LogowanieZarejestruj się
News

Auralic Aries Mini – pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Auralic_Aries_Mini_12

Najważniejsze – czy taki streamer może zastąpić komputer w roli podstawowego, plikowego źródła dźwięku? Odpowiedź, po pierwszych paru dniach użytkowania brzmi: Tak, ale… Tak, bo może współpracować z dowolnym dakiem, co oznacza że może być transportem dla plików z czymś lepszym w roli konwertera C/A & interfejsu USB. Można zatem traktować to urządzenie jako alternatywę dla PC/Mac. Podobnie jak Squeezeboks, który w trybie EDO gra via USB, Auralic Aries Mini może zastąpić w salonie komputer, współpracując z – jak wspomniałem – z dowolnym konwerterem. Sprawdziłem, jak radzi sobie z dość specyficznym przetwornikiem, testowanym przez nas KORGIEM DS-DAC-10R (na marginesie, rewelacyjne urządzenie, jego możliwości są absolutnie unikalne, jak ktoś chce mieć połączenie świata analogowego z cyfrowym w ramach jednego klamota, to jest to jedno z nielicznych takich rozwiązań na rynku. FANTASTYCZNA RZECZ), gdzie DAC nie dysponuje własnym zasilaniem, bierze energię z transportu (USB DAC). I grało to lepiej niż soute. Nie oznacza to, rzecz jasna, że wbudowany przetwornik ESS Sabre jest do kitu, bo nie jest – Aries gra porównywalnie do SBT (z mod. EDO via USB). Trochę inaczej ma się sprawa, gdy wykorzystamy konwerter cyfrowy M2Techa (hiFace2) i wychodząc z USB zmienimy sygnał na elektryczny SPDIF. Wtedy SBT jest lepszym źródłem, z tym że Aries reaguje na taką modyfikację (M2Tech w torze, tj. Aries->M2Tech hiface->zew.DAC) w podobny sposób i znowu oba źródła są w pełni porównywalne jakościowo. Z przetwornikiem rDAC oraz Audio-gd Aries dogadał się także, bez żadnych „ale”…

Oczywiście Aries potrafi więcej – gra wszystko (z małymi wyjątkami – mam problem z graniem flaczków z zew. NASa… gra z wmontowanego dysku, z usług strumieniowych, ale nie z NASa. Co ciekawe pliki DSD (dff/dsf) idą bezproblemowo – jeszcze z tym powalczę), w tym downloady DSD, świetną rzeczą jest integracja z serwisami streamingowymi (TIDAL / WiMP, Qobuz), z darmowym Soundcloud. Mam nadzieję, że producent będzie sukcesywnie dodawał usługi, serwisy do oprogramowania streamera.

No właśnie oprogramowania… Lightning DS to fajna, prosta w użyciu apka, ale brakuje nieco stabilności działania, poza tym parę rzeczy można byłoby poprawić odnośnie ergonomii (UX). Zachęcam do zapoznania się z zamieszczoną poniżej galerią (przeniosłem obrazki z poprzedniego wątku i dodałem nowe zdjęcia, zrzuty ekranowe pokazujące możliwości, funkcjonalność oprogramowania). Na plus na pewno należy zapisać bardzo szybkie przeszukiwanie nawet mocno rozbudowanych bibliotek. Działa to naprawdę szybko, dużo szybciej niż w konkurencyjnych rozwiązaniach. Indeksowanie idzie bardzo sprawnie i tutaj nie można nic zarzucić twórcom software. Sprzęt może działać jako uPnP renderer, jak i w natywnym trybie urządzenia Lightning DS, pod kontrolą firmowego software. Działanie w ramach uPnP napotyka jeszcze pewne problemy (brak stabilnego działania), natomiast w firmowym trybie zazwyczaj nie natrafiamy na jakieś rafy… czasami trzeba chwilkę poczekać na zainicjowanie sprzętu, sporadycznie zdarza się, że muszę wyszukać je z listy. Sama konfiguracja jest procesem bezbolesnym. Można wybrać dowolne lokalizacje sieciowe (NASy, routery z funkcją udostępniania via USB) i strumieniować, można wybrać biblioteki na Ariesie Mini (wewnętrzny dysk lub pamięć masowa podłączona via USB). Wtedy to Aries staje się (poza funkcją odtwarzacza) serwerem audio i działa to bezproblemowo. Oczywiście możemy skorzystać z bezpośredniego strumieniowania za pośrednictwem omawianego sprzętu w ramach AirPlay’a oraz za pośrednictwem Bluetooth’a. Fajna, użyteczna rzecz, poszerzająca możliwości tego wielofunkcyjnego klamota – przekształcamy nasze tradycyjne stereo, w stereo otwarte na strumienie z sieci w ramach wspomnianych protokołów przesyłu danych audio.

We właściwej recenzji napiszę więcej na temat oprogramowania sterującego, z uwzględnieniem konfiguracji pracy zew. przetwornika (wybieramy w sofcie czy wyjściem dźwięku ma być Aries czy zew. DAC oraz ustawiamy parametry współpracy). Dodam tylko na koniec tego krótkiego przeglądu pierwszych wrażeń, że sprzęt ma tendencję do grzania się, jest bardzo ciepły, wręcz gorący i to zarówno w trybie pracy, jak i uśpienia. Jest to oczywiście pasywna konstrukcja, oparta na kości ARM, trochę to jednak martwi – zalecałbym zastosowanie pamięci półprzewodnikowej, w sytuacji gdy chcemy przekształcić Ariesa w serwer audio z wbudowanym dyskiem. Tradycyjna talerzówka może być problematyczna ze względu na wydzielane podczas pracy ciepło. My zainstalowaliśmy pamięć SSD Intela i mamy pewność, że dysk nie jest kolejnym elementem zwiększającym poziom ciepła w niewielkiej obudowie. Warto rozważyć zmianę zasilania na jakiś lepszy od ścianowej wtyczki zasilacz (tak, w tym momencie myślę o niezawodnym Tomanku :) ). Taka modyfikacja przyda się szczególnie, gdy zechcemy skorzystać z autonomiczności streamera, wtedy gdy Aries będzie grał samodzielnie, jako odtwarzacz w systemie. To tyle, jeżeli chodzi o pierwsze wrażenia. Czekajcie na pełen opis, pełną recenzję opisującą tytułowe urządzenie…

PS. Nie zapomniałem o ROONie – zintegruję Ariesa jako końcówkę tego front-endu i zdam relację w recenzji jak się układa współpraca tego streamera oraz wspomnianego software.

AKTUALIZACJA: Niestety Aries Mini nie otrzymał i raczej nie otrzyma wsparcia dla RoonReady (brak obsługi RAAT). Wielka szkoda!

Poniżej już LIVE :) czyli Aries Mini w testach na #HDOpinie:

» Czytaj dalej

ARIES MINI – wreszcie w Polsce… jest już u nas! :)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Auralic Aries Mini-3

Auralic Aries Mini właśnie do nas trafił, bierzemy się do testowania :)  O tym streamerze głośno w sieci i trudno się dziwić, bo sprzęt ma potencjał, może być (dla niektórych upragnioną) alternatywą dla komputera, może – ze względu na dość przystępną cenę – stanowić kontrpropozycję dla tanich wynalazków na kościach ARM, wreszcie może zastąpić świetne, ale nieprodukowane Squeezeboksy. Czym jest Aries Mini?

Tak rzecz opisuje dystrybutor:

ARIES MINI to streamer bezprzewodowy przeznaczony do podłączenia do istniejącego systemu home audio. MINI nie tylko wykorzystuje większość możliwości oprogramowania i sprzętu pochodzących z topowego ARIESa, ale także wyposażono go w dodatkowe wyjście analogowe, wysokiej jakości gniazda audio/usb oraz w możliwość włożenia opcjonalnego dysku twardego, dla każdego, kto nie chce inwestować w dedykowany przetwornik DSD DAC i NAS. Przystępny cenowo ARIES MINI oferuje zaawansowaną bezprzewodowa transmisję poprzez Wifi w praktycznie każdej częstotliwości próbkowania, w tym Quad-Rate DSD / DXD. Wbudowane gniazdo pamięci masowej umożliwia podłączenie jakiegokolwiek 2,5-calowy dysku twardego lub SSD, który może być używany do budowania osobistej biblioteki muzycznej. Dodatkowo wbudowany DAC Chip ESS Sabre: ES9018K2M plus nowe funkcjonalności znacznie przybliża ARIES MINI do szerszego rynku konsumentów – nie tylko audiofilów, ale również tych entuzjastów muzyki, którzy swoje systemy muzyczne opierają na budżetowych urządzeniach audio.

ARIES MINI jest oparty na zastrzeżonej przez Auralic platformie sprzętowej Tesla, mającej moc obliczeniową 25 000 MIPs, czyli więcej niż wystarczająco, aby zdekodować szeroką gamę formatów audio, w tym AAC, AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, MP3, OGG, WAV, WMA i WV. Tym wszystkim steruje procesor Quad-Core ARM Cortex-A9 1GHz przy wsparciu  512MB DDR3 wbudowanej pamięci. Dodatkowo mamy 4GB pamięci do przechowywania danych wewnętrznych. ARIES MINI to niezwykle kompaktowe urządzenie z wbudowanym DAC i zestawem analogowych oraz cyfrowych wyjść, oferuje większość możliwości i funkcji zarówno programowych jak i sprzętowych  dostępnych u droższych braci serii ARIES (+ dodatkowo Bluetooth), za dosłownie ułamek ich ceny.

Mały rozmiar ARIES MINI (13.5cm x 13.5cm x 2.8cm) a jednocześnie prosta obsługa potwierdza fakt, że jest jednym z najbardziej wydajnych na świecie bezprzewodowych streamerów muzyki o wysokiej rozdzielczości. Pomimo bardzo małej wielkości, istnieje również wewnętrzna przestrzeń do zamontowania dysku HDD/SSD wewnątrz urządzenia na potrzeby przechowywania muzyki.  Muzyka może być również na komputerze, w Internecie lub w chmurze -  czy nawet dyskach SSD / HDD zainstalowanych wewnątrz domowych NASów. Wejście USB pozwala na odtwarzanie z dysków twardych i pendrive-ów. Nie ważne skąd, ARIES MINI będzie mógł łatwo zindeksować i przesłać muzykę do istniejącego systemu audio w najwyższej jakości.

Dostęp do muzyki zapisanej na PC / Mac lub NAS czy innych  miejscach zapewnia aplikacja Auralica – DS Lightning, która oferuje proste, krok po kroku wskazówki instalacyjne na iPadzie/IPhonie. Wkrótce będzie również dostępna aplikacja na systemy Windows, Android oraz Linux. Aplikacja obsługuje także Songcast, usługę dystrybucji muzyki, który pozwala użytkownikom na mapowanie dźwięku z komputera do dowolnego  innego systemu oraz strumieniowego dźwięku chociażby przez AirPlay. Dodatkowo otrzymujemy dostęp do serwisów streamingowych takich jak np. Tidal, który oferuje 35 mln nowych pozycji muzycznych rocznie, i to w jakości Hi-Fi. AURALiC dodał także obsługę Bluetooth w ARIES MINI, umożliwiając mu dostęp do innych usług strumieniowych, takich jak Spotify, Pandora i SoundCloud z urządzenia mobilnego lub komputera PC / Mac.

ARIES MINI można też zastosować jako element systemu multiroom w połączeniu z wysokiej jakości głośnikami. Aries MINI oferuje bowiem wysoką wydajność, a także lepszą łączność i funkcjonalność niż popularne (tzw „hi-fi”) bezprzewodowe systemy wielo-pokojowe. Konfiguracja ARIES MINI jest bardzo prosta i nieskomplikowana, a wraz z wbudowanym chipem ESS Sabre DAC, zestawem analogowych i cyfrowych wyjść oraz opcją dodatkowego napedu SSD/HDD 2.5” stanowi świetny zestaw dla każdego kto nie chce inwestować w dedykowanym DSD DAC i / lub NAS a jednoczesnie jest prostym sposobem na dodanie wysokiej rozdzielczości muzyki lub dostępu do własnej biblioteki muzycznej.

„ARIES MINI rozpoczyna nową erę i ewolucję dla przyszłości branży audio, powiedział Xuanqian Wang, prezes i CEO AURALIC LIMITED.  „Celowo ustalona cena detaliczna w bardzo przystępnym punkcie daje możliwość wejścia w świat prawdziwego streamingu coraz większej grupie klientów by cieszyć się wygodą  oraz wysoką jakością muzyki.”

Poza urządzeniem klient otrzymuje bezpłatny support poprzez automatyczne aktualizacje oprogramowania, które rozszerzają możliwości funkcjonalne, a nawet mogą wpływać na polepszenie jakości dźwięku czy chociażby prostszą obsługę. Kupując więc urządzenie, klient  nie inwestuje tylko w box, a w element, który jest kostką napędową wszystkiego co daje poczucie uczestniczenia w rozwoju branzy audio. ARIES MINI jest dostępny w dwóch wykończeniach białym i czarnym w cenie 2249zl z VAT. Dystrybutorem sprzętu na terenie Polski jest firma MIP www.mip.bz

Od siebie dodam, że streamery Auralica otrzymały oficjalne wsparcie we front-endzie ROON. I to jest wisienka na torcie, sprawdzimy jak sobie ten Mini będzie radził jako końcówka (RoonSpeakres/obsługa RAAT) w naszym systemie. AKTUALIZACJA: Niestety ten model streamera Auralica nie obsługuje RoonReady, można strumieniować wyłącznie za pomocą AirPlay’a (nie jest to granie bitperfect!). Oczywiście sprawdzimy także soute, jako autonomiczne źródło audio, z wykorzystaniem wszystkich, opisanych powyżej funkcjonalności (handheldy Apple, AirPlay m.in.). Czy będzie to idealne źródło cyfrowe, nie będące stricte komputerem w salonie (są tacy melomani, którzy reagują alergicznie na słowo komputer, a chcieliby „wejść” w temat plików audio – to jedna z propozycji dla nich)? Sprawdzimy bardzo dokładnie! Sprawdzimy, konfrontując z MiniX aka FookoPC oraz z Squeezeboksem Touch z modyfikacją EDO.

 

» Czytaj dalej

Wiosenna promocja na modyfikowalnego grajka HiFIMANa – model HM-650

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
unspecified-9

Rafko, dystrybutor marki HiFiMAN, startuje z wiosenną promocją na modyfikowalnego, wysokiej klasy DAPa: model HM-650. Tną cenę o 20%teraz ten grajek jest dostępny za 1990 zł. Za pomocą modułów możecie dowolnie modyfikować brzmienie tego mobilnego źródła, zgodnie z własnymi gustami, upodobaniami… Akcja trwa od 1 marca do 31 sierpnia (lub do wyczerpania zapasów).

HM 650 – najważniejsze cechy:

  • potencjometr oparty na drabince rezystorowej
  • system operacyjny Taichi 2.0
  • przetwornik cyfrowo-analogowy: WM8740
  • zniekształcenia THD: 0.008%
  • stosunek sygnał/szum: 106dB
  • możliwość dokupienia pamięci SD do 128GB
  • odtwarzane formaty: MP3, ACC, WMA, OGG APE (16Bit/44.1KHz ,48.0KHz, 88.2KHz,96.0KHz, 192.0KHz) 16Bit & 24Bit: WAV, FLAC, AIFF (poza 176.4KHz)
  • przenośne wymiary: 117mm (szer.) x 72mm (gł.) x 29mm (wys.)
  • żywotność baterii: 9 godzin,  waga: 250g

Brzmienie z kartą Power?

Karta Power II to rozwinięcie pierwszego projektu karty wzmacniacza, który znalazł zastosowanie w legendarnym modelu HM801. Power II oferuje typowe brzmienie z jakiego znane są playery HiFiMANa – ciepłe, dynamiczne, miękkie i gładkie.

Zachęcam do lektury naszych testów DAPów HiFiMANa, jakie publikowaliśmy do tej pory na HDO: http://tnij.org/wda3tho (HM-901) oraz http://tnij.org/og78ic8 (HM-601). Może przyjdzie nam ochota na eksperymentowanie, do tego granie na wynos i sprawdzimy tego grajka, konfrontując nasze dotychczasowe doświadczenia z testów grajków HiFIMANa…

» Czytaj dalej

Rzut okiem (uchem): FiiO E17K Alpen II gen.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
FiiO_3_0

Dawno, dawno temu testowaliśmy poprzednika, który ujął nas powierzchownością, tzn. był świetnie wykonany, z dbałością o każdy detal (jak to u FiiO), trochę gorzej było tam z ergonomią, dźwiękowo zaś nie była to nasza bajka, choć doceniłem w recenzji umiejętności wydobycia z komputera detalu, DAC potrafił zrobić użytek z nagrań hi-res (rozdzielczy był), można było zrezygnować z gorszej jakościowo integry (egzaminowałem model 1 gen., o ile mnie pamięć nie myli, na laptopie Asusteka UL30 oraz MBA), można było także poeksperymentować z handheldami. Alpen drugiej generacji, którego testowałem niedawno, to produkt dojrzalszy, wg. mnie jest pod każdym względem lepszy od poprzednika. Progres jest spory, właściwie to gdybym miał porównać dźwięk tych dwóch modeli, to – dla lepszego zobrazowania – pierwszą generację określiłbym jako analityczno-detaliczoną z metalicznym posmakiem (tak, dość wyostrzone to było granie, takie mocno cyfrowe), podczas gdy drugą przyjemnie wyrównaną, neutralną, ale nie suchą, pozbawioną życia, a całkiem wciągającą, nawet muzykalną. Nie ma tu ciepełka (podobnie jak wcześniej), nawet grama nie ma ciepłoty, przy czym (na szczęście) sprzęt nie atakuje nas rozjaśnieniem, nie ma ostrości, ani piłowania – może nie jest to wulkan emocji, ale w tym sposobie prezentacji można się odnaleźć i sumując to przyjemne, łatwe do zaakceptowania, brzmienie.

Zacząłem od konkretów, rozwinę zaraz co miałem na myśli, tym czasem parę informacji o samym Alpenie 2. Kosztuje to, to tak jak poprzednik (wróć, tańsze o ok. stówę jest, poprzednik kosztował 649zł – z tego co pamiętam), tj. 589zł i za te pieniądze dostajmy aluminiowe, bardzo ładnie wykonane urządzenie. Do tego nas FiiO przyzwyczaiło, że jak już coś wypuści, to nie ważne czy za sto parę, czy za kilkaset parę złotych, zawsze forma jest bez zarzutu. Zrezygnowano i na całe szczęście, z kolorowego ekraniku (który w niczym nie pomagał – to znaczy kolor nie pomagał), na rzecz monochromatycznego, czytelnego wyświetlacza, prezentującego niezbędne informacje o pracy, w tym częstotliwość taktowania oraz długość słowa. Odnośnie długości i częstotliwości, to mamy tutaj nadal DACa USB 1.0, czytaj wspierającego sygnał maks. 24/96 (pod OSX zgłasza się jako DAC 32/96). Zaleta? Brak konieczności stosowania sterowników w Win, minus to pewne, w sumie niewielkie, ograniczenia związane z materiałem hi-res, obsługą jego najbardziej wyśrubowanych wariantów (no, plików 192KHz jest już trochę na rynku). W zanadrzu mamy SPDIF 24/192. Jest też wsparcie dla DSD (DoP), co w sumie niczego wg. mnie nie zmienia – pliki .dsf, .dff nie brzmią tak, jak gdzie indziej, gdzie natywna obsługa daje wymierne korzyści podczas odsłuchiwania takiego materiału.

Co jest tutaj na pierwszym miejscu? DAC czy AMP? Według mnie wzmacniacz, który sprawia się lepiej od zamontowanego konwertera C/A, oferując całkiem dobre warunki dla szerokiego zakresu słuchawek, w tym także takich trudniejszych do wysterowania (grał Alpen II z K701 poprawnie, jak i z HD650 całkiem fajnie, z planarami zaś pół na pół – przy HE-400i problemów nie było, przy LCD-3 były, to definitywnie zły pomysł). To jest danie główne, a DAC to dodatek, wartościowy o ile nie mamy pod ręką lepszego przetwornika. Trochę żałuję, że nie miałem sposobności przetestować razem rewelacyjnego E10K gen.2 z Alpenem dwójką. Coś czuję, że te dwa urządzenia stanowiłyby razem bardzo fajny duet, przy czym E10K robiłby za zewnętrzną kartę dźwiękową (w tym jest świetny!) a energię słuchawkom dostarczałby tytułowy E17. Niewykluczone, że to taki, kosztujący w sumie około 900 złotych zestaw, mógłby być najlepszym rozwiązaniem w kategorii mobilnego grania do 1000 złotych. Całkiem niewykluczone. Wzmacniacz jest maksymalnie liniowy, neutralny, niczego nie dodaje ani nie zabiera i wg. mnie stanowi idealnego partnera dla – właśnie – lepszego DACa. Szkoda, że w E17 nie zastosowano sekcji C/A (USB) z E10, bo mógłby to być wtedy absolutny killer.

Jak zwykle u FiiO jest na bogato, gdy zajrzymy do pudełka. Samo opakowanie niewielkie, ale co z tego że niewielkie, jak skrywa, poza instrukcją: pokrowiec (zamykany na rzep), interkonekt L8 (10 cm), adapter koaksjalny (3,5 mm-RCA in), kabel USB-micro USB (1 m), 2 silikonowe opaski, 6 silikonowych nóżek oraz dwie folie na wyświetlacz (jedna firmowo założona). Inne firmy powinny brać przykład z tego producenta, jak dostarczać kompletny produkt klientowi. Tu jest wszystko, niczego nie trzeba dosztukowywać. Brawo. Samo urządzenie w porównaniu z poprzednikiem jest cieńsze, lżejsze i wg. mnie prezentuje się dużo lepiej. Wspomniałem o wyświetlaczu, reszta także wygląda sensowniej, szczególnie regulacja poziomu wzmocnienia – zamiast niewygodnych, niewielkich, nieprecyzyjnych przycisków mamy tutaj potencjometr zamontowany „po bożemu”, na bocznej ściance. Pełni on też funkcję przycisku wyboru w menu (daje się o wcisnąć). Na górze znajdziemy trzy metalowe gniazda 3,5 mm: wyjście słuchawkowe, wejście/wyjście liniowe oraz wyjście cyfrowe (koaksjalne). Na dole znajdziemy samotne gniazdo micro USB do ładowania oraz do grania z interfejsu komputerowego. Czas działania jest bardzo przyzwoity – w trybie DACa wynosi 9 godzin, w trybie wzmacniacza ponad 15. To dobre wartości. W niecałe dwie godziny podładujemy Alpena do pełna.

Podsumowując, to ciekawy produkt dla kogoś, kto chce wydać około 500 złotych na zintegrowane urządzenie, dobrze wykonane, w którym główny akcent położono na napędzenie słuchawek, nieco zaś mniejszy na konwersję sygnału cyfrowego. Nie oznacza to bynajmniej, że DAC jest do kitu. Nie jest. Mamy tutaj przecież nie tylko granie via USB (które specjalnie mnie nie ujęło), ale także elektryczne SPDIF, które to może całkiem nieźle wypaść – w końcu jest 24/192 i można swobodnie podpiąć transport cyfrowy (z tym że, zazwyczaj w takim źródle jest Toslink). My na chwilę podpięliśmy naszego SB Touch z mod. EDO (USB->konwerter cyfrowy USB-SPDIF M2Tech hiFace 2) i powiem Wam, że było to dużo lepsze granie od tego, demonstrowanego w konfiguracji z komputerem. Zresztą, podejrzewam (nie sprawdziłem, ale pewnie byłoby podobnie) że komp z włoskim konwerterem cyfrowym i podpiętym na koaksialu E17K pokazałby się z ciekawszej strony niż via USB. Na marginesie, utrata możliwości odtwarzania DSD to w tym wypadku niewielka strata. Owszem, nie odtworzymy takiego materiału (chyba że soft nam w komputerze na to pozwoli robiąc konwersję w locie z DSD na PCM), ale jak wspomniałem różnicy jakościowej na E17K z odtwarzanym DSD nie zauważyłem. Patrząc na to z marketingowego punktu widzenia, FiiO dało obsługę takiego materiału w bardzo przystępnej cenie… to jeden z najtańszych modeli DACów pozwalający na granie z plików .dsf, .dff (z tym że nie mówimy tutaj o natywnym wsparciu! Patrz specyfikacja zastosowanych w produkcie kości). Kończąc ten rzut okiem/uchem, w tej cenie nie będzie łatwo znaleźć tak wszechstronnie wyposażonego, oferującego taką funkcjonalność dac/ampa. FiiO ponownie udowadnia, że dobre nie musi być wcale drogie, że może być przystępne cenowo.

Z tego powodu E17k Alpen II otrzymuje od nas znaczek dobra cena. Podziękowania firmie Audiomagic za wypożyczenie.

Spec.:

  • DAC: PCM5102
  • USB: SA9027  (32bit / 96kHz)
  • DSD: ze sterownikami ASIO (DoP)
  • Filtrowanie: OPA1622
  • Wzmocnienie: OPA1642 + Bufor LMH6643
  • Wejścia: Micro USB, koaksjalne SPDIF (24bit / 192kHz) oraz liniowe
  • Wyjścia: liniowe, słuchawkowe 3,5 mm
  • Impedancja zalecane: 16-300 omów
  • Cyfrowa kontrola głośności
  • Moc wyjściowa: 200mW (32 Ohm)
  • THD + N <0,003% przy 1kHz
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz
  • Stosunek sygnału do szumu:> 113dB
  • Bateria (1500mA):  do 15h
  • Obudowa: anodowane na czarno aluminium szczotkowane
  • Wymiary: 104x62x13mm
  • Waga: 110g

 Autor: Antoni Woźniak

Mobilne razy dwa? DAP: Cayin N6 oraz FiiO X5. Test!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
CAYIN-N6_15-600x582

Mobilnym źródłem muzyki jest obecnie jakiś smartfon. W 99,9% przypadków. Nie chodzi nawet o to, że DAP, czyli wyspecjalizowane urządzenie do odtwarzania dźwięku, jest dodatkowym bytem, czymś w co trzeba dodatkowo zainwestować, chodzi o coś innego – o rosnący udział streamingu, o usługi strumieniowe, które w przypadku mobilnego odsłuchu zaczynają zastępować odtwarzanie muzyki ze zgromadzonych na sprzęcie, w jego pamięci, kolekcji. Nie ma przed tym odwrotu i jak wspomniałem ostatnio, przyszłe DAPy muszą być usieciowane, tj. otrzymać moduły komórkowe, pozwalające na dostęp do Spotify, Tidala i innych tego typu usług. To konieczność. Już się pojawiają takie urządzenia i kwestią czasu jest implementacja modułów w grajkach, co pozwoli na integrację strumieni z osobistymi odtwarzaczami muzycznymi. Wraz z np. MQA będzie można liczyć na bezstratny streaming w jakości co najmniej płyty CDA, a już się mówi o wprowadzeniu streamingu hi-res. I tak to zapewne niebawem będzie wyglądało.

Czy to oznacza, że DAP bez 3G/4G nie ma racji bytu? Nie, jeszcze nie, bo jesteśmy nadal przyzwyczajeni do odtwarzania muzyki zgromadzonej, kupionej, zripowanej, którą (nadal) gromadzimy na lokalnych pamięciach masowych. Czy to komputer, czy NAS, czy jakieś inne, fizyczne nośniki, muzyka nadal egzystuje jako zbiór osobistych danych zapisanych, skatalogowanych (w często mozolnie, przez wiele lat tworzonych kolekcjach) i udostępnianych. No właśnie, to udostępnianie także przybiera coraz częściej formę nie lokalnego, a globalnego dostępu – wystarczy jakaś muzyczna chmurka (w rodzaju opisywanego przeze mnie Loopa), może to być też usługa typu iTunes Match (co niestety oznacza kompromisy jakościowe) i już można cieszyć się swoimi zbiorami wszędzie, gdzie przyjdzie nam na to ochota. Pod warunkiem, że będziemy mieli Internet, sprzęt zdolny do połączenia z globalną siecią. No dobrze, ale to na razie niszowe usługi, a przegranie na kartę pamięci czy do wbudowanej pamięci urządzenia muzyki to coś, czym oswoiliśmy się przez lata. DAP daje nam przewagę nad tabletem czy smartfonem, bo jest zbudowany, zaprojektowany w jednym celu – jak najlepszego odtworzenia dźwięku. Alternatywą dla niego będzie amp/dac, pozwalający na przekształcenie dowolnego telefonu w transport, z wspomnianymi powyżej zaletami takiego rozwiązania (dostęp). Tyle, że nie jest to wygodne tak do końca, bo wiadomo: „kanapki”, kable, bywa że jeszcze jakieś przejściówki. Mnożymy byty, choć DAP nie uwalnia nas przecież od telefonu (niestety dzisiaj nic nas już od niego nie uwolni).

Wspomniałem o tym wszystkim nie bez przyczyny… widzę zmieniające się tendencje na rynku, widzę jak wyglądają najnowsze odtwarzacze osobiste, zapowiedzi takich urządzeń – producenci zdają sobie sprawę, że bez sieci niebawem nic nie sprzedadzą. Tak czy inaczej, jest nisza dla takich grajków, są osoby nimi zainteresowane i do nich właśnie adresowany jest niniejszy artykuł :) W przyszłości skupię głównie na DAPach nowego pokolenia, takich, które mają sieć, a te które jej nie mają, będą musiały czymś szczególnym przykuć moją uwagę i nakłonić do zainteresowania się nimi, do przetestowania i opublikowania recenzji na ich temat.

Dwa playery, jeden od Cayin’a (wcześniej testowaliśmy bardzo ciekawy tandem – wzmacniacz oraz wzmacniaczo-dak z serii C5), drugi od FiiO. Pierwszy – N6 – to sprzęt mający przenieść nas do świata najwyższej jakości materiału, przenieść nas w sposób bezpośredni …to jeden z nielicznych grajków rozpoznających i pozwalających na odczyt obrazów ISO z plikami DSD. W ogóle wsparcie dla formatu SACD jest tutaj czynnikiem wyróżniającym, do tego cała konstrukcja ma gwarantować napędzenie nie tylko mobilnych, ale także stacjonarnych nauszników, jest gapless, są audiofilskie tapetki ;-) W przypadku X5, średniopółkowego DAPa FiiO mówimy o sprzęcie, który nie ma aż takich ambicji, ale – co warte podkreślenia – ma bez żadnych „ale” odtworzyć nam muzykę zapisaną bezstratnie, także 24 bitową, także DSD. To produkt, który ma być z jednej strony przystępny cenowo, a z drugiej oferować zauważalny progres w stosunku do wyjścia słuchawkowego w dowolnym smartfonie. Poniżej opiszę, czy obu producentom udało się przekonać mnie do swojej wizji osobistego odtwarzacza, czy te DAPy warte są zachodu i czy taki sprzęt można potraktować jako alternatywę (a nie fanaberię) dla źródła mobilnego w postaci telefonu. Zapraszam…

» Czytaj dalej

WYNIKI KONKURSU NOWOROCZNEGO HD-OPINIE.PL

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
pearl_monitor_pylon_audio_dab_mleczny_1

Co się wydziera, co się wydziera… no jest powód, dobry powód żeby to co w tytule wykrzyczeć. Poziom, moi drodzy, poziom konkursu był taki że czapki z głów. Z kilkunastu (jakość, nie ilość się liczy :) ) nadesłanych prac, postanowiłem wyróżnić… trzy. Zapytacie – no ale jak trzy, jak kolumny są jakby dwie, do tego wysłać jedną do jednego, drugą do drugiego zwyczajnie głupio. A trzeci finalista, to co? Karton dostanie?

Nie, nie, nie. Owszem, jest główna nagroda, którą są monitory Pylon Pearl Monitor generacji 2, ale nie miałem serca by nie nagrodzić dodatkowo choćby dwóch innych Czytelników i zwyczajnie lista nagród nam spuchła, liczba nagrodzonych wzrosła, a wyżej podpisany ma satysfakcję, że może paru osobom sprawdzić przyjemność i wręczyć coś dodatkowo. Rzecz jasna zwycięzca może być tylko jeden, no i jest jeden, ale dwóm pozostałym uczestnikom też postanowiliśmy sprawić niespodziankę. Pytania konkursowe nie były dla nikogo problemem – wszyscy biorący udział trafili bez pudła w dead-endy (Oppo 105D & front-end ROON), odpowiedzi nie zawierające Mjolnira 2 (nasz trzeci dead-end) także – jak wspominałem – były zaliczane jako poprawne. Decydowała zatem inwencja twórcza i prawidłowo, bo tak właśnie miało być, taki był pomysł na konkurs. Zgodnie z zapowiedzią, poniżej zapoznacie się co do kropki, przecinka oraz ostatniej kreski ;-) z nagrodzonymi, konkursowymi pracami. Przypomnę tylko – mieliśmy pobawić się w przepowiadanie przyszłości i napisać, narysować, wyśpiewać (no to się akurat nie zdarzyło) jak będzie wyglądało słuchanie muzyki za lat 15, tzn. jak to będzie w 2030 z „domowym audio”.

Dobrze, koniec ględzenia, czas na konkrety… to kto okazał się szczęściarzem?

Z przyjemnością ogłaszam, że kolumny powędrują do Pana Józefa Sroczyńskiego, którego esej z wizją to coś, co wbiło nas w fotel :) Jak się okazuje, wiele rzeczy się zmienia, ale jedno się nie zmienia. No właśnie…


Pan Józef to ma dopiero szczęście, drugi raz coś u nas wygrywa i ponownie są to Pylony, tylko że tym razem podstawkowe, nie podłogowe jak poprzednio (były Topazy z okazji rocznicowego konkursu, finalnie – o ile się nie mylę – Sapphire trafiły do Pana). I jeszcze jedno: Teraz Polska! Niech nam polskie firmy zdominują rynek za te 15 lat, jak w eseju stoi.

Gratulacje!

 

Okazuje się, że wszyscy to jakoś podskórnie wyczuwamy. To, co o Pan Józef zaczął, Pan Marcin pociągnął dalej… wizja korespondująca z naturą miłośników dobrego brzmienia, która to natura podpowiada, że może i nowe dobre, ale znane i kochane (nostalgia to tylko, czy też coś  solidnie w rzeczywistości umocowane?) nie przeminie, a wręcz przeciwnie – zostanie. Pan Marcin, reprezentant nurtu, stare, dobre, fizyczne nigdy się nie znudzi, dostanie coś, co idealnie pasuje do jego „back to the future” :)

Płytę CDA z najnowszym i niestety ostatnim już albumem nieodżałowanego Dawida Bowie:

 

…oraz wznowione wydanie albumu „The Rise and Fall of Ziggy Stardust and the Spiders from Marsna czarnym krążku (no jakżeby inaczej, przeczytajcie pracę Pana Marcina… wszystko jasne, prawda? :) ). Winyl wyślemy zaraz po premierze planowanej na 26 lutego (wraz z płytą kompaktową ze wspomnianym powyżej albumem Darkstar).

… no i wreszcie komiks. Tak, było parę prac niebanalnych w formie, innych, była też krótka historyjka obrazkowa i ta zabawna historyjka właśnie przyniosła Panu Tomaszowi nagrodę, którą są opisane parę godzin wcześniej słuchawki Encore RockMaster (jeszcze nie chip, jeszcze nie wszczep, ale to pewnie kwestia czasu ;-) )

 

Za dwiema wymienionymi (począwszy od głównej) nagrodami, tzn.: kolumnami oraz płytami stoi redakcja Trzecia zaś – słuchawki – trafi do Pana Tomka za sprawą firmy Audiomagic, za co bardzo dziękujemy.

 

A oto nadesłane prace, takie jakie nadesłali Czytelnicy, w pełnym brzmieniu & formie:

» Czytaj dalej

Rzut okiem: słuchawki Encore RockMaster

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20160208_092722997_iOS

Miała być zapowiedź wieczorem, jednak postanowiłem rzecz krótko opisać, bo w sumie w te rejony ostatnio nie zapuszczamy się za bardzo, a przecież nie każdy ma ochotę, chce wydawać średnią krajową na nowe nauszniki? Prawda? Po wymownej ciszy wnioskuję, że jednak chce i warto ;-) Dobrze, zostawmy to, powiem tylko tyle, że produkt opisywany to totalna budżetówka w cenie 199 złotych. Czy za tyle można kupić jakiekolwiek słuchawki, czy mona kupić coś sensownego, czego od razu nie zdejmiemy z głowy. Właśnie, nie zdejmiemy, bo to nauszniki są, takie wokółuszne nawet, spore, choć lekkie, czytaj mobilne. No więc da się, czy nie da? Pewna polska firma na U też robi tanie, bardzo atrakcyjnie wyglądające (vide piguła, czy model na głowę „tu brzoza, jak mnie słyszysz?”… no właśnie nie bardzo), ale niestety grające tak, że nie ma szans, aby zagościły dłużej u kogoś, kto ma choćby minimalne wymagania odnośnie jakości brzmienia. Z tytułowymi Encore jest inaczej. Nie, żeby to była jakaś nie wiadomo jaka rewelacja. Te słuchawki mają swoje oczywiste ograniczenia, ale po pierwsze kosztują tyle co nic, po drugie są naprawdę dobrze wykonane, a w komplecie znajdziemy wszystko co niezbędne (tak, są nawet wymienne „weluurowe” pady) to jeszcze (po trzecie) potrafią zagrać przyzwoicie. Nazwa słuchawek – RockMaster – wiele mówi o ich charakterystyce brzmieniowej, faktycznie mocniejsze granie, riffy, rock to właśnie te gatunki muzyczne, które pasują tutaj jak ulał, można też spokojnie słuchać na tych nausznikach elektroniki, alternatywy, czy drumbassu, hiphopu i tym podobnych. Generalnie syntetyczne dźwięki oraz brudne, ostre granie to ten adres, natomiast klasyka, klasyczne instrumenty, spokojna wokaliza, jazz, muzyka akustyczna to zdecydowanie nie te rejony. Ważne w tym wypadku jest to, że te słuchawki nie silą się na coś, czym nie są, a w wymienionych rodzajach muzyki grają na tyle dobrze, że słuchamy tego z przyjemnością, beż żadnego dyskomfortu.

Co dostajemy za 199zł? Ano to, co poniżej:

– Przetworniki: 50mm, konstrukcja dynamiczna, zamknięta
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz ~ 20 kHz
– Impedancja: 32 ohm
– Czułość: 107 dB

W zestawie:
– odpinany kabel 1 m jacek-jacek 3.5mm (do jednej, prawej muszli wpinany)
– materiałowy pokrowiec do przenoszenia
– nausznice zapasowe „welurki”

Materiały niczego sobie (nie plastik, a metal w elementach kluczowych dla trwałości np.), prostokątne muszle, całkiem wygodne, choć ta zamkniętość wspomniana powyżej, jest dyskusyjna, bo raz że nie ma docisku (co ma swoje plusy dodanie, jak i jw. ujemne – bo w pełni nie separują od otoczenia), dwa same muszle mimo 50mm przetworników nie są takie wokółuszne jakby się nam początkowo wydawało. Tak czy inaczej, źle nie jest, a nawet całkiem nieźle w kwestii wygody użytkowania. Kabel sznurek, trochę za krótki jak na mój gust, łatwo można wymienić, bo nie ma tu jakiś niestandardowych patentów, jakiegoś głębokiego, wąskiego portu w muszli. Jest standardowe 3.5mm po obu stronach, tak więc w wymianą ewentualnie nie będzie problemu. Obszycie pałąka jak i same pady są skóropodobne, wyglądają na trwałe, nie wywołują siódmych potów – jest dobrze. Ten krótki kabel wskazuje zastosowania – grajek, komputer i to w sensie, że nie tylko muzyka, ale też elektroniczna rozrywka (tak, tak alternatywa dla CAL!) to takie wskazówki co do wykorzystania, sugestie samego producenta. Tyle, że jak poniżej przeczytacie, nie będzie żadnym faux paux podpięcie adaptera 6.3mm i wykorzystanie tych nauszników do grania na poważnie, przy zastrzeżeniach natury gatunkowej, poczynionych powyżej. Do laptopa jak znalazł, a do desktopa szukamy dłuższego przewodu, chyba że buda wyposażona jest w gniazdo słuchawkowe (podpięliśmy tasiemkę? Nie? To podepnijmy ;) ). Inwestycja w przewód powinna korespondować z kosztem nabycia samych słuchawek – nie szukamy czegoś za 100 albo 200, bo to kompletny przerost treści nad formą, tylko kupujemy takie ProCaby przykładowo i już mamy co trzeba za 40-50 złotych. Słuchawki sprawdziłem na obu rodzajach padów i nie ma jakiś diametralnych różnic między nimi w sensie brzmieniowym – przy wyborze kierowałbym się preferencjami ergonomicznymi, związanymi z wygodą użytkowania, a nie dźwięku, który dochodzi do naszych uszu. Same muszle musimy na głowie nieco sobie poustawiać (nachylenie), ale nie jest to jakoś przesadnie upierdliwe, a sam mechanizm regulacji pozwala na dość precyzyjne dopasowanie, można mieć tylko zastrzeżenia do tego, czy z biegiem czasu się nie wyrobi. Dostajemy, sumując, materiał na coś, co będzie nam służyło zarówno w terenie, jak i w domu, a biorąc pod uwagę koszta, to w terenie, szczególnie gdy mówimy o aktywnym spędzaniu czasu (na kajak zabrałbym te RM na pewno!) to why not, a nawet bardzo chętnie…

Na początku wszystko było nieco (konkretnie nieco) zamulone, ale wystarczyły dwa dni dość intensywnego używania, by dźwięk się ucywilizował. Nie, nie pojawiły się szczegóły, detale, rozdzielczość tych słuchawek pozostawia do życzenia, ale dźwięk się poukładał. Jest bas, konkretny, po tych kilkudziesięciu godzinach już nie zlewający się, mięsisty, który stanowi tu na pewno danie główne, co nie oznaczy, że basem sieją i na basie kończą… na szczęście tak nie jest, bo takie słuchawki (Beats Solo pierwszej generacji – kto tego słuchał, jak to zatwierdzali do produkcji?) są bez sensu i jako takie nie mają racji bytu. Tak, podoba mi się ten bas, czy nawet czasami basior (trochę bywa frywolny), bo jak już kiedyś wspomniałem, basshead ze mnie – lubię te wszystkie ummm, ommmm, nie wstydzę się tego, problem w tym, że nic nie chcę tracić, chcę wszystkiego, a to już nie jest takie proste. W przypadku RockMasterów nie mamy „wszystkiego”, jak wspomniałem, bo nie ma takiej opcji, żeby to się automagicznie pojawiło (ale wierzcie mi, lub nie, posłuchajcie sobie pierwszej generacji Momentum OvE – patrz test – teraz śmiesznie tanich, najlepszych za te słuchawek na tym łez padole). Także cudów nie ma, ale 199 złotych to jest coś, co nie pozwala mi wyobrazić sobie jakiejś sensownej marży ;-) dla producenta, czy handlowca, a tu wygląda, materiałowo i ergonomicznie ogólnie bez zarzutu i jeszcze na dokładkę potrafi zagrać. No da się.

Nie są to słuchawki efektywne, do ich napędzenia ledwo starcza mocy we wzmacniaczyku mobilnego źródła. Smartfon (iPhone 5S) musiał mieć ustawione wzmocnienie na czerwonym polu (druga, a nawet trzecia kreska), by osiągnąć poziom akceptowalny. W niektórych utworach, tych wyraźnie ciszej zarejestrowanych (czy raczej sztucznie niepodrasowanych), takich jak choćby pliki DSD odtwarzane w HF Playerze, po prostu brakowało mi skali. Także dziurka w telefonie może okazać się niewystarczająca i trzeba będzie szukać jakiegoś wsparcia. U mnie był to HA-2 Oppo, ale może to być jakiś tani FiiO i będzie ok. Te słuchawki niespecjalnie różnicują nagrania, nie ma większego znaczenia czy gramy Spotify’a, z Tidala, czy odtwarzamy wspomniane pliki DSD. Pisałem o tym, że nie są RM rozdzielcze, bo nie są, co jednakowoż nie przeszkadza im w gatunku, który wcale na tę rozdzielczość obojętny nie jest – mam tu na myśli metal – ale tam gdzie im brakuje, nadrabiają innymi zaletami, z których na pierwszy plan, poza wspomnianym basem, wysuwa się całkiem przyzwoita góra. Raz, że ta występuje tutaj (posłuchajcie talerzy na RM-ach), to jeszcze występuje w formie co najmniej satysfakcjonującej. A to już nie jest takie byle co, bo jak wiadomo na tym zakresie pasma potrafią się wyłożyć konstrukcje wielokrotnie droższe od opisywanych. Nie ma tutaj wyostrzenia, syku, ale też żadnego maskowania, ukrywania, góra jest czytelna i to niewątpliwie spore osiągnięcie w przypadku takich, tanich słuchawek. Szczegółów zatem nie będzie. Mikroplanktonu nie będzie, ale góra będzie :)

Średnica niczym specjalnym się nie wyróżnia, nie przykuwa uwagi. Wokale raczej wycofane, nie ma tutaj miejsca na zachwyty, także nie jest to coś, co dodawałoby punktów tej konstrukcji. Cały przekaz jest całkiem spójny, nie nazwałbym go ciepłym, ale też nie ma tutaj miejsca na analityczną wiwisekcję (bo do tego potrzeba rozdzielczości, której to za bardzo nie doświadczymy). Ciemne, trochę pogłosowe to granie, ale jak na wstępie napisałem, nie ma tutaj zamulenia (dźwięk z czasem wyraźnie się cywilizuje i nie jest to kwestia przestawienia zwrotki w głowie, a wyraźnie słyszalny proces), tak czy inaczej ograniczenia są czytelne, ale w pełni wg. mnie akceptowalne. Pamiętam HM5 Brainwavs, pamiętam K530, modele które wcześniej testowałem, zwracając uwagę na bardzo dobrą relację koszt-efekt. Tu jest podobnie, to znaczy, dostajemy naprawdę sporo za te pieniądze, choć – co oczywiste – zarówno świetne HM5, jak i K530 są po prostu dużo lepszymi słuchawkami od opisywanych RockMasterów. To jednak w niczym nie ujmuje RM, bo też inwestycja na innym poziomie, oczekiwania też jakby inne. Ma grać, nie odrzucać i gra, nie odrzuca, a nawet daje sumarycznie sporo przyjemności. Czyli dobrze jest. Sprawdziłem jak sobie Encore poradziły w stacjonarnym torze, podpinając je do M1 HPA, do Capelli oraz lampowego MiniWatta (przez router głośnikowy z wyjściem 6.3mm). Bez zaskoczenia przyjąłem dodatkowy progres, zauważalny przy dobrym napędzie, gdy dźwięk nabrał nieco powietrza, a dodatkowo – i to było naprawdę fajne – wyraźnie poprawiła się dynamika (korespondowało to z przyrostem mocy, jak widać poprawiła się także szybkość, reakcja). Z HA-2 ten progres był porównywalny, a odstawała wyraźnie dziurka soute w smartfonie czy tablecie (to samo, na Neksusie 7, a nawet gorzej, bo jakość wyjścia jest tam poniżej krytyki jednak). Wspominałem o metalu, o ciężkim graniu? No właśnie. Przestrzenność jest tutaj umiarkowana, stereofonia tylko poprawna, trochę lepiej z reprodukowaniem efektu w osi tył-przód, ale nie ma się co oszukiwać, nie będzie to poziom droższych konstrukcji.


Wnioski?

Pozytywne. To tanie jak barszcz słuchawki, które świetnie sprawdzą się jako dodatek do czegoś lepszego, dodatek bardzo cenny, bo pozwalający – przykładowo – na granie na wynos (przy czym pamiętajmy, że napędzenie ich wymaga albo solidnego wzmocnienia w mobilnym źródle, albo dodatku pod postacią mobilnego wzmacniacza, czy wzmacniaczo/daka). Mając dobrej klasy, głównie jednak stacjonarne, słuchawki (np. K701 czy HD650), kupujemy takie RockMastery i mamy fajne, przenośne nauszniki. Są, nominalnie, zamknięte i choć tak nie do końca jak wspomniałem, to jednak izolują dużo lepiej od każdego, 30-40mm modelu nausznego, nadają się zatem do podróży, przemieszczania się środkami komunikacji miejskiej. Rock prezentuje się atrakcyjnie, nawet jeżeli sama realizacja pozostawia sporo do życzenia, to tutaj mamy to, co kluczowe: rytm, bas, szybkość (pod warunkiem właściwego napędzenia!), a jeszcze dochodzi naprawdę fajna góra. Wypada to w ogólnym rozrachunku całkiem przekonywająco, muzykalnie, choć droga do tego inna, niż ta wychodzona zazwyczaj przez inne konstrukcje. Encore zrobiło dobre, tanie słuchawki, uniwersalne w sensie wykorzystania – bo na wynos i do domu, do muzyki, jak i do gier, takie, które sprawdzą się świetnie jako pomocnicze, albo – jak ktoś nie ma potrzeb związanych z inwestowaniem w tor słuchawkowy, bo to nie jego działka, jako coś do bezbolesnego użytkowania. Znaczek dobry zakup się zatem należy , bo to dobrze zainwestowane 199 złotych.


Plusy:
- w tej cenie mamy dobry bas (nie różnicują tego zakresu jak droższe konstrukcje, ale atrakcyjnie to gra, ma masę, ma wolumen) oraz (zaskakująco) przyzwoitą górę
- nie mulą, grają przyjemnie, muzykalne nawet, ciemne, gęste brzmienie
- (zaskakująco) dynamiczne to, przy spełnieniu określonych warunków (patrz tekst)
- CENA
- wykonane bez zarzutu, materiałowo bardzo dobrze
- wyposażenie, z niewielkimi ale (krótki kabel)
- wygodne

Minusy:
- niewielkie mankamenty ergonomiczno-konstrukcyjne (niepełna izolacja, choć to te plusy dodatnio – ujemne), mechanizm regulacji…
- nie są muzycznie uniwersalne, niektóre gatunki kompletnie się tutaj nie odnajdą
- krótki kabel
- na wstępie mulą, ale dajmy im trochę czasu
- średnica jest dla Ciebie kluczowa? Kup inne słuchawki
- nie jest to rozdzielcze granie
- wysterowanie nie jest proste, wymagają odpowiedniego napędu

 

Dziękuję firmie Audiomagic za udostępnienie słuchawek do testu

Autor: Antoni Woźniak

Szok! Zapowiedź testu DACa ZOOM TAC-2. Thunderbolt w akcji

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ZOOM TAC-2_4-tyt

Szok to mało powiedziane. Od paru dni słucham tego, taniego przecież, thunderboltowego interfejsu i wiecie co? Nie jestem w stanie znaleźć odpowiedniego określenia na to, co słyszę za pośrednictwem tego przetwornika. To nie jest subtelna różnica, to nie jest niewielki progres, czy po prostu inny sposób grania. Nie. To co potrafi to urządzenie definiuje u mnie na nowo skale ocen sprzętu audio, zmienia to, co do tej pory wydawało mi się pewne, czy przynajmniej na tyle oswojone, powtarzalne, że tworzyło jakiś punkt wyjścia w recenzowaniu sprzętu audio. Nie zastanawiałem się długo zatem, a że – jak wiecie – nie stosuje taryfy ulgowej dla testowanego u nas sprzętu (vide choćby Jitterbug opisany ostatnio), będę starał się znaleźć i opisać wady tego interfejsu, nie pomijając jednak najistotniejszego: THUNDERBOLT JEST BEZAPELACYJNIE LEPSZYM INTERFEJSEM OD USB W ZASTOSOWANIACH AUDIO. 

Niedowiarkom proponuję zabrać ze sobą swoje ulubione słuchawki, zabrać swoją ukochaną muzykę (byle nie były to mp3-ki, o czym za chwile) i gwarantuję, że po takim spotkaniu będziecie zbierać szczęki z podłogi. Ja sam zastanawiam się jak ten szok poznawczy opisać, jak się do tego wszystkiego ustosunkować. Zacznę od opisania skrótowo sprzętu, skrótowo, bo i tak przy okazji recenzji znajdziecie dokładny, szczegółowy opis, zresztą tutaj nie ma aż tak wiele do omawiania, bo to prosty w sumie DAC jest, z dodatkową funkcjonalnością interfejsu nagrywającego (Zoom to japońska firma specjalizująca się w rozwiązaniach dla muzyków, nie dla rynku audio tj. dla melomanów, audiofilii etc.). Także część funkcjonalności jest z punktu widzenia osoby wyłącznie słuchającej, nie tworzącej, pomijalna, a przeznaczenie tego ustrojstwa determinuje jego formę oraz ergonomię użytkowania.

Mamy zatem niewielkie, z ładnym, aluminiowym frontem (górą) / tyłem pudełko, z maksymalnie prostą obsługą, wyposażone w jedno uniwersalne pokrętło / przycisk wyboru. Na diodowym wyświetlaczu kontrolki wyboru źródła oraz 7 stopniowa skala wzmocnienia (poziomu gain) dla prawego, lewego kanału. Wciskamy pokrętło, mamy wybór – dwa wejścia z tyłu (jest jeszcze jedno, oznaczone jako instrument na przedniej ściance) XLR dla mikrofonu, dla instrumentów, a dalej wyjścia dla monitorów lub innego sprzętu audio (symetryczne, duży jack TRS), wreszcie dla słuchawek (ponownie przednia ścianka). Poza aluminium, jest dobrej jakości tworzywo sztuczne, na pierwszy rzut oka przypomina ten TAC-2 inny, dużo kosztowniejszy przetwornik Dual firmy Apogee (jakościowo w aspekcie materiałów, funkcjonalności oczywiście mocno się różnią). Samo pokrętło (potencjometr) to raczej rozczarowanie. Chodzi to to z luzem, mało płynnie, lekkie / plastikowe dodatkowo i… cóż, nie jest to najmocniejszy punkt tej konstrukcji. Sprzęt po paru minutach grania wyraźnie robi się ciepły. Co dalej? Konieczne jest zainstalowanie na Maku drivera, inaczej w ogóle komputer przetwornika nie zainicjuje. Żre energię z laptopa konkretnie. Opisywany DAC obsługuje dźwięk o parametrach 24/192, a w środku znalazła się kość ΔΣ C/A Asahi Kasei AKM AK4396 (która to potrafi także w pełni obsłużyć dane 1-bitowe DSD) oraz konwerter A/C Wolfsona. Oczywistym minusem jest niszowość (do czasu?) interfejsu, w praktyce oznaczająca wymóg posiadania komputera Mac (są drogie karty na pci-e do desktopów, Asustek ma laptopa z tym rozwiązaniem, bodaj Toshiba takie coś też wypuściła).

Interfejs TAC-2 zasilany jest z portu Thunderbolt i w odróżnieniu od USB nie powoduje to żadnego funkcjonalnego ograniczenia, problemu, jak to ma miejsce w przypadku USB DACów (tam zasilanie z magistrali generuje dodatkowe problemy związane z przenoszeniem zakłóceń z komputera – w przypadku ϟ nie ma o tym mowy!). Co ważne, ten interfejs daje nam nie 5V/100-150mA (2,5W) jak w USB 2.0, a 19V /550mA (9,9W), co oznacza że można za pośrednictwem ϟ nakarmić znacznie bardziej prądożerne urządzenia, co w oczywisty sposób nie pozostaje bez wpływu na interesującą nas tematykę. Optyczny interfejs (dopuszcza się miedziane kable, wtedy maks. 3m.) pozwala na całkowicie niezakłóconą transmisję danych z bardzo dużą szybkością, PRZY BRAKU OPÓŹNIEŃ. To kluczowa, wg. mnie sprawa, bo ϟ jest całkowicie niewrażliwy na zjawisko jittera, a zamiast teoretycznie 20ms (USB, w lepszych odtwarzaczach programowych skala kończy się na 50ms, a wybór takiego, najniższego ustawienia często generuje brak płynności odtwarzania muzyki) mamy 1~3ms (dla FW te wartości wynoszą 8~9ms). W teorii mamy zatem najlepsze komputerowe medium dla dźwięku, najlepsze, bo dysponujące ogromnym potencjałem wydajnościowym, przy jednoczesnej niewrażliwości na czynniki elektromagnetyczne pochodzące z transportu, ze źródła. Dodatkowe informacje, także o przyszłym ϟ 3.0 oraz USB C w zastosowaniach audio znajdziecie np. tutaj: http://proaudioblog.co.uk/2015/09/usb-3-vs-thunderbolt-interfaces/

Ok, to teoria, a jak wygląda praktyka? TAC-2 to wg. mnie najlepszy, komputerowy interfejs audio od strony brzmieniowej, który deklasuje większość tego (wszystko?), co do tej pory miałem okazję słuchać via USB. Testuję na ortodynamikach HiFiMANa (400) oraz Audeze (3) i jestem zaskoczony jak to potrafi grać. Nieważne co robię na komputerze, dźwięk płynie bezproblemowo, swobodnie i to jaki dźwięk! Rozdzielczość tego rozwiązania powala! Słuchałem Alt-J This is all yours (utwory Arrival in Nara oraz Nara) w jakości 24/48, mamy tam bzyczenie much, które są dobrze czytelne na solidnym przetworniku USB, ale w tym przypadku nie tylko te muchy włażą nam do prawego ucha (końcówka pierwszego utworu), to jeszcze słychać całą łąkę, słychać świergotanie ptaszysk i to wszystko dzieje się właśnie na planie, jest zawieszone w przestrzeni. Mikrodetale to mało powiedziane, bo mamy tutaj do czynienia z totalnym zanurzeniem się, przy jednoczesnym zachowaniu spójności, gdzie nie o analityczne, nie o superdetaliczne granie się rozchodzi. Rozdzielczość jest środkiem, nie celem. Nie dla wyczynu a dla budowania przyjemności, emocji oraz (jak to miało miejsce w przedstawionym przykładzie) dochodzi jeszcze wspomniana umiejętność reprodukowania niebywałej wręcz przestrzeni. Tu dźwięk jest swobodny, nic go nie ogranicza. To jest holograficzne, to jest magnetyczne, zniewalające granie. Dźwięk unosi się, nie jest przyklejony, jest powietrze, takie jakie można poczuć na monitorach bliskiego pola, gdzie jesteśmy – właśnie – zanurzeni. Do tego ta dynamika… opiszę jak się na tym słucha metalu w pełnej recenzji (pewnie będzie to aktualizacja tego artykułu, bo widzę, że mi właśnie wstępna recenzja spod klawiatury wychodzi). No Panie, Panowie, wracam bezwzględnie do słuchania metalu (słuchałem tego gatunku sporo, wrócę do tego za sprawą TAC-2 na pewno. Bo warto, po tysiąckroć warto!!!). Narkotyk.

A przecież słuchałem tego wszystkiego na słuchawkach! Fakt, takich, które tę przestrzeń potrafią pokazać całkiem nieźle, ale nadal na słuchawkach, a nie stacjonarnym stereo. Przyjdzie czas także na stereo. Po to właśnie stoi thunderboltowa stacja, którą niedawno opisałem. Teraz już wiem, że będzie to domknięcie stacjonarnego systemu, opartego od teraz na ϟ , przy czym nie wyklucza to grania na wynos (wspomniane zasilanie interfejsu z thunderbolta). Na marginesie, dobrze czasami przeprowadzić taki eksperyment, jak ten z moją czcigodną małżonką opisany w powyższym linku. Ktoś, kto (ciągle) nie analizuje, nie ma bagażu wiedzy zastępującego doświadczenie (teoria jest ważna, ale nigdy nie zastąpi naszych uszu, nigdy!), ktoś kto nie kieruje się wyłącznie teoretycznymi wywodami na temat, ktoś kto na świeżo potrafi podejść do zagadnienia, pomóc w ocenie, bywa nieocenioną pomocą (i niedocenioną, szczególnie w środowisku zainteresowanych, bo zazwyczaj roszczą oni sobie prawo do wygłaszania jedynie słusznych sądów). Jej reakcja była dla mnie dobitnym potwierdzeniem, że ϟ definiuje wiele rzeczy na nowo. Kocha słuchać, dzieli moją pasję, kierując się sercem, a nie (jak wyżej podpisany) sercem i rozumem. Bo ostatecznie, czym jest muzyka? Matematycznym zbiorem równań? Wynikiem chłodnej kalkulacji? Nie wydaje mi się….

To przekaz analogowy w tym sensie, że właśnie tak jak w przypadku słuchania analogowych źródeł nie ma tutaj cienia cyfrowego osuszenia, odarcia dźwięku z jego bogactwa wybrzmień, faktur, tego cholernego ujednolicania towarzyszącego „cyfrze”. Kapitalna sprawa! Tu bęben gra jak bęben, taki wokal jest tak różnorodny, tak odmienny, tak intrygujący w swoim niepowtarzalnym, oryginalnym brzmieniu, że człowiek łapie się, że chce od nowa przesłuchać wszystko czego do tej pory słuchał. Tu nie ma miejsca na nudę, każda kolejna płyta to de facto odkrywanie materiału na nowo. No szok! Znakomite jest także to, że ϟ daje nam w praktyce coś, co niweluje jedną z najważniejszych wad komputerowego audio – wpływ dziesiątek zmiennych, czynników po stronie transportu, na efekt końcowy, na jakość brzmienia. Wystarczy wybranie interfejsu w ustawieniach systemowych / odtwarzaczu i transport nie będzie wg. mnie żadną zmienną, nie będzie miał wpływu na to, co usłyszymy. Zamiast szukać poprawy w tym, co w niedoskonałym z definicji rozwiązaniu (USB) kuleje, gdzie stosując protezy, pomysły z pogranicza audio voodoo, staramy się naprawić to co ułomne, można w przypadku omawianego przetwornika skupić się na tym co istotne: na jakości samej muzyki, materiału, tego co dostarczymy elektronice do reprodukowania. Koniec z wymagającym wiedzy konfigurowaniem software. Ideał?

Także ja już wiem, że nie ma powrotu, w tym sensie, że będę z tego interfejsu korzystał namiętnie i będzie moim punktem odniesienia. Tak to wygląda. W ciemno nabyłem i nie żałuję. Zalecam, naprawdę po stokroć zalecam wycieczkę do jakiegoś sprzedawcy (są te produkty w dystrybucji w Polsce, można pewnie sprawdzić jak to gra) i przekonanie się osobiście jak gigantyczny progres towarzyszy przesiadce na interfejs ϟ wobec tego, co oferuje USB. To są czytelne, bardzo łatwe do zauważenia zmiany. Jak wspomniałem, to najtańszy z interfejsów ϟ , które można obecnie zakupić na rynku. Jego cena (jakieś 1300zł) jest przykładowo niższa od praktycznie każdego DACa z USB opartego na szeroko wykorzystywanej kości C/A ESS9018 Sabre (często z konwerterem USB XMOS lub Vinyl firmy VIA). Trudno nie opisać tego inaczej, jak jakiś błąd w systemie, bo przecież zmiany w audio to zazwyczaj powolna ewolucja, pełna ślepych ścieżek, przy jednoczesnym (jakże, niestety częstym) wodzeniu po manowcach. Aha – i nie słuchajcie na tym mp3, bo nie warto. Mam tu na myśli naprawdę podłej jakości materiał, który może był strawny na jakimś mocno ujednolicającym brzmienie sprzęcie, ale tutaj to nie ma po prostu żadnego sensu. Jakie szczęście, że teraz dobry materiał to nie problem, także w sensie wygodnego dostępu do niego. Mamy Tidala, mamy takie rozwiązania jak ekosystem Roon, mamy może niewiele, ale stale nam przybywającej, muzyki nagranej, zapisanej w najlepszej jakości (hi-res, dsd). Słuchając Tidala na ϟ mam jakość w pełni akceptowalną, taką, którą pozwala cieszyć się ogromnym potencjałem opisywanego sprzętu. Lepszy materiał? Bajka! Tylko jak do tego wszystkiego odnieść dotychczasową skalę ocen, to co było do tej pory punktem wyjścia w przypadku grania z pliku, grania z komputera (szerzej: komputerowych źródeł).

No właśnie, jak?

» Czytaj dalej

2L z MQA – darmowe sample do pobrania ze strony wytwórni

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
2L_logo

O MQA pisaliśmy parę razy, głównie tutaj (Czas na streaming hi-res z MQA!). To nowy format, pozwalający zapisać hi-resy (także te „wyczynowe”, tj. DXD, DSD) przy dużo mniejszej objętości pliku, przy zachowaniu tej samej jakości. To obiecująca technologia, na razie wspierana głównie przez Meridiana (który w dużej mierze za tym stoi). Urządzeń, natywnie obsługujących format, jest tyle co kot napłakał, ale na szczęście format pozwala na odtwarzanie na dowolnym, nowoczesnym DACu. W wolnej chwili sprawdzę, jak te pliki grają, raczej nie spodziewam się usłyszeć jakichkolwiek różnic z WAVami czy plikami .dsf, .dff. Jak wiele możemy zaoszczędzić? Naprawdę sporo – przykładowo nieco ponad 2 minutowy utwór Jan Gunnar Hoff: The Elder, w formacie DSD128 stereo zajmuje 195MB, w kompresji MQA (FLAC_MQA) to zaledwie 23MB. To prawie 10 razy mniej, nawet PCM (dużo lżejsze od DSD), o jakości 24/384 to nadal 123MB (dla jasności, źródłem dla plików MQA było właśnie DXD). Także to faktycznie może być przełom i szczególnie Tidal powinien się tematem zainteresować (z tego co mi wiadomo, to się interesuje, nawet testuje i jest jednym z partnerów). Takie rozwiązanie może bardzo pomóc w promowaniu strumieniowania w jakości bezstratnej przy zastosowaniu najlepszej możliwej jakości materiału. Oczywiście nie jest przesądzone, że akurat MQA stanie się standardem i temat się przyjmie (komercyjnie), ale kto mógł dać wiarę w niebywały wręcz wzrost zainteresowania formatem DSD, wprowadzanym jako standard (wsparcie) we wszystkich klamotach audio od plus minus dwóch, trzech lat? Dla mnie to jest coś trudno wytłumaczalnego, szczególnie gdy przyjrzymy się dostępnym źródłom takich plików, liczbie wydawnictw, muzyki jaka jest zapisana w .dsf / .dff. Patrząc na to pod tym kątem, to co się dzieje, wydaje się cokolwiek niezrozumiałe. Dla wyjaśnienia, uważam taki materiał za (często) bardzo wartościowy, faktycznie nierzadko lepiej brzmiący od odpowiednika zapisanego w PCM, ale to jednak niszowa sprawa (akurat szczęśliwie jakaś część interesującej mnie muzyki egzystuje w tym niszowym formacie, ale dla wielu to wyłącznie ciekawostka przyrodnicza). Takie MQA może jednak wspomóc wydawanie muzyki w jakości >16/44, to może być mocny impuls dla branży.

Ok, dość gadania. Link do rzeczonych sampli znajdziecie pod tym adresem. Tak, to ten sam, który parę razy podawaliśmy na HDO, mam nadzieję, że 2L w przyszłości nieco rozszerzy dział próbek o nowe pozycje, bo to – według mnie – świetna zachęta dla kogoś, kto ma ochotę na bezkompromisowy materiał z pliku i zainteresuje się katalogiem wytwórni, który stale się powiększa.

Schiit Mjolnir 2 – kropka nad i. Nasza recenzja…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Mjolnir 2_1

Mjolnir 2 to coś zupełnie innego od poprzednika. To tak inne od strony funkcjonalnej oraz brzmieniowej urządzenie, że ta dwójka w nazwie może wprowadzać w błąd. Bo tu nie o modyfikacje, o kontynuacje chodzi, a w praktyce o zupełnie nowy sprzęt. Mjolnir 2 nie jest tylko, czy w ogóle, nie jest wzmacniaczem słuchawkowym głównie, a czymś znacznie, znacznie bardziej uniwersalnym, użytecznym. To przedwzmacniacz. I to nie byle jaki przedwzmacniacz, bo choć nie podepniemy pod niego wszystkich klamotów (w sumie, po co nam ich aż tyle? ;-) ), to jest on przygotowany do tego, by pełnić najważniejszą funkcję w systemie, być łącznikiem między źródłem a końcówką mocy. To fundament. Według mnie na tyle udany fundament, że można w oparciu o ten przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy zbudować cały, główny system i tego już nie ruszać, tzn. nie ruszać tego elementu, bo zwyczajnie nie będzie takiej potrzeby. To cholernie dobre pre, tak dobre, że właśnie ta funkcjonalność staje się równie ważna (co najmniej) co napędzanie słuchawek. Mjolnir z wyspecjalizowanego komponentu (wspominałem w zapowiedzi – miałem okazję zapoznać się, słuchać poprzednika) przeistacza się w drugiej generacji w niezbędny element całego toru. Nie jest to, co muszę podkreślić, produkt pozbawiony wad. Parę rzeczy można by poprawić, o czym przeczytacie poniżej, ale patrząc przez pryzmat ceny oraz unikalnej funkcjonalności… te wady niczego w ostatecznej ocenie nie zmieniają, bo da się z nimi żyć, a bez Mjolnira dwa naprawdę trudno (przeżyć) ;-) I to jest coś, co najlepiej charakteryzuje sytuację w jakiej pozostał osierocony recenzent po odesłaniu tytułowej skrzynki.

Oczywiście sprawdziłem Mjolnira 2 zarówno jako napęd dla słuchawek (symetryczny tor z LCD3 oraz niesymetryczny z HD650, K701 oraz HE400) jak i (wiele dni właściwie… głównie) w roli przedwzmacniacza, podpinając skrzynkę do końcówki mocy NADa (źródło -> Mjolnir połączenie zbalansowane, końcówka niezbalansowana). Podpiąłem także do drugiego kompletu wejść, liniowo DAC/amp mobilny HA-2 Oppo, sprawdzając co wniesie do brzmienia taka konfiguracja także ze słuchawkami mobilnymi w torze (IEMy oraz wokółuszne Momentum pierwszej generacji). Innymi słowy, sprawdziłem kompleksowo możliwości tego klamota. Udało się (nawet), niestety tylko na chwilę (godzin dwie i pół… dwie doby w sumie, po parę godzin) sprawdzić jak gra wsad LISST (Linear Integral Solid-State Tubes). Bez tego, test byłby cokolwiek niekompletny, żałuję tylko, że tak pobieżnie, bo krótko słuchałem tranzystorowej konfiguracji. Tak czy inaczej, to właśnie możliwość modyfikacji tego urządzenia za pomocą wymienionego powyżej modułu, transformacji z hybrydy lampowej na czysty tranzystor, jest czymś, czego nigdzie indziej nie znajdziecie. To, wraz ze wspomnianym pre, pozwala na bardzo szerokie możliwości dopasowania brzmienia Mjolnira 2 do własnych potrzeb, upodobań. Tym razem nie chodzi tylko o wymianę baniek, ale całkowite, a przynajmniej daleko idące zmiany w brzmieniu, gdy w miejsce lampek wylądują moduły LISST. Rzecz jasna wszystko to nie miałoby większego znaczenia, nie miałoby sensu, gdyby ten sprzęt nie oferował tego, co każdy dobrej klasy przedwzmacniacz MUSI oferować na wstępie: CZARNEGO TŁA. Sprawdziłem to bardzo dokładnie, podłączając w różny sposób swoje przetworniki, korzystając z różnych, także bardzo czułych słuchawek. Końcówka wraz z testowanymi Sapphire 23 Pylona jest także wyczulona na najmniejsze nawet zmiany w systemie, ze starym przedwzmacniaczem 1020 słychać na wysokich poziomach delikatny szum (cóż, to że ten antyczny sprzęt tak dobrze gra, a jego przedwzmacniacz gramofonowy jest wg. mnie najlepszym elementem tej konstrukcji, to i tak mistrzostwo świata – klasowy vintage!), w przypadku Mjolnira 2 nic, zero, null. Optymalne warunki, aby w ogóle zacząć grać. Miałem wątpliwości, czy sama konstrukcja, te możliwe modyfikacje, nie wpłyną na ten parametr, czy nie będzie to klasyczne „coś za coś”.

Nie w tym wypadku. Zaostrzyłem apetyt? Mam nadzieję. Zapraszam zatem do dalszej części recenzji, opisującej tytułowego bohatera…

» Czytaj dalej