No jaja, jaja. Od 2 tygodni, z przerwami na stacjonarne słuchanie C658 połączonego z zabawami w korekcję pomieszczenia via dirac, ten maluch totalnie mi przemeblował w głowie. To najmniejsze gabarytowo ustrojstwo jakie miałem do tej pory na tapecie, mniejsze nawet od super kompaktowego SMSL Idea (niebawem recka, ale pierwszy jest, jak widać, S8, bo ponieważ …nie mogłem usiedzieć, nie mogłem czekać na podzielenie się z Wami swoimi spostrzeżeniami nt). Ten maluch przenicowuje system, jest nowym punktem odniesienia. Miałem w testach m.in. Kałachy (najdroższe DAPy Astell&Kern) i powiem Wam jedno – każdy DAP, nawet ten z najtłustszą ceną, będzie miał problem w porównaniu / starciu z tym maleństwem. Nieprawdopodobne co udało się uzyskać, tworząc miniaturowego DACa opartego na układzie C/A CS Media CS43131, z nieprawdopodobnym (będącym wg. mnie clou) wzmacniaczem słuchawkowym (przy czym może to maleństwo grać w stacjonarnym stereo, wyjście zapewnia stabilne 2.0Vrms). Potwierdzony pomiarami poziom dynamiki tego malucha to >120dB, co oznacza 20 bitów (via ASR) – rzecz absolutnie niespotykana do tej pory w przetwornikach USB (USB DAC), bardzo nieczęsto spotykana w stacjonarnych klamotach! W przypadku 33Ω mamy 63 miliwaty – świetny wynik, patrząc przez pryzmat czegoś podpinanego pod USB w transporcie, zasilanego z uniwersalnej magistrali (2.0, także nie ma tu żadnego mocniejszego mocowo interfejsu, jakby kto pytał). Dajemy 100 w kompie/tablecie czy fonie i jedziemy fizycznym przyciskiem „+” na maks, względnie 80/90%. I wysterowujemy bezproblemowo duże, stacjonarne planary (zajebisty duet z HE-400 oraz Sundarą, ale również z… LCD-3 w pełni udane połaczenie!). Ja pierd….!
Himalajska korona nie podlega zmianom, tu wszystko jest jasne: Mount Everest, K2, Kanczendzonga, Lhotse, Makalu, Makalu, Dhaulagiri, Manaslu, Cho Oyu, Naga Parbat, Annapurna, Gasherbrum I, Broad Peak, Gasherbrum II i wreszcie 14, zamykający listę ośmiotysięczników, szczyt - Shisha Pangma. Tu wszystko jest proste… chcesz zdobyć wszystkie, masz określony cel, jak nie zginiesz, drapiesz się aż do upragnionej Korony Ziemi. Ze słuchawkowymi szczytami nie jest tak prosto, nie jest tak, bo oczywiście pojawiają się coraz to nowe propozycje, ale też nie jest tak łatwo z tym „creme de la creme”, bo właściwie nawet trudno określić czym byłby hipotetyczny słuchawkowy Olimp, czy przez analogię, słuchawkowa Korona (tu i teraz, bo jak wyżej postęp, nowości, degradacje, fluktuacje, zmiany…)? Są ponadczasowe klasyki (Orfe, K1000, R10), są słuchawki, które stały się jakimś punktem odniesienia (ponadczasowo?), są – w danej grupie – naj, naj (japońskie elektrostaty Stax SR-009) …tak, to prawda – są takie, ale eksplozja słuchawkowego segmentu, jaka dokonała się w przeciągu półtorej dekady (mniej więcej od ugruntowania muzyki z sieci, jako nowego sposobu konsumpcji) właściwie uniemożliwia jakieś niekontrowersyjne zestawienie, podobnie do tych 14 najwyższych gór niezmienne, czy choćby na chwilę, hmmm, adekwatne…? Bo (stety) są na rynku propozycje lepsze od najdroższych (Susvarna doskonałym tego przykładem wg. mojej skromnej opinii – są lepsze i dużo tańsze słuchawki na rynku) i ciągle to się zmienia (choć w sumie, czy napewno?).
To po co ja w ogóle o tym piszę, po jaką cholerę się silę na takie bezproduktywne, bezsensowne porównania? Otóż, moi drodzy, dla zabawy. Te czternaście slotów to takie moje słuchawkowe naj, naj, naj. Przy czym od razu, na wstępie, mówię wprost – w odróżnieniu od 8 tysięczników, to tutaj buzuje, zmienia się, czasami wszystko wywracam do góry… by potem wrócić do punktu wyjścia . Mój prywatny ranking, korona słuchawkowa, coś – dla słuchawkowego freaka – co może być jakąś wskazówką, albo (jeszcze lepiej) powodem polemiki, wygrażania wirtualną piąchą (ale jak to, że nie ma tych, no… !), głośnego „ALE CHYBA SIĘ SZALEJU NAŻARŁEŚ ” (…a gdzie szczytowe AT? Gdzie Fosteksy? itd itp). Znaczy dokładnie tak, jak to z wszelkimi rankingami bywa. Także Korona Ziemi to ładne, ale trochę chybione z definicji nawiązanie, znam takich, którzy kolekcjonują i dążą do „zdobycia” wszystkich upragnionych „szczytów”, oj znam. Szanuję i współczuję. I rozumiem świetnie. To taka zabawa właśnie, do której zapraszam Czytelników, bo jak wiadomo każdy ma swoje typy, swoje „ale wiesz, to jest mój dźwięk, za te to bym się normalnie pokroił” i będzie mógł poprzewracać listę najwybitniejszych, najwspanialszych, bo ma… zupełnie, czy mocno odmienną „the best off”. U mnie, obecnie, wygląda to tak:
1. HiFiMAN HE-1000 SE
2. FAD D8000 Pro Edition
3. Abyss AB-1266 Phi CC
4. Meze Empyrean
5. HiFiMAN Arya
6. Focal Utopia
7. HiFIMAN HE-6SE
8. Audeze LCD-3
9. Mr. Speakers Ether Flow C(losed)
10. Sennheiser HD-650 (mod.; mid-stock)
11. HiFiMAN Sundara
12. HiFiMAN HE-400 (rev. 2)
13. Brainwavz Alara
14. AKG K701
Kolejność nieprzypadkowa (patrz pierwsze zdanie), wszystkie są wybitne, niektóre absolutnie genialne, każda słuchawka z osobna to (poza wymagającymi specjalnych warunków like K701 na końcu listy) miód. To moja, ofc bardzo subiektywna, bardzo, lista czternastu „ośmiotysięczników”. To jest to, co udało mi się na tyle dokładnie (minimum miesiąc, z wyjątkiem Abyssów… tu jednak było parę naprawdę długich sesji, także porównawczych sesji) obadać z kilkuset modeli obejmujących wszelkie technologie, poziomy cenowe, generalnie rzeczy do kupienia bez problemu, nawet jeżeli już nieprodukowane (HD-650… bo jest tego na kopy, uwaga na różnice vide czas produkcji), że mogłem sobie pozwolić na stworzenie takiej, osobistej, listy właśnie. Wielu używam na co dzień, wiele spędziło u mnie kwartał, a nawet dłużej było słuchanych (dziękuję za wyrozumiałość producentów / dystrybutorów btw). Trójcy tutaj nie ma z powodów oczywistych – bo to rzeczy dla antykwarycznych kolekcjonerów tylko, także bez prawa wstępu do tego, co normalnie „osiągalne”. Kontrowersyjne? Zawsze tak będzie, bez względu na nasze osłuchanie, doświadczenie, bo to moje, nie Wasze uszy i moje upodobania. Jak wspomniałem – zabawa – ale też pewien, dość określony, wiele mówiący o nas samych (o kimś, kto ma TAK, a nie inaczej) wybór tego, z czym można by spędzić np. wielotygodniową kwarantannę (na czasie), bez opcji opuszczania domostwa (pilnujcie się! Nikt tu nie przesadza, mamy problem, poważny, także siedzieć na czterech literach i słuchać! ). Aha, to że planarów tyle, to nie przypadek (wpisuje się to w moje poszukiwanie najlepszej reprodukcji dźwięku na uszach), zaś brak elektrostatów to również rzecz nieprzypadkowa (brakuje im, generalizując, tego, co w reprodukcji dźwięku jest dla mnie niezbywalne, konieczne, by przykuć).
Ehh, gdyby tak jedne i drugie… cóż, nerek by nie starczyło
No fajno, fajno, ale miało być chyba o najnowszych, flagowych FADach? No i jest, przecież jest jak najbardziej. Zdradziłem finał? No oczywiście, tradycyjnie, wszystko wypaplam na wstępie, no znaczy nie wszystko, tylko konkluzję, właśnie – finał – zdradzę. Także, jak kogoś męczy, może już sobie resztę darować (skupiając się na dźwiękach, jakie wydobywają się z jakiejś zacnej muszli), a Ci, którzy jednak z miłą chęcią to wyjaśniam powody tak wysokiego umieszczenia tych słuchawek w swoim rankingu w rozwinięciu. Wspomnę tylko jeszcze, że pierwszy wariant D8000 nie załapałby się, albo też okupowałby ostatnie miejsca na liście 8 tysięczników (nie, nie załapałby się)… tamte słuchawki nie zwróciły mojej uwagi, były bardzo inne, a przecież to tylko kwestia strojenia TYCH SAMYCH przetworników. Porównanie jakiego dokonałem na spokojnie w domowych pieleszach (wcześniej, jako wskazówka, było kilkadziesiąt minut z wygrzanymi egz. na AVS 2019) utwierdziły mnie tylko w tym, że od szczytów do przepaści krótka droga (w sensie, że coś nas chwyta i zachwyca, a coś przechodzi …bez echa, zupełnie bez). Im więcej, tym większe wątpliwości, tym wszystko staje się coraz bardziej… nie wiem… względne? Może to właśnie to, może w tym zalewie propozycji, produktów na kopy, powinniśmy sami sobie powiedzieć (w końcu) pass? Lepsze wrogiem dobrego? Niestety, na nasze nieszczęście, tak to w tym hobby nie działa. To może inaczej – jest mój dźwięk, tylko to, jak pożądliwie wracam do efektora, to już jest TO i po co w sumie drążyć? Ehh można tak się kręcić, próbując złapać ogonek, jak moja kotka Yuki, która z uporem goniła sama siebie, no można tak. Dobra, dość bablania, czas na konkrety.
FADy D8000 Pro Edition są tak dobre, bo…
Recenzja porównawcza. Takie lubimy, ja lubię, Wy chyba też bardzo, bo możecie dowiedzieć się czegoś nie w oderwaniu, a kontekście i – co jest cholernie ważne – testujący nie produkuje się „bo mu się wydaje”, tylko ma bezpośredni wgląd w różnice, może się do tego kompetentnie odnieść. Notatki, nawet te najprecyzyjniejsze, najszczegółowsze niestety są tylko odzwierciedleniem niedoskonałości języka, który musi przełożyć coś co często nieuchwytne, efemeryczne, trudne do opisania – tego nie przeskoczymy – ale można, mając możliwość porównania produktów A/B/C/… na wyciągnięcie jakiś miarodajnych, ciekawych, może nawet odkrywczych wniosków. Rzecz jasna subiektywizm takiej oceny będzie zawsze ograniczał adekwatność publikacji. Stąd też szkiełko-oczne sajty, w rodzaju AudioScienceReview, rozprawiające się z typowym dla „klasycznych” recenzji audio brakiem odniesienia, precyzji, naukowej, mierzalnej, konkretnej bazy. Zapewne starzy stażem
Czytelnicy pamiętają wpisy na HDO, w których cytowałem, często odnosiłem się do demaskatorskich (niejednokrotnie) publikacji Archimagio (też „szkiełko i oko” z dużym potencjałem do krzewienia wiedzy i powszechnej świadomości na temat nie tylko sprzętu, ale w ogóle całego przebogatego zbioru: cyfrowe, technologie, pomiar a subiektywny ogląd w audio świecie. Lubię, czytam, ale staram się (jak zresztą w każdej dziedzinie, ogoleni w życiu) łapać dystans, starać się nie wierzyć ślepo (wyznawać, być wyznawcą) jedynie słusznej, jedynie prawdziwej „drogi” poznania. Na szczęście w naszej ulubionej dyscyplinie tak się zwyczajnie nie da i nadal jesteśmy i nadal będziemy zaskakiwani czymś, co jest na bakier z dogmatami. I to jest piękne i tego się trzymamy
Dlaczego taki wstępniak? Ano zebrało mi się, bo (tak, będę się tu strasznie brzydko chwalipięcił) na ASR ostatnio sporo sprzętu się przewinęło, który wcześniej testowałem na HDO i …wnioski były zbieżne z moimi, niedoskonałymi, nie podpartymi „analizatorem widma” spostrzeżeniami na temat tego, co tam się w testach przewinęło. Nie piszę o tym, by się przechwalać – nie – piszę o tym z jednego, prostego powodu: jak sto osób powtarza, że coś jest cacy (a nie jest), to nie bądź jeden z drugim oportunistą, nie bądź Tomaszem małej wiary, tylko podpierając się swoim doświadczeniem, swoim oglądem, upieraj się, podtrzymuj, nie zmieniaj zdania. Jako przykład niech posłuży test Mytek Liberty… u mnie dość mocno obsztorcowanego, z recenzją chłodno-krytyczną wobec tej konstrukcji. Cóż, pomiary podobno nie kłamią, na pewno nie mówią całej prawdy, ale są (i będą, zawsze bedą) jedynym „pewnikiem”, jedynym obiektywnym punktem odniesienia. W wielu innych przypadkach było podobnie (znaczy daleko idąca zbieżność), co mile połechtało (próżność, miłość własna, zadzieranie nosa), przede wszystkim jednak pozwoliło na pewną konstatację – warto się upierać i nie zmieniać zdania pod wpływem „ogółu”. Taki Audioquest Jitterbug (zjechany u mnie, kupiony specjalnie na okoliczność, bo pewnie znowu dystrybutor: „jak się nie spodobał, to proszę nic nie pisać”)… bombastycznie, z przemądrymi teoriami jak to (i podobne temu) rzeczy zbawienny wpływ mają. A nie mają. Żadnego. I to tylko jeden z wielu przykładów, taki z brzegu.
Zebrało mi się, a przecież o słuchawkach miało być. Dobrze, wracam do meritum. Coś w zakresie 2-3k. Dla wielu granica akceptowalności, maksimum jakie są chętnie przeznaczyć na słuchawki… i ja to szanuję, bo słuchawki to nie kolumny, to nie komponenty stacjonarnego systemu, tylko coś osobistego na głowę, coś …ekhmm, coś czego wartość jest bardzo względna, bardzo umowna, coś, co traci dość szybko i mocno na wartości. Bez względu na to, co to. W przypadku testowanych, mamy do czynienia z bardzo dobrze wykonanymi, ergonomicznie bez większych zgrzytów, produktami. Słuchawki w tej cenie, wg. mnie powinny absolutnie być tu bez zastrzeżeń… w takiej kwocie, taki efektor (to nie są kolumny!) nie ma prawa chrupać (materiały, wspomniana ergonomia, jakość wykonania). To tutaj mamy kciuki w górę, ale to dopiero początek.
Po długiej przerwie, wracam, z testem porównawczym planarnego „entry-level” Brainwavz Alara, wróć, nie tylko planarnego, bo do redakcji trafił takoż wschodni „rodzynek” – grafenowe Magni, z tym, co w redakcji. Mhm, tak ten to właśnie grafen, nadzieja niespełniona Kraju nad Wisłą, wielka obietnica cywilizacyjnego skoku (kiedyś), a dzisiaj coś co wywołuje wśród krajan co najwyżej wzruszenie ramion. Super wytrzymały, super lekki, nad-materiał od niedawna dostępny w konsumenckich produktach, produktach takich jak ostatnie z wymienionych w tytule słuchawek. Wprost z Petersburga, dynamiczne, ale właśnie przez wzgląd na materiał membrany dalece niebanalne, a patrząc przez pryzmat oprawy (i ceny) po prostu coś, co miażdży dokonania wielu słuchawkowych wyjadaczy. Kennerton. Magni. Co się zaś tyczy firmy Brainwavz …pamiętam świetne nauszne piątki, jakie przetestowaliśmy sto lat temu, dokanałówy bardzo sensowne, wszystko bardzo budżetowe, przystępne. Teraz czas na coś wyżej, pierwsze poważne, stacjonarne (raczej), pierwsze planary.
Duże podstawki z bardzo konkretnym nisko-średniotonowcem, dominującym na froncie, charakterystyczną formą (pochyloną, Pylon lubi niebanalnie, widać to w najnowszych Jasperach, a wcześniej w zdetronizowanych z topowego szczytu Emeraldach. I nie chodzi tu tylko i wyłącznie o względy estetyczne, a uzyskanie odpowiednich charakterystyk pracy układu zamkniętego w skrzynkach (tweeter nie na linii, a cofnięty do tyłu względem nisko-średniotonowca). Diamondy prezentują się bardzo schludnie, to po prostu bardzo ładny projekt, a do tego – jak wspomniałem – przemyślany od A do Z…. tu oba świetne przetworniki miały zyskać najlepsze opakowanie, współgrające z ich możliwościami. Warto to podkreślić, bo patrząc na publikacje o tych od paru lat oferowanych kolumnach, skupiono się na względach wizualnych (odnośnie konstrukcji paczek), często poświęcając miejsce na dywagacje, że takie pochyłe to ładnie, a jeszcze ładniejsze z dedykowanymi standami (nie testowanych, ale wierzę na słowo) itd itp. To flagowy model (póki co) kolumn podstawkowych w ofercie jarocińskiego producenta, nie jakoś specjalnie drogi, bo cena (obecna) wynosi 3600 złotych – jak za takie, spore, monitory, wykonane na takim poziomie stolarki i wykończenia (pierwszorzędne powłoki lakiernicze), z jw. doskonałymi przetwornikami, to jakby nie patrzeć okazja.
Purple Rain. Kable też polskie, Melodiki, dopasowane kolorystycznie. Komplet. A serio, całkiem sensowne połączenie.
Niebanalne wybarwienie. Widać, że możliwości są w tym względzie nieograniczone. Niewielu producentów oferuje takie coś…
Wielkość tych paczek pozwala na wyzbycie się chęci dodania suba (i nie mam tu na myśli tylko kina, ale stereo), bo te kolumny zapewniają wystarczające możliwości odnośnie niskich tonów, ba powiedziałbym, że to jedne z najbardziej umiejętnie grających dolnym zakresem kolumn podstawkowych jakie dane mi było słuchać w cenie do 5k złotych. Także już na wstępie widać, z czym mamy do czynienia – z monitorami, które mogą stanowić podstawę systemu HiFi/kino w średniej wielkości salonie (22-25 metrów), mogą spokojnie grać samodzielnie, bez wsparcia wspomnianego subwoofera (który, jak już wiele razy wspominałem, nie jest niczym zdrożnym i we właściwej implementacji system 2.1 to doskonały pomysł na jeszcze lepszy dźwięk niż „tylko” z dwóch kolumn podstawkowych). To istotna wskazówka dla kogoś, kto szuka czegoś, co będzie stanowić w dużym pokoju, alternatywę dla podłogówek na które nie ma ochoty, zgody, możliwości sensownego ustawienia (podkreślić właściwe).
Grało z bardzo, bardzo różną elektroniką. Z vintage,m NADa, z ultranowoczesnym Sonos AMPem, z lampiszonowym MiniWattem
(i nawet dawało radę, choć tu mocna lampa przyda się bardzo, a nie taki jednak maluch). Sprawdziłem też z nowym nabytkiem tj. audiolabem M-PWR (końcówka). To ostatnie zagrało z przetworniko-pre @ ESS9038Pro (M500 S.M.S.L) zajebiście dobrze. Co ciekawe, soute, bo Sonos AMP to kompletny wzmacniacz/źródło macie dźwięk wg. mnie na poziomie klasycznych klocków za 2x kwotę (tj. około 6k), co dobrze świadczy o kompetencjach tego stereo od specjalisty od smart/strefowych głośników. Jeszcze powrócimy odnośnie multichannel do tego Sonosa (ostatnia część mega-recenzji). Aha, jeszcze jedno… jak widać – jest obraz, gra, nie ma obrazu – nie gra
Mamy zatem obietnicę dużego dźwięku, brzmienia, które będzie akuratne w odległości 3-4 metrów od słuchacza, znaczy typowej odległości występującej w dużych pokojach, salonach. Tam, gdzie kanapa, fotel stoi swobodnie, albo już przy tylnej ścianie, gdzie mamy do czynienia z aranżacją uwzględniającą potrzeby AV (ekrany powyżej 50″, ekrany projekcyjne 100 i więcej calowe). Te monitory sprawdzą się w takich okolicznościach. Nie są ogromne, zwaliste jak duże Herbatniki, czy mocno obecnie chwalone (też ogromne) JBLe z najnowszego wypustu, czy retro-nowoczesne Wharfedale. Takie wielkie podstawkowce dominują (to raz), zabierają cenną przestrzeń (cenną w kontekście swobody aranżacji pomieszczenia), są często nie do zaakceptowania przez domowników (w sensie niski poziom WAF). W przypadku Pylonów mamy duży przetwornik zamknięty w jeszcze kompaktowej (w porównaniu do jw) obudowie, a pojedyncza sztuka waży tu 10, nie 20 kilogramów. To ważne szczegóły, dla kogoś kto nie chce, nie może przekształcić najważniejszego pomieszczenia w domu (tam, gdzie wszyscy siedzą, wgapieni w ekran, ekrany) w salonik kapliczkę audio freaka.
Dobrze, to co dostajemy za te stosunkowo niewielkie pieniądze?
Już w pierwszych wrażeniach zrobił wrażenie. Zresztą nie tylko na mnie (patrz fota poniżej). Tak, zdecydowanie spodobał się głównemu recenzentowi sprzętu od strony że tak powiem fizykalno-emisyjnej. Także „Romuś approved”. Skrzynka robi się ciepła, choć bez przesady, także musi mieć coś jeszcze, coś co powoduje takie właśnie okoliczności po powrocie do domu (i cyk, łapiemy za słuchawki i słuchamy, też tak macie? ). To klamot, który przeszedł zupełnie bez echa i aż dziwne, że bez bo wg. mnie to bardzo udana konstrukcja, ba uważam że lepsza od utytułowanych odpowiedników (mam tu na myśli inne, droższe, DAC/PRE/AMPy słuchawkowe jak np. RIP Oppo Sonata słuchany czasami u znajomego, M2Tech Young 3 generacji przetestowany u nas, czy bardzo kosztowny klamot Sony’ego opisywany przeze mnie przy okazji wizyty w Berlinie na IFA). Podaję odpowiedniki cenowo-konstrukcyjno-kategoryjne, trochę przypadkowo, ale też myślę dość dobrze obrazujące w czym rzecz – od specjalistów nie z Chin (gdzie znacznie taniej), a z umownego „Zachodu”.
Romuś
…approved!
Także dwukościsty (bo na dwóch kościach ESS starszej niż obecna generacji tj. 9018K2M) Koktajl to taki prawie, że wszystkomający sprzęt, prawie, bo też nie jest to (popularne w obecnych czasach) streaming DACa, a „jedynie” maszynkę z BT do lokalnego, okazjonalnego słuchania czegoś tam w tle ze smartfona… niby minus, ale wtedy gdy HA500H wchodził na rynek takie strumieniujące paczki były jeszcze niezbyt często spotykane. Przy czym trzeba nadmienić, że dzisiaj w okolicach 10-chy sieć jest już raczej obowiązkowym elementem takiego klamota i nie wypada nie mieć LANu, bo to wstyd i hańba Jako się jednak rzekło wcześniej, klamot swoje na liczniku od premiery już ma, specjalnie nikt tego nie tykał (nie testował znaczy się), co jak nadmieniłem w tytule, smutek na mem obliczu uskutecznia, bo skrzynka przez te parę tygodni męczenia pokazała swoją wartość, niemałą wartość, jako rzecz pod słuchawki (po pierwsze i nie dziwne, w końcu z takim zamysłem projektowano HA500H) oraz (po drugie) jako cyfrową centralkę z całkiem sensownym (choć nie bez wad, o czym poniżej) pre pod końcówki albo *u nas pod studyjne, aktywne monitory.
Przypomnę, co tam naklikaliśmy po pojawieniu się klamota u nas, szło to mniej więcej tak (uzupełnione o wnioski na finiszu testu):
Są takie klamoty, które nie wymagają specjalnej reklamy, nie trzeba o nich za wiele mówić. Wystarczy posłuchać. Audiobyte/Rockna (do wyboru) wywołuje wśród zorientowanych przyspieszony puls, występują poty, wiruje w głowie… nie, mówię całkiem serio, te przetworniki (bo głównie z przetwarzaniem cyfry na analog kojarzymy Rumuna) zdobyły sobie uznanie na całym świecie. Podobno producent nie nadąża z produkcją, spóźnia się z terminami (o, to dokładnie jak niżej podpisany) i ogólnie ciężko się z nim żyje. No ale tak mają geniusze, że cholernie trudni w pożyciu (nie, uprzedzam, nie mam tu na myśli niżej podpisanego – może w pożyciu źle nie jest, ale do geniusza brakuje i to sporo), że irytujący, że czasami coś tam zgrzyta (bo geniusze to zazwyczaj nie perfekcjoniści) i o tym też w tej recenzji przeczytacie. Przeczytacie, bo jestem wredna małpa w czerwonym i zawsze się do czegoś przyczepię, ale to przez wzgląd na szanownych Czytelników, żeby byli świadomi co tam w środku piszczy, do piwnicy opisane, żeby nie pozostawiać żadnych niedomówień, napisać „jak jest” .
Od razu, na wstępie, napiszę, że tytułowy klamot może być zupełnie swobodnie rozpatrywany w kategoriach docelowych, szczególnie przez wzgląd na atrakcyjną cenę. Właśnie, docelowy, to zazwyczaj w audiofilskim świecie bezwstydnie drogi. Otóż, tutaj zupełnie NIE, a nawet mocniej – to (podobnie jak z Matrix X-Sabre Pro) prawdziwa okazja. Można mieć coś zamykającego temat za mniej niż dychę. Mówimy o fundamencie, nie tylko przetworniku, ale także czymś pod słuchawki (SE) i cyfrowym pre, doskonale współpracującym z aktywnymi monitorami. Dla kogoś, kto szuka minimalizmu (przykładowo Genelec-i, HEk SE i już) to właściwie wszystko. Nawet lepiej niż w przypadku wspomnianego Matriksa, bo tam słuchawek nie podepniemy i trzeba będzie doinwestować (ale już niedużo) w świetnego firmowego HPA-3B, albo SMSL SP-200 (niebawem test – prawdziwa rewelacja btw!), znaczy w jakiegoś słuchawkowego ampa.
Smok
Dobra, dość wycieczek, skupmy się na głównym bohaterze. Czarny Smok duży nie jest, taki smoczek raczej, jak mój redakcyjny M1HPA Antosia (Musical Fidelity) mniej więcej, znaczy kompaktowa forma, a nie duży klocek. Jako że nazwa obliguje, nie znajdziecie tutaj żadnego innego wybarwienia i dobrze. Czarny więc cały do tego czerwony, diodowy displej, trochę srebrnych manipulatorów i jacek na czołowej, grubej, alu skręcanej płycie. Z tyłu schludnie – balans (bardzo ważny tutaj, bo całość toru wyraźnie pod symetryczne granie dedykowana), RCA na wyjściu i bateria cyfrowych przyłączy z I2S (fizycznie HDMI) oraz AES/EBU …także niczego tutaj nie brakuje. W rozwinięciu przeczytacie o technikaliach, warto zgłębić, bo też ten daczek nie jest zwyczajny (płyta gotowiec, blue-print do kupienia w chińskich wzorcowniach, standardowa implementacja… niczego takiego tutaj nie znajdziecie), znaczy oryginalny to opracowanie, zupełnie do nikogo niepodobne.
No i całe szczęście, bo jak na wstępie zeznałem… geniusz ujawnia się w niestandardowym podejściu, w przekraczaniu granic, w pójściu pod prąd. Dawno już zaśniedziałe, nieaktualne (w Jabcu znaczy się) „Think Different”. Nucu Jitariu – człowiek który stoi za tym projektem – to ktoś, kogo najwyraźniej nie zadowala stan zastany, to ktoś kto postanowił zrobić rzecz po swojemu. Zdolny inżynier z wizją, człowiek trochę orkiestra, można powiedzieć Renesansu, facet z pasją do tego, co robi. To ważne, bo ludzie z pasją nie idą na skróty, a Nucu postanowił dać ludzkości sprzęt audio przenoszący użytkownika do lepszej rzeczywistości. I wiecie co? Udało mu się to naprawdę bez pudła. Choć nie bez chropowatości, nie bez wad, ten Czarny Smoczek wart jest każdej wydanej nań złotówki…
Audiobyte Black Dragon
…ale do tej pory nie mieliście okazji niczego takiego przeczytać. Skrupulatnie, z ambicją, żeby to (co poniżej) wyczerpywało temat. Parę lat temu, na szybko, sprawdziłem (link) pod paroma względami rewolucyjne wtedy AirPodsy 1 gen. Wtedy była to sensacja, głównie za sprawą układu W1 gwarantującego bezproblemowe odtwarzanie, parowanie i synchronizację prawdziwie bezprzewodowych słuchawek dousznych. Apple jak to Apple zrobiło coś później od konkurencji, ale zrobiło to dobrze. Rzecz jasna nie obyło się bez kompromisów, jak to u Apple – konstrukcyjnie, dźwiękowo, ergonomicznie były to co najwyżej EarPodsy, dodawane do każdego iPhone’a firmowe słuchawki. Nic specjalnego zatem, a w porównaniu bez druta, coś jednak znacznie droższego. SQ nie był w centrum uwagi, skupiono się na samym medium, na jak najlepszej, bezproblemowej pracy w bezprzewodowych okolicznościach przyrody i tu nie było jw lipy. Lipa była odnośnie wyglądu człowieka z AirPodsami (wg mnie nieakceptowalny dziwaczno-debilny poziom) oraz ogólnie ergonomii… wygoda dla niektórych nie do przyjęcia, łatwość (też w zależności od anatomii) wypadania, daleko od optimum imo. Tylko tak, nie inaczej – pasuje, albo odwrotnie …takie to były słuchawki. Doceniłem Apple za deficytową (wtedy bardzo, dzisiaj w sumie też u Jabca z tym słabo) innowacyjność, innowacyjność jaką zaprezentowało wtedy Apple przy okazji premiery pierwszych AirPodsów właśnie.
Tegoroczna nowość zmienia bardzo wiele, to nowy projekt, to IEMy (choć po applowemu vide specjalne aplikacje, niestandardowe gumki), to forma nie tak inwazyjna, jak w poprzednikach, oraz całkiem sporo technologicznych nowości. Temat prawdziwie bezdrutowych IEMów, jak starzy stażem Czytelnicy, mamy gruntownie przerobiony: pierwsze próby tj. Dashe, Bragi na IFA parę lat temu, słabiutkie Audio-Techniki (masarka), przystępne cenowo i bardzo udane Jarby, świetne brzmieniowo i do dupy obsługowo Senki Momentum, mocarne propozycje Sony, ambitne produkty RHA… wspomniane AP 1 gen. Żaden z produktów wymienionych powyżej nie był idealny, ba może poza Jarbami (koszt/efekt) słuchawki tego typu obarczone były dość poważnymi kompromisami, albo zwyczajnie były za drogie w stosunku do tego, co oferowały. Ostatnio widać istną powódź, zatrzęsienie nowych propozycji, do tego ostrą konkurencję cenową w tym segmencie.
Tak to wygląda, w przypadku Apple – wygląda inaczej – co odnośnie tej firmy specjalnie nie dziwi. Jest nowe, jest wyraźnie inne, bardziej zaawansowane, ale jest drogie (w odniesieniu do konkurencji). Cóż – to Apple – patrząc na różnicę między samymi AirPodsami, to mamy ponad 200pln więcej – wg. mnie warto dopłacić, a jak nie… to kupić sporo tańszy wariant za 800zł. Można się zżymać na to Pro (pro, co?) w nazwie, można, ale to bardziej obecna polityka nazewnicza dla wszystkich klas produktów u Jabca. Jak wspomniałem dali tutaj sporo nowego, nie dostajemy w żadnym wypadku odgrzewanego kotleciora, co ta firma (odgrzewane) ma opanowane na marginesie do perfekcji. Rzecz jasna jest to coś dla użytkowników ekosystemu, innym radzę odpuścić, bo to nie ma sensu (o czym niżej). Całość recki ma formę wyliczanki na kolorowo, z podanymi + (się podobało) i minusami (się nie), standard tegoroczny u nas, gdy piszemy o Lo-Fi, small-Fi lub/i akcesoriach. Przy czym tutaj jest naprawdę na bogato (z 90+ fotek O_o) @ naszym profilu.
Szczególarskie wyniki maglowania (SQ/wygoda/ergonomia/osiągi/technologie) z mega galerią, uwzględniającą różne platformy, różne aplikacje odtwarzające, różne okoliczności, trudności z jakimi musiały sobie APP poradzić, znajdziecie zaraz poniżej. Tak obrazowo, kompleksowo nikt tego chyba jeszcze nie przetestował.
Zapraszam:
Spotkać po to, by pogadać, spotkać się po to, by zobaczyć wielu, którzy na codzień tylko wirtualnie , spotkać się po to, by… posłuchać? No z tym ostatnim to tak raczej niekoniecznie, bo AVS to właśnie okazja do rozmowy, do pójścia na (i tu w zależności od preferencji, możecie sobie wpisać coś innego ) kawkę, zaznajomienia się z nowościami (właśnie, często jesteśmy świadkami premier, a to oznacza zazwyczaj, że takie coś nie zagra), obecną ofertą rynkową, zaznajomienia się w sensie obejrzenia, rozmowy z dystrybutorem, producentem. No to co, z tym słuchaniem… zapytacie. Słuchać, rzecz jasna można, bo też po to się idzie na AVS, ale na pewno nie można szukać na imprezie „prawdy” o tym, jak dany system, jak dany klamot gra, bo to wielkie nieporozumienie. Dźwięk imprezy? Takie coś jest zazwyczaj całkowicie przypadkowym, niemiarodajnym, bo w specyficznych warunkach osiągniętym rezultatem. Czymś, czego – zwyczajnie – nie odtworzymy w domowych warunkach. To może być pewna sugestia, ale nigdy nie będzie konkretna podpowiedź „to z tym, i tamtym, to już na 100% niebiosa”.
Warto o tym pamiętać, biorąc poprawkę na te okoliczności. Niektórzy, pomni tego, co powyżej, koncentrują się (słusznie) na strefie słuchawkowej, spędzają tam większość czasu (chcąc posłuchać muzyki na imprezie, swojej muzyki, bo tam o to najłatwiej). Trzeba zdawać sobie sprawę z ograniczeń jakie niesie ze sobą organizacja, warunki lokalowe, presja czasu i presja „pokazać za wszelką cenę”. Dlatego właśnie coś, co powoduje opad szczęki (zeszłoroczny Soundkaos – niestety w tym roku nie było Szwajcarów i …uprzedzając pytania, nikt, nic nawet nie zbliżył się do tego pokazu), to sytuacja wyjątkowa, a nie norma na tego typu imprezach. Sukcesem jest dobry, akceptowalny sound – coś, co wcale w tych warunkach nie jest oczywiste. Działa to oczywiście w obie strony… jak coś gra fatalnie, to nie oznacza że klamot do czterech liter, że efektor do niczego.
Co się podobało w tym roku? Luz, pełna swoboda korzystania ze sprzętu, nauszników w strefie słuchawkowej. Słuchawki kolędowały po całej sali, wypożyczane, porównywane – super! Z taką otwartością, dobrymi chęciami, pomocą ze strony wystawców spotkałem się po raz pierwszy. Wcześniej taka swoboda była czymś wyjątkowym, tym razem można było korzystać z tego, co wystawiano zupełnie dowolnie, co napewno spodobało się odwiedzającym, pozwoliło na ciekawe porównania, zapoznania się z wieloma doskonałymi słuchawkami w bardzo różnych okolicznościach przyrody. Wielki plus i mam nadzieję, że będzie to standard, tak jak marzy mi się impreza ala CanJam nad Wisłą (że będzie i też stanie się standardową imprezą jak AVS, bardziej niszową – wiadomo, ale popularną, w to nie wątpię).
Strefa słuchawkowa 50% czasu, reszta to Sobieski (zdecydowanie lepszy odbiór, ciekawiej niż na Narodowym). I nie chodziło tu tylko o osobiste preferencje
W paru miejscach, u paru wystawców nie było spiny, problemów, z odtwarzaniem czegoś innego niż plumkanie. To wymaga pewnej otwartości, po prostu chęci i nie mam tu na myśli możliwości puszczenia swoich kawałków (bo od wielu lat zazwyczaj jest taka możliwość), a inwencję twórczą na stoiskach. Świat dźwięków jest niebywale zróżnicowany, to nie są dwa gatunki na krzyż i kilkunastu wykonawców (żelazne motywy, obowiązkowa wiązanka) i ściana. Są tacy, którzy ominą szerokim łukiem, są tacy którzy docenią. Na pewno każdy zwróci uwagę. Rammstein, ambitna elektronika, Tricky, inne brzmienia, Trentemøller, jakieś etno, a nawet jakiś metal (trash – rehehe )…
Litwin, Rumun z Chińczykami wprost z mojego Sopotu…
DJ Arek dawał czadu, grało rock&rollowo, a nie tylko targowe smęty, było żywo, głośno, masowało, dynamiczne granie, nie plumkanie. Kawa bardzo dobra, choć niestety ekspresu do kondycjonera za 90 tysi nie chcieli wpinać. Dziwne. Przecież pewnikiem nikt by z tego lokalu już nie wyszedł po takim napitku. Tak mi się zdaje, ale co ja tam wiem w sumie… o tych wszystkich sztuczkach, żeby to ludzie w zachwytach, żeby mdleli z pożądliwości itd. Specjaliści wiedzo lepiej.
Dobra kawa (a gdyby tak do tego kondycjonera za prawie 90 tysi, to byłaby jeszcze lepsza… co sądzicie? ), otwartość na rozmowę… wiecie co mam na myśli? Jako rozwinięcie fotorelacja z bardzo subiektywnym, w ogóle nie obiektywnym, czasami stronniczo złośliwym komentarzem (nie, no bez przesady). BTW Starałem się zwrócić uwagę na rzeczy nieoczywiste, na marginesie, mam nadzieję, że to się udało. Dobra, konkretnie, tych parę rzeczy na które mało kto, nikt (?) nie zwrócił uwagi (kolejność czysto przypadkowa):
Soundaware P1 – świetne pre, też amp słuchawkowy, tutaj z lampą Line Magnetic (jako końcówka) i litewskimi kolumnami. Mimo braku adaptacji, zerowego przygotowania (jak widać, wszystko na wszystkim, na podłodze) grało pięknie. Bez stolika, anty wibratorów (sic) itp spraw. Poniżej DAC/amp słuchawkowy Lynx – kolejna, mało, żeby nie powiedzieć w ogóle znana marka z Państwa Środka
Referencyjne źródło. Osobno w wersji pod słuchawki (tylko balans) i pod kolumny…
…o te, tutaj
- znakomita chińszczyzna, podobnie jak w zeszłym, kiedy debiutowała robiła jak najlepsze wrażenia, przy czym teraz było przekrojowo, nie tylko ze słuchawkami. Panie, Panowie Soundaware z systemem opartym na znakomitym pre P1 z końcówką (integrą) Line Magnetic oraz litewskimi podstawkami Audio Solutions. Znakomite, mimo zerowej adaptacji, brzmienie tego setupu. Do tego dwa amp/daki pod nauszniki (tym razem Senki tylko, nie było Głębi Phi, buuuu). Tylko balans, referencyjna 300-ka (druga, ale pod kolumny, stała sobie na podłodze). I teraz tak… zero adaptacji jw, żadnych stolików, platform, nic. A zagrało pięknie. W Sobieskim, w kanciapie dla mopów I co? No właśnie? Jakieś wnioski?
I to ma – przepraszam – brzmieć?
Ano ma i brzmi
Takie coś, naścienne coś. Podobno gra z inną elektroniką (mówił dystrybutor). Ja to widzę jako systemowe rozwiązanie:
firmowa elektronika z potężnym DSP, z korekcją, dźwięk robiony… w sensie jak najbardziej pozytywnym.
- Lyngdorf systemowo z płaskimi, naściennymi kolumienkami w bardzo, bardzo życiowej aranżacji. Czyli ma grać wszędzie, a nie tylko w dedykowanym pomieszczeniu (czyli w 99% przypadków nigdzie, bo kto może sobie na coś takiego pozwolić? No właśnie… prawie nikt nie może). Wiecie, to te all-in-one (y) od Duńczyków, nafaszerowane najnowszą technologią, oparte na najlepszym software (bingo!), który to robi dzisiaj zasadniczą różnicę. Jest własny system dopasowania dźwięku do dowolnego pomieszczenia, pełna kalibracja systemu z (własnymi jw) kolumnami. Można stereo, ale można też w multichannel uderzać. Jest już odpowiednie źródło, będzie w przyszłym roku wielokanałowa końcówka. Dziesięć kanałów. Znaczy pewnie obiektowy będzie. Dla wideofili obowiązkowy adres, szczególnie z takim, opartym na naściennych kolumnach (konstrukcje zamknięte ofc) rozwiązaniu, pozwalającym na umieszczenie całości w dopasowany do wymogów estetyki wnętrza (ma zniknąć) sposób. Grało w miejscu bardzo kiepskim akustycznie (Sobieski, na parterze, w okrąglaku), a grało bez przykrości. Wierzę, że taki system może być czymś co połączy audio i audio/wideo na poziomie nieosiągalnym do tej pory w nieadaptowanym do potrzeb kina pomieszczeniu. Dowolnym pomieszczeniu.
Ma zagrać w każdych okolicznościach. I gra…
Wystarczy tylko to, co na stoliczku. Centrum sterowania / DAC & komp
- Kii Three. Wlazłem do pustego pomieszczenia, gdzie siedział znudzony jegomość. Nie mogłem nie posłuchać zaklętego w głośnikach systemu, który przez wielu został okrzyknięty prawdziwą sensacją. Zero adaptacji, puste, z jednym banerem, wręcz ascetycznie minimalistyczne lokum w Sobieskim (tak, właśnie tam, poza słuchawkami było w tym roku ciekawie, na Narodowym często beznadziejnie grało, naprawdę beznadziejnie) i te podstawki, tutaj w rozbudowanej formie z podłogowym modułem. Dłuuugi kabel z centrum sterowania, tj. kontrolerem, dakiem, I/O – coś zupełnie z innej beczki. Dla audio konserwatysty pomieszanie z poplątaniem. Moduły nie będące samodzielnymi kolumnami, aktywne, ale całkowicie sterowane, z robionym dźwiękiem via DSP, z ww. centrum na drucie, nie wymagające żadnych akcesoriów, kabli, stolików, bzyliarda rzeczy, po prostu kolumny i cokolwiek, co prześle strumienie. Podobnie jak powyżej, kolumny niewrażliwe na warunki, dopasowujące (w czasie rzeczywistym!) reprodukowanie dźwięków, wykorzystujące potencjał drzemiący w coraz potężniejszym krzemie oraz oprogramowaniu. Na wstępie było tak sobie, być może materiał kiepski, być może popsuł mi się czujnik, bo wcześniej Westministery czarowały, a to była zupełnie inna bajka. Siak, czy tak, po paru minutach, kiedy chciałem się już zbierać, przyszedł młody człowiek ze swoją muzyką i tak jak chciałem wstawać, tak zostałem. Petarda. Wiecie, to te Future-Fi. Wciskasz play w łazience i słyszysz dźwięk, który nie powinien w takich okolicznościach przyrody wydobyć się z głośnika. Tu, w pustym, z niskim sufitem, nieadaptowanym w żaden sposób pomieszczeniu zagrała muzyka. I o to właśnie chodzi. A nie, o dzielenie włosa na czworo, błądzenie, często po omacku, by znaleźć synergię, żeby brzmiało. Wiem, że trzeba będzie obadać obowiązkowo.
Ja wohl! To się nazywa wielogłośnikowa konstrukcja… też dźwięk z pliku, też DSP, też bez widocznej adaptacji, też aktywnie
- Koncertowe słupki z Reichu. Małe przetworniki w dwóch rzędach od „sufitu”, po podłogę – małe, klasyczne oraz wstęgi, wszystko takie samo, sztuk kilkanaście na każdą paczkę plus potężne woofery z boku. I co? No oczywiście duże składy, jakaś symfoniczna, jakieś koncerty zapodawane i mimo małego wnętrza w jakim rzecz się działa, całkiem udatne oszustwo. Znaczy się grało z wielką swobodą, wielkim rozmachem – tak, tego byśmy oczekiwali po czymś, co jest reklamowane: sala koncertowa w Twojej chałupie. Szczególnie, że słupki stały swobodnie (tak), ale w małym (właśnie) pomieszczeniu, bez specjalnej adaptacji (no delikatna była) akustycznej, ot po prostu u szwagra w M-4 , w salonie z meblościanką Przykuwało uwagę, było inaczej niż gdzie indziej, od razu po przekroczeniu progu. Bardzo zaawansowana konstrukcja.
Podsumowując… czyli co? Aktywne, DSP, software? W rzeczy samej.
- Włosi (ogólnie). Nie można odmówić im umiejętności czarowania, przyciągania, magnetyzowania. Każda z prezentacji na tegorocznym AVS była ciekawa, angażująca, grało to bardzo przyjemnie. Ważne dla tradycjonalistów… nie miało (w większości przypadków) nic wspólnego z tym, co powyżej. Uff. Manewry kablowe, akcesoryjne, adaptacyjne, aromaterapie, dobra wóda z myszy… stop, trochę się zagalopowałem I fizyczne nośniki. Często, gęsto, choć nie zawsze.
Było też sporo rozczarowań. Na zdjęciach poniżej, można co nieco się zorientować, nie będę dusił, powiem wprost co mi się nie podobało (wybór rzeczy z czapy niekompletny, bo też czasami omijałem szerokim łukiem). I teraz tak, przeczytajcie to, co na wstępie. To nie jest tak, że nieudana prezentacja, jakaś wtopa (ewidentna) w praktyce nic nie oznacza, niczego nam w praktyce nie mówi, nie powinna niczego nam sugerować. Nie. Coś tam mówi, ale też jest to „prawda”, prawda chwili, niedoskonałego miejsca, presji czasu, braku warunków …i tego wszystkiego nie da się przeskoczyć. W przypadku słuchawek można na AVS miarodajnie coś zawyrokować, z czymś się konkretnie zaznajomić, odnośnie systemów opartych na kolumnach zaś, to zwyczajnie wypadkowa wielu czynników. Pewnym (dlatego o nich wspominam) wyjątkiem jest wszystko to, co jest niezależne, czy mocno uniezależnione od kompromisów, niedoskonałości jakie niesie ze sobą taki pokaz sprzętu jak na AVS. Można w tym miejscu zadać sobie pytanie – czy nie można by dać więcej czasu wystawcom, pójść może nie w ilość, a w jakość. Po co ścigać się na cyfry, gdy nie idzie to w parze z odbiorem, z satysfakcją (jej brakiem) wśród odwiedzających, wśród fanów dobrego dźwięku. Jak wspomniałem na początku, marzy mi się impreza dla słuchawkowców, rodzime CanJam – patrząc przez pryzmat AVS strefa słuchawkowa ma zazwyczaj najwięcej sensu.
Fotorelacja (jak wspomniałem, monotematyczna, znaczy słuchawkowa) poniżej:
Wracam po dłuższej przerwie z czymś naprawdę nadzwyczajnym, wyjątkowym. To jedyne słuchawki, które mógłbym zaproponować zamiast systemu opartego na wysokiej klasy kolumnach, jako alternatywę. Nawet słuchawkowemu sceptykowi, nawet …bo te nowe tysięczniki oferują taki poziom (posłużę się czymś z wirtualnego świata, świata elektronicznej rozrywki) immersji, tak potrafią wciągnąć bez reszty w to, co dociera do uszu, są tak odległe od tego, czego byśmy spodziewali się po czymś, co spoczywa na łbie, że… Długo zastanawiałem się jak podejść do tego artykułu. Jak zachować dystans do tego, co się przez parę tygodni testowało (każdą wolną chwilę spędzałem z tymi nausznikami, każdą). To nie są bardzo dobre, czy wybitnie dobre słuchawki. Nie. To jest inna rzeczywistość, coś właśnie niespodziewanego, gdzie parę rzeczy (poniżej) na słuchawkach było zaledwie akcentowane, czy pokazywane – właśnie – w słuchawkowy sposób. Mniejsze, bardziej sfokusowane, bez swobody znanej tylko i wyłącznie z odsłuchu stereofonicznych zestawów głośnikowych. Wiedziałem, że po przetestowaniu całego katalogu nowości, najnowszej generacji HiFiMANa, która firmie bardzo, bardzo się udała, flagowce (nie wliczam tutaj Susvarna, bo to trochę jak Orfeusze – tysięczniki to właśnie szczyt) musiały być też wyraźnie lepsze, ciekawsze od tego, co pojawiło się wcześniej.
I są. Modele v1 (artykuł „Pojedynek na szczycie: tysięczniki) i V2, obiektywnie doskonałe słuchawki, które miałem możliwość testować, które (v1) opisałem w megateście, to jest inny poziom umiejętności. Zwyczajnie (choć to wg. mnie szokujące, jesteśmy przyzwyczajeni do niewielkiego progresu, do subtelnych zmian…. nie rewolucji) poprzedniki NIE POTRAFIĄ tego, co wersja SE. To zmiana od razu zauważalna, to żadne tam niuanse. Niebywałe! Dostajemy dźwięk, który wyznacza nowy pułap jakościowy odnośnie słuchawek. W skali – tak, wiem, narażę się na niedowierzanie – bezwzględnej. Jeżeli HiFiMAN będzie dotychczasową drogą skokowego progresu, wyraźnych zmian in plus, wprowadzając rozwiązania z tego co na szczycie niżej to… ludzie, to oznacza że czeka nas bardzo, bardzo ciekawa przyszłość. Pułap 16 tysięcy złotych to pułap abstrakcyjny dla 99% osób, dla których nie jest wszystko jedno (co mają na uszach), a dla reszty jest to ofc 100 (najdelikatniej – pukanie się w czoło), ale… no właśnie – jest szansa, że to czego możemy doświadczyć we flagowcach znajdzie się w przyszłości w środku katalogu, poniżej 10k. Zobaczcie jak wielki skok nastąpił w przypadku Hindusów (i nie tylko), pisałem o tym w artykułach poświęconych Sundarom, Anandom i Aryom oraz nowym szóstkom. Patrz ostatnie recenzje: Sundara, Ananda, Arya i HE-6SE.
Bajka, zdania nie zmieniam (patrz zajawka), a tylko się utwierdzam. Absolutnie wyjątkowe są
Czy te słuchawki wyglądają na cenę, za którą je wołają? Nie, nie wyglądają. Zresztą, według mnie, żadne słuchawki nie są warte nastu tysięcy złotych. Tu ceny nie winduje obudowa (jak w klamotach), nie ma takich materiałów, drogich komponentów, które by dodawały te, tam kolejne tysiące. Nawet dużo lepiej wykonane nauszniki (vide Focal) to nadal, patrząc przez pryzmat ceny detalicznej, totalna abstrakcja. Utopia To nie jest zestaw kolumn, to nie wspomniana elektronika, to kompaktowy efektor, który nakładamy na głowę. Dwie niewielkie muszle i pałąk, okablowanie (tak, te bywa jeszcze bardziej oderwane od zdroworozsądkowych realiów odnośnie $$$). Nawet jeżeli niektóre z elementów są obiektywnie zaawansowane technologicznie to nadal ceny (rosnące) słuchawek szokują. Jeszcze nie tak dawno temu najlepsze, najdoskonalsze można było kupić za kwoty nieporównywalnie niższe od dzisiejszej stratosfery. Także tutaj nowe HEKi nawiązują do tego niechwalebnego trendu… szkoda, bo odwracając ofertę producenta, widzę progres jakościowo-funkcjonalny przy zachowaniu zdroworozsądkowej wyceny. Zarzut kierowany do wszystkich (tak Mr. Speakers, tak Audeze, tak Sennheiser, tak Focal, tak… itd, itd.), nie tylko do HiFiMANa, w przypadku HEKów, to jedna z dwóch wad jakie wytykam tym nausznikom. Za drogie – to po pierwsze, materiałowo-jakościowo zbyt odstające od równie niebotycznie wycenionych konkurentów – to po drugie. Ok, odfajkowane minusy. Cała reszta – wierzcie mi, albo nie wierzcie i koniecznie zweryfikujcie na AVS, lub w jakimś salonie, gdzie demówkę dorwiecie – to POEZJA. Czysta przyjemność i rozkosz, coś czego do tej pory słuchając słuchawek (Orfeusze czy K-1000 były na łbie na tyle krótko i na tyle efemeryczno-niemiarodajne, że ich nie wliczam), jakichkolwiek dostępnych do kupna w sklepie słuchawek, nie doświadczyłem. To REFERENCJA. To PUNKT ODNIESIENIA. Bo tylko te potrafią to, o czym poniżej.
Tylko te…
Chcesz coś, co zamieni zera i jedynki z kompa w bezwzględnie najdoskonalszy sposób? Chcesz mieć pewność, nie chcesz szukać, kluczyć, tylko mieć gotowe? No to mam dla Ciebie doskonałą wiadomość. Jest takie coś w cenie (za komplet) nie przekraczającej 12k złotych. Wypada rewelacyjnie w pomiarach, ale – co ważniejsze – wypada jeszcze bardziej rewelacyjnie, gdy zagra, gdy popłyną pierwsze dźwięki. Tytułowy system jest – moim skromnym zdaniem – czymś, co zwyczajnie kasuje każdy komponent do 10k, ba… powiem mocniej, jest czymś co kasuje każdego, powtarzam KAŻDEGO streamera jaki się na rynku pojawił (PC górą! ), miażdży konkurencyjne rozwiązania swoimi umiejętnościami, dając dodatkowo przedsmak jutra (upsampling 44,5MHz aka DSD1024 via I2S). Jak ktoś praktykuje takie rzeczy, ustawia sobie PCM x8, podobnież DSD x8, a nawet tylko 1 bit woli, bo sobie te PCM w locie konwertuje to tutaj jest no limits (via I2S i wyłącznie z odpowiednio wyposażonym kompem, tj. wyposażonym w kartę np. Pink Faun z interfejsem I2S/fizycznie HDMI… wiele opcji, do wyboru, do koloru). I nie, nie chodzi tutaj o magię cyferkową, o wyśmiewane przez co poniektórych (ale to bez sensu, przecież procesor Wam się w komputerze usmaży …niestety takie bzdury wypowiadają ludzie z branży) upsamplowanie czy konwersję (bo przecież nie ma takich materiałów… a to te wszystkie high-endowe klamoty, których na kopy, które ostro DSPeują sygnał, rozumiem, do kosza, ja?), chodzi tylko i wyłącznie o to, co słyszymy na słuchawkach, kolumnach. Tylko o to, o nic więcej. Ustawiam sobie w silniku DSP Roona różne rzeczy tylko po to, by osiągnąć naj. Jak czuję, że na tym torze, na tych klamotach, na tym efektorze, nie ma to sensu, jest gorzej niż pure to bez dorabiania filozofii robię off. Naprawdę nie ma i nigdy nie będzie w audio jednej, jedynej, jedynie słusznej drogi. Ci, którzy twierdzą inaczej, wrzucając do kosza rzeczy, o których mają -delikatnie rzecz ujmując- pobieżne pojęcie, albo -co gorsza- robią wodę mózgu z premedytacją, sami sobie wystawiają jak najgorsze świadectwo. Wiadomo, w intertnetach nic nie ginie.
Wymienione w tytule klamoty traktuje jako całość. Dlaczego? Ano dlatego, że właśnie tak to przetestowałem i na efekt wpływ miały wszystkie składowe. Nie ma żadnych przeciwwskazań, by taki system rozbudować dodatkowo na a) streamerze w innej strefie via SPDIF/USB b) dodatkowym end-pointcie PC (via I2S skonwertowane za pośrednictwem X-SPDIF2 oraz osobno via USB bezpośrednio do X-Sabre) c) podpiętych via XLR aktywnych monitorach (bardzo polecam, tak też u mnie grało w opcji drugi tor). A jak przyjdzie ochota na wincyj to wiecie – karta I2S do kompa i jedziemy. NIE MA OGRANICZEŃ, nie ma limitu, nie ma takiego słowa w słowniku w przypadku topowego setu Matrix Audio. Oczywiście żeby to miało sens musimy zadbać o software. Kod jest nieodłączną, arcyważną częścią takiego systemu. Pozwala wydobyć to, co najlepsze, daje możliwości. Warto to sobie uświadomić, bo pełne możliwości jakie oferuje powyższy hardware to dzisiaj także mocarny, otwarty na przyszłość (DSP: korekcja pomieszczenia, wielosegmentowy EQ, konwersje, firmowa kalibracja via wtyczki dla efektorów/elektroniki itd. itp.). To być musi. Do tego – idealnie, gdy mamy to w pakiecie – wygodna obsługa, wygodne zawiadywanie bibliotekami, agregacja treści i wiele, wiele źródeł/streamów. To wszystko jest już dzisiaj osiągalne i w tym kierunku (integracji) branża zmierza.
Matrix uzupełnił swojego flagowca o MQA, pełne dekodowanie origami. Znacie mój stosunek, negatywny stosunek do tej technologii. To jest rzecz zbędna wg. mnie. Z marketingowego punktu wiedzenia, pewnie dzisiaj trudno nie mieć, choć szanuję tych, którzy powiedzieli MQA: dziękuję, ale nie. Są takie firmy i cóż – opłata licencyjna za stratną technologię kompresji dźwięku z czymś, co jako żywo kojarzy się z niechlubnym powrotem DRM, podlane bredniami o jakości studyjnej – no to się po prostu nie broni, bo jest kompletnie zbędne, niepotrzebne. MQA w X-Sabre Pro zawitało, jest, sprzęt podrożał i to jedyny konkret. Prywatnie mam nadzieję, że MQA przejdzie do historii, wcześniej czy później, przejdzie. Wiele wskazuje na to, że rzecz się „średnio” przyjęła i po początkowym entuzjazmie, dzisiaj już tylko wzruszamy ramionami, nikogo to tak naprawdę nie kręci. Dla mnie ingerencja w sygnał, używanie filtrów (na stałe), na poziomie przygotowywanego do publikacji materiału, jest niedopuszczalne. Kompresja stratna to rzecz neutralna (gdy chcemy oszczędzić transfery, takie miało być MQA początkowo, przypominam, miało być „on the go”), gdy zachodzi taka potrzeba, stosowana w audio i wideo i nie ma w tym nic zdrożnego, problem pojawia się wtedy, gdy ktoś próbuje nam wmówić, że dostajemy „prawdę”, „to co z taśmy matki”. To zwykłe, bezczelne kłamstwo. MQA to wytwór, stratny wytwór. Dzisiaj, w dobie szerokopasowego Internetu, sieci 4 a zaraz 5G takie coś, jak MQA, nie ma żadnego uzasadnienia, żadnego sensu. Na szczęście jest jeszcze dostępny X-Sabre Pro bez tego, wg. mnie zbędnego, dodatku. Można zaoszczędzić. A jak komuś do szczęścia to potrzebne to proszę – ma, może kupić pełne origami.
Pozostałe składowe to starty znajomy X-SPDIF 2, moim zdaniem najbardziej wszechstronny konwerter cyfrowy z dostępnych obecnie na rynku. Jest świetny, bo kompatybilny z każdą z licznych wersji niestandaryzowanego interfejsu I2S, jest świetny, bo może działać zarówno na zasilaniu zew. jak i via USB, jest świetny bo daje opcję pożenienia kompa z interfejsami SPDIF oraz AES/EBU (maksymalizacja opcji, podpinamy topowe przetworniki, także takie, które najlepiej grają via AES/EBU vide Moon), jest świetny bo jest ładny , jest świetny bo jest bezobsługowy (pełen automat), bo robi swoje. Mamy DXD (758), mamy DSD (512), doskonałą współpracę (bo bezproblemową, natychmiastową identyfikację) z softwarem odtwarzającym (Roon, Audirvana, Daphile, foobar – to sprawdziłem). Karta, to coś jeszcze bardziej, niż przetestowana X-Hi. Lepiej wyciągnąć zer i jedynek z kompa, moim zdaniem, się nie da. Lepiej zniwelować ułomności magistrali USB się nie da. O technikaliach przeczytacie poniżej, powiem tylko tyle, że jestem wielkim zwolennikiem stosowania tego typu pośredników, tj. specjalistycznych kontrolerów USB, bo to całkowicie (wg. mnie) niweluje wpływ komputerowego źródła na sygnał, wygumkowuje wszystkie pierwotne problemy jakie PC generuje w torze audio. element H.
No dobra, będzie to tekst dla hardcorowców, uprzedzam. Wchodzicie w to? Tak? No to go…