LogowanieZarejestruj się
News

ROON po polsku, ROON z dużymi zmianami, ROON z MQA

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-05-03 o 13.05.35

Wielomiesięczna praca nad spolszczeniem najlepszego front-endu audio wreszcie zaowocowała. No jest. ROON po polsku jest. Niestety nie bez dość licznych jeszcze błędów („kopia matka”… to moje absolutnie ulubione i oby tak zostało :D ), nie bez oczywistych fuck-upów (czasami nie mieszczą się te nasze długie, ogonków pełne, ojczyste słowa, no nie mieszczą się w obiekcie/danym menu) i wpadek typowych, czytaj – a tu nie przetłumaczyliśmy i idzie po angielsku (btw tłumaczenia po kiju, ala Google translator, niestety tu i ówdzie się zdarzają i to trzeba jak najszybciej wyprostować!). Widać, że sporo wniósł współudział społeczności użytkowników mieszkających „nad Wisłą”, albo żyjącymi poza granicami Polski rodaków. Możemy cieszyć się ze spolszczonego interfejsu, teraz wystarczy to „tylko” dopieścić i pięknie będzie. Oczywiście raczej nie zobaczymy opisów artystów, albumów, tego całego wsadu jaki możemy w ROONie znaleźć i z którego możemy korzystać. To pozostanie po angielsku, chyba że ktoś zrobi kolejny (duży) krok. Nie liczę jednak na to, znam realia i cieszę się, że możemy mieć samo oprogramowanie w rodzimym języku, że konfigurowanie (DSP, sprzęt) może okazać się dla wielu łatwiejsze, przyjemniejsze w odbiorze. Są też tacy, którzy tak się z angielskim żargonem oswoili, że im już z .pl nie po drodze. Rozumiem i sam się niejednokrotnie na tym łapie, że wolę. Dla tych jest w ustawieniach opcja (na dole) wyboru języka i można jednym kliknięciem zmienić sobie na „jak było”. Przyjemnie, że od teraz mamy wybór i brawa za to.

Od teraz spolszczony interfejs ROONa

Dobra, spolszczenie mamy odfajkowane, a to nie są jedyne, czy wręcz najważniejsze zmiany jakie przynosi najnowsza wersja 1.5. Oj nie! Skupili się tym razem na znaczącej przebudowie dwóch kluczowych rzeczy: identyfikacji i ustawiania urządzeń grających via ROON oraz wyboru wersji utworu / albumu w powiązaniu z całą naszą bazą i bazą tidalową (a to było cholernie trudne, bo Tidal z opóźnieniem i w niepełny sposób dostarcza im dane na temat udostępnianej przez siebie muzyki). Tak, to są zmiany bardzo poważne, dotyczą nie tylko UX (ergonomia UI), ale pozwalają na jeszcze lepszą, pełniejszą integrację bibliotek oraz sprzętu z front-endem. Mamy identyfikację certyfikowanego/przetestowanego sprzętu (lista wszystkich producentów i urządzeń dostępna w hiperlinku pod nazwą klamota), możemy samodzielnie coś wyszukać, czasami to rzecz istotna w związku z unikalnymi opcjami dla danego urządzenia, czasami bardziej kwestia natury estetycznej (ikonki, opisy te sprawy). Dalej idą w uproszczenie menu konfiguracji sprzętu, rozwijamy kolejne podmenu, a na dzień dobry dostajemy dostęp do najważniejszych użytkowo rzeczy. Nie tracimy przy tym możliwości bardzo zaawansowanego, szczegółowego ustawienia klamota, ale też nie gubimy się na wstępie w dziesiątkach suwaków. Cała baza jest spójna, ciągle podlega aktualizacji i rozszerzeniom (funkcje, nowe opcje, jakie przewidział sam producent urządzenia i leci… wow!). Oczywiście porządkują nam ten cały sprzętowy galimatias programy ROON Tested i ROON Ready (certyfikacja, pełna współpraca, identyfikacja danego klamota pod ROONem). Wszystko jest identyfikowane, ale to co przejdzie (co logiczne) dodatkowo te wewnętrzne procedury u developera, w locie, w automacie, bez naszej ingerencji, konfiguruje nam się automatycznie właśnie, najlepiej, najkorzystniej nam się autokonfiguruje (współpraca producent klamota – producent oprogramowania odtwarzającego… na taką skalę TYLKO ROON).

Jak widać, nie wszędzie jeszcze jest po polsku, mimo że po polsku ;-)

Identyfikacja urządzeń

Przemyśleli to w pełni, w kompleksowy sposób i chwała im za to. Moim zdaniem nikt tej trudnej lekcji „ogarniania” komputerowego odtwarzania muzyki w optymalny, najlepszy możliwy sposób do tej pory nie odrobił, poza ROONem. Nowa wersja software to taka „kropka nad i” (w sensie stworzenia rozwiązania łączącego w harmonijną całość front-end audio z efektorami, czytaj synergii software z hardware). Teraz będą to rozbudowywać, udoskonalać, ale to co już jest, to co mamy, to unikalna sprawa. Zapamiętajcie: TESTED i READY. Jak się takie coś w opisie produktu, na pudle pojawi, to już wiecie, że DZIEJE SIĘ, DZIEJE SIĘ DOBRZE. Jak tylko za bardzo namieszamy (my sami) w ustawieniach, bo eksperymenty lubimy, to dajemy „przywróć oryginalne” i mamy optymalnie ustawionego klamota. Proste? Proste. Optymalnie przez twórcę software oraz współpracującego z nim producenta naszego sprzętu.

Wersje

Dobra, kolejna wielka rzecz to „Inne wersje”, czy po prostu „Wersje”, czyli coś czego nam w ROONie brakowało. Niby po prawej mieliśmy wyszukane rekordy z tym samym albumem ale w innym formacie, wersji etc. ale dopiero teraz jest to w pełni zintegrowane i dopieszczone. Jak wspomnieli, w ich mniemaniu, słuchamy MUZYKI, a nie PLIKÓW i ja się w pełni podpisuję pod tym. Do tej pory wszelkie duplikacje automatycznie się grupowały, teraz moi drodzy mamy wspomnianą zakładkę. A tam za pomocą ikonografiki dostajemy (wcześniej nie było to takie przejrzyste, czytelne) wszystkie wersje danego utworu, albumu jakie są dostępne w bazie ROONa. Wszystko co jest w naszych zbiorach. Nie dość tego, mamy także ikonę Tidala, która mówi nam, że poza naszymi zbiorami, jest jeszcze w streamie wersja, której nie dołączyliśmy do naszej kolekcji.  W sumie możemy mieć do 4 różnych wykonań z naszych zbiorów, lub 4 tidalowych, lub mieszankę powyższego, dotyczące jednego kawałka, czy jednego albumu (pojedynczy cover na stronie artysty w ROONie), a w zakładce „wersje” zaś będziemy mieć wylistowane nawet milion ;-) odmiennych wariantów …o ile będziemy mieli na to ochotę. Innymi słowy wszystko porządkuje nam wykonawca, mamy różne wersje i jest przejrzyście: rozszerzone, limitowane, wznowienia, remastery i co tam jeszcze do ciężkiej cholery ktoś sobie wymyślił, żeby ponownie zarobić na tym samym materiale ;-)

Z tym co powyżej powiązane są dwie sprawy, dwie kolejne nowości w ROONie: wreszcie Tidal jest bardziej, niż mniej częścią ROONa. Stwierdzili, że jak im Tidal nie jest w stanie zapewnić stałego i pełnego dostępu do potrzebnych ROON labs danych to sami zrobią. I finalnie to #@$@%@ zrobil! Się zdenerwowali, mimo że to w sumie olewka ze strony partnera, zacisnęli zęby i zaczęli samodzielnie gromadzić dane, tworząc rozwiązanie bazodanowe, które teraz od 1.5 stało się częścią ROONa. Zrobili to. Co to daje? Ano wiele daje, bo nie ma bałaganu, bo teraz informacje tidalowego streamu zawierają to samo, co mogą zawierać dane naszej, dobrze przygotowanej, uporządkowanej biblioteki. Mamy więc dane na temat tego czy jest stratne, czy bezstratnie, czy MQA i jakie, wszelkie informacje o oryginalnych parametrach pliku strumieniowanego z Tidala powinny być od teraz wyświetlane (rzecz jasna trafimy na sytuacje, gdzie takiej informacji zwrotnej nie będzie, ale będą to rzeczy uzupełniane sukcesywnie). Od teraz mamy więc dostęp do tych danych we wszystkich opcjach korzystania z biblioteki (fokus!!! yes!!!). 

Kopia Matka! YESSS!

Druga rzecz to MQA. Cóż. Wiecie jaki mam stosunek do tego wynalazku. Chłodny mam. No ale nieważne jaki mam, trzeba odnotować że MQA jest od teraz w pełni wspierane w ROONie. Pełne origami. Pierwszy i drugi stopień, pełne rozpakowanie i – na kompatybilnym sprzęcie – słuchanie w „oryginale”. A właściwie w „kopii matce” (uhuhuhuhu… i dobrze, przynajmniej można się pośmiać, taśma matka sugerowałaby coś czego tam, w tej zakładce po ang. „masters” nie ma, zresztą to angielskie słowo też nic konkretnie nie mówi, albo co gorsza błędnie sugeruje właśnie), bo tak to nam spolszczyli. Dobra mamy MQA, dość późno to wprowadzili, mimo że MQA to luby, bo przecież inżynierowie, programiści po części z Meridiana są właśnie. Zresztą mówią (doceniam), że mocno się od 2016 roku zastanawiali czy w ogóle to pełne wsparcie dać i toczyły się w zespole dyskusje „czto diełat”. Chodziło m.in. o to, by negocjacje komercyjne (tak, tak MQA TO PRZEDE WSZYSTKIM BIZNES, ZAPAMIĘTAJCIE TO DOBRZE) oraz kwestie czysto techniczne (wsparcie producentów sprzętu) z sukcesem uzgodnić, dopiąć, zrobić tak, by summa summarum wszyscy byli zadowoleni. Od siebie dodam, że pewnie warunki ze strony ludzi stojących za MQA przesądziły o długim, ciężkim porodzie tej funkcjonalności, ale to moja prywatna opinia, nie bierzcie tego w żadnej mierze, jako coś, na co mam twarde dowody.

Nie, tak się nie bawimy ;-) Spolszczenie wymaga polerki

Dobra, mniejsza, co to dla nas oznacza? Ano oznacza, że po pierwsze, w powiązaniu z pełniejszą informacją na temat tego, co w Tidalu serwują (nowością, o której przed chwilą pisałem), mamy wyświetlane w przejrzysty, czytelny sposób wersje danego materiału: jest wersja 16/44, jest wersja MQA i możemy sobie wybrać. Zabawne, że pod ROONem mamy więcej, dużo więcej info/możliwości odnośnie tidalowego streamu niż w apkach dostępowych do serwisu. Przede wszystkim wiemy, czy dany materiał występuje w wariancie nie MQA-owym (taki często wybieram, choć bez dogmatu, sprawdzam, ale często brzmi mi lepiej od origami), jakie były jego oryginalne parametry (i jakie są pliku, który strumieniujemy właśnie). Także to duży plus i w sumie unikalna sprawa. No cóż, ja tam Tidala wolę słuchać via ROON, bo jak słucham w aplikacjach dostępowych to wiele tracę (ustawienia sprzętu, DSP to raz, a dwa sama nawigacja i możliwości dotarcia do interesujących mnie nagrań… Tidal ciągle coś kombinuje i mam wrażenie, że czasami kombinuje jak koń pod górę). BARDZO WAŻNE: jako jedyny ROON pozwala obecnie połączyć MQA z korekcją w ramach wbudowanego w software DSP. Oznacza to jedno – jedna z poważnych wad, poważnych ograniczeń, które kryją się za tymi trzema literkami, przestaje być aktualna. Od teraz da się. DSP może sobie działać i MQA może się odorigamiać. Można zatem korzystać dowoli z EQ, z korekcji pomieszczenia (ważne!) oraz zaawansowanych ustawień poziomu głośności bez utraty „magii” kontenera, bez upośledzania klamota ze wsparciem dla tego rozwiązania. Wiedziałem, że jak się za to Roon labs zabierze, to zrobi to przynajmniej dobrze i się nie pomyliłem. Także to cholernie ważna sprawa, bo DSP to ogólnie rzecz biorąc przyszłość całej branży i bez tego elementu (bez tego całego morza możliwości, bo zakres tego, co można z dzisiejszymi silnikami przetwarzającymi cyfrowo sygnał, wierzcie mi, jest NIEOGRANICZONY) MQA wg. mnie zdechłoby wcześniej czy później. A tak, kto wie?

Przy okazji wypłynęła jeszcze jedna, ciekawa dla mnie informacja: nie chodzi tutaj o jakieś specjalne tryby, poprawę SQ w ramach MQA, ale o generalnie pełne wsparcie kontenera w produktach teoretycznie go supportujących. Otóż, w notce dotyczącej najnowszej wersji ROONa zamieszczono informację, że od 1.5 software wspiera protokół USB/HID (dla MQA) zapewniający pozadrajwerową komunikację w ramach uniwersalnej magistrali komputerowej. Chodzi bardziej o zapewnienie bezproblemowej identyfikacji i właściwego, bezbłędnego procesu odpakowywania, a nie kwestie związane z jakością brzmienia. Dzięki temu, że identyfikacja jest pełna (ROON – komputer i jego możliwości weryfikacji tego, co podłączono via USB do niego) inżynierowie mówią o dużo dokładniejszym, pewniejszym sposobie dogadania się takiego DACa czy streamera z ROONem. Daje to pełną identyfikacje (w prezentowanej przez oprogramowanie scieżce sygnału) o statusie, bez jakiś znaków zapytania, bez problemów, przy czym – i to jest coś, na co warto zwrócić uwagę – NIEKTÓRE urządzenia kompatybilne z MQA nie potrafią właściwie współpracować, nie potrafią identyfikować i odpowiednio dopasowywać swojej pracy, gdy MQA sobie leci. Pokazuje to być może szerzy problem, bo wielu użytkowników najnowszych produktów (w przypadku MQA mówimy generalnie o najnowszych generacjach sprzętu) ma problem z właściwym działaniem swoich klamotów w zakresie grania origami. Okazuje się, że problem leży zarówno po stronie producentów, jak i samej organizacji, która stoi za tą technologią. Przyznają certyfikat, niby testują, a potem takie kwiatki. Pozostawię to bez komentarza…

Sonos! Będzie jeszcze w długi week(end) wpis o tym co potrafi w stereo para One (dotarł) i Play:1. Oppo niestety R.I.P

Na koniec coś, z czego ucieszą się właściciele strumieniowców LINNa. Macie to. Macie pełne wsparcie waszych DSów pod ROONem. Wreszcie. To popularne, bardzo dobre, tak w ogóle pierwsze takie na rynku, plikograje co to z Internetu grały/grają. No to teraz możecie sobie poużywać w pełni, a nie tylko przez szybkę ;-)

Ledwo widoczny, ale jest… Linn, Logitech też się łapie, mimo że ze Squeezeboksami nie ma obecnie za wiele wspólnego

GALERIA z całym spolszczeniem interfejsu będzie dzisiaj w nocy wisieć, już wisi. Nawet w święta nie dają człowiekowi odsapnąć! ;-)

O ROONie możecie przeczytać w naszych wcześniejszych wpisach: opis, poradniki nt. front-endu znajdziesz pod tym linkiempod tym oraz pod tym a także tutaj i tu. I jeszcze o tu. O ROCK (Roon Optimized Core Kit) tutaj, o iPENGu w ROONie (tutaj) i Audeze pod ROONem (tu). I jeszcze tutaj (aktualizacja grudniowa ’17).

PS. Bym zapomniał! Od teraz rozgłośnie sieciowe, radio internetowe przyjmuje stream FLAC/OGG!!! Mamy te wszystkie pyszne, nowe rozgłośnie z hi-resami, jakością płyty CD na kliknięcie (i wklejenie adresu). SUPER!

» Czytaj dalej

DSP w służbie audiofila? Cyfryzacja reprodukcji na nowym poziomie

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-04-14 o 16.01.18

Pamiętacie cykl moich artykułów na temat nowych wtyczek, programów z programowym DSP (no to jedziemy: słuchawkowe DSP#1 Audeze Reveal, słuchawkowe DSP#2 True-Fi, protools w służbie muzykofila Reference 4 + cały cykl o ROONie… na samym końcu linki do wszystkich publikacji o tym software, które ukazały się na HDO), pozwalających na wydobycie z naszego toru (i tego słuchawkowego i tego opartego na kolumnach) maksimum możliwości? Korekcja akustyczna niedoskonałości pomieszczenia dokonująca się wyłącznie w software? Optymalizacja pracy przetworników zaaplikowana przy współudziale producenta, inżyniera, który dany efektor zaprojektował (słuchawki, ale i… kolumny, o czym poniżej będzie)? Najnowsze produkty uwzględniające (opisane na naszym fanpage gamingowe słuchawki planarne Audeze Mobius vide link na dole) powyższe dokonania na polu zero-jedynkowym?

Sporo tego było, a będzie jeszcze więcej. Obecnie mamy do czynienia z ogromną liczbą tego typu rozwiązań, można wręcz powiedzieć, że obecnie jest to niejako temat przewodni każdej, dużej, imprezy branżowej. Zresztą… nie tylko słuchawki (nasze publikacje głównie o tym, ale nie tylko, bo o torze opartym na kolumnach też było), ale w ogóle system audio, jaki by nie był, został skutecznie zainfekowany usprawnieniami stworzonymi przez programistów. Reprodukcja staje się wypadkową linii kodu, możliwości silnika cyfrowej korekty sygnału, a najnowsze rozwiązania w tym względzie namieszały tak bardzo, że niektórzy – uwaga – poddali w wątpliwość dogmatyczną wiarę we wzorzec jakim jest czysty, niezmącony, niemodyfikowany sygnał analogowy.

Pewnie każdemu z Was mówi coś nazwisko człowieka, który przez wielu określany jest mianem „Pan Winyl”. Tak, chodzi tutaj oczywiście o Michała (Michaela) Fremera, osobę którą można określić swobodnie mianem cyfrosceptyka. Igła, krążek (tylko znajdźcie dzisiaj płytę naciętą z taśmy matki, a nie taką na bazie pliku przygotowaną), prosty mechanizm wzmacniający sygnał w przedwzmacniaczu, minimalizm, czysty analog, fizyczna „namacalna” mechanika odtwarzania, a nie jakiś tam kod, modyfikacje, komputery i bógwico. Fremer po raz pierwszy uznał (ten zatwardziały antyfan cyfry w audio), że maszynka Sweet Vinyl Sugar Cube SC-1 jest czymś, co wprowadza odtwarzanie muzyki z analogowego źródła, z gramofonu, na zupełnie inny, nowy, LEPSZY, poziom. Mówimy o komputerze sterującym korekcją sygnału z podpiętego adaptera, superzaawansowanej konstrukcji, która potrafi zoptymalizować pracę źródła, a dodatkowo wprowadzić coś, co niektórzy uznają za ingerencję w „charakter” igły… idealne, czarne, tło, bez trzasków, bez przeskakiwania bez …niedoskonałości, jaka towarzyszy odtwarzaniu płyty winylowej od jej pierwszego odtworzenia. Coś, co dla niektórych jest oczywistym składnikiem dania, co sami określają mianem – właśnie – niedoskonałości, jednocześnie jednak wzbraniając się przed wygumkowaniem wspomnianych wad.

To komputerowe pre pod igłę, chyba najbardziej bezkompromisowa konstrukcja tego typu, jaka pojawiła się na rynku. Dla audiofila (analogowca) to czysta herezja, z dogmatycznego punktu widzenia absolutny horror: konwersja bezstratna w układzie ADC (na cyfrę) sygnału z igły, następnie przekształcenie go w silniku DSP, odpowiednie dopasowanie parametrów (zegar / częstotliwość taktowania / długość słowa) reprodukcji w DACu, konwersja skutkująca wypuszczeniem po tym hokus-pokus innego, lepszego, doskonalszego sygnału analogowego dalej, do wzmacniacza i efektorów. I wiecie co? Ten facet, Fremer, stwierdził, że owszem, nadal uważa że transjenty, że tekstury bardziej mu odpowiadają w „bypassie” (sygnał nie jest w żaden sposób modyfikowany, przechodzi jak przez przeplotę w podpiętym SC-1), ale… to, co robi cyfra, silnik DSP bez dwóch zadań stanowi nową jakość i bezapelacyjnie, w ogólnym rozrachunku, wygrywa! To winyl pozbawiony wad winylowego grania, źródło (wiadomo, dla niego czarna płyta jest absolutnie najlepszym nośnikiem) doskonałe w sensie braku ograniczeń (tu bym mocno polemizował), na co pozwala rzeczony Sweet Vinyl Cube. Wygumkowanie szumu tła, trzasków, pyknięć etc. …innymi słowy gra jest warta świeczki, to co robi zasadniczą różnicę w ogólnym rozrachunku to konwersja dokonywana w domenie cyfrowej przez silnik DSP!

Dla radykała to, jak wspomniałem, rzecz nie do przeskoczenia na poziomie filozoficzno-teoretycznym. No ale, jak ktoś woli zamiast słuchania, dysputy teoretyczne i mu do ideolo nie pasuje… Dla mnie osobiście nie ma w audio żadnego, powtarzam żadnego, dogmatu. Nie ma żadnych ograniczeń (bo niby jakie miałyby być, w imię czego miałyby być?) w projektowaniu, w poprawianiu, modyfikowaniu sygnału – pod jednym warunkiem: nie może to zaprzeczać temu, co najistotniejsze… nie, nie chodzi tutaj o bezwzględną wierność (czyli?), chodzi tu o to, co muzyka z nami robi, czym w istocie jest, wywołując reakcje, których pożądamy, których szukamy, których pragniemy. Tylko to jest wg. mnie ograniczeniem. Tylko to. Btw. pamiętacie rozbudowany, dwuczęściowy test Korga DS-10R? Odtwarzaniem płyt zajmował się zaawansowany program do rejestracji AudioGate, a samo słuchanie nie było możliwe bez podpięcia kompa via USB (konwersja w locie do DSD). No właśnie, o tym mówimy, a efekt… efekt był wg. mnie, właśnie w opisanym przez Fermera zakresie, spektakularny (szczególnie, że mój płytograj to stara, ułomna z definicji, konstrukcja NADa, dziadek 5210, który uwypukla niedoskonałości nośnika i techniki jego odtwarzania).

Innymi słowy, Pan Winyl, uznał że obecne rozwiązania z zakresu cyfrowej modyfikacji sygnału są na takim poziomie zaawansowania, że dają nam więcej, niż nam zabierają. Są warte grzechu (kto by tam nie lubił grzeszyć, nie? ;-) ). Pamiętam z jakim sceptycyzmem spotkałem się, dyskutując o sekcji analogowej (w praktyce to tylko połączenie, bo ideowo to cyfra jest) w opisanych przez nas KEFach LS50 Wirelessach. Mówiłem, że to jest inaczej, że to słychać, bo tam pracuje układ ADC, bo tam silnik DSP angażuje się w cały proces „robienia” dźwięku. Mówiłem też, że trzeba to przyjąć z otwartą głową, nie dogmatycznie, a właśnie bez uprzedzeń, bo ważny jest efekt jaki można już, albo będzie można uzyskać (nie byłem jakoś szczególnie zachwycony wejściem analogowym w bezdrutowych LS-ach, co nie zmienia nic w kwestii mojego podejścia do tematu). Znakomity konwerter m2Techa EVO2 podpinany via USB i via RCA grał inaczej, i choć miałem jw. swoje preferencje, uznałem po pewnym czasie, że dygitalizacja sygnału analogowego i jego konwersja w takim efektorze (to też nie do końca adekwatna nazwa, bo przecież to kompletny system jest, jak wiemy) pozwala na dowolne kształtowanie, że to jak z publikacją w Internecie – można dowolnie modyfikować, cyzelować, że nie ma tu miejsca na „ostatecznie”, bo można kształtować to brzmienie do woli, aktualizować, dokonywać korekt w silniku i nie jest to poziom nawet bardzo rozbudowanego korektora parametrycznego, tylko coś o dużo, znacznie większych możliwościach wpływania na dźwięk, na końcowy efekt.

Powiem więcej, to o czym wspomniałem powyżej, pozwala zakładać (nawet nie przypuszczać), że takie cyfrowe do bólu rozwiązanie będzie ostatecznie LEPSZE, bo zanim sygnał ponownie analogowy trafi do zwrotnicy, do przetworników / głośników mamy wspomnianą korektę uwzględniającą pomieszczenie, precyzyjną (precyzyjniejszą) filtrację błędów, modyfikacje powstałe na bazie obliczeń dziesiątek czynników (często jednostkowych, jedynych w swoim rodzaju) tj. uwzględnienie podłoża, ustawienia względem siebie efektorów, względem słuchającego, charakterystyki wnętrza, itd, itp. Rzecz jasna nie obejdziemy się bez mikrofonu(ów), bez akcesoriów gwarantujących właściwy (precyzyjny) pomiar, bo „wsad” danych, z których pożytek zrobi komputer, które pozwolą na odpowiednie modyfikacje za pośrednictwem silnika DSP to sedno. Sedno? To idzie jeszcze dalej!

Jak stwierdzimy, że inżynierowie KEFa, Focala, Bowersa etc. za mało znają się na swoim produkcie ;-) , albo inaczej, że można z tych przetworników w środku „wycisnąć” więcej, to robimy tak: aplikujemy sobie procesor audio DEQX PreMate+ i mamy nie tylko korektę uwzględniającą pomiar pomieszczenia, kalibrację pod kątem akustyki pomieszczenia, ale ten klamot precyzyjnie(j) ustawi nam nasze pasywne przetworniki w kolumnach (pomiar timingu oraz charakterystyki częstotliwościowej). To już nie jest tylko kalibracja pod pomieszczenie, ale pod cały system (rola efektora jest – co chyba wszyscy przyznamy – pierwszoplanowa), uwzględniająca tuning pracy zespołu głośnikowego na poziomie modyfikacji jego fabrycznych możliwości, korekty… idźmy dalej… uwzględniającej konkretny egzemplarz, ten na którego się właśnie gapimy w domowym zaciszu. Czujecie to?

Wspominałem też na HDO o Dirac’u, który kompleksowo ustawia nam system, o ile mamy sprzęt z zaimplementowanym oprogramowaniem, potężnym DSP jaki tutaj zastosowano. W wersji najpełniejszej (Live) ten software pojawił się w najnowszych AVRach NADa, Arcama, a także w cyfrowych superintegrach Devialeta. Każdy oparty na procesorach, cyfrowy multiklamot potencjalnie może skorzystać z czegoś, co pozwoli na doskonałe (właśnie – nie dobre, tylko doskonałe) dopasowanie możliwości całego systemu do unikalnych warunków. Domowy odsłuch audio będzie zatem uwolniony od ograniczeń, jakie znamy i z jakimi próbowaliśmy sobie do tej pory radzić w bardziej klasyczny, tradycyjny sposób (od adaptacji pomieszczenia, poprzez wymianę sprzętu, czy jego mozolne dopasowywanie). Wydaje się, że jest to przyszłość, tym bardziej, że można jeszcze… dalej!

Najnowsze, aktywne Genelec 8341 dysponują czymś, co nazwano „room response compensation”. Kompensacja wpływu pomieszczenia dokonywania w trybie rzeczywistym (na rynku masowym podobne rzeczy, w dużo prostszym zakresie, wprowadzili producenci „smart” głośników tj. Sonos, czy ostatnio Apple) to coś, co będzie nam automatycznie dopasowywało brzmienie do zastanych warunków. Ba, pojawiają się nowe konstrukcje aktywne z wbudowanym DSP, które pozwalają na rzeczy, które …nie są możliwe w domenie analogowej! Co to oznacza w praktyce? Ano oznacza, że takie konstrukcje będą wprowadzały zupełnie nową jakość, a bardziej obrazowo: przyjdzie nam odkrywać, eksplorować nowe terytoria, niewykluczone że rewidować to, co uznaliśmy wcześniej za pewnik. Fascynujące, ale jednocześnie niepokojące (pisałem kiedyś o niedoskonałościach w muzyce, jak one są potrzebne, jak oczywiste w czymś, co stworzył ułomny człowiek!).

Patrząc na to przez pryzmat Fremera, jego bardzo kategoryczny osąd, że widzi nie tylko potrzebę, ale widzi już teraz miejsce dla DSP w konserwatywnym systemie analogowym, jednej z ostatnich (no powiedzmy, patrz dzisiejsze wydania płyt produkowane – tak wiem okropne słowo, ale to jest właśnie produkcja uwzględniająca koszta, łatwość, szybkość i bezproblemowość całego procesu- w oparciu o pliki) ostoi „dźwięk bez udziału komputera poproszę”, to jednak rewolucja jest. Znam jego opinie na temat komputerowego audio (bardzo, bardzo krytyczną), tego w jakim kierunku zmierza branża (też daleką od entuzjazmu). Tym bardziej kontrastuje to z powyższym i jest dla mnie potwierdzeniem moich spostrzeżeń, przemyśleń na temat grania z komputera, czy za pośrednictwem i przy wsparciu „komputera”. Bo bez względu na formę (tego komputera) ten staje się tak samo oczywistym i niezbędnym elementem co efektor, jakieś źródło i drut ze powerem ;-) I nie musi być, naprawdę w ogóle nie musi, komputerem w klasycznym rozumieniu tego słowa (laptop, desktop etc). Procesor jest w najnowszym wzmacniaczu, jest w kolumnie, jest w źródle, ba jest na wstępie, na początku, w usłudze, która nam tę muzykę z wielkich baz danych strumieniuje, względnie lokalnie w naszym serwerze, z naszego NASa serwuje.

To wszystko skłania do zadania paru ważnych pytań. Gdy domowe HiFi będzie w pełni zdigitalizowane i otarte na modyfikacje programowe, z opcją kształtowania brzmienia w dowolny, właściwie wolny od ograniczeń, sposób z wykorzystaniem INTELIGENTNYCH algorytmów (pełna automatyzacja procesu, z minimalnym udziałem użytkownika z założenia, oczywiście nie przekreśla to uwzględnienia możliwości ingerencji dla zaawansowanych), które mają wpływ na wszystkie składowe: materiał, sprzęt oraz pomieszczenie to jakie znaczenie i czy w ogóle jakieś znaczenie będzie miało tradycyjne podejście do tematu, uwzględniające stałe uwarunkowania: projekt oparty na pomiarach, konstrukcja o ściśle określonych parametrach pracy, całościowo niezmienna charakterystyka sprzętu (specyfikacja). To wszystko może okazać się mało istotne, pomijalne, w tym sensie, że ewolucja przeniesie „to co decyduje, to co kluczowe dla SQ” do zapisanych w pamięci półprzewodnikowej linijek kodu, a o tym co można będzie decydował procesor, oprogramowanie. Kod jako zwrotnik, warunkujący do czego dany tor jest zdolny, jakie są jego możliwości, do tego zmienne (uwzględniamy ciągły proces doskonalenia). Czy system audio będzie mógł być rzetelnie oceniany, po wyjęciu klamotów z pudełka? Czy to w ogóle będzie miało jeszcze jakikolwiek sens? Ciągłe modyfikacje, adaptacja w czasie rzeczywistym, uwzględnienie czynników środowiskowych (unikalnych, de facto bez możliwości odtworzenia nigdzie indziej). Dzisiaj oczywiście też stawiamy skrzynki w jakże różnych akustycznie lokalizacjach, wiele czynników jest unikalnych, tyle że teraz będzie można kompleksowo zaradzić wielu problemom, bo system nam się dopasuje. Przewartościuje to wiele rzeczy. Bardzo. Pisałem o tym rok temu, dwa lata temu i podtrzymuję to wszystko w pełni, co napisałem wcześniej. Nadeszła era software w torze audio.

Krytycznie o MQA tu i tam

W tym kontekście można śmiało poddawać w wątpliwość działania ludzi stojących za MQA (pomijając wady związane z DRM przepychanego tylnymi drzwiami, stratną naturę i faktyczną zbędność, nieprzydatność kolejnego, nowego formatu zapisu/dystrybucji muzyki)… jakie benefity ma przynieść nam rzekoma jakość studio mastera (już zdefiniowanie tego, czym jest ów master, może być problematyczne i może się okazać, że zniweluje nam się obiecywany zysk wynikający z obcowania z materiałem „jak chciał widzieć, pod jakim się podpisał artysta-twórca”)? DSP oznacza daleko idącą ingerencję w sygnał, właściwie stawia pod znakiem zapytania całą „wierność”, „koszerność” materiału, jakby on (przewspaniale) nie był nam zaserwowany (a nie jest, patrz linki). Tu analogia (ha!) do analogu (ha!), czytali wspomniany Fremer z komputerem podpiętym do gramofonu same się narzucają i wiele mówią o tym, jak bardzo nam się to audio dzisiaj zmienia.

Powiedzmy sobie szczerze, sytuacja w której dzięki algorytmom nasz, zawsze odmienny, zawsze unikalny system (plus równie unikalna lokalizacja) zabrzmi w najlepszy możliwy sposób, względnie pozwoli nam na kształtowanie brzmienia na poziomie wcześniej nieosiągalnym w domowym audio …to wszystko, to jest coś, co powinno wywołać u nas najmarniej palpitację serca ;-) , to coś, co faktycznie zmienia reguły gry. Całkowicie i chyba (jednak) w ostatecznej postaci (a nie wątpię że w takim kierunku, takim jak opisany powyżej to zmierza) pozwoli nam na faktyczne zniesienie ograniczeń jakie do tej pory towarzyszyły nam podczas reprodukowania muzyki w domu.

W nawiązaniu do poruszanej we wpisie tematyki, czekam na potwierdzenie możliwości przetestowania NADa T758 v.3 (Dirac, BluOS / ROON Ready), przeczytacie też coś o high-endowym klamocie all-in-one TDAI-3400 Lyngdorfa*, który zostanie za parę tygodni zaprezentowany w Monachium (High-end się zbliża), wrócimy do auralikowego Ariesa Mini, bo choć nadal w wersji beta (to już chyba z pół roku z okładem ten soft jest w wersji niedorobionej dostępny, czytaj w beta wersji) to jednak Mini wydaje się obecnie najlepszą alternatywą dla Squeezeboksa, biorąc pod uwagę możliwości (org. system auralika, ROON Ready w betach właśnie, integracja z torem via DAC plus opcja muzycznego serwera). Poza tym jeszcze w ten weekend publikacja nt. DACa …2018 roku czytaj art o Matrix Mini-i Pro 2S (wg. mnie to ideał do 3k, wzorzec z Sevres nowoczesnego, na czasie, przetwornika) a potem kolejny tłumacz i interpretator zer, jedynek na sygnał analogowy, czytaj: opisany wstępnie Mytek Liberty (zapowiedź) …bardzo gruntownie przetestowany przez nas, bardzo. O tym klamocie też niebawem recenzja będzie. Czekamy na dostarczenie podobno rewelacyjnego Bursona Conductora v.2+, na razie nie przyleciały zapowiadane rewelacje IEMowe z Chin, jest szansa na najnowszą multiskrzynkę Dune HD (jedyna taka, co daje obecnie pełną obsługę Netfliksa w 4K).

* vide Auralic Polaris, tyle że bardziej, a to bardziej to własny, autorski DSP z korekcją pomieszczenia w tym multiklamocie. Do tego integracja kina domowego (HDMI 4K), czytaj jest szansa na znakomity dźwięk na frontach bez rezygnacji z opcji multichannel (obiektowy i kwadrofonia, względnie 5.1 z DSD/SACD) zaraz po podpięciu odpowiedniego AVR/procesora/wielokanałowej końcówki, bo dali zwrotny kanał mch (HDMI) z opcją przepuszczenia sygnału dalej… no komplet.

PS. Będzie także nostalgiczny powrót do PC Audio w formie komputerowej, czytaj zestawów głośnikowych, które miały grać z komputera i robiły to z powodzeniem, a odkurzone (od lat nieużywane T20ki, niekompletny wcześniej zestaw mch) pokazały, że to co było kiedyś wcale się nie zestarzało i cholera, potrafi zaskoczyć (in plus). Wykorzystywany ostatnio podczas testów, a teraz uzupełniony (z lepszymi efektami z tyłu) DDT2200 (sub, zasilacz, sterowanie) oraz biurkowe T20, a wszystko to rzecz jasna od Creative – powspominamy sobie. T20 podpiąłem do stacjonarnej makówy, natomiast DDT2200 do ekstraktora z PS3 w roli wielokanałowego źródła w salonie i kurczę (za centrala robi Zeppelin Air, fronty to podłogowe Sapphire23) i to stare jare PC Audio daje czadu!

PPS. Będzie też na łamach o durnocie pt. audiofilskie routery ethernetowe audio (plus audiofilskie kable LAN na dokładkę… pure audiovoodoo, audiovoodoo warning!)

Nowa era w audio, czyli coś co wszystko zmienia: all-in-one Auralic Polaris

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170709_130211653_iOS

Na wyrost? Nie, nie na wyrost. Tak jak KEF-y LS50 Wireless są, w co nie wątpię, zwiastunem końca tradycyjnego toru audio i w perspektywie nastu lat będziemy mieli coś co gra (głośnik), dopasowując się jednocześnie do pomieszczenia, niknąc w nim, wtapiając się, znikając, tak Polaris jest alternatywnym uwieńczeniem rewolucji jaka dokonuje się w audio na przestrzeni ostatnich paru lat w zakresie elektroniki. Innymi słowy, albo będzie nam samo pomieszczenie grało, albo będziemy mieli zintegrowane, niewielkie, małe coś, co zajmie minimum przestrzeni, nie będzie wymagało specjalnego, wydzielonego miejsca, de facto audio „zniknie”, czyli tak jak to u designerów wnętrz od zawsze było: wygumkowane, audio nie ma… tyle, że teraz będzie grało. Zamknięcie wszystkiego w formie niewielkiego urządzenia bez ograniczeń funkcjonalnych, takiego, które gotowe jest na wyzwania przyszłości – tytułowy klamot jest właśnie czymś takim. To faktycznie „koniec drogi”, to finał, połączenie świata IT z światem audio w dojrzałej, kompletnej formie. Jest tak, nie tylko z powodu doskonałości dzisiejszych procesorów, miniaturyzacji układów, szybkich łącz sieciowych, stałego dostępu do sieci i jeszcze długo by wymieniać… powodem, dla którego według mnie możemy mówić o ostatecznej transformacji domowego systemu audio w nowe, jest OPROGRAMOWANIE. Kod jest dzisiaj wszystkim. Bez niego komputer jest bezużytecznym złomem, bez niego to nowe audio nie ma racji bytu. Już tłumaczę o co chodzi. Taki zintegrowany system tylko wtedy ma sens, gdy zarówno dostęp do treści jak i sposób jej odtwarzania oraz sama obsługa całości to algorytmy, linijki kodu, tysiące linijek kodu. Nie ma w tym nic romantycznego, prawda, ale tak to wygląda „od spodu”. Sposób w jaki trafia do klamota sygnał, transformacja, przetwarzanie tego sygnału, jego dopasowanie (korekcja pomieszczenia, zaawansowane DSP), sposób jego wzmocnienia i finalnego odtworzenia to kod, podobnie jak „warstwa użytkownika”, UI/interfejs… no, wszystko. Polaris jest kwintesencją, a jest nią, bo choć na rynku pojawiło się sporo urządzeń z własnymi rozwiązaniami, cyfrowych omnibusów, to nigdy wcześniej nie mieliśmy SYSTEMU OPERACYJNEGO AUDIO. Jak wiecie, taki system powstał, jest dostępny i tworzy niezbędną warstwę dla tego, co powyżej: transformacji domowego toru audio w coś, co nierozerwalnie łączy odtwarzanie dźwięku z IT. Patrząc zaś szerzej, na dystrybucję, na dostęp do muzyki dzisiaj (wielkie bazy danych, przetwarzanie w centrach), widzimy że to nieuchronne i zwyczajnie nie ma odwrotu od powyższego. Wielkie sieci sklepowe wycofują się ze sprzedaży kompaktów, download powoli, ale wyraźnie staje się już tylko uzupełnieniem dla streamu.

Polaris nie przypomina tradycyjnego urządzenia, więcej –  jest w opozycji do klasyki, bo mamy tutaj wszystko to, co w przypadku klasycznych systemów stanowi co najwyżej dodatek. Dodatkowo stanowi haj-endową wersję all-in-one, przy czym w odróżnieniu od budżetowych rozwiązań, które pojawiły się (oferujących coraz większą funkcjonalność, multifunkcjonalność), tutaj trzeba było uwzględnić wyższe wymagania odnośnie jakości, bo przecież to ma być wysoka półka, ma być alternatywa dla systemów za kilkadziesiąt tysięcy, ma być (i według mnie jest) zmiana filozofii budowy całego toru audio, co implikować będzie bardzo poważne przetasowania w całej branży audio. I – biorąc pod uwagę ROONa – jest takim punktem zwrotnym. To kompletne rozwiązanie, to synteza (teoretyzując: nigdy nie osiągniemy podobnego rezultatu łącząc poszczególne komponenty) całości, to coś co wg. mnie po prostu zamyka temat. Jest system operacyjny Roon labs (z firmową alternatywą w postaci Lightning OS), jest integracja wszystkich elementów na poziomie wykraczającym poza budżet, to znakomicie grające urządzenie, a do tego takie, które może i będzie grało zawsze najlepiej, bez względu na to gdzie zostanie umiejscowione. Tak, nie ma tu pomyłki, bo to co dzisiaj oferują takie programowe rozwiązania (kod!) jak Dirac Live (szczególnie w wersji pełnej) pozwala na osiągnięcie rezultatu NIEOSIĄGALNEGO w przypadku tradycyjnego audio. Wróć. Ok, można osiągnąć podobne rezultaty na drodze niezwykle kosztownego, długotrwałego procesu dopieszczania systemu, akustycznego dopasowywania pomieszczenia, uwzględnienia pierdyliarda czynników. Teraz, moi drodzy, stoimy u progu nowego – wystarczy maznąć na dotykowym ekranie i się zadzieje. Wiem, brzmi to dla tradycjonalistów koszmarnie, ale cholera… to, co działo się w studio nagraniowym, to czym dysponował inżynier dźwięku, to co robiono podczas pracy nad materiałem, to jak (w idealnych warunkach studyjnych) udawało się przygotować materiał teraz jest nie tylko na wyciągnięcie ręki (dostęp), ale jest do wyczarowania w domowych warunkach, bo  NOWY system audio może nam się dostosować do danych warunków i stworzyć nie tylko optymalne, ale finalnie DOSKONAŁE warunki odsłuchowe. Widzę to wyraźnie, opisuję na łamach (True-Fi, Reference, Dirac i inne tego typu rozwiązania…), a wspomniany audio OS pozwala na dowolne kształtowanie, integrację, dopieszczanie na drodze programowej całego toru złożonego z jednej skrzynki i efektorów.

POLARIS potrafi, bo umie, bo jest wyposażony w układy komputerowe zapewniające kompatybilność z tym, co dzisiaj kluczowe… z kodem. ROON Ready to furtka do nowego świata, bo daje nam sposobność rozszerzenia możliwości takiego klamota właściwie bez ograniczeń. Nie ma rzeczy niemożliwych. To kompletna zmiana filozofii, tego co gra w domu. Możemy wymazać cały proces poszukiwania i błądzenia, bo świetnie brzmiące urządzenie może ewoluować i będzie ewoluować wraz z rozwojem systemu operacyjnego audio, już teraz wraz z rozwojem kodu oferuje funkcjonalności, nowe możliwości, które wcześniej WYMAGAŁY ZMIANY CAŁEGO SYSTEMU. Teraz wystarczy aktualizacja. Wraz z ucyfrowieniem całego toru (aż do gniazd głośnikowych) ludzie odpowiedzialni za rozwój kodu mogą w praktyce wszystko. My, użytkownicy, możemy wszystko. Rodzi to oczywiste konsekwencje… niektórzy mówią: to zbyt skomplikowane, to nas przerasta, to wymaga (…), moim zdaniem to błędne rozumowanie. Dobre UI, dobry kod, to najprostsze, najprzystępniejsze, najłatwiejsze w obsłudze, to brak konieczności przeczytania manuala, to brak konieczności „znania się”. Z jednej strony automatyka, z drugiej przyjemne, łatwe, atrakcyjne w odbiorze interfejsy, z takim pomysłem na obsługę, by każdy mógł opanować to z marszu. Da się. To się właśnie dzieje. Doszliśmy do tego po wielu latach rozwoju systemów komputerowych, rozwoju elektroniki osobistej, sposobów interakcji z światem zero jedynkowym. AUDIO KORZYSTA Z TYCH POSTĘPÓW. Polaris, ROON, to o czym przeczytacie poniżej, soczewkują nam idealnie to branie pełnymi garściami z osiągnięć współczesnego IT. Złożoność zastępuje prostota, każdy może, za moment proces inicjowania, instalacji, ustawień będzie na tyle zautomatyzowany, że faktycznie wystarczy usiąść i nacisnąć play. I bardzo dobrze. A dla każdego „geeka”, swojsko „dłubacza” (niżej podpisany ;-) ) to nieograniczone możliwości ewolucji tego, co nam gra dokonywane nie tylko za pomocą portfela, bo coraz częściej bez udziału $ (bardzo to zmieni całą branżę, zobaczycie, BARDZO), ale wiedzy, umiejętności oraz otwartego podejścia do spraw, które do tej pory nie były dobrze rozumiane, rozpoznane. To wraz ze streamem zmienia wszystko. Nieodwracalnie.

Muzyka to miłość. Brak ograniczeń w odkrywaniu tego, co kochamy, to wystarczająco fascynująca perspektywa… nieprawdaż?

» Czytaj dalej

Spotify wycofuje wsparcie dla Connect: Yamaha, B&O, Denon, Onkyo…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-02-07 o 09.01.20

Zastanawiam się czym spowodowany jest taki, antykonsumencki, ruch ze strony Spotify’a? Ostatnio ktoś rzucił (analityk wróżący z fusów), że w wakacje Spotify straci pozycję lidera na rzecz Apple w Stanach. Jabłkowa firma wprowadziła właśnie, po dwóch miesiącach od pierwotnie planowanej daty premiery, swój „inteligentny” głośnik. Piszę „inteligentny”, bo w obecnej postaci jest to wczesna beta, tak jak w wiecznej becie jest Siri (daleko Apple do Google i Amazona, daleko), dodatkowo mimo opóźnienia nie ma AirPlay2, a to oznacza, że możecie zapomnieć o multiroomie (tak, tak właśnie), możecie zapomnieć o łączeniu w pary dwóch głośników (stereo) i obecnie możecie korzystać z przedpotopowego AirPlay pierwszej generacji (tylko point to point, bufor 2 sekundowy …sic! Do tego opóźnienie de facto uniemożliwiające synchronizację, gdy chcemy pożenić to z obrazem). Sumując, leniwce z Apple wprowadziły na rynek produkt pozbawiony (co najmniej do chwili dużej aktualizacji oprogramowania). Spotify nie robi sprzętu, natomiast Spotify oferuje streaming praktycznie w każdym streamerze, kinie, inteligentnym głośniku, czy generalizując w każdym sprzęcie audio podpiętym do sieci. No prawie, ale zasięg ma naprawdę zacny i nie ma drugiego serwisu, który byłby tak zintegrowany z obecną na rynku elektroniką.

Do wczoraj. Nie widzieć czemu, odpowiedzią na spóźniony ruch Apple, na wypuszczenie produktu „tylko dla jabłkolubów”, zamkniętego w jabcowym ekosystemie na cztery spusty, jest decyzja o wycofaniu wsparcia dla własnego protokołu (mówimy zatem o pełnej integracji właśnie, bo Spotify Connect to protokół, własny, pozwalający na stream w nowoczesnej formie, bez opóźnień, bezpośrednio na urządzenie, bez pośrednictwa handhelda – tylko sterownika / pilota) w wielu klamotach, wielu czołowych producentów audio. Na liście figurują firmy: Onkyo, Denon, Marantz, Bang & Olufsen, Pioneer oraz Yamaha. Kina domowe, osieciowane wzmacniacze, głośniki bezprzewodowe itd itp. …wszystko to zaraz starci dostęp do Spotify Connect, albo (w najlepszym wariancie) będzie wymagało pilnej aktualizacji. Jak wspomniałem, mówimy o integracji strumieni Spotify’a w klamocie, bez konieczności wykorzystania smartfona, tabletu do strumieniowania (tylko sterowanie).

Oficjalnie powodem opisanej powyżej sytuacji jest „aktualizacja własnej platformy, back-endu” przez Spotify’a. Nowa wersja nie jest kompatybilna wstecz i wymaga pilnej jw. aktualizacji, przy czym wiele urządzeń (coś tam rzecznik mówił o „starych” klamotach audio oraz telewizorach, ale de facto chodzi o lwią część sprzętu ze wsparciem dla Spotify Connect jaki trafił do klientów przez ostatnie dwa lata) straci dostęp, przestanie obsługiwać protokół. Tylko w niektórych przypadkach możliwe będzie dokonanie upgrade w klamocie, przy czym muszą zainstnieć dwie okoliczności: po pierwsze musi być to urządzenie zdolne do przeprowadzenia takiej operacji, po drugie producent musi być zainteresowany wprowadzeniem nowości w swojej linii produktowej. Czy będzie? Śmiem wątpić, szczególnie że leniwce z Apple będą teraz mocno się spieszyć, by wprowadzić AirPlay2 na rynek. Jak najszybciej. Integracja pomysłu Apple na stream w klamotach audio i audio/wideo (funkcjonalnie będzie odpowiednikiem Spotify Connect z plusem w postaci bezstratnej transmisji) może być mocno ułatwiona, bo to tylko oprogramowanie, nowy kod, a nie – jak to miało miejsce w AirPlay 1 gen – kwestie sprzętowo-licencyjne. To znaczy jakaś licencja, czy certyfikacja też jak najbardziej będzie, ale ma być szybciej, łatwiej, prościej. Apple robi to późno, do tego wchodzi z produktem, który może być konkurencją dla wielu alternatyw na rynku, ale… to Apple, oni tak działają, a Spotify właśnie ułatwia im zadanie.

Jak widzicie teraz i w przyszłości może się okazać, że to co w instrukcji, na pudle i reklamie ma się nijak do rzeczywistości. Ktoś może usunąć daną funkcjonalność i jako konsument nie będziecie mogli nic na to poradzić. Ktoś powie… o co tyle krzyku, wystarczy kupić dongla (Chromecast Audio). Tani jest i już. Problem w tym, że nie każdy ma ochotę na takie rozwiązanie, poza tym jak coś jest zintegrowane to jest i działa, a jak nie jest… Chromecast wymaga zasilania. To nie jest opcja dla każdego, trudno tu mówić o elegancji, kiedy coś tam musi sobie wisieć na kabelku (kabelkach). Słabe to. Bardzo. Niektórzy producenci już zapowiedzieli wycofanie integracji strumienia Spotify w swoich produktach. Będzie bałagan? Będzie. Konsumenci się wkurzą? Wkurzą.

PS. Dostałem potwierdzenie, że Yamaha oraz Denon wprowadzą aktualizacje w większości (?) swoich produktów, które na starcie obsługiwały Spotify Connect.

PPS. Sonos będzie aktualizował swoje głośniki, nie stracą wsparcia dla protokołu.

W 2018 ostatnim rokiem downloadu muzyki? Od zaraz tylko stream? Prognozy

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
BzA4UBSjMy4ecAwotWjncT-970-80

Wskazują na to ostatnie doniesienia na temat kondycji kramików. Wygląda na to, że prowadzenie takiego biznesu jak sprzedaż albumów, pojedynczych utworów po prostu przestaje mieć jakiekolwiek uzasadnienie ekonomiczne, jakikolwiek sens. Patrząc racjonalnie, faktycznie od paru lat można w ramach niewielkiego abonamentu mieć „wszystko” i choć po zgłębieniu tematu (mam dostęp do wszystkich strumieni, bo to w sumie koszt maksymalnie dwóch płyt CDA miesięcznie… tyle zazwyczaj muzyki i tak się kiedyś kupowało fizycznie) wcale nie jest tak różowo (ale, bez przesadnego marudzenia, jest niesamowicie bogato w porównaniu z tym co dawniej) i zakup pliku AAC/mp3 to mówiąc wprost wyrzucanie kasy. Stratny plik to stream. Amen. Trochę inaczej jest z bezstratną jakością, ale to też już się właściwie zmieniło i obecnie, także w Polsce, można wybrać przynajmniej dwa streamy z jakością CDA oraz (jeden) hi-res, a niebawem (jeszcze w 2018) będzie tego więcej. Także zakup pliku, takiego samego, dodajmy (bo przygotowanego na potrzeby np. HD-Tracks) mija się z celem. Bezstratny plik to coraz częściej stream i za moment nikt takiego pliku w sieci nie kupi. Pomijając kontrowersje wokół MQA (patrz nasz tekst x2), już teraz nawet wyczynowa jakość dostępna jest na wynos w ramach abonamentu (Qobuz) i zapewne znajdą się chętni na zarobienie paru dodatkowych dolarów i będą takie coś oferować. Nawet takie egzotyczne rzeczy jak wielokanałowe ścieżki audio, czy stream DSD. To już jest, albo będzie za chwilę i oczywiście będzie niszowe, tak samo jak niszowe są sklepy z hi-resami, tam po prostu już mało kto, albo nikt nie zajrzy. Taki iTunes jeszcze jakoś przędzie, bo wielki, bo dziesiątki milionów klientów (ale topnieje, oj topnieje), ale też do czasu. Niszowe sklepy z muzyką w bezkompromisowej jakości odejdą niebawem w niebyt.

Dawno, dawno temu…

To wszystko stanie się, moi drodzy, jeszcze w tym roku. Liczby nie kłamią. Wzrost streamu o 62% (2016 vs 2017) dowodzi, że klient już wybrał. W zakresie pobierania mamy odpowiednio spadek o ponad 18% (albumy) i aż o 24% pojedyncze utwory*, czy różne utwory (nie tworzące albumu). To łabędzi śpiew downloadu, spadek jest gigantyczny i coś, co było najpopularniejsze (pojedyncze utwory, tworzenie swoich składanek) odchodzi w niebyt. Trudno się dziwić. Nawet redukcja ceny w niczym nie pomoże (widać, że w kramikach od paru miesięcy jest stała promocja). Ciekawie ma się sprawa ze wspomnianymi hi-resami. Branża w większości (tak większości) nie tyle jest niechętna, co po prostu nie widzi obecnie sensu we wprowadzaniu bezstratnej jakości. To niepraktyczne – słyszy się na każdym kroku, nawet wśród tych, którzy zapłacili za znaczek hi-res audio (na pudle oferowanego przez siebie produktu) ;-) . Niepraktyczne, bo bateria, bo Bluetooth jako medium, niepraktyczne bo „prawie nikt nie słyszy różnicy”. Trudno się dziwić, w końcu w ślepym teście większość z nas polegnie, porównując materiał skompresowany stratnie (z odpowiednią dbałością) z muzyką lossless (także hi-res, bo często mówimy o subtelnych różnicach, nie zasadniczych). Czytając niedawno opublikowany raport w niespecjalistycznym (audio) portalu techradar, nasunęła mi się taka myśl: za dużo raf, za dużo problemów generuje masowe przejście na to subtelnie, trochę lepiej, zatem, czy tego w ogóle doczekamy? Wspominają tam o naturalnym (bo pozwalającym, tak, tak, zarobić ponownie sporo $) dążeniu do zaoferowania czegoś nowego, a hi-res w przeniesionej już definitywnie do Internetu dystrybucji, wróć, już nie dystrybucji, a udostępnianiu muzyki to dodatkowa zachęta, dodatkowy lep. Lepsze łącza, szybsze, postęp technologiczny… to wszystko prawda, ale tylko cześciowo. Niestety ani sprzęt masowy, ani wspomniany hamulcowy w postaci akumulatora (stream hi-res audio to nie krótki kilkunasto minutowy klip w jakości HD oglądany na smartfonie, to dużo większe czasowe obciążenie dla baterii, dodajmy do tego komunikację ze zdalnym serwerem, ze słuchawkami coraz częściej bezdrutowymi… tylko co nam po hi-resach wtedy… i wyraźnie widzimy, że nie po drodze), ani wsparcie ze strony oprogramowania (kodeki, formaty, jakaś standaryzacja… miało być MQA takim all-in-one btw) nie dają podstaw do optymizmu. Tu się po prostu to nie spina w żadną sensowną całość.

Kolejny problem, poważny problem, to duża niechęć artystów do obecnego streamu. Dla konsumenta to świetna rzecz, dla twórcy tragedia. Tak mówią prawie wszyscy, których utwory, albumy strumieniujemy co dziennie w domu i na wynos. Tak, coś z tym trzeba zrobić, bo fizyczna dystrybucja, wspomniane umieranie downloadu powodują radykalną zmianę w sposobie zarabiania przez artystów, definiują te sprawy całkowicie na nowo. Mówi się coraz częściej o powiązaniu streamu z …wydobywaniem kryptowalut. Kontrowersje z kryptowalutami są znane, nie będę ich tutaj przytaczał, wdawał się w czcze dyskusje czy to czysta spekulacja, czy może przyszłość świata bez (fizycznego) pieniądza. Nie czas, nie miejsce. Interesuje nas określony kontekst, artyści i połączenie tego nowego sposobu gromadzenia kapitału z zarabianiem na odtwarzaniu twórczości na sprzęcie konsumentów. Pierwszą platformą łączącą kryptowaluty z muzycznym streamem ma być Choon. Oparta na Etherum platforma ma dać artyście realną, szybką korzyść przy odpowiednio dużej liczbie odtworzeń. Może to jest pomysł, oczywiście o ile kryptowaluty nie staną się kolejną bańką spekulacyjną… O tym projekcie jeszcze napiszę, bo to ciekawa sprawa i kto wie czy nie kluczowa w kontekście rozwoju całej muzycznej (dystrybucja) branży.

Przeszłość

Patrząc realnie, czy Apple jeszcze w tym roku zrezygnuje ze sklepu iTunes z muzyką? Niewykluczone, że będzie musiało podjąć radykalne kroki, bo choć ma unikatową sytuację, gdzie poza drugim co do popularności streamem (Apple Music), oferuje także muzykę poza serwisem (pliki, które odtwarzamy na dowolnym oprogramowaniu oraz sprzęcie), za którą co prawda trzeba płacić (jak nie zmienią AAC na ALAC czy FLAC to nie będzie wyjścia… zamkną to jak nic, wcześniej, czy później btw), ale można mieć ją, przynajmniej teoretycznie, na własność. Teoretycznie, bo choć możemy z niej korzystać do woli poza serwisem (określonym oprogramowaniem) to jednak nie jest to tak do końca pełna swoboda (przypisanie do naszego konta, utrudnienia we współdzieleniu, udostępnianiu… choć tutaj też się zmieniło podejście, DRM jest w odwrocie, no chyba że wspomnimy ponownie o MQA ;-) ). Tak, ale też bym tego nie przeceniał, bo dzisiaj te serwisy integruje się na platformach (TV, smartgłośniki, elektronika użytkowa w ogóle), w innych programach odtwarzających muzykę (pierwsze z brzegu ROON czy USB Audio Pro z Tidalem) i w sumie… jaka to różnica, jaka wartość dodana? Apple będzie MUSIAŁO coś zrobić, bo zwyczajnie artystom przestanie się opłacać, koszt utrzymania kramiku będzie obciążeniem dla firmy. Jedna rzecz może pozwolić na egzystencję takiego (takich) kramików… to zapotrzebowanie na zapisaną offline muzykę na urządzeniu w przypadku podróżujących. Ale to też do czasu, bo po pierwsze Internet na pokładach coraz częściej, po drugie offline może być też w serwisie streamingowym uskutecznione, wreszcie po trzecie… najpopularniejszym odtwarzaczem muzyki nie jest żaden Music, Tidal, Spotify czy co tam jeszcze, tylko YouTube. A ten używany jest intensywnie właśnie w drodze. Znowu strumień i (co gorsza ;-) , często darmowy strumień.

Teraźniejszość i przyszłość

Sumując, już za moment pozostanie serwis z muzyką, nie będzie czegoś takiego jak sklep z muzyką, to przejdzie do historii. Nawet jeżeli otrzymamy możliwość (w ramach serwisu vide Qobuz) na zakup hi-resów to będzie to tylko dodatek, tylko opcja, coś co na pewno nie wyjdzie z niszy… ot skorzysta z tego promil konsumentów, którzy będą mieli taką potrzebę. Oprogramowanie służące do odtwarzania muzyki już przechodzi transformację, już grupuje nam „pod jednym dachem” strumienie i jak wspominałem wcześniej za moment będzie pięknie nam to scalało, będziemy mieli agregację muzycznych strumieni, co będzie dla nas – użytkowników – o tyle istotne, że wreszcie (faktycznie) cała muzyka będzie dostępna za jednym tapnięciem w ekran. To już się dzieje, widzę to u Sonosa, widzę to w kierunku obranym przez twórców Roon-a, świetnym przykładem jest także Vox Player. Oczywiście są tacy, którzy zazdrośnie będą strzegli swojego królestwa (Apple), ale poza tą aberracją (na dłuższą metę taki model biznesowy jest nie do utrzymania), wszyscy będą dążyli do integracji i do ułatwienia korzystania z muzyki na dowolnym sprzęcie, platformie, wszędzie gdzie tylko przyjdzie nam na to ochota. Rewolucja 5G (już za moment) w infrastrukturze łącz mobilnych, nowe BT 5.0, wprowadzenie bezpiecznych, możliwych do użytkowania technologii łączności na pokładach środków masowego transportu (nie tylko lotnictwo, ale niebawem także kosmos oraz nowe rozwiązania tj. Hyperloop) spowodują, że zakup pliku audio będzie czymś anachronicznym. Kto wie, może już w 2018 największe wirtualne sklepy z muzyką odejdą do historii… kto wie?

* Nielsen

AirPlay 2 to soft, nie hard…ware! Sonos wprowadzi to, to na początku 2018 roku

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
RXV02023-1024x682

Wspominaliśmy już parokrotnie o nowym protokole Apple, przy czym gównie w aspekcie nowości funkcjonalnych jakie AirPlay 2 wprowadza. Wraz z informacją o wprowadzeniu obsługi w głośnikach Sonosa pojawiła się bardzo istotna informacja o podstawowej różnicy między pierwszą a drugą generacją protokołu. Jak wielokrotnie pisałem na łamach, jabłczana firma, chciała konkretnie zarobić na swoim standardzie bezdrutowej transmisji obrazu i dźwięku, stąd AirPlay pierwszej gen. był rozwiązaniem nie tylko softwareowym, ale przede wszystkim hardwareowym. Kompatybilność z AP wymagała odpowiedniego wyposażenia danego urządzenia, które musiało dysponować odpowiednim układem. Do tego wszystkiego zgodność wymagała wykupu licencji. Pamiętam, że pierwsze urządzenia na rynku, zgodne ze standardem, wymagały uiszczenia 50$ opłaty, co producenci przerzucili na konsumentów – stąd początkowo bardzo drogi sprzęt z AP, jedynie rozwiązania jabłkowe miały przystępne ceny, choć i tak do tanich nie należały (Apple TV / AirPort Express). Z czasem się uspokoiło, ceny licencji / zgodności spadły do dużo niższego poziomu, ale tak czy inaczej już na etapie projektowania klamota trzeba było zawczasu uwzględnić AP, albo nie uwzględnić (i zrezygnować definitywnie z obsługi tego standardu).

W przypadku AirPlay 2 jest zupełnie inaczej. Ten nastawiony na obsługę wielu strumieni (strefy) protokół nie wymaga żadnego ekstra rozwiązania sprzętowego, to czysto programowa rzecz. To świetna informacja dla branży, bo oznacza że każdy, kto nawet dopiero po pewnym czasie (od wprowadzenia na rynek) zdecyduje się na wprowadzenie obsługi, uzupełnienie funkcjonalności będzie mógł to zrobić. Podobnie jak z kodekiem aptX (też softwareowe rozwiązanie) to od producenta zależy, czy udostępni nam opcję strefową by Apple czy lepsze SQ. Innymi słowy można dodawać AirPlay’a 2 (nową wersję) już po wprowadzeniu na rynek danego produktu, nie trzeba martwić się zgodnością sprzętową, bo ta od teraz po prostu nie jest wymagana. Wystarczy aktualizacja oprogramowania. To właśnie dzięki temu będzie możliwe uzupełnienie o takie możliwości bezprzewodowych głośników strefowych Sonosa. Zyskają po upgrade firmware zupełnie nowe możliwości – nie tylko będzie można z Maka, iPhone czy iPada przesłać strumieniem muzykę bez konieczności uruchamiania firmowej aplikacji Sonosa i dodawania w niej źródeł. Wystarczy wybór odpowiedniej opcji w panelu sterowania. Dodatkowo taki głośnik (takie głośniki) będą mogły współpracować z jabłkową przystawką telewizyjną – wystarczy prosta konfiguracja efektora w panelu sterowania set-top-boksa. Ostatnia aktualizacja wprowadzająca do tytułowych głośników z AP2 pozwala na przesłanie dźwięku z połączonego bezprzewodowo Apple TV, gdzie będziemy mogli ustawić sobie jeden z takich głośniczków jako alternatywę dla tego, co wydobywa się z telewizor.

Od 2018 będzie tutaj w panelu figurował Sonos

Ostatnią rzeczą, na którą warto przy okazji AP2 zwrócić uwagę jest nadal niewyjaśniona kwestia dokładnych parametrów transmisji. Niestety Apple nie ułatwia nam zadania, bo zamiast opublikować odpowiednią specyfikację ogranicza się do ogólników. Nie wiemy zatem nic o gapless, o bitperfect, o priorytetyzacji transmisji, o wykorzystanemu  w tej odsłonie protokołowi kodowania sygnału, wreszcie Apple milczy w sprawie szczegółowych danych nt. specyfikacji. Wiadomo natomiast, że wspomniana zmiana wymogów, szersze otwarcie związane jest z promowaniem własnych usług i technologii. Inni to właśnie robią, Apple przygotowując się na niższe wyniki finansowo-sprzedażowe, także stara się zabezpieczyć sobie tyły. Chodzi oczywiście o Siri oraz o Apple Music. W przypadku asystenta/ki to wraz z AP taka funkcjonalność pojawi się dla wszystkich zainteresowanych. Google jest otwarte i doświadczone we wprowadzaniu rozwiązań dla kogoś, kto do tej pory nie miał okazji. Od niedawna Sonos pozwala na pełną integrację z Aleksą (Amazon),a  od przyszłego roku system Sonosa będzie mógł integrować także Siri. Co więcej, wczoraj zapowiedziano nowy głośnik z wbudowanym mikrofonem – zapowiedź własnego, tego typu, produktu. Wygląda niemal identycznie (i zapewne) brzmi w pełni porównywalnie z redakcyjnym Play:1 (wygląda praktycznie identycznie, poza górą, która różni oba urządzenia). Niewielki, kompaktowy, dobrze brzmiący, dla mas. Nowy One (tym razem nie ma cyferki tylko są literki) to sześć mikrofonów, wspomniane wsparcie dla Google Assistant & Amazon Aleksa, a wszystko to za 199$ niebawem w sklepach (październik). Sonos przy okazji mocno przebudował aplikację sterująco-zawiadującego. Jest przejrzyściej, uwaga użytkownika skoncentrowana jest na źródłach muzyki, na samej muzyce, znacznie szybciej można rozpocząć odtwarzanie. O tym wszystkim jeszcze na łamach wspomnimy.

Egreat A10 w redakcji: gdy kino spotyka audio i co z tego wynika

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170921_093012376_iOS

No właśnie, co? Ano zobaczymy co, ale ostrzyliśmy sobie zębiska na ten podobnież najbardziej zaawansowany, najbardziej rozbudowany funkcjonalnie multiodtwarzacz AV na rynku. Pamiętam stare dobre czasy, gdy testowałem różne takie Kukurydze (Popcorn Hour), Xtreamery i inne media playery na FrazPC (telewizory i projektory też się trafiały)… łezka w oku się kręci, jak się człowiek cieszył, jak mu pierwsze apki pod TV ruszały, jak alternatywny soft działał, jak serwisy z nie_do_końca legalnymi treściami śmigały. Dzisiaj w dobie SmartTV i set-top-boksów oferowanych przez gigantów IT (nowe ATV – zaprzepaszczona szansa na coś ogarniającego wszystko btw, Chromecasty, Amazony, Roku itp sprawy) wydawać by się mogło, że czas takich kombajnów multimedialnych dobiegł definitywnie końca. Fakt, opcji jest bez liku, bo jeszcze dochodzą rozbudowane o możliwości sieciowe amplitunery kina domowego, same zaś odbiorniki potrafią odbierać sygnał z agregatów treści odpalanych przez wszędobylskie handheldy, ale…

Czego tu nie ma…

Czego tu nie ma… tak, wiem powtarzam się

…ale nadal nikt nie zrobił tego jak należy, moi drodzy. NIKT. Nadal mamy fragmentację treści (za co oczywiście odpowiedzialne są pazerne koncerny ;-) ), nadal mamy straszliwy bałagan odnośnie formatów (tu akurat konkurencja nie przyczynia się do niczego dobrego, bo zamiast porządku mamy nieporządek właśnie), nadal żeby coś obejrzeć trzeba posiłkować się instrukcją obsługi (czy to, to wspiera, czy wręcz przeciwnie). Koszmar jednym słowem. Próbą pogodzenia wielu sprzeczności w AV (w audio też to obserwujemy vide treści na wyłączność w serwisach streamingowych, wsparcie MQA etc.) są właśnie ambitne projekty, takie jak A10, które mają pogodzić wszystko, syntetyzować pod jednym dachem. Trudne to, wymagające zadanie, ale w sukurs konstruktorom przychodzą dzisiaj co najmniej dwie rzeczy:

  • platformy systemowe, otwarte na ciągłe doskonalenie, dodawanie nowych technologii z rynku audio / wideo (Linux i jego mobilny wariant: Android)
  • bardzo zaawansowane, „nadmiarowe”, obsługujące najnowsze API zintegrowane układy SoC o takich parametrach mocowych, że żaden materiał nam nie straszny

Te dwa, wymienione powyżej, elementy dają teoretycznie gwarancję, że taki kombajn poradzi sobie nie tylko teraz, ale także w przyszłości. Pewnym wyzwaniem są umowy licencyjne na niektóre z płatnych technologii – tego niestety nie przeskoczymy, do źródeł (cóż, wiadomo, każdy chce zarobić) i to jedyny, obiektywnie, hamulcowy, utrudniający stworzenie kompletnego rozwiązania odtwarzającego wszelkie treści audio-wideo. Dodajmy do tego opracowywane, doskonalone przez lata, znakomite UI (XBMC się kłania, obecnie w formie świetnego, multiplatformowego Kodi), platformy dystrybucyjne z dostępem do wymaganych dzisiaj aplikacji (treści) i widzimy wyraźnie, że miejsce dla Złotego Graala nadal pozostaje nieobsadzone, ale do szczytu brakuje naprawdę niewiele…

 

 

Duże anteny, wydajny moduł sieciowy – to być musi i jest

A10 to potężna maszyna. Oczywiście na pierwszym miejscu jest tu obraz (test będzie jednakowoż mocno uwzględniał audio… robimy to jako jedyni w sieci, bo tam gdzie się skrzynka już pojawiła tj. głównie @ anglojęzycznych stronach, w 95% publikacje dotyczą wideo). Mamy obsługę 4K i to nie po brzegu, a konkretnie, z wszystkimi standardami, co stanowi prawdziwą rzadkość (wspomniane propozycje wielkich branży IT oraz wielkich koncernów), a konkretnie:

  • pełna obsługa Blu-ray z pliku
  • HEVC 10Bit,
  • 4K 60Hz,
  • HDR10,
  • Dolby Vision (!) – od strony technicznej brak przeciwwskazań, czekają na licencję (logo na froncie trafiło tam na wyrost),
  • Dolby Atmos,
  • DTS:X
  • oraz… HDMI 2.0a (najnowszy i konieczny dla uzyskania topowej jakości obrazu standard złącza)
Na Dolby Vision poczekamy…

…są więc HDRy, jest szansa na licencjonowany Dolby Vision (byłby to pierwszy i jedyny taki sprzęt na rynku z obsługą). Mamy pełną obsługę materiału z nośników Blu-ray (w tym tych 4K), pójdzie nawet takie coś jak zapisany w formacie 4K Ultra HD H.265/HEVC plik z bitrate 400Mbps (!). To wszytko zasługa potężnego układu HiSilicon Hi3798CV200. Biorąc pod uwagę kilkudziesięciogigabajtowy kontent, nie dziwi obsługa 8TB dysków z wbudowanej kieszeni dla nośników danych (w praktyce najlepiej zastosować serwerowe wersje dysków o b. dużej pojemności), przy czym jest to pierwsze tego typu urządzenie u mnie w testach, które potrafi taki nośnik czytać w sytuacji, gdy sformatowaliśmy go pod NTFS (64 bit / Windows). Do tej pory, zawsze, musiałem przygotować dysk korzystając z któregoś z linuksowych systemów plików. Tu nie muszę. To, co cieszy pod kątem zastosowań audio, to dodatkowo umiejętność grania via USB (audio), pozwalający @ wpięcie A10 pod tor z nowoczesnym DACzkiem. Oczywiście standard 2.0 w przypadku HDMI oznacza pełną kompatybilność z najnowszym procesorem dźwięku / końcówką wielokanałową (tych kanałów, moi drodzy, jest teraz 10, albo nawet 12!). Producenci głośników cieszą się bardzo z takiego obrotu sprawy. Prawda Pylon Audio? ;-)

Wspomniałem, że da się wyświetlić pełen obraz płyty z materiałem 4K (Blu-ray), da się też podobno (i to oczywiście sprawdzę) bez problemu grać ripy SACD (obsługa plików .dff/.dsf). W ogóle z audio będzie ciekawie, bo dzięki streamerowi z końcówką Auralic Polaris, przetestuję tytułową skrzyneczkę na wszelkie możliwe sposoby – będzie zatem Auralic robił za DACa (bo umie ;-) , a do tego A10 gra jw z wyjścia USB via USB Audio Player), będzie robił za analogową końcówkę w tym mariażu. W przypadku ROONa raczej szans nie widzę, ale sprawdzę… musielibyśmy mieć odpowiednik iPenga w sklepie z aplikacjami eGreat’a, żeby zrobić z niego roonowego end-pointa. Tak czy inaczej, może być naprawdę ciekawie, bo kino bez ograniczeń jakościowych spotka się tutaj z audio bez ograniczeń jakościowych (Auralic Polaris jest obłędny, tylko trzeba dać sobie czas na poznanie wszystkich jego możliwości, skrywanego potencjału… odrobiłem tę lekcję dogłębnie i niebawem przeczytacie recenzję uwzględniającą pełen opis badań jakie zaaplikowałem wspomnianemu Auralikowi – brakowało tylko kina, ale jw. będzie i kino!). A10 będzie źródłem, na różne sposoby integrowanym z torem (nie tylko Auralikiem, o czym dalej), podpinany analogowo i cyfrowo pod audio klamoty (USB i SPDIF). Będzie i na dużym ekranie (jak ktoś lubi to może mieć TV 24/7 odpalony, są tacy ;-) ) i na małym, zdalnie zawiadywany z handhelda.

 

Sterownik jest podświetlany

Dostęp do treści to warunek konieczny w dzisiejszych czasach, warunek konieczny by nawet najbardziej zaawansowany sprzęt przyciągnął uwagę potencjalnych użytkowników – bez dostępu, tylko z tym co z dysku/NASów (sam A10 może nim być btw) to obecnie daleko nie to, czego byśmy sobie życzyli. Po to zamontowano w skrzynce najszybsze interfejsy sieciowe: 802.11 b/g/n/ac 2.4G/5G Wi-Fi, Bluetooth 4.0 oraz gigabitowy LAN, by te strumienie nam bez przeszkód żadnych śmigały. Pierwsze testy wykazały, że faktycznie jakość modułów zainstalowanych na PCB tego klamota jest znakomita, będzie benchmark, bo to jedna z kluczowych dla takiego wideo streamera kwestii – tu nie może się ciąć, tu nie może być ograniczeń, ale z tego co widzę – jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Oczywiście samo dostępne łącze musi mieć odpowiednie parametry, tylko stały dostęp, tylko szerokopasmowy, najlpiej powyżej 50Mbps. Odnośnie zaś dostępu, to ten jest stale rozbudowywany przez producenta, ale już widzę, że treści 4K będzie można oglądać z co najmniej paru źródeł. Rzecz jasna sprawdzę dokładnie, co, od kogo i czy bezproblemowo… mowa jest o Netfliksie (na razie tylko w SD), o HBO Go, o Showmaksie, a z audio, podobnie… będzie Spotify, będzie Tidal…

Ważne dla wideofilów jest to, że sprzęt obsłuży im zarówno HDR10 jak i rozszerzony gamut koloru BT.2020. Oba te standardy oraz zaawansowaną obróbkę obrazu, w tym skalowanie źródeł o niższej jakości zapewnia tutaj układ Imprex Engine 2.0. Pamiętacie recenzję Oppo 105D? Tam też był zaawansowany układ Darbee, który skokowo podnosił jakość słabszych źródeł (opad szczęki, gdy w czytniku wylądował Mirror Mask w 576p). Wspominam tego Oppo nie bez przyczyny btw. Po pierwsze mamy tutaj urządzenia pokrewne, choć pochodzące z zupełnie innej półki cenowej. Warto przy tym nadmienić, że A10 jest wykonany z dużą dbałością, jak wysokiej klasy urządzenie (jakim bez wątpienia jest wspomniany multiformatowiec Oppo). Mamy więc świetne spasowanie, metalową obudowę, aluminiowe, grube ścianki (szczotkowane), mamy bardzo precyzyjnie wykonane metalowe zawiasy, dobrej jakości złącza – sprzęt prezentuje się bardzo dobrze, zupełnie swobodnie można go ustawić (patrz zdjęcia) obok high-endowego źródła audio (Polaris) i nie ma tu żadnego faux-pas. Także już na wstępie, po rozpakowaniu, czujemy, że ktoś tu odrobił lekcje, że to żaden plastik fantastik, coś co kojarzymy zazwyczaj z odtwarzaczami strumieniowymi wideo… to zupełnie inna, wyższa liga. 

Full metal z mechanizmem obliczonym na 10 tyś instalacji.
Będziecie żonglować dyskami? ;-) Ceny niskie teraz, warto zainwestować w jakieś min. 4TB (wiadomo, materiał 4K to konkret)

Sprawdzimy jak sobie A10 poradzi grając z Polarisem, ale także z tradycyjnym wzmacniaczem stereo (NAD) oraz amplitunerem kina domowego (ponowie NAD). Odnośnie tego ostatniego, dzięki dostarczonemu przez dystrybutora ekstraktorowi HDMI, możliwe będzie pogodzenie najnowszych formatów obrazu, z nie_najnowszymi formatami kinowego audio (staruszek NAD takich rzeczy jak Dolby Atmos czy DTS:X nam oczywiście nie obsłuży). Siak czy tak, nowoczesny ampli też się znajdzie, będzie zatem sprawdzona kompatybilność z ww. standardami. Sprawdzimy także, jak dobrze sobie poradzi z naszymi bezprzewodowymi Momentum (via BT), nowoczesny moduł sinozębnego w A10 powinien zapewnić stabilną pracę i działanie w całym mieszkaniu. Działanie w rozbudowanej instalacji AV pozwoli sprawdzić, czy A10 może faktycznie stać się uniwersalnym, całościowym rozwiązaniem dla kogoś, kto chce sobie połączyć kino i audio w salonie. Wreszcie w sieci wiele informacji wymaga sprawdzenia – pojawiły się informacje o ew. wsparciu dla AirPlay’a, o podobnej do Chromecasta funkcjonalności – to wszystko do zweryfikowania. Będą zatem duże ekrany, nawet bardzo duże (jakaś projekcja) na HDO. Pojawi się ten temat i to nie na chwilę, a na dłuższą chwilę (poniżej wyjaśnienie dlaczego ;-) )

Zobaczymy, co z tego wyniknie…

XBMC / KODI w androidowym wariancie VidOn

Apki dostępowe i technologie strumieniowania z i do

Wyjście wideo

Wyjście audio

 

Wspomniany w tekście ekstrator HDMI, pozwalający na integrację A10 ze starszym amplitunerem kina domowego bez utraty jakości obrazu 4K

Analogowo i cyfrowo (USB/SPDIF) będzie @ Polarisie

BTW. Do Oppo wrócimy jeszcze w tym tygodniu. Powód? Ano 205-ka @ testy do nas jedzie

BTW2. Auralic wypuścił nowe klamoty i coś czuję, że będzie K.O dla całej konkurencji. Idą za ciosem! Jak tylko będzie sposobność, przetestujemy. Jutro osobny wpis o tym na HDO.

 

R.I.P iPod, R.i.P

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2017-07-28 o 10.30.45

Stało się. Ostatnie iPody (nie wliczamy Touch’a, będącego w praktyce iPhone’em bez modułu komórkowego) Nano oraz Shuffle zniknęły wczoraj wieczorem z oferty Apple On Line Store. To koniec pewnej epoki, której symbolem był właśnie iPod. Przenośny odtwarzacz audio, który zrewolucjonizował branżę. Który doprowadził do uwolnienia muzyki i to w dosłownym tego słowa znaczeniu. Zapełnienie pamięci kilkunastoma tysiącami piosenek, tysiącami albumów… tak, iPod doprowadził do tego, co dzisiaj stanowi główny kanał dystrybucji – nie płacimy za utwór, nie płacimy za album, płacimy za dostęp. Początek był legalny inaczej (pamiętacie Napstera, prawda?), ludzie pobierali całe dyskografie skompresowane stratnie, by następnie zapełnić pamięć w swoim odtwarzaczu przenośnym. Ten nie musiał być iPodem i często nie był, ale to właśnie iPod przyczynił się do rewolucji, do popularyzacji muzyki z pliku, do radykalnych zmian w całej branży. Na początku minionej dekady nośnikiem była płyta CD, muzykę sprzedawano, muzyka to było coś fizycznego, do kupienia w sklepie. Wszystko zmieniło się za sprawą małego, białego pudełka, które zawładnęło rynkiem na kolejne 10 lat, aż do chwili, gdy najpopularniejszym sposobem odtwarzania stał się strumień, słuchanie wprost z sieci.

Nie ma iPodów, ostał się tylko …Touch. A to iPod tylko z nazwy w sumie, bo to taki  iPhone po taniości i bez modułu

Internet pozwolił na nieskrępowany dostęp do muzyki, pozwolił zapełniać pamięci odtwarzaczy mobilnych, zmienił zasadniczo sposób korzystania i dystrybuowania. Dzisiaj jesteśmy w zupełnie innym miejscu, przy czym nie zapominajmy o tym, co stanowiło wstęp do wspomnianego uwolnienia muzyki… bez iPoda, bez iTunes nie byłoby tego wszystkiego. Kupowanie muzyki z pliku zastąpiło dzisiaj strumieniowanie jej wprost z serwera, nie kupujemy już albumów (ogromny spadek udziału wirtualnych kramików, w tym wspomnianego iTunes) – wystarcza nam dostęp do nich za pośrednictwem usług. To właśnie rewolucja, a u jej początków widzimy właśnie iPoda. Można zatem zrozumieć decyzję Apple o zakończeniu sprzedaży odtwarzaczy audio, bo dzisiaj bez dostępu do Internetu… no właśnie, nie ma dzisiaj miejsca dla urządzeń bez sieci. Odtwarzanie bibliotek zgromadzonych lokalnie to już przeszłość. Rozumie to Apple i według mnie decyzja o zaprzestaniu produkcji iPodów Nano i Shuffle (niecałe dwa lata temu zrezygnowano z oferowania Classic-a) to zwiastun poważnych zmian w zakresie dystrybucji audio w iTunes. Apple Music to kluczowa dla firmy usługa, to coś co ma stanowić główny, a z czasem jedyny sposób dostarczania treści. Czy to oznacza koniec wirtualnego kramiku z muzyką, jaki znamy? Raczej jego poważną przebudowę. Myślę, że jedyne co może uratować downloady to znacznie lepsza jakość oraz ekskluzywne dodatki i pewnie w tym kierunku to pójdzie. Zwiastuje to też bardzo poważną przebudowę aplikacji iTunes, która obecnie jest… całkowicie przestarzała, nie odpowiada wymogom teraźniejszości. Pisałem o tym już wcześniej, przypomnę i napiszę to jeszcze mocniej…

 

Tak to było… pierwsza reklama telewizyjna z iPodem (2001)

Nie ma sensu oferować aplikacji, która powstała właśnie w celu gromadzenia treści multimedialnych lokalnie, która zbudowana była (i jest) wokół gromadzenia na nośniku plików w bibliotekach, z których to bibliotek korzystaliśmy m.in. mobilnie, użytkując na co dzień iPoda (albo inne urządzenia iOS, ale odtwarzaliśmy z pamięci tego urządzenia, nie z sieci). To relikt przeszłości. Stąd oczekiwana radykalna przebudowa tej aplikacji oraz jak wyżej całego kramiku. Dzisiaj najważniejsze jest Apple Music. Twój osobisty odtwarzacz to oczywiście iPhone, może być jeszcze (zamiast Shuffle, szczególnie w autonomicznym scenariuszu użytkowania) Apple Watch, a w domu za moment iPoda zastąpi HomePod (tak, rozumiem skąd ta nazwa, ale mogli się bardziej wysilić). To właśnie inteligentny głośnik z bezpośrednim dostępem do strumieni Apple Music (i raczej tylko Apple Music, co może dla wielu stanowić barierę… chyba że Apple wprowadzi nowe atrakcje do swojej usługi, w tym lepszą jakość) zastąpi wszystkie doki, głośniki ze złączami dla urządzeń iOS, a amplitunery, wzmacniacze – w ogóle całe audio – zamiast portu USB dla iPoda (stały element wyposażenia, praktycznie w każdym klamocie występujący) będzie oferowało AirPlay, względnie inny protokół bezprzewodowy, który da się pożenić z naszą elektroniką, także tą jabłczaną elektroniką (np. Chromecast). Za moment znikną z rynku ostatnie elementy, które kojarzymy z fizycznym przechowywaniem (w pamięci) muzyki. Pozostanie nisza, niszy, czyli audiofilskie DAPy, które na marginesie coraz częściej są usieciowione, pozwalają odtwarzać muzykę z usług streamingowych, strumieniować ją ze zdalnych serwerów.

Ikony

iPod to nieco ponad półtorej dekady rynkowej egzystencji, przy czym pierwsza dekada XXI wieku to czas jego ogromnej popularności, kiedy to stał się ikoną, symbolem wspomnianego uwolnienia muzyki. Był to pierwszy produkt nowego, odrodzonego z popiołów Apple pod wodzą Jobsa, firmy, która stała się najpotężniejszą korporacja w branży IT i jednym z najpotężniejszych przedsiębiorstw w skali globalnej. Na początku tej drogi był właśnie iPod. Było iTunes. Pamiętajmy o tym.

R.I.P iPods, R.I.P

PS. Mój ulubiony iPod Video wyzionął ducha jakiś czas temu, pamiętam ogromne wrażenie jakie zrobił sprowadzany, pierwszy model… pamiętam te dziesiątki tysięcy empetrójek, pamiętam jak to szło na modemowym łączu, pamiętam splątane (standard) „pchełki”, pamiętam jak najlepszy, kwadratowy Nano zanurkował mi w morzu i co to była za tragedia, pamiętam jak przyjemnie było zadokować grajka na dopiero co wyciągniętym z pudełka głośniku od Apple (tak był taki, świetny głośnik, był… teraz będzie HomePod), pamiętam pierwsze słuchawki blutetoothowe (nie pamiętam producenta, ale tragedia) sparowane z Touchem (no ale jw to w sumie nie iPod, prawda), wreszcie pamiętam, że Zeppelin z pierwszym oprogramowaniem fatalnie sobie radził w sieci, ale z docka (30 pinowego) można było, między innymi za pośrednictwem iPodów, grać muzykę bez żadnych problemów, od razu, bez żadnych hokus-pokus. Ehhh…

PPS. Wypadły z oferty modele 16/64GB Touch’a. Jest „nowy” 32GB, a 64 zastępuje 128GB… raczej nie wydaje mi się, żeby ten produkt doczekał się jakiejś aktualizacji, pewnie zniknie w przyszłym roku definitywnie z oferty.

Tidal 2.0. Mobilna aplikacja przebudowana. Czekamy na wersję PC/Mac

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170720_221554000_iOS

Zmiana jest na tyle poważna, że warto coś o niej więcej napisać na łamach. Tidal był (słusznie) krytykowany za mocno niedopracowany, dość chaotyczny interfejs i delikatnie rzecz ujmując brak wizji. Zmiany, jakie wprowadzano do aplikacji niewiele zmieniały. Inni zrobili to, co by tu dużo nie mówić, dużo lepiej (chyba najsensowniej wygląda to w Spotify, całkiem nieźle w Deezerze, a Apple ciągle szuka, ostro majstruje, na razie efekt jest wg. mnie mocno taki sobie). Nowa odsłona to całkowita przebudowa interfejsu, a cała idea zasadza się na szybkim, czytelnym dostępie do tego, co najważniejsze. I faktycznie (pomijając kwestie estetyczne – to wymaga moim zdaniem polerki) jest dużo lepiej, sensowniej. Zamiast rozwijanego menu ala komputer, zamiast zaszytego mocno dostępu do podobnych wykonawców, do informacji o artyście / materiale, mamy wszystko co trzeba dostępne na jednym panelu. To ma sens. Ma też sens przewijany, trójpanelowy ekran odtwarzania. W mobilnej aplikacji TRZEBA korzystać z możliwości, jakie oferuje sprzęt wyposażony w ekran dotykowy, NIE MOŻNA stosować rozwiązań rodem z komputera obsługiwanego myszką, gładzikiem… Tidal 2.0 zrywa z niespójnym, przeładowanym (dotarcie do treści zajmowało stanowczo za dużo czasu) UI.

Na tablecie

Miałem cichą nadzieję, że wraz z takimi, istotnymi zmianami zadebiutje to, na co wielu użytkowników czeka… pliki Masters, hi-resy, a wraz z nimi dekoder softwareowy MQA, który na razie działa wyłącznie na komputerach (w aplikacji, przez web panel nie działa). Cóż, widać wymaga to więcej czasu, trzeba uzbroić się w cierpliwość. Szkoda. Tidal musi to wprowadzić jak najszybciej, jeżeli chce powiększyć w istotny sposób bazę użytkowników – w końcu to jeden z tych elementów, który wyróżnia go na rynku usług streamingowych. Mimo sporych nakładów, wielkiej determinacji (MQA, integracja w ROONie, umowy z opami, wprowadzenie jako opcja w wielu firmowych aplikacjach sterujących sprzętem audio etc.) Tidalowi nie udaje się przebić, baza użytkowników jest w porównaniu z liderami niewielka (nie ma obecnie precyzyjnych danych, Tidal ich nie podaje – a nawet pojawiły się informacje że zamiast 3 mln… dane z końcówki 2016 roku… realnie jest tylko 30% tej liczby, tj. 1 mln aktywnych subskrybcji!), wręcz niezwykle mała. Porównajmy to do takiego Spotify z ponad 50 milionami, czy Apple z 21 milionami, czy nawet 4-5 milionami francuskiego Deezera.

Tak, czy inaczej, zaproponowane zmiany idą w dobrym kierunku. Tu jest potrzebna praca u podstaw, że tak powiem. Nie da się, nawet mając najlepsze intencje, ciekawe pomysły dotyczące współpracy z artystami (w końcu, to właśnie Tidal nazywany jest platformą stworzoną przez artystów dla artystów), wprowadzenie hi-resów z patentem na takie strumienie (MQA) nie zastąpi wygody nawigowania, wygody obsługi oraz atrakcyjności tego, co właśnie jest łącznikiem… aplikacje muszą być bez zarzutu, muszą się podobać, muszą się sprawdzać w codziennym użytkowaniu. Bez tego wszystkiego, zwyczajnie nie da się osiągnąć sukcesu. Tidal ma możliwości, których nie mają inni. Od teraz może w udany sposób łączyć muzykę, wideoklipy, dużą bazę informacji (są naprawdę na poziomie, bardzo warto) wreszcie bezpośredniego kontaktu z ulubionymi wykonawcami (koncerty / bilety oraz social media) i jedyne, co pozostaje, to polerka oraz (jak wyżej) wprowadzenie hiresów do mobilnej aplikacji. To, że raczej nie uda się osiągnąć poziomu, takiego jakim może poszczycić się Spotify jest oczywiste… w końcu za lepszą jakość tutaj się dodatkowo płaci, a cena jest najistotniejszym elementem oferty… generalizując. Jak komuś streaming stratny, albo (nawet) coś poszatkowane reklamami wystarcza do szczęścia to proszę bardzo (i takich konsumentów, nie oszukujmy się, jest większość). Dla tych, którzy mają inne potrzeby jest (póki co) Tidal HiFi. Nie jest i nie będzie to zupełnie niszowy Qobuz, tu także nie mam co do tego złudzeń. W przypadku tego ostatniego mamy do czynienia z bardzo kosztownym, choć niezwykle bogatym treściowo, abonamentem łączącym stream i pobieranie plików ze swobodą korzystania z nich poza aplikacją dostępową.

Na telefonie

Także trzymajmy kciuki za Tidala, bo na razie nic nie wskazuje, że będzie alternatywa. Chyba, że… pisałem o tym, przy okazji jabłczanego HomePoda (głośnik bezdrutowy – premiera grudzeń 2017) oraz AirPlay’a 2. Kto wie, czy Apple nie postanowi walczyć z liderem (Spotify) za pomocą strumieni o jakości płyty CDA, a może i lepiej (niebawem krótki artykuł od ludzi zajmujących się przygotowaniem plików na potrzeby iTunes… parę bardzo, bardzo ciekawych, wymownych rzeczy się dowiedziałem). To raz. Deezer też coś kombinuje, ale chyba bez przekonania (Elite). To dwa. A trzy to Spotify, które pracuje nad wprowadzeniem jakości bezstratnej, przy czym nie będzie to prawdopodobnie dodatkowa opcja, a coś z zupełnie innej beczki. Ciekawe w jaki sposób to zaoferują. Bardzo ciekawe. Poza aplikacją mobilną jest jeszcze (wymagająca modyfikacji) aplikacja komputerowa, oferująca obecnie najbardziej rozbudowaną funkcjonalność (Masters). Tam nie tylko przydadzą się zmiany takie, jak wprowadzone do wersji dla smartfonów i tabletów, ale także coś, co pozwoli na dużo lepszy, bardziej rozbudowany i atrakcyjniejszy w formie dostęp do strumieni o najlepszej jakości. Możliwość nawigowania w różny sposób (wytwórnie, wydania, parametry pliku), rozbudowane opcje dla krzemu (przetworniki C/A) oraz – dodatkowo – jakieś własne rozwiązanie, własny protokół, podobny do tego, który oferuje Spotify (Spotify Connect). Przy czym to ostatnie w bezkompromisowej formie. Cóż, zobaczymy, co wprowadzą do komputerów, czy będzie to głównie UI, czy może przebudowa będzie głębsza…

Poniżej więcej zrzutów ekranowych z iPada / iPhone z krytycznym opisem (premierę miały wersje zarówno dla iOSa, jak i Androida):

» Czytaj dalej

Streaming głupcze! NAD C338

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170406_075532883_iOS

Zacznijmy może od tła. Autor recenzji jest fanem marki od wielu, wielu lat. NAD to ludzie, którzy mają niemały udział w popularyzacji stereo w domu, dzięki rozsądnie wycenionym klockom HiFi miało okazję, właśnie za pośrednictwem takich firm, pojawić się masowo w domostwach, stać się czymś zupełnie naturalnym w salonie, oczywistą, chcianą częścią wyposażenia. Najpierw Anglia, potem Kanada, bo tak się ułożyło. Sprzęt sygnowany marką trudno pomylić z czymkolwiek innym na rynku, bo jest – właśnie – nadowy. To forma, styl, któremu firma jest wierna i nawet jeżeli wypuszcza coś, nazwijmy awangardowego w formie, to i tak patrzymy i widzimy „o! NAD!” I faktycznie… Także mamy identyfikację z marką, mamy niepowtarzalny design, ale to wszystko nie najważniejsze (nie mówię „nieważne”, bo wszystko się liczy, ale mówimy o sprzęcie reprodukującym muzykę i wiadomo co jest tutaj najważniejsze). Tak, oni mają swój patent na granie. I nie jest to pusty slogan, czy wyświechtana formuła, która już dawno się zużyła, bo tylko siedzi w głowie, podczas gdy rzeczywistość… Tu jest inaczej, to znaczy każdy klocek NADa ma swój ustalony, zbieżny z NADowym rytem ;-) sposób dostarczania przyjemności ze słuchania i to coś, według mnie, unikalnego w takiej skali na rynku. Nie problem mieć podobnie brzmiące trzy, cztery urządzenia na krzyż, nawet odległe cenowo, a dysponujące podobnymi cechami w zakresie brzmienia. Tyle, że tutaj mówimy o setkach produktów, kilkudziesięciu latach produkcji, wielu generacjach… Prawdziwa rzadkość, zbudować coś tak rozpoznawalnego, tak (często) bardzo pozytywnie odbieranego, a przy tym dostępnego dla praktycznie każdego. Tak, to właśnie ktoś, kto jak wspomniałem, postanowił wypromować HiFi jako niezbędny składnik wyposażenia każdego domu, mieszkania, a zrobił to w najbardziej osobisty sposób – dał niską cenę. Ułatwił w ten sposób wielu „wejście w temat”. Większość najsławniejszych grafitowych klamotów to te właśnie budżetowe, tanie konstrukcje. I tak NAD zapisał się w świadomości, do dzisiaj będąc kojarzonym z dobrym, przystępnym dla każdej kieszeni, stereo.

Rzecz jasna nie oznacza to z automatu, że wszystko co te trzy litery to złoto jest i krytycyzm nam się dezaktywuje. No nie, zresztą możecie to sprawdzić w naszych wcześniejszych recenzjach sprzętu tej marki (przykładowo tutaj, gdzie opisaliśmy D3020). W przypadku zrecenzowanego wzmacniacza zintegrowanego (patrz nasze pierwsze wrażenia), który otwiera nowy rozdział w linii tych najpopularniejszych, budujących od wielu, wielu lat, wizerunek firmy, integr (cyferka 3), to – kto wie – czy nie najważniejszy, porównywalny z legendarnym C3020 (który zapisał się na trwale w annałach) produkt, wyznaczający rynkowy standard. Widać, że firma musiała do takiego produktu dojrzeć. Etapem pośrednim, jednocześnie łącznikiem, był/jest wspomniany D3020. Z perspektywy czasu, niektórzy wskazują, że trochę szkoda nazwy, którą parę lat temu wykorzystano, że właśnie teraz byłoby idealnie. Tak to widzą. Ja tego tak nie widzę. Pisałem w naszej recenzji pierwszego, budżetowego wzmacniacza z końcówkami w klasie D (podobnie jak teraz, użyto wtedy układów Hypex-a), że to bardzo, bardzo trafna nazwa i mimo opisywanej nowości zdania nie zmieniłem. Dlaczego? Ano dlatego, że D3020 był z definicji bardzo tani. D3020 jest o 30% tańszy od C338. To spora różnica. Tak, nie ma tego, co ma do zaoferowania podstawowy model klasycznej linii C, ale to czym dysponuje idealnie wpasowuje się w obecne potrzeby i moim zdaniem ten mały wzmacniacz (btw należący do jednej z pierwszych, na taką skalę oferowanych linii „cyfrowych” integr) dobrze zniósł próbę czasu, także dzisiaj będąc w pełni przygotowanym na to, co w audio stanowi główny nurt. Stream oraz integracja komputera to rzeczy, które są oczywistą, oczywistości, jednak jeszcze niedawno stanowiły zupełnie nieodkrytą (w zintegrowanym wzmacniaczu) przestrzeń. D3020 był i jest tu prekursorem. Trafiona nazwa, nowe D od digital, a nie C, wyróżniające te desktopowe konstrukcje (poza D3020, droższa D7050) oznaczenie numeryczne. Jednocześnie zachowano chronologiczną numerację dla klasycznych integr tego producenta.

Dzisiaj komputer to coś, co niemal bez wyjątku, wszyscy mamy w kieszeni. Dzisiaj streaming to główne źródło muzyki, to na nim opiera się obecna dystrybucja, to jest teraźniejszość i przyszłość i nikt już nawet nie stara się z tym walczyć. Albo jesteś w usługach, albo jesteś na marginesie, a jesteś na marginesie, bo fizyczny nośnik cofa nam się i cofa i nie ulega najmniejszej wątpliwości, że będzie egzystował (owszem), ale w katakumbach, stanowiąc relikt, stanowiąc niszę. Moda na retro rzecz jasna nigdy nie przemija i od paru lat widzimy renesans czarnego krążka, ale to statystycznie niczego nie zmienia. Jest stream i długo, długo nic. Wprowadzenie do oferty lepszych strumieni skutkuje odwrotem producentów klasycznych komponentów (odtwarzacze) i choć to jeszcze się produkuje, jeszcze oferuje, to coraz trudniej znaleźć na te klamoty amatorów. Ten trend tylko się pogłębi, a to za sprawą takich właśnie produktów, jak opisywany C338. To, plus sieciowe głośniki, najprzeróżniejsze all-in-one (vide submarka NADa – BlueSound), wyruguje źródła oparte na fizycznym nośniku. W równaniu (w torze) zastąpi(ło) je cokolwiek, co ma ekran i dostęp do sieci. Co więcej, właśnie tytułowy „streaming głupcze!” to clou dla zrozumienia czym jest i jak ważny jest C338 (nie tylko dla NADa, ale dla całej branży… serio!). Bo to kwintesencja czym jest w praktyce i co oferuje w praktyce nieograniczony (de facto) dostęp do muzyki z Internetu. Zanika pojęcie samego źródła, bo źródłem jest wszechobecna sieć, a coś, co pozwala na zarządzanie, spina audio z netem, to właśnie tylko (jakiś) interfejs, coś do kontrolowania, zarządzania, do dostępu. Tylko. Wbudowany Chromecast pokazuje, w czym rzecz. A rzecz w tym, żeby przesłać strumień wprost do głośników (pamiętacie opisane przez nas KEFy LS50 Wireless?). Albo niemal. To niemal, to w tym wypadku właśnie ta integra. Bo jak już pasywne kolumny, nie aktywne, nie usieciowane, nie z komputerem w środku, to właśnie tak. Integra łącząca strumień muzyki z konwersją, wzmocnieniem sygnału i jego reprodukowaniem na podpiętych kolumnach.

To robi zasadniczą, fundamentalną (dla całego systemu audio) różnicę. Nie przedłużając wstępniaka, zapraszam do lektury testu…

» Czytaj dalej