LogowanieZarejestruj się
News

Audeze LCD-X, czyli tam gdzie emocje zastępuje wierność przekazu

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
LCD-X a

Tytuł zdradza sporo, prawda? No właśnie, tytułowe słuchawki mogłem bardzo dokładnie porównać z redakcyjnymi LCD-3 i nie miałem wątpliwości, że te dwa modele to zupełnie inna filozofia, inny pomysł na brzmienie. Powiem więcej, te nauszniki w ogóle nie przypominają mi żadnych z dotychczas testowanych na HDO, a testowałem wszystkie modele poza zamkniętym XC. Amerykanie stworzyli coś, co wedle ich zapewnień, ma stanowić nową jakość, referencyjną jakość i w pewnym sensie tak właśnie jest. Tyle, że wszystko jest subiektywne i określenie referencyjny (tzn. jaki? ;-) ) może oznaczać bardzo różne rzeczy. Dla mnie to coś, co nie tylko znakomicie reprodukuje dźwięki, bez zarzutu prezentuje muzykę, gdzie nie ma się po prostu do czego przyczepić. Dla mnie referencja to zaangażowanie, to emocje, to coś co nazwałbym magnetyzmem, siłą przyciągania, która to powoduje, że właśnie te słuchawki, ten wzmacniacz, te kolumny preferujemy, wybieramy, mówimy „mógłbym z nimi żyć”. To bardzo subiektywna ocena, dlatego często za referencję uznajemy coś całkowicie innego – aptekarską detaliczność, wzorową neutralność, studyjny (w sensie wierny) sposób przekazywania informacji zawartych w utworze. Niekoniecznie, a nawet rzadko idzie to w parze z tym, co wymieniłem powyżej. Oczywiście jedno w połączeniu z drugim można by uznać właśnie za „referencję”, ale cóż… świat nie jest doskonały, nie ma czegoś takiego jak 10/10 (to ocena zarezerwowana dla Stwórcy, as himself ;-) ) czytaj, nie da się we wszystkim dojść do absolutnej perfekcji. Dlatego też, wiele osób z branży, dziennikarzy skłania się do takiego właśnie, opartego na aptekarskich wyliczeniach, na pomiarach, definiowania czym jest, a czym nie jest referencja.

LCD-X są słuchawkami, które komunikują nam niezwykle wiernie to, co zapisano w pliku, na nośniku, wszystko jest w nich ułożone, poukładane, równe, bezbłędne wręcz, całkowicie pozbawione czegoś, co nazywam „wkładem własnym”. To oczywiście dla purysty bardzo miłe określenia, gotowa rekomendacja, coś czego szuka, co rzadko występuje w przyrodzie. Myślę, że poza studyjnymi słuchawkami, z których wiele gra w takiej manierze, trudno będzie znaleźć na rynku nauszniki konsumenckie, które prezentowałyby podobny poziom neutralności. W tym wypadku idzie to w parze z bardzo letnim odbiorem. Tak, nie ma tutaj miejsca na wulkany emocji, ba nie ma zaangażowania typowego dla dużo obiektywnie gorszych, wielokrotnie tańszych słuchawek z… wkładem. Takie HD650, takie K701 potrafią znacznie bardziej wciągnąć w to, co dociera do uszu, znacznie mocniej zaangażować słuchacza, z drugiej strony to LCD-X pokazują (tak to bardzo, bardzo umowne stwierdzenie, ale w tym wypadku zasadne) całą prawdę. Wierność przekazu, jego bezstronny, precyzyjny przekaz jest na pierwszym bezsprzecznie miejscu. I tak to właśnie wygląda, nie inaczej. To spore zaskoczenie (początkowo), ale też tylko na początku, bo wraz z upływającymi dniami, gdy X-y grały na głowie, uświadomiłem sobie, że producent chciał w przypadku tych słuchawek rozszerzyć swoją bazę, wprowadzić do oferty INNY produkt. Inaczej grający, zupełnie nie tak jak dotychczas, będący dla dotychczasowych modeli antypodami, jednocześnie oferujący na tyle wysokie kompetencje, że – faktycznie – w połączeniu z wymienionymi cechami stanowiący właśnie referencję.

To wg. mnie dobry wybór dla mojego kolegi, kolegi spędzającego godziny w Serato, z mikserami, z całym DJ-owym zapleczem pod ręką. Bo te słuchawki właśnie będą w tym przypadku super precyzyjnym narzędziem do tworzenia, gwarantującym optymalne środowisko pracy dla takiej osoby. Od razu sobie o nim pomyślałem, ale nie tylko o nim. Znam kogoś, kto patrzy na muzykę jak na matematyczną układankę, któremu pasuje chłodna analiza, naturalistyczna precyzja, kto szuka zupełnie odmiennych klimatów niż niżej podpisany. Czy to źle? Czy to jest mniej wartościowe, czy gorsze od tego mojego emocjonalnego podejścia do muzyki? Nie mogę tego obiektywnie ocenić, dla mnie to pewna sprzeczność, ale wiem, że znajdą się argumenty na obronę tej innej, odmiennej koncepcji czerpania przyjemności z muzyki. A przecież to właśnie moja, tylko moja wrażliwość, moje odczucia decydują o wyborze, ocenie, tylko one się finalnie liczą. Można zatem mówić o różnych, bardzo odmiennych drogach prowadzących do jednego, wspólnego mianownika, którym jest słuchanie takie, jak lubię, takie jakie MI najbardziej odpowiada. Tylko tyle i aż tyle. LCD-X są słuchawkami nie dla mnie, ale na pewno dla wielu szukających zupełnie innych akcentów, czegoś do czego ja nie przywiązuje takiej (albo w ogóle) wagi. W sumie, było to bardzo ciekawe doświadczenie, bo mogłem poukładać sobie w głowie swój system oceny, swoje priorytety, a to wszystko dzięki tytułowym nausznikom.

A konkretnie…

» Czytaj dalej

Bezprzewodowy olimp? Test słuchawek Sennheiser Momentum Wireless

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum BT_3

Czym są nowe, bezprzewodowe słuchawki Sennheisera, model Momentum Wireless Over-Ear? Czy to po prostu kolejne, bluetooth’owe nauszniki, może lepsze od wszystkiego co do tej pory pokazano, ale nadal coś, co może być tylko tłem dla rasowych, wysokiej klasy modeli na kablu? Czy transmisja sinozębna wreszcie daje się pogodzić z bezkompromisową jakością (przez którą rozumiem strumieniowanie muzyki o jakości bezstratnej)? Dodatkowo, czy aktywne systemy tłumienia odgłosów z zewnątrz to coś, co może przekładać się na zauważalny wzrost jakości dźwięku, na lepsze możliwości reprodukowania muzyki, czy też systemy ANC to po prostu coś, co ma „tylko” za zadanie zwiększyć komfort słuchania w zatłoczonych, głośnych lokalizacjach wielkich miast?

Sporo pytań, prawda? Część stawiam po raz pierwszy, bo do tej pory słuchawki bezprzewodowe i jakość były domeną (wyłącznie) radiowych produktów Sennheisera. Drogie, świetne nauszniki do użytku domowego z serii RS potrafiły przekonać największych sceptyków, że bez kabla też się da. Pamiętam, na marginesie, jaką konsternację wywołało kiedyś, na AudioShow, pytanie jednej z osób podczas prezentacji wtedy nowego, nowatorskiego, high-endowego streamera WiFi francuskiego Devialeta. Pytanie techniczne o możliwe pogorszenie jakości w przypadku braku kabla (pierwsza wersja tego systemu w ogóle była pozbawiona LANu, było tylko WiFi jako medium dla sygnału audio), o opóźnienia, o kompresję, o interferencje, wreszcie o rzekomą niemożność przesłania w ten sposób muzyki w trybie bitperfect, a więc w pełnej zgodności bitowej (bo przecież każda transmisja obarczona jest błędami, część pakietów ginie etc… na marginesie dotyczy to każdej transmisji, także tej kablowej via WAN/LAN). Się porobiło, dyskusja szybko przerodziła się niemalże w pyskówkę (co pokazuje jak duże emocje wywołuje wśród ludzi tematyka związana z jakością dźwięku – tutaj zazwyczaj od razu robi się gorąco, co można wytłumaczyć tylko w ten sposób, że często, bardzo często poruszamy się po omacku, gdzie wiele rzeczy nie jest w pełni jasnych, gdzie psychoakustyka ma takie samo znaczenie, jak parametry techniczne, pomiary, warunki w jakich się muzyki słucha i co tam jeszcze).

Dlaczego o tym pisze na wstępie? Bo wiem jak trudno przekonać nieprzekonanych, jak wiele osób „wdrukowuje” sobie jakieś „prawdy”. Jedną z nich jest np. ta, że skompresowane stratnie ze źródła o nienagannej jakości pliki nie mogą brzmieć dobrze. One brzmią dobrze. Kolejna „prawda” to Bluetooth nie może służyć do transmisji audio, tzn. tej właściwej, koszernej, jakościowo bez zarzutu transmisji. Dzisiaj nie jest to wcale takie oczywiste jak jeszcze przed paroma laty, kiedy to królował profil A2DP, z kodekiem SBC, a do tego strumieniowało się muzykę w naprawdę podłej kompresji, z iTunes (przed Remastered for…), z torrentów, czy wcześniej jeszcze z Napstera. Bardzo wiele się tu zmieniło i to zmieniło na lepsze. Dzisiaj standardem jest jakość 320kbps w serwisach streamingowych, dzisiaj normalne jest, że kupiona mp3/AAC musi być jakościowo zbliżona do wydawnictwa na płycie CDA. I faktycznie nie mówimy tutaj o wcześniej nadużywanej „jakości CDA”, tylko faktycznie o starannie przygotowanym materiale. Poza tym Bluetooth to dzisiaj jakość w pełni odpowiadająca transferowi bezstratnemu via WiFi (a szerzej, bezprzewodowe medium nie stanowi ograniczenia w budowie nawet high-endowych rozwiązań, o czym nie raz, nie dwa informowaliśmy na naszych łamach). Kodek aptX wszystko zmienia, bo nie tylko gwarantuje skrajnie małe opóźnienia transmisji, ale także w praktyce oferuje transfer odpowiadający strumieniowi bitów w ramach standardu czerwonej księgi (1411kbps, bezstratny format WAV). Stosuje się co prawda kompresję, ale parametry odpowiadają specyfikacji przewidzianej dla płyty kompaktowej. Dzisiaj toczy się dyskusja o prymacie plików hi-res, o ich praktycznym zastosowaniu w kontekście różnic między tym, co oferuje CDA (16/44) a zapis 24 bitowy o większej częstotliwości próbkowania. To coś, czego nie chcę w tym miejscu poruszać, bo o czym innym tutaj będzie, choć o plikach hi-res także przeczytacie, przeczytacie bo taki materiał stanowił ważny element testu bezprzewodowych Senków.

Trochę się w tym wstępie rozpisałem, teoretycznie, za co przepraszam, czas wrócić do meritum. Nowe Momentum (pierwsze wrażenia pod tym linkiem) bez druta, to tak naprawdę nie tylko (najważniejsza z użytkowego punktu widzenia) transmisja bezprzewodowa, to także słuchawki wyznaczające według mnie kierunek rozwoju dla tego typu produktów, a być może nawet szerzej dla całego segmentu słuchawkowego rynku. I nie przesadzam tutaj z tą przełomowością, bo dostrzegam potencjał zastosowanych w tej konstrukcji rozwiązań, rozwiązań które mogą całkowicie przewartościować, zmienić branżę. Chodzi tutaj zarówno o bezprzewodowość, jak i systemy ANC oraz – bardzo ważne – o integrację przetworników C/A w samych słuchawkach, o cyfrową transmisję dźwięku ze źródła, także „po kablu” do nauszników. To może przeorientować rynek, wprowadzić zupełnie inną, nową kategorię sprzętu służącego reprodukcji dźwięku…

AKTUALIZACJA: Niestety, okazuje się że słuchawki mają problem z transmisją via BT. U mnie problem pojawia się sporadycznie, jednak ktoś, kto zainstalował sobie nowe wersje OSX (Yosemite, El Capitan w wersji beta) będzie narażony na spore problemy. Częsta utrata połączenia, chwilowe przerwy w odtwarzaniu (wszystko transmisjja bezprzewodowa) to jak opisują użytkownicy „chleb powszedni”. Sprawdzę jak to wygląda w przypadku naszego red. egzemplarza niebawem (nadal korzystam z OSX 10.9) i podzielę się spostrzeżeniami. W przypadku iPhone z problemami we współpracy spotkałem się sporadycznie (raz na parę dni), z Nexusem natomiast nieco częściej, choć tutaj winiłbym leciwego już Asusteka (N7), który ma problemy ze stabilnym działaniem. Tak czy inaczej, firma wspomina o dużym programie naprawczym na przełomie sierpnia i września, jaki miałby być wdrożony. Ponadto, teoretycznie, słuchawki można aktualizować via USB, z tym że obecnie nie ma żadnych łatek, upgrade na stronie. Czekamy zatem na to, co przyniesie przyszłość. 

AKTUALIZACJA 2: Nadal nie rozwiązano problemu z łącznością po BT. To bardzo poważnie obniża ocenę tych słuchawek. Sennheiser ma problem. Ostatnio, w otwartej przestrzeni, dałem za wygraną. Słuchawki słuchane na AK120II bezprzewodowo, były praktycznie bezużyteczne. Każdy utwór to dropy, na iP5S z iOS9.1 nieco lepiej, ale nadal całkowicie nieakceptowalne.  Po raz pierwszy zmieniam ocenę, mimo wybitnie dobrej jakości na kablu (także via USB w trybie wbudowanego DACa). To są słuchawki bezprzewodowe, nie przewodowe i za to się tu płaci. Wstyd. Program naprawczy (nowa wersja 2.0) bardzo się opóźnił, co gorsza pierwsze informacje od użytkowników niejednoznaczne (u niektórych nadal występują problemy). W El Capitan (OSX 10.11) gra już bez dropów, przykładowo, ale tylko SBC (brak możliwości wybrania kodeka aptX, mimo włączonego BT Explorera z odfajkowanym kodekiem). Będę informował Czytelników o sprawie, postaram się czegoś więcej dowiedzieć „u źródła”. Wstyd!

» Czytaj dalej

Onkyo i Pioneer z superDAPami. W tym miesiącu premiera DP-X1 & XDP-100R

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Onkyo DP-X1_1

Mówimy o urządzeniach z najwyższej półki, z tym że Pioneer to tańsza odmiana odtwarzacza osobistego z pojedynczą kością Sabre, zaś Onkyo to high-end pełną gębą z baterią (dwóch) kości przetwornika Sabre 9018, w konfiguracji jeden przetwornik przypadający na jeden kanał (cała konstrukcja to pełne dual mono patrz spec.). Nie mogę się doczekać rynkowej premiery tych DAPów, wierzę że Japończycy staną na wysokości zadania, tym bardziej wierzę, że w obu przypadkach będzie mariaż Androida z najlepszym obecnie, mobilnym oprogramowaniem do odtwarzania dowolnego, w tym najwyższej jakości, materiału muzycznego – HF Player. Ten software, w obecnej formie, nie ma sobie – piszę to z pełnym przekonaniem – równych. Wart jest wydania 9 euro, a w przypadku tytułowego sprzętu będziecie to mieli rzecz jasna w standardzie (na bazie tego softu zbudowano firmowe odtwarzacze w tych DAPach). Sprzęt pokazano po raz pierwszy na IFA 2015, jednak dopiero teraz ma swoją rynkową premierę. Czego tam nie będzie? Oj wszytko będzie, zresztą popatrzcie na specyfikację z wyszczególnieniem różnic między modelami.

Najpierw to, co różni oba modele:

Onkyo DP-X1: dwa przetworniki (2x, po jednym na kanał) ESS Sabre ES9018K2M, dwa wzmacniacze (2x, po jednym na kanał) ESS Sabre 9601K  (konfiguracja BTL oraz ACG). Wyjścia zbalansowane 2.5mm, oraz SE audio jack 3.5mm. Moc wyjściowa: 150mW+150mW (zbal.), 75mW+75mW (SE). Obsługa słuchawek od 16Ω do 600Ω – coś czuje, że tutaj faktycznie nie będzie słuchawek, których ten DAP nam nie obsłuży. Żadnych ograniczeń.

Pioneer XDP-100R: 1x ESS Sabre ES9018K2M, 1x ESS Sabre 9601K, audio jack 3.5mm. Moc wyjściowa: 75mW+75mW. Wsparcie dla słuchawek 16Ω do 300Ω.

DP-X1 & XDP-100R wspólne cechy:

Android 5.1.1 (różne skórki, ten sam soft do odtwarzania)
CPU: Snapdragon 800 2.2ghz Quadcore
Ekran 4.7″ 1280*720 HD (312 PPI)
2GB RAM
32GB wew. pamięci
Dwa sloty dla kart Micro SD (SDXC) – maks. 512GB
Komunikacja: WiFi 802.11ac, DLNA Bluetooth AptX
Dostęp do: Google apps, Spotify, Tidal, Deezer, etc.
Obsługa dźwięku: odtwarzanie MQA, PCM 384khz (DXD) DSD 256
Ust. gain: Low/Normal/High
Cyfrowe wyjście via usb – DoP DSD 256 oraz PCM do 384khz (DXD)
Tryb usb OTG
Potencjometr ze 161 krokami (!!!)

Ustawienia dźwięku:

- 11 zakresowy korektor parametryczny
- upsampling 384khz (w pełni konfigurowalny)
- konwersja z PCM do DSD 128 w locie
- dwa filtry cyfrowe: szybki i wolny
- rozbudowany DSP (możliwości programowania wraz z aktualizacjami oprogramowania)
- ustawienie balansu osobno dla lewego jak i prawego kanału

Czas odtwarzania hi-res to minimum 16 godzin! Całość obudowy wykonana w aluminium. Waga to słuszne 203 gramy, wymiary: 130 x 76 x 13mm.

Godni przeciwnicy dla high-ednowych HiFiMANów oraz Astell & Kern? Na to wygląda. Szczególnie ten Onkyo zwraca na siebie uwagę, możliwości ma wyczynowe. Znakomicie, że w końcu pojawiają się DAPy z softwarem systemowym dającym w praktyce dostęp do dowolnego źródła dźwięku z sieci. Pisałem o tym wcześniej, że pojawienie się takiego sprzętu to wyłącznie kwestia czasu. Oczywiście osoby poszukujące w pełni uniwersalnego źródła, takiego które łączy w sobie cechy wysokiej klasy grajka jak i urządzenia służącego do komunikacji i tak wybiorą smartfona z dodatkiem mobilnego DACa i trudno z takim podejściem polemizować, w końcu nie każdy chce mnożyć byty. Tyle, że argument o graniu wyłącznie z pamięci odtwarzacza przestaje być aktualny – wystarczy sparować z telefonem grajka i już można grać z Tidala. I o to chodzi! Do tego cała pamięć przeznaczona na najlepszy jakościowo materiał, jaki znajduje się w naszej kolekcji i można ruszać w świat, mając dostęp do CAŁEJ swojej muzyki (właściwie to brakuje tutaj Loopa, choć otwartość na inny software może pozwolić na doinstalowanie takiego oprogramowania w przyszłości). W sumie, mając dostęp do prywatnej chmury, nie ma przeciwwskazań do trzymania całej biblioteki, nawet kilkuset gigabajtowej, dostępnej w każdej lokalizacji. Archiwa muzyczne hi-res dostępne z chmury, przy obecnie oferowanych 30-50GB transferu miesięcznie (tak, tyle można obecnie bez przeszkód uzyskać od operatorów w kraju) zaczyna nabierać sensu. Najlepszy jakościowo materiał na takim, jak powyżej, DAPie robi różnicę. Po prostu robi.

Będę polował na te odtwarzacze, postaram się je jak najszybciej przetestować.

» Czytaj dalej

eGreat i5… zamień Twój TV w komputer z Windows 10

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
EG_i5_01

Pamiętacie naszą publikację na temat miniaturowego komputerka Fooko PC? Opisaliśmy mini komputerek niedawno na naszych łamach, bardzo nam się spodobała koncepcja oraz realizacja pomysłu Windows na ekranie HDTV. Sprzęt skonfigurowany, szczególnie w zakresie odtwarzania audio, praktycznie nie wymagający żadnej dodatkowej pracy od użytkownika. Podpinamy DACa i gramy. Do tego rozbudowane możliwości front-endu multimedialnego. Pojawiła się właśnie na rynku alternatywa dla tego typu sprzętu. To eGreat i5 Pocket PC, stylowy, miniaturowy komputer o wielkich możliwościach. Połączony z telewizorem za pomocą złącza HDMI udostępnia system Windows 10 (w Fooko mieliśmy Windowsa 8.1, trzeba zrobić w nim upgrade, na szczęście darmowy, do najnowszej wersji OS) z wszystkimi jego możliwościami na ekranie telewizora.

Zamknięty w aluminiowej obudowie o grubości jedynie 11 milimetrów (tutaj zdecydowanie mniej tych milimetrów, faktycznie super kompaktowy ten komputerek), kryje w sobie sporą moc obliczeniową oraz wydajność, która pozwala mu z powodzeniem zastąpić stacjonarnego PC „pod telewizorem”. Egreat i5 Pocket PC pracuje na czterordzeniowym procesorze Intel Atom Bay-trail Z3735F wspomaganym zintegrowaną kartą graficzną Intel HD Graphics oraz 2GB pamięci RAM DDR3. Wszystkim tym zarządza najnowsza wersja systemu Windows. Wbudowaną pamięć 32GB można rozszerzyć podłączając zewnętrzny dysk USB (do 2TB) lub kartę micro SD (do 128GB). Wydajna karta WiFi, moduł Bluetooth 4.0 dwa porty USB 2.0 oraz czytnik kart microSD zapewniają duże możliwości podłączenia zewnętrznych urządzeń. Przypominam, marka eGreat to producent sieciowych odtwarzaczy multimedialnych (swego czasu, w innym miejscu, testowałem te odtwarzacze, może pamiętacie pierwsze recenzje Xtreamerów na FrazPC? ;-) …poza Xtreamerami testowaliśmy produkty eGreat). To były czasy sprzed wynalezienia SmartTV, tj. 2009 rok plus, minus, kiedy to taki odtwarzacz miał być (i był) alternatywą dla HTPC (wtedy były to całkiem spore skrzynki, jakie tam 11 milimetrów). Stare dzieje.

Cena detaliczna urządzenia wynosi 799 złotych.

Audeze EL-8 …recenzja, która zmieniała się jak w kalejdoskopie (akt.)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
EL-8 cls_3

To nie tak miało być. EL-8, jak przystało na słuchawki do mobilnego grania, grały sobie z telefonem, względnie iPadem podłączonym do przenośnego DAC/AMPa Oppo. Sprawdziłem jak sobie radzą na torze stacjonarnym podłączone do M1HPA i tyle. Potem trafił się jeszcze przenośny grajek HiFiMANa w roli źródła i już miałem gotową recenzję. Tak to wyglądało parę dni temu, tak wyglądało do momentu, gdy wiedziony ciekawością, trochę od niechcenia, trochę na zasadzie – „a, co mi tam, pewnie coś tam zatrzeszczy sobie, chwilkę posłucham i zapowiadany tekst opublikuję” podłączyłem tytułowe słuchawki do wzmacniacza lampowego (MiniWatt N3) z gramofonem jako źródłem. Gramofon z przedwzmacniaczem NADa, wzmacniacz podłączony do routera głośnikowego z wyjściem słuchawkowym i nowe, przenośne Audeze. Odpłynąłem. To było coś, czego się nie spodziewałem. Ten dźwięk totalnie mnie uwiódł, zniewolił i zamiast jednej płyty przesłuchałem w ten sposób wszystko co mam na winylu. Pliki, hi-resy są wygodne, są mobilne, są wszędzie, na zawołanie, tu i teraz, ale bez względu na ich jakość, bez względu na to na czym są odtwarzane nie oferują takich emocji jak czarna płyta. Niby to jasne, każdy pokiwa głową, że no tak, że to granie z zupełnie innej bajki (nawet jeżeli tak go czarny krążek nie kręci), ale w przypadku powyższego zestawu, z tymi słuchawkami właśnie, było to tak intensywne, tak czarowne i wciągające doświadczenie, że zwyczajnie nie miałem ochoty słuchać inaczej, korzystać z cyfrowych źródeł. Po prostu nie miałem ochoty.

Bardzo lubię gramofon, na tym się wychowałem, zawsze albo był, albo chodził mi po głowie (jak go nie było, a nie było dość długo – wielka szkoda), zawsze było to źródło, do którego chciałem wracać. Tyle, że akurat słuchawki w takim towarzystwie pojawiały się incydentalnie, zazwyczaj, co ja mówię, praktycznie zawsze, gramofon grał z kolumnami i było to dla mnie oczywiste rozwiązanie, naturalne. Co mnie podkusiło, żeby posłuchać płyt inaczej niż zwykle, co w konsekwencji spowodowało konieczność przeorientowania swoich spostrzeżeń na temat tytułowych słuchawek??? Zastanawiałem się na tym dłuższą chwilę, bo koniec końców kto w ten sposób będzie z EL-8 korzystał? Pewnie nikt, no prawie nikt, bo przecież to słuchawki pod mobilne granie, względnie do podłączenia od czasu do czasu pod jakiś stacjonarny tor, w którym akurat gramofon to rzadkość, a gramofon z lampką to jeszcze większa rzadkość. Podłączyłem słuchawki bezpośrednio do przedwzmacniacza i cóż, to nie było to, co powyżej (fakt, w 1020 wyjście słuchawkowe jest faktycznie dodatkiem, ale w sumie o co innego tutaj chodzi). Lampka w stylu wspomnianego N3 aka APPJ z kilkoma watami dostępnymi tylko i wyłącznie dla nowych Audeze to było prawdziwe objawienie. I gramofon. Nie żebym nie sprawdził plików i kompaktów (na tym torze) – grało to pysznie, co ciekawe z wyraźnym wskazaniem na fizyczny nośnik, ale to igła dawała maksimum radości z obcowania z muzyką. I tak, zamiast koncentrować się na tym, co zdecydowanie stanowi główne zastosowanie, do czego EL-8 zostały stworzone, zmieniałem płytę za płytą, całkowicie zatracając się w słuchaniu ze źródła, które jest nie tylko niszą, marginesem, ale w przypadku słuchawek to już w ogóle jakiś promil promila. Nic na to nie poradzę, popsułem sobie to co sobie wcześniej poukładałem, co wcześniej opisałem, słuchając tytułowych ortodynamików z przenośnymi źródłami. Mogłem te wcześniejsze wnioski pogodzić z odsłuchem na stacjonarnym torze z M1HPA, bez większego problemu (choć… o tym przeczytacie w podsumowaniu), z komputerem podłączonym do rzeczonego wzmacniacza cyfrowo oraz z wykorzystaniem lepszego DACa. Tak, radykalnie to moich spostrzeżeń nie zmieniało, aż do chwili gdy, no właśnie…

AKTUALIZACJA. Po paru tygodniach trafił do mnie model zamknięty tych słuchawek. Miałem sposobność porównać obie wersje i było to bardzo pouczające doświadczenie. Generalnie zamknięta konstrukcja, dzięki prawie całkowitej izolacji, pozwala nam zwiększyć komfort użytkowania, gdy słuchawek używamy poza domem, w domu zaś takie nauszniki na pewno zyskają w oczach domowników, szczególnie gdy lubimy sobie posłuchać głośno. Otwarte wyraźnie wtedy słychać, co może niektórym osobom przeszkadzać, a gdy dodatkowo czas na słuchanie to późnowieczorne godziny, dodatkowo jakaś sypialnia, to rodzaj obudowy staje się jednym z ważnych czynników mających wpływ na wybór nauszników. To jedna strona medalu. Drugą są różnice brzmieniowe, szczególnie (wg. mojej opinii) słyszalne w przypadku ortodynamików. Te słuchawki właśnie dzięki otwartej obudowie pozwalają w pełni uwidocznić zalety tego typu rozwiązania. Planary potrafią m.in. bardzo (jak na słuchawki) dobrze pokazać przestrzeń, wyjść z głowy, odpowiedni „napowietrzyć” dźwięk. Dynamiczne konstrukcje mają z tym niemały problem i w sumie jest niewiele modeli, które potrafią grać dużą sceną (takie HD800 to potrafią przykładowo). Ortodynamiki robią to bez wysiłku, ale też zazwyczaj mamy w ich przypadku do czynienia z obudową otwartą, nie zamkniętą. Ta trafia się stosunkowo rzadko, choć ostatnio trochę tych konstrukcji zamkniętych jednak się pojawiło. Jedną z nich jest, poniżej opisana, EL-8 closed edition. Audeze zdając sobie sprawę z tego, że ELki będą grały nie tylko na domowym sprzęcie, że będą słuchane na zewnątrz, w środowisku bardzo nieprzyjaznym wszelkim otwartym konstrukcjom, zdecydowało się na wprowadzenie takiego właśnie modelu, modelu zamkniętego. Różnice między obiema wersjami okazały się dość czytelne, wręcz na tyle duże, że choć to dźwięk pod pewnymi względami zbliżony, to całościowo dzieli te słuchawki bardzo dużo. W przypadku ortodynamików, zamknięcie ich w niewentylowanej obudowie robi różnicę. Szczególnie w tym wypadku. Jaką konkretnie różnicę? O tym przeczytacie poniżej, w rozwinięciu.

» Czytaj dalej

Spotkajmy się na AudioShow 2015. Konkurs, do wygrania Oppo HA-2

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
OPPO-banner-AS2015

Prawdopodobnie pojawimy się w sobotę 7.11, głównie żeby spotkać się z ludźmi, porozmawiać, trochę mniej żeby czegoś posłuchać (jak już słuchawki raczej, bo zazwyczaj nie da się sensownie posłuchać, bo ścisk, bo tłok, bo gwar, ale też takie są właśnie AS i nie ma się co boczyć). Ciekawym pomysłem jest rezygnacja z hotelu Bristol na rzecz Narodowego. Stadion może okazać się (a konkretnie sale konferencyjne w obiekcie) dobrym miejscem do prezentowania high-endowych systemów (bo takie właśnie, z najwyższej półki, prezentowane były w ciasnawych salkach hotelu na Nowym Mieście). Cóż, zobaczymy, czy raczej usłyszymy, ja tam prywatnie cieszę się także z tego powodu, że pięć minut od Stadionu mam rodzinę, więc będzie można szybko połączyć przyjemne z przyjemnym i złożyć wizytę.

No dobrze, w tytule jest też coś o jakimś konkursie. Ano jest. Firma Cinematic organizuje dla odwiedzających warszawską imprezę konkurs, w którym będzie można wygrać Oppo HA-2, nagrodzony przez EISA, przenośny DAC/AMP, którego opis możecie przeczytać w naszej recenzji. Co należy uczynić, by mieć szansę na wygraną? Wystarczy pojawić się na stoisku OPPO zlokalizowanym na Stadionie Narodowym na pierwszym piętrze w sali Opera 6 w dniach 6-8.10.2015 r., w godzinach otwarcia imprezy targowej,  wymyślić hasło reklamowe dla przenośnego wzmacniacza HA-2 oraz wypełnić formularz konkursowy i wrzucić go do urny na stoisku. Nagrodę wygra autor najlepszego hasła reklamowego. Formularz konkursowy oraz regulamin można pobrać wcześniej ze strony internetowej oppodigital.pl. Jak gra główna nagroda, także jak gra z innymi produktami OPPO, będzie można posłuchać na stoisku OPPO.

https://www.oppodigital.pl/konkurs.html

Innymi słowy, jak się już na AS pojawicie, nie odbierajcie sobie szansy na zdobycie atrakcyjnej nagrody, odwiedźcie Narodowy i weźcie udział w konkursie. Trzymam kciuki za Czytelników, oby Wam szczęście dopisało! :)
Wyniki konkursu dostępne pod tym linikiem. Gratulujemy zwycięzcy!

ADL H128 – słuchawki, z którymi można żyć

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ADL_H128_3

To stwierdzenie, jakie pada w tytule, to sformułowanie bardzo trafnie opisujące sytuację, gdzie jakiś produkt spełnia nasze wymagania na tyle, że poszukiwanie alternatywy nie jest konieczne, potrzebne, po prostu mamy wtedy takie przeświadczenie że to coś docelowego, coś co może służyć nam długo, bo się sprawdza, bo jest na tyle dobre, że …no właśnie, można skupić się na tym, co w sumie najistotniejsze – na muzyce – nie na sprzęcie. H128 to produkt nieco specyficzny, na co zwrócimy uwagę zaraz po wyjęciu ich z pudełka, bo trójkątne muszle to jednak nie banał, a dość oryginalne podejście na tle innych propozycji rynkowych, gdzie króluje forma kulista, klasyczna, a tutaj takie coś. Miałem na wstępie obawy, czy ta forma nie przełoży się na komfort użytkowania, wygodę noszenia, ale moje obawy okazały się bezzasadne na szczęście.

ADL H128 są bardzo wygodnymi słuchawkami, wręcz komfortowymi i na tle boleśnie twardych, mocno uciskających (H128 też cisną, ale znacznie mniej) modeli Musical Fidelity, jakie testujemy właśnie (MF-200 w wersji przenośnej oraz stacjonarnej/zbalansowanej), można było wręcz mówić o przepaści jaka dzieli te produkty. ADLe poza wygodą, poza brzmieniem oferują coś jeszcze… coś, za co cenię Japończyków, coś co niemal zawsze znajduje potwierdzenie w przypadku wyrobów z Kraju Kwitnącej Wiśni. O co chodzi? O jakość wykonania, o troskę o szczegóły, detale, o przywiązanie do dbałości o każdy element jaki trafia do ręki konsumenta. Opakowanie, instrukcje, akcesoria, materiały… tutaj wszystko jest naj, nie ma przypadkowości, bylejakości, miejsca na siermiężność. To dowód troski i szacunku dla naszych pieniędzy, dla nas – Klientów – bo dla Japończyka zaoferowanie czegoś nie spełniającego najwyższych standardów, czegoś lipnego po prostu, to ujma, dyshonor, to coś nie do zaakceptowania. Dlatego właśnie te produkty są wyjątkowe i mimo, że czasami (no coraz częściej) to co wypadnie z pudełka zostało przez Japończyka zaprojektowane, ale nie wyprodukowane, to nawet w przypadku produktu z… wiadomo gdzie, mamy graniczące z pewnością przeświadczenie, że dostajemy coś odpowiadającego naszym wymaganiom, coś jakościowo bez zarzutu. Pamiętacie przetwornik Korga (patrz test)? No właśnie…

H128 początkowo nie porwały mnie swoim brzmieniem. Słuchałem na przenośnym grajku (X1), na iPhone i było to takie spokojne, trochę bez wyrazu granie, nie wyróżniające się niczym szczególnym. Mając w testach otwarte, a potem także zamknięte EL-8ki, mając do porównania nasze redakcyjne LCDki 3ki oraz HE-400, słuchawki o wyraźnie zaznaczonych cechach, temperamencie, określonym sposobie budowania brzmienia, tutaj miałem taki ambient, nawet nie chillout ze szczyptą pieprzu, tylko jednostajny, monotonny ambient. Nauczony doświadczeniem, że niektóre produkty z czasem pokazują pełnię swoich możliwości, dałem tym ADLom …czas właśnie, a że wygodne to, więc bez zgrzytu i przymusu jakiegoś, nosiłem je dość często, przy okazji sprawdzając jak się mobilnie sprawdzają (sprawdzają się bardzo), przy czym nie zapominałem o stacjonarnym torze, na przemian podpinając je do naszych wzmacniaczy, na przemian z wymienionymi wcześniej słuchawkami (porównawczo). A co z tego wszystkiego wynikło, to o tym dalej…

» Czytaj dalej

Najlżejsze planary od HiFiMANa: HE-400s

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-10-23 o 10.33.46

Oryginalne słuchawki HE-400 to zdecydowanie najpopularniejsza seria produktowa HiFiMANa i prawdopodobnie najlepiej sprzedające się audiofilskie planarne słuchawki świata. Z tego powodu nowa linia produktowa HE-400 została rozszerzona do dwóch modeli:

HE-400i– topowy model serii 400, zaprezentowany w ubiegłym roku, wyróżniony szeregiem nagród przez międzynarodową prasę

HE-400S – wejściowy model serii 400, stanowiący „odchudzoną” przede wszystkim cenowo wersję HE-400i

Ponadto w sprzedaży do wyczerpania zapasów pozostaje prekursor serii oznaczony po prostu jako HE-400 (patrz nasza recenzja). Najnowsze słuchawki HiFiMANa, HE-400S wykonano z myślą o współczesnych użytkownikach i wyzwaniach, jakim muszą sprostać. Przede wszystkim, ogromnej mobilności życia codziennego. Dlatego inżynierowi HiFiMANa postarali się, by rozdzielcze, realistyczne brzmienie, dostarczające ogromną ilość detali oraz rozbudowaną sekcję basową, było osiągalne dla użytkowników smartfonów i innych urządzeń przenośnych. HE400S to jedne z najbardziej skutecznych i jednocześnie najlżejszych słuchawek planarnych na świecie.

HE-400S to, jak do tej pory, najlepiej przystosowany pod kątem współpracy ze smartfonami model HiFiMANa. Innowacyjna konstrukcja super giętkiego pałąka wykonanego z aluminium połączonego z pasem z wygodnej, miękkiej skóry – oraz specjalnie zaprojektowane poduszki nauszne oferują niespotykany wcześniej komfort, pozwalający na długie godziny odsłuchu. Słuchawki zostały też odchudzone w porównaniu do poprzednich modeli – ważą jedynie 350g. Złącza słuchawkowe zostały przystosowane do użytku z różnymi rodzajami kabli i wzmacniaczy. W zestawie znajduje się też dedykowany kabel z końcówką 3.5mm oraz przejściówką na 6.3mm. Przewodnik to powlekana srebrem miedź monokryształowa. Po zakupie dodatkowego przewodu oraz przejścówki na 4-stykowy wtyk XLR HE-400S pozwalają na odsłuch za pomocą zbalansowanego wzmacniacza. Przewód jest odpowiednio elastyczny, wytrzymały i odporny na splątania – idealny do zastosowań przenośnych. Staranne ekranowanie oraz gruby oplot pozwoliły w 100 procentach wyeliminować niepożądany efekt mikrofonowania. Wtyki 2.5mm TRS pozwalają na łatwe podłączanie i odłączanie kabla. Cena słuchawek wynosi 1.699 złotych.

» Czytaj dalej

Jitterbug – autosugestia, faktyczny progres, a może tylko humbuk?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Jitterbug_7

To niewielkie akcesorium nabyłem nie dlatego, że zachęciły mnie niektóre hurra optymistyczne recenzje. Nieodmiennie irytuje mnie totalny brak zachowania jakiejś skali odniesienia w tego typu hurra optymistycznych tekstach – jak można pisać o wyraźnej poprawie w jednym zdaniu, by zaraz potem napisać że przecież to kosztuje tylko te głupie 50$, że cudów nie czyni, ale właśnie przez wzgląd na to „tanio” warto… co za idiotyczne postawienie sprawy! Po zajrzeniu w podręcznik użytkownika, na końcu opisu produktu, oświeciło mnie… producent niemal dokładnie tak to opisał: przy takiej cenie nie pytajcie czy kupić, tylko ile tych Jitterbugów zastosować… jeden, dwa… Ok, ja to rozumiem w przypadku producenta i nie mam nic przeciwko, ale recenzent, czy może już raczej słup reklamowy? Nie nabyłem go także z tego powodu, by odczuć jakiś wyraźny progres, mimo teoretycznie idealnego środowiska dla Jitterbuga: systemu (-ów) budżetowych, złożonych z przystępnych cenowo klocków za maksymalnie trzy tysiące od klamota. Nie. Chciałem przekonać się czy poza zapewnieniami o mierzalnej (w sensie sprawdzonej na aparaturze pomiarowej) różnicy, tytułowe urządzenie wniesie cokolwiek w jakości brzmienia „na ucho”. Czyli, sumując, w teorii, Jitterbug powinien poczuć się u mnie jak ryba w wodzie i dać określone korzyści brzmieniowe, odpowiednio filtrując sygnał przekazywana via USB z komputera (lub innego urządzenia, o czym poniżej).

Dlaczego zatem kupiłem, jeżeli prezentowane powyżej podejście można śmiało uznać za sceptyczne? Odpowiedź jest banalna: wiedziony zwykłą ciekawością, ale nade wszystko chęcią podzielenia się z Czytelnikami moją subiektywną opinią na temat tego produktu.

Mając ten komfort, że opisuję coś, co do mnie należy, a nie zostało mi nadesłane do testów przez dystrybutora, patrząc na to okiem nabywcy, okiem konsumenta mam parę spostrzeżeń dotyczących tego czym jest, a czym nie jest Jitterbug. Generalnie (co już parę razy spowodowało spięcia na linii piszący, zainteresowany recenzją producent / dystrybutor) staram się opisywać sprzęt audio w taki sposób, jakbym właśnie dokonał jego zakupu. Wchodząc w buty właściciela, osoby która wydała ciężko zarobione pieniądze na produkt. Życia to nie ułatwia, ale ma tę zaletę, że nie muszę tłumaczyć sobie przed lustrem, że przecież „nic się nie stało”. Albo coś jest ok, albo nie jest. Czytaj, albo coś ma sens i byłbym gotowy za to zapłacić, albo nie byłbym. Tylko tyle i aż tle.

Jitterbug to niewielkie akcesorium, wpinane między źródło (nazwijmy je ogólnie – komputerowe) a przetwornik C/A, pozwalające na eliminację największej podobno (dlaczego tylko podobno? Ano według mnie ilość zmiennych jest tutaj bardzo, bardzo duża) zmory zerojedynkowego grania z magistrali USB, czytaj jittera. Redukcja opóźnień czasowych oraz błędów w transferze danych (o czym wspomina producent, opisując produkt) ma się przyczynić do poprawy brzmienia, słyszalnej poprawy, pozwalając w przypadku niedoskonałego źródła komputerowego uzyskać czyste brzmienie, pozbawione szumów oraz rezonansów, całego „cyfrowego śmiecia”. Tak to opisuje Audioquest. Chodzi o odfiltrowanie i poprawę jakości przesyłu danych (redukcja błędów), jak również dostarczenia stabilnej dawki energii do podpiętego sprzętu (szczególnie istotne w przypadku niewielkich USB DACów, choć nie tylko).  Firma idzie dalej w zapewnieniach o zbawiennym wpływie Jitterbuga. W manualu pojawiają się propozycje podpięcia tego malucha do urządzeń peryferyjnych (huby, tam gdzie podpięte są drukarki, skanery, dyski), także tych sieciowych (routery z portem USB), także takich, które stanowią główny magazyn danych (dyski sieciowe – NASy). Zalecają najlepiej dwa, ale też raczej nie więcej niż dwa Jitterbugi w torze (w sensie, podpięte do jednego komputerowego źródła). Na liście nie brakuje też handheldów, pendrive’ów, urządzeń AV (amplitunery) wreszcie sprzętu audio montowanego w autach. Ważne, nie musi Jitterbug być w torze (z podpiętym przetwornikiem), by zauważyć progres – jak zauważa producent, wystarczy izolować niewykorzystywane, lub wykorzystywane (podpięte peryferia) złącza USB za pomocą tego akcesorium. Czyli efekt poprawy ma wystąpić także wtedy, gdy gniazdo USB z Jitterbugiem nie jest w żaden sposób wyjściowo połączone z torem audio (wspomniana izolacja).

Odnośnie ostatniego punktu, dygresja, mam w torze z koszmarnie zanieczyszczającą sygnał konsolą PS3 reduktor stałej składowej i mówię z całą odpowiedzialnością, że działa to wyśmienicie. Nie mam żadnego brumienia, szumów, trzasków, brudów, tego co uwalnia się po bezpośrednim wpięciu konsoli w tor analogowy (na marginesie, mogłem przekonać się, w sensie pozytywnym, jak wrażliwy mam tor, przy czym każdy z mających na efekt końcowy elementów: zasilanie, przewody, klamoty jest bez zarzutu i bez tego „psuja” PS3 soute, mam czarne tło, idealnie czarne tło). Akcesorium ze świata car audio? To działa. PS3 może być podpięte na stałe, bez przykrych konsekwencji. Czy i co w takiej sytuacji wniesie Jitterbug? No właśnie, przekonamy się.

Postanowiłem, jako niewierny Tomasz, sprawdzić większość opisanych scenariuszy (jeszcze parę zostało, zaktualizuję newsa niebawem). I tak Jitterbug pracował z NASem (tor NAS -> NAD D3020 z softem DS Audio), z USB DACzkiem (iMac -> hiFace DAC -> wzmacniacz słuchawkowy), z odtwarzaczem sieciowym audio (SB Touch), z tabletem PC (wpięty między źródło SB a rDACa), sprawdziłem także czy poprawił się dźwięk z androidowego Nexusa 7 (z podpiętym DACzkiem FiiO w torze), czy coś się zmieniło w materii jakościowej przy wykorzystaniu w trybie DAC jednego z wyskokiej klasy DAPów (N6 oraz AK120II). To sprawdziłem, a czeka mnie jeszcze egzotyka pod postacią tabletPC (jedna szyna USB, jeden port) -> Jitterbug -> hub aktywny -> wpięte peryferia w rodzaju drukarki oraz pamięci masowej (z której zagramy), to samo tylko z DACzkiem, dalej router TP-Linka z gniazdem USB wreszcie sprzęt AV (PS3, Zeppelin Air via USB). Także nie to, żebym nie sprawdził, czy faktycznie jest coś na rzeczy, czy nie jest. Sprawdziłem.

Poniżej w fotogalerii z opisem macie moją ocenę, wnioski dotyczące Jitterbuga w torze, jego wpływu na brzmienie…

AKTUALIZACJA #1 & #2:

» Czytaj dalej

W testach #3: System słuchawkowy Musical Fidelity MF-200&200B/V90-BHA

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MF_bal

To będzie prawdopodobnie jedyny taki test porównawczy, pozwalający przekonać się jak wiele daje zbalansowane połączenie słuchawek. Test interesujący także ze względu na zgromadzenie w tym samym, w tym samym miejscu czasie dwóch wzmacniaczy Musical Fidelity (M1HPA oraz dającego możliwość skorzystania z połączenia zbalansowanego V90-BHA oraz dwóch par nauszników z najnowszej serii MF-200 (w wersji symetrycznej z literką B oraz wersji niesymetrycznej bez literki). W ten sposób mamy unikalną sposobność porównać dokładnie takie same słuchawki, różniące się sposobem podłączenia do wzmacniacza (oraz sposobem połączenia w ramach całego toru, o czym za chwilę), jak również sprawdzenia obu na najtańszym, zbalansowanym wzmacniaczu słuchawkowym na rynku (V90) i – wreszcie – sprawdzenia jak to się ma do naszego redakcyjnego M1HPA (niezbalansowany wzmacniacz słuchawkowy oraz świetny preamp przy okazji, świetny klamot z możliwością budowy całego systemu opartego o jedną, bądź dwie końcówki mocy, dodatkowo z kilkoma źródłami z tej samej serii do wyboru). Innymi słowy, przetestujemy kompleksowo system słuchawkowy Musical Fidelity, całkowicie firmowe rozwiązanie z resztą toru opartą o źródło KORGa (DS-DAC-100 z wyjściami symetrycznymi) oraz transport PC (MiniX aka Fooko). Chcę wykazać przy okazji tego testu, czy warto inwestować w rozwiązanie oparte na zbalansowanym połączeniu (nietypowym, ograniczającym dobór komponentów) poszczególnych elementów toru słuchawkowego, czy daje to i jakie daje korzyści jakościowe. Dodatkowo zobaczymy, czy nasz ulubiony wzmacniacz słuchawkowy poradzi sobie w konfrontacji z torem zbalansowanym złożonym z V90 oraz MF-200B. Mamy, dzięki routerze audio Pro-Jecta możliwość podłączenia KORGa do wzmacniacza M1 bez konieczności konfigurowania systemu na nowo. To duże udogodnienie, jednocześnie patent na stworzenie takich samych, opartych na tych samych elementach toru, warunków koniecznych do przeprowadzenia porównań. System słuchawkowy będzie sprawdzany na materiale DSD (głównie) oraz PCM (tylko Tidal) w aplikacji Korga, Roonie (w tym wypadku jako tidalowy player – na marginesie dużo lepszy od natywnego) oraz w foobarze. Całość zagra na tej samej linii zasilania (osobna instalacja), na tych samych listwach Tomanka, na tym samym okablowaniu. Cel główny przedstawiłem, cel poboczny to wykazanie, że można zbudować sobie zaawansowany system słuchawkowy w budżecie do 5000 złotych za całość. Innymi słowy, dobre słuchawkowe HiFi, bez egzotyki za kilkanaście czy dzieciąt tysięcy – zdroworozsądkowo. Jak punkt odniesienia zagra system złożony z komputera iMac z oprogramowaniem Roon na przetworniku M2Techa (hiFace DAC) oraz wzmacniaczu Capella Stana Beresforda ze słuchawkami HiFiMANa HE-400 oraz Senkami HD-650. Co prawda źródło komputerowe będzie dużo droższe, ale zamiast jabłkowego all-in-one można swobodnie wstawić mini makówkę za ok. 2000 złotych i budżetowo będzie wg. mnie w pełni porównywalnie. Ten punkt odniesienia jest ważny, bardzo nawet, bo wspomniana para słuchawek na tym systemie gra nieprzyzwoicie dobrze, uważam że udało się w tym wypadku stworzyć niezwykle udane, synergetyczne połączenie z wyżej wymienionych elementów.

Sam jestem ciekaw co z tego wyniknie. Mam nadzieję, że będzie to pouczające doświadczenie. Dobór komponetów, jak widzicie, przeprowadziłem bardzo starannie, kierując się zarówno kryterium jakościowym, budową w pełni porównywalnych torów, jak również budżetowym. To właśnie, a nie testowanie w oderwaniu od rzeczywistości (pierwsze z brzegu: kabel zasilający za 10 000 złotych lub/i źródło za wielokrotność sumy przeznaczonej na głównego bohatera (-ów) testu lub/i słuchawki za kwotę równorzędną całemu systemowi itd.), główny zamysł, idea tego testu, recenzji klamotów proponowanych przez mojego imiennika, Anthony Michaelsona. Przy okazji postaram się udowodnić jak istotny jest właściwy wybór i konfiguracja oprogramowania, szczególnie że obecnie możemy wybierać wśród bardzo zaawansowanych, dających ogromne możliwości aplikacji, przekształcających komputer w docelowy, cyfrowy transport. Dyskusja na temat wyższości odtwarzaczy strumieniowych, czy specjalnie skonstruowanych, urządzeń komputerowych (serwery muzyczne, zbudowane pod kątem audio pecety, autonomiczne lub będące częścią wielostrefowych rozwiązań urządzenia oparte na komponentach komputerowych, czy – coraz częściej – handheldowych) pozostaje otwarty. Znajdą się zwolennicy zarówno jednego, jak i drugiego podejścia. Wspominałem o przygotowaniach do osobnego artykułu poświęconego temu zagadnieniu, gdzie w szranki staną różne rozwiązania obsługujące muzykę z pliku: SB Touch, komputerek MiniX, makówka oraz serwer muzyczny, każde dysponujące specyficznym interfejsem, front-endem, różnymi sposobami interakcji, obsługi wreszcie odmiennymi możliwościami w zakresie obsługi plików hi-res, obsługi serwisów streamingowych audio oraz innych, plikowych źródeł muzyki, gdzie obraz spotyka się z dźwiękiem (np. od kliposerwisu VEVO, po inicjatywę KORGa polegająca na strumieniowaniu koncertów w jakości płyty SACD itp.).

W recenzji tytułowych produktów znajdzie się ślad tych, wspomnianych powyżej, poszukiwań optymalnego plikowego źródła audio. I tak, ambitne podejście polegające na samodzielnym przygotowaniu systemu to oczywiście przede wszystkim możliwość dokładnego dopasowania, znalezienia idealnej harmonii, dokładne tego co chcemy uzyskać, przy nieograniczonej podatności na modyfikacje. Natomiast w sytuacji, gdy ktoś kto jest na bakier z komputerami, systemami, konfigurowaniem, samodzielnymi poszukiwaniami optymalnego rozwiązania, po prostu wybierze „gotowca”. To ma swoją określoną (przeliczalną w walucie ;-) ) cenę, wysoką cenę, zaletą zaś takiego podejścia jest „wciskam play i gra”. Zazwyczaj wysoką cenę, przy czym na szczęście da się na rynku znaleźć produkty, które, (zobaczymy czy podobnie będzie z tytułowym, najtańszym wzmacniaczem zbalansowanym, czy najtańszymi zbalansowanymi słuchawkami), oferują coś, za co właśnie zazwyczaj musimy zapłacić dużo więcej. Jeżeli ktoś może zaoferować na rynku produkt w bardzo konkurencyjnej cenie, dysponujący możliwościami wykraczającymi poza to, z czym kojarzy się cena za jaką wołają, to tylko przyklasnąć i pogratulować. Nieodmiennie denerwuje mnie podejście niektórych osób z branży oraz konsumentów, którzy zwyczajnie ignorują takie rzeczy, starając się dodatkowo deprecjonować wartość czegoś, co może poważnie zagrozić high-endowym klamotom, stanowiąc dla nich niewygodną (dla co poniektórych) alternatywę, konkurencję. Z definicji nie zgadzam się z podejściem, że gra od określonej sumy, albo że może to dobre nawet, ale już w zestawieniu ze stratosferą to pył jest, niewarte wzmianki rozwiązanie. Ludzie mają to do siebie, że często w takich sytuacjach całkowicie zatracają proporcje, wygłaszając kategoryczne stwierdzenia, wychwalając pod niebiosa coś, co może różnić się (właśnie w odpowiedniej skali odniesienia, a nie chciejstwa, czy interesowności) niewiele, albo wręcz marginalnie, co więcej być lepsze tylko pod pewnymi względami, a nie całościowo lepsze i to bezwzględnie lepsze. Piszę o tym wszystkim, bo widzę, że często opisy, opinie na temat sprzętu zawieszone są w jakiejś całkowicie nieokreślonej przestrzeni, gdzie właściwie nie wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi, do czego się odnieść, co stanowi o wartości testowanego produktu. Zresztą, czy na pewno nie wiadomo o co chodzi?

Fotogaleria, tradycyjnie, w rozwinięciu…

» Czytaj dalej