LogowanieZarejestruj się
News

HiFiMANy HE-6SE… legenda powraca w nowej, odświeżonej formie

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20181128_185614200_iOS

Wygodniejsze, nieco lżejsze, tak samo trudne do wysterowania, wymagające 2W na kanał, kosztujące więcej, ale poniżej 8k. Fenomenalny bas. Na razie to jest coś, co do mnie przemawia „na wstępie”. Fenomenalny czyli wielowymiarowy, namacalny, organiczny, świetnie zdefiniowany… wiecie, u mnie bas jest bardzo, bardzo istotnym składnikiem pasma, to danie główne, bez którego nie ma zabawy. Tu jest. I to jaka! Druga rzecz, ale wymagająca jeszcze sprawdzenia w paru przygotowanych na okoliczność recenzji setach to przestrzeń. Sceniczne show, gdzie wizualizujemy sobie to, co słyszymy. Mhm! Słuchawki robią bardzo dobre wrażenie od strony ergonomicznej, to „nowa szkoła” producenta, wygodny nie uciskający czubka głowy pałąk, pady z pamięcią, dostosowujące się do naszej anatomii, bardzo solidne, doskonałej jakości gniazda 3.5mm (znacznie lepsze niż w modelu Sundara oraz w Ananda), konwertowalne okablowanie (wtyk balans, przejściówka/adapter na dużego jacka) z przezroczystym oplotem. Sam kabel jest lekki, na mój gust za krótki, a sam materiał zabezpieczający druty (uwaga) ma tendencję do zaginania (i utrwalania tego procesu …trochę przypomina to zagiętą słomkę do picia). Gniazda bardzo dobrej jakości, tutaj widać pierwszorzędną robotę. Widać, że projekt wersji „Second Edition” (nasze ozn.) przemyślano gruntownie i głównym celem inżynierów było stworzenie przyjaznych od strony użytkowej słuchawek, w kontrze do poprzedników, które w tym aspekcie były …trudne.

Ergonomicznie to coś z zupełnie innej beczki. Wygodne są. Bardzo

Podstawą testu są odpowiednie ampy. Tu napęd musi sprostać jak wyżej, nie może ograniczać, ma oferować optymalne warunki dla tytułowych nauszników. Sam producent sugeruje wyraźnie, ba, informuje że nie widzi przeciwwskazań, aby HE-6ki podpinać pod odczepy głośnikowe, oczywiście nie bezpośrednio, a za pośrednictwem oferowanego przez siebie HE-Adaptera. Mamy taki na stanie i w ten właśnie, sugerowany sposób, podpinaliśmy słuchawki 4 pinowym złączem XLR pod tor z MiniWattem @ NOSach Brimar BVA 4035 (ECC83/12AX7) & Telam CA (EL84). Drugim wykorzystanym w teście wzmacniaczem był M1HPA. To jeden z najbardziej niedocenionych wg. mnie słuchawkowych ampów, a przy tym ZNAKOMITA integra.

Musical Fidelity w swojej, niestety już nie kontynuowanej, serii M1, oferował kompletne rozwiązanie systemowe. Poluję od dłuższego czasu na końcówki M1PWR (w dobrym stanie zadbane i najlepiej od razu parkę), które tworzą wraz ze wspomnianym HPA system całościowy – pod kolumnę i pod słuchawki. Fantastyczny (jeden z najlepszych w moim prywatnym rankingu) potencjometr, świetna kontrola, duża moc oraz przydatna w wielu sytuacjach testowych przeplotka to w skrócie rzeczy, które bardzo cenię w tym klamocie i nie mam absolutnie zamiaru się z nim rozstawać (nawet gdy, w konfrontacji z ostatnio testowanym Bursonem Conductor V2, musiał M1 uznać wyższość tego pierwszego). Dobra, dość wycieczek po klamotach, czas wrócić do słuchawek.

Podpinam nowe szóstki do M1 i jestem na godzinie 12 (już głośno, ale w akceptowalnych dla siebie granicach). Oczywiście ta 12… 13 w M1 to dla wcześniej testowanych Sundara, czy Ananda już „too much”, w przypadku wspomnianej lampy też jesteśmy popołudniu ;-) …znowu inaczej niż w przypadku łatwiejszych do wysterowania słuchawek HiFiMANa. Znaczy się nic się tutaj nie zmieniło i odpowiedni amp być musi, z odpowiednim zapasem i umiejętnościami dla wysterowania tych wymagających planarów. 

HE-6SE

Jeszcze nie przerabiałem, ale po odpowiednim przebiegu, bo nowe, wprost z fabryki, trafiły do nas – zagrają z CMA Twelve (taki był pierwotnie plan – to się niestety nie udało) oraz z cedeka (lampa plus lampa, bo cedek jest wpięty w tor via bufor lampowy na ruskich NOSach). Było, testowało się w ciepłych, żarzących klimatach, nie było z nowością przetwornikowo-ampową Questyle, jak najbardziej było natomiast słuchane na tradycyjnym zestawie TAC- 2 oraz KORGu. Zastanawiałem się jeszcze, co by tu z gramofonem, bo staruszek 1010 (czytaj legendarny NAD 3020, tylko bez końcówek) z gramofonem daje radę, ale już na wyjściu słuchawkowym zupełnie nie daje rady. Wyjścia ma nawet high oraz low (RCA), ale zazwyczaj próby z integrą słuchawkową (bo analogowo trzeba ofc tu spinać) kończyły się co najwyżej średnio. Cóż, trzeba było sprawę przemyśleć i koniec końców z czarną tym razem nie słuchałem. Słuchałem nowości – było, nie było, chyba jedyna osoba w Polsce, która zamówiła Jotunheim-a z gramofonowym pre (tam jest modułowość w modzie, można Delta-Sigma DACa, można multibitowy przetwornik, no i można pod gramofon zamówić klamota), na chwilę dała się namówić, ale było to ZBYT krótko. Cóż, innym razem. Będziemy btw testować NAD D3045, oraz zapowiadany już C658. Tam gramofonowe zintegrowane i byłoby w sam raz (w przypadku C658 bezpośrednio z dużego jacka). Może uda się w trakcie testu tych klamotów wypożyczyć HE-6SE i powrócimy z aktualizacją, opiszę wrażenia jak z krążka czarnego to grało…

Będą porównywane do tych firmowych, co widać, do LCDków oraz dyżurnego, redakcyjnego zestawu dynamicznych K701&HD650

Zastanawiałem się, na początku przygody z nowymi HE-6SE, jak te słuchawki będą pozycjonowane w ofercie? To cenowo blisko, czy wręcz tak samo jak nowość Arya (patrz AVS 2018) (patrz zajawka), która jeszcze oficjalnie do nas nie trafiła. Osiem tysięcy, przy czym te Arye, czy o prawie połowę tańsze Ananda mają być DAP-o lubne, łatwe, ze wskazaniem na nie tylko stacjonarne słuchanie. W przypadku szóstek raczej takie coś jak mobile nie wchodzi w grę, jedyne co przychodzi mi do głowy, co mogłoby z zapasem podołać, zagwarantować odpowiednią moc, przenośne coś, to słuchany podczas AVS-a bateryjno-lampowy WA8. Krótko, gorąco, ciężko (właściwie pół-stacjonarnie), ale dałoby wg. mnie radę wysterować te słuchawki i mogłoby być ciekawie. Jakoś nic innego nie przychodzi mi do głowy, ale może się mylę? Tak, czy inaczej nie koncentrowałem uwagi na rzeczach niepraktycznych i mało istotnych, WA się spóźnił, słuchanie „przenośne” w tym wypadku i tak jest wg. mnie karkołomnym pomysłem i nie ma w sumie co drążyć.

Grając z tego, co powyżej, i w opisie stoi

Na koniec tego przydługiego wstępniaka przypomnę, że przetestowała się u nas pierwsza generacja szóstek z dedykowaną im, nuklearną elektrownią EF-6. Wtedy pułap 10k za słuchawki to była granica. Upłynęło nieco czasu (ale niewiele) i granica przesunęła się znacząco… razy dwa, razy trzy. Tu jest jeszcze zdroworozsądkowo (a przy tym luksusowo vide skórzany kufer z atłasami w środku).

 

» Czytaj dalej

Future-Fi to finalnie ….No-Fi?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
DSCF4045

Wspomniałem ostatnio na naszym profilu o bliskiej premierze, opisanego wcześniej na łamach, bezprzewodowego wzmacniacza Sonosa. Model Amp, po prostu Amp, to wg. mnie symbol tego co nas czeka W CAŁEJ BRANŻY. To coś, o czym wcześniej pisałem na HDO: Future-Fi to komponowanie systemu audio zupełnie inaczej (niż dotychczas), to inny poziom integracji, możliwości i… estetyki. Właśnie – estetyki. Dlatego ten dziwaczny z pozoru tytuł wpisu. No-Fi. Popatrzcie co się dzisiaj dzieje – wzmacniacze nam karłowacieją w zastraszającym tempie, właściwie prawidłowo byłoby powiedzieć: multiklamoty, a nie jakieś tam wzmacniacze, bo te małe skrzynki (forma też się zmienia btw) to wszystko w jednym. Zresztą, po co multiklamoty, jak system zamykamy w kolumnach. Coraz częściej to się dzieje, rezultaty tego zamykania w paczkach są (już teraz) na takim poziomie jakościowym, że za parę lat może w ogóle klasyczne audio będziemy kojarzyć z jakimś absolutnie old-schoolowym vintage’em. Zmierzch fizycznego nośnika (globalnie i masowo, pomijam nisze, które zawsze będą), triumfalny pochód bezdrutowości (w każdym możliwym zakresie, bo nie tylko przecież o jakieś audio tu się rozchodzi) oraz to, co w branży dzisiaj staje się standardem: energooszczędne końcówki, zintegrowane moduły SoC, ujednolicane platformy softwareowe, strumień (interfejs sieciowy, względnie komputerowy) jako podstawowe, a nawet jedyne medium dla sygnału pozwala wysunąć następującą prognozę:

Przyszłość audio to brak (widocznego) audio.

System (audio) przestanie być utożsamiany z określonym urządzeniem, a będzie elementem zintegrowanego podsystemu chałupy, tj. domu, mieszkania, jednym z paru zintegrowanych w ramach inteligentnego domostwa. I nie mówię tutaj o rzeczach, określanych mianem Lo-Fi, jakiś prostych, nieskomplikowanych, nie aspirujących do miana lepszego jakościowo dźwięku, efektorów bezdrutowych w rodzaju małych kolumienek, monofonicznych systemów głośnikowych. Nie. Mam tu na myśli jak najbardziej rasowe, dobrze brzmiące, Hi-Fi (jeszcze teraz nazywane Future-Fi, ale kiedy stanie się standardem, a to co znamy trafi do muzeum, będzie właśnie Hi-Fi). To nieuniknione i – chyba – oczekiwane. Być może nawet popularyzujące dobry jakościowo dźwięk w domostwach, bo jako standardowy element wyposażenia, będące czymś naturalnym, chcianym, pożądanym. I nieważne, czy będzie to „entertainment”, czy „audio”, bo tu nie będzie zaraz żadnego podziału… będziemy po prostu wykorzystywać system w taki sposób, w jaki przyjdzie nam w danej chwili ochota. Stereo? Proszę. Multichannel? Proszę bardzo. Ma być dyskretnie? Coś na uszy z ANC (Sonos pracuje nad swoimi nausznikami, będzie systemowo, będzie mesh, do domu, już się ustawiam w kolejce). Ma być w dowolnej lokalizacji, także poza chałupą? Nie ma problemu. Sterowane głosowo (oczywista, oczywistość) – jak najbardziej.

Tu jeszcze widoczny, w tradycyjny sposób na stoliku, integruje Amp czarny krążek ze strefami, z korekcją, z różnymi efektorami

Tak, piszę o tym wszystkim w związku z zapowiedzianym pojawieniem się Sonos-a Amp-a. To produkt już nie z pogranicza. To Hi-Fi. Tyle że jutra. To coś, co (Amazon też taki produkt zaoferował, chciał to zrobić Google – nie wyszło z Q, ale nie zdziwię się, jak do tego jeszcze powróci) ładnie nam się zazębia (?) z poważnym graniem, z dobrą jakością, z systemem audio z aspiracjami (do nie plumkania w tle, a grania na odpowiednio wysokim poziomie jakościowym, gdzie słuchanie nie jest ordynarnym konsumowaniem, a czymś więcej…). Powyższy produkt przetestuję bardzo dokładnie. Przetestuję go właśnie dlatego dokładnie, bo widzę w nim i całym ekosystemie (wprowadzanym właśnie i planowanym) tego producenta to, co wpisuje się we wspomniane powyżej zmiany, metamorfozę jaką przechodzi cała dzisiejsza branża elektroniki konsumenckiej z całym segmentem audio, który jest w centrum naszych zainteresowań.

Różne typy wieszadełek, rack… po to by schować, względnie powiesić, względnie zaskoczyć estetycznie… to jest stereo? Multichannel? To na ścianie coś?

 

Rack, czy raczej coś pod tego typu zabudowę, coś na ścianę (z maskownicą) oraz coś do mebla, drzwi, zamknięcia z szybkozłączką (celem natychmiastowego wypięcia).
To jest właśnie „No-Fi” 

Głośniki instalacyjne, pasywne, możliwość malowania membran na dowolny kolor, zanikanie efektorów, źródeł, wtapianie się w tło… to nie jest jeden z trendów, to moi drodzy główny trend i jak za chwilę zobaczycie, coś co związane jest z całym obecnym kierunkiem, w którym podążają firmy technologiczne. Znikające ekrany (rolujące się, przypominające obraz naścienny), wyrugowanie nośników fizycznych, źródeł wizyjnych, gdy stream zastępuję wszystko, co do tej pory zajmowało miejsce plus możliwość (już za moment) przyjmowania przez wyświetlacze absolutnie dowolnej formy. Mhm. To się dzieje w AV, to się wpisuje w zanikanie audio klamotów, ich wygumkowanie, wtopienie. Sonos dokładnie idzie w tym kierunku, dokładnie w tym. Sonos + Sonance. Wcześniej zapowiadane Sonos + Ikea. A przecież to dopiero początek…

Sufit

Ściana

Trawka… znaczy patio, ogród

 

Sonos Amp to małe coś, ale też duże coś. Małe, bo małe gabarytowo, do umiejscowienia dosłownie gdziekolwiek, czy lepiej – ukrycia. To integra, tak, ale taka, której obsługa jest albo w pełni zautomatyzowana (AI), albo w pełni zdalnie zawiadywana, bez konieczności fizycznego kontaktu. Chowamy w ciemnej szafie, podwieszając, chowamy za ekranem (VESA), chowamy w rackowej skrzynce (na sztuk 4), no znikamy. To jest małe, lekkie, zimne, energooszczędne, nie wymagające przestrzeni, wentylacji, no takie zupełnie niewymagające. Popatrzcie na poniższe obrazki. Widzicie? To właśnie Future-Fi, ale może właśnie bardziej No-Fi. Jest, ale nie ma. Wszystko dzieje się na jakimś ekranie, dźwięk sobie swobodnie płynie, ale tak jakby grało całe pomieszczenie. Nie ma widocznych kolumn, bo głośniki (instalacyjne, pasywne) są wbudowane w ściany, sufity, podłogi (przesadziłem ;-) ), gra nam chałupa. System koryguje mody, weryfikuje w czasie rzeczywistym problemy akustyczne lokalizacji, tak aby dźwięk był najlepszy jaki może (tu i teraz) być.

Gdzie to Fi nam się podziało, aaa… za ekranem się podziało

Może być i VESA. Zintegrowane? Mhm. HDMI ARC i już…

Sonos Amp – jak go reklamują – ma być future-proof. I będzie. Przy takim wsparciu (ciągłym, wielo-wielo-wielo-letnim) będzie podążał za nowinkami, integrował lepiej od każdego „tradycyjnego”, nawet nowoczesnego audio systemu w klasycznej formie i formule. To samo będzie można powiedzieć o rozwiązaniach innych, dużo większych firm, gigantów technologicznych, względnie firm z branży audio, które zawiążą ścisłą współpracę z największymi przedsiębiorstwami IT – to, na marginesie, już się dzisiaj dzieje, już się odbywa. Mówimy tu o otwartej architekturze, gdzie spoiwem jest kod i ten kod będzie wyznaczał granice (precyzyjnie – umowną granicę, bo w słowniku informatyka nie ma słowa „niemożliwe”). Trzeba się z tym pogodzić i przyjąć do wiadomości, że w tym kierunku, właśnie tym to zmierza.

Tylko tyle i AŻ tyle – odczepy na kabel nieuzbrojony, względnie widły, albo (po zdemontowaniu) @ banany.
Mhm, żenimy z audiofilskim kablem, audiofilską kolumną i te audiofilskie jest już zSonosowane.

Amp ma aż 125W mocy. Takie małe coś. Amp może z każdego analogowego źródła zrobić sonosową końcówkę. Wszystko jedno co tam sobie wepniemy. Co więcej, dzięki integracji (bo AI, to dlatego jest tak ważna, bo będzie działać wszystko, ze wszystkim, docelowo tak będzie), o ile rzecz będzie zdolna do współdziałania na poziomie interfejsów inteligentnych, ta integracja będzie – właśnie – pełna. Także Amp to integra, która (w podobną stronę zmierza opisany niedawno NAD) jest „lepsza” od każdej klasycznej, bo zdolna do faktycznej (pełnej) integracji źródła. A przecież o to tutaj chodzi, nieprawdaż? Przy tej mocy można będzie zintegrować z sonosowym ekosystemem dowolne kolumny, także te wielkie paczki, także te – nie tylko hajfajowe – ale także hajendowe paczki. O jakość, o SQ jakoś jestem dziwnie spokojny, rzecz jasna zweryfikuję dokładnie, poddam krytycznej analizie. Bo ta jakość – wiem, zabrzmi strasznie – da się skorygować, poprawić. Popatrzcie co robi high-endowy Devialet, jak te integry dopasowują się z każdą kolejną wersją firmware z setkami kolumn, gramofonów, źródeł (strumienie). To schodzi niżej. Taka kolej rzeczy.

Wiele stref, stereo… wielogłośnikowo… integrując wszystko co gra, co obraz wyświetla… 

Sonosowa integra to nie liczba pojedyncza, a mnoga. To integry – cztery, osiem, naście…. to cała architektura domowego systemu rozrywki. To dokładnie to, o czym jest we wstępie niniejszego wpisu. To coś dużo większego, dużo bardziej złożonego (ale dla nabywcy, użytkownika banalnie prostego w obsłudze i w porównaniu z poprzednim, rozbudowanymi instalacjami, łatwiejsze do instalacji, montażu) od nawet mocno rozbudowanego, klasycznego audio toru. To inna jakość. Wiele skrzynek co się łączy, gra w zależności od naszego widzimisię. Chcę stereo… chcę multi… chcę strefy… chcę… Dlatego rackowe skrzynki, dlatego instalacja w szafkach, zabudowie, w meblach, dlatego instalacyjne głośniki.

Ktoś powie, ale no jak, jak to ma zagrać jak z doskonałej, wielgachnej, pięknej kolumny (sztuk dwie), co to zajmuje pół salonu (właściwie to cały, biorąc pod uwagę adaptację tradycyjną pomieszczenia). Niedowiarkom zalecam sprawdzenie jak radzą sobie instalacje ww. typu, co robi korekcja w czasie rzeczywistym, co potrafi dzisiejsze oprogramowania (Dirac). To jest wstęp do No-Fi i to wstęp, który każe zdefiniować system audio na nowo. Jako coś zupełnie odmiennego w formie od tego, co dzisiaj (jeszcze często) okupuje salony, gabinety.

Amp to nie skrzynka, a skrzynki, których „nie ma”. To zespół. Może być stereo, może być multichannel, wiele stref. Ma to, to interfejsy sieciowe* (głównie i właściwie tylko, choć via HDMI możecie sobie coś cyfrowo podpinać, jest taka opcja za pośrednictwem przejściówki na światłowód), ma wyjście na suba. Tak, niskotonowca sobie tutaj integrujemy z sonosowym ekosystemem i to integrujemy w pełni. Do muzyki, do kina, do rozrywki.. na co mamy ochotę w danej chwili. I o to chodzi moi drodzy, o to chodzi. Nie ma mikrofonów Amp (nie dziwne, w szafce ma być zamknięte, co nie?), ale reszta ekosystemu je ma (np. One, np. Beam) i AI steruje, włącza, wyłącza, komendami głosowymi zawiaduje. Wystarczy jeden taki głośnik w chałupie i wszystkie urządzenia Sonosa już pod tym AI podpięte są. Podobnie jak z alternatywnym dla firmowego systemu protokołem transmisji (AirPlay 2), który też staje się dostępny na wszystkim, nawet na starym i natywnie nie wyposażonym w te nowości. To się nazywa, właśnie, integracja. Telewizory na wyścigi otrzymują asystentów, Sonos jako jedyny będzie miał niebawem pod jednym dachem dwie AI (Google zaraz oraz Amazon już od dawna), pozwoli to czy pozwala to już teraz na czerpanie korzyści z najbardziej naturalnego sposobu interakcji człowiek – maszyna.

Możliwości? Nieograniczone. Dostęp do źródeł? Nieograniczony. Jakość? No właśnie – jakość. O jakości wypowiem się, jak ten Amp podpięty nam w salonie zagra. Podpięty do klasycznych, tradycyjnych, wielodrożnych zestawów głośnikowych: do dużych podłogówek, do sporych podstawek, do niewielkich monitorów bliskiego pola. Będzie grał w stereo, ale będzie też z subem dodatkowo (2.1) i w kinie (wielokanałowo, przy czym zarówno w oparciu o sonosowe samograje, jak i tradycyjne, pasywne, zestawy kolumnowe – w mieszanym systemie z dakiem / procesorem dźwiękowym HDMI). Czy będzie to HiFi? Czy będzie to poziom dobrego stereo? Czy za 3 tysiące ten wzmacniacz bezdrutowy (tak go reklamują i mają w sumie słuszność, bo co z tego, że efektory łączymy tu drutem, choć niekoniecznie (bo sonosowe ofc bez druta grają), jak to jest sieciocentryczne, sieciolubne, sieciowe jest od A do Z) to będzie naprawdę COŚ?

Dodajmy do tego, co powyżej, ichni system kalibracji, dodajmy do tego Roon-a (kompatybilność z siecią mesh… jestem ciekaw, czy Amp będzie oferował coś więcej, jako sieciowy, bezprzewodowy audio hub… intrygujące), dodajmy do tego inne oprogramowanie, które otrzymało wsparcie dla ekosystemu Sonosa (vide Vox Player). Jak sami widzicie, Amp może być czymś bardzo, bardzo dużym, mimo że taki mały, malutki, znikający wręcz (bo jw. da się) z pola widzenia. To wg. mnie najważniejszy produkt Sonosa (w tym roku) oraz jedna z ważniejszych premier w branży (…audio). Jak dodamy do tego, co powyżej, plany wprowadzenia rozwiązania pod dźwięk obiektowy (mhm) oraz własnych słuchawek bezdrutowych (mhm) to wiedzmy, że coś się dzieje. Duże coś.

* sieć mesh to brak interferencji, to podłącz i używaj (a nie konfiguruj), to brak problemów z instalacją

PS. Ruszyła właśnie przedsprzedaż. Amp to jw. 2999 pln mniej w portfelu. Dużo? Mało? Niełatwo odpowiedzieć, szczególnie bez zrozumienia z czym mamy tu do czynienia.

Roon 1.6… co my tu mamy? Qobuz, Roon Radio, UI/UX

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2019-01-23 o 01.07.50

Nowa wersja właśnie zadebiutowała i – ponownie – niby tylko zmiana o 0.1, a jakbyśmy mieli kolejny numerek. Także sporo zmian i to takich z gatunku ważne / kluczowe. Zacznijmy od tego, co dla nas istotne nie jest (wróć, oczywiście da się, a jak – o tym poniżej). Integracja Qobuza. Drugi serwis streamingowy. A precyzyjniej to drugi serwis streamingowy i plikomarket z jakością CDA/hi-res. Nie mamy tutaj kontrowersyjnego MQA (stratnego w istocie, nie oferującego jakości bitperfect, de facto 16 bit nie 24), a bezstratne hiresowe pliki o maks. parametrach 24/192 we FLAC, ALAC i WAV. Niestety, jak pamiętacie, przed dwoma niemalże laty mieli Francuzi wystartować u nas, w Polsce, uruchamiając swoją ofertę także w Niemczech i w Hiszpanii. W Niemczech Qobuz jest, w Hiszpanii też, w Polsce serwisu nadal nie ma. Słabo. Wiem, że trwają przymiarki po falstarcie, ale może niech to najpierw odpalą, choćby jak w Stanach, w wersji beta. Powracając do integracji. Pełen sukces, wszystko pięknie się dodaje – w wyszukiwaniu wyniki z serwisu, nasze strumienie oraz zakupione pliki.

Kiedy w Polsce?

No dobrze, to co zrobić, gdy mieszkamy w Polsce, chcemy sobie wykupić abo, a usługi w Polsce nie ma. I czy nawet, jak wykorzystamy jakieś kruczki żeby się zapisać, Roon lokalizując nas przyjmie do wiadomości, że mamy u Francuzów konto? Mam bardzo dobrą wiadomość. DA SIĘ i to nawet dość bezproblemowo, choć – oczywiście – wymaga to pewnego zachodu. Przechodząc do rzeczy. VPN. Może być płatny, ale może być i darmowy. Wchodzimy sobie na stronę Qobuza, patrzymy na lokalizacje usługi i wybieramy państwo, które chcemy mieć (język) jako użytkownik serwisu. To pierwszy krok. Można odpalić okres próbny (miesiąc), można iść w jakieś promocje (były cztery miesiące aż na hiresy w trakcie CEIDA 2018… jak się coś równie atrakcyjnego pojawi, dam znać). W końcu jednak okres próbny się wyczerpie i trzeba będzie zapłacić. I tu pojawia się problem. Lokalizacja płatności. Ale da się to moi drodzy obejść. Karta odpada (chyba, że mamy jakąś zarejestrowaną w kraju, w którym usługa hula), pozostaje PayPal. Najwygodniej założyć osobne konto, doładować środki z konta z podpiętą kartą i już. W ten sposób będziemy mogli opłacać abonament. Roon (działający poza VPNem) nie robi problemu z działającym nominalnie via VPN kontem u Francuzów. Mam potwierdzenie od naszego Czytelnika (pozdrawiam), że działa to bezproblemowo, że taka metoda pozwala na korzystanie z usługi w .pl. Aha, i jeszcze jedno. Roon zrobił prze-genialną rzecz, czytaj zrobił iTunes Match, tylko w hi-resowym wariancie… porównuje naszą bibliotekę z qobuzową i podmienia pliki (można wrócić do pierwotnej wersji) z wersji gorszej jakości (mp3, flac 16/44 itd) na hi-resowe warianty z biblioteki streamingowej Francuzów. Nieźle! Jest tego obecnie u Francuzów jakieś 170 000 (albumów w hires) i ta liczba stale rośnie. Oczywiście trzeba być abonentem, by taki proces się uskutecznił.

 

 

No dobrze, mamy kolejny serwis. Bardzo prawidłowo, a jeszcze bardziej (będzie) jak zostaną wprowadzone zmiany w module radia internetowego (sporo smakowitych streamów o jakości CDA oraz hi-res nawet… coś tam popełnię na głównej o tym jeszcze ;-) ) oraz dodadzą Deezera HiFi. Wiem, że rozmowy na ten temat Deezera trwają, a całkowita zmiana silnika sieciowego radia jest wysoko na liście priorytetów. Jak uda się to do końca roku ogarnąć, Roon nie będzie miał odpowiednika na rynku także w zakresie obsługiwanych serwisów, źródeł. Prywatnie uważam, że domknięcie tej kwestii (moduł radia sieciowego musi zostać gruntownie przebudowany, musi być co najmniej tak dobry jak w LMSie… nie, powinien być lepszy, oczywiście.

 

 

Dobrze, ale Qobuz to nie jedyne, co się zmieniło. To dopiero początek. Zmiany wprowadzone przez developera wyraźnie idą w kierunku polerki i pewnej modyfikacji interfejsu. Moim zdaniem obrany kierunek wskazuje wyraźnie, że Roon Labs chce obrać kurs na mobile. Także na mobile. To nie tylko wprowadzone zintegrowanie handheldów z iOS we front-endzie jako transportów cyfrowych / źródeł. To coś więcej. Mówi się od jakiegoś czasu o wyjściu poza chałupę, na zdalnym dostępie do oprogramowania, możliwości korzystania w dowolnej lokalizacji. Mhm, mówmy o mobilnych apkach, strumieniowaniu via 3/4/5G. Kierunek został wytyczony. Widać to po uproszczeniach (całkowita przebudowa modułu DSP, znacznie bardziej przejrzystego obecnie, dostosowanego właśnie do wyświetlaczy urządzeń mobilnych), w takim wyszukiwaniu – wynikach mamy duże przestrzenie między aktywnymi elementami (co na komputerach wygląda akurat mocno średnio), dolny pasek (odtwarzanie) oraz prezentacja treści podczas odtwarzania. Także pasek szybkiego dostępu do funkcji odtwarzania został nieco uproszczony (wygląda jak panel pod zew. displeje… jak prezentowany np. na telewizorze, co wprowadzono wersję wcześniej), przy czym dodano opcje grania w pętli oraz mieszania jako stały element… ma to niewątpliwie przyspieszyć nawigację na małych ekranach, ale także jest ukłonem w stronę mobilnego grania. Mhm, tam się inaczej słucha, tam się playlisty gra często, właśnie miesza utworami, wykonawcami, albumami, odtwarza się w pętli (bo coś tam w tle ma grać). Fajnie, że moduł DSP jest teraz bardziej przejrzysty, czytelniejszy, łatwiejszy w obsłudze. Widzimy ścieżkę sygnału po lewej stronie i zmiany jakie możemy wprowadzić za pomocą silnika, co modyfikujemy, co załączamy. Także UI/UX zaczyna wyglądać inaczej, wprowadzenie dwukolorowego tła (dolny pasek odtwarzania, DSP…), uproszczenia wskazują wyraźnie cel jaki przyświeca programistom… ma być czytelnie na dowolnym ekranie. Trochę tylko szkoda, że jak leci album, mamy przykładowo grafikę przedstawiającą artystę, ale już nie – jak było wcześniej – dużą okładkę odtwarzanego materiału. Było sporo protestów zaraz po publikacji 1.6 …twórcy obiecują, że przywrócą ten element.

 

Ta ikonka to bardzo, bardzo istotna część Roona. Od bieżącej wersji…

Ok, interfejs rzecz bardzo istotna, ale jest jeszcze jedna sprawa, która robi różnicę. Potencjalnie ogromną, choć żeby to zweryfikować trzeba będzie nowej wersji dłużej poużywać. O co chodzi? Ano o zupełnie nowy moduł Roon Radio (nie mylmy z rozgłośniami netowymi), czytaj wbudowany silnik szafy grającej, odtwarzającej nam muzykę po zakończonej, naszej ścieżce odtwarzania. Do tej pory zawiadywał tym nieskomplikowany algorytm, coś na kształt typowego mieszadełka, często serwując bardzo przewidywalnie kolejne utwory „na jedno kopyto”. Teraz mamy rewolucję. Mamy coś, co wykracza daleko poza schemat „coś tam leci”. Bardzo wykracza. Ludki z Roon Labs przysiedli i zrobili moduł oparty na machine learningu. Tak, trochę nam to mocy procesora uszczknie, tak trochę nam to system obciąży (obecnie są to mało znaczące obciążenia), w zamian będziemy mieli inteligentną, niekończącą się listę odtwarzania. Zaskakującą. Obejmującą utwory znane i mniej znane oraz nieznane (tak, będziemy się muzycznie edukować). Moduł skorzysta z dodanych przez nas w ustawieniach, streamingowych serwisów (Tidala i Qobuza), przeszukując je wzdłuż i wszerz, oczywiście nadal będzie serwowana muzyka z naszej kolekcji, ale inaczej, mniej przewidywalnie, algorytm uwzględni nasze preferencje, upodobania, zrobi dogłębną analizę sposobu naszego słuchania (czyli nie tylko co, ale w jaki sposób).

 

Kliknij, żeby zobaczyć (gif)… Roon Radio w akcji (kciuk w górę, kciuk w dół ;-) )
Tak, my decydujemy, ale algorytm się uczy i z czasem coraz lepiej podejmuje decyzję co dalej (grać)

Ciekawe. Nowe dźwięki, poznawanie nowej muzyki, a wszystko to w oparciu o zaawansowany silnik uczenia maszynowego. Bez dostępu do sieci, odtwarzanie będzie ograniczone do lokalnych zbiorów, rzecz jasna będzie można wyłączyć ten element, gdyby komuś takie coś jak powyżej, nie pasowało. Rekomendacje (znowu oparte nie na prostym, a złożonym procesie – badanie preferencji użytkownika, sugestie z serwisów, analiza biblioteki także pod kątem wpływu twórczości itd itp.) będą nam od teraz na stałe towarzyszyć, będziemy wybierać kciuk w górę lub w dół, będziemy brać udział w uczeniu się programu, jego doskonaleniu. Czy będzie to coś na miarę silnika Spotify (jednego z lepszych), czy będzie to przypominać Flow (Deezer), czy może bardziej Genius-a (Apple), czy wreszcie miksy Tidala (słabe to na razie, btw)…? Czy jednak będziemy świadkami jakiejś rewolucja, czegoś nowatorskiego, dużo lepszego? Czas pokaże.

A, bym zapomniał, wspomniane powyżej wyszukiwanie też ma korzystać z opisanej przed momentem technologii machine learningu. Znowu, trzeba czasu, by ocenić rezultat. Rzecz jasna u nas taka ocena będzie, napiszę po paru tygodniach, jak dobrze, albo jak niesatysfakcjonująco to działa. Gdy kończą nam się własne pomysły, program będzie podsuwał nowe propozycje, w czytelny, widoczny sposób (notyfikacja „up next”). To – w moim odczuciu – kolejne potwierdzenie dla wzmiankowanych wcześniej informacji o pracach nad mobilnym wariantem Roona. Być może domknięcie kwestii możliwego do zintegrowania z Roonem kontentu (przepraszam), doszlifowanie i ujednolicenie zarazem UI (część rzeczy została po staremu) plus wersja mobilna doprowadzą do przeskoczenia numeracji o parę oczek i za jakiś czas światło dzienne ujrzy wersja 2.0? Kto wie? Rozwija się nam Roon, bardzo rozwija, a to przecież wstęp do powyższego, do wypłynięcia na szerokie wody mobilnego strumieniowania i dostępu do Roona wszędzie. Jest jeszcze sporo do zrobienia, choćby w zakresie lepszej (niż obecnie) obsługi Tidala pod front-endem. Ta nie jest idealna, dane spływają z opóźnieniem (to akurat wina serwisu), nowych funkcji póki co nie dodano i jak komuś na nich zależy, to musi odpalić sobie natywną dla Tidala aplikację, albo słuchać przez web panel. Developer daje nam – użytkownikom – coraz większe pole do popisu w sprawie prezentacji treści (możemy sobie sposób prezentacji, co będzie wyświetlane, w jakim porządku będzie, w pełni customizować (przepraszam ponownie za żargon)).

Sumując, nowa wersja 1.6 to wielkie zmiany i zapowiedź jeszcze większych zmian. Szkoda, że Qobuza oficjalnie w .pl nie ma. Można to obejść, ale trzeba kombinować. Fajnie, że sporo rzeczy udało się w tym wariancie software doszlifować, naprawić pewne błędy (parę dość upierdliwych). Warto na koniec nadmienić, że bardzo fajnie układa się współpraca z producentami sprzętu audio. Lista obsługiwanych urządzeń puchnie, co chwila dochodzą nowe, certyfikowane klamoty, czy nawet całe grupy, rodziny produktów. To cieszy, bardzo cieszy. Roon staje się czymś, nazwijmy to po imieniu, standardotwórczym. Pisałem, że to coś więcej niż tylko program do odtwarzania muzyki. To ekosystem, to – aktualnie – prężnie rozwijająca się platforma softwareowa, to audio OS, a od wersji 1.6 kompleksowe rozwiązanie z elementami AI. Skalowalność, możliwość dopasowania do nawet bardzo wygórowanych wymagań (dziesiątki stref,  różnych protokołów, odmiennych lokalizacji vide korekcja pomieszczenia etc), ciągły, nieustający rozwój. Nadal, wg. niżej podpisanego, nie ma na rynku odpowiednika.

 

PS. Może to tylko autosugestia, coś z pogranicza psychoakustyki z „wydaje mi się”. Roon od 1.6 brzmi lepiej. Słucham od kilkunastu dni na M1HPA/mDSD z wpiętym w pętli buforem lampowym i od wczoraj, to co brzmiało bardzo przyzwoicie, brzmi …cholera, no brzmi lepiej (lepsza rozdzielczość, poprawa dynamiki, tło zrobiło się czarniejsze… bufor… brumiło, teraz znacznie mniej). Może to tylko autosugestia, może…

 

Poniżej fotogaleria prezentująca szczegółowo zmiany w wersji 1.6:

» Czytaj dalej

W poszukiwaniu uniwersalnego: NAD C368 z modułami MDC – recenzja

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180718_063332413_iOS-600x437

A gdyby tak, a gdyby tak mieć coś do wszystkiego, przy czym to coś miałoby zadawać kłam powiedzeniu: „jak jest do wszystkiego, to do niczego”. Nikt nie przetestował tego klamota w ten sposób. To w ogóle głębszy problem z recenzjami produktów… zazwyczaj są bardzo pobieżne, koncentrują się tylko na wycinku, zazwyczaj pisane są zaraz po premierze, albo niedaleko (w sumie, trudno się dziwić, bo przecież użyteczność marketingowa, bo życie produktu obecnie bywa krótkie), zazwyczaj z lektury nie dowiemy się zatem, czy sprzęt potwierdził swoje możliwości (wsparcie, rozwój oprogramowania…), czy można i ile można było wycisnąć ze skrzyneczki. Ten schemat bywa strasznie irytujący, właściwie stanowi zaprzeczenie istoty rzeczy: albo o czymś wypowiadamy się całościowo, autorytatywnie, starając się nie pominąć tego, co stanowi istotę, albo jest po łebkach i tak naprawdę jedyne, co można wyczytać, to dane nadesłane przez producenta z opisem potencjalnych możliwości. Nawet obserwacje z odsłuchów bywają w takich okolicznościach przyrody niemiarodajne, albo przynajmniej niepełne. Tak, moi drodzy, recenzenci powinni (zaczynając od niżej podpisanego) informować czytelników o tym, jak długo egzaminowali i jak dogłębnie egzaminowali pacjenta tj. klamota. Taka informacja powinna być obligatoryjna. Jak ktoś spędził parę wieczorów ze skrzynką to – powiedzmy sobie szczerze – niewiele wie o tym co, to, to potrafi. To nie jest miarodajny test, miarodajna ocena. Dlatego lepiej wg. mnie mniej, nie na wyścigi (znaczy jak już egzemplarz testowy nie jest na za dwa tygodnie, tylko może się testować długo i namiętnie), jak się (to zawsze pomaga – pozwala zaoszczędzić czas) porządnie rzecz wygrzała, pograła sobie wcześniej. W przypadku opisanego w tytule delikwenta z „przyległościami” (karty ;) ), mieliśmy przyjemność badania przez okrągłe cztery miesiące z okładem. To wystarczająco długo, by móc jw. autorytatywnie wypowiedzieć się o testowanej integrze.

NAD C368 to konstrukcja przełomowa. NAD idzie w najnowszej, klasycznej, najważniejszej (zarówno wizerunkowo, jak i zapewne handlowo) serii, dalej niż w poprzednikach, definiuje na nowo możliwości, potencjał nowoczesnego wzmacniacza zintegrowanego. Tak, właśnie tak, a dodatkowo robi to nie na pół gwizda, nie że może w następcach coś tam doda, tylko od razu robi to jak należy – integruje WSZYSTKO, nie zapominając o żadnym szczególe, a całościowo wychodzi naprzeciw idei FUTURE-FI. Sprzęt, aby być zgodny z tym „future” nie tylko potrafi odnaleźć się w cyfrowym świecie (co dzisiaj stanowi standard), a więc jest zdolny do współpracy z licznymi źródłami, komunikacji sieciowej, obsługi nie tylko za pośrednictwem tradycyjnego pilota. Nie. Future-fi moi drodzy, to kompleksowe rozwiązanie SYSTEMOWE, a precyzyjniej EKOSYSTEMOWE. To coś dużo i znacznie większego. I NAD robi tutaj robotę. Dzięki modułowości rozszerzamy, to nic nowego w HiFi, ale tutaj de facto tworzymy coś nie tylko łączy świat audio z światem video, nie tylko uzupełnia możliwości o sieć i system operacyjny audio (bo tak to trzeba zdefiniować), ale otwiera możliwości budowy wielostrefowego, kompleksowego rozwiązania i to – jeszcze – w oparciu o kilka alternatywnych opcji softwareowych. Jest BluOS, ale jest i Roon, jest także JRiver. W przypadku rozwiązania firmowego tworzymy coś na kształt sieciocentrycznego systemu złożonego z BluOSowych klamotów, które dogadują się w ramach swojego protokołu i INTEGRUJĄ każdy rodzaj źródła, jaki podepniemy do wzmacniacza. Gramofon strumieniowany do innego pomieszczenia? A jakże! Chęć posłuchania sobie szpuli albo srebrnego krążka w kuchni (samograje Bluesound), na patio, gdziekolwiek… także na innym, starym systemie uzupełnionym przez streamery…. systemowe end- pointy. Dalej, mamy także możliwość rozszerzenia i uzupełnienia możliwości o najnowsze pomysły z dziedziny DSP oraz korekcji (Dirac), możemy cieszyć się z nowych serwisów, z obsługi wszystkich bezstratnych & hi-resowych streamów (Tidal HiFi/MQA, Qobuz oraz Deezer HiFi), z dodanej wreszcie w najnowszych modułach, klamotach obsługi DSD.

Blu

Jak dodamy sobie do tego kino i to pożenione ze wspominanym softwarem Dirac, oferowanymi przez producenta możliwościami rozbudowy ekosystemu o klamoty obsługujące dźwięk obiektowy (oraz starsze formaty kina domowego) oraz najnowsze rozwiązania z zakresu wizji (4k, HDR) to wyraźnie widzimy, że ktoś tu sprawę przemyślał bardzo gruntownie. W przypadku C368 punktem wyjścia jest kino z dźwiękiem stereofonicznym, ale to nie koniec drogi uzupełniania, rozbudowy. Pamiętacie, niedawno wspominałem o cyfrowym przedwzmacniaczu, dla – chyba- niepoznaki nazywanym przez NADa „streaming dakiem”. Bohater niniejszego wpisu potrafi współpracować z nowym C658, potrafi wraz z końcówką C268 stworzyć dzielony system o potężnej mocy, a to jeszcze nie wyczerpuje wszystkich możliwości. W opracowaniu są moduły dające możliwość wejścia w świat wielokanałowego dźwięku nie tylko w najdroższej serii Masteres. Innymi słowy, budujemy sobie w oparciu kompleksowy system, kompletny, pozwalający na integrację każdego możliwego źródła. Integratorem jest tu NAD i – jak ktoś nie chce bawić się w alternatywy – tylko NAD. Protokoły mamy też wszystkie jak leci: AirPlay2, DLNA/uPnP, Spotify Connect, Cast… do wyboru, do koloru. Po tych paru miesiącach maglowania C368 z modułem BluOS oraz HDMI uświadomiłem sobie, jak istotne, jak kluczowe jest zrozumienie przez producenta złożoności, ogromnej rozpiętości dzisiejszych technologii. Dopiero umiejętność połączenia wszystkiego w jeden, bezproblemowo działający, dogadujący się, integrujący serwisy, usługi ekosystem, znajomość i wiedza na temat systemów operacyjnych, protokołów sieciowych (i w ogóle działania infrastruktury sieciowej… NAD jest jedną z nielicznych w branży firm, które ten temat znają od podszewki i wykorzystują ten potencjał) przynosi optymalny rezultat, daje użytkownikowi stabilny, otwarty na to co przyniesie przyszłość SYSTEM. Trzeba na to popatrzeć nie przez pryzmat OLD-Fi, gdzie wystarczyła łączówka, gdzie – owszem – mogło nie być synergii, ale gdzie poziom złożoności (nie chodzi o obsługę, o UI/UX… tu NAD wykonał kawał dobrej roboty i jest ergonomicznie, jest prosto, jest przejrzyście, dobrze jest) jest nieporównywalnie większy, gdzie mówimy o czymś, co w całym cyklu życia podlega modernizacji, transformacji, ulepszaniu i rozszerzaniu (możliwości).

To wszystko stanowi nową jakość, zapowiedź tego co już teraz, a zaraz wszędzie (jako pewien standard) zafunkcjonuje na rynku. NAD nie byłby sobą, gdyby nie uwzględnił w ostatnich swoich pracach także kontrowersyjnego tematu jakim jest AI. Przy czym tutaj raczej chodzi o podstawowe możliwości sterowania (w tym kierunku, póki co, to zmierza). Rzecz jasna nie da się wykluczyć, że w przyszłości taki M10, albo kolejny tego typu klamot, będzie nie tylko reagował na nasze komendy głosowe, ale jeszcze nam coś odszczeka. Jak future, to future. Nie wykluczał bym żadnej możliwości, w końcu idziemy w kierunku agregacji wszelkich treści multimedialnych, z opcją interakcji człowiek – maszyna (począwszy od rekomendacji,  poprzez uzupełnianie wiedzy, informacji, a – na razie – kończąc, na alternatywnych wątkach, zaangażowaniu użytkownika w przebieg narracji). Trudno powiedzieć dokąd nas to zaprowadzi, nie o tym jednak miał być wpis, wracam do meritum: czas na przedstawienie potencjału doposażonego C368, pokazać Czytelnikom co daje Future-Fi w praktyce.

Zapraszam!


» Czytaj dalej

Woo Audio WA7d/tp – nie tylko ważne, jak gra, ale jak wygląda. Design głupcze!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
WOOAUDIO_WA7-silver-600x400

Niech mi się nikt nie obraża i nie wkurza, że mu personalnie coś. Nic z tych rzeczy. Parafrazuję znane „gospodarka głupcze”, a że chodzi o coś, co ładnie pasuje do antytezy „nieważne jak wygląda, ważne jak gra” to cóż… jest, jak jest ;-) Woo Audio to bańki. Wiemy. Woo Audio to zarówno pod kolumny, jak i pod słuchawki. Przy czym te ostatnie tak bardzo są w modzie, że obecnie Woo Audio to przede wszystkim pod słuchawki. No takie czasy, nic na to moi drodzy nie poradzimy, że często, gęsto nie ma opcji by stworzyć sobie „świątynię zapomnienia”, czytaj zrobić z jakiegoś pokoju miejsce na wyłączność pod klamoty, kolumny i akustyczne dopasowanie tj. stroje, absorbery, pułapki itd. Mieszkanie to nie studio, życie to nie bajka, także nie dziwi, że zamiast czegoś, co może okazać się zgniłym kompromisem, wielu melomanów (czy tych, tam -filów, bez obrazy, bez obrazy), zadowala się czymś na uszach. Wiadomo, odpada milion rzeczy, właściwie nic nie stoi na przeszkodzie, by mieć totalnie endowy, flagowo-wyczynowy tor słuchawkowy, w budżecie (jak ktoś lubi) nawet (obecnie) zbliżonym do pieniędzy za duże, stacjonarne, topowe audio oparte na kolumnach. Proszę bardzo. Jedyne, co warto i się powinno, to sprawdzić stan instalacji elektrycznej (co wskazane jest bez względu na to, czy akurat pod audio… bo zła, wadliwa, niestabilna instalacja to potencjalne kłopoty). Także nie dziwi i wręcz dzisiaj w dobrym tonie jest coś, co nakłada się na łeb, co nieinwazyjnie koegzystuje z aranżacją wnętrz nie uwzględniającą jakiś tam, absurdalnych, wymagań pod niwelację zjawisk (jak na ten przykład „ale fale stojące…”) niekorzystnych z punktu widzenia słuchacza.

Dobra, dość dywagacji o wyższości świąt Bożego Narodzenia, nad Wielkanocnymi, przejdźmy do meritum, do bohatera wpisu, testu, recenzji… uroczego, dzielonego, „amplifajera” słuchawkowego Woo Audio WA7d. Wersji wcześniejszej, w optyka dodatkowo wyposażonej, obecnie już wygaszonej (zabrali ten element – szkoda). Na szczęście to co jest różni się od tego co było tylko tym, jak wyżej, szczegółem. Także nie będziemy pisać o mamutach, tylko o czymś, co jak najbardziej można zakupić, a czy warto i dla kogo o tym poniżej. Zanim o SQ, na wstępie, o tytułowym designie. Od paru lat widać (na szczęście) wyraźnie, że wygląd MUSI iść w parze, że szczególnie im wyżej, tym bardziej musi. Bardzo mnie to cieszy, bo nic mnie tak nie denerwuje, jak coś niedoskonałego w formie, co ma – właśnie – znaleść uzasadnienie dla swojej egzystencji treścią, umiejętnościami (tylko). Ja się z tym nigdy nie byłem w stanie pogodzić i jak coś paskudne, jak nie pasuje, brzydkie po prostu to doświadczenie użytkowe (choćby nie wiem jak grało) zawsze i nieodmiennie leży. U mnie tak to działa. Nie jestem w stanie zaakceptować czegoś, co razi estetycznie i choćby nie wiem jak genialne (brzmieniowo) było to nawet jak niewidoczne, nawet jak ukryte, będzie w świadomości bruździło.

WA7d jest przykładem całościowego podejścia do tematu. To miało być NOWOCZESNE, to miało być ŚWIEŻE, oryginalne i – no niech ktoś powie, że nie – JEST nowoczesne, świeże i oryginalne oraz PIĘKNE. Ten amp z wbudowanym dakiem i (na całe szczęście, nie pominięto tego elementu) wejściem analogowym, czytaj prostym pre prezentuje się tak, jak powinien prezentować się sprzęt audio… ma współgrać z naszym poczuciem estetyki, naszą wrażliwością na piękno, na chęć otaczania się pięknymi przedmiotami. Ok, nie każdemu to, co oferuje tutaj Woo Audio, musi się podobać. Nie. Ale nikt nie przejdzie obok obojętnie, nie wzruszy ramionami. Bo tu, ktoś, zadał sobie trud, by zrobić coś, co ma do nas przemawiać. I przemawia. Dwie, kostki, monolityczne, kostki, połączone grubym, „militarnym”, przewodem, obie wyposażone w bańki wyeksponowane, ale zabezpieczone, bo w akrylowych, przezroczystych obudowach „zamknięte”. To, co przemawia do każdego audio freaka… duże pokrętła, duże, na froncie, centralnie umiejscowione. Trochę szkoda, że przy bliższym rozeznaniu, to jednak nie ciężkie, stalowe potencjometr…y (no w zasilaczu trudno mówić o potencjometrze, bo choć się kręci – bez sensu, na marginesie – to robi tylko jedno… włącza/wyłącza, jest po prostu włącznikiem), a coś co ma właśnie formą całość ładnie spinać i spina, przy czym pozostawia pewien niedosyt. To jedyna rzecz, która mi tutaj „nie gra”, reszta gra i to bardzo gra. Hebelki z tyłu amp/daka, dwa jacusie – jeden duży, drugi mały, pozwalające na podpinanie zarówno tych stacjonarnych, jak i mobilnych bez potrzeby stosowania adapterów – wszystko na miejscu i w estetyce, która bardzo, bardzo mi odpowiada.

Tak, reklamują to, to z – wiecie – makówkami. A właściwie to jedną, konkretną makówką, o ponadczasowej formie (subiektywnie) tj. jabcowym all-in-one. iMac i WA 7d. To powinno być w jednym pudle sprzedawane, oferowane w komplecie, bo właśnie świetnie się jedno z drugim dopełnia. Mówimy o stacjonarnym słuchawkowcu, czymś na biurko (raczej wyłącznie tak, no ewentualnie stolik nocny, ale tam prawdopodobnie się to, to nie zmieści, a ukrywanie czy zamykanie części składowych to będzie zbrodnia). Jako, że się ten opisywany WA grzeje i to konkretnie grzeje, to musi być przestrzeń wokół. Najlepiej obie koski obok, albo, jak u mnie pięterko, w sensie wyżej i niżej (wiele biurek tak ma, że się da), albo jeszcze inaczej, wedle upodobania, ale na widoku i z przestrzenią wokół. Musowo. Bo ten sprzęt ma cieszyć i cieszy oko. Nawet ktoś tak nieczuły na powaby klamotów (tych ładnych), ktoś taki jak małżowina, po zauważeniu tytułowego setu, nie omieszkała wspomnieć: „no ładne to, to… bardzo nawet”. A, że odmówić zmysłu estetycznego, harującemu jak wół grafikowi (pracoholizm stosowany, podszyty zawodowym entuzjazmem… znaczy lubi to robi, a robi bo lubi) to cóż… wspomniałem nieprzypadkowo wcześniej, że nikt nie pozostanie nieobojętnym na powab WA7d i jak widać z powyższego, tak to właśnie wyglądało podczas testów u mnie. Czy zatem tylko choćby przez wzgląd na aparycję, warto? Oj, nie, nie tylko to, a nawet powiem więcej – choć może i DAC nie jest tu czymś nadzwyczajnym i zwyczajnie można lepiej w temacie konwersji cyfrowego na analogowe – to sam wzmacniacz, wejście analogowe daje potencjalnemu nabywcy WA7d coś, co może stanowić docelowy (tak właśnie) klamot dla słuchawek dowolnie wysokiej klasy. Nie będziemy szukać dalej, bo manewr z lepszym źródłem (nie tylko transportem) będzie jak najbardziej wykonalny, co więcej – jak komuś będzie mało z komputera (dzisiaj zazwyczaj tak gramy), to nawet jakieś gramofony, deki czy szpule sobie pożeni. I będzie zachwycony. Będzie, bo…

 

Trochę bałagan pod…

» Czytaj dalej

Jeszcze raz o AVS’18, bardzo subiektywnie i (mam nadzieję) oryginalnie

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_0280

Sporo się w tym roku działo, niewątpliwie organizatorzy chcieli podkreślić walor edukacyjny, czy edukacyjno-poznawczy imprezy i to im się wyjątkowo dobrze udało. Każdego dnia można było znaleźć przynajmniej jedno spotkanie, prelekcję, na którym znalazło się coś ciekawego, interesującego. Tym razem bardziej, i dobrze, było audio, niż wideo (co nie oznacza, że mam coś przeciwko – absolutnie nie, ale to jednak impreza przede wszystkim od zawsze zorientowana na dźwięk), nie łączono tego z osobnym, skromnie na pięterku Narodowego „smart home” (a były takie zakusy w zeszłym roku, że pójdzie to szerzej, że będzie tego więcej – od tego, moi drodzy, jest IFA i inne, tego typu targi zorientowane na elektronikę użytkową). Nie starano się także za wszelką cenę błysnąć jakimś dziwadłem za parę milionów (oczywiście wyścig kto więcej i naj był, to naturalne, ale nie była to żadna oś, żaden punkt odniesienia do czegokolwiek). Było sporo premier, wiele rzeczy pokazywano w Warszawie po raz pierwszy (jak choćby nowe palnary HiFiMANa Arya, jedne jedyne, przedpremierowo, w Europie), co oczywiście cieszy. Jednak o tym wszystkim możecie przeczytać gdzie indziej, wiele impresji po show można znaleźć bez trudu, zazwyczaj koncentrują się na paru wybranych systemach (bardzo dobrze grających, fakt, ale właśnie w tym problem, że umyka to, co często „na zapleczu”), na paru znanych markach, na tych, którzy mieli siły i środki, żeby „się” pokazać.

Podobno jedyna sztuka dostępna na Europę pojawiła się była w słuchawkowej strefie ;-) … Arya w cenie Edition-X (ok. 8k), celująca w kompetencje brzmieniowe HEK

Arya.. premierowo na AVSie. Będziemy ofc testować u nas już niebawem

Jechałem do Warszawy z widokami na tylko jeden dzień i to jeszcze jeden z kalendarzem wypełnionym paroma spotkaniami. Stwierdziłem zatem, że nie warto koncentrować się na tym co mocno forsowane, co (wiem, znam, słyszałem) już było, tylko podjeść do całej sprawy inaczej. Postanowiłem dać się powieść intuicji i poszukać, trochę po omacku, trochę przypadkowo, trochę na zasadzie: „a niech mnie coś, ktoś czymś naprawdę zaskoczy”. Także Narodowy to głównie w tym roku była koncentracja na strefie słuchawek oraz paru miejscach, gdzie chciałem dowiedzieć się czegoś o nowościach (z ulubionych przez siebie marek), porozmawiałem z paroma osobami z listy i dawaj pakować cztery litery do autokaru kursującego między stadionem a hotelami. To na nich w tym roku skoncentrowałem swoją uwagę i wierzcie mi – było warto! Oj bardzo było!

Słuchawkowy Everest, znaczy się referencja? Referencja. W malutkim pokoiku ze znudzonymi Chińczykami ;-) to, co powyżej, oraz Abyss Phi robiło dźwięk! Słuchawkowy olimp!
SOUNDAWARE źródło plikowe A300 (za moment Roon Ready) oraz topowa amplifikacja/pre pod nauszniki P1

W Narodowym nic nie wywołało palpitacji serca (a nawet było parę rozczarowań o czym poniżej w foto-prezentacji), zupełnie odwrotnie w hotelach, a właściwie w jednym z hoteli (czasu było mało i drugi niestety udało się tylko pobieżnie obejść). W Sobieskim było to, czego oczekiwałem. Zaskoczenie, ekscytacja i parę naprawdę szczerych, silnych wzruszeń. Właściwie Narodowy można było sobie w sumie odpuścić, nie w sensie że nic, tylko opisany w zeszły poniedziałek system Soundkaos był takim objawieniem, że mógłbym sobie tam już siedzieć i nie wychodzić ;-) , wreszcie to nie w strefie słuchawkowej a właśnie tam, w Sobieskim, były trzy najwspanialsze według mnie (choć niestety nie sparowane z sobą, a gdyby były sparowane, to czuję, że zachwyty byłyby takie jak z Soundkaosem) słuchawkowe znakomitości, przy czym dwie absolutnie premierowo na AVSie pokazane. Te trzy wspaniałości to system, który mało kto, no pies z kulawą nogą, odwiedzał, czy raczej nie odwiedzał, bo trzech przedstawicieli Państwa Środka (w tym tylko jeden znający język angielski, przy czym Pani bardzo kompetentna!) słuchawkowy złożony ze źródła (streamer) oraz słuchawkowego pre & wzmacniacza SOUNDAWARE REFERENCE, za moment z pełnym wsparciem w Roonie (Roon Ready, a więc z obsługą RAAT), który to set wbił mnie w fotel. Wbił na długo, ale co tam, nikt tam – jak napisałem – właściwie nie zaglądał, na jednym stole leżały sobie biednie folderki i w nieładzie parę słuchawek i DAPów (na które nie zwróciłem baczniejszej uwagi, może błąd, ale mniejsza). Nie wyglądało to na dzień dobry zachęcająco. A jednak! Wbił, bo – drogie Panie i drodzy Panowie – w tym to niepozornym pokoiku Chińczycy tak od niechcenia pozwolili na zażywanie do woli najnowszego modelu Odchłani vel Głębi, czyli bardzo, bardzo rzadko spotykanych, u nas oficjalnie nie do zdobycia, koszmarnie drogich, legendarnych planarów Abyss (ABYSS AB-1266 PHI CC… tak właśnie, najnowsze φ). Ano były, ale właśnie tam i z tą elektroniką, która jak się miało okazać z opisu jest po sam kurek naładowana intrygującymi, oryginalnymi rozwiązaniami i otóż te słuchawki (same z siebie świetne, miałem okazję jeden z wcześniejszych modeli krótko słuchać na Pathosie) zabrzmiały nieziemsko, jakby to nie było coś na uszach tylko poza, nie wiem, jak to ująć, no poza fizycznymi ograniczeniami, punktami odniesienia, nie że gdzieś coś do tych uszu przylega i w nie dźwięki sączy. No nie. Uczucie nieskrępowanego, niebywale sugestywnego pokazania odległości, wielowymiarowej przestrzeni, wymiarów było – oj było – to naprawdę coś niesamowitego. Nie zrobiło, aż takiego wrażenia, jak szwajcarskie kolumny, ale blisko, a w przypadku słuchawek cała reszta wypadła na tle tego, co powyżej, po prostu blado (poza D8000, o czym poniżej, w fotostory), a nawet bardzo blado (niestety Ethery 2 kompletnie mi nie podeszły, największe rozczarowanie, choć to tłumaczę sobie może tylko pierwszym wrażeniem, ale no źle było, bez porównania gorzej niż pierwsza generacja słuchana porównawczo, zarówno otwarte jak i zamknięte… nadal wg. mnie najlepsze zamknięte planary na rynku to Ethery C).

Fajny Echo, świetna, znakomita Euforia od Feliks Audio. Znowu Sobieski, znowu słuchawki i prawidłowo, tam trudno stworzyć dobre warunki dla kolumn, ale przecież to idealne miejsce dla słuchawek.
Gabinet, salonik, fotelik, kanapa… tyle, że zaskakująco, także kolumny w tym roku – objawienie – to też wspomniany hotel. Tak, też byłem w szoku! ;-) Btw trochę szkoda, że to co powyżej z lepszym źródłem to nie grało.

Trzecia rzecz to Euforie, elektrownia na NOSach 6N13, naszego rodzimego Feliks Audio. Nie tylko wyborna aparycja, ale takiż sam, wyborny dźwięk. Szkoda tylko, wielka szkoda, że ten i inne wzmacniacze (wzmacniacz) podpięte były do bardzo zacnego, ale jednak tylko budżetowego w formie i treści, podstawowego streamera (nowości) Coctail Audio X14. Jednym z pierwszych testów u nas była X10, pierwszy taki, który trafił przed siedmioma laty na rynek all-in-one. Potem jeszcze udało się X20 czy 30 przetestować – sprzęt z ambicjami do bycia czymś więcej (HiFi). Mhm, pamiętam, fajne pomysły, teraz rozwinięte w coś bardzo rozbudowanego (X45PRO oraz X50PRO – też all-in-one, z najlepszymi komponentami, nawet z rzadko spotykanym interfejsem I2S). Myślę, że takie źródła powinny być dawcami sygnału, szczególnie w sytuacji, gdy wychodzimy z takiego klamota analogowo już na amplifikację. Dobra, dość narzekania, wzmacniacz grał fantastycznie, był to niewątpliwie dźwięk najwyższej, słuchawkowej próby, a słuchany na dobrych, świetnie nadających się do krytycznego odsłuchu, efektorach m.in. ze stajni Focala, Senka oraz …. też nigdzie nie wymieniane, też pominięte, chyba pierwszy raz w Polsce, znakomite, zamknięte ZMF Atticus* (drewienko, jedne z najlepszych zamkniętych konstrukcji, a może w ogóle najlepsze takie!). Taki wzmacniacz właściwie zamyka raz na zawsze sprawę, bo jak z lampy to szczerze wątpię, czy da się wspiąć wyżej, a jak z tranzystora to (wg. mnie) w podobnym budżecie Bakoon 21 i też koniec poszukiwań. Rzecz jasna znajdą się tacy, którzy będą marudzić, że dlaczego SE, że przecież balans, że musi być, ale jak wspomniałem ostatnio przy okazji testu M-Stage HPA-3B… tu nie ma lepiej, bo tak, tu może być lepiej, ale nie musi i to tylko inna droga dojścia do tego samego celu – to znaczy do pełnej satysfakcji słuchającego. Naprawdę sposób połączenia przestaje się (gdy odlatujemy) liczyć, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Lampa, zazwyczaj to niesymetryczne połączenia, to standard w tego typu konstrukcjach i nie ma po prostu sensu doszukiwać się  większej koszerności w czymś, co nie warunkuje nam dogmatycznie jakości. Może być, może nie być, w przypadku wielu wybitnych konstrukcji mamy SE, czy to się komuś podoba, czy nie podoba. Sumując, dwie niebywale oryginalne, niespotykane, nie pokazywane konstrukcje słuchawkowe (Abyss PHI oraz ZMF Atticus) były do słuchania nie w strefie, nie na Narodowym, a w małych pokoikach Sobieskiego i to w okolicznościach bardzo dla tych słuchawek korzystnych (no poza źródłem w przypadku ZMF, ale mniejsza, wybitna amplifikacja, a to było tutaj najważniejsze!). I można było (oj skorzystałem z tej możliwości, skorzystałem bardzo zaborczo) długo rozkoszować się dźwiękiem najwyższej, słuchawkowej próby… to była orgia dla uszu.

Takie cymesy z Ameryki Północnej zameldowały się na tegorocznym AVS, tylko kto zwrócił na nie uwagę? ;-) Atticusy oraz Abyss-y Phi. Wszystkie te skarby w Sobieskim

Te trzy rzeczy* zatem, a jeszcze mogę wspomnieć o bardzo ciekawej dyskusji i wspólnych z dyskutantem zapatrywaniach na kwestie: aktywne zestawy głośnikowe oraz korekcja zestawów kolumnowych (nie pomieszczenia, w sensie stawiania licznych strojów, rezygnacji z obrazów, przesuwania mebli w celu montażu pułapek basowych – czytaj dopasowania często niemożliwego życiowo w realizacji). Audium, znakomite, inne, oryginalne konstrukcje rodem z Niemiec, pełnopasmowe przetworniki, aktywna sekcja niskotonowa, albo całość aktywna, własne, w pełni analogowe rozwiązania pozwalające na dopasowanie pracy zestawów głośnikowych, ich korekcji, pod konkretne warunki, akustykę pomieszczenia. Jako, że tam się to teraz rozrasta, jest centralny, jest premierowo pokazywany woofer, mowa była też o kinie i to kinie w kontekście najlepiej takie same kolumny, choć to trudne, zarówno przed jak i za, z sugestią, że czasami można osiągnąć więcej, całą rzecz mocno upraszczając (4.0). Z prawdziwą przyjemnością spędziłem tam kilkadziesiąt minut. W Berlinie były, ale tam wiadomo – no były, wcześniej, w zeszłym roku też zwróciłem na te konstrukcję uwagę. Też uważam, że kierunek: aktywnie, korekcja, brak szukania synergii bo jest po wyciągnięciu z pudełka itd itp to właściwy kierunek w audio.

Inaczej. Pełnopasmowe przetworniki, sekcje aktywne, firmowa korekcja. Rezultat? Znakomity sound. Audium.

Dobrze, jak obiecałem, poniżej fotorelacja bardzo subiektywna, osobista, nikogo nie ganię, jak już to raczej wskazuję, że właśnie „mi nie zagrało”, będzie też trochę pod kątem nomadów (prawdziwie bezprzewodowe Sennheisery Momentum IEM… oj jak trudno było je uruchomić w Warszawie, przydałaby się na przyszłość lepsza obsługa, wsparcie ludzi ze stoiska oraz HP70 od NADa), głównie jednak to, co „obok”, „niezauważone”, skromnie, a może niesłusznie skromnie. Dla mnie te wymienione powyżej rzeczy robiły show, przyniosły największą satysfakcję, przy czym – i o tym należy pamiętać – taka impreza to nie jest bezwzględna konkurencja w zakresie SQ, tu wiele rzeczy może się nie zadziać i nie można na postawie takiej imprezy wyciągać (in minus) wniosków. Co innego (moim skromnym zdaniem), gdy coś nas naprawdę poruszy. Tu, może być, jest taka możliwość, tylko lepiej. Lepiej?

Bezprzewodowe IEMy Senka linii Momentum są w SQ bezkonkurencyjne wg. mnie, co nie oznacza, że bez wad…

Strasznie „puszowali” te bezdrutowce w Berlinie. W Warszawie samoobsługa z problemami. Posłuchałem ich dłużej w Berlinie,
gdzie wystawiono ich sporo (najważniejszy element ekspozycji) i naprawdę dają radę. Dźwięk zbliżony do tego, który mamy w bezprzewodowych nausznikach Momentum OvE. 

NADy HP70. Bezdrutowa wersja tak przeze mnie cenionych HP50. Mhm, dokładnie, bez przewodu niewiele tracimy, a na pewno zyskujemy wygodę
i wg. mnie coś, co jest lepsze od mazania po muszli, nie mówiąc już o jakiś durnych komendach (Siri – AirPodsy): fizyczne suwaki. Za ich pomocą regulujemy, włączamy, deaktywujemy.
Może jestem stary piernik (no jestem, jestem), może wolę stare dobre hebelki, pokrętła, a nie te nowoczesne sru-bździu, no może

Źródełko jak trzeba, znaczy HiFi Onkyo Player, DCD z plików DSD via AAC (obsługuje ponadto aptX HD LL, LDAC, no wszystko jest)
Coś czuję, że jak mi padną Sennheisery to te od NADa zastąpią bezdrutowe Momentum. Od razu mi się spodobały. Grało jak HP50, tylko bez druta.

Chcę te LIBeRATION, chcę te Abyss i chcę bakoonowe ampy pod to! Chcę to lepiej …jakoś nie potrafię sobie tego wyobrazić, no nie potrafię jak by to mogło być! Tylko dlaczego akurat taka stratosfera?! Eeeech! ;-) Już zupełnie przy okazji wspomniana lampa i nie tylko da się z tym żyć, ale da się z tym zestarzeć (na jesień i tak wszystko jedno, trąbka, czy aparacik, te sprawy).

* Widać, z liczeniem problem, to nawet cztery, bo te ZMFki też trzeba by wliczyć ;-) Oczywiście poza konkurencją, tak mną to wstrząsnęło, był pokój Soundkaos. Poza…

Fotorelacji ciąg dalszy poniżej…

» Czytaj dalej

Szok & niedowierzanie! Dźwięk imprezy? Mało! Soundkaos @ AVS2018

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_0302

Nadal nie mogę dojść do siebie po tym, czego w Warszawie doświadczyłem. Zdroworozsądkowo, czy na imprezie, nawet bardzo pieczołowicie przygotowanej (akustyka, pomieszczenia) możecie być świadkami objawienia? Czegoś, co dodatkowo każe zapytać, czy to, co uznawaliśmy do tej pory za dogmatyczne, kanoniczne można – mhm- można wrzucić do kibla i spuścić wodę. Ani razu, w Warszawie, Berlinie, w Monachium nie zdarzyło się siedzieć z rozdziawioną buzią i zastanawiać się „ale jak”, „to naprawdę się dzieje”? Ani razu, nigdy, nigdzie, do przedwczoraj. Strasznie żałuję, że nie byłem w niedzielę, bo cały dzień przesiedziałbym w pokoju numer 518 i w ogóle bym się z tego pokoju nie ruszał. Powiem tak: warto było w tym roku pojechać do stolicy, wejść na piąte piętro w Sobieskim i już tam pozostać. Naprawdę, nie przesadzam. W tym małym pokoiku, bez żadnego specjalnego dostosowania akustycznego (poza materacem na ścianie :P ) stał NAJLEPSZY SYSTEM AUDIO jaki dane mi było słuchać, system, który dał dosłownie (nie w przenośni, NIE W PRZENOŚNI) wrażenie obcowania z muzyką, artystami na żywo. Było to tak namacalne, tak dogłębne, tak oczywiste, że – serio – zastanawiałem się, czy przypadkowo w rozdawanych szwajcarskich czekoladkach nie serwują jakiegoś halucynogenu, czy nie jest to jakiś haj, jakaś totalna ściema, ułuda, że to zwyczajnie jest zbyt piękne, żeby było – RZECZYWISTE. A, niech mnie, było.

Najlepszy dźwięk imprezy… nie, to mało powiedziane, najlepszy dźwięk jaki słyszałem nie na żywo, reprodukowany
Soundkaos: LIBeRATION (otwarta odgroda) oraz trzydrożne, czteroprzetwornikowe monitory VOX 3 z elektroniką Bakoon-a z plików via ROON

System Soundkaos składał się z rzeczy, (rzecz jasna zbombardowałem jegomości pytaniami, po kolejnym odsłuchu, powrocie do tego magicznego pokoju), które są mi doskonale znane (software, komputery, transporty) oraz takich, które znam ze słuchawkowego ino tylko światka, a część była mi do tej pory nieznana. Ależ niedopatrzenie, jaki gruby błąd! Dobra, zacznijmy od rzeczy, które robiły tutaj tę magię: NIESAMOWITYCH kolumn LIBeRATION (otwarta odgroda) za c.a 17 000 euro (już zbieram), absolutnie niebanalnych od strony formy (patrz zdjęcia), absolutnie skończonych jeżeli chodzi o mistrzostwo przenoszenia nas do miejsca dźwięków, głosów, tam gdzie muzyka dociera do nas wszystkimi zmysłami. Te kolumny przenoszą nas do świata muzyki, gdzie każdy z instrumentów jest obecny, rzeczywisty, gdzie aksamitny tembr kobiecego głosu jest „tu i teraz” i nie ma mowy, żebyśmy nie ulegli złudzeniu, że mamy wokalistkę na wyłączność, że ona śpiewa dla nas, że to się NAPRAWDĘ dzieje. O rzesz ty! To było coś w rodzaju… nie, no, nie mogę, pomyślałem, to musi być jakaś iluzja, to nie może być, nie ma prawa być! Działo się to w małym, podkreślam, małym pokoiku (518), w którym za jedyny element akustycznego dostosowania, jedyny, robił materac na ścianie za kolumnami (czy precyzyjniej, za centralnie umiejscowioną elektroniką). To jedna z gwiazd, jeżeli chodzi o efektory, druga zrobiła nie mniejsze (choć jednak w skali, mniejsze, ale też oszałamiające) wrażenie: trzydrożne, małe, kompaktowe kolumienki bliskiego pola VOX 3. Wentylowane otworem stratnym, wyposażone w 4 przetworniki. Czyli macie coś bardzo małego, bardzo niewielkiego, a konstrukcyjnie rzecz przywodzi na myśl wielkie paczki, takie co to -mhm-  potrafią poruszyć niebo i ziemię. I wiecie co? Te VOXy (niestety nie zapytałem o cenę, to zresztą jedna z dwóch rzeczy, o które nie zapytałem – jasna cholera!) grały jak pełnogabarytowe wielodrożne, a więc z niskimi pod dostatkiem, jak kolumny podłogowe, przy czym grały intymnie, blisko, dla Ciebie, czytaj tak, jak mają to zwyczaju robić monitory. Zaraz, zaraz, że jak? Połączenie rzeczy niemożliwych, tu stało się możliwe. Mała kolumna, która gra pełnym pasmem i to gra tak, że… gdyby nie LIBeRATION, uznałbym te monitorki za objawienie imprezy.

Klękam, oj klękam

No dobrze, to co z tą elektroniką? Bakoon. Wiadomo, kojarzymy ze słuchawkami, z świetnym, wybitnym modelem 21, z graniem na baterii. No jasne. Ale to mało. Nie to dopiero początek. W Warszawie europejską premierę miały malutkie, 25 watowe wzmacniacze AMP-13R. Małe, płaskie, na podstawkach wyższych od samej obudowy (parę centymetrów!!!) i teraz… jak oni to zrobili… te Bakoony (bo były dwa, jeden napędzał małe kolumny, drugi duże, choć te duże także znany mi z opisów, znakomity AMP-41, o już takich standardowych dla klasycznej integry gabarytach), wzmacniacze zintegrowane, o mocy jw. napędziły wspomniane zestawy głośnikowe ze swobodą, to mało, ale po mistrzowsku tzn. pokazując (bo nie potrafię sobie wyobrazić, jak lepiej mogłoby to zagrać, zwyczajnie brak mi tutaj wyobraźni) wspomniane cechy, przenosząc nas do innego wymiaru. Ja pierniczę, jak to jest w ogóle możliwe? Z takiej małej, wyglądającej jak jakiś switch internetowy (serio, tak to wygląda właśnie) konstrukcji, TAKI DŹWIĘK?! Oczywiście to efektory były tutaj na pewno na pierwszym miejscu, ale ta elektronika w ogóle nie wyglądała na taką, że z tego coś będzie, albo inaczej – że będzie takie coś, aż tak! Małe, kilku kilkukilogramowe, gorące jak jasna cholera, małe integry zrobiły na mnie nie mniejsze wrażenie (no nie, jednak największe zrobiła otwarta odgroda) co kolumny, to było coś naprawdę niesamowitego. I teraz najciekawsze. Te konstrukcje to klasa AB. Tak, tak, głowę dam, że byście nie zgadli. Ja sam zapytując goszczących nas Panów z miejsca, błędnie, zacząłem: „OK, so we have here D class amplifires…” I to był, moi drodzy, gruby błąd z mojej strony, bo to końcówki analogowe, dwadzieścia pięć watów za pomocą których te trzydrożne, czteroprzetwornikowe oraz wielodrożne, z wielkimi przetwornikami kolumny BEZ PROBLEMU, Z PEŁNĄ SWOBODĄ zostały wysterowane, a to jeszcze nie koniec…

Dwa, małe cosie. Wzmacniacze? No wzmacniaczyki, że niby 25W, płaskie naleśniki…
tyle, że nie D a AB i niepozorne to, to wysterowało koncertowo WYMAGAJĄCE kolumny powyżej. Bez żadnych „ale”! Integra AMP-13R x 2 (grały osobno, jedna dla podłogówek, druga dla podstawek)

No właśnie. Z czego to grało, co było źródłem tych wszystkich rozkoszy? Ano źródłem BYŁY PLIKI. Nie gramofon, nie dyskofon, wszystko za grube dziesiątki tysięcy dolców. NIE. Wspólnym mianownikiem (i piszę to z dużą, osobistą satysfakcją) był system oparty na front-endzie ROON. Zresztą w innej salce, gdzie pies z kulawą nogą nie zaglądał (a stał tam najlepszy system słuchawkowy, będzie o tym osobny wpis!), Pani z Chin rodowita, całkiem nieźle obeznana, poinformowała mnie, że zaraz, za moment ich system będzie – a jakże – Roon Ready. No dobra, dość dygresji, wracając do Soundkaos:  PLIKI. Bez sztuczek, bez DSP, często o jakości RedBook. Czasami zintegrowany z Roonem Tidal, czasami własne zbiory, też trochę hi-resów… różnie. Zwykłe pliki. I TO WŁAŚNIE TAK GRAŁO. Magicznie, zniewalająco, gdzie kontrabas brzmiał jak żywy, każda struna, gdzie fortepian z jego klangiem, wybrzmieniami, gdzie głos wibrował… no ludzie, to było po prostu totalnie zajebiste doświadczenie. Pogadałem, dowiedziałem się tego i owego, a to ekhmm to i owo, to między innymi laurka dla Roona (cóż, nie polemizuję ;-) ), fakt zastosowania w systemie bardzo szybkiego komputera – serwera z Roon Core (najnowszy MacBook Pro w maks wersji z Core i9… jak nie raz mówiłem, szybki układ potrzebny, bo wielostrefowość, bo PCM@DSD, bo wiele opcji w DSP itd itp), za sterownik ekranowy (nie, nie iPad ;0) na bogato robił duży ekran hybrydowego Surface, a w roli end-pointa HiFiBerry w najnowszej odsłonie (czarne, całkiem spore, jak na Malinkę, pasywne, wyspecjalizowane pod kątem grania audio, komp tylko pod audio) i wreszcie (cholera! Nie zapytałem konkretnie co to było! Aghhh) jakiś egzotyczny (serio) DAC rodem z Chin, duża, wielka nawet, srebrna skrzynia, który to konwersję z cyfrowego na analogowe robił i dalej szło do wspomnianych Bakoonów. Jeden z Panów zdradził, że to najlepszy wg. nich, najbardziej analogowo grający z produkowanych obecnie przetworników C/A. Tylko dlaczego, ja głupi, nie zapytałem co to takiego?! Mam jednakowoż parę wskazówek. Nazwa na D bodaj, na srebrnym froncie wygrawerowana, cena ok. 4000 dolców. Niestety informacji nt. tego elementu w oficjalnych materiałach o wystawcach zabrakło. Aktualizacja: ostatni element układanki, jak zauważył jeden z naszych Czytelników to Denafrips Terminator, multibitowa (R2R) bestia. Podsumowując źródło, transport & software to są to dokładnie takie element, których na co dzień używam w redakcji, o których się na łamach rozwodzę, a ostatni cykl cyzelowania transportu plikowego (z Roonem w tle ofc) utwierdza mnie w tym, że to słuszna droga, dobry wybór. O Roonie jeszcze w kontekście AVS 2018 będzie. Podobnie gdzieś tam, nie rzucając się w oczy, a na klamotach, które zrobiły jak najlepsze wrażenie :)

Dobra, musiałem się z czym przespać, dlatego wczoraj cały dzień śnił mi się ten system. Pomyślałem – dystans. Wiecie co? Chromolę dystans. To było najlepsze granie kiedykolwiek, gdziekolwiek, na czymkolwiek jakie było dane mi usłyszeć. A przecież tam w Warszawie i wielu innych miejscach, imprezach słuchałem zawsze robiących wrażenie (a w paru systemach, salach ogromne wrażenie) Wilsonów, czy wielu innych, naprawdę zacnych systemów. Mhm. Ale takiego jak opisany powyżej nie słyszałem jeszcze nigdzie i nigdy. Szwajcarzy, szukają dystrybutora w Polsce. Jak nie znajdą, pojadę tam kiedyś, przy okazji przypomnę sobie jaki to ładny kraj.

PS. Tak, będzie osobno relacja z imprezy, przy czym skupię się tylko i wyłącznie na tym, co mi się podobało (to raz), a dwa będą to – coś czuję – rzeczy, które umknęły wielu zwiedzającym, żadne tam z tych wymienianych w folderach kolorowych, nie, nie, nie. Także słuchawki, temat jakże dla mnie ważny, tym razem poza strefą słuchawkową, kolumny (jako system) także w Sobieskim, a nie na Narodowym. W sumie, wychodzi na to, że Narodowy mogłem sobie w tym roku odpuścić ;-) No przesadzam, było ciekawie, a ja nie miałem czasu by wysłuchać wielu mądrych ludzi, którzy mieli coś ciekawego do powiedzenia. Znowu deficyt czasu, ale całe szczęście (albo i nieszczęście, rozumiecie chyba co mam na myśli) trafiłem na coś absolutnie, jak wyżej, wyjątkowego. Warto było!

PPS. Był też niepodpięty, ale muszę go koniecznie skądś zdobyć, wytrzasnąć, bateryjny DAC Bakoona. Oj czuję, że będzie to prawdziwa petarda, szczególnie z tymi wzmacniaczami co powyżej (i z 21-ką pod nauszniki).

Roon :) …i to tak, jak powinno to wyglądać, czytaj Roon Core na bardzo szybkim komputerze/serwerze, sterownik to duży ekran dotykowy (tu Surface, lub iPad, iPad Pro),
end-point czytaj pasywka HiFiBerry, nasze redakcyjne terminale HP itp, wreszcie jakiś dobrej klasy (ale wcale nie musi być drogi!) DAC… 

…choć ten tani akurat nie jest, ale podobno najlepszy, analogowo grający, R2R (multibit) rodem z Chin. Właśnie taki przetwornik grał na wspomnianym powyżej torze
Denafrips Terminator 

Prawdziwa, multibitowa bestia, vide:

  • True balanced 26BIT  R2R +  6BIT DSD (32 steps FIR Filters)
  • Native DSD decoding with 0.005% precision resistors
  • Encapsulated Ultra Low Noise Power Supply
  • Amanero USB Interface
  • Ultra Low Jitter Digital Receiver AK4118
  • CRYSTEK Flagship CCHD-957 Femto Clocks
  • Adaptive FIFO Buffer Reclocking
  • 2.8224MHz(DSD1X) On All Input
  • 5.6448MHz(DSD2X), 11.288MHz(DSD4X) On USB & I2S Input Only PCM
  • 24bits / 44.1, 48, 88.2, 96, 176.4, 192KHz On All Inputs
  • 24bits / 352.8, 384kHz On USB & I2S Input Only
  • Digital Input: Coax 1 via RCA, Coax 2 via BNC 75 Ω, TOSLink x 1, USB, HDMI (I2S), AES EBU x 2
  • Analog Output: RCA at 2.3Vrms, 625 Ω, XLR at 4.6Vrms, 1250 Ω
  • Frequency Response: 20-40KHz -0.2dB
  • THD+N: 0.0010%
  • S/N Ratio: -124dB
  • Dynamic Range: >132dB
  • Stereo Crosstalk: -110dB
  • Dimensions: 430 x 380 x 105 mm
  • Weight – 19 Kg

Dolby wkracza ze swoimi słuchawkami. Mhm, to ma sens. Bardzo ma

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
DOLBY-DIMENSION

Wszyscy dzisiaj robią słuchawki. Nie raz pisałem na łamach HDO o owczym pędzie, gdzie kto żyw jakieś nauszniki mieć w ofercie musi, bo to się dzisiaj sprzedaje, bo zmieniają się konsumentów oczekiwania, potrzeby związane ze słuchaniem muzyki. Tak to wygląda i nie ma sensu walczyć z wiatrakami. Młode pokolenie jest natywnie mobilne, przyzwyczajone do konsumowania dźwięków „on the go”, słuchające streamu, lubujące się w playlistach… nawet stacjonarnie raczej nie skore do zdejmowania tego co, czy w uszach, a jak już to i tak korzystające ze źródeł komunikujących się bezdrutowo (między sobą, z siecią, ze wszystkim wokół). Nic zatem dziwnego, że firmy technologiczne, te największe firmy, raźno wchodzą „w temat” i ostatnio, jedna po drugiej, wypuszczają, zapowiadają, planują bezprzewodowe słuchawki. Apple zdominował rynek (ostatnie wyniki nie pozostawiają wątpliwości, kto sprzedaje najwięcej: sukces AirPodsów oraz najlepsza sprzedaż drogich +100$ modeli vide podmarka BeatsAudio nie są chyba dla nikogo specjalnie zaskakujące). Reszta świata też próbuje i można powiedzieć, że jeszcze trochę, a będziemy obserwować swoisty awans słuchawek jako jednego z głównych, istotnych produktów branży IT (mhm, tak właśnie). Wszystko za sprawą AI, interfejsu głosowego, nowych możliwości interakcji ze światem zero jedynkowym. No dobra, a co to ma wspólnego z tym, co nas najbardziej interesuje? Z audio? Z dźwiękiem? Z jakością?

Dobrze znany znaczek, tym razem firmujący hardware. Słuchawki. Na ładowarko-standzie

Otóż, bardzo dużo i te światy płynnie zaczynają się przenikać. Pamiętacie wpis o nowych słuchawkach Surface Microsoftu? Jestem pewien, że to nie jest ostatnie słowo giganta z Redmond. Google też ostro pracuje nad nowymi generacjami swoich prawdziwie bezprzewodowych IEMów, ale nie tylko, bo z dobrze poinformowanych źródeł ;-) ostatnio dowiedziałem się, że będą także nafaszerowane najnowszymi technologiami nauszniki Google’a z czymś, co ma spowodować przysłowiowy opad szczęki. Machine learning, wiecie, to o czym pisałem w kontekście niesamowitego efektu upscalingu obrazu w prototypowych jeszcze (wróć, właściwie to były to już gotowe produkty na rynek) wielkich ekranów Samsunga na ostatniej IFA (nasza relacja). Obraz skalowany na ekranie 8K, obraz SD nie miał prawa wyglądać TAK DOBRZE. A wyglądał. Wyglądał lepiej niż do tej pory, na dowolnym ekranie, w dowolnej technologii. Obraz z dźwiękiem łączy bardzo wiele. Można wręcz powiedzieć, że te dwie pokrewne działki mają wspólny mianownik. Tym wspólnym mianownikiem są wielkie technologiczne giganty z ich całym, zaawansowanym procesem projektowym, bazującym na wspomnianym maszynowym uczeniu się, sztucznej inteligencji,  nowych możliwościach zmieniających reguły gry. Wspólny mianownik? No jak najbardziej, czego dowodem nowy produkt, pierwszy taki, pierwsze słuchawki kogoś, kto łączy obraz z dźwiękiem, jest dostarczycielem technologii w kinie, kinie domowym, ale także (od dziesiątek lat) w samym audio. Mowa o Laboratoriach Dolby oraz ich dopiero co pokazanych Dolby Dimenision. Nazwa, adekwatna do zawartości. To słuchawki, które mają nas wprowadzić w nowy WYMIAR, nowy wymiar słuchania, zanurzenia, immersji z tym co na głowie, w całym domowym środowisku audio-wizyjnym, obecnie bardzo rozbudowanym, wielostrefowym, z towarzyszącymi użytkownikami ekranami.

Myślę, że Dolby podeszło do tematu bardzo sumiennie i ze znawstwem specyfiki miejsca i oczekiwań jakie ma ktoś, kto z różnych przyczyn niekoniecznie może, chce, albo nie zawsze może i ma ochotę na słuchanie na głośnikach. To nie są, mimo wbudowanej baterii, mimo bezprzewodowości, słuchawki mobilne. Nie. Nie są na wynos, bo nie taki był zamiar, zamysł i cel. To słuchawki do domu, ale bez uciążliwego przewodu, dające zatem swobodę, wolność związaną z brakiem uwiązania, pozwalające przemieszczać się po chałupie i korzystać z wielu, wielu źródeł dźwięku (to jedyne słuchawki na rynku oferujące pamięć 8 urządzeń podpiętych i możliwość płynnego przełączania się między nimi). Właśnie po to je stworzono, mają być interfejsem na łbie dla całego audio i audio/wideo jakie zgromadziliśmy w domostwie. Nie są ani lekkie, ani nie da się ich złożyć, a czas działania wynoszący plus minus 10 godzin między ładowaniem to nie jest wynik zachwycający w dzisiejszych realiach przenośnych nauszników z 3-4 krotnie dłuższym odtwarzaniem muzyki na baterii. Tyle, że właśnie, nie o to tu chodziło. W domu, te 10 będzie w pełni wystarczające, 15 minut dające 2 godziny (fast charge) da swobodę i wygodę, nawet jeżeli często zapominamy o podładowaniu, a 2 godziny do pełna to też nie tragedia. Te słuchawki nie są dla nomadów. Proste! Porównałbym je do starych, radiowych (bardzo dobrych btw) Sennków, serii RS (170 bodaj) które były jak najbardziej stacjonarne, mimo że bezprzewodowo się komunikujące (bez lagów, z dobrym dźwiękiem). Tu jest podobnie, ale na poziomie tego, co oferuje nam dzisiejsza technologia.

Tutaj muszę przez sekundę zahaczyć o to, o czym sporo na HDO ostatnio. DSP, zaawansowane oprogramowanie do korekcji, nowe możliwości jakie oferuje w dzisiejszym audio kod*. Dopiero to odkrywamy, efekty (wystarczy sprawdzić co robi dirac w nieprzygotowanym akustycznie pokoju) bywają spektakularno-zdumiewające. Na najbliższym Audio Video Show będzie o adaptacji akustycznej tradycyjnymi metodami (stroje, rozpraszacze, pułapki), będzie porównanie pomieszczeń z i bez. Oczywiście rezultat jest bardzo łatwy do przewidzenia, dla mnie dużo ciekawsze byłoby wprzęgnięcie do pomieszczenia pozbawionego akcesoriów nowoczesnych rozwiązań z zakresu procesingu. To, co potrafią dzisiejsze rozwiązania w połączeniu z ogromną mocą obliczeniową jaka dostępna jest za niewielkie pieniądze (jest dostępna dla każdego) otwiera zupełnie nowe możliwości przed nami, jak wspomniałem, zmienia reguły gry. Wspominam o tym nie bez przyczyny tu i teraz. Dolby korzysta ze swoich, potężnych doświadczeń w tym zakresie i robi to dobrze. Więcej. Robi to bardzo dobrze, wystarczy sprawdzić (na chwilę robiąc sobie wolne od stereo… wiem, wiem, dla niektórych to szokujące, że jak można, ale można i powinno się nie zamykać na nowe doświadczenia) i zweryfikować co może, co potrafi najnowsza generacja ampli AV. W zakresie dźwięku, co potrafi. Zmiany jakościowe in plus są szokujące. To gra znakomicie, a dźwięk obiektowy zmienia percepcję. Nie tylko w kinie zmienia. Dobra, wchodzę na nieco grząski grunt, grunt fascynacji wielokanałowym dźwiękiem, który do niedawna daleki był od doskonałości (co ja gadam, w ogóle daleki był od tego, by – poza SACD/DSD – chciało się w to bawić… kino z przestrzennym zawsze pozostawiało wielki niedosyt). Sytuacja, że tak powiem, zmienił się diametralnie i dzisiaj to jest – ekhmmm – inny wymiar.

To strefy / przyciski z aż 8 różnymi źródłami do wyboru. W rozbudowanym systemie AV (streamery, konsole, smartTV, dekodery itd itp) jak znalazł!
Co prawda jest na muszlach dotykowe, znaczy mazanie jest, a z tym bywa różnie, ale tutaj zrobili to prosto, nie udziwniając

Wymiar. Słuchawki Dolby to Dolby Atmos w słuchawkach. Nie, oni nie bawią się w rozpisywanie się o liczbie kanałów, o starym, przestarzałym, rozczarowującym rozbijaniu dźwięku na sześć, czy na osiem kanałów. Nie ma na pudle, nie ma w informacjach marketingowych tego, co wcześniej stanowiło główne ostrze reklamowego przekazu. Zatem żadne tam 5.1, żadne tam 7.1 a obiektowe Atmos, a to Atmos w dojrzałej formie oznacza coś, co wyznacza nowy poziom immersji, pozwala wreszcie uzyskać poziom satysfakcjonujący, bo zbliżony do realiów, a nie taki, jak wcześniej, oparty na oszukiwaniu zmysłów, bardzo niedoskonałym oszukiwaniu. Wszystko co było kiedyś nazwałbym dźwiękiem pseudoprzestrzennym (nie, nie chodzi i tu o różne systemy udające, tylko wcześniejsze technologie przestrzennego dźwięku, na tyle kiepskie, że dla wielu, dla mnie kompletnie nieprzydatne użytkowo), teraz jest inaczej, jest w końcu tak, że nabiera to sensu. Nie bawimy się zatem w jakieś True, jakieś 3D tylko mamy słuchawki, które przenoszą nas w świat dźwięków otaczających głowę. Efekt, ze źródłem pozycjonującym dźwięki w przestrzeni, jest spektakularny. Nie są to słuchawki uniwersalne, w sensie, dobre do słuchania muzyki (z zasady nagranej dwukanałowo), ale już live, koncerty to co innego. Dodajmy do tego wszystko, co wiąże się z obrazem i mniej więcej wiadomo o co chodzi. Produkt zatem specyficzny, ale moim zdaniem niepozbawiony sensu – o nie, nawet bardzo niepozbawiony. To, że słuchawek bezprzewodowych w domu czasami potrzebujemy (by nie zakłócać spokoju, albo inaczej, by nie wchodzić sobie, tzn. innym w paradę) nikogo nie trzeba specjalnie przekonywać. Stworzenie systemu z nie udawanym dźwiękiem obiektowym, opartego na kolumnach, to jak na razie bardzo trudna sprawa, nie mówię że kosztowna, mniejsza o koszty, ale trudna do zorganizowania w pomieszczeniach niededykowanych tylko jednej funkcji (kino, lub i audio). Takie słuchawki i inne, lepsze od tych pierwszych opisanych tu Dolby, właśnie do domu, właśnie takie, mają zatem sens i powinny wg. mnie stanowić jeden z ważnych segmentów słuchawkowego tortu.

Waga 330 g. To na warunki domowe akceptowalne gabaryty, mobilnie już mniej

Omawiane Dimensions potrafią ponadto pozycjonować dźwięk w zależności od położenia źródła. Ktoś powie: bajer. Inny doda: to przecież nic specjalnego. Otóż nie zgodzę się, uważam że to – obok obiektowego dźwięku (i nie jest to, podkreślę to jeszcze raz, marketingowy Atmos w głośniczkach jakiegoś telefonu, co według mnie bardzo deprecjonuje tę technologię, jest dużym błędem ze strony twórców, którzy rozdają „certyfikat” na lewo i prawo) najciekawsza rzecz, jaką wprowadziło do tego produktu Dolby. Oglądamy coś w TV, odwracamy głowę w przeciwną do ekranu stronę, dźwięk dobiega zza głowy. Słuchamy czegoś w skupieniu, jesteśmy w środku „akcji”, akcelerometry, procesor w słuchawkach w czasie rzeczywistym określa położenie naszej głowy. Tak, znamy to z różnych, mniej lub bardziej udanych prób lokalizacji źródła dźwięku w słuchawkach przeznaczonych dla graczy. Tyle, że tutaj macie to skojarzone z technologią dojrzałą, która udowodniła swoją wartość na rynku, pokazała że wielowymiarowe środowisko dźwiękowe to coś, co można odtworzyć w domowych warunkach. Pisałem o Audeze Mobius**, planarach dla gracza, słuchawkach, które w nieco inny, odmienny sposób (efekt w równym stopniu osiągnięty dzięki technologii przetwornika ortodynamicznego, zastosowanego w tych słuchawkach, oraz DSP z 3DWave Nx) wprowadzają nas w nowy, nomen, omen, wymiar reprodukcji przestrzeni. Nie mniej istotny ;) jest LifeMix, czyli coś, co ma nam pozwolić na powrót do realnego świata – jak do nas ktoś gada to my go usłyszymy z załączoną funkcją. Taki selektywny system ANC, tylko w drugą stronę. Rzecz, że tak powiem życiowa.

Od strony technologii przetworników to bardzo typowa, dynamiczna konstrukcja, standardowe (rozmiarowo) 4o mm głośniki szerokopasmowe, zamknięte w muszlach (to oczywiście zamknięty model słuchawek). Przydatne i w sumie dość nowatorskie podejście do ładowania zaaplikowało tutaj Dolby. Zastosowało ładowarkę indukcyjną. Płaska powierzchnia prawej muszli umożliwia stykowy kontakt i naładowanie. To takie dwa w jednym. Dock bezprzewodowo podładowujący nam słuchawki (wreszcie nie trzeba kabelka, podpinać nie trzeba, port się nie wyrobi itd itp), a jednocześnie minimalistyczny stand (trzymają się na magnes). Fajny patent. Producent przewidział awaryjną możliwość podpięcia kabelka, ale właśnie należałoby potraktować to jako opcję czysto awaryjną. Zresztą, jak ktoś chce słuchać na nich muzyki (stereo), może sobie wydłużyć czas działania na baterii do jakiś 16 godzin, wyłączając system lokalizacji głowy oraz wirtualizacji / pozycjonowania źródeł dźwięku w przestrzeni. Rzecz jasna mamy też obowiązkowy element – integrację z asystentem. AI jest tu o tyle istotne, że asystenci sterują nam dzisiaj całą chałupą. Słuchawki są naturalnym interfejsem, a w przypadku AV zastępują w pełni pilota. Wybór materiału, sterowanie, czy zwyczajnie – wyłączenie sprzętu – to wszystko może i już odbywa się głosowo (w obudowach umiejscowiono 5 mikrofonów). To wszystko dzięki potężnym, nie spotykanym w innych słuchawkach, krzemie jaki zaaplikowano w muszlach…

    • QUALCOMM SNAPDRAGON QUAD-CORE ARM PROCESSOR
    • QUALCOMM CSR BLUETOOTH PROCESSOR
    • CIRRUS LOGIC DSP PROCESSOR

Wow! Oczywiście nie ma mowy o lagu, o opóźnieniach, a to dzięki najnowszej wersji kodeka aptX Low Latency (opóźnienia maks. 30ms, do pełnej synchronizacji zaleca się min. 40ms, a w przypadku standardowego kodeka SBC sięgają one nawet ponad 100ms, w najnowszych wariantach aptX zredukowano tę wartość do poziomu ok. 40ms), dodatkowo zasięg transmisji ma wynosić aż 33 metry od źródła! Innymi słowy słuchawki dysponują tym, czym powinny dysponować bezdrutowce reprodukujące dźwięk z nowoczesnego systemu AV, bez kompromisów tj. bez opóźnień, braku synchronizacji audio z obrazem oraz utraty transmisji wynikającej z nawet niewielkiego wyjścia poza strefę niezakłóconego strumienia danych. Tutaj taka sytuacja nam po prostu nie grozi, bo te 33 metry gwarantują, że nawet w bardzo dużym pokoju, sali, sygnał będzie stabilny. To kluczowe elementy, widać dbałość jaką wykazało tutaj Dolby.

Tak ładujemy

Do czego można przyczepić się w przypadku tych pierwszych, wyprodukowanych na zlecenie Dolby Lab. słuchawek? Cena wydaje się nieco zbyt wygórowana. Wołają za nie 600 dolarów. To sporo. W końcu mówimy o słuchawkach wyspecjalizowanych, nie uniwersalnych, wręcz wąsko wyspecjalizowanych (wg. mnie). Z drugiej strony nowe możliwości jakie daje nam technologia, na początku, zazwyczaj, kosztują. Popatrzmy jeszcze raz na specyfikację Cena nie wydaje się już taka wysoka, prawda? Za rok, dwa takich produktów będzie na rynku więcej. Patrząc choćby na ofertę MEE (znowu Berlin) i ich specjalnie pod kino, filmy przygotowanych słuchawek bezprzewodowych o bardzo zredukowanym lagu (Low Latency Bluetooth) oraz paru innych, nowych propozycjach, takie nauszniki będą miały swoją niszę, a niektóre z patentów znajdą zastosowanie w wielu bezdrutowych modelach. Jestem pod dużym wrażeniem!

Oczywiście nie mogło zabraknąć dedykowanej apki, tutaj też mocno się przyłożyli. Mamy pełne sterowanie mocno rozbudowaną funkcjonalnością słuchawek

* patrz wpisy o: Reference 4 oraz True-Fi, czy wtyczce REVEAL w Roonie (presety Audeze), ponadto w dłuższym, problemowym artykule o dzisiejszych silnikach DSP w oprogramowaniu audio sporo na temat.

** https://www.facebook.com/hdopinie/posts/1644142562338308

 

 

Matrix HPA-3B przetestowany… symetrycznie, niebanalnie, oryginalnie, tak

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20181019_111707921_iOS

Tak, czyli jak? Ano z dwoma przetwornikami, które pod balans były projektowane (no jeden w 100% był), do tego wykorzystujących oryginalne patenty technologiczne. Pierwsze źródło to DSD player, konwerter sygnału PCM do DSD w locie, nasz ulubiony KORG DS-DAC-100. Będzie grane via AudioGate i pod Roonem będzie (end-point z nanoPC w strefie), oczywiście native, oczywiście wspomniany 1 bit. Drugie źródło – Zoom TAC-2 – czytaj pro źródło, pro interfejs (thunderbolt) i pro łączenie (tylko balans, tylko). Tu PCM do 192, jednobitowego nie umie (choć niby przyjmuje, ale gra cicho i oficjalnie jednak nie), ale to nieistotne. Szybkość, dynamika i fenomenalna rozdzielczość. Korg odmiennie – ciepło, analogowość, muzykalnie i bardzo przestrzennie (to ZOOM też robi fenomenalnie). Japończyki, dwa, pożenione z czymś, co już miałem okazje, ale stanowczo za krótko, stanowczo!

HPA-3B. M-Stage. Najlepszy z dostępnych (?), najbardziej zaawansowana konstrukcja tego typu (to na pewno), specjalnie przygotowana pod symetryczne tory. Bo z tyłu mamy XLRy (choć dzięki przejściówkom można SE i z przodu poza 4 pinowym XLR jest też duży jacek), gain regulowany szeroko (10-5-20db) i …ciężkie, z jednego kawałka metalu wykonane, chodzące z wyraźnym oporem pokrętło, potencjometr (mmm, pyszne). Wzmacniacz, któremu podobno niestraszne żadne słuchawki, żadne… zdolny do wysterowania każdych, dysponujący wyczynowymi parametrami.

Klamot waży swoje, obudowa bogato wentylowana i ożebrowana (radiator jeden wielki), bardzo grube ścianki – no wygląda to rasowo. Najistotniejsze jednak jest to, co słyszymy. Po pierwszym zaznajomieniu nie miałem cienia wątpliwości – to jeden z najmocniejszych, grających na bardzo wysokim, high-endowym poziomie, słuchawkowych ampów jakie w życiu słyszałem. Wiedziałem, że muszę rzecz dokładniej obadać i właśnie nadarzyła się okazja, trafił do nas na testy i zweryfikuję te moje pierwsze zachwyty, sprawdzę, czy faktycznie, czy się nie zagalopowałem.

Sprawdzę zarówno z planarnymi LCD-3, jak i dynamicznymi HD650 (symetrycznie podpięte). Poza tym trafią do mnie jeszcze jedne, możliwe do podpięcia w balansie, słuchawki. Takie z wysokiej, ale jeszcze nie najwyższej półki. I tak sobie tego klamota przetestujemy. Dopasowane źródła, materiał najlepszy możliwy, trzy różne konstrukcje nauszników i tytułowa, mała (fizycznie), wielka (potencjałem) skrzynka, minimalistyczny (żadne zintegrowane daki, strumienie, czy pre i out-y) projekt. Spróbujemy przy okazji odpowiedzieć na odwieczne pytanie co daje nam ten balans, czy jakieś wymierne korzyści wobec SE przynosi taki, symetryczny tor, czy nie przynosi. Tak przy okazji.

No to jestem po testach, czas uaktualnić wpis, opisując wrażenia. Zapraszam.

 

Spróbujcie takiego połączenia, jeszcze Was stare słuchawki zaskoczą. I to jak!

» Czytaj dalej

HiFiMAN Ananda z Sundara w tle… lepiej niż bardzo dobrze?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180726_073044064_iOS

Głośno zastanawiałem się, czy te tytułowe słuchawki warte są wydania dwukrotności ceny znakomitych nauszników Sundara, wg. mnie najlepszej w relacji koszt-efekt konstrukcji jaką zaprojektowała do tej pory firma HiFiMAN. To, co było na poziomie dwóch tysięcy złotych objawieniem, czymś czego w tym budżecie do tej pory trudno było szukać, tutaj już niekoniecznie byłoby taką sensacją. W końcu płacimy znacznie więcej, oczekując… no właśnie, patrząc przez pryzmat słuchawek na S, oczekując czegoś wyraźnie, dużo i znacznie lepszego. Wysoko postawiona poprzeczka i trudna dla Ananda sytuacja, gdy musi rywalizować ze świetnie odebranym modelem „entry” w ofercie. Jako, że można było bez ograniczeń porównywać Sundara z Ananda, do tego skonfrontować nowość ze starymi HE-400 oraz dużo droższymi LCD-3 (włączając do porównania klasykę dynamiczną tj. HD-650 oraz K701) mogłem zdobyć się na dość precyzyjną odpowiedź: czy warto, czy te droższe są warte wydatkowania większych pieniędzy i właściwie w jakim miejscu umiejscowić je, patrząc także przez pryzmat słuchawek niedawno flagowych kosztujących bliżej 10 tysięcy złotych. Ciągle tylko o tych pieniądzach we wstępniaku piszę, fakt, ale też o pieniądze się tu rozchodzi. Dzisiaj modeli drogich, czy bardzo drogich jest x razy więcej niż parę lat temu, właściwie można powiedzieć, że mamy ciągły rozrost oferty na poziomie 1000 i więcej dolarów. A przecież poniżej jest jeszcze większy tłok (myślę o słuchawkach za ponad 500$). I jak tu się w tym wszystkim połapać, rozeznać, jak właściwie ocenić, czy płacimy za realny progres, czy może tylko ceny nam puchną, a może właśnie teraz, nawet za 1000 dolarów można kupić coś, co wcześniej wymagało wysupłania dużo wyższej kwoty? Trudna sprawa, przyznacie, nie łatwo się w tym wszystkim pogubić.

Warto przeczytać przed lekturą testu nasze pierwsze wrażenia. Słuchawki wyraźnie nawiązują konstrukcyjnie do niedawnych flagowców (HE-1k) oraz modeli z wyższej półki cenowej (HE-5xx oraz Edycji X). To w zamierzeniach nie miała być, nie jest budżetówka, to wysokiej klasy ortodynamiki, z lepszym wyposażeniem, z lepszymi materiałami, z bardziej zaawansowanymi przetwornikami niż wspomniane Sundary. Właściwie tylko pałąk (konstrukcyjnie) jest tutaj zbliżony, cała reszta jest zasadniczo inna. Tu możemy wymagać połączenia symetrycznego w standardzie (nie ma, choć – o czym wypada wspomnieć – dwa kable w komplecie dostaniemy tj. z 3.5 i 6.3mm wtykami), tutaj chcemy słuchawek z ambicjami powalczenia z niedawnymi – właśnie – flagowcami. Wszystko to w budżecie …niższym, od tego, co wołano za słuchawki będące jeszcze niedawno na szczycie oferty. HiFiMAN zresztą wyraźnie pozycjonuje Ananda jako następcę HE-5xx. Przy czym zaraz po tym ulokowaniu nowości dodaje, że możliwości nowych słuchawek są dużo większe, że to ambitne podejście do tematu: ma być proges nie tylko w stosunku do poprzedników, ale – właśnie – ma być to poziom wcześniej rezerwowany dla słuchawkowej arystokracji.

Rzecz jasna nic tutaj nie stoi w miejscu, nowe modele ze szczytu też przechodzą ewolucję, stając się (nie jest to reguła, pamiętajmy) wyznacznikiem nowego poziomu SQ, wcześniej z trudem, albo w ogóle nie osiągalnego. I można by tak pewnie bezpieczenie pisać o każdej nowości, ale jako że wrodzony sceptycyzm i chęć zweryfikowania każe poddać w wątpliwość te proste oceny, łatwe wnioski (w końcu nowość musi być w czymś lepsza, musi wprowadzać jakiś progres w stosunku do tego, co schodzi z oferty) to przemaglowałem te tytułowe słuchawki, bardzo wiele czasu poświęcając na porównania z tym, co powyżej. Zazwyczaj porównanie różnych produktów jest tylko dodatkiem, tutaj jednak było daniem głównym, próbą odpowiedzi na w sumie proste pytanie: czy warto tyle zapłacić za takie słuchawki, także w kontekście tego, co oferuje obecnie HiFiMAN, co oferują inni. Zastanawiałem się, jaką skalę odniesienia tu przyjąć, jaki punkt miał wyznaczać osiągnięcie satysfakcjonującego progresu w stosunku do tańszych modeli oraz tych do niedawna ze szczytów oferty danego producenta? Uznałem, że słuchawki muszą udowodnić swoją wartość, będąc wyraźnie lepsze od dużo tańszych dynamików oraz budżetowych planarów, jednocześnie nawiązać jak równy, z równym rywalizację z dużo droższymi „starymi” flagowcami.

Czy Ananda udowodniły swoją wartość, czy to słuchawki, które warto rozważać jako coś dużo, no coś konkretnie lepszego od będących niemałą sensacją Sundara? Czy faktycznie lepszych? Ano popatrzmy…
» Czytaj dalej