LogowanieZarejestruj się
News

Mobilne razy dwa? DAP: Cayin N6 oraz FiiO X5. Test!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
CAYIN-N6_15-600x582

Mobilnym źródłem muzyki jest obecnie jakiś smartfon. W 99,9% przypadków. Nie chodzi nawet o to, że DAP, czyli wyspecjalizowane urządzenie do odtwarzania dźwięku, jest dodatkowym bytem, czymś w co trzeba dodatkowo zainwestować, chodzi o coś innego – o rosnący udział streamingu, o usługi strumieniowe, które w przypadku mobilnego odsłuchu zaczynają zastępować odtwarzanie muzyki ze zgromadzonych na sprzęcie, w jego pamięci, kolekcji. Nie ma przed tym odwrotu i jak wspomniałem ostatnio, przyszłe DAPy muszą być usieciowane, tj. otrzymać moduły komórkowe, pozwalające na dostęp do Spotify, Tidala i innych tego typu usług. To konieczność. Już się pojawiają takie urządzenia i kwestią czasu jest implementacja modułów w grajkach, co pozwoli na integrację strumieni z osobistymi odtwarzaczami muzycznymi. Wraz z np. MQA będzie można liczyć na bezstratny streaming w jakości co najmniej płyty CDA, a już się mówi o wprowadzeniu streamingu hi-res. I tak to zapewne niebawem będzie wyglądało.

Czy to oznacza, że DAP bez 3G/4G nie ma racji bytu? Nie, jeszcze nie, bo jesteśmy nadal przyzwyczajeni do odtwarzania muzyki zgromadzonej, kupionej, zripowanej, którą (nadal) gromadzimy na lokalnych pamięciach masowych. Czy to komputer, czy NAS, czy jakieś inne, fizyczne nośniki, muzyka nadal egzystuje jako zbiór osobistych danych zapisanych, skatalogowanych (w często mozolnie, przez wiele lat tworzonych kolekcjach) i udostępnianych. No właśnie, to udostępnianie także przybiera coraz częściej formę nie lokalnego, a globalnego dostępu – wystarczy jakaś muzyczna chmurka (w rodzaju opisywanego przeze mnie Loopa), może to być też usługa typu iTunes Match (co niestety oznacza kompromisy jakościowe) i już można cieszyć się swoimi zbiorami wszędzie, gdzie przyjdzie nam na to ochota. Pod warunkiem, że będziemy mieli Internet, sprzęt zdolny do połączenia z globalną siecią. No dobrze, ale to na razie niszowe usługi, a przegranie na kartę pamięci czy do wbudowanej pamięci urządzenia muzyki to coś, czym oswoiliśmy się przez lata. DAP daje nam przewagę nad tabletem czy smartfonem, bo jest zbudowany, zaprojektowany w jednym celu – jak najlepszego odtworzenia dźwięku. Alternatywą dla niego będzie amp/dac, pozwalający na przekształcenie dowolnego telefonu w transport, z wspomnianymi powyżej zaletami takiego rozwiązania (dostęp). Tyle, że nie jest to wygodne tak do końca, bo wiadomo: „kanapki”, kable, bywa że jeszcze jakieś przejściówki. Mnożymy byty, choć DAP nie uwalnia nas przecież od telefonu (niestety dzisiaj nic nas już od niego nie uwolni).

Wspomniałem o tym wszystkim nie bez przyczyny… widzę zmieniające się tendencje na rynku, widzę jak wyglądają najnowsze odtwarzacze osobiste, zapowiedzi takich urządzeń – producenci zdają sobie sprawę, że bez sieci niebawem nic nie sprzedadzą. Tak czy inaczej, jest nisza dla takich grajków, są osoby nimi zainteresowane i do nich właśnie adresowany jest niniejszy artykuł :) W przyszłości skupię głównie na DAPach nowego pokolenia, takich, które mają sieć, a te które jej nie mają, będą musiały czymś szczególnym przykuć moją uwagę i nakłonić do zainteresowania się nimi, do przetestowania i opublikowania recenzji na ich temat.

Dwa playery, jeden od Cayin’a (wcześniej testowaliśmy bardzo ciekawy tandem – wzmacniacz oraz wzmacniaczo-dak z serii C5), drugi od FiiO. Pierwszy – N6 – to sprzęt mający przenieść nas do świata najwyższej jakości materiału, przenieść nas w sposób bezpośredni …to jeden z nielicznych grajków rozpoznających i pozwalających na odczyt obrazów ISO z plikami DSD. W ogóle wsparcie dla formatu SACD jest tutaj czynnikiem wyróżniającym, do tego cała konstrukcja ma gwarantować napędzenie nie tylko mobilnych, ale także stacjonarnych nauszników, jest gapless, są audiofilskie tapetki ;-) W przypadku X5, średniopółkowego DAPa FiiO mówimy o sprzęcie, który nie ma aż takich ambicji, ale – co warte podkreślenia – ma bez żadnych „ale” odtworzyć nam muzykę zapisaną bezstratnie, także 24 bitową, także DSD. To produkt, który ma być z jednej strony przystępny cenowo, a z drugiej oferować zauważalny progres w stosunku do wyjścia słuchawkowego w dowolnym smartfonie. Poniżej opiszę, czy obu producentom udało się przekonać mnie do swojej wizji osobistego odtwarzacza, czy te DAPy warte są zachodu i czy taki sprzęt można potraktować jako alternatywę (a nie fanaberię) dla źródła mobilnego w postaci telefonu. Zapraszam…

» Czytaj dalej

Nowy M-Stage! Amp słuchawkowy Matrix HPA-3U z dakiem DSD w testach

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Matrix HPA-3U_3

Trafił do nas przed momentem, musi się zaaklimatyzować – coś tam sobie gra i buczy, od jutra testujemy. W sumie w redakcji są obecnie na tapecie trzy AMP/daki: KORG DS-DAC-10R, ZOOM TAC-2 oraz tytułowa nowość od Chińczyków. Jak widać, dwa produkty rodem z Nipponu oraz jeden z kontynentu… zobaczymy co z tego wyniknie. Fajnie, że są to tak różne w istocie urządzenia. Korg – wiadomo – to przede wszystkim połączenie fizycznego nośnika (winyl) z rekorderem, pełnym wsparciem dla DSD w tym konwersją wszystkiego jak leci do postaci jednobitowej. Właściwie mówimy o kompletnym systemie rejestrującym z dedykowanym softem (AudioGate 4 – na marginesie, świetna rzecz, ta wersja jest dużo lepsza od poprzedniej wersji, napiszę coś więcej w momencie publikacji recenzji 10-ki eR) z jednej strony, z drugiej o alternatywie dla interfejsu USB (ZOOM) z opcją mobilną oraz symetrycznym torem pod system stereo (będzie pod koniec niespodzianka… zawitają do nas studyjne monitory bliskiego pola ESIO z nowej, rewelacyjnej wg. mnie serii Classic 2).

Wreszcie pośrodku ;-) rzeczony Matrix. Cieszący się znakomitą renomą M-Stage w najnowszym wydaniu, z wyjściem/wejściem analogowym oraz gniazdem USB, za którym to gniazdem kryje się bardzo nowoczesny interfejs audio natywnie obsługujący sygnał jednobitowy, oparty na programowalnym kontrolerze asynchronicznym XMOS, Co ciekawe tor analogowy jest (mimo niesymetrycznych we./wy.) wewnętrznie zbalansowany, sama konstrukcja przypomina jako żywo model symetryczny HPA-3B, który mam nadzieję także niebawem do nas zawita. W środku same pyszności: ALPS serii 27, kondensatory Wima i Nichicon, transformator toroidalnego Noratela. Układ konwertujący sygnał z cyfrowego na analogowy to Texas Instruments DSD1793 – jeden z nielicznych na rynku z pełną obsługą DSD, zastanawiające jest wsparcie wyłącznie dla DSD64 (co stanowi pewne ograniczenie, mniej więcej 20% źródeł 1 bitowych to materiał DSD128), sam wzmacniacz dysponuje bardzo konkretnymi parametrami …jeden z najmocniejszych słuchawkowych SE dostępnych obecnie na rynku, vide: 2800mW przy 33Ω / 420mW przy 300Ω / 210mW przy 600Ω. W praktyce nie będzie najmniejszych problemów z wysterowaniem dowolnych naszuników, także tych najtrudniejszych do napędzenia.

Tym, co dodatkowo przykuwa uwagę, jest możliwość wykorzystania w roli źródła mobilnej elektroniki, zarówno tej jabłuszkowej jak i androidowej. Sprawdzę, jak to będzie wyglądało w konfiguracji z Nexusem 7 via USB Audio Player Pro oraz iPadem z przejściówką camera kit oraz HF Onkyo Playerem. Ten ostatni software daje możliwość odtwarzania (przesłania do zew. przetwornika) sygnału DoP DSD64. Ciekawa opcja, szczególnie dla kogoś kto szuka czegoś niekoniecznie do pożenienia z komputerem (pojawia się w przypadku Matriksa alternatywa). Dobrze, że przewidziano zarówno wejście jak i wyjście liniowe (w wersji symetrycznej B nie ma przelotki, co oznacza, że musi to być końcowy element toru), pozwalające na podłączenie wzmacniacza do systemu stereo. Zobaczymy jak sobie HPA-3U będzie radził, grając z kolumnami Pylona (Sapphire 23) na dzielonym systemie NADa, jak wypadnie w porównaniu z KORGami DS-DAC-10R/DS-DAC-100. Jako że potrafi grać ze źródeł mobilnych, sprawdzę także jakie różnice brzmienia zachodzą w porównaniu z HA-2 Oppo. Dzięki wejściu analogowemu podłącze Matriksa do testowanych przetworników C/A w roli napędu słuchawkowego, sprawdzę jak sobie nowy M-Stage poradzi, grając z czarnego krążka (w roli przedwzmacniacza 10R Korga oraz 1020 NADa)

Na zakończenie, mamy obiecanego Quattro II, jak tylko trafi do .pl. To może być idealny i docelowy DAC do rozbudowanej instalacji stereo/AV… tam jest wszystko, cyfrowe interfejsy w dużej liczbie… idealna, cyfrowa centralka? Nie mogę się doczekać!

Tymczasem krótka galeria poniżej…

» Czytaj dalej

Rzut okiem: słuchawki Encore RockMaster

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20160208_092722997_iOS

Miała być zapowiedź wieczorem, jednak postanowiłem rzecz krótko opisać, bo w sumie w te rejony ostatnio nie zapuszczamy się za bardzo, a przecież nie każdy ma ochotę, chce wydawać średnią krajową na nowe nauszniki? Prawda? Po wymownej ciszy wnioskuję, że jednak chce i warto ;-) Dobrze, zostawmy to, powiem tylko tyle, że produkt opisywany to totalna budżetówka w cenie 199 złotych. Czy za tyle można kupić jakiekolwiek słuchawki, czy mona kupić coś sensownego, czego od razu nie zdejmiemy z głowy. Właśnie, nie zdejmiemy, bo to nauszniki są, takie wokółuszne nawet, spore, choć lekkie, czytaj mobilne. No więc da się, czy nie da? Pewna polska firma na U też robi tanie, bardzo atrakcyjnie wyglądające (vide piguła, czy model na głowę „tu brzoza, jak mnie słyszysz?”… no właśnie nie bardzo), ale niestety grające tak, że nie ma szans, aby zagościły dłużej u kogoś, kto ma choćby minimalne wymagania odnośnie jakości brzmienia. Z tytułowymi Encore jest inaczej. Nie, żeby to była jakaś nie wiadomo jaka rewelacja. Te słuchawki mają swoje oczywiste ograniczenia, ale po pierwsze kosztują tyle co nic, po drugie są naprawdę dobrze wykonane, a w komplecie znajdziemy wszystko co niezbędne (tak, są nawet wymienne „weluurowe” pady) to jeszcze (po trzecie) potrafią zagrać przyzwoicie. Nazwa słuchawek – RockMaster – wiele mówi o ich charakterystyce brzmieniowej, faktycznie mocniejsze granie, riffy, rock to właśnie te gatunki muzyczne, które pasują tutaj jak ulał, można też spokojnie słuchać na tych nausznikach elektroniki, alternatywy, czy drumbassu, hiphopu i tym podobnych. Generalnie syntetyczne dźwięki oraz brudne, ostre granie to ten adres, natomiast klasyka, klasyczne instrumenty, spokojna wokaliza, jazz, muzyka akustyczna to zdecydowanie nie te rejony. Ważne w tym wypadku jest to, że te słuchawki nie silą się na coś, czym nie są, a w wymienionych rodzajach muzyki grają na tyle dobrze, że słuchamy tego z przyjemnością, beż żadnego dyskomfortu.

Co dostajemy za 199zł? Ano to, co poniżej:

– Przetworniki: 50mm, konstrukcja dynamiczna, zamknięta
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz ~ 20 kHz
– Impedancja: 32 ohm
– Czułość: 107 dB

W zestawie:
– odpinany kabel 1 m jacek-jacek 3.5mm (do jednej, prawej muszli wpinany)
– materiałowy pokrowiec do przenoszenia
– nausznice zapasowe „welurki”

Materiały niczego sobie (nie plastik, a metal w elementach kluczowych dla trwałości np.), prostokątne muszle, całkiem wygodne, choć ta zamkniętość wspomniana powyżej, jest dyskusyjna, bo raz że nie ma docisku (co ma swoje plusy dodanie, jak i jw. ujemne – bo w pełni nie separują od otoczenia), dwa same muszle mimo 50mm przetworników nie są takie wokółuszne jakby się nam początkowo wydawało. Tak czy inaczej, źle nie jest, a nawet całkiem nieźle w kwestii wygody użytkowania. Kabel sznurek, trochę za krótki jak na mój gust, łatwo można wymienić, bo nie ma tu jakiś niestandardowych patentów, jakiegoś głębokiego, wąskiego portu w muszli. Jest standardowe 3.5mm po obu stronach, tak więc w wymianą ewentualnie nie będzie problemu. Obszycie pałąka jak i same pady są skóropodobne, wyglądają na trwałe, nie wywołują siódmych potów – jest dobrze. Ten krótki kabel wskazuje zastosowania – grajek, komputer i to w sensie, że nie tylko muzyka, ale też elektroniczna rozrywka (tak, tak alternatywa dla CAL!) to takie wskazówki co do wykorzystania, sugestie samego producenta. Tyle, że jak poniżej przeczytacie, nie będzie żadnym faux paux podpięcie adaptera 6.3mm i wykorzystanie tych nauszników do grania na poważnie, przy zastrzeżeniach natury gatunkowej, poczynionych powyżej. Do laptopa jak znalazł, a do desktopa szukamy dłuższego przewodu, chyba że buda wyposażona jest w gniazdo słuchawkowe (podpięliśmy tasiemkę? Nie? To podepnijmy ;) ). Inwestycja w przewód powinna korespondować z kosztem nabycia samych słuchawek – nie szukamy czegoś za 100 albo 200, bo to kompletny przerost treści nad formą, tylko kupujemy takie ProCaby przykładowo i już mamy co trzeba za 40-50 złotych. Słuchawki sprawdziłem na obu rodzajach padów i nie ma jakiś diametralnych różnic między nimi w sensie brzmieniowym – przy wyborze kierowałbym się preferencjami ergonomicznymi, związanymi z wygodą użytkowania, a nie dźwięku, który dochodzi do naszych uszu. Same muszle musimy na głowie nieco sobie poustawiać (nachylenie), ale nie jest to jakoś przesadnie upierdliwe, a sam mechanizm regulacji pozwala na dość precyzyjne dopasowanie, można mieć tylko zastrzeżenia do tego, czy z biegiem czasu się nie wyrobi. Dostajemy, sumując, materiał na coś, co będzie nam służyło zarówno w terenie, jak i w domu, a biorąc pod uwagę koszta, to w terenie, szczególnie gdy mówimy o aktywnym spędzaniu czasu (na kajak zabrałbym te RM na pewno!) to why not, a nawet bardzo chętnie…

Na początku wszystko było nieco (konkretnie nieco) zamulone, ale wystarczyły dwa dni dość intensywnego używania, by dźwięk się ucywilizował. Nie, nie pojawiły się szczegóły, detale, rozdzielczość tych słuchawek pozostawia do życzenia, ale dźwięk się poukładał. Jest bas, konkretny, po tych kilkudziesięciu godzinach już nie zlewający się, mięsisty, który stanowi tu na pewno danie główne, co nie oznaczy, że basem sieją i na basie kończą… na szczęście tak nie jest, bo takie słuchawki (Beats Solo pierwszej generacji – kto tego słuchał, jak to zatwierdzali do produkcji?) są bez sensu i jako takie nie mają racji bytu. Tak, podoba mi się ten bas, czy nawet czasami basior (trochę bywa frywolny), bo jak już kiedyś wspomniałem, basshead ze mnie – lubię te wszystkie ummm, ommmm, nie wstydzę się tego, problem w tym, że nic nie chcę tracić, chcę wszystkiego, a to już nie jest takie proste. W przypadku RockMasterów nie mamy „wszystkiego”, jak wspomniałem, bo nie ma takiej opcji, żeby to się automagicznie pojawiło (ale wierzcie mi, lub nie, posłuchajcie sobie pierwszej generacji Momentum OvE – patrz test – teraz śmiesznie tanich, najlepszych za te słuchawek na tym łez padole). Także cudów nie ma, ale 199 złotych to jest coś, co nie pozwala mi wyobrazić sobie jakiejś sensownej marży ;-) dla producenta, czy handlowca, a tu wygląda, materiałowo i ergonomicznie ogólnie bez zarzutu i jeszcze na dokładkę potrafi zagrać. No da się.

Nie są to słuchawki efektywne, do ich napędzenia ledwo starcza mocy we wzmacniaczyku mobilnego źródła. Smartfon (iPhone 5S) musiał mieć ustawione wzmocnienie na czerwonym polu (druga, a nawet trzecia kreska), by osiągnąć poziom akceptowalny. W niektórych utworach, tych wyraźnie ciszej zarejestrowanych (czy raczej sztucznie niepodrasowanych), takich jak choćby pliki DSD odtwarzane w HF Playerze, po prostu brakowało mi skali. Także dziurka w telefonie może okazać się niewystarczająca i trzeba będzie szukać jakiegoś wsparcia. U mnie był to HA-2 Oppo, ale może to być jakiś tani FiiO i będzie ok. Te słuchawki niespecjalnie różnicują nagrania, nie ma większego znaczenia czy gramy Spotify’a, z Tidala, czy odtwarzamy wspomniane pliki DSD. Pisałem o tym, że nie są RM rozdzielcze, bo nie są, co jednakowoż nie przeszkadza im w gatunku, który wcale na tę rozdzielczość obojętny nie jest – mam tu na myśli metal – ale tam gdzie im brakuje, nadrabiają innymi zaletami, z których na pierwszy plan, poza wspomnianym basem, wysuwa się całkiem przyzwoita góra. Raz, że ta występuje tutaj (posłuchajcie talerzy na RM-ach), to jeszcze występuje w formie co najmniej satysfakcjonującej. A to już nie jest takie byle co, bo jak wiadomo na tym zakresie pasma potrafią się wyłożyć konstrukcje wielokrotnie droższe od opisywanych. Nie ma tutaj wyostrzenia, syku, ale też żadnego maskowania, ukrywania, góra jest czytelna i to niewątpliwie spore osiągnięcie w przypadku takich, tanich słuchawek. Szczegółów zatem nie będzie. Mikroplanktonu nie będzie, ale góra będzie :)

Średnica niczym specjalnym się nie wyróżnia, nie przykuwa uwagi. Wokale raczej wycofane, nie ma tutaj miejsca na zachwyty, także nie jest to coś, co dodawałoby punktów tej konstrukcji. Cały przekaz jest całkiem spójny, nie nazwałbym go ciepłym, ale też nie ma tutaj miejsca na analityczną wiwisekcję (bo do tego potrzeba rozdzielczości, której to za bardzo nie doświadczymy). Ciemne, trochę pogłosowe to granie, ale jak na wstępie napisałem, nie ma tutaj zamulenia (dźwięk z czasem wyraźnie się cywilizuje i nie jest to kwestia przestawienia zwrotki w głowie, a wyraźnie słyszalny proces), tak czy inaczej ograniczenia są czytelne, ale w pełni wg. mnie akceptowalne. Pamiętam HM5 Brainwavs, pamiętam K530, modele które wcześniej testowałem, zwracając uwagę na bardzo dobrą relację koszt-efekt. Tu jest podobnie, to znaczy, dostajemy naprawdę sporo za te pieniądze, choć – co oczywiste – zarówno świetne HM5, jak i K530 są po prostu dużo lepszymi słuchawkami od opisywanych RockMasterów. To jednak w niczym nie ujmuje RM, bo też inwestycja na innym poziomie, oczekiwania też jakby inne. Ma grać, nie odrzucać i gra, nie odrzuca, a nawet daje sumarycznie sporo przyjemności. Czyli dobrze jest. Sprawdziłem jak sobie Encore poradziły w stacjonarnym torze, podpinając je do M1 HPA, do Capelli oraz lampowego MiniWatta (przez router głośnikowy z wyjściem 6.3mm). Bez zaskoczenia przyjąłem dodatkowy progres, zauważalny przy dobrym napędzie, gdy dźwięk nabrał nieco powietrza, a dodatkowo – i to było naprawdę fajne – wyraźnie poprawiła się dynamika (korespondowało to z przyrostem mocy, jak widać poprawiła się także szybkość, reakcja). Z HA-2 ten progres był porównywalny, a odstawała wyraźnie dziurka soute w smartfonie czy tablecie (to samo, na Neksusie 7, a nawet gorzej, bo jakość wyjścia jest tam poniżej krytyki jednak). Wspominałem o metalu, o ciężkim graniu? No właśnie. Przestrzenność jest tutaj umiarkowana, stereofonia tylko poprawna, trochę lepiej z reprodukowaniem efektu w osi tył-przód, ale nie ma się co oszukiwać, nie będzie to poziom droższych konstrukcji.


Wnioski?

Pozytywne. To tanie jak barszcz słuchawki, które świetnie sprawdzą się jako dodatek do czegoś lepszego, dodatek bardzo cenny, bo pozwalający – przykładowo – na granie na wynos (przy czym pamiętajmy, że napędzenie ich wymaga albo solidnego wzmocnienia w mobilnym źródle, albo dodatku pod postacią mobilnego wzmacniacza, czy wzmacniaczo/daka). Mając dobrej klasy, głównie jednak stacjonarne, słuchawki (np. K701 czy HD650), kupujemy takie RockMastery i mamy fajne, przenośne nauszniki. Są, nominalnie, zamknięte i choć tak nie do końca jak wspomniałem, to jednak izolują dużo lepiej od każdego, 30-40mm modelu nausznego, nadają się zatem do podróży, przemieszczania się środkami komunikacji miejskiej. Rock prezentuje się atrakcyjnie, nawet jeżeli sama realizacja pozostawia sporo do życzenia, to tutaj mamy to, co kluczowe: rytm, bas, szybkość (pod warunkiem właściwego napędzenia!), a jeszcze dochodzi naprawdę fajna góra. Wypada to w ogólnym rozrachunku całkiem przekonywająco, muzykalnie, choć droga do tego inna, niż ta wychodzona zazwyczaj przez inne konstrukcje. Encore zrobiło dobre, tanie słuchawki, uniwersalne w sensie wykorzystania – bo na wynos i do domu, do muzyki, jak i do gier, takie, które sprawdzą się świetnie jako pomocnicze, albo – jak ktoś nie ma potrzeb związanych z inwestowaniem w tor słuchawkowy, bo to nie jego działka, jako coś do bezbolesnego użytkowania. Znaczek dobry zakup się zatem należy , bo to dobrze zainwestowane 199 złotych.


Plusy:
- w tej cenie mamy dobry bas (nie różnicują tego zakresu jak droższe konstrukcje, ale atrakcyjnie to gra, ma masę, ma wolumen) oraz (zaskakująco) przyzwoitą górę
- nie mulą, grają przyjemnie, muzykalne nawet, ciemne, gęste brzmienie
- (zaskakująco) dynamiczne to, przy spełnieniu określonych warunków (patrz tekst)
- CENA
- wykonane bez zarzutu, materiałowo bardzo dobrze
- wyposażenie, z niewielkimi ale (krótki kabel)
- wygodne

Minusy:
- niewielkie mankamenty ergonomiczno-konstrukcyjne (niepełna izolacja, choć to te plusy dodatnio – ujemne), mechanizm regulacji…
- nie są muzycznie uniwersalne, niektóre gatunki kompletnie się tutaj nie odnajdą
- krótki kabel
- na wstępie mulą, ale dajmy im trochę czasu
- średnica jest dla Ciebie kluczowa? Kup inne słuchawki
- nie jest to rozdzielcze granie
- wysterowanie nie jest proste, wymagają odpowiedniego napędu

 

Dziękuję firmie Audiomagic za udostępnienie słuchawek do testu

Autor: Antoni Woźniak

Zapowiedź testu 1 bitowego przetwornika/rekordera Korg DAC-10R

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Korg DS-DAC-10R_tyt

Korg zaprezentował niedawno nowe oprogramowanie AudioGate 4, które pozwala na bardzo zaawansowane rejestrowanie materiału analogowego do postaci cyfrowej w jakości 1 bitowej. Wprowadzono sporo usprawnień pozwalających przenieść czarną płytę do pliku DSD. Oczywiście te zmiany nie miałyby większego sensu bez uzupełnienia oferty o odpowiednie urządzenie. Nowy DAC/rekorder to sprzęt wywodzący się z profesjonalnej linii MR, tyle że dostosowany do użytku domowego. Piękna forma koresponduje tutaj z możliwościami odtwarzania muzyki tożsamymi z przetestowanym przez nas DS-DAC-100, przy czym zamiast wyjść symetrycznych na tylnej ściance znajdziemy wejścia analogowe do sekcji przedwzmacniacza analogowego & przetwornika analogowo/cyfrowego, pozwalające na przeniesienie płyty winylowej do pliku.

Sekcja gramofonowa jest bardzo solidna, mamy opampy TI OPA1662, kość A/C PCM4202 (także Texsas Instruments), kondki PMLCAP Rubycon. Wejścia analogowe wraz z portem uziemienia to wspomniane, nowe elementy, reszta pozostała bez zmian w stosunku do DAC-100 …jest USB na tym samym konwerterze, ta sama kość C/A CS4390, te same parametry odtwarzania  muzyki 24/192, DSD 64/128, konwersja w locie materiału PCM do DSD. To znamy i bardzo sobie chwalimy. Jest to samo wyjście słuchawkowe 6.3mm, a pewnym novum jest potencjometr – nie chodzi tu o zastosowany wzmacniacz, ten się nie zmienił, ale ten ciężki, przepiękny element odpowiedzialny za zmianę natężenia dźwięku od razu przykuwa uwagę. Tym razem nie mamy niewielkich diod, a wbudowaną w obudowę potencjometru, ledową diodę, która informuje nas o trybie pracy.

Coś, co jest tutaj gwoździem programu, to rejestracja z zaawansowaną equalizacją nagrań (nazwali to DSD Phono Equalizer). Możemy wykorzystać to zarówno w nagrywaniu, jak i odtwarzaniu materiału, co oczywiście skrzętnie sprawdzę, bo z opisu rzecz przedstawia się bardzo interesująco, oryginalnie – nie znajdziemy tego typu rozwiązania w żadnym innym, konsumenckim produkcie, a technologia jaką zaszyto w opisywanym software/sprzęcie jak wspomniałem, spotkamy w profesjonalnych produktach Korga. Nie dysponuje jakimś wybitnie zaawansowanym gramofonem, choć mój NAD 5120 to kawał fajnego grania, ale to właściwie nieistotne, bo producent obiecuje możliwość bardzo znaczącego progresu w zakresie obróbki sygnału z czarnego krążka i w efekcie uzyskania brzmienia na bardzo wysokim poziomie, poziomie trudnym do osiągnięcia w klasycznym systemie z igłą grającą. Hmmm, ok, to rzecz do obadania, na pewno to dokładnie zweryfikuję, sprawdzę. Z nowego software korzystam już od jakiegoś czasu.

Piękna rzecz (patrz galeria poniżej), przyznacie…

PS. Dzisiaj wieczorem kolejne zapowiedzi, jutro ogłoszenie zwycięzców w konkursie (tak, to nie pomyłka, poziom był taki, że postanowiłem rozszerzyć listę nagród :) ) oraz publikacja sporego testu (we wtorek).

» Czytaj dalej

Szok! Zapowiedź testu DACa ZOOM TAC-2. Thunderbolt w akcji

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ZOOM TAC-2_4-tyt

Szok to mało powiedziane. Od paru dni słucham tego, taniego przecież, thunderboltowego interfejsu i wiecie co? Nie jestem w stanie znaleźć odpowiedniego określenia na to, co słyszę za pośrednictwem tego przetwornika. To nie jest subtelna różnica, to nie jest niewielki progres, czy po prostu inny sposób grania. Nie. To co potrafi to urządzenie definiuje u mnie na nowo skale ocen sprzętu audio, zmienia to, co do tej pory wydawało mi się pewne, czy przynajmniej na tyle oswojone, powtarzalne, że tworzyło jakiś punkt wyjścia w recenzowaniu sprzętu audio. Nie zastanawiałem się długo zatem, a że – jak wiecie – nie stosuje taryfy ulgowej dla testowanego u nas sprzętu (vide choćby Jitterbug opisany ostatnio), będę starał się znaleźć i opisać wady tego interfejsu, nie pomijając jednak najistotniejszego: THUNDERBOLT JEST BEZAPELACYJNIE LEPSZYM INTERFEJSEM OD USB W ZASTOSOWANIACH AUDIO. 

Niedowiarkom proponuję zabrać ze sobą swoje ulubione słuchawki, zabrać swoją ukochaną muzykę (byle nie były to mp3-ki, o czym za chwile) i gwarantuję, że po takim spotkaniu będziecie zbierać szczęki z podłogi. Ja sam zastanawiam się jak ten szok poznawczy opisać, jak się do tego wszystkiego ustosunkować. Zacznę od opisania skrótowo sprzętu, skrótowo, bo i tak przy okazji recenzji znajdziecie dokładny, szczegółowy opis, zresztą tutaj nie ma aż tak wiele do omawiania, bo to prosty w sumie DAC jest, z dodatkową funkcjonalnością interfejsu nagrywającego (Zoom to japońska firma specjalizująca się w rozwiązaniach dla muzyków, nie dla rynku audio tj. dla melomanów, audiofilii etc.). Także część funkcjonalności jest z punktu widzenia osoby wyłącznie słuchającej, nie tworzącej, pomijalna, a przeznaczenie tego ustrojstwa determinuje jego formę oraz ergonomię użytkowania.

Mamy zatem niewielkie, z ładnym, aluminiowym frontem (górą) / tyłem pudełko, z maksymalnie prostą obsługą, wyposażone w jedno uniwersalne pokrętło / przycisk wyboru. Na diodowym wyświetlaczu kontrolki wyboru źródła oraz 7 stopniowa skala wzmocnienia (poziomu gain) dla prawego, lewego kanału. Wciskamy pokrętło, mamy wybór – dwa wejścia z tyłu (jest jeszcze jedno, oznaczone jako instrument na przedniej ściance) XLR dla mikrofonu, dla instrumentów, a dalej wyjścia dla monitorów lub innego sprzętu audio (symetryczne, duży jack TRS), wreszcie dla słuchawek (ponownie przednia ścianka). Poza aluminium, jest dobrej jakości tworzywo sztuczne, na pierwszy rzut oka przypomina ten TAC-2 inny, dużo kosztowniejszy przetwornik Dual firmy Apogee (jakościowo w aspekcie materiałów, funkcjonalności oczywiście mocno się różnią). Samo pokrętło (potencjometr) to raczej rozczarowanie. Chodzi to to z luzem, mało płynnie, lekkie / plastikowe dodatkowo i… cóż, nie jest to najmocniejszy punkt tej konstrukcji. Sprzęt po paru minutach grania wyraźnie robi się ciepły. Co dalej? Konieczne jest zainstalowanie na Maku drivera, inaczej w ogóle komputer przetwornika nie zainicjuje. Żre energię z laptopa konkretnie. Opisywany DAC obsługuje dźwięk o parametrach 24/192, a w środku znalazła się kość ΔΣ C/A Asahi Kasei AKM AK4396 (która to potrafi także w pełni obsłużyć dane 1-bitowe DSD) oraz konwerter A/C Wolfsona. Oczywistym minusem jest niszowość (do czasu?) interfejsu, w praktyce oznaczająca wymóg posiadania komputera Mac (są drogie karty na pci-e do desktopów, Asustek ma laptopa z tym rozwiązaniem, bodaj Toshiba takie coś też wypuściła).

Interfejs TAC-2 zasilany jest z portu Thunderbolt i w odróżnieniu od USB nie powoduje to żadnego funkcjonalnego ograniczenia, problemu, jak to ma miejsce w przypadku USB DACów (tam zasilanie z magistrali generuje dodatkowe problemy związane z przenoszeniem zakłóceń z komputera – w przypadku ϟ nie ma o tym mowy!). Co ważne, ten interfejs daje nam nie 5V/100-150mA (2,5W) jak w USB 2.0, a 19V /550mA (9,9W), co oznacza że można za pośrednictwem ϟ nakarmić znacznie bardziej prądożerne urządzenia, co w oczywisty sposób nie pozostaje bez wpływu na interesującą nas tematykę. Optyczny interfejs (dopuszcza się miedziane kable, wtedy maks. 3m.) pozwala na całkowicie niezakłóconą transmisję danych z bardzo dużą szybkością, PRZY BRAKU OPÓŹNIEŃ. To kluczowa, wg. mnie sprawa, bo ϟ jest całkowicie niewrażliwy na zjawisko jittera, a zamiast teoretycznie 20ms (USB, w lepszych odtwarzaczach programowych skala kończy się na 50ms, a wybór takiego, najniższego ustawienia często generuje brak płynności odtwarzania muzyki) mamy 1~3ms (dla FW te wartości wynoszą 8~9ms). W teorii mamy zatem najlepsze komputerowe medium dla dźwięku, najlepsze, bo dysponujące ogromnym potencjałem wydajnościowym, przy jednoczesnej niewrażliwości na czynniki elektromagnetyczne pochodzące z transportu, ze źródła. Dodatkowe informacje, także o przyszłym ϟ 3.0 oraz USB C w zastosowaniach audio znajdziecie np. tutaj: http://proaudioblog.co.uk/2015/09/usb-3-vs-thunderbolt-interfaces/

Ok, to teoria, a jak wygląda praktyka? TAC-2 to wg. mnie najlepszy, komputerowy interfejs audio od strony brzmieniowej, który deklasuje większość tego (wszystko?), co do tej pory miałem okazję słuchać via USB. Testuję na ortodynamikach HiFiMANa (400) oraz Audeze (3) i jestem zaskoczony jak to potrafi grać. Nieważne co robię na komputerze, dźwięk płynie bezproblemowo, swobodnie i to jaki dźwięk! Rozdzielczość tego rozwiązania powala! Słuchałem Alt-J This is all yours (utwory Arrival in Nara oraz Nara) w jakości 24/48, mamy tam bzyczenie much, które są dobrze czytelne na solidnym przetworniku USB, ale w tym przypadku nie tylko te muchy włażą nam do prawego ucha (końcówka pierwszego utworu), to jeszcze słychać całą łąkę, słychać świergotanie ptaszysk i to wszystko dzieje się właśnie na planie, jest zawieszone w przestrzeni. Mikrodetale to mało powiedziane, bo mamy tutaj do czynienia z totalnym zanurzeniem się, przy jednoczesnym zachowaniu spójności, gdzie nie o analityczne, nie o superdetaliczne granie się rozchodzi. Rozdzielczość jest środkiem, nie celem. Nie dla wyczynu a dla budowania przyjemności, emocji oraz (jak to miało miejsce w przedstawionym przykładzie) dochodzi jeszcze wspomniana umiejętność reprodukowania niebywałej wręcz przestrzeni. Tu dźwięk jest swobodny, nic go nie ogranicza. To jest holograficzne, to jest magnetyczne, zniewalające granie. Dźwięk unosi się, nie jest przyklejony, jest powietrze, takie jakie można poczuć na monitorach bliskiego pola, gdzie jesteśmy – właśnie – zanurzeni. Do tego ta dynamika… opiszę jak się na tym słucha metalu w pełnej recenzji (pewnie będzie to aktualizacja tego artykułu, bo widzę, że mi właśnie wstępna recenzja spod klawiatury wychodzi). No Panie, Panowie, wracam bezwzględnie do słuchania metalu (słuchałem tego gatunku sporo, wrócę do tego za sprawą TAC-2 na pewno. Bo warto, po tysiąckroć warto!!!). Narkotyk.

A przecież słuchałem tego wszystkiego na słuchawkach! Fakt, takich, które tę przestrzeń potrafią pokazać całkiem nieźle, ale nadal na słuchawkach, a nie stacjonarnym stereo. Przyjdzie czas także na stereo. Po to właśnie stoi thunderboltowa stacja, którą niedawno opisałem. Teraz już wiem, że będzie to domknięcie stacjonarnego systemu, opartego od teraz na ϟ , przy czym nie wyklucza to grania na wynos (wspomniane zasilanie interfejsu z thunderbolta). Na marginesie, dobrze czasami przeprowadzić taki eksperyment, jak ten z moją czcigodną małżonką opisany w powyższym linku. Ktoś, kto (ciągle) nie analizuje, nie ma bagażu wiedzy zastępującego doświadczenie (teoria jest ważna, ale nigdy nie zastąpi naszych uszu, nigdy!), ktoś kto nie kieruje się wyłącznie teoretycznymi wywodami na temat, ktoś kto na świeżo potrafi podejść do zagadnienia, pomóc w ocenie, bywa nieocenioną pomocą (i niedocenioną, szczególnie w środowisku zainteresowanych, bo zazwyczaj roszczą oni sobie prawo do wygłaszania jedynie słusznych sądów). Jej reakcja była dla mnie dobitnym potwierdzeniem, że ϟ definiuje wiele rzeczy na nowo. Kocha słuchać, dzieli moją pasję, kierując się sercem, a nie (jak wyżej podpisany) sercem i rozumem. Bo ostatecznie, czym jest muzyka? Matematycznym zbiorem równań? Wynikiem chłodnej kalkulacji? Nie wydaje mi się….

To przekaz analogowy w tym sensie, że właśnie tak jak w przypadku słuchania analogowych źródeł nie ma tutaj cienia cyfrowego osuszenia, odarcia dźwięku z jego bogactwa wybrzmień, faktur, tego cholernego ujednolicania towarzyszącego „cyfrze”. Kapitalna sprawa! Tu bęben gra jak bęben, taki wokal jest tak różnorodny, tak odmienny, tak intrygujący w swoim niepowtarzalnym, oryginalnym brzmieniu, że człowiek łapie się, że chce od nowa przesłuchać wszystko czego do tej pory słuchał. Tu nie ma miejsca na nudę, każda kolejna płyta to de facto odkrywanie materiału na nowo. No szok! Znakomite jest także to, że ϟ daje nam w praktyce coś, co niweluje jedną z najważniejszych wad komputerowego audio – wpływ dziesiątek zmiennych, czynników po stronie transportu, na efekt końcowy, na jakość brzmienia. Wystarczy wybranie interfejsu w ustawieniach systemowych / odtwarzaczu i transport nie będzie wg. mnie żadną zmienną, nie będzie miał wpływu na to, co usłyszymy. Zamiast szukać poprawy w tym, co w niedoskonałym z definicji rozwiązaniu (USB) kuleje, gdzie stosując protezy, pomysły z pogranicza audio voodoo, staramy się naprawić to co ułomne, można w przypadku omawianego przetwornika skupić się na tym co istotne: na jakości samej muzyki, materiału, tego co dostarczymy elektronice do reprodukowania. Koniec z wymagającym wiedzy konfigurowaniem software. Ideał?

Także ja już wiem, że nie ma powrotu, w tym sensie, że będę z tego interfejsu korzystał namiętnie i będzie moim punktem odniesienia. Tak to wygląda. W ciemno nabyłem i nie żałuję. Zalecam, naprawdę po stokroć zalecam wycieczkę do jakiegoś sprzedawcy (są te produkty w dystrybucji w Polsce, można pewnie sprawdzić jak to gra) i przekonanie się osobiście jak gigantyczny progres towarzyszy przesiadce na interfejs ϟ wobec tego, co oferuje USB. To są czytelne, bardzo łatwe do zauważenia zmiany. Jak wspomniałem, to najtańszy z interfejsów ϟ , które można obecnie zakupić na rynku. Jego cena (jakieś 1300zł) jest przykładowo niższa od praktycznie każdego DACa z USB opartego na szeroko wykorzystywanej kości C/A ESS9018 Sabre (często z konwerterem USB XMOS lub Vinyl firmy VIA). Trudno nie opisać tego inaczej, jak jakiś błąd w systemie, bo przecież zmiany w audio to zazwyczaj powolna ewolucja, pełna ślepych ścieżek, przy jednoczesnym (jakże, niestety częstym) wodzeniu po manowcach. Aha – i nie słuchajcie na tym mp3, bo nie warto. Mam tu na myśli naprawdę podłej jakości materiał, który może był strawny na jakimś mocno ujednolicającym brzmienie sprzęcie, ale tutaj to nie ma po prostu żadnego sensu. Jakie szczęście, że teraz dobry materiał to nie problem, także w sensie wygodnego dostępu do niego. Mamy Tidala, mamy takie rozwiązania jak ekosystem Roon, mamy może niewiele, ale stale nam przybywającej, muzyki nagranej, zapisanej w najlepszej jakości (hi-res, dsd). Słuchając Tidala na ϟ mam jakość w pełni akceptowalną, taką, którą pozwala cieszyć się ogromnym potencjałem opisywanego sprzętu. Lepszy materiał? Bajka! Tylko jak do tego wszystkiego odnieść dotychczasową skalę ocen, to co było do tej pory punktem wyjścia w przypadku grania z pliku, grania z komputera (szerzej: komputerowych źródeł).

No właśnie, jak?

» Czytaj dalej

Schiit Mjolnir 2 – kropka nad i. Nasza recenzja…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Mjolnir 2_1

Mjolnir 2 to coś zupełnie innego od poprzednika. To tak inne od strony funkcjonalnej oraz brzmieniowej urządzenie, że ta dwójka w nazwie może wprowadzać w błąd. Bo tu nie o modyfikacje, o kontynuacje chodzi, a w praktyce o zupełnie nowy sprzęt. Mjolnir 2 nie jest tylko, czy w ogóle, nie jest wzmacniaczem słuchawkowym głównie, a czymś znacznie, znacznie bardziej uniwersalnym, użytecznym. To przedwzmacniacz. I to nie byle jaki przedwzmacniacz, bo choć nie podepniemy pod niego wszystkich klamotów (w sumie, po co nam ich aż tyle? ;-) ), to jest on przygotowany do tego, by pełnić najważniejszą funkcję w systemie, być łącznikiem między źródłem a końcówką mocy. To fundament. Według mnie na tyle udany fundament, że można w oparciu o ten przedwzmacniacz/wzmacniacz słuchawkowy zbudować cały, główny system i tego już nie ruszać, tzn. nie ruszać tego elementu, bo zwyczajnie nie będzie takiej potrzeby. To cholernie dobre pre, tak dobre, że właśnie ta funkcjonalność staje się równie ważna (co najmniej) co napędzanie słuchawek. Mjolnir z wyspecjalizowanego komponentu (wspominałem w zapowiedzi – miałem okazję zapoznać się, słuchać poprzednika) przeistacza się w drugiej generacji w niezbędny element całego toru. Nie jest to, co muszę podkreślić, produkt pozbawiony wad. Parę rzeczy można by poprawić, o czym przeczytacie poniżej, ale patrząc przez pryzmat ceny oraz unikalnej funkcjonalności… te wady niczego w ostatecznej ocenie nie zmieniają, bo da się z nimi żyć, a bez Mjolnira dwa naprawdę trudno (przeżyć) ;-) I to jest coś, co najlepiej charakteryzuje sytuację w jakiej pozostał osierocony recenzent po odesłaniu tytułowej skrzynki.

Oczywiście sprawdziłem Mjolnira 2 zarówno jako napęd dla słuchawek (symetryczny tor z LCD3 oraz niesymetryczny z HD650, K701 oraz HE400) jak i (wiele dni właściwie… głównie) w roli przedwzmacniacza, podpinając skrzynkę do końcówki mocy NADa (źródło -> Mjolnir połączenie zbalansowane, końcówka niezbalansowana). Podpiąłem także do drugiego kompletu wejść, liniowo DAC/amp mobilny HA-2 Oppo, sprawdzając co wniesie do brzmienia taka konfiguracja także ze słuchawkami mobilnymi w torze (IEMy oraz wokółuszne Momentum pierwszej generacji). Innymi słowy, sprawdziłem kompleksowo możliwości tego klamota. Udało się (nawet), niestety tylko na chwilę (godzin dwie i pół… dwie doby w sumie, po parę godzin) sprawdzić jak gra wsad LISST (Linear Integral Solid-State Tubes). Bez tego, test byłby cokolwiek niekompletny, żałuję tylko, że tak pobieżnie, bo krótko słuchałem tranzystorowej konfiguracji. Tak czy inaczej, to właśnie możliwość modyfikacji tego urządzenia za pomocą wymienionego powyżej modułu, transformacji z hybrydy lampowej na czysty tranzystor, jest czymś, czego nigdzie indziej nie znajdziecie. To, wraz ze wspomnianym pre, pozwala na bardzo szerokie możliwości dopasowania brzmienia Mjolnira 2 do własnych potrzeb, upodobań. Tym razem nie chodzi tylko o wymianę baniek, ale całkowite, a przynajmniej daleko idące zmiany w brzmieniu, gdy w miejsce lampek wylądują moduły LISST. Rzecz jasna wszystko to nie miałoby większego znaczenia, nie miałoby sensu, gdyby ten sprzęt nie oferował tego, co każdy dobrej klasy przedwzmacniacz MUSI oferować na wstępie: CZARNEGO TŁA. Sprawdziłem to bardzo dokładnie, podłączając w różny sposób swoje przetworniki, korzystając z różnych, także bardzo czułych słuchawek. Końcówka wraz z testowanymi Sapphire 23 Pylona jest także wyczulona na najmniejsze nawet zmiany w systemie, ze starym przedwzmacniaczem 1020 słychać na wysokich poziomach delikatny szum (cóż, to że ten antyczny sprzęt tak dobrze gra, a jego przedwzmacniacz gramofonowy jest wg. mnie najlepszym elementem tej konstrukcji, to i tak mistrzostwo świata – klasowy vintage!), w przypadku Mjolnira 2 nic, zero, null. Optymalne warunki, aby w ogóle zacząć grać. Miałem wątpliwości, czy sama konstrukcja, te możliwe modyfikacje, nie wpłyną na ten parametr, czy nie będzie to klasyczne „coś za coś”.

Nie w tym wypadku. Zaostrzyłem apetyt? Mam nadzieję. Zapraszam zatem do dalszej części recenzji, opisującej tytułowego bohatera…

» Czytaj dalej

Definitive Technology Symphony 1 recenzja sys. słuchawkowego

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Symphony1_1

Tak, to nie pomyłka, bo czym są pojawiające się jak grzyby po deszczu (popatrzcie na naszą relację z CES, na zapowiedzi nowych produktów, na to co pojawia się w katalogach wielu producentów słuchawek) słuchawki wyposażone w – umownie – wszystko, wszystko co pozwala, bez względu na źródło, cieszyć się muzyką i to (zazwyczaj) na bardzo wysokim poziomie jakościowym? No właśnie, słuchawki bezprzewodowe, z wbudowany dakiem, z własnym wzmacniaczem oraz całym zapleczem (procesory dźwięku, korektory parametryczne, układy aktywnego niwelowania hałasu, obsługa specjalnych presetów etc.) to właśnie kompletne rozwiązanie, które pozwala dowolne źródło muzyki traktować jako transport, którego wpływ na brzmienie ogranicza się do obsługi formatów, umiejętności odtworzenia materiału. Cała reszta spoczywa na słuchawkach. To one są w centrum, zawsze były (w końcu to jakimi dysponują przetwornikami jest zawsze kluczowe), jednak teraz ich rola jeszcze wzrasta, jest decydująca. I nie dotyczy to tylko nauszników, ale także IEMów, co pokazały targi w Las Vegas. Obecne możliwości miniaturyzacji pozwoliły na opracowanie dokanałówek wyposażonych we wszystkie, wspomniane powyżej udogodnienia. Niesamowite.

W przypadku większych, na czy wokółusznych słuchawek, stworzenie czegoś takiego wydaje się (nieco) prostsze. Fakt, mamy więcej miejsca na zajmujący wiele przestrzeni, nieodzowny element w postaci baterii (bezprzewodowość), możemy upchnąć to wszytko, jednak – nie zapominajmy – w takich słuchawkach montuje się dużo żarłoczniejsze przetworniki/głośniki, a te trzeba w odpowiedni sposób nakarmić. I nie jest to proste. Generalnie widzę dwie, równoległe drogi rozwoju słuchawkowej branży. Bezprzewodowe produkty, które z czasem zaczną dominować oraz przewodowe, ale nie analogowe, a cyfrowe słuchawki, czerpiące energię oraz dane ze źródeł: komputerów, smartfonów, tabletów, wyposażone we wszytko, co można sobie wyobrazić, minus moduł łączności oraz zbędny w takiej sytuacji akumulator. Możliwości energetyczne nowych typów interfejsów (mam tu na myśli głównie USB-C / Thunderbolt 3, wspólny port z widokami na jedno, uniwersalne złącze) pozwolą swobodnie zasilić słuchawki i to nie tylko takie, mobilne, ale także takie bardziej wymagające. Zresztą, popatrzcie jak wyglądają nowe, flagowe modele HiFiMANów …te słuchawki da się napędzić niewielkimi, wbudowanymi w przenośną elektronikę, wzmacniaczykami. To też trend.

No dobrze, ja tu baju, baju o przyszłości słuchawkowego segmentu, a gdzie te Symphony 1, zapytacie? No właśnie, są, a raczej od paru tygodni są i powiem Wam, że praktycznie zastąpiły wszystko inne, nie tylko przez wzgląd na konieczność ich przetestowania, ale także z tego powodu, że są… takie dobre. To pierwsze i w ogóle jedyne słuchawki w ofercie Devinitive Technology i od razu bardzo udane. Co prawda ten producent jest u mnie bardzo wysoko, wspominałem o przetestowanych produktach w zapowiedzi, które wywarły bardzo pozytywne odczucia, ale przecież to, że komuś wychodzi jeszcze nie oznacza, że nie może podwinąć się noga. Nie tym razem! Symfonie jedynki to słuchawki od strony brzmieniowej, zastosowanych przetworników, bardzo porządne, dojrzałe, mogące swobodnie rywalizować z wieloma produktami takich specjalistów jak AKG, Sennheiser czy Bose, a jednocześnie mające w zanadrzu parę ciekawych rozwiązań, które wpłynęły znacząco na ich finalną ocenę. Zatem, do rzeczy (bez skojarzeń ;-)

» Czytaj dalej

Audio na CES 2016: trendy, nowości, ciekawostki (uwaga aktualizacje)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ces_2016

W Las Vegas to nie dźwięk jest najważniejszy. Od zawsze na największych na świecie targach elektroniki konsumenckiej pierwsze skrzypce odgrywał obraz oraz to, co w danym momencie „na fali”… od wielu lat są to różnego rodzaju urządzenia mobilne, od jakiegoś czasu także najnowsze technologie z zakresu inteligentnego domu oraz tzw. Internetu rzeczy. To, plus wciskająca się wszędzie automatyka, której wdrożenie prowadzi do pojawienia się autonomicznej elektroniki użytkowej (vide drony, motoryzacja) to kluczowe kierunki rozwoju technologii. Kto wie, czy na końcu tej ewolucji nie zobaczymy czegoś na kształt AI? Dodajmy do tego witrualną rzeczywistość (powtórka z przestrzelonego 3D?), druk 3D (to na pewno zrewolucjonizuje wiele branż) plus miliardy akcesoriów wszelkiej maści i mniej więcej mamy obraz tego, co wystawiane jest w Mieście Grzechu. Nas, co oczywiste, interesuje przede wszystkim audio i to na nim skupiliśmy uwagę. To, że dzisiaj w branży dzieje się wiele nikogo specjalnie nie trzeba przekonywać, jesteśmy w trakcie ogromnych zmian w zakresie dystrybucji, zmienia się także wiele w dziedzinie sprzętu, urządzeń audio z jakich na co dzień korzystamy.

Ok, po tym czerstwym wstępie, przejdźmy do konkretów… co zatem jest dzisiaj na topie, co będzie w 2016 roku wyznaczało trendy w dziedzinie audio? Patrząc na wystawców, na to co pokazują, widać wyraźnie, że mobilność wraz ze streamingiem stanowią kluczowe elementy układanki. To plus moda na winyl daje obraz. Winyl? W praktyce (serio!) to właśnie na czarnej płycie zarabia się dzisiaj konkretne pieniądze… a strumieniowanie? a downloady? a CDA? Wszystko to jest pod kreską, choć streaming jako taki pnie się w rankingach,  ale nadal na tym się nie zarabia (vide sprawozdania finansowe Spotify, Deezera, czy Pandory). CES 2016 bardzo ładnie, jak w soczewce, skupia to, co dzisiaj się w branży naprawdę liczy, co jest ważne i będzie ważne. Retro, żerowanie na nostalgii, to coś co jest i będzie stałym, choć niszowym (w kontekście całego rynku) tematem. Obecnie jest winyl (i raczej tak już zostanie), dla osób z przepastnym portfelem są szpulowce, taśma magnetofonowa, natomiast płyta kompaktowa chyba nie ma w tym rozpamiętywaniu, w tych powrotach do przeszłości szans i jej czas wyraźnie przemija (choć nie da się wykluczyć, że to jeszcze wróci, ale najpierw musi nastąpić całkowity rozbrat, jak z winylem, sprzedawanym na kilogramy w latach 90-tych i na początku XXI wieku).

Winyl z plikami za pan brat. Pomysł Sony na gramofon XXIw (tak, jest tu miejsce dla DSD!)

Spodziewałem się pojawienia się takiego produktu. Wiedziałem, że te wszystkie (tanie) gramofony z wbudowanym portem USB to dopiero początek. I tak też się stało. Bo pomysł Sony, choć absolutnie nie jest oryginalny, to jednak pokazuje że można zaproponować rozwiązanie łączące dwa światy i to w optymalny, bo jakościowo najlepszy z możliwych, sposób. Oczywiście można się zżymać (i poniekąd słusznie), że sam nośnik, tzn. płyta winylowa, to jeden wielki kompromis (porównując do innych form zapisu), ale kwestie techniczne to jedno, a to co słyszymy często ma się do teorii nijak. Ludzie lubią słuchać czarnej płyty, z różnych powodów (jakość to tylko jeden z aspektów, w tym wypadku niekoniecznie kluczowy) lubią i właśnie teraz, wraz z renesansem nośnika, pojawia się miejsce dla takich produktów jak gramofon PS-HX500.

Sony jak mało która firma w branży wyznaczała główne kierunki rozwoju rynku audio, biorąc udział, albo będąc głównym promotorem wszystkich ważniejszych technologii (aż do momentu pojawienia się Internetu – w tym przypadku Sony… cóż… zawaliło sprawę). Nowy gramofon to sprzęt wyposażony w port USB, ale w odróżnieniu od wielu innych tego typu urządzeń na rynku, w tym przypadku USB pożeniono z najlepszym kontrolerem tego interfejsu oraz przetwornikiem A/D, co pozwala na rejestrację dźwięku w 24 bitach, zarówno w PCM (WAV) jak i …DSD. To pierwszy raz, kiedy Sony daje możliwość rejestracji dźwięku w formacie, które samo opracowało i promowało, promowało tak nieskutecznie, że płyta SACD nie zastąpiła (jak miało być w domyśle) poczciwego kompaktu.

Możemy zatem zrobić idealną kopię czarnego krążka dysponując technologią zdolną do konwersji analogowego sygnału na cyfrowy w najlepszej jakości. O zaletach DSD pisałem na łamach wielokrotnie, przypomnę tylko, że pliki tego typu potrafią brzmieć świetnie, choć wcale nie oznacza to ich przewagi jakościowej nad materiałem zapisanym w PCM. Nie. Natomiast faktycznie tego typu materiał często brzmi obłędnie, lepiej od plików zapisanych w bezstratnej kompresji w PCM. Tutaj można po podłączeniu do komputera, korzystając z dostarczonego oprogramowania, przenieść winyle do plików DSD i następnie zgrać całość do jakiegoś przenośnego, high-endowego grajka (któryś z nowych Walkmanów, produkty Astell & Kern i wielu innych producentów celujących w ten segment) lub po prostu smartfona z odpowiednim oprogramowaniem (i jakimś wzmacniaczo/dakiem na uwięzi). To takie połączeniu dwóch światów w nowej formie, choć jak wspomniałem, ta nowość to tylko i aż dodanie lepszego, bardziej zaawansowanego przetwornika wraz z odpowiednim oprogramowaniem.

Rzecz jasna, aby poczuć różnicę nie wystarczą EarPodsy, nie wystarczy przenieść do odpowiedniego formatu zgranej płyty. Tu niestety nie ma drogi na skróty, choć nie trzeba wcale ponosić wielkich kosztów (jakiś odtwarzacz strumieniowy podpięty do stereo w domu, jakiś jw. DAC/AMP wpięty między lepsze słuchawki a grajka/smartfona). Tak czy inaczej jakość plików zmontowanych z płyt w DSD w porównaniu z mp3-kami powinna każdemu uwidocznić różnicę wynikającą z bezstratnego zapisu oraz dodatkowo (także) ze skorzystania przy tworzeniu audio pliku z dobrego jakościowo, pierwotnego źródła. I tutaj, warto głośno to powiedzieć, bardzo ważną kwestią jest sam krążek – czy jest to jakiś kiepsko wydany, z cyfrowego, stratnie skompresowanego materiału, winyl, taki winyl, który przekreśla całą ideę przenoszenia muzyki z fizycznego nośnika do pliku (w celu uzyskania dobrego jakościowo, cyfrowego odpowiednika), czy dobre jakościowo wydanie. Obecnie bywa z tym różnie.

Sam gramofon to pełna automatyka, jest praktycznie bezobsługowy, kładziemy płytę i gramy. Klasyczna forma, przypominająca wiele produktów Pro-ject’a czy Regi. Nie podano ceny, sam produkt ma trafić do sprzedaży dopiero w wakacje. Tak oto historia (słyszę ten rechot wyraźnie) zatacza koło. Ciepły, organiczny, namacalny, żywy, „analogowy” dźwięk z nośnika egzystującego od kilkuset lat (końcówka XIX wieku) „powraca” w najnowszym wydaniu, w tym sensie powraca, że sami możemy sobie ten dobrze znany dźwięk „przywrócić” z krążka, zapisując go w najlepszym możliwym do uzyskania w domowych warunkach wydaniu.

Takie buty…

 

AKTUALIZACJA 1: Planary jeszcze mniejsze, jeszcze lżejsze i jeszcze… tańsze. Nowości Audeze oraz HiFiMANa oraz „ucyfrowione” gramofony

AKTUALIZACJA 2: świat zmierza w kierunku całkowitej rezygnacji z kabla jako medium przesyłającego sygnał audio/wideo. Najnowsze produkty bezprzewodowe potwierdzają ten trend w całej rozciągłości. Ważne – ich wprowadzenie, to nie tylko prosty rozbrat z przewodem. To zupełnie nowe możliwości! Dowód? Bezprzewodowe IEMy Bragi DASH, Onkyo, czy coś, co może zdefiniować słuchanie (czegokolwiek) całkowicie na nowo… prototypowe Doppler Labs Here. Idzie nowe! To pewne!

» Czytaj dalej

Full of Schi(i)t? Bynajmniej! Testujemy Mjolnira 2. Tu jest wszystko!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Mjolnir 2_tyt2

Ja cież… miałem w systemie Asgarda 2 (patrz test), na krótko (za krótko) słuchałem Valhalli, Bifrost także u mnie gościł i wszystkie te klocki pozostawiły generalnie pozytywne wrażenie, jednak nie byłem zainfekowany marką tak, jak co poniektórzy (tak, parę osób które to czyta wie, że o nie tutaj chodzi… po czubek głowy Panowie tkwicie, po sam czubek ;-) ). Schiit to firma specyficzna, pisałem o tym przy okazji testu, przy okazji newsów, specyficzna bo podchodząca do kwestii związanych ze sprzętem audio z dystansem. Oczywiście (dla mnie) jest to dystans cokolwiek wyreżyserowany, takie – rozumiecie – puszczanie do nas oczka, że tam te wszystkie audiofilskie wymysły (tak, wiele ich wiele, nie przeczę) są nomen omen gówno warte, ale to (także) sprytna strategia marketingowa, która najwyraźniej się sprawdza. Sprawdza, bo w Stanach ten sprzęt schodzi jak ciepłe bułeczki, a globalnie ma także zagorzałe grono wyznawców, wielu wyznawców.

Do Mjolnira nie byłem wyznawcą. Właściwie podchodziłem z pewnym sceptycyzmem do srebrnych, grubo ciosanych w alu wzmacniaczy i przetworników Schiita. Do Mjolnira. A konkretnie do drugiej generacji tego, wg. mnie kluczowego, produktu jaki oferują Amerykanie. Ten wzmacniacz oraz przedwzmacniacz (a może przede wszystkim, bo powiem szczerze, że ta funkcjonalność jest dla mnie wyznacznikiem wyjątkowości tego klocka) w jednym, dysponuje czymś, czego nie znajdę nigdzie indziej – możliwością pożenienia dwóch odrębnych gatunkowo światów… grania z tranzystora oraz z lampy. To po pierwsze, ale też ważne to po drugie, a po drugie TO GENIALNY, GENIALNY PRE, najlepszy jaki miałem okazję słuchać nie tylko w swoim systemie, ale patrząc na to szerzej, mogę Mjolnira 2 porównać do najlepszych (ulubionych) klocków NADa, Arcama czy produktów starej, japońskiej szkoły (tak, te modele właśnie od Accu, Marantza). Mamy nie dość, że absolutnie czyste tło, mamy nie dość że unikalną możliwość modyfikacji pracy pre / wzmacniacza (LISST – moduł solid state, pakowany w miejsce lamp, btw. dziękuję za wypożyczenie na chwilkę tego ustrojstwa Piotrze) to jeszcze w pełni przełączalne wejścia, wyjścia zbalansowane (w pełni symetryczny tor!) i niezbalansowane (niesymetryczne). Innymi słowy mogę sobie grać z SS lub z lampowym wsadem z podpiętym XLRami Korgiem (to właśnie robię), wychodząc za pomocą kabli koncentrycznych do końcówki. Mogę też skorzystać ze zbalansowanego połączenia zasilając 8W (tak, to nie pomyłka, potrafi właśnie tyle energii podać na słuchawki) nauszniki, dowolne nauszniki, bo tu nie ma żadnych ograniczeń. Kręcimy ALPSem RK27 (robiony dla nich pod zamówienie btw).

IEMy? A czemu nie IEMy? Podpiąłem Westony (ulubione UM-ki 30-ki) i wiecie co? Tak, grały te słuchawki wprost genialnie z M2. A HiFiMany? No, ba, to ten właśnie adres. Ten właśnie! AKG 701? Ale jak! HD-650? O te to w ogóle grają z Mjolnirem drugim jak marzenie, to wzmacniacz stworzony dla tych słuchawek! No i wreszcie LCD-3. Powinni dawać to w komplecie. To partner docelowy dla tych słuchawek, w zbalansowanym torze całość pokazuje o co w tym wszystkim chodzi. Mam ciary, za każdym razem jak uruchamiam system mam ciary. Tak to gra, tak dobrze, fantastycznie gra. Testuję z Oppo HA-2 i Korgiem (pierwszy DAC podłączony oczywiście do RCA, drugi XLR-ami, jeden hebelek i gra albo MiniX Fooko PC, albo iMac via stacja thunderboltowa z podpiętym „Japończykiem”, symetrycznie/niesymetrycznie do wyboru, do koloru). To źródła, dodajmy do tego zasilanie oparte o tomankowe listwy, okablowanie Supry i tyle z opisu. I teraz najlepsze: słuchawki?  Albo wzmacniamy w zbalansowanym, albo w niezbalansowanym gniazdku podłączone nauszniki (hebelkiem przełączającym gain, możemy dodatkowo zmodyfikować pracę wzmacniacza) kolumny? …a proszę bardzo, z równocześnie podpiętymi klockami w zbalansowany oraz niezbalansowany sposób. Ideał? Owszem, bo to unikalna konstrukcja, hybrydowa, pozwalająca na konwersję, zastosowanie lamp lub wspomnianego LISSTa, wsadu SS, który oferuje odmienny charakter brzmienia, dodatkowo w odróżnieniu od lamp, nie wymaga specjalnej atencji (trzymanie lamp w stanie żarzenia 24/7 nie ma przecież sensu, przy czym jak każde urządzenie audio, nowy Mjolnir lubi, gdy jest włączony, oj bardzo lubi i ma to bardzo konkretne przełożenie na brzmienie).

Pierwszy Mjolnir był zupełnie inny. Był SS, nie był to pre i nie miał 6.3mm Jacka. Unikalna typologia pierwszego M, obecna jest także w nowym, tyle że poza crossfetem (napiszę więcej o tym we właściwej recenzji) mamy jeszcze w pełni funkcjonalny pre z uwzględnieniem niesymetrycznej ścieżki sygnału. Mamy zatem prawdziwe B, jak i dużo bardziej rozpowszechnione SE. Cóż. Nowy jest lepszy, no pod każdym względem lepszy. Miałem okazję słuchać pierwszego i miałem wrażenie, że mam Asgarda na sterydach. Tyle. Tutaj mam coś, co stanowi PODSTAWĘ SYSTEMU. GENIALNA, FANTASTYCZNA KONSTRUKCJA. Słucham na Topazach oraz na Perłach DCD (DSD) i jestem w niebie. Szczególnie z podstawkowymi Topazami (patrz test – świetne są, a takie na marginesie, mało kto o nich pisał, my pisaliśmy, w sumie zupełnie nie rozumiem dlaczego na marginesie, bo to monitorki, które potrafią zawstydzić wiele konstrukcji „przodowników” spod znaku(ów) B, J czy A ;-) ) to czysta nirwana jest. Z Mjolnirem 2 w torze. A już mi po głowie chodzą jakieś aktywne konstrukcje głośnikowe ze zbalansowanym wejściem, z zakładaną możliwością maksymalnego uproszczenia toru, przy jednoczesnej otwartej drodze do eksperymentowania, modyfikacji. Czy to nie piękne? Ogromną zaletą tego wzmacniacza/przedwzmacniacza jest to, że jest UNIWERSALNY, bo dzięki przyjętym założeniom, zmianie konfiguracji oraz dostępnej dla użytkownika funkcjonalności może być tym, co …wieńczy dzieło ;-) Dla mnie to pewny kandydat do naszego  znaczka „DEAD END”. Pewniak.

Uwaga, grzeje się jak jasna cholera!

Violator DM właśnie leci. Jestem zainfekowany. Na amen!

» Czytaj dalej

DAC w kablu? Audeze EL-8 Titanium. Nasze przepowiednie szybko się sprawdzają

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
EL-8TitaniumHeadphones

No i proszę. Pisaliśmy przy okazji recenzji Sennheiser Momentum Wireless, przy okazji zapowiedzi testu Symphony 1 o nowym trendzie, zwiastującym przyszłość słuchawkowej branży i mamy kolejny produkt, potwierdzający to, o czym była mowa. Nowa wersja Audeze trafiła parę dni temu do Apple Store’ów, nowa w sensie kabla (i kolorystyki). Mamy zamkniętą wersję tych słuchawek (patrz nasz test) uzbrojoną w zintegrowany z kablem Lightning DAC. Innymi słowy, nowy kabel to coś, co pozwala wyprowadzić cyfrowo dźwięk z iPhone, iPada czy iPoda (Touch), przetworzyć go na postać analogową, a dodatkowo jeszcze wzmocnić oraz – dzięki wbudowanemu procesorowi dźwięku – dokonać korekty (EQ). Wszystko w kablu: DAC, DSP oraz AMP, połączone z gniazdem Lightning, z pełną obsługą MFI (sterowanie, obsługa połączeń …zachwalają, że jakość także w tym przypadku, będzie lepsza niż standardowo). Audeze wspomina o 24 bitach (upsampling, natywnie również, tyle że samo źródło ma ograniczenia do 24/48 (iPhone, iPod) lub 24/96 (iPad)), o możliwości sterowania za pomocą Siri (co w sumie jest jakby oczywiste, w przypadku obsługi w ramach MFI), o wspominanej, dużo lepszej jakości połączeń fonicznych. Kabel zwie się Cipher, i z muszlami łączy się za pomocą złączek Zync – czegoś, co bardzo przypomina (pisaliśmy o tym przy okazji testów EL-8 w obu wariantach: otwartym oraz zamkniętym) wykorzystany do połączenia ze źródłem interfejs Lightning.

Oczywiście jak tylko będzie okazja sprawdzimy co ten kabel wnosi i czy taka koncepcja ma szansę się przyjąć (wg. mnie to ciekawy patent, pozwalający na konwersję innych słuchawek, w przypadku zastosowania jakiegoś klasycznego rozwiązania łączącego przewód z muszlami). W przypadku słuchawek bezprzewodowych, gdzie konstrukcja w oczywisty sposób wymusza zastosowanie przetwornika C/A wewnątrz muszli, takie coś miałoby i ma racje bytu w modelach dokanałowych – dokładnie tak to wygląda w przypadku niezbyt licznych, dostępnych obecnie na rynku IEM-ów. Tam nie da się w sumie inaczej. W przypadku nauszników konwersja za pomocą takiego, jak wyżej, kabla może być interesującą opcją, szczególnie w sytuacji, gdy niebawem standardem stanie się JEDNO złącze (komputery, handheldy)… tj. USB-C (3.1). Co ważne, ten standard zdaje się będzie (wreszcie!) obowiązywał wszystkich, to znaczy zarówno będzie obecny w świecie PC, w przypadku platformy androidowej, jak i u Apple. Byłoby to idealne, bo pozwalające ujednolicić i uporządkować rynek rozwiązanie. W przypadku omawianego produktu, niestety obecnie jest to opcja „tylko dla jabłka”. Cóż, firma amerykańska, robi coś pod rodzimego wytwórcę elektroniki użytkowej, to zrozumiałe. Szkoda tylko, że przynajmniej na razie, nie ma mowy o kablu uniwersalnym, ze złączem USB (nie tylko Android, ale w ogóle komputery). To najpoważniejsza wada, najpoważniejszy minus EL-8 Titanium… nie da się ich podłączyć cyfrowo do komputera, to opcja tylko i wyłączenie dla wymienionych powyżej urządzeń Apple. A potencjał takiego systemu, złożonego z laptopa oraz słuchawek (patrz Momentum Wireless) jest wg. mnie GIGANTYCZNY. Dodajmy do tego obsługę różnych DSP/EQ, różnych trybów pracy, symulację efektów, tego wszystkiego, co da się w takim wypadku ustawić softwareowo w źródle, transporcie lub/i samym DSP słuchawek i mamy nowe możliwości w zakresie reprodukcji dźwięku.

Podsumowując, nasza szklana kula działa niezawodnie ;-) , tylko patrzeć jak pojawią się kolejne tego typu produkty. To oczywiste pole eksploracji na bardzo już nasyconym rynku słuchawek, możliwość zainteresowania konsumentów nowymi technologiami, produktami które mogą stanowić zupełnie nową jakość w zakresie brzmienia. Oby tylko doszło do ujednolicenia standardów. Oczywistą korzyścią integracji w muszli jest skrócona do absolutnego minimum droga sygnału, gdzie przetworniki umieszczone są obok siebie, są zintegrowane. W przypadku kabla jest inaczej, tutaj nadal mamy przewód łączący elektronikę z głośnikami, do tego zasilanie w takiej konfiguracji to nie wbudowana w słuchawki bateria tylko to, co oferuje w tym zakresie transport (tutaj bardzo istotna jest specyfikacja danego interfejsu, jego możliwości zapewnienia odpowiedniego zasilania). W przypadku Apple, nieraz zdarza się zobaczyć komunikat o braku obsługi, spowodowanym właśnie niewłaściwym dla danego akcesorium zasilaniem. Tutaj, rzecz jasna, nie może taka sytuacja wystąpić, przynajmniej teoretycznie (pytanie, jak w praktyce będzie to wyglądało, w przypadku zmian w oprogramowaniu – trzeba to wszystko traktować łącznie). Także takie podejście nie jest pozbawione wad, jednak główną jego zaletą jest wspomniana, teoretyczna możliwość konwersji dowolnych de facto nauszników. Ot, wystarczy tylko (i aż) odpowiednio skonstruowany kabelek z elektroniką i możemy mieć coś zamiast osobnego, mobilnego DAPa, DAC/AMPa. Po co mnożyć byty, po co decydować się na rozwiązania nieefektywne (bo wymagające dodatkowego zaplecza, do tego często wykluczające jednoczesne korzystanie z tego, co oferują i tak spoczywające w kieszeni, smartfony). Inną drogą mogą być „audiofilskie” smartfony (wg. mnie będzie to nisza niszy) oraz nowe DAPy z funkcjami streamingowymi (wbudowane moduły 3/4G).

I kto powiedział, że w zakresie słuchawek wszystko już zostało powiedziane? Jeszcze sporo przed nami. Szkoda tylko, że poza nowymi pomysłami, obserwujemy podkręcanie (nieprzyzwoite) cen, w przypadku nowych flagowców, co zdaje się być ogólnym trendem, próbą wyciągnięcia z kieszeni konsumentów sum porównywalnych z high-endowymi zestawami głośnikowymi. Bardzo lubię słuchawki, sporo na nich słucham muzyki, no ale ludzie… słuchawki nie zastąpią (wg. mnie nigdy) kolumn głośnikowych, choćby nie wiem jak były naj (dotyczy to wszystkich konstrukcji jakie pojawiły się na rynku, nie wyłączając – nawet – Orfeuszy czy Staksów dziewiątek, może poza K1000, ale to przecież dwa mini monitory na pałąku dmuchające w uszy). Choć te nowe, opisane powyżej pomysły, mają szansę sporo namieszać (tyle że będą na to sarkać audiofile – putyści, bo przecież DSP, efekty, jakieś wirtualne hokus-pokus). Symulacja przestrzenna, odwzorowanie określonych warunków (to akurat zaleta trudna do przecenianie, wszak nie trzeba niczego dostosowywać akustycznie) może być bardzo ciekawym polem eksploracji dla producentów, inżynierów. Tak czy inaczej, kolumn to nie zastąpi, bo te potrafią wytworzyć faktyczne, a nie symulowane warunki, w inny, bliższy naturalnemu odbiorowi sposób reprodukując muzykę. To bardzo istotna różnica, tak czy inaczej, jak widać, całkiem już nieodległa przyszłość słuchawkowej branży rysuje się nad wyraz fascynująco.

Poniżej obrazki przedstawiające słuchawki oraz superkabel. Nowa wersja EL-8 kosztuje 799 dolarów. 

» Czytaj dalej