LogowanieZarejestruj się
News

Liberty DAC: przystępniejszy przetwornik Myteka. Naszym zdaniem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_7710

Mytek od zawsze kojarzył mi się ze sprzętem dla profesjonalistów… pamiętam najlepszy sposób wyciągnięcia dźwięku z komputera za pośrednictwem FireWire jakąś dekadę temu, coś co stanowiło stały element wyposażanie tych przetworników. Pamiętacie moje zachwyty prostym & tanim interfejsem „po piorunie” japońskiego ZOOM-a? Najpierw było FireWire, którego zasada działania (bezpośrednie połączenie point-to-point, bez współdzielenia jak w przypadku magistrali USB, bez żadnych interferencji, bez jittera, bez opóźnień) była/jest (choć raczej była, bo o historycznym interfejsie mówimy – thunderbolt jest jego ideowym następcą) tożsama. Wspominam o tym na wstępie nie bez przyczyny: firma parę lat temu obrała kurs na rynek masowy, na audio „pod strzechę”, celując raczej w zamożnego melomana, a może precyzyjniej w audiofila. Przetworniki z surowych, technicznych urządzeń przeistoczyły się w ociekające luksusowym wykończeniem, na bogato, hajendowe klamoty. Producent nie zapomniał o swoim bagażu doświadczeń z rynku pro i Brooklyny czy Manhattany w paru aspektach wyróżnia na tle konkurencji parę „pro” smaczków, ale są to bezsprzecznie urządzenia dla domowego użytkownika o ponadstandardowych wymaganiach. Firma uznała, że poza poziomem około i ponad 10, a nawet i > 20 tysięcy (z kartą sieciową Manhattan II to już poziom nie 20 a 30 tysięcy złotych)  warto wprowadzić na rynek produkt pozycjonowany na dużo bardziej przystępniejszym poziomie. Liberty to właśnie odpowiedź na potrzeby rynkowe, bo nie oszukujmy się – wszystko z poziomu około i ponad 10 tysięcy to nisza, niszy… sprzęt kupowany przez nielicznych. No to mamy tego Liberty, w pierwszych wrażeniach opisałem z czym mamy do czynienia, a jeszcze wcześniej wspomniałem o korzeniach właściciela oraz twórcy marki oraz miejscu w którym tytułowy DACzek powstaje. Polskie korzenie, polska produkcja, polsko-amerykańska myśl techniczna finalnie zaowocowały produktem, który musi podjąć rękawicę rzuconą przez setki propozycji rodem z Azji… konkurencji morderczej w wymiarze co i za ile, o czym niejednokrotnie pisałem na łamach HDO ostatnimi czasy.

Pali się wszystko, znaczy się potencjometr na końcu skali. Tu naprawdę głośno z Sundara (pewien zapas jeszcze jest)

Mytek upichcił sprzęt bardzo kompaktowy, w malutkiej obudowie mieszcząc rdzeń z pozoru nieodbiegający aż tak bardzo możliwościami i parametrami od droższego Brooklyna. Wiadomo, dzisiaj znaczna część finalnej ceny klamota to skrzynka. Małe, nieskomplikowane technologicznie obudowy to znaczna redukcja kosztów, brak takich elementów jak wyświetlacze, zdalne sterowanie, tańsze gniazda, prostsza i znacznie mniej kosztowna regulacja…. to wszystko redukuje to co na metce o kolejne 1000 złotych. Przy czym Liberty mimo że zamknięty w bardzo niewielkiej skrzynce, na pierwszy rzut oka, bardzo typowej (prostokątna, prosta budka), jednak czymś się na tle innych z metra ciętych wyróżnia. Mytek wie, że kupuje się także oczami, wie to dobrze (droższe konstrukcje), wie także, że „konsumencki” 192DSD, który jest może fajny dla mnie (geeka), to nie do końca to, że surowy to raczej dla kogoś, kto wyznaje zasadę nieważne jak wygląda, ważne jak gra (aż tak nie mam, estetą trochę jestem i w salonie jakiegoś potwora z drutami na wierzchu nie postawię), że obecnie nie ma racji bytu takie podejście na konsumenckim właśnie, masowym rynku… że tam trzeba się postarać. No i zrobili te wytłoczenia, ciekawie rozwiązali przy okazji problem wentylacji (forma koresponduje z techniczno-użytkowymi aspektami konstrukcji – lubię to), całość na pewno nie jest taka zwyczajna, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Wyróżnia się. Wyposażenie też nieco różni się od 99% tego typu urządzeń dostępnych na rynku, bo jest więcej interfejsów (SPDIF x 2 – i to bardzo ważne dla końcowej oceny – o czym dalej), są opcjonalne patenty na zasilanie, dodatkowo to jeden z nielicznych przetworników oferujących pełne wsparcie dla jakże przeze mnie lubianego i poważanego ( ;-) ) MQA. Poza tym, że DAC to jest to także wzmacniacz słuchawkowy z 6,3 mm jackiem na froncie, obsługiwany niewielką gałą potencjometru (enkoder), bez pilota, bez ekraników (komunikacja oparta na mocno świecących wielokolorowych diodach – dla mnie zbyt nachalna, mało czytelna, trochę, na szczęście tylko trochę kojarząca się z fatalnym rozwiązaniem z Chordów aka ergonomiczna masakra). To wszystko opisywałem już dość dokładnie wcześniej (patrz linki powyżej) skupię się zatem na tym co najistotniejsze, na UX (User eXperience – przede wszystkim SQ, ale i obsługa przetwornika, możliwości, wreszcie techniczno-praktyczne mielizny MQA).

Kręcimy kompaktem? Owszem, bo granie po SPDIF wypada tu świetnie

Zapraszam…

» Czytaj dalej

Co za wzmak! Nausznikowy amp Cayin iHA-6 & DAC: iDAC-6. Recenzja

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170511_102054990_iOS

Powracamy do słuchawek z konkretnym setem złożonym z dwóch skrzynek firmy Cayin (patrz nasze recenzje mobilnej audio elektroniki: DAPa N6 oraz przenośnego zestawu amp+DAC tego producenta). W przypadku tytułowego, stacjonarnego kompletu mamy ambitny pomysł na docelowe rozwiązanie pod każde nauszniki, nawet te najtrudniejsze, nawet te najbardziej topowe, najlepsze, jakie są obecnie na rynku. Całość dopasowana stylistycznie, kompaktowa, może stanowić alternatywę dla wielu znacznie droższych high-endowych ampDACów, tudzież dzielonych (jak testowany) systemów amp osobno, DAC osobno. Nie przekraczamy ceny 5k za skrzynkę, producent widzi te produkty raczej na biurku (gabinet) niż w salonie – nie ma zdalnego sterowania, nie ma obsługi na odległość, trzeba tradycyjnie zmieniać, regulować z poziomu klamota. Także raczej na wyciągnięcie ręki, co nie oznacza rzecz jasna, że w salonie się to, to nie sprawdzi. Tyle, że trzeba będzie ruszyć 4 litery z fotela, albo kanapy…

Tu w salonie. Naprawdę może stanowić ozdobę, bardzo się udał designersko projekt tych skrzynek 

Mocno nam się przeciągnęła ta publikacja, nad czym bardzo boleję, ale tak się to poukładało, że kilka razy wypadało nam z kolejki. Obiecywałem parę dni temu, że już już tuż tuż, to wordpress „wyciął” nam numer i trzeba było naprawiać (wykrzaczyły się niektóre artykuły, już jest ok, przepraszam zainteresowanych za to kanji, jakieś bzdety, musiałem przywrócić oryginalną treść publikacji). No nic, takie uroki obecnego funkcjonowania HDO, nie mam na niektóre rzeczy wpływu :(

Przejdźmy zatem do meritum. Tytuł sugeruje co najbardziej z tego setu przypadło mi do gustu, zresztą pamiętam, że pierwsze wrażenia też wskazywały jednoznacznie, że to amp jest tutaj elementem wyróżniającym się (choć to DAC skupia początkowo uwagę ze względu na oryginalną konstrukcję, możliwości, o czym przeczytacie poniżej, w rozwinięciu…). Tak czy inaczej, to jest system i tak należy właśnie potraktować te skrzynki – jako integralny, dzielony tor słuchawkowy, synergetyczny zestaw, kompletne rozwiązanie, szczególnie dla kogoś, kto „poszedł w słuchawki”, rezygnując z kolumn (bo dzieci, bo lokum, bo tak).

» Czytaj dalej

Mytek Liberty DAC… pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180303_070157820_iOS

Przyjechał, testuję i mam już parę pierwszych wniosków. Mytek Liberty DAC to taki Brooklyn bez wyświetlaczy, to kompaktowa forma z wsadem z droższych konstrukcji, to takie połączenie świata pro-toolsów ze światem konsumenckiego audio. Tak właśnie. Ten Liberty zastępuje w katalogu najprzystępniejsze cenowo skrzyneczki dla praktyka, a dodatkowo rozszerza ofertę Myteka o produkt znacznie tańszy od Brooklynów czy Manhattanów dla muzykofila. Co prawda w zakresie do ok. 4k możemy już nieźle się na-po-wybierać, bo klęska urodzaju to za mało powiedziane, a wspomniana w poprzednim wpisie, zapowiedzi testu tytułowego DACa, ofensywa Azji to właśnie poziom do 10 tysięcy złotych – tu najwięcej się dzieje i to ten pułap, w który rzeczona Azja, celuje. Mniejsza. Mamy coś, co jest Made in Poland, od strony projektu to 100% Myteka w Myteku (o czym poniżej), także wiemy, że to coś co wyszło spod firmowego dłuta, a nie przepakowane, czy nawet nie przepakowane, tylko z doklejonym logo, coś rodem z wielkich chińskich megafabryk. Wątpliwości nie ma, to najmniejszy klamot, ale mimo czysto klasycznej formy, po wyjęciu z pudła wiemy, że to nie masówka, że oryginał. O klamocie było już u nas pisane o tutaj.

Nie banał

Od razu jak się pojawił, podpiąłem pod Core, Roon i jedziemy. Na razie testowany jest na słuchawkach, oczywiście będzie też na stacjonarnym torze sprawdzany i to dwojako: z aktywnymi nEar-ami w balansie (czyli jakby studio ;-) ) i na standardowym torze hajfajowym, tj. NADy i pasywne Szafiry oraz Topazy. Tak. Teraz jednak, lecą słuchawki i na słuchawkach, w opcji biurkowej to gra. Zresztą tu biurko jest bardzo na miejscu lokalizacją, bo małe to, bo obsługa ręczna z frontu, bo zdalnego „niet” i ogólnie, jakbym miał tego klamota gdzieś umiejscowić, to właśnie gabinet, biurko, bliskie pole / aktywne / kompaktowy zestaw z kolumnami oraz wymienione powyżej słuchawki. Tak, dali tutaj ampa i ten amp musi pokazać swoje kompetencje egzaminowany w szerokim zakresie na planarach LCD-3 / Sundara / HE-400 oraz dynamikach HD-650 / K701 / HP50. Będzie także niespodzianka, która leci z… chińskiej fabryki, coś co prawdopodobnie miażdży wszystko co istnieje na rynku w relacji koszt-efekt w zakresie wysokiej klasy, klasycznie przewodowych monitorów dokanałowych. Nic więcej nie zdradzę, poza ceną tego IEMowego wynalazku, nad którym parę dobrze zorientowanych osób, pieje z zachwytu (jak patrzę jak to wygląda, to nie mogę uwierzyć, że to się w ogóle opłaca, w sensie produkcji & sprzedaży się opłaca) – zapłaciłem 34 złote. Co można dostać za 34 złote przekonacie się w przyszłym tygodniu, o ile dolecą (no chyba powinny, ale różnie to bywa).

Czyli z IEMami, a konkretnie z tymi co przylecą, też sobie Liberty zagra, bardziej będzie to potwierdzenie, bądź nie, tych zachwytów nad słuchaweczkami, które wyglądają jak wysokiej klasy armatury, jak jakieś Westony z górnej półki. Zobaczymy. Patrząc zaś na nausznych „egzaminatorów” to nadal nie mogę uwolnić się od Sundara, jak tylko zrobię sobie przerwę na wymienione powyżej, inne, modele nausznic, to jakoś dziwnym trafem zaraz te najnowsze HiFiMANy powracają, jak bumerang, lądują na czerepie. Słucham od prawie trzech tygodni i artykuł już się kluje. Z Libery jest synergia pełna, nie tylko w zakresie SQ, ale także estetyki, wyglądu… no pasuje to tutaj idealnie. Czarne, w najnowszej, konstrukcyjnie odchudzonej i dopracowanej odsłonie Sundara z …no właśnie, niby skrzynką prostokątną, do bólu typową, klasyką, klasyki, a tu jednak nie, bardzo nawet nie tak. Bo, że Liberty jest prostokątem małym, kompaktowym to fakt, ale że banał to już zupełnie nie. Mamy na górze elegancko w metalu nacięte logo, a że Myteka logo to nie prosta forma, a wysublimowana to też takich atrakcji możemy się spodziewać w metalu właśnie. A to dopiero początek, bo dół obudowy to powtórka tego patentu i ma to nie tylko estetyczne, ale jak najbardziej funkcjonalne uzasadnienie. Wentylują nam te setki otworków obudowę. Można w niebanalny sposób? Ano jak widać można. Wygląda to bardzo fajnie i mimo tej prostej formy od razu czujemy, że jednak dostaliśmy do ręki coś zaprojektowanego nie z metra, a specjalnie na tę okazję właśnie. Z przodu też jest mytekowo, ta ponacinana faktura ala skóra aligatora to całościowo (vide góra obudowy) udany projekt stylistyczny, prezentuje się nam ten maluch bardzo i można sobie go wyeksponować, a nie że schować, bo ładny dla oka to widok.

No, cześć

Z przodu mamy wielokolorowe diody, gałę (enkodera) oraz wyjście słuchawkowe 6.3. Z tłu od razu widać, że to firma, która pro-toolsy robi. Na bogato, możemy sporo źródeł cyfrowych tutaj zintegrować, bo jest AES i dodatkowe (czyli w sumie 2) SPDIFy, można jak już wcześniej pisałem, alternatywną elektrownię podpinać, przy czym solidne, wewnętrzne zasilanie spokojnie możemy potraktować jako docelowe rozwiązanie, a to dodatkowe, to jak będziemy chcieli sobie upgrade zaaplikować, niekoniecznie chcąc wymieniać przetwornik, bo tak nam ten Liberty do gustu przypadł (a jednocześnie audiofilianervosa wymaga sięgnięcia po portfel). Opcja jest. Jako, że naprawdę małe to jest, to na wyjściowe XLRy zwyczajnie nie byłoby miejsca, stąd standard w studio dobrze znany (w domowym audio kompletnie nie spotykany) czytaj dwa TRSy dla balansu obok wyjść SE znajdziemy. Sam enkoder działa z lekkim skokiem, wiemy gdzie jesteśmy, bo diodki nas o tym informują świecąc w różnych kolorach, w trybie: pokaż poziom wzmocnienia, wskazując jak daleko w prawo jesteśmy ;-) . Wystarczy nacisnąć, by paliły się tylko dwie, a nie dajmy na to pięć, diody i wtedy wiemy, które z wejść cyfrowych jest uaktywnione, poza tym czy gra nam MQA albo czy DSD gra nam. Tak, mamy MQA, o którym wspomnę niebawem, bo – co dla mnie było sporym zaskoczeniem, bo choć Chrisa znam, cenię, przyjemnie wspominam rozmowę z nim na AVS bodaj trzy lata temu, to jednak jego Computeraudiophile zaliczam do głównego nurtu, do mainstreamu publikatorów audio, a tu wyciął ostatnio niezły numer… oddał głos na głównej koledze Archimago (o którym wspominałem na łamach MQA i niezmiennie bardzo polecam jegomościa i jego niezobowiązujący blog… konkretna wiedza w cenie, zdrowy rozsądek podobnie). Takie podsumowanie tego, co sam popełniłem na temat MQA tu i tutaj.  No dobrze, Mytek to ma i to szeroko ma, bo we wszystkich nowych DACach oferuje pełne wsparcie dla origami. Krótko mówiąc, świeci się na zielono (bywa, że chwilę zajmie identyfikacja/odpakowanie/autoryzacja), wróć, świeci się na niebiesko (niektórzy dostają wrzodów, jak im się nie świeci – przepraszam za drobną złośliwość ;-) ), czyli jest „fully authenticated”. Wspominają w instrukcji o „dokładnie to, co artysta był w studio….”, litościwie pominę to tutaj i powiem tylko tyle: wyróbcie sobie swoją własną opinię na temat. Warto nie tylko słuchać (porównajcie sobie PCM, czy DSD z MQA… Tidal daje takie możliwości w dużym zakresie obecnie), ale także poczytać jw. W tym wypadku naprawdę warto zrobić obie te rzeczy.

Pasuje jak ulał, jak włoskie wyyyygodne obuwie z tymi Sundara ten Mytek

Dobra, gra nam ten Liberty także DSD, w przypadku ROONa Core na makówie jest DoP i 128, jak sobie podepniemy (z zrobimy to niezawodnie) w salonie do end-pointa HTPC to posłuchamy Myteka w trybie native i poleci także materiał DSD256, który – muszę przyznać – robi wrażenie, bo cholernie dobrze to nagrane jest, wyczynowe, bez dwóch zdań, taki pokaz możliwości rejestracji i przeniesienia w najbardziej topowej formie tego, co było przez muzyków grane. No, no. Recz jasna znaczenie czysto poznawcze, a nie użyteczne to ma, bo takie nagrania to nawet nisza nie będzie, zwyczajnie nikt w to bawić się nie będzie na szeroką skalę, zapomnijcie. Dobrze, to jak jesteśmy przy materiałach, to powiem jeszcze, że ostatnio nam się na Tidalu przepysznie dzieje, w zakładce (tak, tak MQA) lądują fantastyczne rzeczy i to bardzo, bardzo podnosi wartość tego streamu w moich oczach… po prostu wcześniej, żeby takie znakomite nagrania móc legalnie posłuchać, trzeba było wydać krocie. Teraz można to mieć za 40 złotych. Naprawdę… warto docenić, dodatkowo trzymać kciuki za integrację przez Roon labs nowego modułu rozgłośni internetowych. Pracują nad tym, bo to co obecnie nie przystaje do reszty jakościowo (dodawanie z paska adresów) i jak będzie to kolejne, potencjalne źródło znakomitego audio z fenomenalną nawigacją, integracją całej kolekcji trafi do użytkowników ROONa. Jest na co czekać, bo sporo się dzieje w radio streamie… bezstratnie się dzieje, wyczynowo się dzieje i jeszcze, na dokładkę, na żywo się dzieje. Jak będziemy mogli, nie ruszając się z fotela, przenieść się do sali koncertowej albo na stadion to ja bardzo chętnie to zrobię. Oczywiście to jak z kinem z jednej i telewizorem/projektorem z drugiej, inaczej, ale i tak bardzo chętnie, szczególnie że nie tylko wielkie wydarzenia, ale także kameralne w jakości dużo lepszej od niskobitratowe mp3 będą na zawołanie.

Głośno! Przy czym na planarach cztery palą się musowo

Sprzęt podczas pracy delikatnie ciepły jest, widać że robotę robią te wycięcia układające się w logo firmowe na górze i na dole obudowy. Poziom wzmocnienia dla planarów to pi razy oko co najmniej 15 (Sundara, LCD-3), oczywiście przy sygnale DSD gra ciszej i trochę bardziej dokręcamy w prawo. Precyzja, rozdzielczość, wgląd to na pierwszy rzut ucha wybija się, buduje nam przekaz. Obiecałem, że skonfrontuję KORGa z Mytekiem @ DSD i możecie być pewni, że takie porównanie we właściwiej recenzji znajdziecie, podepnę zarówno pod laptopa i słuchawek, jak również stacjonarnego toru z kolumnami. Z ciekawości chcę także sprawdzić jak sobie Liberty poradzi w porównaniu z thunderboltowym interfejsem (też pro-tools, nawet bardziej, bo wyposażony pod potrzeby tj. ZOOM TAC-2) i tu też będzie face to face. To chyba zamknie nam plan kompleksowego przetestowania tego klamota. Stylistycznie i jeszcze bardziej całościowo, jak się pojawi, to będzie także z nowym iMakiem Pro obfotografowany, chcę przy okazji sprawdzić, ile prawdy jest w krytycznych głosach na temat problematyczności nowego thunderbolta 3.0 z interfejsem audio na piorunie. Podobno nie jest cacy, a dodatkowo psy wieszają na HS strasznie. Nie wiem, u mnie nadal Sierra, po wpadkach Apple z najnowszymi wersjami oprogramowania generalnie wstrzymuję się z decyzją o upie. Mytek Liberty DAC niewykluczone, że sobie chwilę zagra z takim kompem, konfrontowany z TAC-2 służącym nie tylko do porównania, ale także weryfikującym doniesienia o problemach pro-toolsów z tym co komputerowe, nowe w ofercie Apple.

Niby nic, a jednak robi różnicę.
Kompaktowy, prostokątny, mały, a ładny i jeszcze to ładny koresponduje zaprojektowany z głową (logo = otwory wentylacyjne)

PC też jw. będzie! Będzie bardzo, bo jw. zagramy via HTPC w natywnym trybie DSD wyczynowe. Także sterowniki (o to jestem spokojny, znając podejście Myteka do wsparcia) też sobie sprawdzimy pod Windą, nawet jeżeli teraz ta Winda sterów już nie potrzebuje (od Creators Update, jak pisałem na HDO z pół roku temu, macie wreszcie UAC 2.0 …ile to czasu musiało upłynąć, no ale w końcu jest). Plan mamy zatem konkret, a na koniec tych pierwszych wrażeń, najbliższe zapowiedzi:

- recenzja HiFiMAN Sundara
- artykuł Cayin iHA-6/iDAC-6
- parę słów o RHA MA750 (btw polską witrynę, sklep on-line, RHA sprokurowało właśnie, będzie niebawem wpis o tym)

To przetestowany sprzęt, ale nie tylko o sprzęcie będzie, bo w przygotowaniu są dwa artykuły problemowe. Jeden, krótki, podsumowujący temat MQA, właściwie odsyłający do Chrisa, o czym było powyżej oraz drugi… i znowu kij w mrowisko: „Dlaczego audiofilskie routery nie grają, dlaczego audiofilskie kable ethernetowe nie grają o 1000, 2000, 5000$ lepiej od tych za 1000, 2000 i 5000$ mniej” i „dlaczego próba twórczego nawiązania do wideofilii wystawia audiofilii na pośmiewisko, czyli nie pisz o czymś, o czym nie masz zielonego pojęcia„. Przeczytałem coś, co wywołało u mnie przemożną chęć podzielenia się swoim zdaniem na temat bzdurnych teorii, fałszywych wniosków oraz bezwstydnych (to delikatne słowo) prób wciskania kitu. W imię $, oczywiście, bo tylko to „uzasadnia” takie rozmijanie się z rzeczywistością. Wymierny, liczony banknotami, interes.

PS. Swego czasu testowałem telewizory, z projektorami też miałem co nieco wspólnego.

Poniżej fotogaleria z Liberty w szczegółach:

» Czytaj dalej

Prawdziwa okazja? Questyle CMA600i po pierwsze amp, po drugie… też amp

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170626_135813646_iOS

Chiny wyrastają na prawdziwego potentata w produkcji sprzętu audio. To już nie jest wytwórca, oferujący tanią siłę roboczą (ta, przestała być na marginesie tania, czy na tyle tania, by kierować się li tylko tym parametrem w doborze partnera przemysłowego), to już nie bezwstydny kopista, to już nie tandeta. Od dawna już nie, a od niedawna chińskie, rodzime marki potrafią sprowadzić do parteru specjalistów z umownego Zachodu. Po prostu robią to lepiej, oferują więcej, dbają bardziej i …jeszcze, choć pytanie jak długo jeszcze, to co wprowadzą na rynek dają w konkurencyjnej cenie. Od dłuższego czasu nie tylko nie reaguje podejrzliwie na „Made in China”, ale wręcz przeciwnie – z zaciekawieniem badam wytwory rodzimej, chińskiej myśli technicznej. To – właśnie – nie są kopie, naśladownictwo, a własne projekty, własne opracowania, coś co pewnie do pewnego stopnia jest wynikiem doświadczeń zebranych przez lata produkcji czegoś, co zaprojektowano na Zachodzie, co zamówiono w chińskiej fabryce, ale też (coraz częściej!) własne, autorskie pomysły.

Wiele z tego, co trafia do Europy wywołuje zdziwienie, zachwyt, a przecież to zaledwie wierzchołek góry… gdybyście odbyli podróż po azjatyckich sklepach, albo sklepach (specjalistycznych) w Australii i Oceanii to… szybko doszlibyście do wniosku, że dzisiaj to, co najciekawsze, najbardziej innowacyjne powstaje wcale nie w Europie, wcale nie w Ameryce, a właśnie tam – w Chinach. Jest tego ogrom (kolega wrócił ostatnio z Antypodów, zahaczył też o Koreę i Tajwan), nieprzebrane morze produktów, z których część uznalibyśmy za awangardowe, za wyznaczające kierunki rozwoju branży. Tyle, że o nich wszystkich na Starym Kontynencie nigdy nie usłyszycie, a nawet jeżeli, to tylko jako wzmiankę, coś na marginesie. Powiem wprost: technologiczne serce globu bije w tych kontynentalnych i tych wyspiarskich Chinach, dodajmy do tego jeszcze hi-techową Koreę i mamy komplet, przy czym ogromny, gigantyczny potencjał przemysłowy, najpotężniejsze możliwości wytwórcze na planecie, jakie ma CHRLD, powodują, że te setki (precyzyjniej to nawet tysiące) marek audio (wyspecjalizowanych, tak, tak wyspecjalizowanych marek audio) to coś, czego nigdzie indziej, w takiej skali, nie ma, nie występuje. Wielkie korporacje, które dzisiaj królują na Zachodzie, siłą rzeczy są zachowawcze, maja globalny asortyment / ofertę, która jest w porównaniu z Państwem Środka mikra, malutka. Tak to obecnie wygląda. Z opowieści osoby nieźle zorientowanej, która dodatkowo miała możliwości zapoznania się nie tylko z rynkową ofertą, ale także zapleczem produkcyjno-projektowym wyłania się obraz prawdziwej potęgi. Dzisiaj to tam powstają innowacyjne pomysły, to tam „się dzieje”. Niebawem odczujemy to wszyscy, bo lokalność (jeszcze) wielkich chińskich wytwórców elektroniki użytkowej za moment przejdzie do historii, za moment to właśnie te wielkie marki będą w centrum, a wraz z nimi pojawią się mniejsze, specjalistyczne, które już dzisiaj mogą zawstydzić asortymentem i pomysłami wielu europejskich oraz amerykańskich producentów sprzętu IT/audio.

Słuchawkowa nirwana


Ten przydługi wstępniak o podróżach i wrażeniach ma uzasadnienie, głębokie uzasadnienie, w kontekście bohatera naszej najnowszej publikacji. Questyle to właśnie taka firma, która nie ogląda się na innych, tylko robi swoje. Robi to na poziomie najlepszych, zachodnich produktów, oferuje produkty na poziomie wysokiej klasy HiFi oraz high-endu w ….bardzo, bardzo atrakcyjnej cenie. Pamiętacie zapewne liczne publikacje na HDO opisujące wybitne klamoty Matriksa? To był (poza topowcami) poziom dobrego, solidnego HiFi, a tutaj mamy rzeczy, które mogą stanowić element dowolnego, nawet wyczynowego toru, bez ujmy dla podpinanych elementów. Aż tak dobrze? Ano, CMA600i w jednej z głównych funkcji, czy (moim zdaniem) kluczowej funkcjonalności, jest urządzeniem, które może swobodnie konkurować z uznanym za najlepszy (taa… rankingi) słuchawkowy amp Bakoonem HPA-21. Też Azja, na marginesie, słuchany przeze mnie niedawno (jak uda się wypożyczyć na dłużej to będzie recenzja), wykorzystuje podobny patent na granie, korzysta z tej samej technologii co tytułowy CMA. Bakoon był „pierwszy” (takie konstrukcje to nic nowego btw, kiedyś tak się wzmaki robiło), Koreańczycy zaoferowali swój produkt parę lat temu (o ile mnie pamięć nie myli AD 2013), parę firm próbowało stworzyć podobne urządzenia, ale dopiero Questyle zaoferował coś, co można uznać za odpowiednik, tyle tylko że w formie rozbudowanej funkcjonalnie, z dodatkiem symetrycznego toru dla słuchawek (HPA-21 jest konstrukcją SE). Zresztą, mniejsza o rankingi i prześciganie się kto bardziej, powiem już na wstępie, niech strzelba wypali, że CMA600i to jeden z najlepszych w skali bezwzględnej wzmacniaczy słuchawkowych, jakie są dostępne na rynku, to przede wszystkim amp, to też bardzo dobry (i na całe szczęście, bo właśnie to stanowi konieczne uzupełnienie tego produktu) pre i dopiero na końcu DAC. Jako przetwornik wypada średnio, to znaczy w cenie 4000 (co to za cena!? Dumping?! Za tyle w Polsce, właśnie za tyle, dzięki dystrybutorowi i chwała mu za to, bo gdzie indziej drożej) to przetwornik bardzo solidny, ale spora konkurencja w tym zakresie cenowym i zwyczajnie można lepiej. Mówię o komputerze, bo SPDIF jest tu niczego sobie. Ale to nieważne, zupełnie nieważne, bo amplifikacja jest tu znakomita i w przypadku pewnych redakcyjnych słuchawek to po prostu „must have”. Idealnie dopasowany partner. Z innymi też pysznie. Także, tak CMA600i wielkim wzmacniaczem nausznikowym jest.

 

A teraz to jeszcze, poniżej, uzasadnię…

» Czytaj dalej

Nowy M-Stage! Opinia o Matrix HPA-2C

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20161110_131133367_iOS

Nowy M-Stage, pierwotnie jeden z najlepszych klonów Lehmanna (niemieckie, wysokiej klasy, słuchawkowe ampy), teraz w nowej odsłonie z obsługującym (prawie) wszystko, co popadnie, dakiem USB. Zamiast kątów prostych, obłości, zmiany konstrukcyjne spore, funkcjonalność dokładnie taka, jaką ten sprzęt oferował poprzednio, czyli konkretnie: komputer, wzmacniaczo-dak, słuchawki i gramy. Jakiś czas temu zrecenzowaliśmy M-Stage’a HPA-3U oraz wcześniejszą generację i oba wzmacniacze bardzo przypadły nam do gustu. Wtedy jednak nie było możliwości sprawdzić jak sobie skrzynki radzą z większym arsenałem słuchawek. Tym razem będzie inaczej, to znaczy będzie szeroko – tytułowy dakoamp zagrał w tandemie z LCD-3, HE-400, AKG 701, H650 oraz NAD HP50 (zmod., do odsłuchu stacjonarnego). Do tego sprawdziłem jak radzi sobie z Momentum 1 i 2 generacji oraz z redakcyjnymi IEMami.

Nowy HPA ma wygodną przeplotkę, można zatem śmiało integrować go w głównym torze z jakimś analogowo podpiętym źródłem. Oczywiście numerem jeden jest tutaj wejście USB, które oparto na najnowszym układzie programowalnym XMOS U (interfejs) oraz kości DAC od CirrusLogic-a CS4298. Mamy zatem wsparcie dla PCM 24/192 oraz obsługę DSD 64/128. To ostatnie obsługiwane zarówno w trybie DoP jak i natywnie w ASIO. Dodatkowo będzie można grać z bezpośrednio podpiętego pod cyfrowe wejście handhelda. Rzecz jasna nie omieszkam sprawdzić pod iOSem (z odtwarzaczem softwareowym Onko HF Player – będzie można zobaczyć dokładnie parametry transmisji oraz obsługę plików DSD). Jak wspominałem we wpisie parę miesięcy temu (kiedy C jak Classic wchodził na rynek), jest to tańszy model od HPA-3, co ciekawe z bardziej rozbudowaną funkcją grania DSD (układ Texas Instruments z trójki nie ma takich możliwości co Cirrus). Jest tańszy, a ten element stoi tutaj na wyższym poziomie. Rzecz jasna DSD sobie też odtworzymy.

W środku dobrze znane, wysokiej jakości komponenty. Mamy potencjometr oparty na ALPSie (27), kondki WIMA/Nichicon, mamy solidne trafo w typowej dla Matriksa, monolitycznej, błękitnej obudowie. Sprawdziłem jak sobie poradził podpięty pod Makówkę, jak i również sparowany z laptopem @Win10. Udało się także sprawdzić jak sprawował się w roli prostego przedwzmacniacza w stacjonarnym torze… Jakość dźwięku na słuchawkach skonfrontowałem z naszym M1HPA od Musical Fidelity. Opisany sprzęt kosztuje w Polsce 1350 złotych, a poza opisywanym urządzeniem, w ofercie jest jeszcze zbalansowana wersja HPA-3B, którą też spróbuję niebawem przetestować. Poniżej galeria przedstawiająca HPA-2C wraz z opisem wrażeń z odsłuchu…

» Czytaj dalej

Przepis na dobrego DACa 2017? Recenzja Matrix Mini-i Pro 2

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20161201_094713980_iOS

Czego potrzebujemy obecnie w audio centralce, w przetworniku… a może w ogóle nie potrzebujemy osobnego DACa?  Dobrze postawić sobie takie pytanie, bo dzisiaj coraz częściej widzimy w audio integrację, praktycznie każde nowe urządzenie jakie trafia na rynek jest wielofunkcyjne i jego klasyfikacja (w tradycyjnym ujęciu) właściwe jest niemożliwa. Nowe wzmacniacze otrzymują nie tylko moduły C/A, ale coraz częściej producenci decydują się na integrację sieci – najczęściej jest to Bluetooth ze względu na najłatwiejszy z punktu widzenia użytkownika sposób połączenia źródła muzyki z klamotem. Bywa że trafia do nas coś, co właściwe jest już all-in-one i nie wymaga poza podpięciem do routera (streamer) niczego więcej. Własne systemy operacyjne, współpraca z popularnymi serwisami, sterowanie za pomocą dowolnego handhelda. Standard. Już teraz. Tak to wygląda na pierwszy rzut oka, ale gdy przyjrzymy się bliżej ofercie rynkowej, szybko dostrzeżemy, że owszem – można dzisiaj mieć wszystko w jednym – można, ale będzie to coś mocno odmiennego od klasycznego systemu HiFi. I nie chodzi mi tutaj o konserwatywne podejście do tematu, że jak system to osobno wzmacniacz (albo końcówka), że najlepiej preamp i mnożenie bytów w nieskończoność. Nie. Chodzi o coś innego. Chodzi o technologie jakie dzisiaj wykorzystuje się do – mówiąc kolokwialnie – „robienia dźwięku”. Tu dokonuje się niemała rewolucja, nowe urządzenia działają na zupełnie odmiennych zasadach co „stare, jare HiFi”. Ma to swoje plusy, jak i ujemne strony, nie będę tego w tej chwili opisywał, bo to dobry materiał na osobny artykuł (będzie takowy, bo poza D3020 będziemy mieli sposobność zapoznać się z nową linią NADów, a to właśnie dokładnie to, o czym powyżej). Czyli idzie nowe, ale po pierwsze mamy zazwyczaj już coś, co nam gra i akurat wzmacniacz jaki by nie był, czy dzielony system oparty na końcówkach i pre to rzeczy, które ruszamy na końcu, z rzadka, bo stanową fundament toru (choć ważniejsze są wg. mnie efektory w postaci kolumn, słuchawek), a te które stoją na stoliczku są praktycznie bez wyjątku do bólu analogowe. Jakie tam internety, blutooth’y, cyfrowe porty… są wejścia, wyjścia RCA, może coś zbalansowanego i tyle.

Tu możliwa konfiguracja ala system, z końcówką Matrix AMP

Także integracja, integracją, ale  jeszcze długo, bardzo długo (bo w konserwatywnym świecie audio, szczególnie tym z wyższej półki, pewne rzeczy nie przeminą, nawet gdy regulacje środowiskowe wymuszą na producentach sprzętu dla mas rezygnację z pewnych rozwiązań) będziemy potrzebowali interfejsu cyfrowego, łącznika tego co w naszym torze proste, analogowe, z tym co wyrasta ze świata zerojedynkowego. Przy czym, jak wspomniałem powyżej, DAC dzisiaj to już nie tylko taki po prostu tłumacz, ale coś więcej, bywa że dużo więcej. Integracja sieci, umożliwienie bezpośredniego połączenia się ze źródłem, będącym jednocześnie oknem do całego zasobu muzyki, z pełnym sterowaniem, zawiadywaniem zawartością to coś, co nie tylko zmienia sposób korzystania (co oczywiste), ale – dużo ważniejsze – zmienia sposób słuchania, naszego obcowania z muzyką. To zmiana fundamentalna. Odejście od albumu, odejście od klasycznego – brzydko mówiąc – konsumowania treści, słuchania singli, epek, albumów (lp) na rzecz playlist, dopasowywania do nastroju, scedowania naszych wyborów na algorytm*, na sugestie, na dopasowywania, wreszcie – co uważam za doświadczenie jednoznacznie pozytywne i rozwijające (to, co wymieniłem wcześniej, już tak jednoznacznie na plus nie jest, prawda?) – otwarcia na nowe brzmienia, na muzykę całkowicie do tej pory dla nas nieznaną, nieodkrytą. Dlatego też to, co obserwujemy od około roku (a teraz staje się de facto standardem), czytaj integrowanie w przetwornikach (nie tylko, ale o nich dzisiaj, a konkretnie o jednym takim będzie) interfejsów sieciowych to nie szczegół, nie coś uzupełniającego, a… moim skromnym zdaniem… najpoważniejsza funkcjonalna zmiana w tego typu urządzeniach, zmieniająca jak wyżej, wszystko. DAC do niedawna mógł stanowić element pomocniczy toru, dawać pewien progres w przypadku połączenia źródła z wzmacniaczem, stanowić alternatywę, uzupełnienie właśnie. Już wprowadzenie USB do przetworników zwiastowało rewolucyjne zmiany, a domknięciem tego procesu jest sieć, obecnie, właściwie zawsze bezprzewodowa sieć. Tak to widzę.

 

Kto wie, może w przyszłości tylko tak, bez druta (via BT, via WiFi)?

Matrix Mini-i Pro 2 ma sieć. Ma Bluetooth-a i – o czym mogliście przeczytać w zapowiedzi i pierwszych wrażeniach – ten interfejs nie jest tu tylko dodatkiem, uzupełnieniem całości, on jest jednym z najważniejszych elementów, z którego użytkownik tego DACa będzie korzystał często, a …kto wie… może nawet najczęściej? Tak, nie będzie to najlepsza metoda transmisji, a następnie konwersji dźwięku, ale na pewno najwygodniejsza i dająca największe możliwości. Najlepsza jakościowo. Przy czym, jak wspominałem przy okazji pierwszych chwil spędzonych z tytułowym urządzeniem, dzisiaj BT potrafi grać naprawdę dobrze, to nie jest „ułomny” interfejs, coś co nadaje się tylko „do grania do kotleta”, do słuchania w tle. Więcej, wg. mnie postęp jaki się dokonuje w przypadku sinozębnego jest najdynamiczniejszy, największy w porównaniu do innych typów transmisji, co oczywiście związane jest przede wszystkim z rosnącą popularnością słuchawek bezprzewodowych, coraz szybszym, dokonującym się na naszych oczach, rozbratem z kablem. Tu chodzi o każdy aspekt działania – o zasięg, stabilność, ale także (i dla nas przede wszystkim) jakość transmisji, jej parametry przekładające się na to, co słyszymy. Pamiętam słuchawki, czy głośniki z BT parę lat temu. Tego zazwyczaj nie dało się słuchać. Dzisiaj sytuacja wygląda inaczej, zupełnie inaczej. Mini-i Pro jest świetnym przykładem jak ogromnego progresu dokonano, podobnie jak testowany właśnie hajfajowy Relay MassFidelity (którego można zakwalifikować do nowej grupy DACów: DACów bluetooth’owych, z możliwością wyprowadzenia sygnału zarówno w domenie analogowej, jak i cyfrowej, poza skrzyneczkę). Zatem, nie przedłużając już i tak przydługiego wstępniaka…

Matrix Mini-i Pro 2 czytaj – DAC uszyty na miarę teraźniejszego audio, wedle dzisiejszych potrzeb, trendów i upodobań. Zapraszam do lektury recenzji:

* kiedyś, w zamierzchłych czasach, twórca tworzył dzieło skończone, jakim był album. Album tj. zbór utworów tworzących całość, jakiś koncept, gdzie próbowano z lepszym, czy gorszym skutkiem coś przekazać. A dzisiaj? No właśnie, patrz wyżej.

» Czytaj dalej

Testujemy nowego Matriksa Mini-i Pro 2! Krótko: Wow!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20161201_094713980_iOS

Przyjechał i od razu podpięliśmy klamota. Nowy Mini-i jest naprawdę nowy. Zmienili w nim niemal WSZYSTKO w stosunku do przetestowanych u nas modeli (patrz: pierwsza generacja, model bez pro i z pro drugiej generacjiwreszcie wersję AD 2015). To nie tylko zupełnie nowa obudowa, ale przede wszystkim znaczące rozszerzenie możliwości o bezprzewodowy link Bluetooth z obsługą kodeka aptX. Właśnie gram bardzo dobry jakościowo materiał (studio mastery, param. 24/96) z MacBooka z wymuszoną obsługą aptX-a (patrz nasz opis Bluetooth Explorer) i powiem tak… o cholera jasna, jak to dobrze, baaaardzo dobrze brzmi. Nie odczuwam tego, co zazwyczaj towarzyszy transmisji tego typu – dźwięk bywa wyprany, płaski, bez „planktonu”, często z cyfrowym nalotem, którego tak nie znosimy. Tutaj w ogóle nie ma o tym mowy. Rewelacja!

To chyba najlepsze granie via BT jakie do tej pory miałem okazję posłuchać. Ten link staje się wg. mnie pełnoprawnym (mimo nadal stratnej kompresji, choć parametry takiego streamingu są zbliżone do strumieniowania bezstratnego, co więcej od paru miesięcy mamy na rynku wariant aptX-a z magicznymi literkami HD… nadal stratny, żeby nie było niedomówień ;-) ) źródłem, na równi z pozostałymi interfejsami. Oczywiście USB daje nam największe możliwości, jest najlepszym jakościowo wyborem i nie ma tutaj nad czym deliberować, ale pojawienie się takiego, bezprzewodowego rozwiązania, bardzo cieszy. W końcu można słuchać muzyki na wysokim poziomie korzystając z sinozębnego! To gdzie kryje się sekret? W module, w całym torze nowego Matriksa się kryje oraz w parametrach transmisji (znacząca redukcja opóźnień >20ms, przy wcześniejszych 50-100ms… to jeden, z moim zdaniem, krytycznych parametrów mający wpływ na jakość brzmienia, dużo wyższy bitrate, dodatkowo stabilniejsza praca interfejsu). W galerii poniżej zrzuty z opisem, dobrze widać jak to pięknie śmiga. Jednym słowem:

Wow!

No dobrze, to po co bitperfect, po co cyzelowanie systemu, pod kątem uzyskania pełnej koszerności, zapytacie? No, cóż, dla kogoś kto ma fioła na punkcie jakości dźwięku sprawa jest oczywista. Bo nadal można bardziej, bardziej lepiej. USB w Pro 2 to brama do bezkompromisowości. Co prawda DAC w Matriksie to stary znajomy (ESS 9016), ale cała reszta toru przeszła gruntowne odświeżenie. Wzmacniacz słuchawkowy dysponuje dużo lepszymi parametrami i dokładnie przemagluję wyjście słuchawkowe podpinając LCD-3, HE-400 oraz K701 i HD650. Będzie konkret. Sprawdzimy te bardzo różne, niekoniecznie łatwe (AKG) do napędzenia nauszniki – tu faktycznie producent miał sporo do zrobienia, bo wyjścia słuchawkowe w Mini-i były dobre, ale daleko im było do poziomu oferowanego przez wyspecjalizowane wzmacniacze słuchawkowe. O wszystkich różnicach, o tym jaki przyniosły efekt, przeczytacie we właściwiej recenzji. Powiem tylko, aby zaostrzyć apetyty, że tak rozbudowanego menu konfiguracyjnego mogą temu klamotowi pozazdrościć znacznie droższe urządzenia (znamy to już z poprzedników, ale tutaj jeszcze bardziej to rozbudowano). Możliwości modyfikacji pracy urządzenia sporo, przy czym sama podstawowa obsługa jest prosta jak budowa cepa i jak chcemy żeby „po prostu grało”, to po prostu gra.

Fajnie, że automatyka pozwala na bezkonfiguracyjny scenariusz obsługi, działa bardzo sprawnie, a oprogramowanie modułu BT to wg. mnie coś, co wymaga specjalnego wyróżnienia. Sprzęt dopasowuje pracę w zależności od źródła, przy czym robi to natychmiastowo (z BT czasami naprawdę można osiwieć, każdy to zapewne przerabiał) i poprzez ciągłe dopasowanie transmisji możemy liczyć na stabilną (jak skała) pracę. Myślałem, że takie coś możliwe jest generalnie tylko w przypadku WiFi… cóż, BT też może grać bezproblemowo. Pilota znamy z poprzednich testów, to ładny, zaprojektowany dla Matriksów (a nie brany z worka) częściowo metalowy sterownik. Wyświetlacz jest super czytelny, pokazuje źródło, pokazuje parametry transmisji. gdyby jeszcze dioda (oczywiście jaskrawoniebieska) nie dawała w tak radykalny sposób znać o sobie to byłoby bez żadnych „ale”.

Tak czy inaczej, nowy Mini-i prezentuje się świetnie, to kompaktowy DAC/AMP, mogący pracować zarówno ze stałym poziomiem wzmocnienia, jak i jako pre-amp. Właśnie może być przedwzmacniaczem i od tej generacji producent idzie za ciosem proponując końcówkę mocy, dopasowaną wielkością, pracującą w klasie D, z możliwością wykorzystania w trybie stereo (RCA) lub mono (łączymy z Mini-i Pro 2 via XLR). Można stworzyć kompaktowy, kompletny system w oparciu o te produkty. Na razie rodzimy dystrybutor nie planuje wprowadzenie końcówki do sprzedaży, chętni muszą skorzystać z własnego importu.

To, na marginesie, nie koniec nowości zaprezentowanych ostatnio przez Matrix Audio. Nowy flagowiec (patrz test X-Sabre PRO), czytaj nowy X-Sabre Pro właśnie ma swoją premierę i… tu także wprowadzono zasadnicze zmiany. O tym co się zmieniło we flagowcu przeczytacie niebawem. Wyraźnie widać z powyższego, że producent postanowił wprowadzić zupełnie nowe konstrukcje, zastępując poprzedników czymś naprawdę nowym, a nie w niewielkim stopniu zmodernizowanymi „ale to już było” klamotami, jak to się często, gęsto dzieje. Sumując pierwsze wrażenia: apetyt bardzo zaostrzony, już po pierwszych odsłuchach, po pierwszym kontakcie. Wraz z naszymi redakcyjnymi nEar-ami (aktywne monitory studyjne) w opcji zbalansowanej, ten Mini-i Pro 2 tworzy audio system i to tak na bardzo serio. Mniam. W instrukcji wspominają, że źródłem USB dla nowego modelu może być bezproblemowo androidowy albo na iOSie handheld. Sprawdzę czy tak jest w istocie, podpinając Neksusa oraz iPada do klamota. Oczywiście komputery via USB zagrają za pośrednictwem Roona. Sprawdzę dokładnie zachowanie testowanego DACa z materiałem DSD (który grany jest w trybie DoP z każdego wejścia cyfrowego, pomijając rzecz jasna samo BT).

Zabieram się do testowania zatem…

Rozbudowana galeria z opisem poniżej:

» Czytaj dalej

Cyfrowa centralka jak się patrzy. I nie tylko… recenzja ADLa Stratos

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ADL Stratos_tyt

Lubię rozwiązania zintegrowane. Kompaktowe. Wszystko w jednym. Tak, przemawia do mnie wygoda korzystania z jednej, a nie kilku skrzynek, brak konieczności mnożenia bytów, brak kablekologii stosowanej, elegancja czegoś w liczbie pojedynczej. To ma sens, często ma sens od strony nie tylko ergonomii, kwestii użytkowych, a tego co najważniejsze… od strony jakościowej, brzmieniowej. Ktoś tu się zaraz obruszy i powie: jak to! Co on gada! Prawdziwie audiofilski zestaw to dwie końcówki, jakieś pre i jeszcze ze trzy inne skrzynki realizujące (na poziomie 10 000+) wizję hajendu w pałacu. Ok. Można i tak, można na postawach antywibracyjnych, na stoliku za kolejną dychę ustawić „pod sam kurek” klamotów w cenie dobrej klasy auta i więcej. Można to zrobić, tylko czy to na pewno droga do osiągnięcia właściwego rezultatu (czytaj: naszego dobrego samopoczucia po wciśnięciu przycisku play)? No właśnie, to dobre pytanie, bo liczba zmiennych, komplikacja toru, albo – inaczej – efekt, który można równie dobrze (tak, dla niektórych to gotowy powód do obrazy majestatu i wyrzucenia z grona znajomych – przerabiałem) osiągnąć w zupełnie innym budżecie, w zupełnie inny sposób. Ktoś kiedyś nawet posunął się do stwierdzenia (producent, biznesmen?), że wszystko co tańsze, wszystko co integrujące parę funkcji z definicji jest ułomne, gorsze etc. No, na pewno gorsze, bo kupi taki jeden z drugim coś takiego, zaoszczędzi kilka zer na rachunku i co? Najlepiej zastosować więc starą, dobrą zasadę totalnego przegięcia w ocenach, przesady i całkowitego nie liczenia się z właściwymi proporcjami (pamiętacie? W high-nedzie przyrost promilowy kosztuje te dziesiątki tysięcy złotych, minimalny, NIE TAKI CO PRZENOSI GÓRY).

Piszę o tym wszystkim nie bez przyczyny. Testowany przez nas ADL Stratos to jedno z urządzeń typu „wszystko w jednym”, produktów które do niedawna (integracja źródeł analgowych z cyfrowymi plus słuchawki) stanowiły rzadkość, dzisiaj zaś są czymś mocno rozpowszechnionym, choć – co ciekawe – zazwyczaj pojawiającym się w ofercie, nazwijmy to, rozsądnie wyceniających swoje produkty, marek. To dziwne, bo przecież nieliczne, bardzo, bardzo drogie klamoty, realizujące koncepcję wszystko w jednym, są – no właśnie – jakościowo bez zarzutu, są na piedestale, na samym szczycie. Są jednak bardzo nieliczne, a w high-endach króluje rozpasanie – jak coś, to najlepiej w stereo, jak jeszcze coś to najlepiej z dodatkowym tabunem akcesoriów wszelkiej maści (tak, takich z gatunku audio voodoo), a na rachunku mnożą się te cyfry i mnożą, bo przecież każdy klamot to te platyny, ciosane obudowy, stożki, płaty i jeszcze podatek od marki oraz od nie zawsze (delikatnie rzecz ujmując) know-how (tajemnego dodajmy nierzadko bardzo).

Spotkałem się wielokrotnie z sytuacją, gdzie grały cyferki, gdzie było to tak ewidentne, tak bezwstydne, że nie było sensu nawet rozpoczynać dyskusji, bo wynik jw. był z góry przesądzony. Dopatrywanie się w takich okolicznościach wpływu (gigantycznego dodajmy, co samo w sobie jest śmieszne i nielogiczne) na brzmienie (zasadniczych, oczywistych, od razu zauważalnych) różnych dodatków, podstawek (pod druty za kilkanaście tysięcy za metr, przecież da się jeszcze bardziej, no da się), audiofilskich kabli LAN itp to jest zwykła bujda na resorach, obraza inteligencji. Patrzę na to z zażenowaniem, bo widzę, że wiele w dzisiejszym audio kuglarstwa, więcej niż kiedyś, bo kto się dobrze zna na IT (pewnie garstka – zresztą ta garstka jest bezprzykładnie atakowana przez nawiedzonych, którzy słyszą wpływ skrętki na kolumnach/słuchawkach), kto się orientuje w bardzo skomplikowanej materii, jaką jest komputerowe audio (bo takie dzisiaj ono jest i takie ono będzie)? Sam high-end jest specyficzny, nie ma co kruszyć kopii, ale ten high-end z jego finansowym odlotem (pamiętacie – promile!) coraz częściej rzutuje (podejście!) na cały rynek, na wszystkie jego segmenty. Ułatwia taką sytuację zwykła niewiedza, czasami ignorancja nas samych, klientów, dajemy się naciągnąć na rzeczy, które całkowicie rozmijają się ze zdrowym rozsądkiem.

W komputerowym audio bardzo o to łatwo, wystarczy podkręcić potencjometr bullshit maksymalnie w prawo i już – mamy coś, co daje niebiańską rozkosz w bliżej nieokreślony sposób (midichloriany, to pewnie to, dlatego można to tylko na ucho stwierdzić i dać wiarę, ale do tego potrzeba jeszcze – wiecie – mocy). I tak system za sto kilkadziesiąt tysięcy w zaadaptowanej komorze akustycznej nie musi zabrzmieć lepiej od sprzętu za ułamek kwoty, jaką właściciel przeznaczył na wunderwaffe. To – zresztą – było na szczęście otrzeźwiające i pozytywne dla właściciela, bo w odróżnieniu od obrażalskich, stwierdził że ok, że to coś w pewnych aspektach lepsze od tego, co ma (za te duże cyferki) i chyba musi przemyśleć parę rzeczy na nowo. Fajnie. Problemem publikującego, a nawet (zgroza) tylko wygłaszającego (publicznie) swoje opinie / wątpliwości, jest cokolwiek nieprzyjazne, żeby nie powiedzieć wprost – wrogie – nastawienie tych, którzy mają swoje midichloriany w ilości (liczbie?) wystarczającej, by wystrzeliły im ze złotych (50-60 letnich nierzadko …żeby nie było powoli zbliżam się) uszu, bo co to dla nich, osłuchanych ze słuchem absolutnym, co się upływowi czasu nie kłania.

Czytacie to i zastanawiacie się – no dobrze, ale o co mu chodzi, jakiś gorszy dzień, lewą nogą wstał, ki czort? Może i wstał nie tak, może i nastrój nie ten, ale powyższe koresponduje z treścią recenzji Stratosa, bo właśnie ten niewielki klamot (o bardzo dużych możliwościach) był czymś, co zmieniło percepcję, postrzeganie u znajomego (najlepsze, że ów znajomy nie tylko nie zgodził się, ale kategorycznie zabronił ujawniać kto, na czym i w jakich okolicznościach – szanuję to i się stosuję, informując tylko i aż o samym fakcie, bez podawania szczegółów) i chwała mu za to, bo sam się zastanawiałem jak podejść do tego tekstu bez wywoływania wśród znajomych awantury pt. ale co ty piszesz, niepoważny jesteś, przecież to nie może być poziom (bla, bla, bla). Także ten, wiecie już chyba o co mniej więcej chodzi. ADL Stratos. Centralka, wszystko w jednym, taki niepozorny klamocik, wyceniony tak, że poszczególne części składowe dostajecie w budżetowych ramach, a właściwie, to wróć… część dostajecie gratis, jeżeli miałbym w sposób sprawiedliwy ocenić koszt-efekt to trafia się dzisiaj na pierwszą stronę niezła okazja i powiem Wam, że takie skrzynki ZAWSZE będą u mnie mile widziane. Rozsądny budżet. Wyjątkowa funkcjonalność. Brzmienie nie licujące z metką. Oferenci & entuzjaści „koralików” w cenach platyny mogą wygarnąć swoje frustracje, oflagować się i w ogóle dalej nie czytać, uznając że przecież zintegrowane, tanie to, azaliż więc do czterech liter – proszę bardzo – na górze w zakładce krzyżyk i już cztery litery nie bolą, tematu nie ma. No. Resztę zapraszam na małe co nieco ze Stratosem w roli głównej:

» Czytaj dalej

Test wzmacniacza słuchawkowego (integry) Myryad Z40

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Myryad Z40_1

Skąd ta „integra” w tytule? Już wyjaśniam. Opis tego urządzenia powinien być bardziej rozbudowany tzn. mamy tutaj nie tylko wzmacniacz słuchawkowy, a właśnie wzmacniacz słuchawkowy z rozbudowanym przedwzmacniaczem stereo czyt. integrę słuchawkową i takie uszczegółowienie znacznie lepiej charakteryzuje ten sprzęt. Warto wspomnieć na wstępie o tych dodatkowych możliwościach, o jakże dzisiaj rzadkiej (a jakże przydatnej!) możliwości podpięcia i przełączania się między wieloma analogowymi źródłami (mam tu na myśli więcej niż dwa, bo właśnie dwa źródła wyznaczają zazwyczaj górną granicę dla współczesnych wzmacniaczy słuchawkowych). Tutaj jest zupełnie inaczej, bo mamy aż cztery wejścia analogowe RCA dla czterech różnych źródeł dźwięku… rzecz niespotykana i warta podkreślenia. Stąd właśnie ta integra, a że w praktyce możemy tego klamota użyć w systemie jako pełnoprawnego przedwzmacniacza tym lepiej! Innymi słowy mamy tu tak naprawdę dwa urządzenia w jednym – wzmacniacz słuchawkowy z dużą liczbą możliwych do podpięcia rzeczy oraz (dzięki regulowanemu wyjściu) przedwzmacniacz stereofoniczny o bardzo dobrych (o czym niżej) parametrach, mogący bez problemu współpracować z dowolną końcówką mocy (można też, tak jak ja to zrobiłem, podpiąć go do wejść wprost na końcówki w amplitunerze kina domowego).

Poza tym Myryad przygotował coś dla tych, którzy postanowią zbudować sobie system wokół produktów tej firmy. Chodzi o autorskie rozwiązanie „Smart My-Link®”, pozwalające na sterowanie firmową elektroniką (włączanie/ wyłączanie, automatyczny start, uruchamianie całego systemu po naciśnięciu play etc.). Producent zdecydował się na niekomplikowanie życia amatorowi tego typu rozwiązań, stosując w tym łańcuchowym systemie integrującym firmowe urządzenia kable RCA. Znakomicie ułatwia to sprawę i dla kogoś chętnego do wprzęgnięcia myryadowego DACa lub/i odtwarzacza CD to kwestia podpięcia dowolnego (nawet taniutkiego, bylejakiego) kabelka – w końcu to połączenie przekazujące komendy nie sygnał audio w ramach toru.

» Czytaj dalej

Jeżynka z lampowym wzmacniaczem? Raspberry Pi z bańkowym ampem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2016-05-11 o 12.10.37

Mówi Wam coś nazwa 503HT? Ano właśnie. To najnowszy mod Rapesberry Pi stworzony przez ludzi, którzy postanowili pożenić nano komputerek z lampowym ampem i stworzyć coś na kształt autonomicznego źródła PC Audio w mocno niebanalnej formie. Ma to, to kosztować 99 dolarów. Za 35$ mamy samą płytkę R Pi, co oznacza, że wkład audio pokręca cenę o jakieś 300%. Pytanie, czy ten lampowy wzmacniacz wbudowany, czy nadbudowany nad płytką jeżynki jest coś wart? Zdaniem zainteresowanych, którzy zdążyli wpłacić dwa razy więcej środków od założonego celu na Kickstarterze – owszem – jest. Twórcy chcieli 20 000 dolarów, mają już uzbierane prawie 80 000, co oznacza że projekt wejdzie w fazę realizacji. Oczywiście będą różne opcje związane z lampowym wsadem, zastanawia mnie tylko na ile ta cała zabawa ma sens? Pojedyncza bańka oraz jakiś scalak z komputerowym komponentem to jedno, forma oraz odpowiedni software to druga strona medalu. Ta druga leży w gestii samych nabywców. Sam mózg - płytkę R Pi w wersji 3 – musimy sobie sprokurować we własnym zakresie.

Na „nadbudówce” znalazło się miejsce dla 24 bitowego DACa opartego na kości THD PCM5102 (24/192), wkład lampowy oparto na wspomnianej płytce 503HTA z cokołem dla pojedynczej lampy 12AU7 (ECC82) lub 6922/6DJ8 (ECC88) z możliwością precyzyjnej regulacji biasu, ponadto zamontowano wzmocnione gniazdko mini jack oraz przełącznik kontroli poziomu wysterowania, napięcia dla podpinanych słuchawek (trzy poziomy gain). BTW Zwróćcie uwagę na zastosowane „kondki”. Wyjście słuchawkowe działające w klasie A oparto zaś na scalakach IRL510 oraz LM317A. Wspomniane 99 dolarów to najniższy poziom finansowania. Teraz, jeżeli zechcemy wesprzeć projekt, cena z pojedynczy „moduł” wynosi 119 dolarów. Projektanci mówią o wysterowaniu dowolnych słuchawek na rynku. Hmmm. Mogą to być nauszniki od 32 do 300 ohm. Pytanie jak to będzie finalnie wyglądać? Za całością stoi Pi 2 Design, które obiecuje, że gotowe urządzenia trafią do fundatorów na przełomie września / października. W komplecie „tube amp hat” – tytułowy wzmacniacz lampowy, zasilanie, okablowanie, dokumentacja oraz zestaw montażowy. Teoretycznie będzie można także podpiąć jakieś niewielkie monitorki pod to, np. takie jak przetestowane u nas Scansoniki S5, względnie testowane właśnie nEar05.

Pozostając sceptyczny, postaram się sprawdzić co się za tym wszystkim kryje…

» Czytaj dalej