LogowanieZarejestruj się
News

Trochę jak monitory na łbie. Niby pro, a jednak nie? ADAM SP-5

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_8783

ADAM kojarzy się jednoznacznie – studio, rynek pro. Nie, nie chodzi o monitory, a o pierwsze w ofercie słuchawki. Formą jak najbardziej PRO, ale już charakterystyką brzmienia… niekoniecznie. Testowane do tej pory na sajtach praktyków (pracy z dźwiękiem, względnie samych muzyków), zwróciły moją uwagę ocenami często podkreślającymi muzykalny, nie analityczno – studyjny (właśnie) sposób reprodukowania dźwięku. PRO SP-5 nie powstały w oderwaniu od słuchawkowych realiów tzn. widać tu wyraźny podpis dobrze nam znanego, niemieckiego producenta ULTRASONE. Producenta z dużym portfolio dla masowego odbiorcy, dodatkowo specjalizującego się w słuchawkach do pracy (a nie do i dla przyjemności tylko ;-) ).

Co wyszło z tego mariażu? No właśnie coś niekoniecznie, mimo wspomnianej formy (już na pierwszy rzut oka: harmonijkowo zwijany/rozwijany kabel, bardzo solidna, nie wydelikacona a solidna, konstrukcja pałąka itd itp), dla prosów – treść koresponduje z oczekiwaniami szerokich mas pracujących miast i wsi (ehe, to pojechałem przekazem obecnej u władzy kompartii), a nie realizatorów w studio. Już tłumaczę, po pierwszych wrażeniach, w czym rzecz.

Otóż, mamy tutaj specjalność ULTRASONE: S-Logic Plus. Zastosowano ów system w opisywanym modelu i wystarczy popatrzeć na to, co pod siateczką w muszlach siedzi (a siedzą ofc przetworniki), by chwila moment zrozumieć, że patent genialnie prosty, a jednocześnie bardzo mocno oddziaływujący na brzmienie tu zaaplikowano… zdecentralizowane rozmieszczenie przetworników, częściowo przysłoniętych. Nie wprost, a obok i dodatkowo właśnie w korelacji z padami (raczej odpada btw ich dowolna wymiana w związku z tym). Co to daje w praktyce? Wielką panorame dźwiękową i tu serio nie przesadzam, bo po założeniu od razu wiemy o co chodzi. Dźwięk jest wokół nie w głowie i to właśnie wyraźnie, nie (jak w innych, nawet mocno przestrzennych słuchawkach) subtelnie, czy po adaptacji, ale natychmiast czuć różnicę. Doskonała separacja i czytelność źródeł dźwięku, namacalność & plastyczność sceny, jest szeroko, jest głęboko, są plany, dźwięk nie jest zatem słuchawkowy tylko… no właśnie monitorowy?

ADAM wspomina przy okazji opisu tych słuchawek, że bardzo chciał stworzyć takiego analoga, w tym zakresie zbliżyć się do odsłuchu głośników bliskiego pola, studyjnych – dodajmy – bo wyraźnie o to chodziło producentowi i cóż: jestem pod wrażeniem efektu jaki udało się uzyskać. To faktycznie mimikowanie takiego słuchania, choćby z moich nEarów 05 (ESI). To niewątpliwie główna cecha i główna zaleta tych nauszników, podana bardzo „na dzień dobry”, bez owijania w bawełnę i odkrywania właściwości po iluś tam dziesiątkach albo i setkach godzin (ja to nazywam bardziej adaptacją, a nie audiofilskim wygrzewaniem, choć nie neguję, nie negowałem nigdy pewnego wpływu na zmianę charakterystyki po pewnym czasie).

„Szkiełko i oko”? Otóż właśnie nie! Zdecydowanie nie i mam nawet wątpliwości, czy te słuchawki będą idealnym wyborem dla realizatora dźwięku, inżyniera który musi dysponować precyzyjnym narzędziem. O szczegółach przeczytacie w recenzji*, dodam tylko tyle, że mimo dość wyrównanego pasma, w moim odczuciu wyraźnie eksponowane są tu wokalizy, środek buduje tu zdecydowanie z ładnie, jak trzeba to nisko, osadzonym basem brzmienie i nie ma mowy o surowym, bliskim, dzieleniu włosa na czworo. Ba, mimo że rozdzielcze, to jednak stawiające na spójność i – właśnie – przyjemność z obcowania, a nie detaliczność, precyzję i selektywność rozumiane po studyjnemu (a nie naszemu, znaczy że dobry wgląd w nagranie bez ujmy dla percepcji całości i zmęczenia).

Właśnie – zmęczenia… te słuchawki w ogóle nie męczą, no może poza ergonomicznym, subiektywnie, problemem zbyt mocnego ucisku muszli na małżowiny. Rozumiem, że ma się trzymać bez względu na okoliczności w miejscu pracy (studio, salka koncertowa, występu na żywo czy co tam sobie użytkownik pro nie wymyśli), ale dla mnie było/jest za bardzo. Pałąk też w punkcie wrażliwym na czubku łba daje się we znaki przy dłuższej sesji, ale to można za pomocą stopniowanego (w tym modelu) mechanizmu zniwelować. Nacisku na małżowiny już nie. Jak ktoś ma niewielkie jw to może nie będzie to aż tak odczuwalne, dysponujący rozmiarem L/XL mogą mieć z tym problem.

Odnośnie zmęczenia to wspomniany S-Logic oferuje jeszcze jedną, ważną zaletę. Sam dźwięk jest tak easy, tak przyjemno – nie męczący, że możemy (oby tylko nie bolały uszy) słuchać i słuchać, nie ma możliwości, by się tym brzmieniem zmęczyć, by się znudzić. Płynie to sobie i pięknie jest, a już szczególnie z pokazanym na jednym ze zdjęć TAC-2 (taniutki pro interfejs thunderboltowy, opisany swego czasu na HDO). Nie, nie chodzi tutaj o to, że produkty z tego samego segmentu i pasuje, tylko chodzi o właściwości tego tam malucha, fenomenalną wprost szybkość, natychmiastowość, która dodaje kropkę nad i w przypadku tych ADAMów. Poza wymienionymi powyżej cechami to jeszcze jeden element, który dodajemy do zbioru zalet – nie słychać tego na przetestowanym niedawno DAC DT-1 przykładowo – także nie jest bez znaczenia pod co podepniemy, choć tutaj można też szeroko, bo wysoka skuteczność, dość niska (jak na studio bardzo niska!) impedancja (70ohm) pozwala na podpinanie pod niemalże cokolwiek, nie wyłączając mobilnego. Dla masowego to bardzo dobrze, dla pro też wygoda, bo przecież nie po to te słuchawki nabywa, by tylko w domowym, czy pracowym studio ślęczeć, tylko w dowolnym miejscu tworzyć (yhy, ten od konsoli to też współtwórca, jakże często o tym zapominamy, nie?).

Oczywiście mamy tutaj w standardzie doskonałą separację od dźwięków zewnętrznych, to pewnie także ten docisk (bolesny) za to odpowiada. No i masz ci los, się pisało i się napisało. Miała być tylko zajawka, a wyszła w praktyce recenzja. No to ad rem w takim razie i jeszcze słów parę na głównej, cała galeryjka z opisami na profilu powyżej, klikamy:

Galeryjka po wdepnięciu na profil

* …jako że zajawka przeistoczyła się w recenzję prawie że, bo uwzględniłem we wcześniejszym wpisie wszelkie aspekty ergonomiczna-organoleptyczne to jako epilog podsumowanko i jeszcze coś o SQ, jak obiecałem. Studio Pro SP-5 są bardzo – o czym nie wspominałem – tolerancyjne dla materiału. Czuję, że w przypadku narzędzia pracy, studyjnej pracy to jest wada, nie zaleta i ogólnie odstępstwo od „pokaż mi to bez certolenia, pokaż całą prawdę”, na rzecz przyjemniejszej konsumpcji dźwięku, bez silenia się na wyczyn. Nie oznacza to braku szczegółu, niesatysfakcjonującej rozdzielczości – nie ma co narzekać w przypadku testowanych ADAMów na to. Chodzi o coś innego – słuchawki nie deprecjonują słabszego jakościowo materiału, można bardzo przyjemnie słuchać przykładowo sieciowych rozgłośni, mimo silnej stratnej kompresji jest to strawne dla ucha. Tak, nie różnicują materiału, to pewnie jw może być dla profesjonalisty problematyczne nawet, dla nas – muzykofilów (mhm, mhm) – odwrotnie: słuchamy dla przyjemności, a nie bo to część naszego zawodowego życia. Zresztą, o czym już swego czasu pisałem, realizator, koleś od konsoli to moim zdaniem współtwórca i kreator, także nie wyrobnik, rzemieślnik, a artysta. Dla artysty te słuchawki mogą być – bo ja wiem – czymś jak rysik w jabcu i tablet w jabcu dla grafika. Fajne szkice, fajne wstępne pomysły, fajne nawet jakieś poprawki, ale głównie koncepcyjna robota, a docelowo i poważnie to komputer, nie mobilny soft i graficzny z prawdziwego zdarzenia. Tak to tutaj widzę, czy raczej słyszę, choć intuicyjnie, bo grafikiem jest moja czcigodna, ja tam prosty amator gryzmolący szorty jestem (kocham krótką formę, kocham komiks btw).

Słuchawki dają duży dźwięk, duży jak na słuchawki – znaczy robi tutaj skala (przestrzeń), ale też reprodukcja pasma zamiast zbitego (jak to w nausznicach zazwyczaj), mamy wokół głowy i to na zasadzie takiego wyraźnie zauważalnego przesunięcia właśnie. Fajny efekt, choć jak dla mnie czasami bas (po parunastu dniach słyszę to wyraźnie) lubi wychodzić przed szereg, jest obficie namacalny i obficie ekspansywny. To chyba dobre, w punkt, określenia dla dołu w tych słuchawkach. Zatem trochę ewoluują spostrzeżenia… te ummmmmm głównie będzie towarzyszyć muzyce syntetycznej, znaczy elektronicznej. Nie są to słuchawki analityczne, ani nie są wybredne gatunkowo – powiedziałbym, że można słuchać dowolnego repertuaru, bo cechy mocne tej konstrukcji w każdym rodzaju muzyki będą „na plus”. Może, właśnie, za wyjątkiem tego hej do przodu basu, przy czym tutaj wystarczy chwilka w korektorze (Roon ma najlepsze rozwiązanie według mnie w tej materii – świetnie można sobie stroić efektory, na wielu poziomach) i temperując nieco ummmmmm dla co poniektórych będzie wskazane parametryczne korekcji dokonać w odtwarzającym sofcie.

Sumując, chcesz odmiany w cenie może już nie entry level (pozdrawiamy HiFiMANa i szanujemy za cenówkę HE-4xx) ale nadal budżetowego HiFi w segmencie słuchawek? No to masz te tutaj SP-5 od ADAMa, coś na pewno wyróżniającego się w całej masie słuchawek do użytku domowego, coś z pro półki, ale bez pro sznytu, który mógłby okazać się niestrawny. Z basiorem trzeba tu uważać, fenomenalna przestrzeń i w ogóle granie poza głową, a nie we łbie to rzeczy warte grzechu, w sumie taki zespół cech nie występuje zbyt często w audiofilskich nawet, bardzo kosztownych modelach, a tu mamy takie coś za normalne w sumie pieniądze (1799 pln). Przy czym dla domorosłego muzyka najpierw odsłuch i ocena, czy tak zestrojone narzędzie będzie dla niego, dla osoby bardzo pro i tak słuchawki zazwyczaj są pomocniczym medium dla dźwięki i taki ktoś w mig będzie wiedział na ile, w jakim scenariuszu te SP-5 będą do wykorzystania, a gdzie się po prostu nie sprawdzą. Dla nas – konsumujących, a nie tworzących – te nauszniki są przyjemną odskocznią i równocześnie pokazem co można zaoferować w innym segmencie niby, a jednocześnie zrobić ten „skok w bok” bez obaw, że to będzie katastrofa. Otóż nie będzie , a nawet wręcz przeciwnie – satysfakcja i spora wygoda użytkowa z zastrzeżeniem, że dla czułych francuskich piesków (piszący te słowa) zbytni ucisk może utrudniać nieco życie.

Warto sprawdzić…


AOSHIDA & Dilvpoetry DT-1 na bańkach DAC przetestowany

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_8648

Czas na drugi z klamotów, który dojechał ostatnio z fabryki świata: DT-1. Pod tym niepozornym oznaczeniem kryje się lampiszonowa konstrukcja powstała w intrygującej kooperacji. AOSHIDA to jeden z większych globalnych dystrybutorów chińskiego HiFi, natomiast Dilvpoetry to producent tanich, często wyposażonych w bufory lampowe, klamotów w bardzo kompaktowej formie. Co ciekawe, specjalizują się tam niekoniecznie w cyfrze, a – co niezbyt często dzisiaj spotykane – na analogowych komponentach. Ten DT-1 to najwyższy w ofercie przetwornik cyfrowo-analogowy, właściwie mimo nazwy to bardziej DAC/hp amp, bo mamy tutaj bardzo solidną sekcję napędzającą nauszniki. Do tego, też nie tylko DAC, ale cyfrowa integra z linkiem bezdrutowym… nie zapomniano o BT, które w tytułowym oparto na topowej kości, obsługującej wszelkie najnowsze kodeki „hi-res” w sio zębnym. Macie zatem i aptX HD, jak również LDAC-a macie, a jak ktoś jest jabłczany to nie zapomniano na szczęście o AAC (które w BT nie wadzi, ale co robi w AirPlay 2, bez żadnej kontroli ze strony usera, naprawdę trudno dociec i nie jest to nic fajnego, a wręcz przeciwnie). Małe to, z dedykowanym pilotem to, z malutkim ekranikiem (wszystko co trzeba pokazuje, można wygasić, z kanapy poziomu nieczytelne). Oczywiście to, co przykuwa uwagę to… wyoblona obudowa z ciekawie zaprojektowanym wykończeniem, wzornictwem ala nutki na pięciolinii (wyróżnia się) oraz – no a jak! – lampki dwie. I choć opis nieco nam gmatwa sprawę, bo raz jest dekoder C/A z 6N3 (znaczy bufor w torze cyfrowo-analogowym zastosowany), a raz jest amplifajer z lampami (że niby te lampy napędzają nam słuchawki) to śpieszę wyjaśnić i przypomnieć (było już w pre-recenzji), że te lampy z ESS9038Q2M, mobilną wersją topowego Sabre, współdziałają i mogą być załączone, jak i wyłączone, wedle gustu, a z amplifikacją nie mają bezpośrednio żadnego związku, bo tam podwójny TPA6120A siedzi przed jackami (6,3 i 4,4 – mamy zatem balans!). Sekcja wzmacniająca dla słuchawek jest w ogóle niczego sobie (w sensie mocy & dynamiki), a dodatkowo sekcja ta czerpie korzyści z tego bańkowego smaczenia (się wie!),  także sporo tu zabawy i sporo możliwości kształtowania brzmienia. No właśnie, sporo, bo set lampowy da się w bardzo prosty sposób apgrejtować, do czego zachęca sam producent i co na potrzeby recenzji zresztą uskuteczniłem.


:)

Jak widzicie ciekawa rzecz, mocno niebanalna, z widokami na zabawę w podmienianie wsadu lampowego, czytaj modelowanie brzmienia. Do tego bardzo przemyślana konstrukcja, z możliwością wyprowadzenia sygnału dalej (proste pre), tylko na wyjściach RCA, albo równocześnie z jackami, jak wspomniałem z buforem, albo bez. Bardzo korzystnie na papierze wygląda tutaj napęd, bo obiecują na pentaconie aż 2W na kanał (!). Na dużym, niesymetrycznym, jacku jest to nadal bardzo przyzwoite 0,5W – innymi słowy z podawaną w instrukcji charakterystyką czułości od 16Ω aż do 600Ω można będzie tutaj zapodać dowolne słuchawki, przy czym przede wszystkim podpiąć sobie coś bardzo wymagającego i to coś powinno w takich okolicznościach zagrać na maksimum swoich możliwości. Czy faktycznie, to się zaraz poniżej okaże :-) Wreszcie na koniec jeszcze jeden mocny i wyróżniający tego klamota element, czyli CSR8675. Pisałem przed chwilą o BT, zazwyczaj spotykamy na PCB któryś z najnowszych układów Qualcomma, nie inaczej jest w tym wypadku, ale jednak… tej kości w stacjonarnym audio się nie stosuje (bo to układ pod telefony i słuchawki „ze wszystkim”, na bogato). Producent zdecydował się na taką właśnie, topową i przynajmniej parametrami jeszcze lepszą od najnowszych i najmocniejszych układów spotykanych w audio sprzęcie kość, obsługującą bardzo rzadko spotykany kodek apt-X Low Latency. Podsumowując, jest tutaj w tym małym klamocie sporo ciekawych rzeczy, oryginalnych rozwiązań, których w takim miksie gdzie indziej nie uświadczymy. I choć forma wskazuje na biurkowo-gabinetowe zastosowania, to jak widać z powyższego, można sobie tego malucha wyobrazić spokojnie jako całościowo spinające rozwiązanie we wspomnianej sypialni, albo – drugi system – w salonowym AV, gdzie będzie spaczył ze źródeł typowych dla tego typu miejsca (SPDIF w komplecie), albo też komputerowo-mobilnych (BT i USB). Do wyboru, do koloru z kolorowaniem, bo bańki. Fajnie, ale jak to wypada w praktyce?

No popatrzmy…
» Czytaj dalej

Z fabryki świata: lampiszonowy AOSHIDA & Dilvpoetry DAC DT-1

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_8645

Przyleciało z tytułowej fabryki świata, owoc kooperacji jednego z największych resellerów chińskiego audio (AOSHIDA) z firmą celującą w tanie, budżetowe = Dilvpoetry. W przypadku tytułowego DT-1 to topowy produkt tej manufaktury, bardzo pod kurek wyposażony, o czym za chwilę, z paru względów nietypowy. Patrząc na dotychczasową działalność, katalog widać wyraźnie dwie rzeczy: klamoty jako żywo przypominające boksy Pro-Ject oraz mamy tutaj silne ciągoty do stosowania lampek w swoich produktach. Do tego rzeczy nietypowe, jak małe wzmacniacze tranzystorowe pod kolumny z wbudowanym preampem gramofonowym przykładowo. Analog to tu, to tam, choć w przypadku DAC DT-1 jednak cyfra przede wszystkim, ale w żarze palących się stale 6N3 (kontrowersyjne, bo można wyłączyć lampy z toru, ale świecić się będą nadal – estetycznie na plus, żywotnościowo na minus). Można spokojnie jakieś NOSy sobie zaaplikować w miejsce firmowych no-name’ów (z bieżącej, chińskiej produkcji)… głównie radzieckiej produkcji (6H3x), ale mogą też być zamienniki od RCA czy GE (bańki oznaczone jako 5670W). Innymi słowy można pobawić się w strojenie brzmienia za pośrednictwem front stage’a, modelować dowolnie sound, dzięki opcji bańkowego bufora. Przy czym, jak wyżej, można to, to też wyłączyć. Siak czy tak na wstępie widzimy lampy i wokół lamp będzie się tu brzmienie kręcić.

Małe to, kompaktowe to, jak wspomniałem, z własnym, oryginalnym patentem wzorniczym. Początkowo byłem sceptyczny, szczególnie odnośnie guzików „w romb” ułożonych na froncie. Im dłużej to stoi na biurku tym bardziej te zaokrąglenia w górę ścianek, ta fala przezroczystego, odbijającego szkiełka z przodu, skrywająca OLEDowy mini display, z górującymi bańkami na górze… się podoba. Harmonijne i oryginalne to, choć – rzecz jasna – wszystko jest kwestią gustu, ktoś może zaprotestować, mówiąc „typowo azjatyckie dziwactwo” i cóż, też tak początkowo miałem. Miałem, ale zmieniłem opinię, ten maluch prezentuje się bardzo przyjemnie, a wspomniany wyświetlacz charakteryzuje się doskonale widoczną symboliką, na ekraniku zobaczymy źródło / taktowanie oraz dwa wskaźniki poziomu: graficzny (linia) oraz cyfrowy. Przy czym przy zmianie jeszcze ta cyfra nam się zapali w dużym rozmiarze na froncie przez chwilę. Jak nam święcące przeszkadza, można to, to wygasić i wtedy dzięki patentowi ze szkłem wkomponowanym w czarną, alu ściankę, nie będzie śladu po wyświetlaczu. No ładne to. Na froncie bateria jacków, przy czym jest nie tylko 6.3mm ale także balans jest, w wariancie nowoczesnym, znaczy 4.4mm, wkomponowane na froncie i – co warto podkreślić – zasilane przez dwa niezależne, pracujące każdy z osobna na kanał, układy wzmacniające TPA 6120A2. W balansie możemy liczyć aż na 2W mocy (przy 32 ohm)! Klamot jest zdolny do pracy w dwóch trybach – tylko hp albo hp z wyjściami RCA dla końcówek / integr… gdyby zachciało nam się łączyć opisywanego z np. kolumnowym torem. Pewnie wolałbym z przodu ujrzeć klasyczny potencjometr (względnie enkoder, choć tutaj mógłby być właśnie potencjometr), oparty na gałce, ale jak się okazało te klawisze pozwalają na sprawną zmianę poziomu o 1db (od 0 do 99), jedyne do czego można się zatem przyczepić to brak możliwości szybkiej zmiany o większe wartości… trzeba się naklikać.

Czymś wartym odnotowania jest natywnie pod tę konstrukcję opracowany RC. Pilot nie jest mulitsystemowy, tylko wyłącznie pod DAC DT-1 robiony i muszę przyznać, że projektant wywiązał się na medal tworząc zdalne sterowanie dla klamota. Jest tu wszystko i bez patrzenia (ergonomiczny układ, różne, wydzielone strefy, różne wielkością oraz kształtem klawisze – no, no!) można sprawnie obsługiwać sprzęt, od szybkiej zmiany źródeł na kółku począwszy, lub zmiany w krokach, po ustalenie sposobu pracy (pre, lub tylko hp) z centralnego klawisza „wokół” źródeł (logiczne, nie?) po długi prostokąty prawo / lewo włącz/wyłącz bańki, klawisze potencjometru i wreszcie, samotnego na samym dole guzika do wyłączenia wyświetlacza. Aż dziwne, że w aż tylu produktach ten element kompletnie leży, szwankuje, bo albo jest tylko częściowo dostosowany do danego urządzenia, albo jego ergonomia woła o pomstę, bywa też po prostu nie kompletny (i trzeba ruszać cztery litery by coś zmienić np za pomocą enkodera). Także duży plus za to i nie jest to rzecz pomijalna, bo z frontu zmienimy poziom oraz w pętli wybierzemy źródło, włączymy/wyłączymy klamota i to tyle. Także pilot przyda się i fajnie, że jest tak dobrze zaprojektowany.

DT-1 oparto na kości ESS9038 w wariancie mobilno-kompaktowym, znaczy Q2M. To Sabre znaczy wyczynowo w rozdzielczość, wyczynowo w dokładność, ale niekoniecznie muzykalnie, niekoniecznie obficie, niekoniecznie łagodnie, a nawet przeciwnie do łagodnie. Mamy wspomniane lampki 6N3 w gniazdach, albo wymienione wyżej zamienniki, bańki zainstalowane w klamocie nie bez przyczyny i nie bez planu. Ma być inaczej niż w typowej aplikacji ww kości ESS, umownie ma się brzmienie ułagodzić, zmiękczyć, ocieplić, przejść transformację z bardziej cyfrowe, w bardziej analogowe. Mogę po pierwszym tygodniu powiedzieć tyle, że czasami pod załączoną bańką brumi, a jak wyłącze to jw i tak się lampki żarzą i choć sygnatura nieco nam się w obu stanach różni (on/off), to nie są to jakieś wielkie różnice. Także rozumiem zamysł twórców, chęć uprzyjemnienia dźwięku z cyfrowych źródeł, ale na razie mówimy o subtelnościach. Planuję wymianę baniek z dostarczonego duetu, na radzieckie NOSy, zobaczymy czy i jak zmieni się sound. Co ciekawe, gdy przejdziemy na czysty tranzystorowy, to po zmianie sposobu pracy z hp lub RCA (w auto), na hp/pre razem, następuje większa zmiana (w brzmieniu), niż po włączaniu / wyłączaniu samych lampek. Opiszę dokładniej w recenzji, będzie to uzupełnione o wspomniane, zaaplikowane w podstawkach lampowych i się zweryfikuje co tu bardziej i jak wpływa na dźwięk.

Dobry układ z bardzo dobrym interfejsem pod komputer XMOS208 oraz wspomniane, dwa oddzielne na kanał, wzmacniacze pod słuchawki to jeszcze nie wszystko co przewidziano w opisanym w pre-recenzji urządzeniu. Zdecydowano użyć najnowszej, najlepszej kości do obsługi interfejsu bezprzewodowego. BT jest w wersji 5.0 i jest oparty na wszystko potrafiącym CSR8675. Mamy tutaj komplet: soniaczowy LDAC oraz aptX HD (24 bit) plus bardzo rzadko spotykamy aptX LL. Ten ostatni przyda się tym, którzy będą chcieli podrasować sobie dźwięk w scenariuszu uwzględniającym DT-1 pod kino, multimedialną rozrywkę. Przesłanie dźwięku o minimalnych opóźnieniach albo maksymalnej jakości w sinozębnym, połączona z lampiszonowym strojeniem brzmienia w tym maluchu to dość intrygująca i oryginalna opcja. Widać, że producent chciał zaoferować także w salonie, względnie w sytuacji braku chęci/możliwości podpięcia przez i/O jakiegoś transportu, możliwość grania z DT-1 w najlepszych możliwych dzisiaj okolicznościach jakościowych via BT. I faktycznie, muszę przyznać, że gra to zacnie, obsługuje wszystko (też nie wymienione w spec, a obsługiwane AAC i to w wariancie rozszerzonym, czytaj 256kbps, bardzo wysoka jakość na Apple Music z jabłczanej elektroniki użytkowej na tym), z makówy aptX, z Androida te najlepsze protokoły, stabilnie, przez ściany, bez zakłóceń. Bardzo dobra implementacja Bluetooth Audio, a do tego jeszcze z tym lampowym wsadem, znaczy cywilizowaniem sygnału (cyfrowego) dla jednych, koloryzowaniem vel upiększaniem, czytaj odstępstwem dla innych. Jak wspomniałem, można mimo żarzących się lampek całkowicie pominąć bufor, zdając się wyłącznie na krzem. Przyjemnie, że można i tak, i tak, a do tego jeszcze z zabawą w wymianę wsadu. Forma (tj. to co widzimy) inna od typowej, także treść w rzadko spotykanej, łączącej półprzewodniki z żarnikiem implementacji.

Więcej w recenzji…

» Czytaj dalej

Topping A90 idealne pre, nie tylko pod słuchawki

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_7154

Pre? A dlaczego nie amp? Przecież A90 to napęd dla nauszników, jak ktoś słusznie skoryguje. No tak, niby jest to sprzęt pod słuchawki, po pierwsze wzmacniacz z całą baterią wyjść słuchawkowych, świetnymi na papierze (a czy w realu, to zaraz, poniżej będzie) parametrami… jakie więc pre i to jeszcze „nie tylko pod słuchawki”? Rozpatrywanie tego malucha (bo kompaktowe, bo raczej biurkowe, a nie na stolik audio w salonie) w kategoriach jeden co wszystko łączy wydaje się mocno kontrowersyjne, szczególnie gdy popatrzymy na metkę. Za tanio. Błąd. Ten sprzęt oczywiście może służyć do tego, do czego przede wszystkim został stworzony (nauszniki), ale równie dobrze można A90 widzieć w roli potencjometru dla (obu) torów, czy precyzyjniej, czegoś co łączy w jednej skrzynce stacjonarny tor z kolumnami wraz z napędem słuchawkowym. Mniej, razem, nawet mimo – jak na pre – niewielkiej liczby I/O, bo maluch ma po parze SE/XLR i jak ktoś tak to sobie wykombinuje (niżej podpisany) to może zachodzić konieczność zastosowania akcesoriów. Jeden taki miś, wróć – nawet dwa takie misie – tj. Little Bear, będzie / będą opisany(e) poniżej… świetna rzecz btw, zerowy wpływ na sygnał, dodatkowe I/O i to w takiej konfiguracji, że naprawdę w 99% wystarczy.

Faktycznie ultra

Klamot został przetestowany szczególarsko i porównawczo. Szczególarsko, bo przewinął się tabun przeróżnych nauszników, od takich prostych do napędzenia, po takie stanowiące wyzwanie, słuchawek mocno wybrednych (np K701), IEMów… przeegzaminowałem tak szeroko, bo raz, że pozwala to na miarodajną ocenę potencjału, dwa często wychodzą kwiatki i dobrze o nich napisać, przestrzec potencjalnego nabywcę. Jednak nie zatrzymałem się na tym, tylko sprawdziłem A90 na dwóch torach stacjonarnych, z lampą i tranzystorem (końcówki) i mogę już na wstępie powiedzieć jedno: ten klamot oferuje nieprawdopodobnie neutralne, przezroczyste dla sygnału medium, z bardzo precyzyjnie reagującym potencjometrem, działającym w domenie analogowej (a nie jak teraz w modzie, cyfrowej). Także mamy tu kawałek tradycyjnego, wręcz konserwatywnego, podejścia do tematu. I dobrze. Rzecz jasna kwestią otwartą i bardziej sprawą preferencji (według mnie), a nie SQ, jakościowego progresu (choć tak się utarło) jest wybór – integra albo osobno. Obecnie, gdy klasa A/AB powoli, ale nieubłaganie przechodzi do historii, gdy efektywność energetyczna, integracja (mhm) wszystkiego jak leci w ramach jednego (all-in-one) to pomysł na dzisiejsze i jutrzejsze audio mówimy o coraz częściej wyborze podyktowanym starymi, nieaktualnymi dogmatami. Nowoczesne końcówki mocy, mieszczące się w malutkiej obudowie, bez ograniczeń termicznych, skalowalne wypierają i wypierać będą. Ok, tutaj jednak idziemy po staremu, zgodnie z dewizą, że jak osobno to bardziej, mocniej, szybciej, lepiej ;-) . Według mnie to się mocno już zdezaktualizowało, jednakże dzielony system daje – co logiczne – większe możliwości manewru i dopasowania całości do swoich potrzeb. Stąd A90 w podwójnej roli, wręcz na równo jako amp (słuchowy) i jako pre (kolumny)… ano tak to sobie wykombinowałem.

» Czytaj dalej

Zapowiedź testu setup’u: MUSICIAN ANDROMEDA & MPD-2 & PEGASUS

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_8296

Witam, witam. Stęskniliście się? Ja też nie ;-) Ostatnie dni raczej nie nastrajają optymistycznie, wielki come back do czasów słusznie minionych (jak widać, niestety…) wyjątkowo paskudnie rokuje. Cóż, zawsze można uciec w świat dźwięków i dzisiaj to właśnie Wam proponuje. Inaczej. Na starą modłę (nie, nie nawiązuję do parlamentarnej prostytucji i postępującego upadku państwa) znaczy z nośnika. Nowoczesnego nośnika, nie krążka, a pamięci, pamięci flash. Na marginesie rozwija się nam alternatywa dla netowego grania z jednej, a z drugiej (jednak) tradycyjnego fizycznego, czytaj jakiejś płyty (ewentualnie jeszcze szpuli). No i ok, ma ten nośnik swoich zwolenników, choć obecnie bezpośrednio z sieci też można wyczynowe pliki grać (NativeDSD np.). Nie tylko o parametry się tu jednakowoż rozchodzi, bo też – jak dowodzą zwolennicy – odtwarzanie dźwięku ze stałej pamięci (a nie, wiecie, dysku talerzowego – you know są tacy, którzy słyszą różnice) ma swoje plusy. Ja tam aż tak ekstremalnie wyćwiczonego aparatu słuchu nie mam ;-) i ten sam materiał odtwarzany przez MDP-2 tylko z HDD podpiętegopod USB, w porównaniu z odtwarzanym przez rzeczony odtwarzacz/transport SD MUSICIAN MDP-2 brzmiałby dla mnie najpewniej tak samo, a wszelkie sugestie, że coś jednak, brutalnie zweryfikowałaby wielokrotny ABX i nie byłbym wstanie wskazać, co lepiej zagrało. Także sam nośnik niekoniecznie robi tu różnicę, natomiast transport (bo tu nie ma sekcji C/A w tym klamocie) jednak różnicę wnosi, czy może wnosić i już tłumaczę o co biega…

Otóż, mamy tutaj minimalistyczny, pozbawiony jakichkolwiek konwersji, translacji, po prostu dokładnie taki, jak zapisany w komórkach karty pamięci zapis (a nie z kompa, nawet takiego jak CAPS, dedykowanego pod audio, bo tam magistrala szeregowa (niestety nie ma takich z wbudowanym I2S, a karty tego typu to jest nisza niszy), bo osobne układy, bo płyta główna, bo OS – zmienne jednym słowem, zmienne). Idea transportu to nic nie wnieść, nic nie utracić, po prostu przesłać. Tyle. Nic mniej, nic więcej. W końcu o transporcie tu mówimy. Nośnik SD jest tu teoretycznie najlepszym, bo całkowicie niepodatnym na jakiekolwiek oddziaływania sposobem transmisji, dzięki interfejsowi I2S (tylko takiego użyję w teście) prześlemy to co na nośniku wprost do przetwornika, znanego Wam już doskonale (recenzja tutaj) MUSICIAN PEGASUSa. Także bez interpretacji i reinterpretacji, sygnał cyfrowy powędruje do DACa R2R by następnie symetrycznie trafić do drugiego z bohaterów wpisu – wzmacniacza słuchawkowego ANDROMEDA. Drugi klamot, w odróżnieniu od pierwszego, pięknie formą nawiązuje do DACa (obudowa z charakterystycznymi wycięciami) i całość może stanowić kompletny setup… no chyba, że ktoś celuje dodatkowo w kolumny, wtedy przyda się końcówka jeszcze (we/wy w ANDROMEDZIE, tylko balans). Rzecz jasna, żeby zrobić użytek z efektora trzeba mieć dobry potencjometr. Zastosowano w ANDROMEDZIE klasyczne rozwiązanie, w sensie nie ma żadnego tam enkodera, interpretatora, tylko stary, dobry ALPS. Jedyne, do czego mogę się przyczepić i niniejszym przyczepiam się, to brak jakiejkolwiek identyfikacji poziomu. Kręcimy do oporu, startując z położenia całkowitego wyciszenia, niestety bez żadnego sygnalizowania – trzeba zatem uważać, żeby sobie krzywdy nie zrobić. A zrobić sobie można, bo też ta ANDROMEDA potrafi dać w palnik i to konkretnie dać. Co powiecie na 3.8 W przy 32 Ω?! Najbardziej łase na moc słuchawki (600 Ω) mogą liczyć na całe 370mW! Maksymalna moc wzmacniacza przy 16 ohmach to aż 4,5 W. To coś może spokojnie napędzać kolumny, ale jest pod słuchawki tylko, przy czym jak ktoś nie ma akurat nauszników z kablem symetrycznym na końcu to nic nie stoi na przeszkodzie by wpiąć dużego jacka i tak słuchać.

Transport na froncie świeci dużym ekranem z prostą, czytelną (dużą) symboliką / niezbędnymi informacjami nt. odtwarzanego z karty materiału. Nawigujemy po folderach, nie ma tu nic zaskakującego, warto natomiast podkreślić, że MDP prześle nam dźwięk o maksymalnych parametrach PCM32/384 i DSD256 w najpopularniejszych formatach (przy czym ich liczba jest ograniczona, jest FLAC, WAV, Ape, mp3, ale nie ma żadnego z jabłcowych: ani AAC, ani ALAC przykładowo). Ważne, że potrafi odczytać .ISO, co dla osób gromadzących kolekcje audio w plikach jest absolutnie must have. Także obrazy można bezpośrednio odtwarzać, oczywiście także w formatach DSD tj. DSF & DFF. Jak komuś nie w smak karta, może pod złącze USB wpiąć dowolną pamięć masową. Sprzęt – co warto podkreślić – nie ma żadnego sterownika RC, także obsługa wyłącznie z panelu frontowego, co wyklucza raczej salon (no chyba, że komuś to nie przeszkadza), rzecz jest wybitnie pod desktop robiona.

Co mogę powiedzieć na wstępie o dźwięku? Z PEGASUSEM i ANDROMEDĄ na Etherach CX gra to niebywale płynnie, dźwięk wchodzi od razu, niebywale naturalnie to gra. Nie jest tak, że skupiamy się na szczególe, nie jest też tak, że coś tu wyczynowo przykuwa uwagę. Nie. Dostajemy dźwięk akuratny, słucha się tego jak dobrego gramofonu (znaczy dobrej jakościowo czarnej z właściwie ustawionym, sprawnym gramiakiem) i to chyba najbardziej adekwatne porównanie. No tak, tylko że tutaj gramy z cyfrowego nośnika, komputerowego na wskroś, z transportu wyposażonego w kieszeń dla flasha i dodatkowo układ zawiadująco-sterujący Alerta Cyclone. Komputer. Nie analog, nie igła, rowek. Oczywiście nic nam nie zatrzeszczy, tego tu nie będzie, jednak reszta – wspomniane flow (najlepiej to słowo ang. oddaje wg. mnie sens tego, co słychać) – to jest wypisz, wymaluj. Świetnie się tego słucha, bardzo przyjemnie, bardzo kojąco i nawet jeżeli ktoś powie, że mu to zbytnim „uśrednieniem” zalatuje, że jakiegoś „ocieplenia” czy „spowolnienia” się tu doszukuje, to ja na to odpowiem – no nie bardzo, bo dźwięk jednak, po wsłuchaniu się, jest całościowo bez zarzutu, nie można mu niczego powyższego de facto zarzucić. I starczy, bo więcej na temat będzie we właściwej recce.

Już niebawem przeczytacie na łamach test ROSE RS-201E oraz dwie podwójne recenzje: dwóch nausznic z bardzo i jeszcze bardziej wysokiej półki (Empyrean oraz Bentley, odpowiednio od Meze oraz Focala) plus teścior totalnie różnych (dźwięk, funkcjonalność, cała filozofia krańcowo odmienna odnośnie konstrukcji) DACów: SPLa MARC ONE oraz Cayin’a iDAC-6 MK II. Bardzo lubię takie zestawienia, gdy w szranki stają bardzo różnie brzmiące efektory/klamoty. 

GALERIA TRADYCJONALNIE TUTAJ:

Dynamiczne wbrew fizyce? Zamknięta rewelacja HiFiMAN HE-R10D

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_7709-kopia

Popatrzyłem na cenówkę i od razu zwątpiłem. Dobra, rozumiem, że te słuchawki mają szlachetne drewienko na sobie (wielka, drewniana komora – może w tym właśnie, głównie, tkwi sekret tych nausznic?), ale formą wyraźnie nawiązują do najtańszych w ofercie HE-4xx. Tak, dostajecie tutaj kuferek, dostajecie świetne okablowanie (sztuk trzy, znaczy komplet: XLR, 6.3 i 3.5), to wszystko prawda… ale 6 tysięcy za DYNAMICZNE słuchawki? Sześć koła za coś, w czym producent – specjalista od planarów – nigdy specjalnie się nie uskuteczniał. Pisałem w zajawce o HE-300 (dawno, dawno temu), fajnych, budżetówkach, ale to było tylko raz. Zapomniało mi się, że próbowali jeszcze w po prostu tanie, masowe, nauszne (to te z wymiennymi wkładkami czyt. zamknięto/otwarte serii Edition), ale to też było na marginesie i zdaje się wielkiego sukcesu nie odniosło. Także WTF?

Co więcej, jak zobaczyłem co jest na pierwszym miejscu wśród flagowców to o mało nie spadłem z fotela… planarna wersja R10P za – uwaga – 5500 USD. Może szlachetniejsze jeszcze drewienko, nie wątpię że najlepsze przetworniki otrodynamiczne, ale forma dokładnie jotka, w jotkę jak bohaterowie niniejszego wpisu. WTF do kwadratu? Dobra, myślę sobie, tu musi być jakiś haczyk, tylko w drugą stronę. No jeżeli producent chce ponad 1200 papiera (u nas jw. 6k pln) za dynamiczne słuchawki oraz strzelam jakieś 25 tysięcy, a może nawet 30 tysięcy (!!!) za wersję planarną zamkniętych nausznic to musi coś się za tym kryć. Znaczy musi się kryć jakieś nieprawdopodobnie dobre, naprawdę odkrywczo lepsze brzmienie jakie serwują te cholernie kosztowne nowości. No bo jakżeby inaczej uzasadnić te cenówki i w ogóle takie, a nie inne miejsce w ofercie. HiFiMAN już wcześniej próbował swoich sił w zamkniętych konstrukcjach planarnych, przy czym nigdy nie były to rzeczy odkrywcze, przełomowe, produkty które zapisałby się w annałach. I żeby było jasne, uważam że poziom ergonomii, wygody osiągnięty w nowych HE-4xx jest znakomity i właściwie za te sporo mniej niż dwa Sobieskie optymalno-wystarczający, to jednak mówimy o słuchawkach wielokrotnie droższych, a formą oraz w ogóle pałąkiem / mechanizmem regulacji tożsamych z budżetówką. Odważnie! A może niepoważnie?

Zaraz będzie szukanie szczęki pod biurkiem

R10 kojarzy się słuchawkomaniakom jednoznacznie – święta trójca, znaczy AKG K1000, Sennki Orfeusze (1) oraz R10 Sony-ego właśnie. Absolutny top, topów wszechczasów, rzeczy być może cześciowo tu i tam zdetronizowane kompetencjami, ale nadal zapisane złotymi zgłoskami w pamięci audio-freaków. Poziom słuchawkowego absolutu. Czy HiFiMAN postanowił właśnie, nawiązując w oznaczeniu rynkowym produktu, dać nam do zrozumienia, że oto nadchodzi coś wyjątkowego, wybitnego, o czym będą mówić nasze latorośle, wnuki? Stąd ten poziom wysoki na metce? Takie buty? Nie wiem rzecz jasna co przyświecało działowi marketingowemu firmy, ale po zapoznaniu się z dynamiczno-zamkniętą konstrukcją mogę co nieco powiedzieć jaki pomysł miał R&D HiFiMANa, co zrobiły zdolne inżyniery, bo jest to coś z pogranicza omijania zasad fizyki, przekraczania barier, wyznaczania nowej granicy. I nie piszę tego na wyrost, bo słyszałem i K1000 i nowe skrzydełka na uszach i w ogóle najdroższe, w teorii najlepsze, słuchawki świata (oba tory z Orfeuszami, przy czym stary podobał się bardziej od nowego). Nie, żebym był alfą/omegą i wszystkie rozumy pozjadał. Jestem skażony swoim subiektywnym osądem, gustem, takim a nie innym wyborem cech, które przemawiają do mnie naj, także na pewno tylko jednym z wielu. Mam jednak jakieś doświadczenie i mogę się odnieść. No i się odnoszę.


Ogólnie nie mam zastrzeżeń, to dobra, wygodna konstrukcja, tylko ta metka

Te słuchawki w paru aspektach są nieprawdopodobnie bardziej od tego, co słuchałem do tej pory. Tak, pewnie chodzi o komorę w połączeniu z dopasowanym do charakterystyki „pomieszczenia” przetwornikiem. To jest układ, gdzie wcześniej muszla po prostu stanowiła ograniczenie, a tutaj jest inaczej. Nie, nie jest to odkrywcze, w tym sensie, że już wcześniej pojawiały się na rynku grające na głowie głośniki (wspomniane powyżej), ani że nie próbowano z różnymi formami zamknięcia różnorodnych przetworników akustycznych drzewiej… ale tym razem wyszło coś, na co powinni zwrócić uwagę wszyscy. Coś oryginalnego i – moim zdaniem – przełamującego pewne ograniczenia, bariery. Takie, wiecie, sztampowe (przy naj, naj słuchawkach) określenie: „słucham tego, jakbym siedział przed kolumnami” nabiera, w przypadku tych słuchawek, zupełnie nowego znaczenia. I nie jest na wyrost. W paru aspektach nie jest. 

Zaintrygowani? No to tradycyjnie zapraszam na recenzję po bandzie, czy może po pałąku ;-) …no mniejsza, na test HiFiMAN HE-R10D!

PS. Od razu, jeszcze we wstępniaku. Za 3 tysiące bez kufra, nawet z jednym, a nie trzema kablami i bierę… za 6 nie bierę. Jak widzicie recenzje na HDO to nie jest marketingowo-sprzedażowa laurka i ludzie odpowiedzialni za wspomniane pewnie nie są naszymi fanami. Trudno.

PPS. W zajawce widać jakie to giganty :P

» Czytaj dalej

Zamknięte inaczej, zamknięte lepiej: słuchawki HiFiMAN HE-R10D

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_7709

Zapraszam na nasz fanpage, gdzie znajdziecie rozbudowaną fotogalerię z tytułowymi HE-R10D, kosztującymi już konkretne ponad 6 tysięcy, DYNAMICZNYMI słuchawkami o dość nowatorskiej konstrukcji zamkniętej od ortodynamicznego specjalisty HiFiMANa. Zaskoczenie? No jakby podwójne, bo nie dość że nie planary, to jeszcze też rzadka wycieczka producenta w projekty słuchawek zamkniętych, nie otwartych, jak większość planarnych modeli z portfolio. Także inaczej i na razie nie mogę się oderwać, choć – w pierwszych wrażeniach – nie ma tylko miodu. Krytykuję i to głównie za formę krytykuję. Same słuchawki, jak już je założymy na glacę dostarczają sporo wrażeń, a pomysł na dużą, drewnianą komorę, choć nie nowatorski, to w połączeniu z autorską, przeniesioną z firmowych IEMów technologią diafragmy, po raz pierwszy w dużych słuchawkach wykorzystaną, tworzą coś intrygującego i w dwóch co najmniej aspektach spektakularnego.

Mhm, bas, basior, baaaaaassssssss i przeeeeeeeeeestrzeń, której nie powstydziłyby się najlepsze na rynku, najdroższe planary. A to przecież dynamiczna konstrukcja i to zamknięta konstrukcja, a jednak… oj, bardzo jestem ciekaw modelu „P”, planarnego, z najlepszą membraną, z identycznym projektem / formą co testowane. Tylko ta cena. Bodaj 5,5k USD… ale, że co?! No serio, tyle sobie liczą za model wyposażony w ortodynamiczny przetwornik. Jeżeli tutaj jest tak fenomenalnie dobrze (w przypadku zamkniętych to nowe otwarcie, jeszcze takich imo nie było) odnośnie przestrzeni to… co można usłyszeć w 5 razy droższych nausznicach?! Będzie też o super setupie we wpisie…

Dobra koniec nawijania obok, zapraszam:

 

 

HiFiMANa urodzaju klęska: HE400i2020 & HE400SE recenzja i więcej…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_7555

To samo razy dwa? Oznaczenia produktowe, które od dawna nic konkretnie nam nie mówią? Portfolio pogmatwane jak, nie przymierzając, memiczne Porozumienie pewnego polityka z bardzo giętkim kręgosłupem? Nie inaczej moi mili, tak to właśnie z HiFiMANem jest i konia z rzędem (dobra, nie będziemy iść w bieżączkę polityczną, bo to jest tragifarsa podszyta wk…wem na płacenie podatków w tym opuszczonym przez rozum kraju) kto ogranie, co chińsko-amerykański specjalista od planarów i nie tylko ma dzisiaj do zaoferowania klientowi spragnionemu muzycznych uniesień z czymś w uszach, czy na uszach. Rozrost, urozmaicenie, szeroki przekrój z dostosowaniem oferowanych produktów pod niemalże każdą kieszeń oczywiście cieszy i jest rzeczą zaprawdę chwalebną, ale…

ale można się pogubić w tym wszystkim na amen. Dobrym przyczynkiem do tego, jak łatwo można pogubić się, są bohaterowie najnowszej publikacji. Najpopularniejsza linia produktowa, coś, co HiFiMANowi – nie bójmy się tego powiedzieć głośno – przyniosło rozpoznawalność na rynku i uznanie takoż, znaczy kolejne wykwity serii 400 zawitały ostatnio na rynku. To „ostatnio” trzeba sprecyzować. Pierwsze – HE400i2020 – to zeszłoroczny, dość nieoczekiwana premiera z mocno odmiennym sposobem nazewnictwa produktowego, sugerująca unowocześnienie 400-setek z literką „i”. No tak, ale żeby nie było za prosto linia „i” to wcale nie jeden typ słuchawkowych efektorów, to coś obok, a nawet, patrząc historycznie, to np. coś co kosztowało swego czasu na poziomie konkurencyjnych LCD-2 O_0. A znowuż wariant tegoroczny z „SE” (niby trzymamy się przyjętego nazewnictwa, ale jednak nie bardzo… są jeszcze HE-6SE, testowane u nas i właściwie to tyle odnośnie tego SECOND EDITION (?)) też nie za bardzo informuje co to za generacja, bo pierwsze (nasze bardzo lubiane, w wersji z poprawkami, v.2) 400-ki to prehistoria, a potem jeszcze tych słuchawek w różnych modyfikacjach (producenta) było sztuk parę (np. model S).

Bez wódki nie razbieriosz . Słuchawki są bardzo zbliżone cenowo, choć wariant i2020 o 2 stówki stówkę (plus, minus, bo różnie to w cennikach wygląda) droższy. Ale poniżej 1000, oba. No dobrze, po co wydawać bardzo podobne słuchawki, właściwie tożsame, z niewielkimi różnicami (no jak się okaże te różnice jednak są, ale głównie wyposażeniowo-konstrukcyjne, jakościowo naprawdę to produkty z tej samej półki)? Jeszcze do tego dochodzą warianty różnie strojone. Tak, nie ma tu błędu, jak robicie zakupy w chińskich supermarketach to – uwaga – kupujecie słuchawki inaczej strojone właśnie. Zauważył to pewien użytkownik poczytnego forum, poczytnego sajtu dekonstruującego rynkowe potęgi, znaczy marki, audio i przedstawił całkiem przekonywujący powód tego stanu rzeczy. Chodzi oczywista o różnice w naszej wrażliwości na dźwięki, a to wprost powiązane z różnicami językowo-leksykalnymi. U Chińczyków sposób wymowy ma kapitalne znaczenie (dla znaczenia) i wyczulenie na niuanse jest bez porównania większe w tym zakresie niż na umownym „Zachodzie”. Sybilanty, położenie nacisku na górę pasma, uwypuklenie z rozjaśnieniem mają dla chińskiego ucha na tyle nieprzyjemny doznaniowo efekt, że się tutaj producent(ci) decydują na odmienne podejście. Tak przynajmniej jest w przypadku HiFiMANa, co zostało ładnie opisane w wątku (o tych i innych 400-setkowych nausznicach), przyjmuję to na wiarę – bo słuchawek nie sprowadzam i nie porównuje różnych wersji – ale udokumentowano to tam solidnie, także pomiarowo. Także nie ma powodów by nie wierzyć.

Zatem widzicie, że łatwo nie jest i mnożą nam się te byty i komplikują sytuację, zaciemniają obraz. Bo może jednak te słuchawki właśnie inne, może jednak te różnice w konstrukcji implikują inaczej? Cóż, na moje stare i już zapewne upośledzone ucho, brzmienie tych nauszników jest bardzo, bardzo blisko siebie. Na tyle, że ślepe porównanie wyklucza identyfikację. To ta sama szkoła grania. Czyli co, bez sensu? No niby tak, ale jak pokazały ostatnie tygodnie te HE400i2020 to taki trochę falstart, trochę edycja limitowana, dość powiedzieć, że nie mają ich już w fabrykach produkować i to co zjechało z taśmy to koniec. A z SE inaczej – taniej (jeszcze), w srebrze obudowy muszli, co nam się jednoznacznie właśnie z budżetowym HiFiMANem kojarzy (bardzo dobre dynamiki HE-300… pamiętacie?) i może nawet idzie w kierunku jakiejś spójności produktowego portfolio. Trochę szkoda, że producent nie pokusił się nigdy o jakiś fajny, wyjaśniający zawiłości oferty, diagram prezentujący także historycznie kolejne generacje z wyszczególnieniem linii produktowych pod kątem zarówno konstrukcji (typ membrany) jak i budżetu (kosztu nabycia). Mam tutaj dla Was rodzynek, niestety już nieco zdezaktualizowany, prezentujący słuchawki HiFiMANa w miarę przejrzyście, ale niepełny, nie obejmujący wszystkiego co było i co jest w ofercie:


Dobrze, dość tych rozważań nic nie wnoszących do meritum. No może nie do końca, bo wybierając z katalogu powinniśmy sobie to jakoś poukładać, ale mniejsza. W końcu na końcu i tak liczy się tylko to co do ucha trafia. Zatem bez rozwlekania, skupmy się na najnowszych 400-setkach. Panie, Panowie budżetowe, najtańsze w ofercie, co wcale nie oznacza kompromisów z SQ. Powiem więcej, jak HiFiMAN chce uporządkować to, co nam dzisiaj proponuje, to musi mocno zastanowić się nad cenówkami, szczególnie w środku, że tak powiem, stawki…

» Czytaj dalej

Wszystko co chcielibyście wiedzieć o AirPods Max, ale…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_7086

…nie znaleźliście w necie. Przepraszam z góry za tego Cukierberga, że kto chce poczytać to przekierowuję na nasz profil na fb, ale: po pierwsze primo niestety dzisiaj ruch kreuje social, młodzież sajtów zwyczajnie nie czyta (mało co czyta ;-) raczej ogląda), po drugie primo nasz sajt tragicznie wyświetla się na dotykowcach, a to grzech śmiertelny jest obecnie i nie ma widoków na poprawę. Dla kogoś, kto będzie się tu mądrował, że wystarczy pięć sekund w CMSie czy w ogóle mówisz, masz i sajt się ładnie do mobilnego dopasuje mam informację, że sajt co prawda działa siłą inercji, działa, ale klucze ma Anioł i nasze prośby o udostępnienie zbywa pogardliwym milczeniem. Także nie drążcie tematu, bo bolesny jest i wstydliwy. W sumie to ostatnie to nie, bo ja jestem bezwstydliwy i mnie to kompletnie nie przeszkadza, bo mimo ograniczeń działa, można oldstajlowo jeszcze sobie na piecu podpiętym do kinola zobaczyć, na netszkejpie, czy cuś, albo w trybie offline pobrać, by nie – a nie to już dawno nie, no chyba że ktoś akurat mieszka w Stanach, w jakimś pipidówku (wcale niekoniecznie) i chce sobie netować. Ludzie, nawet nie wiecie, w jak czarnej 4litery oni są infrastrukturalnie. Dlatego ten cały Musk strzela jak głupi te nano-satelity telekomunikacyjne w sensie net z kosmosu, bo oni tam hehe jeszcze na DSLu jadą hehe, czy w ogóle na modemach z drutem, co pamięta – ten drut znaczy się – czasy pionierskiego, westernowego telegrafu. No. Ale pierniczę bez sensu, dobra, obiecany link (klikaj w obrazek):

 

Także szczególarsko, do basementu, z uwzględnieniem całości, znaczy ekosystemu i wizji rozwoju produktów jabłczanych właśnie, w nieoderwaniu od jabłczanych realiów. Te można akceptować, bądź nie, lubić, bądź nie, ale one są, mają swoją logikę, mają swój sens i trzeba to po prostu przyjąć do wiadomości. To nie oznacza, rzecz jasna, że wszystko pięknie, bo sporo nie, krytykuję srogo co się nie podoba, ale zasadniczo jestem na tak. Produkt, który w ramach wizji, broni się. Porównany (do innych bezdrutowców od Senka), porównany do firmowych AirPods Pro (patrzajta: http://hd-opinie.pl/9278,audio,wszystko-co-chcielibyscie-wiedziec-o-airpods-pro.html). No!

PS. Niebawem wpisy zajawkowe o nowościach – o Topping A90, o Meze Empyreanach jakie się testują właśnie na HDO. Także słuchawkowo bardzo i wracamy do hajendów na chwilę. Tak, potem jeszcze Focale topowe będą.

PPS. W weekend, zgodnie z wcześniejszą zapowiedzią, problemowy artykuł pt. plik kontra krążek. Znaczy hajresowe materiały strumieniowe vs płyty odtwarzane na NuPrime CDT-10, topowym transporcie z bardzo rozbudowaną opcją DSP. Dźwięk robiony, podrasowany (jak w AirPodsach Max, hehe ;-) ) i co z tego wynika…

HiFiMAN DEVA bezdrutowe, przenośne (niemobilne) planary – nasze PW*

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_6603

*PW czytaj Pierwsze Wrażenia. Uzupełnione, zaktualizowane… Jak coś u nas od teraz wyląduje, to po paru dniach tradycjonalnie wpis, właśnie tytułowany PW – czasami taka prerecka, bo zazwyczaj tym to się właśnie kończy (skończyło się na recenzji ;-) ). No dobra, co też tym razem HiFiMAN upichcił. Po pierwsze słuchawki life-stylowe. Widać to po formie, wzornictwie, przyjętej koncepcji – ma być wrażenie „luksusowości” (średnio to lubimy, bo zazwyczaj kryje się za tym wieś potiomkinowska), ma być nowocześnie, właśnie life-stylowo, czyli ma się sprzedać masowo, niekoniecznie z akcentem na wysokie kompetencje, a raczej trafienie w uśrednione gusta. No to pojechałem na wstępie, co? To co napisane odnośnie się do DEVA zatem? No nie strzępiłbym sobie języka, gdyby nie było czegoś na rzeczy, bo tak – to projekt, który widziałbym w sprzedaży u resellerów jabca, to takie coś jak te wszystkie B&W, BeoPlay (Bang & Olufsen) i tak dalej produkty, które widać na resellerskich, czy elektro-marketowych półkach. Czy to coś złego, czy zdrożnego? Otóż nie, ale warto sobie uświadomić na wstępie, że to co w tytule nie ma się ścigać z typowymi audio hajfajowymi (nie mówiąc już o hajednowych) nausznicami – to nie jest w ogóle ten target wg. mnie. Dlatego, porównując sobie te DEVA do Sundara, HE-400, czy z pamięci (notatek) do bezdrutowych Ananda BT słyszę wyraźnie, że to jest obok. I nie, nie zgadzam się z opiniami, że to przecież takie Sundary pozbawione kabla. Absolutnie się z tym nie zgadzam.

Lifestyle

To słuchawki inne brzmieniowo, gdzie zupełnie inaczej rozłożono akcenty i ze stacjonarnymi planarami (bo umówmy się, wszystkie te wymienione ze zbliżonego zakresu $$$ oraz jedyny, wcześniej dostępny w portfolio, model bez druta to de facto słuchawki nie mobilne) nie mają za wiele wspólnego. W zamierzeniach na pewno miały być bardzo na wynos, konkurując z ww. produktami life-stylowymi, z jakimiś Senkami Momentum dajmy na to, czyli właśnie mobilnie, strojone pod upodobania bardziej masowe, bez ambicji w zakresie choćby neutralności, wyczynowej rzetelności, czy też dbania o liniowość pasma. Ma to być – tak to widzę – teoretycznie rzecz grająca via fon lub DAP, ma być gotowa do współpracy z komputerem (znaczy już nie, tylko tableto-komputerem, bo w tym kierunku idziemy obecnie w PC) i już. Niech nie zwiedzie nas oryginalny pomysł na oddzielenie tego co mobilne (moduł symetrycznie podpinany do jacka 3.5 TRRS w muszli), który jakby sugeruje coś odmiennego (uniwersalnego?) Otóż ten moduł to sedno pomysłu, patrząc z perspektywy użytkowej, niegłupi pomysł na ominięcie dwóch problemów słuchawek bezdrutowych, w których wszystko zintegrowano w muszlach… tak, tu bateria, jak padnie to wystarczy wymienić w module, czy sam moduł, poza tym teoretycznie można by iść w upgrade – wymieniając „dyngsa” na coś nowszego, lepszego.

» Czytaj dalej