LogowanieZarejestruj się
News

Najnowsze skrzyneczki M2Techa w redakcji: EVO DAC 2+ & EVO Clock 2. Test!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
tyt_iOS

Mam słabość do produktów tej firmy. Włosi nie ulegli pokusie dopisania co najmniej jednego zera do rachunku (wiecie, Europa, mamy wysokie koszta pracy, to nie Azja), ich produkty są wycenione niezwykle rozsądnie. Przy czym mamy do czynienia z czymś, co powstało od A do Z w słonecznej Italii. Jest pomysł, wróć… jest wiedza, gruntowna wiedza inżynierska oraz informatyczna jaka cechuje wyroby M2Techa, jest i wykonanie. Przystępne cenowo, a przy tym bardzo dobre jakościowo, nie tylko w swej klasie (określony pułap cenowy) klamoty, zazwyczaj mocno kompaktowe, wręcz miniaturowe to specjalność tego producenta. Korzystam na co dzień z ich rozwiązań, tych najprzystępniejszych (co w tym wypadku wcale nie oznacza – z ograniczeniami, a jeżeli już to tylko funkcjonalnymi, nie jakościowymi) kosztowo… linia hiFace, a konkretnie hiFace Two oraz DAC i oba naprawdę dają radę! DAC jest wręcz nieprzyzwoicie dobry jak za te niecałe 1k złotych, wygląda jak osiem nieszczęść (no tutaj jest prawdziwy plastik fantastik), ale jak to bombowo gra! Fantastyczny interfejs dla komputera i właśnie w takiej roli najlepiej (stacjonarnej) wykorzystać go w systemie. Dlaczego tak? Przypominam (patrz nasza recenzja hiFace DAC), tam nie ma żadnego wzmacniacza słuchawkowego, tam jest wyście idealnie nadające się do podpięcia pod stacjonarny tor, pod pre/integrę właśnie. Nietypowo, ale też (świetna kość, znakomita realizacja współpracy z komputerem, obsługa plików PCM nawet do poziomu 384MHz tj. DXD) właśnie dokładnie pod taki system. Słuchawki niekoniecznie, a jak już to takie stacjonarne też, a i tak warto budując taki tor wpiąć jakiś wzmacniaczyk słuchawkowy. Drugi grzdyl to świetny konwerter cyfrowy, niedołączony element salonowego systemu ze zmodyfikowanym Squeezeboksem Touch (EDOmod. – pełna gwarancja sukcesu, konwertujemy sygnał USB wychodzący z SBT do SPDIF i dalej do DACa… w tym wypadku rDACa, który po koaksialu gra wg. mnie wybitnie dobrze). I to wszystko za pieniądze, które często nie starczą na zakup audiofilskiej łączówki. To – mimo, że mam w kolekcji także dużo droższe klamoty – nadal żelazny element wyposażenia i nie wydaje mi się żebym się z tymi maluchami kiedykolwiek chciał rozstać. Takie to dobre jest, właśnie takie :)

Małe, alu boksy. Dzisiaj kilku producentów oferuje takie rozwiązania z możliwością rozbudowy, rozszerzania systemu opartego o takie malutkie klamoty

No dobrze, było o mikrusach, warto napisać coś o tytułowych pudełkach. Małe to, a tworzy cały, przemyślany zestaw/system wzajemnie uzupełniających się, wspierających skrzynek, których jedynym celem jest jak najlepsze obsłużenie cyfrowego sygnału, z jego konwersją (zarówno cyfra/cyfra, jak i – w przypadku testowanego zestawu – cyfra/analog). Tu nie ma drogi na skróty, bo (i to było swego czasu nowatorskie podejście, bo mówimy właśnie o 2 generacji EVO) każdy ze składników „dania” ma określoną funkcję, ma całościowo wynieść granie z pliku (bo taki sygnał zazwyczaj będzie dostarczany) na wyżyny. I to wyżyny absolutne – za wszystkie składniki, gdybyśmy zdecydowali się na całościowe podejście do tematu, przyjdzie zapłacić ok. 6 tysięcy. Czyli tyle ile kosztuje dobrej klasy DAC. Tu jednak mówimy o czymś innym, bo mówimy o całościowym systemie z zewnętrznym generatorem zegara (częstotliwość wzorcowa 22MHz i 24MHz dla obu częstotliwości taktowania tj. 44,1 oraz 48 MHz oraz ich wielokrotności 88.2/96/176.4/192), z konwerterem, z dedykowanym zasilaniem. Wszystko to w miniaturowej odsłonie, co nie oznacza miniaturowych ambicji. Te są duże. Z recenzji EVO pierwszej generacji wyłaniał się obraz niezwykle zachęcający – było to granie zupełnie niecyfrowe w charakterze, niebywale plastyczne, analogowe w formie. Recenzenci rozpływali się w zachwytach, zgodnie uznając, że jest to jedna z najciekawszych, tak kompleksowych, propozycji na rynku (przygotowana na obsługę sygnału także z innych cyfrowych źródeł, w tym profesjonalnych interfejsów wyposażonych z złącze I2S). Mnie osobiście trochę żal, że producent podążający wyraźnie swoją drogą, stosujący nietypowe rozwiązania (właściwe wszystkie produkty M2Techa są inne, właśnie takie trochę pod prąd) nie zdecydował się na implementację innych rozwiązań z rynku pro, mam tu na myśli FireWire oraz Thunderbolta. Ten ostatni, o czym wspominałem w teście TAC-2, potrafi zdefiniować parę rzeczy na nowo w PC Audio i wg. mnie pod pewnymi względami jest dużo lepszym rozwiązaniem od magistrali USB. Magistrali, która nigdy nie była i nie będzie „pod audio”, bo jej charakter jest na wskroś uniwersalny, wielozadaniowy i wieloobsługowy… a to generuje problemy, z którymi walczymy, walczymy, choć są rozwiązania całkowicie pozbawione dobrze znanych wad i ograniczeń tj. opóźnienia czasowe/jitter, interferencje/przenoszenie zakłóceń z magistrali/innego sprzętu pracującego (współdzielenie), przenoszenia zakłóceń z zasilania sprzętu komputerowego, portów,  etc.

I tu warto pochylić się nad propozycjami M2Techa. Oni doskonale wiedzą o wadach USB. I starają się im zaradzić. Tu wiele rzeczy zrobiono jak należy by wyrugować wspomniane ograniczenia. Nowa wersja EVO, jaka do mnie trafiła, ma być jeszcze lepsza, ma być (i jest) przygotowana do obsługi plików DXD i DSD (128). Zegar może działać w trybie automatycznego dopasowywania (w pierwszej generacji trzeba było ręcznie przestawiać) częstotliwości próbkowania. Wystarczy w tym celu podpiąć obie skrzynki dodatkowo kablem optycznym (poza BNC). Jak ktoś chce wyspecjalizowane zdać się na wyspecjalizowane zasilanie, to można jeszcze do kompletu dokupić EVO Supply, a dla tych, którzy chcą czegoś naprawdę bezkompromisowego jest jeszcze EVO Two, czytaj, konwerter cyfra/cyfra z dodatkowym interfejsem AES/EBU oraz we/wy SPDIF do domowego nagrywania (homerecordingu, w którym pomocne będzie precyzyjne dopasowanie zegara vide EVO Clock 2 oraz wspomniane złącza pro AES/EBU & I2S (tu w wariancie ze złączem HDMI)). Także można zbudować sobie system, a to jeszcze nie wszystko, bo firma postanowiła tym razem uzupełnić swoją propozycję o… wzmacniacz słuchawkowy. Cóż, trudno się dziwić, w dzisiejszych czasach, bez słuchawek ani rusz (na rynku ani rusz). Dodatkowo, najnowszym elementem linii EVO, jest DAC ze zintegrowanym gramofonowym pre. Testy przeprowadziłem na dwóch odmiennych konfiguracjach komputerowo/systemowych: iMac z najnowszym macOSem/Roonem to raz oraz MiniX nanoPC z Win10 to dwa (Win z foobarem oraz z Tidalam). Sprawdziłem jak sprawują się sterowniki (stery to mocna strona tego producenta, jw. bezproblemowa współpraca z SBT, bezproblemowa z PC/Mac… to autorskie rozwiązania, świetny team programistów za tym stoi), a całość zagrała zarówno @ słuchawkach, jak i z systemem stereo. 

Co by nie było potrzeby przełączania ręcznego, trzeba zdecydować się na dwa kable. Z prawej niezbędny do podpięcia przetwornika lub konwertera z zew. zegarem (BNC) oraz z prawej SPDIF (optyk), co pozwoli na automatyczne dopasowanie częstotliwości 

 

Zapraszam!

 

» Czytaj dalej

Grafenowe słuchawki. Hit? Kit? Przełom w technologii głośnikowej?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MTAyNHg3Njg,15794984_15794946

Kickstarter. Dwa produkty. Grafen. Zalecana ostrożność? Z pewnością. Co łączy te dwie kampanie? Przede wszystkim wykorzystanie najnowszej technologii w kluczowym elemencie każdego audio efektora – głośniki wbudowane w tytułowe słuchawki wykonane są z grafenu. Każdy słyszał o tym, wywołującym ogromne zainteresowanie i nadzieje materiale. Grafen jest ultralekki i ultrawytrzymały. Interesują się nim praktycznie wszystkie branże, w tym także branża audio. Cóż, trudno się dziwić, bo materiał może stanowić, jako budulec, przełom w konstrukcji głośników. Tak, mam tu na myśli membrany. Kluczowy element każdego głośnika. Do tej pory niewiele się zmieniło w tym aspekcie, od lat mówimy o stagnacji, o braku jakiegoś radykalnego przełomu w zakresie materiałowym. Owszem, pojawiają się ewolucyjne zmiany w znanych (od dawien dawna) technologiach wytwarzania membran głośnikowych, ale to nie jest jakaś radykalna zmiana jakościowa, to usprawnienia, polerka… brak tu zupełnie nowego patentu na sposób reprodukcji dźwięku. Niektórzy wręcz stwierdzili, że niczego nowego nie da się  wymyślić. Mhm, akurat…

Te dwie konstrukcje mobilne: jedna wokółuszna, druga dokanałowa mogą być antytezą powyższego sformułowania. Mogą. Dzięki nanotechnologii, egzotycznemu (póki co) grafenowi można wykonać superwytrzymałe membrany głośnikowe, które dzięki swoim właściwościom pozwalają uzyskać teoretycznie dużo lepsze parametry od wszystkich wykorzystywanych do tej pory materiałów. Mylar, celuloza, aluminium, kevlar itd. itp. niczego, ponad to, co uzyskano do tej pory, nie zaoferują w zakresie reprodukcji dźwięku. Grafen daje nadzieję na prawdziwy przełom. Właściwości tego materiału pozwalają m.in. na prawdziwy przeskok w przypadku produktów mobilnych, korzystających z energii zgromadzonej w akumulatorze. W przypadku grafenu można radykalnie obniżyć potrzebne do napędzenia głośnika opartego na grafenowej membranie napięcie. Efektywność jest tu na zupełnie nowym poziomie, taki głośnik w odróżnieniu od tradycyjnego nie traci 99% energii jaką dostarcza wzmacniacz. Efektywność jest tu kilkudziesięcioprocentowa! W zależności od technologii można uzyskać odmienne rezultaty, tak czy inaczej to zupełnie nowa jakość.

Nie dziwi zatem, że to właśnie „gorący” segment słuchawkowy jest w awangardzie, to tutaj prawdopodobnie jako pierwsze pojawią się produkty oparte na grafenie. Co więcej, będą to konstrukcje mobilne – bo tutaj możemy spodziewać się bardzo konkretnego progresu, właśnie w zakresie długości pracy na baterii (nawet mimo braku postępu w technologiach związanych z akumulatorami – choć tutaj też, może się ten postęp dzięki grafenowi dokonać). Te dwa projekty właśnie nie przypadkowo należą do segmentu bezprzewodowych słuchawek na wynos. Oczywiście należy do tematu podchodzić z ostrożnością, bo po pierwsze crowfunding, po drugie nowa, jeszcze słabo rozpoznana w branży (przy czym mówimy tutaj o ludziach, którzy tworzą coś nowego, to naturszczycy, nie stoi za nimi potencjał wielkiej korporacji, doświadczenie jakiegoś dużego producenta audio), po trzecie efekt może być daleki od tego, co pokazują reklamowe foldery.

 Tak, to ten symbol właśnie. Grafen na muszli i w muszli ;-)

Słuchawki wokółuszne ORA korzystają z opracowanego przez twórców GraphenQ, materiału zoptymalizowanego pod kątem wykorzystania w takiej aplikacji. To lekka konstrukcja, przypominająca (formą) przetestowane u nas Furutechy (ADLe H128), wyposażona w sterowanie dotykowe na muszli (coś, co okazało się całkiem wygodnym patentem vide bezprzewodowe H8 firmy B&O) oraz system aktywnej redukcji ANC. Nie ma tutaj Bluetootha 5.0 (dokanałówki to mają), to co robi(ć) ma zasadniczą różnicę, to wspomniany grafen. Ludzie, którzy stoją za tym projektem, skupiają się na jakości dźwięku, na właściwościach brzmieniowych – te mają być na poziomie nieporównywalnym z klasycznymi rozwiązaniami, jakie oferowane są obecnie w modelach wykorzystujących tradycyjne membrany. To ma być przełom w zakresie reprodukcji dźwięku. Dużo lepsza efektywność, skokowo lepsza wytrzymałość grafenowej membrany, mają przekładać się na dużo lepszą pracę całego układu – membrana ma pracować znacznie bardziej precyzyjnie, znacznie szybciej reagować na sygnał, co zdaniem twórców przełoży się na zniwelowanie błędów w transmisji, lepszą rozdzielczość, dokładniejsze reprodukowanie muzyki. Czy faktycznie tak będzie przekonamy się za parę miesięcy (na marginesie, takie konstrukcje, podobne do opisywanej, mogą pojawić się jeszcze w bieżącym roku). Mają to być pierwsze takie, grafenowe słuchawki na świecie. Za projektem stoją duże amerykańskie uczelnie. Wiadomo, autorytet placówek naukowych ma budować wizerunek tego produktu.

W przypadku IEMów (Zolo) Liberty+ mówimy o czymś (jeszcze) bardziej awangardowym, bo zastosowano tam BT 5.0 (łatwiejsze i pewniejsze, stabilniejsze parowanie, jeszcze mniejsze zapotrzebowanie energetyczne modułu, lepszy zasięg), wprowadzono integrację popularnych asystentów (Amazon/Google/Apple) wreszcie w prawdziwie unikalny sposób ZMINIATURYZOWANO same doki. Słuchawki są wielkości koreczków (zatyczek) do uszu. To robi na mnie największe wrażenie w tym projekcie. To i wynikające z zastosowania membran grafenowych właściwości konstrukcji – mimo maksymalnej miniaturyzacji (popatrzcie jak wielkie, zazwyczaj bardzo widoczne i niekoniecznie wygodne są dotychczasowego produkty tego typu) te IEMy mają działać 3.5 godziny! To właśnie ten przełom. Ktoś powie krótko, ja powiem długo (o ile właśnie okaże się to prawdą, potwierdzone w testach), bo tu mamy coś, co gwarantuje najwyższy możliwy komfort użytkowania. Moim zdaniem to kluczowa cecha tego produktu. Idealne w zakresie dopasowania do kanału usznego słuchawki bezprzewodowe, dodatkowo nie mające (w odróżnieniu od konkurencji) negatywnego wpływu na nasz wygląd. Całkowicie neutrualne w tym zakresie, transparentne wręcz. Taka skala miniaturyzacji byłaby zwyczajnie niemożliwa bez zastosowania obu tych technolgii – tj. nowy Bluetooth oraz grafen. Redukcja zapotrzebowania na energię w tym projekcie z pewnością stanowiła główne wyzwanie dla inżynierów. Natomiast celem nadrzędnym była wg. mnie maksymalna miniaturyzacja. Nie jakiś wyczynowy czas działania na baterii (przewidziano najsensowniejszy patent, wzorując się na innych – etui/power bank z zapasem… aż 48 godzin doładowania… a nie jest to cegła z wielkim akumulatorem, tylko niewielka, podobna do innych tego typu, konstrukcja), a właśnie wygoda związana ze „zniknięciem” słuchawek. Są miniaturowe i są ultralekkie. Prawdopodobnie w ogóle nie czuć, że siedzą w uszach (oczywiście poza separacją od otoczenia).

Ok, to powyżej, to mój opis tego, co proponują w ramach crowfundingu pionierzy grafenowych słuchawek. Poniżej informacje opublikowane przez projektantów opisanych powyżej nauszników oraz IEMów, w języku Szekspira, w oryginale. Szczególnie wiele ciekawych, szczegółowych danych nt. konstrukcji umieściło ORA…

PS. Nie daję żadnych namiarów na kampanie, bo nie jestem naganiaczem. Jak ktoś się zainteresuje, to bez trudu znajdzie :)

 

 

LOUDSPEAKER HISTORY

Many of the recent advancements in loudspeakers and headphones have focused on the addition of digital processing (DSP). While DSP is a powerful tool, it can only act as a Band-Aid to mask the inherent performance issues of this century-old technology. ORA, instead, applies its expertise in nanotechnology and materials science to fundamentally improve the core of the loudspeaker and provide a level of quality and efficiency not possible from other consumer technologies.

 

Zwięzłe, syntetyczne ujęcie kolejnych etapów postępu technologicznego w branży audio. 

  » Czytaj dalej

Streaming głupcze! NAD C338

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170406_075532883_iOS

Zacznijmy może od tła. Autor recenzji jest fanem marki od wielu, wielu lat. NAD to ludzie, którzy mają niemały udział w popularyzacji stereo w domu, dzięki rozsądnie wycenionym klockom HiFi miało okazję, właśnie za pośrednictwem takich firm, pojawić się masowo w domostwach, stać się czymś zupełnie naturalnym w salonie, oczywistą, chcianą częścią wyposażenia. Najpierw Anglia, potem Kanada, bo tak się ułożyło. Sprzęt sygnowany marką trudno pomylić z czymkolwiek innym na rynku, bo jest – właśnie – nadowy. To forma, styl, któremu firma jest wierna i nawet jeżeli wypuszcza coś, nazwijmy awangardowego w formie, to i tak patrzymy i widzimy „o! NAD!” I faktycznie… Także mamy identyfikację z marką, mamy niepowtarzalny design, ale to wszystko nie najważniejsze (nie mówię „nieważne”, bo wszystko się liczy, ale mówimy o sprzęcie reprodukującym muzykę i wiadomo co jest tutaj najważniejsze). Tak, oni mają swój patent na granie. I nie jest to pusty slogan, czy wyświechtana formuła, która już dawno się zużyła, bo tylko siedzi w głowie, podczas gdy rzeczywistość… Tu jest inaczej, to znaczy każdy klocek NADa ma swój ustalony, zbieżny z NADowym rytem ;-) sposób dostarczania przyjemności ze słuchania i to coś, według mnie, unikalnego w takiej skali na rynku. Nie problem mieć podobnie brzmiące trzy, cztery urządzenia na krzyż, nawet odległe cenowo, a dysponujące podobnymi cechami w zakresie brzmienia. Tyle, że tutaj mówimy o setkach produktów, kilkudziesięciu latach produkcji, wielu generacjach… Prawdziwa rzadkość, zbudować coś tak rozpoznawalnego, tak (często) bardzo pozytywnie odbieranego, a przy tym dostępnego dla praktycznie każdego. Tak, to właśnie ktoś, kto jak wspomniałem, postanowił wypromować HiFi jako niezbędny składnik wyposażenia każdego domu, mieszkania, a zrobił to w najbardziej osobisty sposób – dał niską cenę. Ułatwił w ten sposób wielu „wejście w temat”. Większość najsławniejszych grafitowych klamotów to te właśnie budżetowe, tanie konstrukcje. I tak NAD zapisał się w świadomości, do dzisiaj będąc kojarzonym z dobrym, przystępnym dla każdej kieszeni, stereo.

Rzecz jasna nie oznacza to z automatu, że wszystko co te trzy litery to złoto jest i krytycyzm nam się dezaktywuje. No nie, zresztą możecie to sprawdzić w naszych wcześniejszych recenzjach sprzętu tej marki (przykładowo tutaj, gdzie opisaliśmy D3020). W przypadku zrecenzowanego wzmacniacza zintegrowanego (patrz nasze pierwsze wrażenia), który otwiera nowy rozdział w linii tych najpopularniejszych, budujących od wielu, wielu lat, wizerunek firmy, integr (cyferka 3), to – kto wie – czy nie najważniejszy, porównywalny z legendarnym C3020 (który zapisał się na trwale w annałach) produkt, wyznaczający rynkowy standard. Widać, że firma musiała do takiego produktu dojrzeć. Etapem pośrednim, jednocześnie łącznikiem, był/jest wspomniany D3020. Z perspektywy czasu, niektórzy wskazują, że trochę szkoda nazwy, którą parę lat temu wykorzystano, że właśnie teraz byłoby idealnie. Tak to widzą. Ja tego tak nie widzę. Pisałem w naszej recenzji pierwszego, budżetowego wzmacniacza z końcówkami w klasie D (podobnie jak teraz, użyto wtedy układów Hypex-a), że to bardzo, bardzo trafna nazwa i mimo opisywanej nowości zdania nie zmieniłem. Dlaczego? Ano dlatego, że D3020 był z definicji bardzo tani. D3020 jest o 30% tańszy od C338. To spora różnica. Tak, nie ma tego, co ma do zaoferowania podstawowy model klasycznej linii C, ale to czym dysponuje idealnie wpasowuje się w obecne potrzeby i moim zdaniem ten mały wzmacniacz (btw należący do jednej z pierwszych, na taką skalę oferowanych linii „cyfrowych” integr) dobrze zniósł próbę czasu, także dzisiaj będąc w pełni przygotowanym na to, co w audio stanowi główny nurt. Stream oraz integracja komputera to rzeczy, które są oczywistą, oczywistości, jednak jeszcze niedawno stanowiły zupełnie nieodkrytą (w zintegrowanym wzmacniaczu) przestrzeń. D3020 był i jest tu prekursorem. Trafiona nazwa, nowe D od digital, a nie C, wyróżniające te desktopowe konstrukcje (poza D3020, droższa D7050) oznaczenie numeryczne. Jednocześnie zachowano chronologiczną numerację dla klasycznych integr tego producenta.

Dzisiaj komputer to coś, co niemal bez wyjątku, wszyscy mamy w kieszeni. Dzisiaj streaming to główne źródło muzyki, to na nim opiera się obecna dystrybucja, to jest teraźniejszość i przyszłość i nikt już nawet nie stara się z tym walczyć. Albo jesteś w usługach, albo jesteś na marginesie, a jesteś na marginesie, bo fizyczny nośnik cofa nam się i cofa i nie ulega najmniejszej wątpliwości, że będzie egzystował (owszem), ale w katakumbach, stanowiąc relikt, stanowiąc niszę. Moda na retro rzecz jasna nigdy nie przemija i od paru lat widzimy renesans czarnego krążka, ale to statystycznie niczego nie zmienia. Jest stream i długo, długo nic. Wprowadzenie do oferty lepszych strumieni skutkuje odwrotem producentów klasycznych komponentów (odtwarzacze) i choć to jeszcze się produkuje, jeszcze oferuje, to coraz trudniej znaleźć na te klamoty amatorów. Ten trend tylko się pogłębi, a to za sprawą takich właśnie produktów, jak opisywany C338. To, plus sieciowe głośniki, najprzeróżniejsze all-in-one (vide submarka NADa – BlueSound), wyruguje źródła oparte na fizycznym nośniku. W równaniu (w torze) zastąpi(ło) je cokolwiek, co ma ekran i dostęp do sieci. Co więcej, właśnie tytułowy „streaming głupcze!” to clou dla zrozumienia czym jest i jak ważny jest C338 (nie tylko dla NADa, ale dla całej branży… serio!). Bo to kwintesencja czym jest w praktyce i co oferuje w praktyce nieograniczony (de facto) dostęp do muzyki z Internetu. Zanika pojęcie samego źródła, bo źródłem jest wszechobecna sieć, a coś, co pozwala na zarządzanie, spina audio z netem, to właśnie tylko (jakiś) interfejs, coś do kontrolowania, zarządzania, do dostępu. Tylko. Wbudowany Chromecast pokazuje, w czym rzecz. A rzecz w tym, żeby przesłać strumień wprost do głośników (pamiętacie opisane przez nas KEFy LS50 Wireless?). Albo niemal. To niemal, to w tym wypadku właśnie ta integra. Bo jak już pasywne kolumny, nie aktywne, nie usieciowane, nie z komputerem w środku, to właśnie tak. Integra łącząca strumień muzyki z konwersją, wzmocnieniem sygnału i jego reprodukowaniem na podpiętych kolumnach.

To robi zasadniczą, fundamentalną (dla całego systemu audio) różnicę. Nie przedłużając wstępniaka, zapraszam do lektury testu…

» Czytaj dalej

HiFiMAN SuperMini – hiresowy iPod Nano. DAP nie musi być cegłą

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170512_185630342_iOS

Audiofilskie DAPy są w większości koszmarnie nieergonomicznymi klockami. Na bakier z wygodą, na bakier z czasem pracy na baterii, na bakier z obsługą… To wszystko jest rzekomo mniej istotne od dźwięku. Tak, dźwięk, jego jakość ma nam niejako wynagrodzić niedostatki w zakresie użytkowym, pozwolić na wymazanie z pamięci tego, co powyżej. Powiem wprost i może nawet nieco brutalnie – to nie działa. Nie działa, bo mówimy o elektronice UŻYTKOWEJ, gdzie liczy się suma elementów, a nie jeden element. To nie stojący w pokoju, może koszmarnie za duży, może strasznie ciągnący prąd z sieci, może z jakimś idiotycznie nieergonomicznym właśnie pilotem klamot, który jednakowoż przenosi nas do krainy szczęśliwości, natychmiast gdy tylko go odpalimy. Taki DAP to sprzęt, który musi sensownie się sprawdzić w zupełnie innych okolicznościach przyrody. Nawet jeżeli mówią, że to jedyne źródło (cyfrowego) audio, jakie potrzebujesz, czytaj możesz wykorzystać możliwości mobilnego grajka także w domowych pieleszach. Może przy okazji, ale przecież to ma być na wynos, prawda?

To jedna strona medalu. Druga to coś, co mnie nieodmiennie dziwi i do dzisiaj właściwie nic takiego, masowego, świetnie wykonanego, gdzie przyłożono się do każdego szczegółu, nic takiego na rynku się nie pojawiło. Tak, mam na myśli iPoda. To nie audiofilska maszyna do przeniesienia nas do audionirvany, a masowy produkt, który swego czasu wyznaczał kierunek rozwoju całej branży (bo rewolucja iTunes, bo rewolucja mobilnego słuchania, bo słuchawki). Dzisiaj Apple traktuje iPoda wyraźnie po macoszemu, nie przykłada większej wagi do rozwoju tego segmentu i trudno się dziwić. Sprzedaż spada od wielu, wielu lat, nikt już nie chce, nie potrzebuje osobnego grajka. Nie potrzebuje, bo strumieniuje i ma telefon. Koniec, kropka, amen. Tak, to zrozumiałe, że iPod to już historia (sentymenty na bok), ale zagadką pozostaje dla mnie fakt, że żaden z producentów audiofilskich playerów nie zadał sobie trudu by stworzyć coś tak dopracowanego pod kątem obsługi (łatwość / jednolity interfejs – sposób sterowania / rozbudowany ekosystem) oraz tak zbudowanego (cholera, dlaczego nie można w playerze za 2k znaleźć stalowego, monolitycznego gniazda jack, dlaczego obudowa nie jest unibody, dlaczego ekran pod kątem jest do niczego, dlaczego…). Tego nie jestem w stanie pojąć i dalej czekam na coś, co jest właśnie takie jak iPod – od A do Z dopracowane w zakresie obsługi, budowy, materiałów. Plastik? Jaki plastik do k… nędzy!

No dobrze, to może jednak nerwosolku? A chętnie, a przechodząc do meritum… HiFiMAN SuperMini, bohater dzisiejszego wpisu, to prawie w pełni udana próba stworzenia hi-resowego odpowiednika iPoda Nano. Prawie. Jest blisko, bo metal, bo OLED (tu lepiej), bo ładnie spasowane ale… są pewne ale, o których przeczytacie za moment. Jest dobrze, ale może być (a niewiele brakuje) właśnie tak, jak być powinno. Idealnie – znaczy się. Nie powinniśmy zadowalać się (w przypadku DAPów) półśrodkami, godzić się na kompromis. Nie! Taki grajek ma nas w maksymalnie komfortowy sposób przenieść do krainy dźwięku znanego z dużego stereo, z naszego HiFi toru i tak to ma wyglądać. W dziedzinie dźwięku tak zazwyczaj jest. HiFiMANowe odtwarzacze wraz z tymi od literek A i K wyznaczają niewątpliwie najwyższe kompetencje w tej materii. Testowaliśmy na łamach takie dziwa jak grajek za ponad 10 tysięcy (potocznie tzw. superkałach) i tam faktycznie od strony brzmieniowej NIC nie brakowało. Fajne jest to, że miniaturyzacja (sorry, ale przenośnie cegieł nie uznaje, po prostu to bez sensu) poszła tak do przodu, że stworzenie gabarytowego odpowiednika wspomnianego kilkanaście razy ;-) (oj będzie, będzie co chwila przywoływany) iPoda (Nano) jest osiągalne. SuperMini tego dowodem. Najdojrzalszym i póki co wg. mnie najlepszym (choć AK ma w swoim arsenale parę ciekawych produktów z zakresu małe jest piękne i warto będzie zweryfikować).

Zapraszam do bezkompromisowego tekstu poświęconego najambitniejszemu, prawdziwie kieszonkowemu playerowi hi-res jaki znajdziecie w sklepie. Panie, Panowie HiFiMAN SuperMini…

» Czytaj dalej

WOO AUDIO… historia pewnego sukcesu

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
WOOAUDIO_WA7-silver

WOO AUDIO. Kto nie słyszał o tych wzmakach? Chyba każdy, komu bliska jest tematyka audio wie o co chodzi. Sprzęt bardzo trudno dostępny w Europie, właściwie niespotykany (do „wczoraj” tylko jeden dystrybutor na Starym Kontynencie, JEDEN). Bardzo rzadko spotykany na imprezach, jak już u kogoś w domu to daleki import… A jednak. A jednak wielu z Was zapewne słyszało o tej marce, o legendzie jaka otacza te klamoty, o tym jakie to precjoza, jakie skarby, że tylko zdobyć, ustawić i już (dalej) nie szukać. Wspólnym mianownikiem była i jest tu lampa. Lampa w niebanalnej, ekstremalnej wręcz formie, bo lampie wszystko tu przyporządkowane, bo lampa to patent, to pomysł i jedna (jedynie słuszna? ;-) droga, do wydobycia całego przebogatego piękna z muzyki. Tak, tak sobie w tym WOO AUDIO wymyślili i wiecie co? Chwała im. Chwała im za to, że nie ulegli pokusie eksperymentowania z tranzystorem tylko skupili się na tym, co znają i co (nie mam żadnych wątpliwości, że tak właśnie jest) KOCHAJĄ.

Są takie rzeczy, których specjalnie nie trzeba reklamować. Wiecie o co chodzi. Jest sobie klamot, specjalnie niereklamowany (jakoś nigdy, przenigdy nie widziałem w głównonurtowych periodykach wielkich reklam, a nawet małych reklam, a nawet jakiś przekazów podprogowych w necie nie widziałem też), a ludzie mówią. Mówią, bo słuchają i dzielą się opiniami. Budowanie marki, budowanie uznania bez machiny marketingowej, a właśnie oddolnie (ktoś zaraz o ustawce coś napomknie… cóż, takie czasy – tutaj nie ma to zastosowania) zdobywa uznanie. Bo ludzie czują, że trafili na coś wyjątkowego, na coś co przenosi ich do lepszej, dużo lepszej rzeczywistości, tam gdzie liczy się tylko „tu i teraz”. I głośno wyrażają opinię, opisując na forach swoje wrażenia. 

To miałem sposobność i cóż, jak tu nie zachorować, no jak? WA5

WOO AUDIO to niewielka firma, ale z bogatym doświadczeniem (ludzie!) i wcale bogatym (patrz/wróć – niewielka firma) katalogiem. Wierna swoim zasadom, swoim patentom, przy czym to (od razu uprzedzam) górna półka. Tu nie będzie budżetowo, tu będzie konkretnie. Przy czym jedno dla mnie nie podlega dyskusji. Czy całkiem malutka, nawet trubo kompaktowa konstrukcja, czy piękna, dzielona konstrukcja (SET na lampach 300B), czy monobloki… bez różnicy, to jest end of the road. Słyszałem dwa takie wzmacniacze i powiem wprost – to nie było doświadczenie li tylko fizyczne, ale (już widzę wywracających gałami) metafizyczne. To był totalny odlot.

Zainfekowany

Był odlot i nie mogłem, zwyczajnie nie mogłem tego tak zostawić. Stąd decyzja o lampie, ale właśnie bardzo kompaktowo, o dodatkowym (dodatkowym? Serio… dodatkowym? ;-) ) systemie opartym na bańkach. I tak przyszedł czas na modyfikowanego bez ustanku Mini Watt-a z wsadem (czego tam nie było) najprzeróżniejszych NOSów (Telefunkeny, philipsowe …miniwatty, Mullardy…) jak i baniek z nowej produkcji (PSVANE) –  tak dopadła mnie lampofilia w tragicznie nieuleczalnej formie. W końcu znalazłem coś, co pozwoliło (ciekawe na jak długo?) położyć kres poszukiwaniom. Trafił się wsad brimarowy, który gra do dziś. Tak, ale wspomnienie WA5 pozostało we mnie i jak cierń do dziś uwiera boleśnie. Cóż.

Ehhh

Za sukcesem firmy stoją dwaj główni inżynierowie pan Wei i Zhi Dong, którzy mają za sobą ponad 60 lat konstruowania i budowania wysokiej klasy wzmacniaczy. Głównym animatorem jest przedstawiciel młodego pokolenia Jack Woo – dyrektor techniczny i główny manager. Bardzo istotne – to nowojorczycy, o czym kapkę dalej. Montaż klamotów wykonywany jest z autorskich komponentów, na miejscu w Nowym Jorku właśnie. Rzecz jasna lampa to ciągła (ehę ;-) ) potrzeba doskonalenia wynikająca nie tylko z …potrzeby doskonalenia, ale (także) przebiegającego w określonym czasie zużycia baniek (nie czas i miejsce na teoretyczne rozważania, ale to dobra wymówka, by sprawić sobie nowy komplet, nieprawdaż? …hehehe).

Wiecie co jest fajne w Nowym Jorku? Wiele rzeczy, ale najfajniejszy jest dystans, luz, całkowita wolność, swoboda z jaką Nowojorczycy odnoszą się do otaczającej ich rzeczywistości. WOO AUDIO to właśnie TO. Oni z nikim się nie ścigają, nie rywalizują i nie starają się udowodnić Bóg wie czego. Są ponad_to. Stąd, jak wspomniałem, brak hype, brak tego wszystkiego, co niezmiernie mnie ostatnimi czasy wk..wia w branży. Kiedy pojawiają się pieniądze, duże pieniądze, kiedy wszystko co z audio związane pęcznieje (bezsprzecznie słuchawki są ostatnio najlepszym dowodem na to, co sobie tutaj wypisuje, słuchawki i szeroko rozumiany temat PC Audio) widać, jak się to brutalnie komercjalizuje. Nie chodzi o zarabianie pieniędzy, a o to, jak je się zarabia. Można w zgodzie z samym sobą, można też inaczej. Coraz częściej dostrzegam to „inaczej”. I wiecie co? Chrzanię to po całości!

Lampy hurtem WA33

Na mnie (a na kogo nie? Nie znam ;-) ) urok żarzących się w półmroku lampiszonów działa, niezawodnie działa. Jak widzę bańkę to już tylko ta bańka i jakby tu sobie tę bańkę (…też tak macie? Pewnie że macie! :) ) zaaplikować. Poniżej, krótkie resume po ofercie WOO (nie całej, bo sporo tego!). Te opisane poniżej precjoza trafią na polski rynek, będzie zatem można zasmakować w dźwięku, który nie pozostawia obojętnym. Ma silne właściwości uzależniające, także LOJALNIE UPRZEDZAM – jak już wpadniesz, to po same nomen omen uszy.

I nie ma odwrotu:

PS. Uporaliśmy się (no prawie) z CMS-em. Lecimy z koksem – jeszcze dzisiaj nocną porą reinkarnacja iPoda, a potem słuchawkowe hajendy i pod koniec tygodnia obiecywana, wszystkomająca (tak uważam i obronię to w recenzji niepodlegającymi dyskusji argumentami ;-) ), idealnie skrojona na dziś i na jutro integra NADa.

» Czytaj dalej

Chromecast w sprzęcie Japończyków: Onkyo, Pioneer oraz Integra!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
81oNMNBQ8aL._SX522_

Onkyo ogłosiła, że od 25 kwietnia 2017 roku (firmware udostępniano także w maju/czerwcu) dostępna jest aktualizacja oprogramowania urządzeń, która uruchamia wbudowany Chromecast w wybranych produktach przeznaczonych do: reprodukcji kina domowego, stereofonii i LiveStyle wchodzących w skład oferty firmy z lat 2016 i 2017. Chromecast jest platformą streamingową audio, która pozwala na udostępnienie domowym systemom Onkyo, szerokiego wachlarza muzyki, radia internetowego, podcastów i innych programów internetowych, odbieranych przez urządzenia sterujące. Chromecast może być sterowany przez następujące urządzenia: iPad, iPhone, iPod touch, telefony i tablety pracujące na OS Android™ oraz Chromebook’ach™, komputerach Mac, PC z systemami Windows® i Linux, a także dowolnej platformie z przeglądarką Chrome™.

Streaming dźwięku z urządzenia do komponentu jest intuicyjny i natychmiastowy. Kliknięcie ikony „Cast” w aplikacjach Chromecast powoduje przesłanie bezprzewodowe dźwięku do wyspecjalizowanych głośników lub całego systemu audio. Częstotliwość próbkowania przesyłanego sygnału wynosi 48kHz,* czyli nieco więcej niż oferowana przez CD, można nim także przesyłać pliki zapisane w formatach bezstratnych. Użytkownicy urządzeń Onkyo wykorzystując do bezprzewodowej komunikacji dwuzakresowe Wi-Fi 5GHz/2.4GHz, mogą cieszyć się niezakłócaną i stabilną transmisją sygnału pozbawioną buforowania i błędów. Wbudowany Chromecast pozwoli, podczas słuchania muzyki, na korzystanie z innych aplikacji uruchomionych na w telefonie/tablecie. Można będzie swobodnie odbierać połączenia, wysyłać e-maile lub korzystać z gier, bez przerywania odtwarzania. To podstawowa zaleta funkcjonalna tego rozwiązania w porównaniu do popularnego AirPlay’a – technologii z jakiej korzystają użytkownicy sprzętu Apple (point-to-point, ciągłe utrzymywanie otwartej aplikacji odtwarzającej, sturmienie dźwięku muszą przechodzić przez urządzenie, nie ma swobody wykorzystania takiego handhelda, jedynie w przypadku PC/Mac jest to do pewnego stopnia możliwe). Platforma umożliwia równoczesne przesyłanie pojedynczych lub wielu źródeł dźwięku do innych głośników obsługujących Chromecast. Stąd też jest Cast to idealne rozwiązanie wielostrefowe. Do łączenia i przesyłania strumieniowego za pośrednictwem wbudowanego Chromecasa nie wymagane są: ani specjalna konfiguracja urządzenia, ani wprowadzenie hasła, ani proces parowania, a jedyne co jest konieczne to praca wszystkich urządzeń w tej samej sieci internetowej. Niewykluczone (niestety nadal nie udostępniono dokumentacji), że alternatywą dla Chromecasta będzie dopiero co zaprezentowany AirPlay 2 (patrz nasz wpis o nowościach z zakresu audio na WWDC).

Poczynając od 25 kwietnia dostępne są aktualizacje dla następujących produktów Onkyo, aktywujące wbudowany Chromecast:

Amplitunery i procesory kina domowego:
PR-RZ5100, TX-RZ3100, TX-RZ1100, TX-RZ810, TX-RZ710, TX-NR676E, TX-NR656, TX-NR575E, TX-NR555, TX-NR474, HT-S7805, TX-L50.

Hi-Fi:
TX-8270, TX-L20D, NS-6170, NS-6130, R-N855.

LiveStyle:
LS7200, LS5200.

Głośniki bezprzewodowe:
NCP-302

Aby korzystać w wbudowanego i aktywowanego Chromecast w powyższych produktach Onkyo, należy wgrać w urządzenie sterujące aplikację Chromecast i zapewnić by oba urządzenia (podające sygnał i Onkyo) korzystały z tej samej sieci internetowej. Kolejnym przyszłościowym unowocześnieniem pracy systemów Onkyo będzie możliwość wprowadzenie, dzięki Chromecast, sygnału audio w bezprzewodową sieć multiroom, zapewniając słuchaczom jeszcze lepszy dostęp do ukochanej muzyki.

W ramach grupy, Chromecast trafił także do produktów Pioneera oraz Integry. I tak Pioneer Home Entertainment uruchomił funkcjonalność CAST w serii Elite swoich amplitunerów: SC-LX901 , SC-LX801 , SC-LX701 , SC-LX501 , VSX-LX301 , VSX-LX101 , SX-S30 , oraz inteligentnym soundbarze FS-EB70. Poza tym z możliwości strumieniowania ala Google skorzystają również użytkownicy budżetowych modeli AV: VSX-1131 , VSX-832 , VSX-831 oraz streamera VSX-S520, jak również strumieniowców/odtwarzaczy CDA XC-HM86 & X-HM76. Chromecast zagości także w multiroomowym systemie bezprzewodowych głośników MRX-3.

W przypadku Integry odpowiedni firmware trafi do centralek AV: DRC-R1 , DRX-R1 , DRX-7, DRX-5 , DRX-4 , DRX-3 , DRX-2 , DSX-3 jak również będzie obecny w systemie nagłośnieniowym opartym na soundbarze DLB-5.

Sprzęt widoczny jest w aplikacji zarządzającej Google Home (wszystkie główne platform mobile oral komputerowe), wiele z wymienionych urządzeń będzie mogła być sterowana także za pośrednictwem cyfrowego asystenta Google Assistant. W przypadku Google Home dodamy sobie dowolne strumienie (usługi stremingowe), aplikacja pozwoli także na sprawne zarządzanie systemem wielostrefowym. Ważne, że użytkownik nie będzie zmuszony do korzystania z określonego rozwiązania (aplikacja) ponieważ Cast jest już zintegrowany z wieloma aplikacjami streamingowymi. Wybieranie utworów, zmiana natężenia dźwięku oraz podstawowe operacje będą także możliwe za pośrednictwem komend głosowych, dzięki integracji wspomnianego Assistans.

Podsumowując, użytkownicy ww. sprzętu otrzymują potężne rozszerzenie funkcjonalności w zakupionych klamotach. Nigdy wcześniej nie było tak radykalnego, tak kompleksowego rozszerzenia możliwości urządzeń AV w ramach aktualizacji oprogramowania. Dowodzi to jak bardzo zmienia się ostatnimi czasy branża. Testujemy właśnie wzmacniacz od NADa model C338, który w podobny sposób, otrzymał upgrade aktywujący Chromecasta. Jest to także przyczynek do ciekawej, wchodzącej na zupełnie inny, nowy poziom, rywalizacji między gigantami z branży IT. Do tej pory to Apple było niekwestionowanym numerem 1, jego AirPlay był często, gęsto nieodłączonym elementem w wielu produktach audio. Teraz czas na nowe rozdanie. Cast ma swoje niezaprzeczalne zalety, jest prawdziwie multiplatformowy, prawdziwie uniwersalny. Apple ma inną filozofię, inną od Google i na pewno nie otworzy się (tak szeroko) na innych, pytanie czy nie straci prymatu w dziedzinie strumieniowania audio (w bezstratnej jakości) na rzecz Chromecasta. AirPlay 2 ma być możliwy jako upgrade w niektórych produktach, będzie na pewno licencjonowany szeroko (o czym wspominaliśmy), przy czym właśnie… będzie. Cast już jest i z tego co widać idzie jak burza. Zobaczymy kto zdobędzie większą popularność, które z rozwiązań stanie się nowym standardem. Szanse (wg. mnie) są tu mocno wyrównane…

 * Takie informacje podało Onkyo, my wiemy, że Chromecast obsługuje bezproblemowo sygnał 24/96, przy czym te 48KHz może wynikać z obecnych (być może zaraz nieaktualnych) ograniczeń związanych z jakością strumieni w Internecie. W sumie, w przypadku Tidala mówimy o czasie teraźniejszym.

Roon aktualizacja. Zmodyfikowali RAAT …jest TCP! No i jest ROCK! :D

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
rock-psd.png.72982a8d113df586cf3dd957b3281fb9

A to się porobiło, no porobiło! Niby nic, dalej jest 1.3, built jakiś tam 233, a tu nagle bomba… fundament, podstawa, to co stanowi jeden z kluczowych elementów Roona właśnie został radykalnie unowocześniony. Do tej pory korzystaliśmy z protokołu UDP, typowego protokołu streamingowego, funkcjonującego w najpopularniejszych rozwiązaniach AV na rynku tj. AirPlay albo komunikacyjnych tj. Skype. Tyle, że jak wiemy (oj wiemy) to rozwiązanie dalekie od doskonałości. Bardzo dalekie, bo interferencje to chleb powszedni, bo problemy ze stabilnością to wcale nierzadka sytuacja, brak możliwości działania w bardziej rozbudowanych (skomplikowanych) typologiach sieciowych to norma, a do tego jeszcze różne ograniczenia w zależności od przyjętej przez twórców implementacji. Wszystko to przez wybór niedoskonałego UDP, znacznie bardziej obciążającego klienta, TCP jest prostszy, efektywniejszy, dużo mniej łasy na moc naszego CPU. To właśnie z tego rozwiązania korzysta gigant YouTube oraz bezproblemowy (gdzie tylko się nie pojawi, na czym się nie pojawi, to działa bez żadnych „ale”) Netflix. Ważne! To właśnie z tymi strumieniami testuje się każdy konsumencki router. Ma być bezproblemowo i jest bezproblemowo.

RAAT to podstawa, gdy ktoś chce wykorzystać cały potencjał drzemiący w tym front-endzie

Roon Labs postanowiło coś z tym zrobić i zrobiło, ale jak zrobiło! Mamy nową, dużo bardziej zaawansowaną, lepszą metodę komunikacji, przy zachowaniu 100% kompatybilności ze wszystkim co do tej pory wykorzystywaliśmy „pod Roonem”. Mamy oparcie transmisji o protokół TCP. Każdy klamot będzie działał tak, jak działał do tej pory… wróć, będzie działał lepiej, bo będzie korzystał z czegoś co zapewni lepszą stabilność, pewny transfer, możliwość strumieniowania także w mocno rozbudowanych, skomplikowanych sieciach. Bez żadnej ingerencji, ba, można powiedzieć że w pełni przeźroczyście dla użytkownika. Super! Ktoś zapyta – ale jak to w ogóle możliwe. Już tłumaczę, możliwe bo cały pomysł na implementację protokołu TCP opiera się na CORE. Na rdzeniu front-endu. To właśnie tutaj (na komputerze, dedykowanym serwerze …o czym dalej) się dzieje. W przypadku końcówek, end-pointów tak naprawdę nic się (od strony użytkownika) nie zmienia. Odstępstwem jest Bridge, ale Bridge to ponownie komputer, a z komputerem nie ma problemu… zawsze da się to, to zaktualizować, bo dev przygotuje co trzeba (a nie że trzeba będzie czekać, aż firma xyz zauważy że coś nowego się pojawiło, podrapią się po głowie, po pół roku dojdą do wniosku że może warto, ruszą prace i… aaa!). Wszystko co jest RoonReady (obsługuje RAAT), wszystko co działa dzięki wsparciu oferowanym we front-endzie (LMS, Sonos, AirPlay) po tej, fundamentalnej zmianie, odtworzy muzykę jakby nic specjalnego się nie wydarzyło. Cóż, to jest właśnie dobrze napisany kod! I właściwa polityka wsparcia, gdzie wprowadza się nowe bez robienia ludziom pod górę. Brawo!

Niby nic (numeracja, jakby o drobiazgi chodziło), a zmiana fundamentalna dla mechaniki działania front-endu

To najważniejsza, ale nie jedyna nowość. Roon Labs dało radę nowym utrudnieniom jakie wprowadziło Apple (zabezpieczenia transmisji, identyfikacji w ramach Apple ID/ AirPlay) i od teraz każdy ATV (starej czy najnowszej, 4 gen.) działa jako airplay’owy end-point. Nie zdziwię się jak Roon wprowadzi jesienią AirPlay 2. To będzie w ich stylu, dać coś co jest na czasie, coś co otwiera nowe możliwości. Rzecz jasna będzie tak pod jednym, bardzo istotnym warunkiem. Ostateczny głos ma w tej sprawie Apple. Na razie współpraca odbywa się bezproblemowo, co owocuje możliwością strumieniowania w strefach na AppleTV oraz AirPorty Express (jak również wszelkie produkty firm trzecich obsługujące AirPlay). Zobaczymy co będzie dalej, bo niewykluczone że ambicją Apple będzie taka przebudowa iTunes, że… wyrośnie tutaj Roon’owi konkurencja, bo będzie front-end, będzie integracja wszystkiego w ramach pomysłów rodem z Cupertino. We will see.

AppleTV wraca jako airplay’owy end-point do Roona. Strefa gra, najlepiej 2-3 generacja z optykiem i dalej jakiś DAC. Dlaczego w ATV 4gen. to usunęli, komu to wadziło, no naprawdę nie wiem…

Bardzo wiele uwagi poświęcono tagowaniu, zaawansowanej (bardzo) edycji informacji nt. biblioteki audio. To jest coś, co wyróżnia Roona, bo możemy obecnie uzupełnić, albo wprowadzić praktycznie każdą możliwą informację na temat danego utworu, albumu, materiału muzycznego. Można stworzyć katalog, zbiór tak szczegółowy, że nawet w przypadku dziesiątek wydań tego samego kawałka, różnych jego wersji (live / studyjnych) będzie można bez pudła to, to otagować (najpierw auto a potem ręczna korekta), a następnie bezproblemowo nawigować po najbardziej rozbudowanej bibliotece nagrań. To potężne narzędzie dla dłubaczy, silnik opracowany i właśnie rozbudowany przez Roona działa bardzo sprawnie, a wspomniane możliwości edycji każdego bez mała elementu dają pole do popisu dla każdego kto lubi sobie wszystko poukładać na wirtualnej półce. Rozszerzyli obsługę tagów o nowe definicje (od teraz jest także pełna obsługa dla plików z iTunes) oraz konsekwentnie rozbudowują open-source’owy silnik taglib dodając usprawnienia własnego autorstwa, pozwalające na odczyt oraz edycję tagów w Roonie (do tej pory dodano m.in. obsługę plików 2GB, DSD, wave64 etc.)

Trafiona nazwa dla muzycznego OS-a :)

A to jeszcze nie wszystko, bo na koniec pozostawiłem drugą bombę. Roon ROCK to system operacyjny stworzony przez twórców tytułowego front-endu. Własny system. Lekki, szybki, wyspecjalizowany. Ma grać najlepiej jak się da w PC Audio, ma grać własny (raj dla DIY) system komputerowy, albo gotowy (bo Roon oferuje firmowego NUC-a – zaprezentowanego w Monachium Nucleusa). Jak ktoś chce się bawić w składanie swojego audio komputera to ma właśnie coś, co pozwala stworzyć wg. mnie idealny serwer audio, idealną końcówkę komputerową audio… Wspominałem o ekosystemie Roona. Tak, to jest ekosystem, bardzo wyspecjalizowany ekosystem, unikalny, gdzie liczy się dźwięk, muzyka. Tylko i aż. Takie nano pecety mogą skutecznie rozwiać obawy tradycjonalistów, dla których jakiś tam PC obok stolika audio to profanacja, to zło konieczne, to zło wcielone. Mała kostka, która „ogarnia” plus dowolna metoda, najbardziej użyteczna, najprzyjemniejsza dla użytkownika i już temat PC Audio mamy w pełni poskromiony. To ma sens! ROCK to coś więcej niż tylko rozwinięcie serwerowego oprogramowania, jakie można było sobie zainstalować na dowolnym komputerze (bez interfejsu graficznego, bo ten w serwerowym oprogramowaniu zwyczajnie niepotrzebny), czy NASie. To system. Bez zbędnych obciążeń, bez marnacji zasobów (w dedykowanym urządzeniu jakiś system musiał przecież do teraz śmigać). Musiał śmigać, ale już nie musi.

NUC od Roona

Bo jest ROCK. Yeah! Dają czadu, jw. dobrze dobrana nazwa. Bardzo dobrze :) To teraz solówa! Dla ambitnych, ze smykałką do majsterkowania, coś czuję, że za moment zobaczymy całkiem odjechane projekty.

 

PS. Nie wiecie co zrobić ze starymi, aktywnymi kolumienkami pod PC? Takimi jak całkiem fajnie grające T20 Creative’a? Zamiast się kurzyć, albo zamiast sprzedawać za grosze, wystarczy Roon i iCoś tam i mamy patent na strefę. Dowolny (serio, nawet bardzo leciwy) iPad, (iPod Touch czy iPhone**) i -jak na razie- Squeezepad, a za moment (czekam na to, bo pingwina mam od …bo ja wiem… 4 lat z okładem) iPeng – aplikacje przemieniające waszego starego iCoś tam w Squeezeboksową końcówkę, w end-pointa działającego pod Roonem. Wystarczy zainstalować, dać namiar na komputer z Roon Core (albo serwer whatever), a w Core dać wajchę na on w setupie (obsługa SB). I już. Tak właśnie ratujecie takie T20 przed zapomnieniem ;-) tworząc sobie strefę adhoc. Gdziekolwiek w chałupie. Fajne? Fajne. Można za grosze zbudować sobie multiroom, wykorzystując jeden z wielu ficzerów Roona. Ot tak po prostu. I nie zapominajmy, że taka strefa może być całkiem HiFi, bo zamiast T20 może być cyfrowo podpięty pod (jak staroć to staroć, nie?) 30 pinowy interfejs DAC* via CCK, a dalej właśnie całe HiFi może nam nawet zagrać , bo czemu by nie? iPad da radę 24 bity przesłać, zresztą iPhone i iPod też to potrafią, ale iPad jeszcze 96KHz wyrzuci po cyfrze na tego DACa (grajek i telefon maks. 48KHz).

*Tak, takiego właśnie, jak testowany iFi nano iDSD LE.

**tu będzie potrzebny iPeng

Przepis na 1-2-3? Bardzo proszę:

1

2

3

To trzy przed chwilą zagrało u naszego Czytelnika. Trzymam kciuki za team szlifujący wsparcie dla iPenga (ma być tuż, tuż), a tymczasem można wykorzystać każdego iPada/iPoda/iPhone w roli sieciowego odtwarzacza. I (jak wyżej) strefy sobie tanim kosztem stworzyć. A stare klamoty, audio graty, niech się nie kurzą, tylko niech zagrają. Choćby w miejscu medytacji, albo na ganku, albo na strychu, no gdziekolwiek przyjdzie nam na to ochota.

Kompendium informacji o Roonie, nasze testy, opisy, poradniki nt. front-endu znajdziesz pod tym linkiem, pod tym oraz pod tym a także tutaj i tu. I jeszcze o tu.

AirPlay2, czyli AirPlay na nowo oraz FLAC w iOS11!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
FullSizeRender

Napiszę też coś o HomePodzie, ale niekoniecznie w kontekście brzmienia (które, jak oceniają koledzy z Whats HiFi jest mocno basssowe*). Zacznijmy jednak od czegoś znacznie ciekawszego, co jasno wskazuje, że Apple otwiera się na zmiany i (faktycznie) myśli o dźwięku lepszej jakości. Beta iOSa 11 zawiera oficjalne wsparcie dla audioplików FLAC. Nie wprost, bo trzeba chmury (ładujemy FLACzki na iCloud Drive i strumieniujemy wprost na urządzenie, bez konieczności instalacji dodatkowego oprogramowania). Wreszcie, natywnie, będzie można odpalić sobie muzykę w najpopularniejszym formacie bezstratnej kompresji. Czy to zapowiedź zmian w całym ekosystemie, zastąpienie stratnej kompresji AAC przez coś, co stanowi standard na rynku? Cóż, Apple ma swoje formaty lossless (ciężki AIFF, lekki ALAC), które jednakowoż nie zrobiły kariery (rynek masowy), a nie zrobiły bo samo Apple nie było zainteresowane. W iTunes Store maksymalnie możemy sobie ściągnąć przygotowane z najlepszych materiałów Remastered for iTunes, przy czym nadal jest to AAC 256kbps. W Apple Music to samo. Nie zapominajmy, że pewnym ograniczeniem dla ewentualnych zmian jest/będzie Bluetooth… coś, w co Apple bardzo mocno się zaangażowało (bo słuchawki). Jakoś nie widać na razie chęci radykalnej poprawy transmisji przez sinozębnego. Chyba, że …W1 to coś, co w zanadrzu kryje potencjał (obsługi) dużo lepszych protokołów transmisji. W końcu za rogiem czai się BT 5.0, a tam to już takie rzeczy (zasięg, szybkość, wielokanałowość), że… kto wie, kto wie, może wszystko nagle się radykalnie zmieni. Tyle, że raczej nie „jutro”, a bardziej pojutrze.

Klucz do nowego otwarcia na audio w Apple

A to dopiero początek. Będą wszyscy liczący się na rynku. To przesądzone. Tutaj jednak oznacza to nie tylko licencję, ale wybór określonego ściśle ekosystemu. O to toczy się gra…

Moje źródła nie myliły się w sprawie nowego AirPlay’a, ciekawe czy sprawdzi się kolejna z zapowiedzi: zupełnie nowe iTunes Store, przebudowa Apple Music oraz… last but not least przebudowa wymagającego pilnej modernizacji iTunes app. To ostatnie może w ogóle wyjść Apple na zdrowie, bo jeżeli jest Files, jeżeli są nowe możliwości pokrewne innym systemom w najnowszej wersji iOS to… po co komplikować życie użytkownikom takim anachronizmem (ociężałym kombajnem) jakim niewątpliwie jest obecne iTunes. Podział? Mhm. Możliwość rezygnacji z używania firmowego software „zarządzającego” na komputerach? Właściwie czemu by nie? Przy czym iTunes nie zniknie, a ma się przekształcić w bardzo zaawansowany front-end multimedialny, do zawiadywania strefami, do obsługi obrazu i dźwięku, bez serwisu, bez zdjęć, bez tworzenia kopii, bez zgrywania aplikacji z urządzenia etc. Bez. To plus lepsza jakość dźwięku. Brzmi intrygująco i pasuje do tego, co obserwujemy, do zmian jakie Jabłko właśnie wprowadza w tym zakresie. Nie zapominajmy zatem o droższym, ale zdaniem Apple dużo lepiej grającym, głośniku HomePod, o zmianach jakie wprowadzają w całej linii sztandarowych produktów (iPhone, iPad oraz Mac): kwadrofonia (iPady), „ulepszone” stereo (nowe telefony, komputery – to fakt), prymat transmisji cyfrowej (iPhone/Mac) wreszcie duża waga przywiązywana do nowych generacji słuchawek (i głośników)… To wszystko się zazębia i nowe iTunes wpisuje się w te zmiany, w usprawnienia. 

Pamiętajmy, to przede wszystkim hub dla całego ekosystemu, terminal, mimo że Apple twierdzi inaczej ;-)

Boombox by Apple a może raczej Apple_box ;-)

Zmądrzeje w końcu? Siri jest absolutnie kluczowym elementem. W naszym kraju będzie to produkt …wybrakowany

Ten Pan i ta Pani gadają do głośnika, bezpośrednia interakcja między ludźmi i tak już zamiera, a będzie jeszcze gorzej. No, może multiroom nieco uratuje kontakty międzyludzkie (tryb walkie-talkie) ;-)

Nowe HomePods będą – właśnie – mogły grać w stereo, będą dopasowywać się do akustyki pomieszczenia, mają wg. Apple pokazać, jak ważne dla firmy (dyżurne u nich zwracanie uwagi, że to ich DNA) jest audio, że muzyka stanowi kluczowy element w planach biznesowych firmy. Faktycznie Apple Music to jedna z kluczowych usług, a usługi przynoszą Apple bardzo konkretne korzyści, to tu notuje się największy wzrost dochodów. To jest przyszłość. Zarobić ponownie na tym samym, tyle że oferowanym w lepszej jakości – to kusząca perspektywa i Apple na pewno będzie zainteresowane, by wykorzystać swoją pozycję, swoje możliwości, aby móc zarobić, konkretnie zarobić. Streaming HiFi może i zapewne będzie droższy. Możliwość przechowywania własnych kolekcji muzycznych w chmurze (tak, tak iTunes Match się kłania, tyle że takie zdefiniowane na nowo tj. porówna to co mamy i zaoferuje naj, naj jakość z przepastnych bibliotek jabłca), w bardzo dobrej, czy wręcz najlepszej SQ… to może skusić wielu, nawet niekoniecznie zainteresowanych nowym głośnikiem, ba nawet takich, którzy alergicznie reagują na słowo na A. ;-) Tutaj będzie się liczył dostęp do treści, a mówiąc wprost oferowana przez Apple muzyka, oferowana na wyłączność, tym razem w docelowej (nazwijmy to tak właśnie) jakości. Firma ma największe możliwości w tej materii, ma wielu wykonawców na wyłączność, może praktycznie każdego kupić. To siła, której nikt nie może lekceważyć.

AirPlay 2 to po pierwsze …AirPlay. Protokół transmisji, który o ile będzie wspierany w danej aplikacji odtwarzającej jakiekolwiek dźwięki, pozostanie sposobem na strumieniowanie bezdrutowe dźwięku z transportu  pomocą kontrolera (iCoś tam, względnie Mac) na klamot, głośnik, słowem: obsługiwany sprzęt audio wprost z sieci. Obsługiwany to słowo klucz. Producenci już zapowiadają aktualizacje wielu swoich produktów, które mają w ramach upgrade otrzymać możliwość grania via AP2. To dobra informacja dla użytkowników, pytanie jak szeroko to pójdzie, jak wiele sprzętu zostanie zaktualizowane. Rzecz jasna samo AirPlay pierwszej generacji nie umrze, nie zniknie, będzie nadal częścią systemów Apple. Gorzej wygląda kwestia stacji sieciowych, popularnych AirPortów (Express). Te, najtańsze, całkiem sensowne urządzenia klienckie z obsługą jabłczanego protokołu audio raczej nie będzie aktualizowane i wsparcia dla AP2 nie otrzyma. Apple wycofuje się z tego segmentu i chyba nie będzie skłonne zaktualizować swoje (leciwe) routery. Szkoda, bo mamy tam cyfrowo-analogowe wyjście, zupełnie inaczej niż w nowych Makach (tam optyka już nie uświadczycie), no i to względnie tanie jest. Warto nadmienić, że (podobno) AirPlay 2 wymaga bardzo konkretnej specyfikacji (mocy obliczeniowej) i byle co protokołu nam nie obsłuży. Faktycznie Apple TV 4 generacji to 64 bitowy układ A8, podobnie HomePod to 64 bitowa jednostka… A8. Rzecz jasna Siri wymaga, HomeKit też pewnie wymaga, ale nie da się wykluczyć, że AP2 ze swoją transmisją wielostrefową, z zaawansowanym sterowaniem (asystentka plus automatyka) może także mieć swoje niemałe wymagania. Prawdopodobnie (piszę tak, bo nie ma jeszcze udostępnionej oficjalnej dokumentacji) AirPlay 2 zrywa z najpoważniejszym ograniczeniem dotychczasowego AirPlay’a… koniecznością przesyłania strumienia muzyki przez urządzenie (point-to-point). Będzie jak w Cast (Chromecast) – sterujemy z handhelda, ale muzyka streamingowana jest z sieci wprost na end-point (głośnik, odtwarzacz etc.).

Dlaczego duża moc krzemu w sprzęcie z AirPlay2 wskazana? Ano m.in dlatego. Korekcja w czasie rzeczywistym, zaawansowane tryby DSP (popatrzcie na nafaszerowane elektroniką amplitunery AV, teraz da się to zminiaturyzować). Efekty mogą być intrygujące. Bardzo. Przykładowo wyrafinowany silnik DSP jaki wdrożył Roon Labs do swojego front-endu to potężne narzędzie o właściwie nieograniczonych możliwościach. Potrzebuje mocy? Jak najbardziej! Czterojajeczny Core i7 biegający @ 3,5GHz ledwo dyszy przy odtwarzaniu wielokanałowych ścieżek z konwersją PCM-DSD i załączoną binauralizacją (ale co za efekt!). To wymaga sporej mocy, przy czym dzisiaj ta moc często nie lokalnie, a zdalnie jest/będzie dostępna. Przetwarzanie w chmurze będzie czymś, co zapewni nowy poziom możliwości. Już zapewnia.

Będziemy zatem strumieniować z różnych aplikacji, które będą kompatybilne z AP2 i byłoby dziwne, gdyby tych aplikacji było mniej (ze wsparciem) niż jest/było takich, które pozwalają obecnie przesyłać strumienie via WiFi za pomocą firmowego rozwiązania dla transmisji obrazu i dźwięku (praktycznie każda aplikacja multimedialna to ma). Tutaj kluczowymi kwestiami są faktyczne parametry transmisji (tj. przepustowość, niski współczynnik opóźnień, lepsza responsywność w stosunku do AP), zasięg (bywało z tym różnie), obsługa bitperfect (tego AP nie umie) oraz gapless, wreszcie otwarcie na coś więcej niż jakość płyty CDA (16/44). Będziemy zawiadywać wieloma strefami, korzystając z nowego AP skojarzonego dodatkowo z HomeKitem. Co to oznacza w praktyce? Ano takie Apple TV będzie raczej mocno średnim end-pointem (tylko HDMI), ale całkiem sensowną centralką, hubem, zawiadującym licznymi strefami, gdzie grają sobie różne, kompatybilne z nowym sposobem transmisji by Apple, głośniki oraz strumieniowce (end-pointy właśnie). Rozszerzone możliwości kontroli wprost z centrum sterowania w iOS11 to coś, co dopełnia obrazu całości. Przewijający się we wpisie HomePod poza oczywistą funkcjonalnością stanowić będzie albo uzupełnienie (dla ATV**), albo autonomiczny …hub dla innych współpracujących urządzeń (i tych audio i tych z audio nie mających nic, a nic wspólnego). Kluczowe dla Apple jest to, że audio będzie skojarzone z ich HomeKitem, z ich ekosystemem, z ich usługami… O to tu chodzi i do tego to zmierza – mieć coś, co będzie kompletną, całościową odpowiedzią na rozwój automatyki domowej, na IoT, na przetwarzanie w chmurze. Firma zdaje sobie sprawę, że ma wszystkie najważniejsze elementy w ręku i jako jedyna może narzucić na taką skalę swoje rozwiązania. Może i zapewne to zrobi.

Tak Craig, dajecie do pieca. Ostro

 

A to wszystko jeszcze w tym roku. Kiedy? Wrzesień to pierwsza oczywista data, a druga to premiera HomePoda (grudzień)…

 

Uwaga – wpis będzie podlegał aktualizacji. Czekam na dokumentację AirPlay 2.

 

* zapewne demo było właśnie takie umcy, umcy i nie chodzi mi tu tylko o materiał muzyczny (mógł być różnorodny, choć mógł też nie być), ale ustawienia samego głośnika. Ten ma mieć bardzo rozbudowany DSP, gdzie poza korekcją (pomieszczenie), będą jeszcze efekty. Symulacja określonej lokalizacji, jakieś zupełnie odjechane (niekoniecznie sensowne) tryby pracy… to może być taki kameleon, który będzie grał naprawdę odmiennie w zależności od zaaplikowanego sposobu reprodukowania dźwięków. Także z werdyktem bym się wstrzymał, także w drugą stronę (patrz przezabawny termin Retina for your ears… mhm, taaa, jaaasne…)

** AirPlay 2 to nie tylko dźwięk, ale także wideo. Dlaczego o ATV właściwie nic nie powiedziano (poza wzmianką o Amazon Prime?) Cóż, moje źródła mówią: idzie nowe. To nowe ma być dużo potężniejsze, bo ma obsłużyć 4k. Tego 4 generacja nie potrafi. Ma także być przygotowane na VR (po to nowe Maki otrzymały konkretnego kopa w zakresie mocy obliczeniowej (multirdzeniowe CPU, dużo wydajniejsze GPU oraz najszybsze na rynku SSD/hybrydy), by stanowić …narzędzie do tworzenia treści dla VR, a do ich podziwiania na wielkim ekranie będzie potrzebne właśnie nowe ATV). Może do łask wróci także jakiś interfejs dla audio w tego typu sprzęcie (poza HDMI coś dadzą?). End-point z możliwością autonomicznego nawigowania po hajfajowych, czy nawet hajresowych, przepastnych bibliotekach audio nowego iTunes/AM, brzmi całkiem sensownie, nieprawdaż?

Od dzisiaj sporo zmian na HDO! Poniedziałkowa lista przebojów ;-)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170406_113222976_iOS

Trzeba było dograć parę rzeczy. Stąd, ostatnio, mniejsza częstotliwość wpisów (co jednakowoż ma zalety – zamiast prasówek czytacie materiały własne: artykuły, wieści z branży, poruszające tematy ważne, „na czasie”… idziemy w jakość, nie ilość). To się teraz zmieni o tyle, że będzie bardziej regularnie, będziemy w tygodniu publikować określone materiały, a zapowiedź tego „co i jak” od dziś w każdy poniedziałek. Uporządkuje to i ułatwi Czytelnikom śledzenie tego, co nowe na HDO, a niżej podpisanego zobliguje ;-) do trzymania się samonarzuconych ram publikacji.

No dobrze, co nas czeka w najbliższych dniach? Wypunktuje to poniżej, przy czym dodatkowo, we wtorek możecie spodziewać się relacji z dzisiejszej konferencji WWDC. Czasami takie relacje poświęcone nowościom Apple pojawiały się na naszych łamach, jednak nie była to reguła. I …nie będzie. Apple ma przemożny wpływ na wiele dziedzin, w tym także na segment audio i w tym zakresie warto o tym, co w sadzie piszczy, wspomnieć (co zresztą robimy). Jest jednak jeszcze jeden powód dla którego robię wyjątek (a gdzie Google, gdzie Microsoft… ktoś zapyta): firma ma bardzo, powtarzam bardzo mocno zaakcentować swoje zainteresowanie branżą i będzie to coś, co (podobnie jak w przypadku iTunes oraz iPoda) może (może, choć wcale nie musi) mocno namieszać na rynku audio. Stworzenie spójnego rozwiązania z zakresu AV wraz z całym ekosystemem dostarczającym treści przy poważnych (bardzo) zmianach w kramiku oraz w serwisach/usługach. Pomyślcie o Sonosie, pomyślcie o Google, o Amazonie, pomyślcie o lepszej jakości dźwięku, wreszcie o integracji treści (partnerzy) z (wreszcie!) modernizacją protokołów transmisji. Tak właśnie. I nie, nie chodzi tutaj o zapowiadany Sirispeaker, bo głośnik to dopiero początek…


Zostawmy jabłko w spokoju (do wieczora) przejdźmy do konkretów, oto poniedziałkowa lista przebojów ;-) z 05.06.2017, a w niej m.in.:

- Streaming głupcze! NAD C338 

- HiFiMAN SuperMini czytaj hiresowy iPod Nano. DAP nie musi być cegłą.

- Wielki pojedynek na szczycie: 2x MrSpeakers Ether Flow vs. HE-1000 vs. LCD-3!

 

To playlista na najbliższy tydzień. Jak widać będzie różnorodnie, będzie budżetowo jak i haj-endowo, będzie mobilnie i zupełnie nie_mobilnie będzie wreszcie oryginalnie, bo każda z wymienionych publikacji to przykładowo: szczegółowy opis czym jest i czym zaraz będzie wbudowany w NADa CAST;
dlaczego SuperMini sprawdzi się nie tylko na wynos, ale także w domu (z topowymi, stacjonarnymi nausznicami – serio – sprawdziłem to bardzo skrupulatnie!); wreszcie (tekst o topowych orto) kto powinien przejść szybki kurs projektowania (ergonomia) oraz jak wiele można dowiedzieć się o słuchawkach, mając sposobność długiego (i żmudnego, ale jakże przyjemnego) porównania kilku flagowych produktów. To pouczające doświadczenie, bo patrząc przez pryzmat swojej profesji, widzę, że wiele opisów, wiele spostrzeżeń, może być błędna, albo mocno wątpliwa tylko dlatego, że coś zwyczajnie NIE MOGŁO ZAISTNIEĆ, bo zbyt krótko było słuchane, bo zabrakło czasu na rzetelne zaznajomienie się i (właśnie) dogłębne zapoznanie z produktem. To bardzo ważne, a jak dodamy jeszcze te wszystkie aktualizacje, to uzupełnianie, to doskonalenie… Wiecie jak to wygląda w przypadku większości publikacji. Zwyczajnie funkcja czasu oraz zadania sobie trudu przez recenzenta (vide oprogramowanie, usługi, funkcje w nowych klamotach!) aby rozpoznać, opisać i zrozumieć (tak właśnie) z czym ma do czynienia to PRAWDZIWE WYZWANIE.

NA HDO właśnie takie całościowe podejście, rozebranie na czynniki pierwsze danego produktu, pokazanie Czytelnikom potencjału jaki zawarty jest w sprzęcie stanowi esencję. Szczerze? Nie interesuje mnie „przemielenie” kilkudziesięciu skrzynek, dziesiątek słuchawek, tylko po to by „było”, w celu odfajkowania. To sztuka dla sztuki. Długi czas poświęcony czemuś, co właśnie potencjał ma, co trzeba i warto zrozumieć (dotyczy to także efektorów – tutaj wpływ czasu, adaptacji oraz możliwość konfrontacji z innymi produktami jest arcyważna) pozwala na wyciągnięcie sensownych wniosków, na zwrócenie uwagi na rzeczy, które (jakże często czytamy o tym na forach, prawda?) wychodzą „w praniu”. W przeciwnym razie mamy do czynienia z czymś (recenzja), co bardziej jest opisem, informacją branżową, czymś co zamiast dogłębnie, właśnie tylko po powierzchni się ślizga i meritum często nie dotyka. Pamiętajmy o tym, czytając jakiekolwiek publikacje, a szczególnie te papierowe (niestety, tutaj zawsze będzie to migawka), w przypadku internetowych zaś WYMAGAJMY WIĘCEJ! Bo da się, bo można, tylko wypada może mniej, ale bardziej. Właśnie.

I na koniec, jeszcze coś, co pojawi się niebawem (bez określonego czasu publikacji, bo to nie tylko ode mnie zależy):

- Nasze trzy grosze na temat High-endów, czyli o tym, co nam ta wystawa mówi o całej branży

Nie, nie będziemy opisywali dźwięku imprezy, albo najdroższego, albo najdziwaczniejszego, albo najbardziej intrygującego produktu wystawianego w MOC. Postaram się na podstawie tej klęski urodzaju odpowiedzieć na pytanie: dokąd to wszystko zmierza i co to oznacza dla nas, dla kogoś kto chce sobie po prostu czegoś posłuchać.

Mhm, okazuje się, że to nie jest takie proste ;-)

Rzut uchem: AirPods …tanio? Względnie tak. Dobrze? Hmmm

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
iPodsy

To specyficzny produkt. Dlaczego specyficzny? Ano dlatego, że jest wg. mnie czymś, co ma sens jedynie z iPhonem (względnie iPadem/Makiem). To znaczy zadziała nam z inną elektroniką, komputerami, ale wtedy w praktyce będziemy mieli (owczem) w pełni bezdrutowe, ale zupełnie przeciętne (brzmienie) słuchawki z mocno utrudnionym sposobem interakcji. Także, jeżeli chcesz zaoszczędzić (zanim zaczniecie pomstować, co on pisze, najpierw… przeczytajcie to co poniżej), kupując najtańsze w pełni bezprzewodowe IEMy na rynku, a nie macie niczego jabłkowego, to naprawdę nie warto. Wspomniałem, że względnie tanio, w tytule, nie bez przyczyny. One są tanie. Te 799 złotych to kwota za którą nie kupicie tego typu produktu. Testowałem Bragi, testowałem Here, miałem w uszach wynalazki Onkyo oraz Samsunga i cóż… każde z tych rozwiązań jest kosztowniejsze, niekoniecznie dźwiękowo lepsze, ergonomicznie, funkcjonalnie zaś… często gorsze.

Tyle, że to dopiero początek opowieści. Bo raz, że Apple wyraźnie nie jest w stanie sprostać zapotrzebowaniu na te słuchawki (tyle miesięcy po „premierze”, a nadal dostępność jest fatalna, na stronie tradycyjne 6 tygodni), dwa pojawiają się liczne głosy krytyki dotyczące awaryjności, czy ogólnie problemów z działaniem tych słuchawek i trzy – nie ma polskiej Siri. To właśnie ten ostatni punkt mocno (podobnie jak w przypadku innych jabłkowych rzeczy, choćby Apple Watch’a) obniża funkcjonalność, atrakcyjność produktu, bo właśnie integracja asystentki/a jest w tym przypadku kluczową sprawą (nie, nie dźwięk, a właśnie Siri jest tu w centrum, oczywiście w sytuacji, gdy korzystamy z tego udogodnienia). W naszym kraju trzeba obejść się smakiem, nawet w sytuacji używania angielskiej wersji językowej skazani jesteśmy na niepełną funkcjonalność – wystarczy wymówić jakieś swojskie nazwisko, nazwę ulicy, jakiegoś konkretnego miejsca…

Apple postanowiło, jak to ma z zwyczaju, wprowadzić na rynek coś, co wcześniej (choć, w tym wypadku, niewiele wcześniej)  pojawiło się na rynku tyle że w formie „it just work” & „very simple”. I to się w dużej mierze udało, natomiast to, co wywołuje u mnie wątpliwości (poza wspomnianymi problemami z nabyciem), to:

  • dźwięk, jakość brzmienia
  • sposób interakcji, podstawowego sterowania funkcjami

Te słuchawki, moi drodzy, to nic innego jak dobrze znane EarPodsy i nie ma się co czarować, że jest inaczej. Co więcej, tu jest nawet o tyle gorzej, że korzystamy ze stratnego medium transmisji, jakim jest Bluetooth. Apple nie zadało sobie trudu by wprowadzić jakiś progres w zakresie BT i nadal mamy strumień AAC o maksymalnym bitrate na poziomie 256kbps. To, samo w sobie, o niczym jeszcze nie przesądza (choć nie daje żadnej możliwości poprawy parametrów transferu), ale czymś, co ma przemożny wpływ na brzmienie jest konwersja C/A, która odbywa się w słuchawkach. Nie w źródle, a jak wiemy z doświadczenia, iPhone brzmi całkiem dobrze i Apple od pierwszych modeli dbało o sensowną jakość z audio dziurki, ale ostatnio coś nam ta jakość audio spadła na liście priorytetów daleko… iPhone 7 audio jacka nie ma (patrz nasze wrażenia), przejściówka to porażka (ergonomiczna, ale także w zakresie dźwiękowym vide degradacja dźwięku, o czym pisaliśmy powyżej, w linku). Dodatkowo delikatna poprawa jakości via BT (128 -> 256kbps) miała miejsce bodaj w iOS7 i od tego czasu zero progresu. Cóż, świat idzie do przodu i tak, jak aptX w podstawowych wariantach na pewno w niczym nie jest lepszy od kodeka Apple (AAC), to jego najnowsze iteracje (z dopiskiem HD, z najniższymi opóźnieniami oraz bitrate na poziomie zbliżonym do bezstratnego transferu) już wyraźnie górują możliwościami nad sinozębnym audio by Apple. Konwersja sygnału audio dokonywana w tych małych EarPodsach ;-) z obciętym kabelkiem to nie jest domena układu W1 (którego pierwszoplanowym zadaniem jest komunikacja, integracja z Siri, a nie jakość brzmienia (w ogóle nie zajmuje się konwersją C/A)), a czegoś, co jak sądzę, Apple wykorzystuje w swoich adapterach, przejściówkach. Przy czym słuchaweczki wspierają wspomnianą, lepszą od SBC, transmisję dźwięku w AAC.

I tu jest (dla kogoś, kto szuka wysokiej jakości brzmienia w tym produkcie) pies pogrzebany, bo AirPodsy brzmią przeciętnie. To nie jest poziom dobrych doków, a nawet doków tanich, ale przyjemnych. Słuchałem tych słuchawek niezbyt długo, stąd rzut uchem, ale mogłem dość szybko wyrobić sobie opinię, szczególnie, że do porównania były zarówno firmowe EarPodsy, testowane T10 RHA, jak i (no to już jakby inna para kaloszy, ale dźwięk to dźwięk i dobrze mieć coś bardzo, bardzo dobrze brzmiącego na podorędziu) bezdrutowe (no właśnie) Momentum Sennheisera. Szkoda, że nie nowe bezprzewodówki Momentum (nie są w pełni wireless, na marginesie, bo dysponują przewodem łączącym doki), bo byłoby takie małe porównanie w segmencie bezprzewodowych dousznych, ale mniejsza… powiem tak, każde z tych słuchawek dodawały bardzo konkretnie coś pozytywnego do brzmienia w porównaniu z AirPodsami, które oferowały dźwięk mocno skompresowany, wyraźnie grając „w głowie”, bez odpowiedniej dynamiki, dość sucho, bez wglądu w szczegóły nagrania. Słuchanie za pośrednictwem tytułowych słuchawek było takie „do kotleta”, czy może lepiej „w tle, do siłowni, na rolki”, a nie słucham i kontempluję. 

Nie oczekiwałem niczego specjalnego i się nie rozczarowałem, ale jednak trochę zmartwiłem. Zmartwiłem, bo firma z Kalifornii znana była od zawsze z tego, że muzyka jest ważnym składnikiem jej DNA. Obecnie, zdaje się ten składnik, wcale nie jest aż tak istotny, dzisiaj liczą się inne rzeczy. Wspomniałem o obecnej generacji iPhone, to samo dotyczy nowych Maków, w których pozbyto się złącza optycznego (why?!), nowego Apple TV, w którym takoż nie występuje, zerowego wsparcia (rozumianego jako rozwój technologii, jej ciągłe usprawnianie) dla AirPlay’a. To ostatnie jest w ogóle dziwne, bo przecież protokół w chwili premiery był czymś bardzo nowatorskim, dawał ogromne możliwości (bo bezstratnie, bo wielostrefowo, bo streaming, który wtedy dopiero raczkował), a tu nic się w temacie nie dzieje. Co gorsza, sam protokół ma oczywiste ograniczenia (strumienie muszą przechodzić/być odtwarzane przez urządzenie sterujące, co generuje między innymi problem z opóźnieniami transmisji, z brakiem zgodności bitowej sygnału (bitperfect) oraz brakiem gapless), a samo Apple nic nie robi, by cokolwiek tu zmienić. Inni dają opcje na strumienie hi-res, tutaj nie ma o tym mowy. Zresztą w samym kramiku (iTunes) zastój w tym zakresie, bo nadal stratna kompresja do kupienia (sic!), to samo w Apple Music odnośnie strumieniowania.

Stąd też, mimo mojego narzekania, słusznego, czy nie, strategia Apple wydaje się czytelna. Nie ma sensu ścigać się na jakość, na możliwości, gdy tak naprawdę samemu oferuje się pewne minimum w tym zakresie, nie jest się (póki co?) zainteresowanym zmianą tego stanu rzeczy. I tak też sprawy się mają w jabłkowym świecie. Są AirPodsy, które komunikują się od razu z naszymi jabłkowymi urządzeniami (choć brak parowania, to na dzień dobry, bardziej slogan – i tak musicie nacisnąć coś na obudowie futerału, ładowarki, na ekranie pojawia się z automatu panel i tam też zatwierdzamy decyzję o połączeniu), same się wyłączają po wyjęciu z ucha i ponownie grają po włożeniu, same się synchronizują, same się identyfikują w FMI (Find My coś tam… od ostatniej aktualizacji)… Także tutaj zrobili to jak trzeba i to faktycznie „it just works”.

Samo sterowanie jest jednak w mojej opinii dość ułomne. Jak chcemy zmienić utwór, ba jak chcemy ściszyć, czy zwiększyć liczbę decybeli ;-) to de facto musimy posiłkować się interfejsem głosowym w tym celu. To bez sensu. Apple powinno rozważyć inny sposób podstawowej interakcji, bo samo tapnięcie na odtwórz, spauzuj to „trochę” mało. Także to jest według mnie do poprawy, uzupełnienia. Słuchawki dość stabilnie siedzą w uszach, ale dziedziczą ograniczenie EarPodsów – to nie dokanałówki, a słuchawki douszne, z plastikową obudową bez miękkiej, dokanałowej aplikacji (gumka, gąbka). Także trudno tu mówić o pełnej uniwersalności w zakresie ergonomii, choć większość użytkowników specjalnie nie narzeka, podobnie jak to ma miejsce w przypadku podstawowych, przewodowych słuchawek Apple gdzie kształt, waga pozwalają wielu użytkownikom na wygodne użytkowanie. Wielu, ale też nie każdemu i warto to uwzględnić, bo może się zdarzyć, że po pierwsze będą wypadać, po drugie dłuższe użytkowanie będzie niekomfortowe (ja tak mam z firmowymi słuchawkami, których generalnie nie używam, choć wykorzystuje jako materiał porównawczy), a po trzecie …od strony estetycznej, będą mocno „na nie”.

To rzecz bardzo subiektywna i tak też proszę potraktować to, co zaraz napiszę. Te słuchawki powodują, że otoczenie zwraca na nas (użytkowników) uwagę. Mimowolnie, ale właśnie zwracają, bo wyglądają jak ciało obce w uszach. Generalnie słuchawki to coś na, czy w i je widać, czasami aż za bardzo (wtedy to właśnie pewien problem), przy czym AirPodsy są tu przypadkiem bardzo szczególnym. Nie są ogólnie duże, nie wystają, czy znacząco odstają (no nieco odstają jednak), ale od razu zwraca się uwagę na kogoś „ubranego” w te słuchawki. I nie jest to pozytywne wrażenie. To jak wyżej „ciało obce”. Według mnie to problem, bo jednak taki produkt z oczywistych względów towarzyszy nam w przestrzeni publicznej, a tu trzeba pogodzić się z tym, że widać i to aż za bardzo widać. To zresztą, żeby być sprawiedliwym, problem wszystkich prawdziwie bezprzewodowych IEMów. Bo te słuchawki zazwyczaj są spore (cudów nie ma i tak cud, że to się tam wszystko mieści tj. bateria, cała elektronika, przetworniki, moduł łączności etc.). I wygląda się (z nimi w uszach) mocno tak sobie. Przy czym w mojej opinii najlepszym rozwiązaniem w projektowaniu takiego produktu jest albo nie certolenie się i jakieś wyjście poza obręb uszu (wokół-uszne pałąki), albo w drugą stronę, tj. łezka, obudowy wpasowane w małżowiny, z maksymalnie anatomicznym kształtem (niedoścignionym wzorcem jest tu dla mnie Westone, wiadomo ktoś kto „zjadł na tym zęby”, bo w aparatach słuchowych się onegdaj specjalizował). Problemem jest i będą kwestie upchnięcia wszystkiego zarówno do prawej, jak i lewej obudowy. To niewątpliwie wyzwanie. Apple chciało nawiązać do swoich produktów i to się mu w pełni udało, tyle że efekt dla użytkownika jest… dyskusyjny.

Nie przeprowadziłem żadnego konkretnego testu długości odtwarzania, z tego co mówią użytkownicy, te słuchawki grają tak długo jak podaje specyfikacja, natomiast sprawdziłem etui, które tak powszechnie chwalono. I rzeczywiście to chyba najmocniejszy punkt (od strony ergonomiczno-praktycznej) tego produktu. Wystarczy zasadzić (sama obsługa, spasowanie to takie stare, dobre Apple z dbałością o szczegóły), ładujemy, mamy wszelkie informacje wyświetlane na panelu, centrum powiadomień, wbudowany w nosidełko power bank powinien pozwolić na ok. 20 godzin użytkowania słuchawek. To bardzo dobry wynik. Gorzej, jeżeli zgubimy pudełeczko, bez niego nie ma szans nie tylko podładować AirPodsów, nie da się ich także połączyć ich do sprzętu (skonfigurować z nowym urządzeniem). Sposób ładowania (indukcyjny, przez niewielkie, metalowe końcówki) wyklucza wykorzystanie innego rozwiązania w zakresie ładowania. Obudowa słuchawek jak i etui wykonana jest z białego plastiku, dokładnie takiego z jakiego wykonane są wszystkie akcesoria firmowe (adaptery, przejściówki, stacje etc). Nie jest to trwały materiał, nie jest odporny na trudy codziennego użytkowania. Warto to mieć na względzie, bo te słuchawki, jak i futerał (ale przede wszystkim słuchawki) będą podlegały zużyciu i to raczej takiemu szybszemu, niż wolniejszemu, szczególnie przy intensywnym korzystaniu.

Sumując ten „rzut uchem”, warto to jakoś całościowo zebrać i ocenić. Jak wspomniałem, to produkt dla jabłkolubów, to po pierwsze, po drugie to typowe jabłkowe prosto i do celu, co jest dużym plusem, bo właśnie jedną z głównych cech całkowicie bezprzewodowych słuchawek powinno być to „prosto i do celu”. Po prostu działają, a dzięki integracji z ekosystemem (AppleID/ FMI/ iCloud) to jedyny taki produkt na rynku, z asystentką/em stanowią naturalne uzupełnienie telefonu/smartzegarka, wpisując się bezbłędnie w rozwiązania by Apple. Do tego mają wygodny futerał z dużym zapasem soczku i nawet podczas przemieszczania się gdzieś tam hen daleko, będzie można z nich bez obaw korzystać. To plusy.

Minusy niestety też są i to takie, które przekreślają ten produkt w oczach wielu osób. Dźwięk? Szukacie czegoś dobrego to zmieńcie adres. To nie gra dobrze, to gra akceptowalnie, akceptowalnie dla kogoś, kto nie zwraca baczniejszej uwagi na to, co mu w uszach muzykę (tfu! ;-) ) reprodukuje. Bo tutaj jest właśnie w tle, bez kontemplowania, bez wchodzenia w temat dogłębnie, bo będzie rozczarowanie. Ujmując to najprościej – nie przeszkadzają Wam EarPodsy? Nie będą przeszkadzać AirPodsy. Macie większe wymagania? Tu na pewno niczego, co Was zadowoli, nie znajdziecie. Nie ten adres! Podstawowe sterowanie jest bez sensu i Apple powinno nad tym popracować, powinno także poprawić dostępność produktu, bo to co się dzieje w tym zakresie jest zwyczajnie niepoważne. Firma wstrzeliła się niewątpliwie z zapotrzebowaniem na tego typu akcesorium, będące zresztą nie tylko bezdrutowymi słuchawkami (bo właśnie ambicje Apple nie ograniczały się tylko do tego, by zaoferować bezprzewodowe, douszne słuchawki li tylko), ale tak naprawdę bezprzewodowym interfejsem głosowym dla użytkowników jabłczanego ekosystemu. I to ma sens, jak najbardziej ma, tylko w takiej sytuacji koniecznym elementem układanki musi być Siri. Bez Siri rzecz mocno traci.

Zobaczymy, w którym kierunku pójdzie branża, zapewne wielcy z IT będą starali się przekonać konsumentów do takich bezprzewodowych słuchawek / interfejsów oraz …czujników. Rozszerzanie funkcjonalności obserwujemy od około roku, na razie nie są to w pełni udane próby połączenia wielu funkcji w czymś, co wkładamy do ucha. Z czasem jednak pewnie uda się rozwiązać dzisiejsze problemy i takie bezdrutowe IEMy (jakaś nowa nazwa, lepiej odzwierciedlająca funkcjonalność?) staną się standardem na rynku. Głosowe wydawanie komend to przyszłość (cyfrowi asystenci, inteligentne głośniki w rodzaju Google Home, amazonowego Echo itp, a szerzej cały Internet Rzeczy), to będzie rozwijane. Układ W1 w AirPodsach nie jest dla dźwięku, nie jest zamontowany w celu uzyskania niebiańskiego brzmienia (co oczywiste, żaden ze składników tych słuchawek do tego się nie nadaje: głośniki, układ C/A, moduł z takimi, a nie innymi parametrami transmisji). On jest po coś zupełnie innego. I jak wyżej – to ma sens. A muzyki możecie sobie słuchać w tle, tzn. jakaś playlista i zdanie się na algorytm odnośnie kolejności odtwarzania. Shuffle! O właśnie. Wtedy tylko play i jazda. I o to tu chodzi!

 

AKTUALIZACJA: Najnowsza wersja oprogramowania dla słuchawek, poza uprawnieniami związanymi z działaniem słuchawek (parowanie, czas pracy na baterii) wprowadza także progres w zakresie brzmienia. To ciekawa informacja, bo układ W1, który ma przede wszystkim być -właśnie- aktualizowany, nie odpowiada wprost za jakość dźwięku (tym zajmuje się wbudowany w każdą ze słuchawek DAC oraz amp). Podobno poprawiono selektywność, jakość wysokich tonów. Jak tylko będzie okazja postaram się zweryfikować, czy istotnie coś te poprawki wniosły do brzmienia…

» Czytaj dalej