LogowanieZarejestruj się
News

TAP8 z blockerami… recenzja listwy firmy Tomanek z systemem zasilania w tle

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zdjciegwnetap8

Jak być może pamiętacie, o produktach polskiego producenta, przystępnych cenowo akcesoriach zasilających sprzęt audio, pisałem już parokrotnie na łamach HDO (np. tutaj). Za każdym razem wychodziła prawie laurka, ale co poradzić, przecież nie będę pisał że coś jest do kitu, gdy rzeczywistość przedstawia się zgoła inaczej. Zresztą był jeden taki produkt, który absolutnie niczego nie wniósł do systemu – mam na myśli ULPS USB, czytaj zasilacz dla przetworników USB (tych, które czerpią energię z gniazda USB). Sprawdziłem to, to z moim Audioquestem Dragonfly oraz M2Techem hiFace DAC i niczego, żadnego progresu w brzmieniu nie zauważyłem. Tak czy inaczej, patrząc statystycznie, produkty Pana Tomasza zyskały w moich oczach odpowiednio wysoką renomę, bo też zasilacze ULPS dla Squeezeboksa Touch oraz rDACa to coś wartego każdej wydanej na nie złotówki, to samo mogę powiedzieć o alternatywnym zasilaczu dla przetwornika DAC IT firmy Peatchtree Audio, który co prawda zmienił był właściciela, ale z tego co wiem, ów właściciel bardzo sobie chwali, wręcz uważa że dzięki temu elementowi to o klasę lepsze (DAC) urządzenie. Potem zdarzyła się listwa TAP6, która do dzisiaj wiernie mi służy, która pozwala mojemu gramofonowi, staruteńkiemu NADowi (5120), wraz z oldskulowym pre 1020, zagrać tak, że czapki z głów. To naprawdę robi różnicę, wystarczy, że przepnę całość do listwy, skądinąd zacnej, APC (wysoki model, taki super, ultra bezpieczny) i cóż… polska listwa robi różnicę, to do niej podpięte mam całe, salonowe audio.

Jakiś czas temu (samokrytycznie dodam, pół roku z okładem) trafiła do mnie najnowsza (wtedy) listwa Tomanka – model TAP8 z dwoma, zamontowanymi od strony gniazda przyłączeniowego, gniazdami z DC blockerem. Co to za dziwo zapytacie? Otóż jest to tzw. reduktor składowej stałej sieci zasilającej 230V. No dobrze, ale konkretnie, o co w tym redukowaniu chodzi i jaki to ma wpływ na dźwięk. Na dźwięk, moi drodzy, nie ma specjalnie żadnego, poza takim wpływem, że sprzęt audio, dzięki zastosowaniu reduktora pracuje w komfortowych warunkach. Nie ma tu żadnego audio voodoo, bardzo łatwo to sprawdzić, rzecz jest bardzo łatwa do weryfikacji. Otóż, dzięki blockerowi macie ciche trafa, nic wam nie brumi, cisza jak makiem zasiał, względnie następuje redukcja tego niekorzystnego efektu, który – wierzcie mi – zresztą co ja tam mówię, sprawdźcie jak jest sami, przykładając głowę do dowolnego komponentu audio z transformatorem umieszczonym w obudowie. I co? Buczy, prawda? No właśnie. Tutaj macie panaceum na tę dolegliwość i już na wstępie powiem tak… to działa i to działa bardzo wyraźnie. To nie wszystkie korzyści, jakie wynikają z zastosowania takiego patentu. Inny to redukcja i to znacząca wydzielanego przez sprzęt ciepła. Tutaj, powiem szczerze, inwestujemy w coś, co może konkretnie wydłużyć żywotność sprzętu, a także (co warto uwzględnić) może przyczynić się do zachowania parametrów pracy, a to… no właśnie, a to już w oczywisty sposób będzie miało swoje przełożenie na wydobywający się z aparatury dźwięk. Sumując, listwa z reduktorami składowej stałej, to nie tylko dobry prąd dla podłączonego sprzętu, ale – także – coś, co pozwala na eliminację typowych zakłóceń z sieci, w tym takich, które są trudne, czy wręcz niemożliwe do całkowitego wyrugowania nawet przy zastosowaniu dobrej listwy. W sumie, jestem w o tyle dobrej sytuacji, że wspomniana APC ma podobne rozwiązania i sprzęt podłączony do niej jest także dość dobrze chroniony przed niespodziankami z sieci… jednak, jak wspomniałem, to polski produkt wygrywa w dziedzinie dostarczenia odpowiedniego prądu do podpiętych urządzeń. Mój TAP 6 nie ma blockerów i …bardzo dobrze, bo blockery najlepiej sprawdzają się z końcówkami mocy oraz wzmacniaczami zintegrowanymi. O tym, dlaczego tak jest, przeczytacie poniżej, w rozwinięciu.

Zapraszam do lektury

» Czytaj dalej

Odtwarzacz osobisty Calyx M… M jak mobile? Nasz test

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-02-27 o 11.41.07

Mobilne źródło inaczej? Calyx M to nietypowy odtwarzacz, nietypowy bo w odróżnieniu od wcześniej przetestowanych DAPów, sprzęt w którym wszystko postawiono na jedną kartę. Brzmi intrygująco? Urządzenie prezentuje się bardzo okazale, jednak zaraz po wyjęciu z pudełka zdajemy sobie sprawę, że nie jest to sprzęt stricte przenośny. Gabaryty, waga tego odtwarzacza są… rekordowe, jest duży, jest ciężki, dodatkowo – o czym przeczytacie poniżej – za długo (na wynos) sobie nie pogramy. I tutaj mógłbym zacząć lamentować, jaki to niedopracowany produkt, skrytykować Koreańczyków za mankamenty tej konstrukcji, które w dużej mierze przekreślają jego mobilne zastosowanie, czy może precyzyjniej, bardzo rzecz utrudniają, komplikują. Mógłbym. Tyle, że ten DAP jest w pewnym sensie wyjątkowy i w 100% bezkompromisowy. Na pierwszym miejscu stoi tutaj dźwięk, brzmienie, możliwości soniczne, umiejętność napędzenia DOWOLNYCH słuchawek, nie wyłączając ortodynamików, także tych najtrudniejszych do wysterowania.

W tym szaleństwie, moi drodzy, jest metoda, bo podobnie jak w przypadku HiFiMANa (który nie grzeszy ani długością czasu odtwarzania, ani kompaktowością (duży klocek), ani ergonomią obsługi) dokonano określonego wyboru. Ten player został stworzony po to, by wyjść do ogrodu, usiąść wygodnie na kanapie, inaczej – umiejscowić się w dowolnym miejscu w domu, z dowolnymi słuchawkami, wpiętymi do wyjścia i słuchać, słuchać tak długo, jak długo pozwala wbudowana bateria… wystarczająco, w ramach jednej, długiej sesji. Tyle. Można Calyksa M użyć także w roli komputerowego przetwornika i jest to jak najbardziej właściwe podejście, bo jest to idealny partner dla laptopa, tworząc high-endowy zestaw biurowo-gabinetowy… jeżeli ktoś ma możliwość słuchania muzyki w pracy, to autonomiczne granie oraz takie, właśnie, z komputera idealnie będą tutaj pasować.

Natomiast generalnie, na wstępie przestrzegam – to nie jest przenośny odtwarzacz do noszenia na co dzień, do takiego klasycznego grania na wynos. Jest za duży, za krótko gra na baterii, poza tym jego potencjał tkwi w możliwości podłączenia takich LCD-3, HD-6xx/8xx i tutaj tkwi potencjał, przewaga nad innymi DAPami. Rzecz jasna nikt o zdrowych zmysłach nie weźmie ze sobą do lasu, na spacer, nad morze takich słuchawek. To niedorzeczne. Ale właśnie nie chodzi tutaj o to takie korzystanie z Calyksa, bycie wyrafinowanym zamiennikiem dla iPoda. Nie. To sprzęt do czegoś innego, sprzęt który zadziwił mnie jakością dźwięku, spowodował podobną reakcję, jak w przypadku przetestowanego wcześniej Astell & Kern AK240. Nie chodzi mi tutaj o bezpośrednie porównanie brzmienia obu odtwarzaczy… raz, że do tego potrzebowałbym obu dostępnych w tym samym czasie, dwa AK240 jest pod pewnymi względami absolutnie „naj”, ale… Calyx M wymyka się prostemu zaszufladkowaniu, jest – podobnie jak flagowiec A&K – wyjątkowy. Miałem dylemat, jak podejść do sprawy, nie było to łatwe, bo jak widać trafiłem na nietypowy produkt. Musiałem zrozumieć istotę, ideę jaka przyświecała konstruktorom tego urządzenia, postarać się spojrzeć na tytułowego DAPa, jak na oryginalne, na poły stacjonarne urządzenie audio. I wiecie co? Nie żałuję…

» Czytaj dalej

Sennheiser Momentum In-Ear (M2 IEi) na tapecie (& Urbanite)… ale to gra!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum InE box

To pierwsze takie IEMy, jakie miałem w uszach.  Na wstępie, ustalmy jedno – M2 IEi, po ludzku Momentum In-Ear, nie są słuchawkami dla każdego, o nie… nie są, bo też kreują opowieść po swojemu, na swój sposób, ale robią to w taki sposób, że czapki z głów! To, co od pierwszych dźwięków rzuca się w uszy od razu, charakteryzuje (ale właśnie nie do końca, o czym dalej) brzmienie to bas. BAAAASSSS. Ummm, Ummmmmm, Ummmmmmmmm – byłem wstrząśnięty i nie zamieszany ;-) (zmieszany to tak!). Nie jest to jednak taki tam sobie basior. Nie, co to, to nie, bo ten bas jest nie tylko duży, głęboki, obfity, mięsisty, namacalny – on jest też wielowymiarowy, nie jest li tylko sztuczką, jest niewątpliwie fundamentem, fundamentem na którym budowane jest brzmienie tych słuchawek. Właśnie jakość dolnego zakresu, jego wielowymiarowość, organiczność, miażdżą nas od pierwszych taktów i definiują na nowo sposób kreacji dołu w tego typu konstrukcjach. Nigdy, nigdy wcześniej nie słyszałem takiego basu ze słuchawek dokanałowych. Już z tej przyczyny warto te słuchawki choćby sprawdzić, bo naprawdę jest to niezwykle intensywne, nietypowe i zupełnie nieoczekiwane uczucie, doznanie, coś czego zwyczajnie nie spodziewany się, wkładając sobie do uszu tipsy. I tutaj od razu nasuwa się pewien, jak się okazuje, jednak krzywdzący, choć może inaczej, nie do końca prawdziwy wniosek – że to może słuchawki dla takiego typowego bass heada. To, że bas jest tu na pierwszym miejscu (to na pewno) nie oznacza, że to masowanie (tak, tak te słuchawki mają taki potencjał zejścia, że to się w głowie, nomen omen, nie mieści) jest tu kwintesencją, sztuką dla sztuki, że poza tym nic tu (więcej) nie ma. Ależ jest i to jeszcze jak jest. Te słuchawki – uwaga – wymagają odpowiedniego źródła! Tak jak wokółuszne Momentum są w 100% uniwersalne i grają z byle czego, to ich dokanałowe rodzeństwo (nie ma mowy o bliźniakach, oj nie, to raczej pokrewieństwo typu wspólna matka ale dwóch, różnych ojców) jest wybredne. Jest wybredne moi drodzy, bo też w tym graniu mamy dużą (mimo podkreślonego, dolnego zakresu) precyzję, zapędy analityczne, umiejętność podawania na tacy, szczególarsko, całego planktonu, mikrodetali, co samo w sobie jest o tyle dziwne, że nie mówimy tutaj o wyczynowej konstrukcji wielodrożnej (jak np. przetestowane u nas topowe monitory firm Westone czy EarSonic). To, co uzyskali inżynierowie Sennheisera, jak widać, zasługuje na uwagę, bo jak wspomniałem to słuchawki pod wieloma względami niezwykłe.

No dobrze, a co z resztą pasma, zapytacie. Czy jest to granie ala Momentum, czytaj, czy jest wciągające, emocjonujące, angażujące, takie dobre jak z nauszników? Odpowiem nie wprost (w końcu są to pierwsze wrażenia, choć słuchawki są już u nas na stałe, będzie więc można gruntownie, bez pośpiechu, je przetestować), choć z wyraźną sugestią, z jednoznacznym wskazaniem. Wspomniałem, że nie są wcale proste dla źródła, dla toru. Tutaj może przydać się manewr nie tyle z wzmacniaczem (bo są same w sobie niezwykle żywiołowe, dynamiczne i bardzo łatwo je wysterować z rachitycznego, handheldowego wzmacniacza), co z zewnętrznym dakiem. Dlaczego? Ano dlatego, że ta ich szczegółowość, zahaczająca wręcz o analityczność, prowadzi do bardzo mocno zaznaczonego, podanego bez znieczulenia, grania górnego rejestru. Góra jest tutaj rysowana wyraźnie, pojawiają się sybilanty i to całkiem wyraźnie… ale, no właśnie, ale to wskazuje wg. mnie na jedno… te słuchawki są wybitne wyczulone na to, co jest pod drugiej stronie kabla. Jak wiadomo, powszechnie uważa się (generalnie słusznie), że elektronika mobilna Apple (sote) gra raczej ostro, chłodno, że to brzmienie konturowe, które w takim przypadku właśnie jest jeszcze spotęgowane przez generalnie (uwaga) niezwykłą jak na takie IEMy (takie, od strony konstrukcyjnej, niewyrafinowane) precyzję i rozdzielczość. I tutaj dochodzimy do sedna. Po podpięciu do DACa, szczególnie takiego, który potrafi te analityczne zapędy utemperować, a jednocześnie niczego nam nie ukraść odnośnie szczegółów, dynamiki mamy coś, co wg. mnie jeszcze się w przypadku dokanałówek nie trafiło. Mamy zatem słuchawki, które nie grają jak… słuchawki, a już na pewno nie jak typowe IEMy. Ten dźwięk jest bardzo obecny, namacalny, jest organiczny, a – i tutaj widzę właśnie potencjał i siłę opisywanych Momentum - dodatkowo dostajemy ekstra firmowy patent na średnicę (M-o-M-e-N-t-U-M). Tak, tutaj jest właśnie takie wielowymiarowe granie i to jest szokujące. Bo te słuchawki nie pozostawiają Cię obojętnym, nie pozwalają ot tak, przyjąć, że no dobra, kolejne fajnie brzmiące douszne monitorki. To, posługując się geograficznymi odniesieniami, porównaniami, moi drodzy TOSKANIA. Jest atmosfera, jest klimat, jest żar, no i są EMOCJE. To euforyczne granie, wciągające granie, czasami może aż za bardzo euforyczne… to taka feeria barw, z wyraźnie słonecznym, jasnym, pełnym blasku charakterem, to takie gorące granie, choć nie oznacza to jednoznacznego zakwalifikowania tych słuchawek do sprzętu po ciepłej stronie mocy. O nie, właśnie, że nie, bo mimo tego sprężystego, fakturowego basu, mimo wyraźnie zaakcentowanej, obecnej góry, świetnej (znowu, pełnej wybrzmień, smaczków średnicy) te słuchawki są …ani takie ciepłe (przy czym ich brzmienie nie jest ciemne), ani nie wieje tutaj arktycznym chłodem, zwyczajnie, nie da się tego wszystkiego w prosty sposób zaszufladkować. Zaintrygowani? Bo ja owszem, nawet bardzo.

Jeszcze będę je odkrywał (czas, czuję, że tutaj potrzebny jest czas… może te pierwsze spostrzeżenia całkowicie się zdewaluują, nie wiem, no nie wiem, zobaczymy!), jeszcze trzeba dać im czas i przede wszystkim przetestować w różnych konfiguracjach. To pewne. Z androidowym Neksusem grają inaczej, z elektroniką Apple grają jak wyżej, z komputera potrafią pokazać, że mają wielki potencjał. DAC to rzecz, jw. która może być przydatnym uzupełnieniem toru. To co powyżej, plus świetna dynamika, i jakby tego wszystkiego było mało, wybitna stereofonia oraz niecodzienna umiejętność kreowania przestrzeni (takiej nie IEMowej, a może nawet w ogóle nie słuchawkowej) spowodowały u piszącego te słowa niezły opad szczęki. To bardzo inny, bardzo różny od tego, czego się spodziewamy po tego typu konstrukcjach, produkt. Bardzo. Na pewno nie jest tak uniwersalny jak nauszne Momentum mk.1, czy może inaczej – jest po prostu wymagający i to zarówno odnośnie źródła, jak i materiału. Z WiMP HiFi jest zazwyczaj dobrze, ale nie zawsze dobrze –  M2 IEi różnicuje nagrania i to bardzo konkretnie – i z takim HiFi Playerem oraz z zewnętrznym dakiem, z podpiętym iPadem Mini, pokazuje, o co w tym wszystkim może chodzić. Skonwertowane do PCM pliki DSD (ten softwareowy player daje takie możliwości, odtwarza DSD) brzmią naprawdę nie jak mobilne źródło, brzmią jak coś dużego, coś w innej skali. To wrażenie ulega spotęgowaniu z dakiem M2Techa oraz MacBookiem w torze. Słyszymy to, słyszymy bo… mamy w uszach nowe, dokanałówki Sennheisera, dokanałówki, które tworzą nowy rozdział w historii słuchawek z serii Momentum. Nie mam co do tego żadnych, najmniejszych wątpliwości.

Same słuchawki prezentują się elegancko, nawet oryginalnie, bo po pierwsze są dostępne w JEDNEJ wersji kolorystycznej (czerń i czerwień, połączone bardzo ciekawie, ze smakiem) , po drugie zakrzywiona konstrukcja kanału przetwornika pozwala na bardzo precyzyjne skierowanie źródła dźwięku tam gdzie trzeba. Wygodne tipsy o także wcale nie takiej typowej konstrukcji, dbałość o detale, najwyższa jakość materiałów… tak, to są Momentum. Jest wersja dla iOSa (nasz egz.), jest także model pod Androida. Pilot sprawuje się bardzo dobrze, a wypustki na obudowach przetworników oraz samym pilocie pozwalają na bezzwrokową obsługę, identyfikację, bezproblemowe, szybkie nałożenie słuchawek. Kabelek jest płaski (ale niezbyt szeroki i dobrze, bo każdy płaski, szeroki kabel to murowany efekt mikrofonowania – tutaj zjawisko ograniczone do minimum, choć nie wyeliminowane do końca), dobrze się układa, wtyk kątowy prezentuje się od strony ergonomii i (pewnie) trwałości bez zarzutu. Najlepsze na koniec tego, będącego właściwie całą recenzją (pre? albo raczej wczesną, czy na wczesnym etapie), choć i tak do M2IEi wrócimy, bo na to po prostu zasługują, tekstu – cena. Ta jest wg. mnie bardzo uczciwa, wręcz, biorąc pod uwagę niespotykane cechy, okazyjna… słuchawki kosztują około 400 złotych (oficjalna cena 429).

To nie jedyne, nowe Sennheisery, które testujemy i które opiszemy. Dwa modele Urbanite (On-Ear oraz wokółuszny XL) to bardzo fajne, lifestylowe słuchawki, które może nie oferują takich możliwości, takiego brzmienia co seria Momentum (no dobrze, nie oferują – po prostu grają inaczej, co nie oznacza że źle), pozwalające na wygodne przemieszczanie się z pałąkiem na głowie z punktu A do punktu B. ;-) Czytaj, na komfortowe noszenie, słuchanie na wynos, przy czym raczej nie na rolki, rower czy do biegania, bo tutaj ich miękkie, delikatne trzymanie się na łepetynie, zwyczajnie się nie sprawdzi… szybko je gdzieś zgubimy. Bardzo solidne konstrukcje, widać, że z tych wytrzymałych, nie poddających się trudom częstego użytkowania z ciągłym nakładaniem, ściąganiem, do torby, plecaka wkładaniem, (z)rzucaniem gdzie bądź etc. ;-) Opiszemy je wkrótce.

Wreszcie nauszne, czy raczej wokółuszne Momentum 2. Tak, już niebawem trafią do nas i to od razu w wersji bez kabla. To znaczy bez jak i z, bo da się i tak je użytkować, ale wokółuszne (są już w ofercie Wireless On-Ear) Momentum z transmisją bezprzewodową to właśnie przede wszystkim „bezdrutowe” granie. Jako, że przetworniki i sama konstrukcja jest w dużej mierze tożsama z wersją kablową, pewnie na tym poprzestaniemy (aktywny system tłumienia hałasu z zew. da się deaktywować korzystając z opcji z kablem, to ważne, bo nie mają go modele przewodowe). Sprawdzimy, rzecz jasna, opcję z „drutem”, bardziej pod kątem porównania i krytycznej oceny grania bezprzewodowego, jednak taki test dodatkowo powie nam co zostało zmienione w brzmieniu, jaką metamorfozę przeszły nowe Momentum w stosunku do naszych redakcyjnych nauszników pierwszej generacji. Już nie mogę się doczekać, choć w sumie opisane IEMy mocno mnie absorbują… bardzo…

PS. Szkoda, że DAP Calyx M nie załapał się (musiałem go wcześniej odesłać) i nie dane mi było sprawdzić jak Momentum In-Ear zagrają z takim, wysokiej klasy źródłem mobilnym. Jakim? Ano takim, o którym przeczytacie w naszej najnowszej recenzji, której publikację mamy zaplanowaną na jutro. Galeria słuchawek poniżej…
» Czytaj dalej

Nowe produkty Oppo: mobilne słuchawki oraz mobilny DAC/AMP

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
HA-2-top-view-small

Niebawem będziemy testować stacjonarny tor słuchawkowy z wzmacniaczem HA-1 oraz planarnymi słuchawkami PM-2, tymczasem Oppo uzupełnia ofertę o tor mobilny. Od razu debiutują oba, niezbędne, elementy – wzmacniacz oraz słuchawki. W przypadku wzmacniacza mówimy o na wskroś nowoczesnej konstrukcji opartej na kości Sabre32 (najlepszym, referencyjnym układzie ESS9018-K2M). Ten układ stosuje się w mobilnych konstrukcjach bardzo rzadko – DAC ma spore wymagania energetyczne, do tego swoje kosztuje, z tym że ta wersja została opracowana właśnie pod kątem mobilnych urządzeń. Cóż, Oppo postanowiło nie iść tutaj na żadne kompromisy – nowy, przenośny DAC/AMP to faktycznie wyczynowa, patrząc przez pryzmat parametrów oraz możliwości, konstrukcja. Nowy HA-2, bo tak rzecz nazwano, będzie zdolny do grania materiału DSD (nie tylko 64/128 ale nawet 256) oraz PCM (DXD do 32/384KHz). To wartości niespotykane w przenośnych przetwornikach.

Sprzęt będzie współpracował z mobilnymi platformami: iOS oraz Androidem, dodatkowo oczywiście bez problemu zagra z PC oraz komputerami Apple. Intrygująco wygląda kwestia ceny – na stronie producenta podano, że ta wynosić będzie zaledwie 299 dolarów. To naprawdę mało, szczególnie że mówimy o konstrukcji jw. wyczynowej, produkcie wykonanym z aluminium (obszytym dodatkowo czymś, co wygląda na skórę). Ważna informacja dla jabłkolubów: możecie liczyć na bezpośrednią obsługę, bez pośrednictwa camera kit. Innymi słowy, będzie tak jak z A200p… kabel do ładowania -> DAC i odtwarzamy. Super!

Odnośnie słuchawek, nowe PM-3 to tańsza, łatwiejsza do napędzenia wersja wspomnianych PM-2. To, co wyróżnia ten model na tle konkurencji, to niewielka waga (mówimy nadal o słuchawkach planarnych!). Faktycznie 320 gramów to niewiele jak na ortodynamiki, sporo mniej od (przykładowo) naszych redakcyjnych, reklamowanych jako przenośne, HiFiMANów HE-400. Producent wspomina o skutecznej izolacji słuchacza od odgłosów otoczenia, ten model ma się dobrze sprawdzić w zatłoczonych środkach transportu, czy na ruchliwej ulicy. W przypadku trójek przyjdzie nam zapłacić niecałe 2400 złotych (2380zł dokładnie). Obie nowości powinny być już dostępne w sprzedaży. Postaramy się szybko przeprowadzić test tytułowych nowości.

Poniżej oficjalna notka nadesłana przez dystrybutora, firmę Cinematic…

» Czytaj dalej

Pebble 2.0 vel Pebble Time… to już nie tylko smartwatch, ale coś więcej!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Pebble Time

W nawiązaniu do naszego poprzedniego newsa (patrz tutaj) chcę przedstawić pokrótce to, co dzisiaj pojawiło się na Kickstarterze. No właśnie, Kickstarterze, bo Pebble także i tym razem zdecydowało się na finansowanie projektu poprzez zbiórkę pieniędzy. I nie wynikało to z potrzeby szukania funduszy. Nie. Firma z Palo Alto jest na tyle bogata, że mogłaby przygotować nowy model bez pomocy z zewnątrz. W końcu Pebble 1.0 okazał się niemałym sukcesem, największym w historii fundowanych przez Internautów produktów, takich, które trafiły na rynek. Tak, to wszystko prawda, ale prawdą jest także to, że było to zamierzone działanie …ukłon w stronę wiernych fanów marki, przypomnienie o korzeniach projektu, pomysłu na inteligentny zegarek. Pojawienie się nowego smartwatch’a było kwestią czasu, od paru miesięcy obserwujemy gwałtowny rozwój tej gałęzi elektroniki użytkowej / osobistej, zwanej też nieładnie (kalka) „ubieralną”. Dla mnie to właśnie osobista elektronika, taka do wyłącznie własnego użytku i będę używał tego sformułowania na określenie nowego segmentu. Obecnie mamy całe dziesiątki inteligentnych czasomierzy, całą platformę (Google Wear), a niebawem do sklepów trafi Apple Watch, który wg. mnie będzie mocno kontrowersyjnym produktem. Jak widać robi się gęsto, pytanie zatem jak ktoś, kto buduje biznes właściwie na jednym urządzeniu, chce przetrwać starcie z gigantami, zaproponować coś, co się nie tylko sprzeda, ale będzie stanowiło element rozpoznawalny, pożądany, modny… czyli właśnie taki, który ma szansę odnieść sukces. Połączenie technologii, świata mody wraz z uwzględnieniem zakorzenionych przyzwyczajeń konsumentów, ich potrzeb i oczekiwań, stanowi duże wyzwanie dla wszystkich, którzy spróbują swoich sił w wyścigu o nadgarstki (portfele) użytkowników. Co zatem wymyśliło Pebble?

Sam zegarek, nazwany Pebble Time, powiem od razu, nie jest tutaj najważniejszy. Jest ważny, ale nie najważniejszy. Nowy trochę – powiem szczerze – rozczarowuje. To nadal plastik, to nadal bardzo, że tak powiem unitarny, sportowo-młodzieżowy styl, prosty i niewyszukany, nie ma tu miejsca na elegancję, na coś, co kojarzy się z szykownymi czasomierzami. Ok, rozumiem pierwotny zamysł… to ma być tanie, dostępne, masowe urządzenie. I jest, to znaczy i takie właśnie będzie (ponownie start od 199$, na platformie fundacyjnej od 159$), tyle że to w sumie regres, patrząc przez pryzmat obecnego na rynku Pebble Steal – metalowej wersji modelu pierwszej generacji. Można było dać to w opcji, niestety nie dano takowej i pozostał pewien niesmak. Zegarek jest nieco mniejszy, konkretnie cieńszy, jednak ogólnie kojarzy się z poprzednikiem i niekoniecznie jest to plus, a nawet wręcz przeciwnie. Wprowadzono parę zmian hardwareowych, z których najważniejszą jest nowy, kolorowy ekran e-Ink LCD. Koperta nadal wyposażona jest w podobnie umieszczone, lepiej niż w pierwowzorze wyprofilowane przyciski. Całość jest obła, z tyłu mieści się dobrze znane, magnetyczne gniazdo ładowania, producent wspomina o wodoodporności. W sumie, podsumowując, mniejsza o wygląd… sam zegarek (obsługa) oraz platforma systemowa przeszła znaczącą metamorfozę.

Po pierwsze zmienił się całkowicie sposób nawigowania, pozyskiwania informacji za pomocą nowego pebblowego czasomierza. Teraz mamy tzw. linię czasu. To bardzo sprytny, prosty i wydaje się chyba najmądrzejszy sposób selekcji oraz udostępniania danych, serwowanych przez inteligentny zegarek, jaki do tej pory zaprezentowano. Wszystko pogrupowano w dwie grupy (no trzy, licząc to, co akurat wybraliśmy): rzeczy z przeszłości oraz z przyszłości, na środku to co teraźniejsze. Faktycznie, trudno o lepszy sposób dostarczenia niezbędnych informacji… To co było to różnego rodzaju notyfikacje (odebrane sms, poczta), wyniki, wykonane zadania etc. To co przyszłe, to plany dnia, kalendarze, alarmy itp. Wreszcie pośrodku to, co teraz, teraźniejsze, co nas w danej chwili absorbuje. Przewijamy te informacje, a co najważniejsze, nie jesteśmy ograniczeni do tego, co nam chce przekazać sam zegarek (uruchomiona aplikacja, natywna funkcja systemu etc.), a de facto Pebble 2.0 może (bez instalacji programu w pamięci zegarka) zaprezentować dowolne wiadomości, treść, funkcje uruchomione na zewnętrznych urządzeniach, w innych aplikacjach (teoretycznie dowolnych aplikacjach). Daje to ogromne możliwości wykorzystania zegarka oraz otwiera pole do popisu developerom i to także takim, którzy wcale nie zamierzają pisać „pod Pebble”.

Po drugie, zniesiono ograniczenie dotyczące 8 programów, tarcz, przechowywanych w pamięci zegarka. Dzięki inteligentnej pamięci podręcznej będzie można korzystać z wszelkich aplikacji bez ograniczeń. Ważne, że dotychczasowe programy będą bez wyjątku kompatybilne z nowym produktem. Dzięki bezpośredniemu dostępowi do zegarka oraz zaoferowanemu każdemu zainteresowanemu narzędzi do tworzenia software, każdy developer będzie mógł tworzyć własne aplikacje, w tym także takie, które w znaczący sposób wpłyną na sposób działania, komunikowania zegarka z użytkownikiem. Pebble daje tutaj wolną rękę programistom. Dzięki najlepszej obecnie, największej bibliotece oprogramowania (6500 aplikacji), firma może z optymizmem patrzeć na rozwój wypadków, a to dopiero początek. Aplikacje w nieograniczonej liczbie będą mogły być uruchamiane (inteligentny mechanizm pamięci podręcznej), a wykorzystanie przewijanych ekranów pozwoli na szybkie dotarcie do potrzebnego programu. Widać w tym wszystkim pewne podobieństwa do webOSa vide karty aplikacji (co nie dziwi, bo wśród twórców są osoby, które rzecz tworzyły). Będziemy zatem przewijać aplikacje, w nowo utworzonym menu, grupującym karty programów, podobnie jak to ma miejsce w przypadku linii czasu, wybierając to, co akurat jest nam potrzebne. Stary soft będzie rzecz jasna w pełni kompatybilny z nowym zegarkiem.

Po trzecie, użytkownik będzie mógł w ograniczonym zakresie odpowiadać na mail-e czy sms-y. Wbudowany mikrofon pozwoli na kontakt ze światem, zapisywanie notatek głosowych, wydawanie krótkich komend / przygotowanych, krótkich odpowiedzi, które pozwolą na szybkie skomunikowanie się z osobami wysyłającymi do nas mail-e lub/i smsy. Ta ograniczona, ale jednak, interakcja, pozwoli czasami na zupełne zignorowanie telefonu, a to (patrząc przez pryzmat własnych doświadczeń) główna, użyteczno-praktyczna funkcja warunkująca przydatność takiego gadżetu. Innymi słowy, im rzadziej przyjdzie sięgać po smartfona tym lepiej. To główny cel, imperatyw dla tego typu produktów – tak uważam i zdaje się, że Pebble jest najbliżej udanej realizacji tej idei, tego założenia.

Po czwarte, udało się utrzymać 7 dniowy czas działania. Znowu, patrząc jak to u mnie wygląda, pewnie nie o 7 a o 4-5 dni chodzi, ale dobre i to, nawet bardzo dobre, bo inni prezentują beznadziejne wyniki. Cóż, wg. mnie, nic tych konkurencyjnych produktów nie tłumaczy, nie usprawiedliwia.

Po piąte, najważniejsze, ambitne plany Pebble sięgają dużo dalej… zegarek to wstęp do własnej platformy, czy inaczej, hub, pozwalający na współpracę, sterowanie, komunikowanie się między urządzeniami. Wszelkimi inteligentnymi urządzeniami oraz innymi ekosystemami produktów (Google jest na to otwarte, dało Pebble dostęp do oprogramowania Google Wear… inaczej rzecz ma się z Apple, ciekawe dlaczego? ;-) To rzecz jasna pytanie retoryczne), które będą informować, prosić o potwierdzenie, uruchamiać się, sprawdzać, przyłączać, rozłączać itd. itp. za pomocą komend wydawanych na opisywanym zegarku (wybór krótkich gotowców), czy prezentując dane na ekranie. Producent mówi o specjalnym porcie, pozwalającym na podłączenie dodatkowych akcesoriów. A to nie wszystko… wbudowany Bluetooth będzie samodzielnie komunikował się z innymi urządzeniami, inną osobistą elektroniką tworząc coś na kształt pebblowego ekosystemu. I nie będzie tutaj żadnych ograniczeń, jakiegoś zamykania się na inne produkty – daje to duże możliwości oraz wielkie korzyści dla użytkowników, którzy zamiast martwić się „czy to się dogada”, zwyczajnie mniej lub bardziej udanie (to już zależy od developerów) wykorzystają potencjał Pebble Time. Wspomniana wcześniej możliwość interakcji oraz pobierania danych bez konieczności instalacji obsługującej daną rzecz aplikacji oznacza (o ile wypali) zdefiniowanie na nowo użyteczności takiego gadżetu… tutaj możliwości stają się praktycznie nieograniczone. Przykładowo, nasze elektryczne auto wyśle nam powiadomienie o statusie baterii, bransoleta aktywności pogratuluje dzisiejszego wyniku, system monitoringu wyświetli obraz z kamer, a dron prześle dane telemetryczne. I tak dalej i tym podobnie… to wszystko bez potrzeby sięgania po smartfona, wyjmowania go z kieszeni.

Wygląda na to, że dwóm gigantom – Apple oraz Google – urosła niespodziewanie całkiem sensowna alternatywa. Pebble potwierdziło swoją pozycję i aspiracje i ma widoki na sukces, realne widoki…

Dla zainteresowanych bezpośredni link do zbiórki na Kickstarterze: Pebble Time. Warto nadmienić, że wiele z przedstawionych nowości (soft) trafi do modeli pierwszej generacji (linia czasu, nowy sposób prezentowania aplikacji etc.). Fajnie! Z kronikarskiego obowiązku: zakładane pół miliona dolarów zebrali w 20 minut, teraz jest jakieś 5.5 mln dolarów i 26 tysięcy fundatorów. Rekordowa zbiórka jednym słowem. Poniżej animowane gify pokazujące nowość Pebble w pełnej krasie…

» Czytaj dalej

TV Connect… nowe oprogramowanie dla cyfrowych wzmacniaczy NADa. Super!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
NAD_D3020_TVConnect

Tak, żyjemy w takich czasach, że niemal wszystko da się upgrade’ować, zaktualizować do nowej wersji, rozszerzającej dotychczasową funkcjonalność o nowe możliwości. Czasami jest to irytujące, wiele osób patrzy na to krytycznie… bo wiecie, poprawki, łatanie, problemów naprawianie. To prawda, tak to czasami wygląda, na szczęście nie zawsze, nie w każdym przypadku, jak doskonale obrazuje najnowszy wpis na HDO. W dobie cyfrowego audio można programować układy, można nie tylko ulepszać to co jest, ale – właśnie – rozszerzać funkcjonalność urządzeń. W przypadku naszego produktu roku 2014 – wzmacniacz NAD D3020 oraz droższego, sieciowego D7050 – na początku lutego NAD wprowadził najnowszą aktualizację firmware. Producent widzi najwyraźniej zmierzch systemów wielokanałowych, odejście od typowych rozwiązań kina domowego, wielki powrót do stereo. Ten powrót do dwóch kanałów to właśnie cyfrowe audio, te wszystkie DACi, cyfrowe końcówki, strumieniowe odtwarzacze oraz… słuchawki. No tak, ale jak się chce oglądać telewizję czy jakiś film z VOD to słuchawki niekoniecznie będą tym, czego szukamy, bo poza opcją bezprzewodową, chcemy czasami poczuć się jak w kinie (to raz), a dwa chcemy usłyszeć coś strawnego oglądając koncert, najnowszy odcinek Top Gear (La Ferrari zabrzmiało, także dzięki opisywanej aktualizacji, zaj…ście!) czy klip. Właśnie klip, klipy, uwielbiam oglądać muzykę połączoną z obrazem i videoklipy to coś, do czego chętnie sięgam (na szczęście tematyczne MTV oraz parę kanałów muzycznych nie tylko z nazwy daje radę). Sam dźwięk jest strasznie skompresowany i sam w sobie jest sporym wyzwaniem dla sprzętu reprodukującego, a jak jeszcze jest odtwarzany na głośnikach wbudowanych w telewizor…

No właśnie, do tej pory za system pod telewizor robił (i nadal robi, bo świetnie się sprawdza) Zeppelin Air podpięty optykiem do plazmy Panasonica. Choć mam wątpliwość, czy nadal tak będzie, a to z powodu tytułowej aktualizacji. D3020 otrzymał coś, co przekształca go we wzmacniacz AV (2.0 / 2.1), a konkretnie wzmacniacz dla i pod telewizor, telewizor podłączony koniecznie cyfrowo do naszego zaktualizowanego wzmaka. Integracja jest pełna i co najważniejsze zupełnie bezproblemowa. NAD uczy się komend z pilota odbiornika (nie jest wymagana żadna ingerencja ze strony użytkownika), uczy się zmiany głośności, wyciszenia, dodatkowo przełączając się automatycznie na wejście pod które podpięty jest HDTV. Najważniejsze w tej zabawie jest jednak nie tyle łatwe zintegrowanie wzmacniacza stereo z odbiornikiem, co uzyskany efekt soniczny. I tutaj powiem Wam, D3020 daje czadu! Nie dość, że duże skrzynki (nowe Perły podstawkowe lub/i podłogowe 25-ki) robią kolosalną różnicę, to jeszcze w zanadrzu mamy wyjście na suba, a jakby tego było mało dodatkową funkcję Bass EQ. To wszytko razem daje wyśmienity efekt przy oglądaniu filmów, w ogóle nie czuć braku dodatkowych kanałów efektowych, jest na pewno dużo lepiej niż w większości amplitunerów AV (w trybie 2 kanałowym) o soundbarach nie wspominając. Tzn. amplitunery potrafią dzisiaj zadziwiać funkcjonalnością, a i brzmienie mają niezgorsze, ale zamiast zwalistej, wielkiej skrzyni, która i tak zostanie wykorzystana może w 50%, albo i mniej, macie kompaktowy wzmacniaczyk, który integruje się Wam z salonowym AV. Genialne! Wraz z Playstation (u mnie Blu-ray, ale sprawdziłem także opcję gry) mamy elegancki, wielofunkcyjny system audio / audio-wideo.

To jednak, co mnie najbardziej się spodobało to poprawa dźwięku, czy raczej jego zdefiniowanie na nowo, ze zwykłej TV. Koncerty jakie są dostępne w ramach platformy UPC (VOD), wspomniane kanały muzyczne z klipami, parę serwisów streamingowych (Oppo!) oraz kanały filmowe pokazały o co w tym wszystkim chodzi, a raczej pokazały jak wiele tracimy oglądając obraz bez odpowiedniego (jakościowo) dźwięku. To niebo a ziemia! Mimo koszmarnej kompresji (czuć, choć na szczęście wiele materiałów dostępnych w ramach wideo na żądanie, a także część kanałów oferuje przyzwoite parametry), lepsza dynamika, dużo lepsza przestrzenność wprowadziły konsumowanie treści za pośrednictwem telewizora na zupełnie inny, dużo lepszy, wyższy poziom. Warto się o tym przekonać, a ja mam dylemat: u mnie D3020 jest do gabinetu, nie do salonu. Dobrze, że progres uzyskuję podpinając Zeppelina, ale to jednak nie ta skala, szczególnie w przypadku kina. Tutaj wzmacniacz NADa (po aktualizacji) z podpiętymi 25-ki, starym ale jakże jarym subem DDT2200 pokazuje MOC. Właściwie to same 25-ki pokazują, o co w tym chodzi, ale sub, szczególnie w przypadku kina akcji jeszcze podkręca atmosferę. Equalizacja w takim scenariuszu świetnie się sprawdza, warto załączyć w przypadku gier, wspomnianego kina „z efektami”… sprawdza się to bardzo dobrze.

Dla zainteresowanych, pliczek można pobrać z tej strony: NAD TV Connect firmware 

Był iPod Classic, jest X1 – następca najpopularniejszego odtwarzacza przenośnego audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
X1

Tytuł jest odzwierciedleniem tego, czym w istocie jest najtańszy odtwarzacz mobilny w ofercie FiiO. Najtańszy, nie oznacza w tym wypadku żadnych kompromisów, zarówno odnośnie materiałów, wykonania urządzenia, jak i jego możliwości. To, co oferuje producent za cenę niższą od tej, którą woła Apple za swoje iPody Nano / Touch nie ma swojego odpowiednika na rynku. Nawiązałem do Classica, mojego ulubionego iPoda oraz (w ogóle) jednego z ulubionych urządzeń odtwarzających muzykę, jakie przyszło mi używać. Classic parę miesięcy temu przestał być produkowany, symbol odtwarzaczy przenośnych z jabłkiem na obudowie definitywnie przeszedł do historii. Sprzęt oferujący dobre brzmienie, pojemny dysk oraz możliwość zmodyfikowania (zarówno software oraz hardware) trafił do milionów nabywców, stał się najpopularniejszym (w kolejnych odsłonach, generacjach, których w sumie było 6) odtwarzaczem przenośnym audio na rynku. Na szczęście pojawił się następca, równie dobrze wykonany, jeszcze lepiej brzmiący, oferujący porównywalną funkcjonalność…

…to tytułowy X1. Fiio znane jest z tego, że robi sprzęt przystępny cenowo, wręcz bardzo tani jak na oferowane możliwości oraz jakość wykonania. To znak firmowy tego producenta, coś, na co zawsze zwracam uwagę opisując urządzenia z Tajwanu. Symbolem tej filozofii jest właśnie przetestowany model. Jest tani, może odtwarzać każdy materiał muzyczny, uwzględniając pliki hi-res, jest aluminiowy, trafia do użytkownika z pełnym wyposażeniem, a sam producent dba o należyte wsparcie (to jedna z tych firm, które oferują bardzo dobre wsparcie dla swoich produktów). Tu nie ma żadnych „ale”. Oczywiście nie jest to żaden siódmy cud świata, brzmieniowo jest wiele lepszych, ale też dużo droższych urządzeń. Inaczej, każdy dużo droższy odtwarzacz wypada przy X1 fatalnie w relacji koszt – efekt. To jest clou, to jest właśnie coś, co powoduje, że opisywane przeze mnie urządzenie zasługuje na szczególną uwagę. Wyprodukować coś dobrze brzmiącego, ładnie wykonanego, oferującego duże możliwości w cenie kilku tysięcy złotych to nie problem. Można, czego przykładem pęczniejąca z każdym miesiącem liczba mobilnych odtwarzaczy plikowych, DAPów wszelkiej maści, które – no właśnie – zazwyczaj są bardzo kosztowne. Poziom aluminowego Classica 160GB (1199zł), ostatniego, oferowanego przez Apple modelu, to …można by rzec, entry level w tej kategorii sprzętu (poza chwalebnymi wyjątkami vide Cowon czy właśnie FiiO, choć coś się powoli zmienia… HiFiMAN wypuszcza tańsze modele, jest iBasso z DAPami wycenionymi na poziomie elektroniki Apple etc.). Przetestowaliśmy wcześniej droższy model – X3 – który okazał się bardzo udanym odtwarzaczem, ale to właśnie X1 wywarł na mnie największe wrażenie i od razu skojarzył mi się z moim ulubionym „klasykiem”. Okazuje się, że patent na przystępny, a jednocześnie bardzo dobrze brzmiący i dobrze wykonany odtwarzacz mobilny przedstawia się mniej więcej tak…

» Czytaj dalej

Założyciel GRADO labs, Joseph Grado… RIP

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
grado-statement

„Gradosy”, słuchawki o których każdy słyszał, a nierzadko miał, ma, będzie (bo poluje, oszczędza etc.) miał. Człowiek, który stworzył firmę produkującą te wyśmienite, przez wielu uważane za brzmieniowy ideał, słuchawki odszedł od nas w pięknym, liczącym 90 wiosen, wieku. Zaczynał od zegarków (rodzina prowadziła sklepik z owocami), co dało mu niezbędną wiedzę fachową by stworzyć pierwsze, gramofonowe przedwzmacniacze (to jeden ze stałych elementów oferty Grado labs, winyl (pre, wkładki) przez wiele lat stanowił podstawę katalogu firmy, zawsze był obecny i tak zostało do dzisiaj). Wszystko miało swój początek w latach pięćdziesiątych XX wieku, a dokładnie w ’53, gdy Joseph założył Grado Labs. Słuchawki to najnowsza i najbardziej rozpoznawalna (na całym świecie) gałąź produkcji GL. W 1990 roku pałeczkę przejął bratanek założyciela firmy, John Grado. „Nauszniki” Grado stały się głównym produktem, który rozreklamował markę na światowych rynkach, pozwolił zaistnieć globalnie produktom GL. Przy czym firma nie zatraciła nic ze swojego rodzinnego charakteru, unikalnego stylu (retro), specyficznego, nie spotykanego u innych wyglądu produktów, całego szeregu rozwiązań technicznych oraz materiałowych przynależnych właśnie tej, a nie innej marce.

Jak wspomina w pięknych słowach rodzina: „składamy wujkowi hołd, bez niego nie tylko nadal pracowalibyśmy w sklepie z owocami, ale też nigdy nie zaczęlibyśmy tworzenia sławnych na całym świecie słuchawek”. Nic dodać, nic ująć. Warto pamiętać, że obecnie jest niewielu producentów, którzy mogą legitymować się taką historią, takimi korzeniami, takim, pełnym pasji i prostoty życiorysem. W dobie wielkich molochów, koncernów, biznesów, takie małe, zachowujące tożsamość, rodzinne firmy to prawdziwa rzadkość. W tym wypadku miłość do muzyki zaowocowała powstaniem firmy, która stała się dla wielu synonimem dobrego brzmienia i to nie tylko (w najnowszej odsłonie) ze słuchawek, ale również z czarnego krążka, płyty winylowej która przeżywa obecnie swój mały renesans (także dzięki takim producentom jak Grado Labs). Warto o tym pamiętać zakładając na głowę niedrogie, świetne 80-ki, czy zanurzając się w dźwiękach płynących z drewnianych muszli topowych modeli Reference czy GS. Warto. Wierność zasadom, bezkompromisowość, nie uleganie na siłę chwilowym modom – dobrze, że są takie firmy, że są tacy ludzie.

Oficjalna wiadomość opublikowana na blogu: http://blog.gradolabs.com/?p=176

 

Oppo BDP-105D w testach. Pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Oppos-BDP-105D-universal-BD-player-offers-outstanding-performance-price-value

Opinie o Oppo to opinie superlatywne, nieprzyzwoicie pozytywne, a liczba nagród, wyróżnień na wystawach, konferencjach, przyznanych przez media, nagród jakie otrzymały produkty tej firmy przekracza… możliwą do zapełnienia powierzchnię pudełka oferowanych obecnie na rynku odtwarzaczy. Odtwarzacze te to pewien fenomen, bo ani to cenowa stratosfera (jak na high-end przystało), ani sprzęt eksluzywnie niedostępny (czytaj manufaktura, która wytwarza trzy sztuki na rok, każda sygnowana nazwiskiem (s)twórcy), ani nie wiadomo co – nie, to po prostu wysokiej klasy urządzenia audio-wizyjne, które każdy może sobie kupić, w wariancie tańszym dostępne dla szerokiego grona odbiorców, w wariancie droższym wymagające przeznaczenia na zakup sporej sumy, fakt, ale też sumy która nie przekracza pułapu zdroworozsądkowych 10 000 złotych. To ten nasz pułap, który generalnie nas interesuje, to co powyżej, generalnie niekoniecznie, bo wychodzimy z założenia, że te parę osób, które będzie potencjalnymi klientami, kupi Złotego Graala bez względu na opinie, bez względu na to jak rzecz obsmarujemy, poza tym wolimy pisać o sprzęcie dostępnym dla szerszego od pojemności salonowej kanapy grona (potencjalnych) użytkowników.

Oppo to fenomen także z jeszcze jednego, wartego przytoczenia, powodu. To sprzęt, który (w sensie tego, co kryje się w obudowie urządzenia) doczekał się wielu kopistów, czy może (bardziej elegancko) naśladowców, firm, które wykorzystały rozwiązania (co do śrubki) zaszyte w odtwarzaczach Oppo, tworząc swoje „własne” urządzenia. Dodajmy, często, dużo, za dużo, znacznie droższe od protoplasty. Była z tego nawet głośna afera, ale mniejsza o aferę, grunt że sprzęt Oppo jest tak dobry, tak dopracowany, że w zgodnej opinii należy do najlepszych rozwiązań AV jakie oferowane są na rynku i ktoś, kto chce stworzyć superodtwarzacz audiowizyjny bierze na warsztat opracowania Oppo, bo trudno wymyślić koło na nowo.

Po tym, hurra i do przodu wstępie, opiszę moje pierwsze wrażenia. Najwyższy model z oferty, który przyszło nam testować gra pięknie, odtwarza obraz znakomicie, pracuje w ramach lokalnej sieci bez najmniejszych zastrzeżeń, pracuje cichutko bo jest całkowicie pasywny, ma wyposażenie takie, które nie ma odpowiedników na rynku (w ogóle wśród odtwarzaczy niczego podobnego nie znajdziecie), odtwarza absolutnie wszystko „jak leci”. Dla melomana to źródło doskonałe, bo pozwalające na obsługę wszelkich archiwów muzycznych (i tych fizycznych na nośnikach, i tych plikowych) za pośrednictwem jednego urządzenia. Gramy w stereo, albo wielokanałowo płyty SACD, DVD-Audio, niszowe HDCD, gramy z plików WAV, FLAC, odtwarzamy DSD-ki, DXD-ki, gramy wszelkie formaty, a wszystko z pełną kulturą (świetny, dyskretnie pracujący napęd), szybko, bez opóźnień, płynnie, bez żadnych przestojów, zastanawiania się… po prostu wybierasz i grasz. To niby oczywiste, ale powiem Wam, że wcale nie… wiele testowanych przeze mnie źródeł, gdzieś mi się wyłożyło, gdzieś musiało dłużej pomyśleć, by coś odtworzyć, czasami nie zdołało uruchomić odtwarzania, smętnie kręcąc klepsydrą, kółkiem czy czym tam… tutaj nie ma o tym mowy.

To robi wrażenie, bo nie tylko obsługa multimediów stoi na wysokim poziomie, ale ogólnie cała ergonomia obsługi odtwarzacza jest dopracowana w najmniejszych szczegółach. Wygodny pilot, podświetlany, z wszystkimi potrzebnymi funkcjami wywoływanymi za pomocą wybranych przycisków, estetyczne, proste, funkcjonalne menu, gwarantujące szybki dostęp do wszyskich niezbędnych funkcji, usług, ustawień. W tym odtwarzaczu nic mnie nie wkurza, nic nie jest nie na swoim miejscu i wszystko po prostu działa. Niby nic nadzwyczajnego, niby tak być powinno u każdego, w przypadku wszystkich urządzeń. No właśnie „niby”. Oppo zrobiło coś, co można uznać za referencję w zakresie obsługi, ergonomii, kultury pracy urządzenia. Wiemy za co płacimy, tu nie ma nic przypadkowego, tu wszystko służy jak najwygodniejszej, najbardziej komfortowej obsłudze sprzętu, tak aby użytkownik mógł jak najszybciej dotrzeć do sedna… czytaj odtworzenia materiału audio / wideo.

Jakość obrazu i dźwięku to coś, co w połączeniu z naszą redakcyjną plazmą, zestawem dzielonym NADa (końcówka plus pre) oraz zestawami głośnikowymi Pylona wywarło na mnie ogromne wrażenie. ALE TO GRA. Czytałem opisy, że no dźwięk świetny, że wybitne źródło audio, ale… ale to odtwarzacz audio-wideo, Blu-ray, DVD, że przecież to nie może być odpowiednik dyskofona za piędziesiąt tysięcy i więcej. Wiecie co można napisać, konfrontując takie opinie z rzeczywistością? A chrzanić serdecznie dyskofon za piędziesiąt tysięcy, chrzanić każdy odtwarzacz audiofilski, który nie dysponuje nawet ułamkiem nie tylko funkcjonalności, ale właśnie ergonomii, jakości obsługi, pewności działania co opisywane urządzenie Oppo. Chrzanić. Zwyczajnie każdy taki sprzęt nie będzie grał o te 40 tysięcy  z okładem lepiej. Nie będzie brzmieć dużo lepiej, ani trochę lepiej, a nawet w ogóle lepiej. Inaczej? Pewnie tak, ale lepiej? Słuchałem nie na swoim, przaśnym ;-) torze (system: elektronika Accuphase, topowe KEFy), paru bardzo drogich dyskofonów z obsługą SACD (porównywałem z Oppo 95… miałem już wcześniej styczność z tymi odtwarzaczami, mniej więcej wiedziałem czego się można spodziewać). I bez żadnego wahania wybrałbym 95-kę. Teraz, mając w testach 105-kę, tylko utwierdziłem się w tym wyborze, bo 105 jest jeszcze lepsza, od świetnego poprzednika, jest według mnie po prostu bliska ideału.

Lubię rozwiązania zintegrowane. Wcale nie uważam, że jak coś jest do wszystkiego, to jest a priori do niczego. To głupie postawienie sprawy. Błędne. Oppo BDP-105D tego dowodem. Najlepszym dowodem. Wystarczy posłuchać tego brzmienia: czystego, głębokiego, niezwykle rozdzielczego, plastycznego, z analgową nutą. Nie słyszałem odtwarzacza srebrnych krążków, który potrafi grać w tak bliski gramofonowi sposób. Potrafi tak czarować jak mój staruszek, adapter, zarówno z krążka jak i z pliku. To jest COŚ. Ciekawostką jest zastosowanie dwóch osobnych DACów, oba na świetnych kościach ESS (Sabre ES9018), osobnych dla stereo (XLR, RCA) oraz dla multichannel (wyjścia 7.1 na RCA). Warto spróbować opcji wielokanałowej nie tylko w kinie (co oczywiste, choć takie podłogowe 25-ki Pylona właściwie niczego więcej nie potrzebują, kino w oparciu o te podłogówki to strzał w dziesiątkę), ale także słuchając muzyki. Wystarczyło podpiąć aktywne kolumienki (u mnie efekty grają za pośrednictwem modułów bezprzewodowych na Bluetooth / AptX), do tego jako centralny Zeppelina Air, podpiętego analogowo i już. Takie 5.0 z krążkami SACD robi wrażenie. To inne granie, szczególnie gdy mamy krążek live, koncert, i stereo zwyczajnie nie jest w stanie wywołać takich emocji, takiej atmosfery jak multichannel. Po stokroć warto spróbować!

Jeden klawisz i wszystko gaśnie, jesteśmy tylko my i muzyka. Pure Audio, tylko nie zrealizowane od czapy (w wizyjnych odtwarzaczach w ogóle tego genialnego klawisza nie uświadczymy, tak na marginesie), a tak jak trzeba: wygaszam – włączam – wygaszam …wyświetla się wszystko co trzeba, wygaszam… wszystko bez zwłoki, natychmiast, bez jakiegokolwiek wpływu na odtwarzanie. I ta cisza. Nic mi nie szumi, bo niby co ma szumieć? Wiatraków nie ma, napęd nie wydaje z siebie żadnego dźwięku… nic nam nie przeszkadza, nic nie irytuje. Tak, tak to właśnie powinno wyglądać i tak to wygląda w tym przypadku. BDP-105D to źródło docelowe. Możemy swobodnie wybierać między plikami, płytami, dyskami, usługami sieciowymi, możemy sterować z handheldów (bardzo czytelna, wzorcowa aplikacja sterująca), podpiąć komputer do znakomicie zrealizowanego wejścia USB, podłączyć sprzęt audiowizyjny, uzyskując poprawę obrazu na wyjściu (przepuszczenie przez procesor obrazu w Oppo)… to nie tyle odtwarzacz, czy audiowizualna centralka, a procesor, hub, pozwalający na uzyskanie świetnej jakości obrazu i dźwięku na wyjściu, obrazu i dźwięku który opuszcza 105-kę, aby następnie trafić do telewizora, lub/i do wzmacniacza, pre.

Obraz… Darbee… pamiętam opad szczęki, kiedy lata temu (w czasach, gdy HD było nowością) oglądałem w akcji topowy procesor obrazu DVDO firmy Anchor Bay. Przepuszczony przez skrzynkę materiał z C More wyglądał perfekcyjnie! Głębia, gładki, pozbawiony skaz obraz to było to. Słabszy materiał (szczególnie zyskiwały płyty DVD) prezentował się dużo lepiej, a że wtedy zazwyczaj taki się spotykało… Oppo stosowało te rozwiązania w poprzednich modelach odtwarzaczy. Dzisiaj jakość obrazu zarówno tego nadawanego w tv, odtwarzanego z VOD, nie mówiąc już o Blu-ray’u nie pozostawia wiele do życzenia. Zmiany, jakie wprowadza Dabree są więc albo subtelne (najlepsza jakość z płyt BD, właśnie leci Baraka, wiecie o co chodzi), albo wyraźne… dzięki dwóm wejściom HDMI można podpiąć dwa źródła obrazu, poprawiając jakość, nie mówiąc już o czytniku oraz odtwarzaniu z sieci za pośrednictwem samego Oppo. Postanowiłem kompleksowo rzecz sprawdzić, podłączając do odtwarzacza Mediaboksa UPC oraz konsolę PlayStation 3. Jest tryb pracy procesora dedykowany grom, jest możliwość dopasowania jego działania (procentowo)… o rezultatach przeczytacie w naszej recenzji. Napiszę tylko, że warto poeksperymentować, efekty mogą wyraźnie wpłynąć na wzrost przyjemności z domowego seansu. Dzięki trybowi demo można przekonać się co to daje w praktyce. Ilość ustawień wideo jest ponadstandardowa, kojarzy się ze wspomnianym, wyspecjalizowanym procesorem obrazu (model VP50, obiekt westchnień piszącego te słowa), a nie z odtwarzaczem audiowizyjnym. Tyle tylko, że w tym wypadku mamy do czynienia, jak wspomniałem wcześniej, z prawdziwym kombajnem. Właściwie, gdyby to wszystko rozłożyć na czynniki pierwsze, to mamy w tej skrzynce kilka osobnych, najwyższej klasy, urządzeń. Perfekcyjna integracja obrazu i dźwięku? Cóż, zostawię coś na artykuł, ale jak widać już ten pierwszy, kilkudniowy kontakt sugeruje co będzie dalej ;-)

Podsumowując te pierwsze wrażenia, już teraz mogę napisać: genialny sprzęt, według mnie wart każdej, wydanej na niego złotówki. Jak wyżej wspomniałem, spodziewałem się mniej więcej tego, ale w rzeczywistości jest (jeszcze) lepiej. Nowe możliwości i ta jakość. Przykładowo, dostęp do usług sieciowych, szczególnie dla tych, którzy mieszkają w lokalizacji z Netfliksem oraz Pandorą może oznaczać, że 105-ka zastąpi nam „przy okazji” tradycyjną telewizję, dodatkowo oferując najlepsze, spersonalizowane radio na rynku. Szkoda, że w naszym kraju Netfliksa (jeszcze) nie ma. Stop. Wystarczy. Czekajcie na pełen opis, naszą recenzję, a tymczasem galeria prezentująca wycinek tego, co potrafi topowa maszyna Oppo oraz zrzuty z aplikacji sterującej na iPada…

» Czytaj dalej

Co tam słychać w streamingu? Apple integruje, Jay-Z kupuje…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
apple_beats_001

Apple nadal nie ma odpowiednika Spotify, co jest o tyle dziwne, ze firma od wielu lat oferuje usługi streamingowe i wprowadzenie takiego produktu powinno nastąpić dawno, dawno temu. Niby na przeszkodzie, jak się mówi, stanęły problemy z wynegocjowaniem odpowiednich umów z wytwórniami fonograficznymi, ale właśnie „niby”… w końcu to najbogatsza firma z branży, która ma tyle gotówki, że zakup dowolnego serwisu muzycznego nie powinien być żadnym problemem. Beats Audio, które zostało kupione w zeszłym roku, w wianie zaoferowało własną usługę tego typu. Problem w tym, że do tej pory Apple niewiele (nic) nie zrobiło, by serwis Beats kojarzył się z jabłkową elektroniką. To samo tyczy się asortymentu słuchawek oraz głośników z literką b. Być może takie były ustalenia między właścicielami a firmą z Cupertino, by marka nie tylko została zachowana, ale wręcz utrzymała pewną autonomię w ramach Apple. Być może. Tak czy inaczej sprzedaż plików muzycznych w iTunes gwałtownie topnieje, właściwie można mówić już o generalnym odwrocie klientów, a firma nadal nie potrafi na to skutecznie odpowiedzieć. Pisałem jakiś czas temu o możliwości wprowadzenia lepszej jakości do iTunes. Pierwszym zwiastunem, krokiem aby ta jakość stała na dużo wyższym poziomie były / są reedycje Mastered for iTunes. Muzyka oferowana w ramach MfT jest naprawdę dobrze przygotowana, można tu mówić o jakości zbliżonej do srebrnych krążków (tych dobrze nagranych, zrealizowanych) mimo zachowania kompresji stratnej o niezmienionych parametrach względem standardu obowiązującego w iTunes Store (AAC 256kbps – nazwali to iTunes Plus… beznadziejna sprawa, patrząc co jest tym „+” …cała konkurencja stosuje strumieniowanie 320kbps, trudno więc mówić o nadzwyczajności rozwiązania wprowadzonego przez Apple w zeszłym roku (sic!)).

Prace nad własnym serwisem, czy raczej przeniesieniem usługi Beats do iTunes nabrały ostatnio tempa. Okazuje się, że właśnie, nie będzie to osobny produkt, a część iTunes, Apple w pełni zintegruje serwis z dotychczasowymi usługami, produktami w ramach swojego wirtualnego sklepu. Można tę decyzję zrozumieć, jako chęć podratowania tego co jest, przede wszystkim sprzedaży plików muzycznych, na zasadzie łączenia produktów, wprowadzanie (zapewne) specjalnych ofert, rabatów, dostępu do dodatkowych materiałów etc. Obawiam się jednak, że na niewiele się to zda, bo ktoś, kto będzie mógł strumieniować interesujacą go muzykę, albo zapisać ją w pamięci handhelda lub/i komputera, raczej daruje sobie kupowanie plików w iTunes Store.

Prawdziwym przełomem kopernikańskim będzie opracowanie aplikacji dostępowej dla… Androida! CEO Apple wspominał coś o tym na zeszłorocznych konferencjach i wygląda na to, że faktycznie taki software pojawi się na androidowej platformie. Będzie to pierwsza aplikacja Apple na Andku, pierwsza, stanowiąca wyłom w dotychczasowej polityce: „oni są u nas, my u nich nie, absolutnie nie”. W sumie tylko się cieszyć z takiego obrotu sprawy, bo wszelkie wojenki nigdy nie służą użytkownikom, dobrze więc, że w końcu ktoś wybierając daną usługę nie będzie skazany na konkretną platformę. Zresztą, byłby to ze strony Apple strzał w stopę. Własną stopę. Beats oferuje swój serwis na zasadzie multiplatformowej i odwrót od takiej polityki na pewno zniechęciłby wielu klientów od serwisu. Apple chce przy okazji zaoferować nieco niższy koszt swojej usługi, chcąc za miesiąc 7.99$, 0 2$ mniej od konkurencji (opłaty 9.99$ na miesiąc, vide Spotify Premium, Deezer Premium, WiMP Premium). Pytanie, co otrzymamy w zamian? Czy będzie coś, co pozwoli na konkurowanie nie tylko nieco niższą ceną, ale także funkcjonalnością, jakością etc.? Zobaczymy niebawem. Usługa Beats jest powszechnie chwalona za mechanizm playlist, ale to się może zmienić, bo Apple prawdopodobnie ujednolici swoje produkty, wprowadzając własne rozwiązania typu Genius, integracja ze sklepem…

Obecnie serwisy streamingowe są głównym tematem odnośnie dystrybucji muzyki (w ogóle), stają się najważniejszym kanałem dystrybucyjnym mimo protestów niektórych artystów, niezbyt dużego (jeszcze) udziału na rynku (płatne subskrypcje). Nie dziwi zatem zainteresowanie osób z gotówką (bogaci raperzy przodują), zainteresowanych zrobieniem biznesu w ramach tej nowej, prężnie rozwijającej się branży. Niejaki Jay-Z (nie przepadam za tego typu muzyką, ale mam wiele szacunku właśnie dla tego konkretnie gościa) postanowił nabyć WiMPa wraz z Tidalem (oraz WiMP HiFi) za 56 mln dolarów. Szwedzkie Aspiro, dotychczasowy właściciel postanowił sprzedać całość firmie Project Panther, będącej własnością wspomnianego powyżej artysty. Przypomnijmy, WiMP oferuje ponad 25 mln utworów muzycznych oraz 75 tys. teledysków (świetna sprawa, mam nadzieję, że ten element serwisu będzie stale rozwijany!). Serwis ma ponad 500 tys. aktywnych abonentów w Norwegii, Szwecji, Danii, Niemczech i Polsce (gdzie dostępny jest także w jakości bezstratnej). Jest jednym z największych rywali Spotify, który działa w 58 krajach i posiada 15 mln regularnie płacących użytkowników. Ma też 45 mln użytkowników, którzy korzystają z bezpłatnych usług. Ciekawe jak zmiana właściciela wpłynie na rozwój WiMPa? Patrząc na ofertę, to co oferuje obecnie pierwotnie norweski serwis nie ma odpowiednika na rynku. Teraz trzeba tylko i aż zadbać o ekspansję na rynku, co wszakże nie powinno być specjalnie trudne, zważywszy na ogromny potencjał wzrostowy, o czym mówią wszyscy w branży.

Aktualizacja: transakcja napotkała nieoczekiwany opór ze strony części udziałowców, niewykluczone że nie dojdzie jednak do skutku.