcy obserwujemy gwałtowny rozwój tej gałęzi elektroniki użytkowej / osobistej, zwanej też nieładnie (kalka) „ubieralną”. Dla mnie to właśnie osobista elektronika, taka do wyłącznie własnego użytku i będę używał tego sformułowania na określenie nowego segmentu. Obecnie mamy całe dziesiątki inteligentnych czasomierzy, całą platformę (Google Wear), a niebawem do sklepów trafi Apple Watch, który wg. mnie będzie mocno kontrowersyjnym produktem. Jak widać robi się gęsto, pytanie zatem jak ktoś, kto buduje biznes właściwie na jednym urządzeniu, chce przetrwać starcie z gigantami, zaproponować coś, co się nie tylko sprzeda, ale będzie stanowiło element rozpoznawalny, pożądany, modny… czyli właśnie taki, który ma szansę odnieść sukces. Połączenie technologii, świata mody wraz z uwzględnieniem zakorzenionych przyzwyczajeń konsumentów, ich potrzeb i oczekiwań, stanowi duże wyzwanie dla wszystkich, którzy spróbują swoich sił w wyścigu o nadgarstki (portfele) użytkowników. Co zatem wymyśliło Pebble?

Sam zegarek, nazwany Pebble Time, powiem od razu, nie jest tutaj najważniejszy. Jest ważny, ale nie najważniejszy. Nowy trochę – powiem szczerze – rozczarowuje. To nadal plastik, to nadal bardzo, że tak powiem unitarny, sportowo-młodzieżowy styl, prosty i niewyszukany, nie ma tu miejsca na elegancję, na coś, co kojarzy się z szykownymi czasomierzami. Ok, rozumiem pierwotny zamysł… to ma być tanie, dostępne, masowe urządzenie. I jest, to znaczy i takie właśnie będzie (ponownie start od 199$, na platformie fundacyjnej od 159$), tyle że to w sumie regres, patrząc przez pryzmat obecnego na rynku Pebble Steal – metalowej wersji modelu pierwszej generacji. Można było dać to w opcji, niestety nie dano takowej i pozostał pewien niesmak. Zegarek jest nieco mniejszy, konkretnie cieńszy, jednak ogólnie kojarzy się z poprzednikiem i niekoniecznie jest to plus, a nawet wręcz przeciwnie. Wprowadzono parę zmian hardwareowych, z których najważniejszą jest nowy, kolorowy ekran e-Ink LCD. Koperta nadal wyposażona jest w podobnie umieszczone, lepiej niż w pierwowzorze wyprofilowane przyciski. Całość jest obła, z tyłu mieści się dobrze znane, magnetyczne gniazdo ładowania, producent wspomina o wodoodporności. W sumie, podsumowując, mniejsza o wygląd… sam zegarek (obsługa) oraz platforma systemowa przeszła znaczącą metamorfozę.

Po pierwsze zmienił się całkowicie sposób nawigowania, pozyskiwania informacji za pomocą nowego pebblowego czasomierza. Teraz mamy tzw. linię czasu. To bardzo sprytny, prosty i wydaje się chyba najmądrzejszy sposób selekcji oraz udostępniania danych, serwowanych przez inteligentny zegarek, jaki do tej pory zaprezentowano. Wszystko pogrupowano w dwie grupy (no trzy, licząc to, co akurat wybraliśmy): rzeczy z przeszłości oraz z przyszłości, na środku to co teraźniejsze. Faktycznie, trudno o lepszy sposób dostarczenia niezbędnych informacji… To co było to różnego rodzaju notyfikacje (odebrane sms, poczta), wyniki, wykonane zadania etc. To co przyszłe, to plany dnia, kalendarze, alarmy itp. Wreszcie pośrodku to, co teraz, teraźniejsze, co nas w danej chwili absorbuje. Przewijamy te informacje, a co najważniejsze, nie jesteśmy ograniczeni do tego, co nam chce przekazać sam zegarek (uruchomiona aplikacja, natywna funkcja systemu etc.), a de facto Pebble 2.0 może (bez instalacji programu w pamięci zegarka) zaprezentować dowolne wiadomości, treść, funkcje uruchomione na zewnętrznych urządzeniach, w innych aplikacjach (teoretycznie dowolnych aplikacjach). Daje to ogromne możliwości wykorzystania zegarka oraz otwiera pole do popisu developerom i to także takim, którzy wcale nie zamierzają pisać „pod Pebble”.

Po drugie, zniesiono ograniczenie dotyczące 8 programów, tarcz, przechowywanych w pamięci zegarka. Dzięki inteligentnej pamięci podręcznej będzie można korzystać z wszelkich aplikacji bez ograniczeń. Ważne, że dotychczasowe programy będą bez wyjątku kompatybilne z nowym produktem. Dzięki bezpośredniemu dostępowi do zegarka oraz zaoferowanemu każdemu zainteresowanemu narzędzi do tworzenia software, każdy developer będzie mógł tworzyć własne aplikacje, w tym także takie, które w znaczący sposób wpłyną na sposób działania, komunikowania zegarka z użytkownikiem. Pebble daje tutaj wolną rękę programistom. Dzięki najlepszej obecnie, największej bibliotece oprogramowania (6500 aplikacji), firma może z optymizmem patrzeć na rozwój wypadków, a to dopiero początek. Aplikacje w nieograniczonej liczbie będą mogły być uruchamiane (inteligentny mechanizm pamięci podręcznej), a wykorzystanie przewijanych ekranów pozwoli na szybkie dotarcie do potrzebnego programu. Widać w tym wszystkim pewne podobieństwa do webOSa vide karty aplikacji (co nie dziwi, bo wśród twórców są osoby, które rzecz tworzyły). Będziemy zatem przewijać aplikacje, w nowo utworzonym menu, grupującym karty programów, podobnie jak to ma miejsce w przypadku linii czasu, wybierając to, co akurat jest nam potrzebne. Stary soft będzie rzecz jasna w pełni kompatybilny z nowym zegarkiem.

Po trzecie, użytkownik będzie mógł w ograniczonym zakresie odpowiadać na mail-e czy sms-y. Wbudowany mikrofon pozwoli na kontakt ze światem, zapisywanie notatek głosowych, wydawanie krótkich komend / przygotowanych, krótkich odpowiedzi, które pozwolą na szybkie skomunikowanie się z osobami wysyłającymi do nas mail-e lub/i smsy. Ta ograniczona, ale jednak, interakcja, pozwoli czasami na zupełne zignorowanie telefonu, a to (patrząc przez pryzmat własnych doświadczeń) główna, użyteczno-praktyczna funkcja warunkująca przydatność takiego gadżetu. Innymi słowy, im rzadziej przyjdzie sięgać po smartfona tym lepiej. To główny cel, imperatyw dla tego typu produktów – tak uważam i zdaje się, że Pebble jest najbliżej udanej realizacji tej idei, tego założenia.

Po czwarte, udało się utrzymać 7 dniowy czas działania. Znowu, patrząc jak to u mnie wygląda, pewnie nie o 7 a o 4-5 dni chodzi, ale dobre i to, nawet bardzo dobre, bo inni prezentują beznadziejne wyniki. Cóż, wg. mnie, nic tych konkurencyjnych produktów nie tłumaczy, nie usprawiedliwia.

Po piąte, najważniejsze, ambitne plany Pebble sięgają dużo dalej… zegarek to wstęp do własnej platformy, czy inaczej, hub, pozwalający na współpracę, sterowanie, komunikowanie się między urządzeniami. Wszelkimi inteligentnymi urządzeniami oraz innymi ekosystemami produktów (Google jest na to otwarte, dało Pebble dostęp do oprogramowania Google Wear… inaczej rzecz ma się z Apple, ciekawe dlaczego? ;-) To rzecz jasna pytanie retoryczne), które będą informować, prosić o potwierdzenie, uruchamiać się, sprawdzać, przyłączać, rozłączać itd. itp. za pomocą komend wydawanych na opisywanym zegarku (wybór krótkich gotowców), czy prezentując dane na ekranie. Producent mówi o specjalnym porcie, pozwalającym na podłączenie dodatkowych akcesoriów. A to nie wszystko… wbudowany Bluetooth będzie samodzielnie komunikował się z innymi urządzeniami, inną osobistą elektroniką tworząc coś na kształt pebblowego ekosystemu. I nie będzie tutaj żadnych ograniczeń, jakiegoś zamykania się na inne produkty – daje to duże możliwości oraz wielkie korzyści dla użytkowników, którzy zamiast martwić się „czy to się dogada”, zwyczajnie mniej lub bardziej udanie (to już zależy od developerów) wykorzystają potencjał Pebble Time. Wspomniana wcześniej możliwość interakcji oraz pobierania danych bez konieczności instalacji obsługującej daną rzecz aplikacji oznacza (o ile wypali) zdefiniowanie na nowo użyteczności takiego gadżetu… tutaj możliwości stają się praktycznie nieograniczone. Przykładowo, nasze elektryczne auto wyśle nam powiadomienie o statusie baterii, bransoleta aktywności pogratuluje dzisiejszego wyniku, system monitoringu wyświetli obraz z kamer, a dron prześle dane telemetryczne. I tak dalej i tym podobnie… to wszystko bez potrzeby sięgania po smartfona, wyjmowania go z kieszeni.

Wygląda na to, że dwóm gigantom – Apple oraz Google – urosła niespodziewanie całkiem sensowna alternatywa. Pebble potwierdziło swoją pozycję i aspiracje i ma widoki na sukces, realne widoki…

Dla zainteresowanych bezpośredni link do zbiórki na Kickstarterze: Pebble Time. Warto nadmienić, że wiele z przedstawionych nowości (soft) trafi do modeli pierwszej generacji (linia czasu, nowy sposób prezentowania aplikacji etc.). Fajnie! Z kronikarskiego obowiązku: zakładane pół miliona dolarów zebrali w 20 minut, teraz jest jakieś 5.5 mln dolarów i 26 tysięcy fundatorów. Rekordowa zbiórka jednym słowem. Poniżej animowane gify pokazujące nowość Pebble w pełnej krasie…

» Czytaj dalej

Był iPod Classic, jest X1 – następca najpopularniejszego odtwarzacza przenośnego audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
X1

Tytuł jest odzwierciedleniem tego, czym w istocie jest najtańszy odtwarzacz mobilny w ofercie FiiO. Najtańszy, nie oznacza w tym wypadku żadnych kompromisów, zarówno odnośnie materiałów, wykonania urządzenia, jak i jego możliwości. To, co oferuje producent za cenę niższą od tej, którą woła Apple za swoje iPody Nano / Touch nie ma swojego odpowiednika na rynku. Nawiązałem do Classica, mojego ulubionego iPoda oraz (w ogóle) jednego z ulubionych urządzeń odtwarzających muzykę, jakie przyszło mi używać. Classic parę miesięcy temu przestał być produkowany, symbol odtwarzaczy przenośnych z jabłkiem na obudowie definitywnie przeszedł do historii. Sprzęt oferujący dobre brzmienie, pojemny dysk oraz możliwość zmodyfikowania (zarówno software oraz hardware) trafił do milionów nabywców, stał się najpopularniejszym (w kolejnych odsłonach, generacjach, których w sumie było 6) odtwarzaczem przenośnym audio na rynku. Na szczęście pojawił się następca, równie dobrze wykonany, jeszcze lepiej brzmiący, oferujący porównywalną funkcjonalność…

…to tytułowy X1. Fiio znane jest z tego, że robi sprzęt przystępny cenowo, wręcz bardzo tani jak na oferowane możliwości oraz jakość wykonania. To znak firmowy tego producenta, coś, na co zawsze zwracam uwagę opisując urządzenia z Tajwanu. Symbolem tej filozofii jest właśnie przetestowany model. Jest tani, może odtwarzać każdy materiał muzyczny, uwzględniając pliki hi-res, jest aluminiowy, trafia do użytkownika z pełnym wyposażeniem, a sam producent dba o należyte wsparcie (to jedna z tych firm, które oferują bardzo dobre wsparcie dla swoich produktów). Tu nie ma żadnych „ale”. Oczywiście nie jest to żaden siódmy cud świata, brzmieniowo jest wiele lepszych, ale też dużo droższych urządzeń. Inaczej, każdy dużo droższy odtwarzacz wypada przy X1 fatalnie w relacji koszt – efekt. To jest clou, to jest właśnie coś, co powoduje, że opisywane przeze mnie urządzenie zasługuje na szczególną uwagę. Wyprodukować coś dobrze brzmiącego, ładnie wykonanego, oferującego duże możliwości w cenie kilku tysięcy złotych to nie problem. Można, czego przykładem pęczniejąca z każdym miesiącem liczba mobilnych odtwarzaczy plikowych, DAPów wszelkiej maści, które – no właśnie – zazwyczaj są bardzo kosztowne. Poziom aluminowego Classica 160GB (1199zł), ostatniego, oferowanego przez Apple modelu, to …można by rzec, entry level w tej kategorii sprzętu (poza chwalebnymi wyjątkami vide Cowon czy właśnie FiiO, choć coś się powoli zmienia… HiFiMAN wypuszcza tańsze modele, jest iBasso z DAPami wycenionymi na poziomie elektroniki Apple etc.). Przetestowaliśmy wcześniej droższy model – X3 – który okazał się bardzo udanym odtwarzaczem, ale to właśnie X1 wywarł na mnie największe wrażenie i od razu skojarzył mi się z moim ulubionym „klasykiem”. Okazuje się, że patent na przystępny, a jednocześnie bardzo dobrze brzmiący i dobrze wykonany odtwarzacz mobilny przedstawia się mniej więcej tak…

» Czytaj dalej

Co tam słychać w streamingu? Apple integruje, Jay-Z kupuje…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
apple_beats_001

Apple nadal nie ma odpowiednika Spotify, co jest o tyle dziwne, ze firma od wielu lat oferuje usługi streamingowe i wprowadzenie takiego produktu powinno nastąpić dawno, dawno temu. Niby na przeszkodzie, jak się mówi, stanęły problemy z wynegocjowaniem odpowiednich umów z wytwórniami fonograficznymi, ale właśnie „niby”… w końcu to najbogatsza firma z branży, która ma tyle gotówki, że zakup dowolnego serwisu muzycznego nie powinien być żadnym problemem. Beats Audio, które zostało kupione w zeszłym roku, w wianie zaoferowało własną usługę tego typu. Problem w tym, że do tej pory Apple niewiele (nic) nie zrobiło, by serwis Beats kojarzył się z jabłkową elektroniką. To samo tyczy się asortymentu słuchawek oraz głośników z literką b. Być może takie były ustalenia między właścicielami a firmą z Cupertino, by marka nie tylko została zachowana, ale wręcz utrzymała pewną autonomię w ramach Apple. Być może. Tak czy inaczej sprzedaż plików muzycznych w iTunes gwałtownie topnieje, właściwie można mówić już o generalnym odwrocie klientów, a firma nadal nie potrafi na to skutecznie odpowiedzieć. Pisałem jakiś czas temu o możliwości wprowadzenia lepszej jakości do iTunes. Pierwszym zwiastunem, krokiem aby ta jakość stała na dużo wyższym poziomie były / są reedycje Mastered for iTunes. Muzyka oferowana w ramach MfT jest naprawdę dobrze przygotowana, można tu mówić o jakości zbliżonej do srebrnych krążków (tych dobrze nagranych, zrealizowanych) mimo zachowania kompresji stratnej o niezmienionych parametrach względem standardu obowiązującego w iTunes Store (AAC 256kbps – nazwali to iTunes Plus… beznadziejna sprawa, patrząc co jest tym „+” …cała konkurencja stosuje strumieniowanie 320kbps, trudno więc mówić o nadzwyczajności rozwiązania wprowadzonego przez Apple w zeszłym roku (sic!)).

Prace nad własnym serwisem, czy raczej przeniesieniem usługi Beats do iTunes nabrały ostatnio tempa. Okazuje się, że właśnie, nie będzie to osobny produkt, a część iTunes, Apple w pełni zintegruje serwis z dotychczasowymi usługami, produktami w ramach swojego wirtualnego sklepu. Można tę decyzję zrozumieć, jako chęć podratowania tego co jest, przede wszystkim sprzedaży plików muzycznych, na zasadzie łączenia produktów, wprowadzanie (zapewne) specjalnych ofert, rabatów, dostępu do dodatkowych materiałów etc. Obawiam się jednak, że na niewiele się to zda, bo ktoś, kto będzie mógł strumieniować interesujacą go muzykę, albo zapisać ją w pamięci handhelda lub/i komputera, raczej daruje sobie kupowanie plików w iTunes Store.

Prawdziwym przełomem kopernikańskim będzie opracowanie aplikacji dostępowej dla… Androida! CEO Apple wspominał coś o tym na zeszłorocznych konferencjach i wygląda na to, że faktycznie taki software pojawi się na androidowej platformie. Będzie to pierwsza aplikacja Apple na Andku, pierwsza, stanowiąca wyłom w dotychczasowej polityce: „oni są u nas, my u nich nie, absolutnie nie”. W sumie tylko się cieszyć z takiego obrotu sprawy, bo wszelkie wojenki nigdy nie służą użytkownikom, dobrze więc, że w końcu ktoś wybierając daną usługę nie będzie skazany na konkretną platformę. Zresztą, byłby to ze strony Apple strzał w stopę. Własną stopę. Beats oferuje swój serwis na zasadzie multiplatformowej i odwrót od takiej polityki na pewno zniechęciłby wielu klientów od serwisu. Apple chce przy okazji zaoferować nieco niższy koszt swojej usługi, chcąc za miesiąc 7.99$, 0 2$ mniej od konkurencji (opłaty 9.99$ na miesiąc, vide Spotify Premium, Deezer Premium, WiMP Premium). Pytanie, co otrzymamy w zamian? Czy będzie coś, co pozwoli na konkurowanie nie tylko nieco niższą ceną, ale także funkcjonalnością, jakością etc.? Zobaczymy niebawem. Usługa Beats jest powszechnie chwalona za mechanizm playlist, ale to się może zmienić, bo Apple prawdopodobnie ujednolici swoje produkty, wprowadzając własne rozwiązania typu Genius, integracja ze sklepem…

Obecnie serwisy streamingowe są głównym tematem odnośnie dystrybucji muzyki (w ogóle), stają się najważniejszym kanałem dystrybucyjnym mimo protestów niektórych artystów, niezbyt dużego (jeszcze) udziału na rynku (płatne subskrypcje). Nie dziwi zatem zainteresowanie osób z gotówką (bogaci raperzy przodują), zainteresowanych zrobieniem biznesu w ramach tej nowej, prężnie rozwijającej się branży. Niejaki Jay-Z (nie przepadam za tego typu muzyką, ale mam wiele szacunku właśnie dla tego konkretnie gościa) postanowił nabyć WiMPa wraz z Tidalem (oraz WiMP HiFi) za 56 mln dolarów. Szwedzkie Aspiro, dotychczasowy właściciel postanowił sprzedać całość firmie Project Panther, będącej własnością wspomnianego powyżej artysty. Przypomnijmy, WiMP oferuje ponad 25 mln utworów muzycznych oraz 75 tys. teledysków (świetna sprawa, mam nadzieję, że ten element serwisu będzie stale rozwijany!). Serwis ma ponad 500 tys. aktywnych abonentów w Norwegii, Szwecji, Danii, Niemczech i Polsce (gdzie dostępny jest także w jakości bezstratnej). Jest jednym z największych rywali Spotify, który działa w 58 krajach i posiada 15 mln regularnie płacących użytkowników. Ma też 45 mln użytkowników, którzy korzystają z bezpłatnych usług. Ciekawe jak zmiana właściciela wpłynie na rozwój WiMPa? Patrząc na ofertę, to co oferuje obecnie pierwotnie norweski serwis nie ma odpowiednika na rynku. Teraz trzeba tylko i aż zadbać o ekspansję na rynku, co wszakże nie powinno być specjalnie trudne, zważywszy na ogromny potencjał wzrostowy, o czym mówią wszyscy w branży.

Aktualizacja: transakcja napotkała nieoczekiwany opór ze strony części udziałowców, niewykluczone że nie dojdzie jednak do skutku.

Pebble przygotowuje nowy zegarek & platformę (2015). Nasze 3 grosze…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zdjęcie 5

Testujemy zegarek Pebble (jedyny smartwatch zasługujący na miano zegarka, na marginesie), który niebawem doczeka się omówienia na naszych łamach. Mam sporo uwag pod adresem tego urządzenia, ale generalnie jestem na „tak”. To coś, co faktycznie ułatwia życie (ot, pierwszy przykład z brzegu… robimy przelew i… wcześniej trzeba było sięgać po telefon, aby odebrać sms-a z kodem, teraz wystarczy rzut okiem na nadgarstek), jest praktyczne, sprawdza się w codziennym użytkowaniu. Początkowo byłem sceptycznie nastawiony, pierwsze wrażenia były raczej na „nie”, zresztą pisałem o tym parę miesięcy temu. Wersja z metalową kopertą i paskiem prezentuje się naprawdę dobrze, model plastikowy zaś to po prostu taki swatch, tyle że inteligentny i to działa. Nie rozumiem idei promowanej przez wielu producentów, polegającej na władowaniu do malutkiego, naręcznego komputerka wszelkich funkcji, opcji, interfejsów (tak, piję do Apple w tym momencie, ale nie tylko vide propozycje Samsunga, LG czy Sony), nie rozumiem kompromisów ergonomicznych (Moto360, które przez moment testowałem, to kompletny niewypał… ten zegarek jest stanowczo za duży!), nie rozumiem jak można za takie uzupełnienie osobistej elektroniki żądać równowartość średniej, albo wysokiej klasy smartfona. To znaczy, żeby nie było niedomówień, smartwatch premium może kosztować nawet 10 000, byleby robił to co trzeba w perfekcyjny sposób. Jednocześnie model dla mas powinien cechować się podobną użytecznością, perfekcyjnie realizując to, co moim zdaniem powinno stanowić główną cechę takiego urządzenia: ułatwianie życia użytkownikowi, uwalnianie go od konieczności korzystania z telefonu, wtedy gdy jest to użyteczne i wskazane. To jest według mnie clou, dodajmy do tego odmierzanie czasu oraz maksymalnie długi czas działania na baterii i mamy smartwatch’a idealnego.

Pebble realizuje wg. mnie najlepiej tę ideę, stając się przydatnym akcesorium, a jednocześnie alternatywą dla klasycznego zegarka. Żaden, powtarzam żaden z dostępnych obecnie smartwatch’y nie może być uznawany za zastępstwo dla zegarka… czas działania, słaba ergonomia, wygląd dyskwalifikuje te wszystkie urządzenia wg. mnie już na starcie. Niektóre, jak wszystkomający Gear S od Koreańczyków, robią wrażenie – to majstersztyk inżynierii, gdzie w naręcznym gadżecie umieszcza się zminiaturyzowanego smartfona, tworząc autonomiczny sprzęt, który samodzielnie może zastąpić coś, czego do tej pory nie udało się niczym zastąpić. Tyle, że wspomniane kompromisy przekreślają zalety takiego produktu i według mnie są …niepotrzebne. Nie potrzebujemy naręcznego smartfona, bo ten nigdy nie będzie tak funkcjonalnym urządzeniem co telefon. Dodatkowo nie ma szans na to, by takie rozwiązanie mogło zapewnić odpowiednio długi czas działania, a mówimy o czymś co trzeba na siebie zakładać, to nie smartfon, którego po prostu wyciągamy z kieszeni. To bardzo, bardzo ważne, a wydaje się że zupełnie pomijane przez producentów zagadnienie.

Nowy Pebble będzie lepszy. Ma działać jeszcze dłużej na baterii (w trybie, nazwijmy go, pasywny, gdy głównie odczytujemy informacje na zegarku, nie korzystając np. z opcji zdalnego pilota, aplikacji które często uaktywniają się, wymagając interakcji z użytkownikiem, ten czas obecnie wynosi 6-7 dni, przy bardziej aktywnym ok. 5), nie ma mieć tak ograniczonej pamięci na aplikacje (obecnie 8 slotów), ma być lepiej wykonany, z lepszych materiałów i zapewne droższy. Pebble ma ambitne plany i nic dziwnego, że ma. Ktoś, kto odniósł tak spektakularny sukces (zbiórka na Kickstarterze, jedna z najbardziej udanych, następnie ponad milion sprzedanych zegarków), ma takie zaplecze developerskie (25 000 programistów …to absolutny rekord, najbardziej i najlepiej wspierana platforma dla tego typu produktów na rynku), ma bazę ponad 6000 aplikacji (kolejny, nie pobity rekord) może snuć ambitne plany. I powinien, patrząc na to czego zaraz będziemy świadkami. Z racji dostępu do najnowszych urządzeń Apple, pewnie szybko przeczytacie na naszych łamach recenzję Apple Watch’a, urządzenia wg. mnie bardzo kontrowersyjnego (założenia oraz to co pokazano, pozwala na pierwsze oceny). Nie będzie „hejtowania”, nie będzie naigrawania się z użytkowników jabłkowej elektroniki (choć sam lubię się z siebie samego nabijać, także z tego powodu), będzie maksymalnie rzetelny opis zegarka z oceną praktyczności, przydatności nowego gadżetu Apple. I to będzie, zapewne, główny konkurent dla nowego Pebble. Zresztą, biorąc pod uwagę to co napisałem na wstępie, obecny zegarek może, powtarzam może okazać się dużo przydatniejszym gadżetem, wykorzystywanym na co dzień, niż super zaawansowany produkt z Cupertino.

Tym, co ma wyróżniać Pebble, będzie w odróżnieniu od Apple czy Google (Android Wear) skoncentrowanie się nie na odpowiednikach aplikacji oraz usług i funkcjonalności smartfonów, tworzeniu analoga telefonu w formie zegarka, a na użyteczności samego zegarka. Nowa platforma ma być zupełnie inna, nastawiona na praktyczność samego ZEGARKA i takie podejście uważam za wszech miar słuszne, taki pomysł może przynieść w efekcie produkt, który w odróżnieniu od konkurencji będzie miał SENS. Zegarek musi wyróżniać się pewnymi cechami, które są zwyczajnie nie do pogodzenia z – właśnie – naręcznym telefonem. Musi, bo w przeciwnym razie dostaniemy coś, co może fajnie prezentuje się na reklamach, na prezentacjach, konferencjach, ale w codziennym użytkowaniu jest zwyczajnie do kitu. Poza tym, taki zegarek jak Pebble jest po pierwsze czasomierzem, po drugie dopiero całą resztą. To właściwe ustawienie proporcji, położenie akcentów, pozwalające ocenić produkt jako użyteczny, funkcjonalny, alternatywny dla dotychczas użytkowanego, klasycznego zegarka. Warto na koniec nadmienić, że w pracach nad nową generacją Pebble bierze czynny udział ok. 100 inżynierów, w tym osoby z doświadczeniem w opracowywaniu bardzo dobrego, ale nie mającego szczęścia webOSa oraz ludzie, którzy pracowali wcześniej dla LG, w dziale mobilnym. Ciekawe co z tego wszystkiego wyniknie? To nie ma być bezużyteczny gadżet w przypadku braku parowania z telefonem, jednocześnie nie ma zamienić się w smartfona na nadgarstku. Kończąc, wypada zadać konkurentom Pebble, parę kłopotliwych pytań:

Po co w zegarku ekran dotykowy?

Po co w zegarku telefon?

Po co w zegarku kolorowy wyświetlacz o wysokiej rozdzielczości?

» Czytaj dalej

No i są, oficjalnie są… Sennheiser Momentum & Wireless. Nowa generacja!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MOMENTUM_II_Wireless_Black_High_Class

W zamyśle Niemców, mają to być topowe słuchawki bezprzewodowe, najlepsze z oferowanych przez producenta i… myślę, że tak właśnie będzie. Moim zdaniem to bardzo dobra decyzja, tzn. pozbawienie kabla akurat tego modelu (czy precyzyjniej, linii produktów z serii Momentum, bo poza tytułowymi słuchawkami, pojawi się wersja bezprzewodowa mniejszego, tańszego modelu) to strzał w dziesiątkę. Momentum to słuchawki mobilne, leciutkie, po faceliftingu także składane (patrz obrazki), które świetnie się sprawdzą w roli towarzysza podróży. Co więcej, poza modułem bezprzewodowym w najnowszych, przenośnych nausznikach znajdziemy także aktywny system redukcji odgłosów z zewnątrz NoiseGard, co przełoży się pozytywnie na brzmienie. Super! Producent mówi wyraźnie o zupełnie nowej, drugiej generacji tej linii słuchawek i faktycznie poczynione przez Niemców zmiany oznaczają, że na rynku pojawi się bardzo mocno odmieniona konstrukcja… na szczęście firma wspomina o utrzymaniu wysokiej jakości brzmienia o zbliżonej charakterystyce, cytuję: „detailed, pure and with a slight bass emphasis”.

Innymi słowy do rąk użytkowników trafią modele z kablem oraz bez kabla z wspomnianym system redukcji, ze składanymi do środka muszlami, z nowymi przetwornikami. Sam wygląd (na szczęście :) ) nie ulegnie zmianie. Dostaniemy eleganckie, lekkie słuchawki, których wygląd będzie mocnym wyróżnikiem na tle konkurencji. Odnośnie modułów transmisji, zastosowano technologie NFC do szybkiego parowania oraz najnowszą transmisję Bluetooth 4.0 z kodekiem apt-X. Producent zapowiada 22 godziny słuchania na wbudowanej baterii – to świetny rezultat, pewnie zasługa bardzo energooszczędnego modułu, jaki zastosowano w opisywanych słuchawkach.

Odnośnie komfortu, nadal będziemy mieli do czynienia z bardzo wygodnymi padami z wysokiej jakości skóry, zostaną one poddane pewnym modyfikacjom (profilowanie, pozwalające na lepsze dopasowanie do anatomii, będą także nieco większe). Stalowy pałąk pozwala na uzyskanie odpowiedniej wytrzymałości konstrukcji – tutaj nic się nie zmieni. Oczywiście pojawią się dwa kable (w wersji z kablem), w tym jeden z pilotem, co ciekawe w wariantach dla iOS oraz Androida / Windows Phone. Każdy użytkownik znajdzie wariant dopasowany do jego telefonu! W przypadku modeli bezprzewodowych możliwa będzie kontrola (obsługa odtwarzania oraz odbieranie połączeń) za pomocą przycisków na zamontowanych na lewym padzie.

Słuchawki trafią na rynek jeszcze w tym miesiącu. Nie możemy się wprost doczekać! :)

» Czytaj dalej

Rzut okiem: Westone UM PRO 20… dokanałówki, które „leżą jak ulał”

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-01-23 o 12.50.33

Przetestowane UM Pro 20 to dwuprzetwornikowa wersja opisanego przeze mnie wcześniej modelu UM Pro 30. Bardzo przypadł mi do gustu model trójprzetwornikowy, zwróciłem uwagę nie tylko na bardzo dobre brzmienie, ale także na znakomitą ergonomię, wygodę jaką charakteryzował się wyrób Westone. Firmy, która jak mało która na rynku, w branży, zna się na rzeczy. Zna się, bo przed laty opracowywała aparaty słuchowe dla osób z wadami słuchu i to doświadczenie procentuje dzisiaj, w produktach skierowanych do osób poszukujących dobrej klasy słuchawek dokanałowych. To specjalista, który właśnie specjalizuje się w tego typu konstrukcjach, nie ma w ofercie modeli nausznych, skupia się na tym, co jest mu znane, co potrafi robić i to procentuje. Kształt obudowy  Westonów jest idealnie dobrany pod kątem anatomicznym – tutaj naprawdę wygoda, brak dyskomfortu idą w parze z bardzo pewnym trzymaniem się słuchawek w uszach. Moim zdaniem to ideał, jeżeli ktoś szuka czegoś lepszego (mam tu na myśli wygodę, ergonomię) to pozostają customy – to chyba najlepsza rekomendacja dla tych IEM-ów.

Oczywiście zastosowanie większej / mniejszej liczby przetworników ma wpływ na wielkość obudowy. Akurat między 20 a 30 tej różnicy praktycznie nie ma, ale już między 10 a 30 jest i to zasadnicza. Poza serią profesjonalną PRO egzystuje na rynku linia W – to słuchawki konsumenckie, o nieco innej sygnaturze brzmieniowej, jednak zbliżone odnośnie rozwiązań konstrukcyjnych (liczba przetworników, od jednego do pięciu, a nawet, w przypadku W60 – sześciu), również bardzo wygodnych, znakomicie zaprojektowanych odnośnie ergonomii. W kwestii wyposażenia mamy generalnie to samo, czyli solidny kuferek z przezroczystego plastiku skrywający dodatkowe pianki True-Fit (5) oraz silikonowe nakładki Star Tips (5), czyścik / wyciorek do słuchawek oraz instrukcję. Nie ma tutaj mowy o mikrofonie, pilocie (seria W), bo też PRO to coś, co domyślnie zagrać ma z wysokiej klasy DAPem. Oczywiście nic nie stoi na przeszkodzie, by rzecz pożenić z telefonem, ale wtedy musimy pogodzić się z brakiem możliwości odbierania połączeń. I jeszcze jedno – nakładki są dedykowane, nie można ich zastosować wymiennie z serią konsumencką,  natomiast nic nie stoi na przeszkodzie by wymienić okablowanie w ramach serii. Do tego są rozwiązania firm trzecich, można zatem poeksperymentować. No dobrze, widać więc, że mamy do czynienia ze słuchawkami bardzo podobnymi do 30-ek… czy to oznacza, że można zaoszczędzić kilkaset złotych, kupując tańszy model, czy 20-ki grają podobnie do droższego, trójprzetwornikowego modelu? Zapraszam do dalszej części opisu Westonów, do poznania odpowiedzi na zadane powyżej pytanie…

» Czytaj dalej