LogowanieZarejestruj się
News

NAD D3020… godny następca legendarnej integry 3020? Nasza recenzja

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
NAD_D3020_wertykalnie

NAD to firma, którą cenię za uczciwe podejście do klienta. Nie ma tu żadnego czarowania magicznymi technologiami, kosmicznymi materiałami, całym tym… jakże częstym w branży audio, bełkotem, mającym uzasadnić, czy usprawiedliwić wiele zer na rachunku. W tym przypadku jest inaczej, to znaczy mamy producenta mającego krańcowo odmienne podejście. Cała, bogata historia firmy, to produkty nie dość że wyróżniające się walorami brzmieniowymi, często dysponujące kompletnym wyposażeniem, to jeszcze dodatkowo przystępne, dostępne praktycznie dla każdego. Najwybitniejsze urządzenia NADa to segment budżetowy, to coś co można sobie kupić bez wyrzutów sumienia, bez zbędnego uszczuplania konta, właśnie zbędnego bo relacja koszt – efekt w przypadku tego sprzętu była po prostu znakomita. Komponenty audio  NADa towarzyszą mi od początku mojej przygody z HiFi. Pierwszy wzmacniacz? 3020. Pierwszy gramofon? 5120. Pre, które notabene nadal dzielnie mi służy? 1020… świetne amplitunery, które doskonale sprawdzają się w audio, w stereo… Poza tym miałem styczność praktycznie z całym asortymentem z firmowego katalogu.

Tak, jestem NADolubem, nie ukrywam tego, ale moje przywiązanie do marki nie jest tylko sentymentalne, nie wypływa tylko z własnych doświadczeń, pozytywnych doświadczeń, ale także z dorobku, uznania, nagród (to może najmniej, bo te często kojarzą się z jakimiś układami „pod stołem”, czystym marketingiem etc.). Jednak to, co najważniejsze, to aprobata w oczach zwykłych użytkowników. Wystarczy zobaczyć jak wielkim poważaniem cieszą się te produkty, jak często można natknąć się na pozytywne opinie dotyczące sprzętu NADa. Ok, to tytułem wstępu. Chcę być uczciwy wobec Czytelników, jednocześnie to „przyznanie się do winy” ;-) bynajmniej nie oznacza, że tytułowy produkt został potraktowany ulgowo. Wręcz przeciwnie, starałem się wypunktować to, co może właścicielowi nie przypaść do gustu, zwrócić uwagę na słabe strony opisywanej konstrukcji. Właśnie dlatego, że tak lubię tę markę, właśnie przez wzgląd na własne doświadczenia, uznałem że tym razem nie będzie to kilkanaście dni słuchania i wołamy kuriera. Nie. D3020 trafił do nas na stałe, stało się tak po gruntownym, wcześniejszym zapoznaniu się, jednak zapoznanie to jedno, a praktyka codziennego użytkowania, odsłuchanie kilkuset albumów, sprawdzenie różnych konfiguracji…. to pozwala na miarodajną, pełną ocenę, popartą praktyką w codziennym (powiedzmy – bardzo częstym) korzystaniu z przetestowanego wzmacniacza.

D3020, podobnie jak legendarny poprzednik, w zamierzeniach ma być czymś co całościowo, kompleksowo rozwiąże kwestie głównego komponentu audio w  domu, mieszkaniu. Taka centralka, do której podepniemy wszelkie źródła, dodatkowo obecnie gotowa na bezprzewodowe połączenie z komputerami, handheldami. W 3020 mieliśmy fantastyczny, gramofonowy przedwzmacniacz, komplet wejść dla ówczesnych źródeł dźwięku. Z D3020 jest podobnie – tu także mamy szerokie pole do popisu, możemy sobie wszystko podpiąć, połączyć, przy czym cyfrowa integra NADa jest jednym z nielicznych przedstawicieli wzmacniaczy przygotowanych specjalnie pod kątem XXI wiecznych źródeł audio: komputera, smartfona czy tabletu. To znak czasów, ale także trzymanie się przez producenta zasady, że to co otrzymuje klient powinno w maksymalny sposób ułatwić integrację urządzeń audio z zagwarantowaniem swobody „manewru”, bez ograniczania nas w tym względzie. Bardzo pozytywne podejście do tematu, coś co szczególnie dzisiaj docenimy, bo w końcu odnośnie źródeł muzyki mamy prawdziwą… klęskę urodzaju. Rzecz jasna grać można z jednego, szczególnie gdy jest to komputer (pełen dostęp do usług oraz osobistej kolekcji), jednak ten komputer pod względem obsługi nie za bardzo może mierzyć się z ekranem dotykowym, czy wyspecjalizowanym odtwarzaczem audio. D3020 daje tutaj szerokie pole do eksploracji, jednocześnie pozwalając na budowę uniwersalnego systemu z kinem domowym w tle. A wszystko to z małej, niepozornej skrzynki. Rzecz jasna te wszystkie możliwości i tak w ogólnym rozrachunku zdałyby się na nic, gdyby mały NAD nie był w stanie wykrzesać z siebie odpowiedniego brzmienia, odpowiednio dobrego brzmienia. Mikre rozmiary od razu zasiały wątpliwość, czy to maleństwo będzie w stanie rozruszać podłogówki, spore monitory, czy sprawdzi się w większym pomieszczeniu? Na te wszystkie znaki zapytania, na fundamentalne „ale jak to gra”, na pytania dotyczące kwestii związanych z wygodą, z możliwościami (mam nadzieję) znajdziecie odpowiedź poniżej. Zapraszam!

» Czytaj dalej

Pierwsze takie – słuchawki ze złączem Lightning dla jabłkolubów

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
fidelio-640x426

W zeszłą środę Philips zaprezentował światu pierwsze słuchawki, które wyposażono w niekompatybilne z niczym innym (niż handheldy Apple) złączem Lightning. Model Fidelio M2L to na pierwszy rzut oka typowe, nauszne słuchawki przenośne (no takie wyższej klasy vide przynależność do serii Fidelio), które mają przede wszystkim współpracować ze sprzętem mobilnym. W tym wypadku, jak wyżej, będą, pod warunkiem że jest to sprzęt Apple. Co ciekawe Philips wychodzi tu nieco przed szereg, a dokładnie przed firmę – twórcę iPhone, ale także liczącego się obecnie gracza na słuchawkowym rynku, liczącego się z chwilą przejęcia Beats Audio. Pewnie większość z nas obstawiała, że to właśnie „b” będą pierwsze, jak się jednak okazuje, może będą drugie… O takim rozwiązaniu usłyszeliśmy pierwszy raz całkiem niedawno, bo w czerwcu, podczas WWDC.

Także w czerwcu Apple rozszerzyło zakres specyfikacji Made for iPhone (MFi), pozwalając twórcom akcesoriów, producentom sprzętu AV zaprojektować słuchawki zdolne do pracy ze swoimi handheldami za pośrednictwem interfejsu Lightning. Co ciekawe, mimo udostępnienia takich możliwości, pozostawiono niezmienione parametry względem wcześniejszych odnośnie jakości dźwięku: nadal mamy maksymalną częstotliwość próbkowania = 48 kHz (stereo) oraz możliwość przesłania do urządzenia (w trybie rejestrowania dźwięku) mono o tej samej cz. próbkowania.

Pytanie, co miał autor na myśli, a konkretnie Philips ogłaszając (przy okazji zapowiedzi ww. modelu), że oto otwiera drogę do hi-res audio na iHandheldach? To po pierwsze nieprawdziwe sformułowanie w kontekście obecnych możliwości iPadów (24/96) oraz pozostałych urządzeń (24/48), po drugie specyfikacja i tak jw. jest tutaj sporym hamulcowym. O co zatem chodzi? Pewnie, jak zwykle w takich sytuacjach o czysty marketing, chyba że to wyjście przed szereg oznacza, że Holendrzy (czy może już bardziej Chińczycy, kto to wie?) wiedzą coś, czego my jeszcze nie wiemy, a się tylko domyślamy. Wiedzą, ze Apple ma w zanadrzu niespodzianki w zakresie audio, że jedną z nich będzie wprowadzenie lepszej jakości do iTunes. W przeciwnym razie, wprowadzenie takiego, dedykowanego dla iPhone, iPoda czy iPada sprzętu, z jak to opisano „24 bitową konwersją cyfrowo-analogową (DAC) oraz wzmacniaczem wbudowanymi w muszle” będzie trochę bez sensu.

Bez sensu w kontekście rezygnacji z audio jacka 3,5mm na rzecz Lightninga, choć wg. mnie taki ruch od strony jakości, patrząc na to purystycznie ;-) ma uzasadnienie. Pozbywamy się niedoskonałej z definicji konwersji w samym telefonie, czy tablecie, zostawiając to lepszym, położonym tuż obok przetworników (krótka ścieżka, brak zakłóceń, lepsze parametry, bo brak ograniczeń) układom C/A, do tego takie słuchawki mogą zostać wyposażone w dużo lepszy wzmacniacz, niż ten który znajdziemy w smartfonie. Cóż, pozostaje poczekać na pierwsze, obszerniejsze recenzje tego typu rozwiązania. Takie zamykanie się, w obrębie własnego ekosystemu, jest w przypadku Apple dość typowe, więc w sumie trudno się dziwić, że tak to wygląda, czy będzie wyglądało… Postaram się sprowadzić to dziwo do redakcji i sprawdzić z (niespodzianka, o której napomknę niebawem na fb oraz dodatkowo w newsach, gdy tylko rzecz potwierdzimy). Podsumowując, dobre w tym wszystkim jest to, że nawet takie, nieco ograniczone możliwości wskazują pośrednio, że w końcu Apple wprowadzi coś lepszego od AAC 256kbps. Bo, nawet biorąc poprawkę na Remastered for iTunes, inni oferują lepszą jakość, czasami dużo lepszą…

» Czytaj dalej

Deezer od 15 września strumieniuje w jakości bezstratnej. Na razie w Stanach

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Sonos_deezer-elite_web

Deezer, francuski serwis streamingowy, będzie kolejnym (na razie de facto mamy WiMP HiFi – niebawem pod marką Tidal w Stanach, Qobuz chyba padnie, Ora stream to jakaś nisza niszy) miejscem w którym znajdziemy muzykę w bezstratnym zapisie. To bardzo dobra wiadomość, bo oznacza że jednak ludziom nie jest wszystko jedno, że ta lepsza jakość znajduje zainteresowanie wśród klientów. Warto uzmysłowić sobie, że oferowany do tej pory streaming pozwalał na maksymalny bitrate w okolicach 320kbps. Jakość tak zapisanej muzyki bywa całkiem znośna, jednak wprowadzenie (oby tylko zadbano o źródła!) strumieniowania o parametrach 1411kbps (tyle właśnie wynosi transfer w przypadku pliku bez kompresji stratnej, a konkretnie bez żadnej kompresji – plik WAV zapisany na płycie kompaktowej) otwiera nowe możliwości. Rzecz jasna jest tutaj spore pole do różnicowania jakości nagrań, bo pliki VBR, poddane kompresji bezstratnej (ALAC, FLAC) to jest około 1000 kbps (czasami mniej), jednakże niektóre z wymienionych serwisów zapowiadają ni mniej, ni więcej tylko 1411 kbps. Rzecz jasna nie pozostanie to bez wpływu na dwa, ważne aspekty – czas pracy na baterii oraz limity w ramach miesięcznych paczek danych przypisanych do danego abonamentu. W przypadku pierwszej kwestii niestety nie ma co liczyć na przełom, nie ma na razie mowy o rewolucji w tym względzie, w przypadku drugiej mam dobrą wiadomość: operatorzy znowu biją się (u nas, w Polsce) o klienta i wprowadzają, nawet do niższych abonamentów opcję stałego dostępu, bez limitów do sieci w ramach usług transferu danych via 3/4G. To może mieć duże znaczenie dla wszystkich tych, którzy będą chcieli bez skrępowania skorzystać z tytułowego strumieniowania, generującego duże zapotrzebowanie na przepustowość oraz duże transfery. W przypadku przepustowości może być z tym różnie, chociaż przedstawiciele operatorów zapewniają, że obecna infrastruktura gwarantuje odpowiednio komfortowe korzystanie z usług. Jak będzie faktycznie, przekonamy się niebawem, gdy więcej osób zacznie intensywnie słuchać muzyki w bardzo dobrej jakości, korzystając z serwisów oferujących bezstratny streaming muzyki.

Deezer Elite – bo tak się nowy serwis będzie nazywał – będzie wyróżniał się wspomnianym przesyłem całych 1411kbps. O ile Francuzi zadbają o źródła, może to być pierwsza, tak bezkompromisowa odnośnie jakości, opcja dostępna na rynku (Ora Stream oferuje transfer na poziomie 700-1100 kbps, w przypadku WiMP HiFi trudno precyzyjnie to określić, ale na pewno jest to mniej niż wspomniane ponad 1400 kilobajtów na sekundę). Od 15 września, to znaczy od poniedziałku, z usługi będą się cieszyć Amerykanie. Dodatkowo najpierw skorzystają użytkownicy dysponujący urządzeniami Sonosa (multiroom, głośniki, odtwarzacze sieciowe etc.), następnie wszyscy pozostali. To oni, Amerykanie, jako pierwsi otrzymają taką możliwość, z opcją miesięcznej jazdy próbnej. Na szczęście dość szybko, choć nie podano kiedy dokładnie, rzecz zawędruje na Stary Kontynent. Polska była jednym z pierwszych krajów, w którym Deezer rozpoczął swoją działalność i z tego co mi wiadomo, spotkał się z całkiem życzliwym przyjęciem. Na marginesie, Polska jest jednym z niewielu państw w Europie, z tak bogatą ofertą tego typu usług. Daje to nadzieję na rychłe uruchomienie Elite także u nas w kraju. Miejmy nadzieję, że cena nie będzie wyższa od tej, którą woła konkurencja (39.99). W Stanach ma to być 20 dolarów (podwójny koszt abonamentu w wersji premium, czyli u nas właśnie te 40 złotych). Deezer przygotowuje dla tych, którzy skuszą się już teraz specjalną ofertę – cenę obniżoną o 10 dolarów. Jeżeli u nas będzie możliwość takiej migracji (pewnie czasowej, ale dobre i to), to każdy abonent serwisu w wersji premium będzie mógł bez opłat przenieść się do krainy bezstratnego dźwięku. Cóż, pozostaje czekać na oficjalną zapowiedź…

09.09.14 Konferencja Apple naszym okiem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Apple Conf 090914

Zupełnie nowe produkty (i nie mam tu na myśli iPhone), wprowadzenie ważnych, wnoszących istotne nowości, nowe możliwości, nowe usługi oraz usprawnienia, wersji mobilnego oraz komputerowego systemu operacyjnego oraz (niewykluczone) wprowadzenie wielkich zmian w systemie dystrybucji muzyki… tego mniej więcej możemy się spodziewać po dzisiejszej, chyba najważniejszej od czasu przejęcia steru przez Tima Cooka konferencji Apple. Będę relacjonować to wydarzenie, a właściwie to precyzyjniej, na gorąco postaram się o ocenę oraz subiektywny opis tego co pokaże firma z Cupertino podczas dzisiejszego wydarzenia. Najistotniejsze, z punktu widzenia branży audio, pytanie brzmi: Czy Apple zapowie ewolucyjną zmianę (koniec?) obecnego iTunes, narodziny nowego modelu dystrybucji opartego na miesięcznych opłatach, na subskrypcji? A jeżeli tak, to jaki to będzie miało wpływ na oferowane przez firmę urządzenia? Czy w związku z tym znikną iPody? Czy model oparty na płaceniu za piosenkę, album będzie utrzymany tylko i wyłącznie na potrzeby zapowiadanego przez niektórych wejścia Apple na rynek dystrybucji muzyki w bezstratnej jakości? Czy model subskrypcyjny będzie oznaczał progres do bezstratnego strumieniowania, a iTunes store zaoferuje hi-resy? Jak Apple zdyskontuje zakup Beats, w jaki sposób przełoży się to na oferowane przez siebie produkty, usługi (streaming jest tutaj moim zdaniem pewniakiem).

Muzyka rzecz jasna nie będzie głównym bohaterem – tutaj rzecz jasna dominującym produktem będzie iPhone oraz prawdopodobny iWatch. Jednak muzyka może być jednym z głównych motywów, szczególnie jeżeli Apple postanowi wprowadzić gruntowne zmiany w swoim wirtualnym kramiku, jeżeli całości będzie towarzyszyła poważna zmiana iTunes (rozumianego szerzej, a konkretnie jako model dystrybucji, łącznik, kluczowy element ekosystemu). Ten mianownik, wg. mnie, wymaga pilnej modyfikacji, odważnych decyzji. Czy tak się stanie, przekonamy się już niebawem. Nie można zapominać, że zapowiadane na WWDC nowości dotyczą innych dziedzin, takich jak zdrowie, jak płatności mobilne, jak integracja usług w obu systemach, jeszcze ściślejsza współpraca, współdziałanie handheldów z Makówkami, inteligentny dom itp. Liczę jednak na to, że Apple zaskoczy nas, informując o nowościach z zakresu audio i będzie to jeden z ważnych punktów konferencji. W końcu od iPoda to się zaczęło, od iPoda oraz iTunes. Od muzyki. Byłaby to ładna klamra, bo oczekiwania względem Apple są ogromne, a jednocześnie wiele rzeczy w „królestwie” zdążyła się wyraźnie zestarzeć, żeby nie powiedzieć zdewaluować. Sprzedaż „mp-3ek” za kilkanaście dolarów za album to nie jest coś, co dzisiaj ma przyszłość. Brak lepszej jakości muzyki, brak atrakcyjnego serwisu streamingowego, przy jednoczesnym inwestowaniu w ten segment (Beats) to coś, co mocno tu nie pasuje, nie koresponduje. To tylko jeden z elementów, ale istotny, bo powiązany z całym ekosystemem. Pytanie, czy oni zdążą to wszystko pokazać w trakcie dwugodzinnego spotkania? Cóż, w tym prezentowaniu, pokazywaniu są niewątpliwie mistrzami.

Ten wpis będzie aktualizowany… Aktualizacja (po konferencji)

» Czytaj dalej

Listwa TAP8 z DC-Blockerem firmy Tomanek trafiła właśnie do redakcji HDO

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zdjciegwnetap8

Testowaliśmy model sześciogniazdkowy, tym razem do redakcji trafił wariant wyposażony w 8 gniazd oraz – i to jest coś, nad czym się pochylimy – DS-Blocker. Tomanek wprowadził do oferty rozwiązanie łączące listwę zasilającą z reduktorem składowej stałej sieci zasilającej  230V. O co chodzi z tym reduktorem, jaki to może mieć wpływ na jakość zasilania dla naszych wzmacniaczy, źródeł? Oto, co pisze na ten temat sam producent: „ DC-Blocker DCB2 jest urządzeniem, którego zadaniem jest eliminacja niepożądanej składowej stałej napięcia zasilającego 230V. Składowa stała jest wszechobecnym zjawiskiem powodowanym głównie przez urządzenia impulsowe (np. zasilacze impulsowe) oraz wszelkiego rodzaju przetwornice. W domowych warunkach źródłem tego zjawiska mogą być np. pralka automatyczna, wewnętrzne zasilacze telewizorów, ładowarki do telefonów, zasilacze komputerów i laptopów itp.

Składowa stała ma negatywny wpływ na transformatory w urządzeniach audio – powoduje przemagnesowanie ich rdzenia, co niesie za sobą znaczny wzrost głośności ich pracy (tzw. buczenie), większe nagrzewanie się transformatora oraz odkształcenie sinusoidalnego kształtu napięcia. Wszystkie te negatywne skutki obecności składowej stałej w sieci 230V przekładają się na pogorszenie parametrów wzmacniaczy mocy i innych urządzeń audio. Wtórnym skutkiem jest również znaczny wzrost poboru prądu przez urządzenia audio, który w dużej mierze jest tracony w postaci nadmiernego grzania się transformatora oraz wzrost głośności pracy ich transformatorów sieciowych. Urządzenie DCB2 eliminuje wszystkie negatywne skutki obecności składowej stałej. Wystarczy wpiąć je pomiędzy gniazdo 230V, a wtyk urządzenia.”

Tyle teoria, pytanie jak to wygląda w praktyce? Generalnie z opisu wynika, że jest to coś, co wcale niekoniecznie będzie miało bezpośredni wpływ na to co usłyszymy (no, może poza brakiem buczenia ;-) , ja takowego u siebie na szczęście nie doświadczam), a głównym zdaniem jest zwiększenie bezpieczeństwa podłączonych do sieci urządzeń, zmniejszenie poboru energii, mniejsze nagrzewanie się sprzętu (mniejsze straty skutkujące jw. nadmiernym nagrzewaniem się oraz nadmiernym poborem energii, stworzenie optymalnych warunków pracy), wreszcie niwelacja zakłóceń (to już może bezpośrednio przełożyć się na brzmienie). Rzecz jasna sprawą otwartą pozostaje ocena jakości danej instalacji. Im lepiej zaprojektowana, im lepiej wykonana, tym znaczenie takiego elementu będzie mniejsze (choć nie pomijalne, biorąc pod uwagę liczbę odbiorników energii nagromadzonych obecnie w domach, mieszkaniach).

Zadbałem u siebie o bardzo dobrze wykonaną instalację, która nie dość że zapewnia odpowiednio solidne zasilanie (w pomieszczeniach ze sprzętem), to dodatkowo dzięki separacji, osobnym obwodom, nowoczesnej instalacji zabezpieczającej, gwarantuje odpowiedni poziom bezpieczeństwa oraz jakości dostarczanej energii. Poza tym mamy do czynienia z produktem tożsamym z przetestowaną u nas TAP6. Obecnie do listwy podpiąłem topowy wzmacniacz słuchawkowy EF-6 HiFiMANa (duży pobór energii) oraz nieco mniej wymagające źródło/amplifikację pod postacią wzmacniacza zintegrowanego NAD D3020. Po sprawdzeniu, spisaniu wniosków uzupełnię niniejszy wpis o opis listwy wyposażonej we wspomniany reduktor…

» Czytaj dalej

Słuchawki za 49.99? Nie, to złota wersja Happy Plugs 18K za kilkanaście tysięcy euro

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
18_carat_gold_edt

Ok, ja rozumiem, że diamentowy iPhone może kosztować te kilkaset tysięcy dolarów, euro czy czego tam jeszcze, ale tutaj mamy już kompletne pomieszanie z poplątaniem. Słuchawki Happy Plugs (AB, bo to produkt szwedzki) to moi drodzy odpowiednik pchełek, dokładnie odpowiednik pchełek jakie swego czasu Apple ładowało do pudełek z iPodami, iPhone. To rzecz kompletnie nie nobilitująca (a chyba taki jest zamysł wykosztowania się na sumę 11 czy 14,5 tysiąca euro za złotą wersję tytułowych „wisiorków”), to znaczy posiadanie takich słuchawek w niczym nie dodaje splendoru użytkownikowi, a wręcz przeciwnie… może być dla kogoś, kto zwróci na ten „szczegół” uwagę, powodem do niewybrednych drwin i trudno się dziwić drwinom. Wszak topowy model telefonu można jeszcze jakoś pogodzić z szaloną ceną za wersję platynowo-diamentową, bo to iPhone, coś – powiedzmy – wyróżniającego właściciela (też nie bardzo, ale mniejsza), natomiast douszne Happy Plugs to rzecz, o której można powiedzieć jedno… takie coś, bez problemu, można by znaleźć w kiosku i nie byłoby to nic nadzwyczajnego. To tak, jakby wałek do ciasta wykonać z masy perłowej wysadzanej brylantami i zażądać za takie coś pół miliona.

Gdyby te HP były choćby tak rozpoznawalne, tak modne jak b (od Beats) to jeszcze można by przyjąć, że jest tu jakiś patent na łojenie klienta, ale tutaj go po prostu nie ma, nie ma nic, absolutnie nic… ot, kioskowe słuchawki ze złota kosztujące kilkanaście tysięcy euro. Chciałbym zobaczyć klientów, którzy taką wersję nabyli i się (ob)noszą. Zabawne, że sam producent oferuje także wersje dopasowane do iPhone 5S (pozłacana oraz srebrna) za kilkadziesiąt euro. No ale te złoto jest 18 karatowe i się świeci, jak garnitur złotych zębisk. Cholera, chyba już wiem dla kogo te słuchawki! Dla braci ze wschodu, z wielkiej Rosji, tam takie coś faktycznie mogłoby znaleźć nabywców. Taka, specyficzna biżuteria, jak trzy zegarki na nadgarstku (wiadomo, element obowiązkowy wyposażenia kadry oficerskiej niezwyciężonej Armii Czerwonej), wspomniana złota klawiatura zastępująca naturalne uzębienie i tym podobne gadżety nieodparcie kojarzące się z wysoką cywilizacją zza (no właśnie, pytanie co tu obecnie wstawić…). Koniec wycieczek, czas na podsumowanie, będzie krótko – te słuchawki brzmią jak jabłkopchełki, czyli w ogóle nie brzmią (ostatnio boleśnie się o tym przekonałem korzystając z kompletu ikonograficznych słuchawek Apple – beznadzieja). Jedenaście tysięcy euro… no, wiecie, za takie wisiorki, koraliki, czy coś w ten deseń. Kto bogatemu zabroni…

Czas na douszne Momentum. Czy nowe dokanałówki Niemców będą równie udane, co nasze ulubione słuchawki „na wynos”?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Rust H_026

Dobre pytanie, na które postaramy się znaleźć w najbliższym czasie odpowiedź… Momentum wg. mnie są obecnie najlepszymi, przenośnymi słuchawkami jakie możemy znaleźć na rynku. Nie podaję do jakiej kwoty, bo moim zdaniem te słuchawki są zwyczajnie kasują konkurencję, łącznie z dużo droższymi modelami z katalogu Grado (mieliśmy na uszach oba modele przenośnych PS-500 i/e), testowanymi u nas Final Audio Design (topowy model Pandora Hope VI) oraz słuchanymi ostatnio nowościami z katalogu Beyerdynamika oraz Audio Techniki. Na razie żadne z przesłuchanych słuchawek nie zbliżyły się subiektywnie do droższych Momentum (w katalogu znajdziemy jeszcze tańsze, mniejsze On-Ear). Nowe Momentum In-Ear (ano właśnie) to słuchawki za 99 euro, czytaj w naszym kraju ich cena nie powinna przekroczyć sumy 550-600 złotych. Jeżeli będą oferowały podobne do nausznych braci umiejętności, podobną jakość dźwięku to chyba wiem jakie IEMy wylądują u nas wysoko na liście najlepszych dokanałówek. Ta lista póki co jest krótka, bo jak wspominałem wielokrotnie ja generalnie IEMów nie uznaję, jestem bardzo wybredny, takie słuchawki muszą być bardzo wygodne, poza tym że mają świetnie brzmieć (co w przypadku takich konstrukcji jest wg. mnie trudne do osiągnięcia, choć jak pokazują ostatnio przetestowane u nas Westony, czy FADy nie niemożliwe).

Jak będzie w tym przypadku, zobaczymy, tak czy inaczej cieszę się, że Sennheiser rozbudowuje ofertę w tym segmencie, rozwija tę, niezwykle udaną linię swoich produktów. Patrząc na konkurencję, mało komu udała się taka sztuka (znamy takiego kogoś?), to znaczy nie kojarzę żadnego z producentów (tych specjalizujących się w słuchawkach, jak i nie), któremu udałoby się wprowadzić na rynek całą, kompletną serię przenośnych słuchawek ocenianych jako te „naj”, okupujących wysokie miejsca w rankingach. Nowość nawiązuje (warianty kolorystyczne) do tańszych On-Ear. Oczywiście mamy pełną kompatybilność ze sprzętem przenośnym na Androidzie (ciekawe, czy faktycznie, patrz niżej) oraz iOSie. Metalowa obudowa, wysokiej klasy przetwornik, skierowanie wylotu pod kątem, w celu lepszego dopasowania aplikacji, wygodne gumki… cóż, prezentuje się to nieźle, ale takich konstrukcji na rynku znajdziemy obecnie całkiem sporo. Trzeba będzie rzecz obadać dokładnie, mam nadzieję że któryś ze współpracujących z nami dystrybutorów udostępni nam niebawem egzemplarz testowy. Poniżej galeria oraz specyfikacja słuchawek:  » Czytaj dalej

DIVALDI AMP 01 – stylowy wzmacniacz słuchawkowy z Polski

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Divaldi AMP 01

Wygląda na to, że trzeba będzie przy okazji najbliższych odwiedzin salonu na Trawki 7 (Premium Sound w Gdańsku) sprawdzić tego malucha. Wygląda – muszę przyznać – świetnie, pytanie czy równie świetnie gra? Panowie z salonu zachwalają, warto będzie to zweryfikować. Jak wiadomo lubię wspierać rodzime marki, uważam że nasze produkty często prezentują dobry poziom, bywa że dużo lepszy od wycenionych podobnie, albo znacznie wyżej urządzeń, akcesoriów konkurencji. Dotyczy to zarówno sprzętu audio, wzmacniaczy, źródeł, czy głośników, jak również wszelkiej maści akcesoriów (bez voodoo, bez kosmicznych cen, po prostu uczciwie wycenionych). Mam tu na myśli przykładowo kable Purple Rain, testowane na naszym portalu, czy bardzo dobre, również testowane u nas, alternatywne zasilacze do popularnych DACów, odtwarzaczy sieciowych oraz listwy zasilające (firmy Tomanek – właśnie trafiła do nas, na marginesie, najnowsza TAP8 z blokerami).

W przypadku tytułowego produktu, mówimy o czymś niewielkim, pięknie wykonanym, ze smakiem, dodatkowo wyposażonym nietypowo w… przedwzmacniacz gramofonowy z korekcją RIAA (!). To bardzo fajne, oryginalne połączenie, bo „przy okazji” będziemy mogli posłuchać na naszych ulubionych słuchawkach płyt winylowych (o ile jesteśmy fanami czarnego krążka i mamy dostęp do gramofonu). Zazwyczaj słuchawkowy pre to zazwyczaj osobne urządzenie do podłączenia ze wzmacniaczem zintegrowanym / mocy. W torze gdzieś tam pewnie trafi się wyjście słuchawkowe, ale pewnie będzie to takie sobie (jakościowo) gniazdko w integrze, względnie przedwzmacniaczu, które trudno będzie uznać za optymalne dla wysokiej klasy słuchawek. Te muszą mieć odpowiednie zaplecze, nie ma tutaj drogi na skróty… testując EF-6 HiFiMANa słyszę różnicę, wyraźną różnicę… uważam, że jest to kluczowy element toru, ważniejszy od źródła, ważniejszy od „zaplecza”. To fundament. Pytanie, czy niewielki DIVALDI AMP 01  (vel WS-1) będzie takim fundamentem dla słuchawkowego toru? Jeżeli gra podobnie jak wygląda, to odpowiedź na tak postawione pytanie będzie brzmiała: owszem, jak najbardziej. Patrząc na design, rzecz kojarzy mi się z dokonaniami mistrzów z Italii. Prezentuje się to wybornie, uwielbiam minimalistyczne w formie, ciekawie zaprojektowane urządzenia, ze szczyptą szaleństwa (byleby nie przesadzić ;-) ). Ta szczypta szaleństwa w tym przypadku to niewątpliwie pokrętło, pokrętło głośności które powędrowało na „sufit” (dodatkowo, dyskretnie podświetlane). Według mnie fantastyczny zabieg stylistyczny, odnośnie ergonomii zaś… o ile jest to sprzęt na biurko (a takim się zdaje), to jak najbardziej ma to sens. Pytanie, jak będzie się z DIVALDIM umieszczonym na stoliku audio w salonie? Zasilanie wyprowadzono na zewnątrz. Ciekawe jaki to zasilaczyk dostarcza energię temu maluchowi? Można samemu przekonać się jak to gra oraz jak się to obsługuje, odwiedzając wspomniany na wstępie salon, zabierając ze sobą ulubione słuchawki, względnie korzystając z możliwości sprawdzenia wzmacniacza z wieloma fantastycznymi nausznikami (znajdującymi się w stałej ofercie ww. sklepu).

Oto, co pisze na temat wzmacniacza producent:„Wzmacniacz słuchawkowy jest urządzeniem przeznaczonym do odsłuchu sygnałów muzycznych za pomocą słuchawek Hi-Fi najwyższej klasy wyposażonych we wtyk Jack 6,3mm. Wzmacniacz pracuje w klasie A, wykonano go, jako dwa oddzielne i odseparowane kanały mono, osobno dla lewego i prawego kanału. Wzmacniacz posiada dwa niezależne zasilacze dla lewego i prawego kanału. Montaż elementów elektronicznych jest wykonywany ręcznie w technologii przewlekanej. Wszystkie elementy elektroniczne dobrano i parowano ręcznie. Wzmacniacz nie zawiera elementów miniaturowych SMD. Obudowa wzmacniacza została zaprojektowana i wykonana z jednolitej, wysokiej, jakości bryły aluminium. Zasilanie urządzenia jest realizowane za pomocą dołączanego zasilacza z napięciem bezpiecznym 16 V AC zapewniającym odpowiedni zapas mocy.”  Uzupełniając, warto nadmienić, że za marką DIVALDI, stoi firma Mediam, dystrybutor takich marek jak Audion, Nottingham Analogue, Ortofon, Living Voice itdPoniżej, w rozwinięciu newsa, dane techniczne:

» Czytaj dalej

Bateryjne iFi Audio: iDSD nano, iDSD micro, iCan nano. Wizyta w salonie Premium Sound

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
iFi Audio_0a

O sprzęcie iFi Audio jest głośno, ostatnio nawet bardzo. Młodziutka marka, za którą stoi nie byle kto – specjalista od high-endowego audio, firma AMR, nie tylko doczekała się bardzo pochlebnych opinii, otrzymała także znaczące wyróżnienie: jeden z produktów, konkretnie iDSD nano, otrzymał nagrodę EISA 2014/2015 (o tym kto dostaje, dlaczego dostaje i kto za tym stoi nie będę się rozwodził, bo nie ma to większego sensu, to strata czasu). Postanowiłem przekonać się ile jest w tym całym szumie prawdy, sprawdzić samemu, na własnych uszach, jak to się ma do moich doświadczeń z podobnymi urządzeniami, sprzętem testowanym u nas na łamach HDO (NuForce, FiiO, Audioquest, M2Tech, Matrix etc.). Miałem (a właściwie to nadal mam) także dodatkowy powód, dla którego zainteresowałem się ofertą iFi Audio… przyszedł czas na zmiany mobilnego toru, głównie mam tu na myśli laptopa, który służy mi na co dzień do pracy, jest często zabierany w podróże. Fantastyczny M2Tech hiFace DAC to rzecz wybitnie pod stacjonarny tor, o czym zresztą wspominałem w naszej recenzji, mój prywatny Matrix Portable trafił w inne ręce (mam nadzieję, że nabywca ma tyle radości z użytkowania, co wyżej podpisany), DragonFly w wersji 1.0 nie można pożenić z handheldami. Handheldy. Tak, to źródło awansuje za sprawą takich usług jak WiMP HiFi (nie wszystko złoto, sporo albumów jest do niczego, ale trafia się wiele pereł, no i ten wybór!), rozbudowanych odtwarzaczy programowych (obsługa hi-res bez ograniczeń, w tym DSD vide USB Audio Player na Androida, czy HiFi Player Onkyo dla iOSa) do miana alternatywy, wygodniejszego, a czasem oczywistego wyboru, szczególnie gdy zależy nam na mobilności. Komputera nie zabiorę ze sobą wszędzie, poza tym muzyka towarzyszy mi na tyle często poza domem, czy poza jakimś innym miejscem, gdzie dłużej przebywam (pociąg, hotel etc.), gdzie mógłbym skorzystać z komputera, że zadbanie o jakość „tego co na wynos” staje się kluczowa, bardzo ważna. Zresztą, jak pamiętacie, wspominałem niedawno o tym, że obecnie duża część naszego obcowania z muzyką to słuchawki, to jakieś urządzenie które stale nam towarzyszy. Zazwyczaj jest to po prostu smartfon, czasami tablet, stąd konieczność zadbania o odpowiednią jakość tego, co dociera do uszu z tego typu źródła.

Sprzęt iFi Audio na pewno przykuwa uwagę ceną. Ta jest, jak na standardy branży, w której cztero-, czy pięciocyfrowe kwoty są czymś oczywistym, „naturalnym”, bardzo przyzwoita, by nie powiedzieć wręcz niska, budżetowa, kojarząca się z produktami z segmentu Lo-Fi. Ok, ten, często kluczowy przy podejmowaniu decyzji przez potencjalnego nabywcę element, prezentuje się bardzo atrakcyjnie, atrakcyjnie w zestawieniu z możliwościami, funkcjonalnością, konstrukcją oraz materiałami, które wykorzystano do budowy sprzętu oferowanego przez tytułowego producenta. Oczywiście rodzi to od razu pewną podejrzliwość, bo niestety znaczna część audioświatka, czy może precyzyjniej audiofilskiego światka, nie może zrozumieć, przyjąć do wiadomości, że to nie cena „gra”, że to nie cena czyni dany sprzęt wyjątkowym, idealnym narzędziem do reprodukcji dźwięku, do słuchania muzyki. Jak coś jest względnie tanie, to po prostu wg. co poniektórych nie może, bo nie, bo przecież jak… mój DAC za 30 tysięcy, musi grać lepiej o te prawie 30 tysięcy od produktu XYZ. Dodatkowym problemem jest to, że dzisiaj wykorzystane w budowie komponenty (układy, elektronika), materiały są często tożsame, identyczne w sprzęcie za może nie kilkaset, ale w cenie z przedziału 2000-5000 tysięcy złotych, a tym wycenionym na kilkanaście czy kilkadziesiąt tysięcy. Przykładów na to jest całe mnóstwo, pamiętamy zdjęcia pokazujące wnętrze odtwarzaczy, urządzenia które właściwie niczym, poza ceną nie różniły się od siebie. To raz. Dwa – popatrzmy na wiele produktów z najwyższej półki, które zwyczajnie nie potrafią tego, co urządzenia sporo tańsze, co gorsza (dla tych droższych) nie chodzi tu tylko o wsparcie dla określonych formatów, ale właściwości, możliwości brzmieniowe. Całkiem łatwo wejść tu na minę. Czarowanie doborem (rzecz jasna właściwym) odpowiedniego kabla, różnego rodzaju mniej lub bardziej (są też takie!) przydatnych akcesoriów, jakże częstym pomijaniem (no tak, bo w pomieszczeniu z dobrą akustyką, gdzie zadbano o to, by grało, a nie „grało”, taki dużo tańszy sprzęt może zmienić perspektywę, to znaczy jak każdy dobry produkt zagrać po prostu świetnie, wpasować się w nasze potrzeby) miejsca w którym system ustawimy, w którym będzie grało to wszystko typowe grzeszki, typowe dla całego audioświatka.

Po tym, nieco przydługim wstępie, warto w końcu wspomnieć coś o urządzeniach, które podłączyłem do swoich, przenośnych źródeł. Miałem precyzyjnie ustalone, co z czym i na czym ;-) Posłuchałem przygotowanego wcześniej zestawienia paru testowych utworów na dwóch DAC/AMPach iDSD nano oraz iDSD Micro, poza tym do tej dwójki dołączył wzmacniacz iCan nano. Cechą wspólną wymienionych produktów było zasilanie bateryjne, rzecz wg. mnie nieodzowna w przypadku współpracy z handheldami (przetworniki bez własnego zasilania, mają zazwyczaj problemy z integracją vide wspomniany hiFace DAC, poza tym szybko wyczerpujemy baterię szczególnie w telefonie, co także nie jest bez znaczenia). Dwa mniejsze produkty można zaliczyć do grona sprzętu w pełni przenośnego, mobilnego, choć konstrukcja obudowy (spora kosteczka) nie za bardzo koresponduje z gabarytami współczesnych smartfonów czy tabletów. To pewien ergonomiczny mankament, bo „kanapka” z przylegającego do płaskiej obudowy handhelda przetwornika, wzmacniacza to coś, co i tak idealne nie jest (od, daleko takiej kanapce do ideału, ale tutaj trzeba godzić się na kompromisy odnośnie wygody przenoszenia, użytkowania mobilnego sprzętu), w przypadku wspomnianych urządzeń prezentuje się to bardzo tak sobie. Zastanawia mnie zastosowanie typowo komputerowego złącza USB-B w iDSD nano… w końcu tutaj właściwym adresatem nie jest komputer, tylko handheld, nie ma potrzeby, a nawet nie należy podpinać jakiegoś drogiego, zazwyczaj mało (albo w ogóle nie-) elastycznego kabla i tak zachodzi konieczność zastosowania odpowiednich przejściówek, złącz USB micro / Lightning czy 30 pin. Po co w takim razie takie coś w urządzeniu, które jednocześnie dysponuje (jak pokazał odsłuch) wyraźnie mniejszymi możliwościami po stronie wzmacniacza, dedykowanemu do współpracy z łatwiejszymi do wysterowania słuchawkami (przenośnymi), jakimiś dokanałówkami, względnie lekkimi, mobilnymi nausznikami (3.5mm wyjście), takie coś jak USB-B? Nie wiem. Druga sprawa to złącza RCA. Fajna rzecz do podłączenia pod stacjonarny tor, ale… znowu… ten sprzęt wg. mnie ma być, powinien być przede wszystkim urządzeniem podpinanym pod handhelda lub/i laptopa (w przypadku komputera przenośnego, podpinanym w scenariuszu mobilnym, nie stacjonarnym).  Tak więc złącza tego typu uważam w tego typu produkcie za zbędne, wystarczyło dać wyjście liniowe w formie gniazdka 3.5mm, tudzież (bardziej ambitnie) zastosować dodatkowo zbalansowane gniazda (ponownie w kompaktowym wydaniu, czytaj złącza jack). Tutaj nie ma żadnego dodatkowego zasilania, zewnętrznego znaczy się, wbudowany wzmacniacz nie zaoferuje nic więcej, ponadto co podano w specyfikacji.

» Czytaj dalej

Back to school z PocketBookiem w tornistrze? Znakomity pomysł producenta popularnych czytników

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Powrot do szkoly

Niebawem przeczytacie u nas test najnowszego PB Touch Lux 2, urządzenia które pozwoliło mi ostatnio nieco nadgonić zaległości czytelnicze. Tymczasem producent przygotował z okazji rozpoczęcia roku szkolnego wg. mnie fantastyczną akcję promocyjną, która może zachęci młode pokolenie do CZYTANIA książek. W ramach szkolnej wyprawki, będzie można zakupić tani czytnik PocketBook Basic 2 z kompletem szkolnych lektur (darmowe 600 pozycji w komplecie!). To świetny pomysł, bo proponuje się gotowe rozwiązanie, dodatkowo w nowoczesnej, atrakcyjnej dla młodych formie. Modny gadżet w tym wypadku pełni funkcję narzędzia edukacyjnego i to takiego, które maksymalnie ułatwia dostęp do wymaganych materiałów, a przy tym pozwala na „zarażenie” młodego czytelnika, „zainfekowanie” go czytelnictwem, zachęcenie do sięgnięcia po lekturę (niekoniecznie szkolną – jakąkolwiek lekturę).

Sam będąc rodzicem widzę duży potencjał w tego typu działaniach. Czytnik to rozwiązanie korespondujące z uzależnieniem młodych, uzależnieniem od handheldów wszelkiej maści. Dużo łatwiej zachęcić do przeczytania czegokolwiek na ekranie (-stety czy niestety) niż do sięgnięcia po analogową wersję książki. Tak to wygląda i nie ma wg. mnie co walczyć z wiatrakami, trzeba dopasować się do obecnego stylu funkcjonowania młodych ludzi, skutecznie do nich dotrzeć, to znaczy zaoferować rozwiązania dopasowane do ich możliwości, umiejętności, zainteresowań. Bardzo cenna inicjatywa, mam nadzieję że nie jednorazowa, bo takie wprowadzanie nowoczesnych rozwiązań do szkolnictwa ma jak najbardziej sens i jest godne pochwały. Poniżej pełna informacja prasowa…

» Czytaj dalej