LogowanieZarejestruj się
News

Zasiać ferment część II: biznes, jak zwykle

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
240_F_129984436_LUGRhgBpgOKvIJIG2tHLT3liUa0sAJsM

Zarabianie na muzyce nie jest proste. W dobie streamingu to wyzwanie. Ostatnio parę osób z branży podzieliło się uwagami na temat tego, jak trudno wyjść na swoje. Szczerze? Nie przekonały mnie te biadolenia, bo choć same serwisy obecnie są deficytowe to… jakoś nikt nie rezygnuje (wytwórnie) z nowego sposobu dystrybucji, jakoś nikt nie wywiesza białej flagi (tak, ten zły, darmowy YouTube wszystko psuje), każdy stara się rozwijać biznes i mimo początkowego dystansu do nowego (artyści) dzisiaj nikt nie obraża się na taką formę udostępniania muzyki. Co więcej, sami muzycy przyznają, że już od dawna (od dawna, to znaczy jeszcze na długo przed serwisami) zarabiali głównie na koncertach, głównie na monetaryzacji swojego wizerunku, a płyty… cóż, poza topowymi wykonawcami nie były istotnym źródłem przychodów. Same wytwórnie dość późno zrozumiały o co w ogóle w tym Internecie biega, same były sobie winne – nie potrafiły się dostosować. Stąd te biadolenia. Sieć staje się trampoliną do promocji (i tutaj jest łatwiej, taniej, szybciej… ale o tym jakoś nikt z wielkich specjalnie się nie rozwodzi, a to główny koszt po ich stronie), jest idealnym medium komunikacji, stanowi doskonałą platformę dla talentów (i anty-talentów), także tych bez bogatego tatusia z szybami, który kupi miejsce w top 40. Muzyka to biznes, który musiał zaadaptować się do nowej rzeczywistości, do sytuacji w której to co fizyczne przestało być „sprzedawalne”. Rzecz jasna dotyczy to także kina, dotyczy to telewizji, ale – patrząc na wszystkie te nośniki kultury – to właśnie muzyka musiała wjeść w sieć i zacząć na siebie zarabiać. To dochodowy biznes, wbrew twierdzeniom co poniektórych, choć wymagający. Trzeba się szybko dostosowywać, trzeba być aktywnym, trzeba… tak, żyjemy w XXI wieku, musisz się szybko adaptować, jak tego nie zrobisz to wypadasz.

No dobrze, to może MQA ma być po prostu nowym sposobem zarabiania, zarabiania na wysokiej jakości w dobie Internetu? Naturalnie, nie byłoby w tym nic zdrożnego, nic złego i za tę lepszą jakość (gdy w sieci króluje stream o podłej, albo jedynie akceptowalnej jakości… choć to się zmienia vide nasze wpisy o Spotify choćby :) ) należałoby zapłacić, przy czym dla naszych rozważań ważne jest na czym konkretnie i w jakim stylu zarobić. Problem w tym, że stojący za nowym rozwiązaniem twórcy chcą powtórki z rozrywki, chcą dokładnie, jotka w jotkę zrobić kalkę z tego, co słusznie minione, co było powszechnie krytykowane, co było anty-konsumenckie. DRMy, regionalizmy, licencje… coś, co nadal mocno się trzyma w przypadku dystrybucji X Muzy miałoby wrócić w „wielkim stylu” właśnie za sprawą MQA. Nie wierzycie? Wspominałem w poprzednim wpisie o sceptycyzmie Schiit Audio, ale to nie jedyny głos z branży (…branży! Nie od nawiedzonych alterglobalistów ;-) ). Oto co ma do powiedzenia w tej sprawie Charles Hansen z Ayre:

If MQA is successful, audio will be distributed and rented in the same way that video is distributed and rented.

Look at what happened with video – they made it so that only giant mega-corporations could compete – Sony, Panasonic, Toshiba, Pioneer, Denon, because the up-front licensing fees for DVD were $150,000 with an annual renewal of $50,000, plus a 4% royalty on the entire unit. Four percent of a $200 DVD player was almost tolerable, but on a true high-end player, most of the money goes into the power supplies, the higher-quality parts, the elaborate analog and video circuitry, the clocks, the chassis – all things that have nothing to do with the patented technology that is being licensed. The royalty alone would cost as much as a high-quality chassis. It simply was unworkable for small, innovative manufacturers.

A handful of companies (Theta, Muse, Ayre) made „pirate” DVD players by purchasing a completely finished, fully-licensed and royalty-paid player at wholesale from Pioneer (or in one case Panasonic) and then „modifying” it to one degree or another. (As far as I know, Ayre was the only one of these companies to literally re-build the unit from the ground up. See link below.) The problem with that approach is that the Japanese giants „churn” their product line every year or two, and there is no stable platform to base a high-end player on. (This is what killed high-end CD transports in the early 2000′s – nobody sold transports except Philips, and they changed models every year with no support – eg, replacement lasers – for previous models.)

This „pirate” practice reached its nadir when Lexicon (a division of Harman and sister company to Levinson at the time, and who had DVD licenses but not Blu-ray licenses) released its Blu-ray player. It sold for $3000 and it turned out that it was literally a $500 Oppo stuck inside another fancy box. They didn’t even bother to take the parts out of the Oppo box – even the Oppo chassis went right in. The *only* thing that changed was the logo on the start-up splash screen.

This is one of the main reasons that people think the high end is a rip-off and a joke – in many cases it is.

Did the print magazines publish any of this?

If MQA succeeds, it will turn audio into the same exact thing. I’ve heard rumors that the MQA up-front licensing fee is $200,000 but that they will „waive” it for the „early adopters”. The royalty rate is supposed to be a percentage of the cost of the product, but I’ve heard they are making special deals with the „early adopters” – only a buck-two-ninety-eight. What they probably want is a few percent of the wholesale cost of the product. If it goes mainstream, a few percent of all cell phone sales could add up to some *really* big bucks. Someone has to pay for Bob’s mansion.

And that is the world that Bob lives in now. MQA is financed by the Rupert family of South Africa. Multi-billionaires that made fortunes by killing people with cigarettes. The elder Rupert (now deceased) invented the „king-size” cigarette, the „menthol” cigarette, and many other lovely things. One of the sons of big Daddy Rupert runs Reinet Investments, owners of both MQA and Meridian.

So if you want to see our „hobby” turned into a giant parasitic industry controlled by licensing organizations (like the video industry is – HDMI, Dolby, and DTS set all the standards and mandate changes every couple of years to create product „churn”), go ahead and support MQA and Bob Stuart and the greedy Rupert family of billionaires.”

Może to jakiś frustrat, facet spóźnił się na pociąg i teraz rozdziera szaty? Zanim zaczniemy kogoś dezawuować, bo nam w szkodę wchodzi, popatrzmy na argumentacje. Temat wideo znany jest mi bardzo dobrze, kiedyś testowałem sprzęt AV, z akcentem na V i cóż… to wszystko, o czym wspomina Hansen brzmi bardzo znajomo. To jest coś, co nieodmiennie stanowiło zarzut pod adresem całej branży, co pokazywało jak pazerne, jakie to, pozbawione skrupułów, towarzystwo. Generalizujemy, owszem, ale to co stanowiło największy problem dla konsumenta (brak swobody korzystania z dóbr kultury, dodatkowe, zupełnie zbędne koszta jakie musiał ponosić, chcąc korzystać w pełni z tego, co „oferuje” rynek) utrzymywane było i jest z podziwu godną, żelazną konsekwencją. Dzisiaj powoli, bardzo powoli się to zmienia, bo musi, ale… nadal, jak widać są pokusy by wrócić do tego, co dawało przywilej kasowania ekstra ZA NIC. Każdy sprzęt, każdy ze znaczkiem MQA ma być opodatkowany. Chcesz mieć znaczek na obudowie? Płać ekstra za to. Obok opłaty za download, za stream (nie mam nic przeciwko płaceniu więcej za dobrą jakość!) płacę na starcie za PRZYWILEJ KORZYSTANIA Z TECHNOLOGII. Chyba ktoś tu upadł na głowę. Delikatnie rzecz ujmując. Dalej, jak pamiętacie z poprzedniego wpisu, MQA to nie jest żaden Złoty Graal (o tym jeszcze wspomnę, dlaczego nie, poniżej), tylko coś co – owszem – pozwala na przepchnięcie mocno skompresowanych danych do użytkownika, pozwalając zminimalizować transfer oraz zaoszczędzić miejsce na serwerze. Z tego co pamiętam, a pamiętam dobrze, o tej technologii mówiło się początkowo głównie w kontekście mobilnego grania. I prawidłowo, bo przecież tam te kwestie (mniejsze wymagania co do transferu danych, oszczędzanie energii – o tym też twórcy perorowali – po stronie użytkownika korzystającego z przenośnej elektroniki) są b. istotne. Fajnie, ale gdzie jesteśmy obecnie, o czym dzisiaj mówimy? Ano, nie o strumieniach na smartfonach (tak, tak nie ma na razie takiej możliwości, nawet w przypadku jedynego serwisu, jaki MQA wprowadził tj. Tidala), a o domowym audio. I to o tym domowym audio głównie w kontekście MQA się mówi… to jest to, co najistotniejsze, gdzie zarabia się pieniądze (kasuje za licencje). No i jesteśmy w domu. Nie o lepszą jakość w dobie mobilnego grania tu się rozchodzi. MQA nie jest w ten sposób promowane i oferowane z prostego powodu: to audiofile są tu, jak wspominałem, głównym targetem. Taka grupa docelowa, choć niszowa, daje jednak nieźle zarobić, ma w głębokim poważaniu (co do zasady) to co mobilnie gra (no, sorry, smartfon?), preferuje drogie systemy stacjonarne i jak popatrzymy na tych, co są na pokładzie (supporterzy MQA)…

Owszem są też i tacy, nieliczni, z branży producentów sprzętu audio, którzy mobilnie też. Ale to nisza, niszy i co najistotniejsze NIE O TO TU CHODZI. Nikt na serio (z wielkich producentów elektroniki konsumenckiej) nie wejdzie póki co w temat, bo nie widzi w tym większego sensu. I nie, nie chodzi tutaj o brak chęci zarobienia miliardów, bo ta chęć zawsze była, jest i będzie, ale o chłodny szacunek ile? …i czy warto? Odpowiedź brzmi: niewiele (nisza) i nie warto (bo licencja kosztuje, a konkurencja na rynku mordercza). Poza tym ilu złotouchych konsumentów znajdziemy spośród tych dziesiątków milionów kupujących smartfony miesiąc, w miesiąc? Dzielić się zyskami? Wspomniane w poprzednim wpisie Apple, ma swoje Remastered for iTunes i …mu starczy. W przypadku streamingu starczy, nie widzą żadnego sensu we wprowadzaniu „lepszej jakości”, a ewentualne bezstratne downloady mogą pojawić się w kramiku, by na nowo rozbudzić chęć płacenia za album 10$, odwrócić trend spadkowy jaki kramik od paru sezonów prześladuje. Tyle. Także nie jest to coś, co na starcie dawało nadzieję na lepszy stream z serwisów, w ogóle nie o to tu chodzi. Teraz to rozumiem, wcześniej trzymałem mocno kciuki, mając nadzieję (matka głupich), że będzie to remedium na niesatysfakcjonującą (statystycznie – niesatysfakcjonującą nielicznych) jakość muzyki dostępnej w streamie w sieci. To o czym tutaj piszę oraz ostateczny cios (podsumowane w pkt) w aspektach technicznych MQA (poniżej) skutecznie mnie wyleczyły.

Pamiętam te bezwstydne kasowanie przez uczciwych inaczej producentów sprzętu wideo za ten sam wsad, w obudowie generującej mnożnik 10, 100 i więcej do ceny. Oj pamiętam (patrz powyższy cytat). Gdzieś te koszty licencji trzeba upchnąć, mówimy o niszowym (patrząc przez pryzmat całego rynku elektroniki konsumenckiej) segmencie w końcu, a ja czytając takie wypowiedzi jak ta Hansena ciągle mam przed oczami coś, co opisałem na łamach HDO – Malinkę za 20$ w obudowie za tysiąc, patrz …tutaj. Czy oni się nigdy nie nauczą, że takie coś psuje wizerunek nie pojedynczemu producentowi, a całej branży?! Taka Malinka to dobry przykład, bo to oczywiście nieograniczone możliwości, to przykładowo wprowadzenie wsparcia dla MQA na drodze prostego upgrade, „w locie”. Niech płacą 900$ za obudowę. Hansen pisze przez pryzmat swojego biznesu i trudno się dziwić, w końcu dla niego takie 4% od sztuki to oddanie swojego zysku, pieniędzy które miał do tej pory w kieszeni, na rzecz licencjonodawcy. MQA znaczy się. Wsad może być jak z chińskiego high-endu (nie, to nie obelga, chiński high-end to potęga, tam jest lepiej, taniej, szybciej a wsparcie… niech się Ameryka i Europa uczy), a cena na poziomie Rollsa. Tylko logo inne, metka inna i … tak, tak znaczek MQA na pudle (i obudowie). To wszystko stanowi ten sam, wielokrotnie wypróbowany, mechanizm „strzyżenia owiec”. Płacisz za nic i …płacisz za nic. Prawda?

Czy MQA w domu, gdzie mamy szerokopasmowy dostęp do Internetu daje nam jakiekolwiek zyski… nam, użytkownikom, pomijam dostarczyciela treści, który w sumie też niczego nie zyskuje, bo wspomniane, ewentualne, mniejsze zapotrzebowanie na przestrzeń w centrach danych z obecnej perspektywy jest pomijalne, mało istotne? (popatrzmy jak duże potrzeby ma w tym względzie streaming wideo i co? Ktoś płacze? Nie ma czego porównywać zestawiając ze strumieniem audio nawet bardzo wysokiej jakości). No właśnie. Ja nie widzę żadnych zalet, nie ma tu nic, co dawałoby jakąś wymierną korzyść, poza komplikowaniem sobie życia (dekodowanie albo softwareowe w ramach usługi, albo hardwareowe – czytaj licencja, czytaj nowy sprzęt, czytaj koszta po naszej stronie). A przecież to w domu ma nam przede wszystkim, jak obecnie widzimy, grać. W domu, z szerokopasmowym Internetem, gdzie oglądanie na wspomnianym we wpisie Hansena, testowanym u nas Oppo (105D) streamingu koncertów Deutsche Gramophone o jakości (muzyki) z płyty BD-Audio/SACD nie stanowi żadnego problemu. No nie ma czego porównywać.

To może chodzi tutaj o te najlepsze źródła i o to, że nie uronimy ani jednego bita z tego skarbca jakim dysponują licencjonodawcy? No nie bardzo, bo jak już wcześniej, w części pierwszej wspominałem MQA to na sztywno ustawiony, określony sposób przygotowania plików audio (ma brzmieć lepiej ekhmmm), no i jest stratny z samej swej natury. Ok, ja bym to w pełni akceptował, tak jak akceptuję progres w dziedzinie jakościowej jaki prezentują kolejne wariacje kodeka apt-X (HD) w przypadku sinozębnego. To ma sens (apt-X), bo po prostu pozwala stworzyć lepsze warunki techniczne dla transferu danych audio, pozwolić znieść ograniczenia niedoskonałej (na starcie) technologii bezprzewodowej. To ma sens. A MQA… które jak wspomniałem powyżej, po pierwsze celuje w inny target, po drugie (no licencjonodawca bardzo by się ucieszył, gdyby jakiś LG czy Samsung, o Apple nie wspominając, wprowadził to do swoich produktów, nie wątpię) nie rozwiązuje w sumie żadnych problemów, nie jest odpowiedzią na żadne oczekiwania (Tidal HiFi był i jest, oferując stream bezstratny, Qobuz był i jest, Deezer z nową usługą był i jest, będą też zapewne inni), napewno nie w takiej formie!

To jeszcze jeden cytat z Hansena:

„I think we all appreciate the importance of making money! Nothing wrong with capitalism, corporations, and the profit motive of course. When companies make good products, this is to be lauded and rewarded. 
The issue IMO with MQA is that it’s bogus. It was marketed in a bogus fashion, it is not capable of what it claims, and even if we don’t call it all-out DRM, they have not addressed the observation of such an underlying intent or to clarify what limits they seek to protect consumer interests. 

This is IMO bordering on fraud (again – this is my opinion). There are IMO lies being spoken of in the advertising and claims. When this happens, then absolutely, as audiophiles and music lovers, we must come out fighting against such nonsense whether perpetuated by the company itself or in the moronic audiophile press. 

As audiophiles, I think we can all find and see products being advertised demanding that we be skeptical of. For the most part, we can probably just let it pass… But in the case of MQA, there’s a real threat here of that corporate „greed” infecting the music production and distribution chain that provides NOTHING to the consumer; in fact, it’s counterproductive for the consumer. This is a major problem with MQA and again, demands thoughtful audiophiles to respond in kind.”

 

Ostro? No ostro, ale powiedzcie szczerze, nie czujecie jak coś bardzo, bardzo tutaj nie gra, jak mocno jesteśmy naciskani, urabiani, aby ktoś mógł zarobić górę pieniędzy, w zamian nie dając NIC? Dzisiaj można wmówić wszystko, można dowodzić że białe jest czarne i nikt nie będzie protestował (dobra, może ktoś to zrobi, ale who cares?) i sprzedać „gówno w papierku”. Tym bardziej łatwo to zrobić, gdy ktoś roztacza przed podatnymi (raz jeszcze, chwała i cześć audiofilom, ludziom o pięknej pasji i wielkiej wiedzy) obietnice audio nirvany. No ale dziwicie się, jak mowa jest o materiale wprost ze studia, o takim „sky has no limits” w dziedzinie dystrybucji dźwięku? Wspomnianym, Złotym Graalu, czymś na co wszyscy zainteresowani czekali? Może faktycznie, jak napisał na naszym profilu jeden z Czytelników, może faktycznie zdrowsze dla nas wszystkich, sensowniejsze, nie obarczone całym bezwstydnym bullshitem, były czasy kasety magnetofonowej. Fizycznego nośnika. Skupienia się na tym, co istotne. Na muzyce. Nie, nie chcę wyjść na starego zgreda (dobra, dobra, którym oczywiście jestem), nie ma powrotu do przeszłości, ale zastanówmy się, czy to nie jest dla nas wszystkich nauczka, że to co nowe, niefizyczne, komputerowe w przypadku naszej pasji może łatwo sprowadzić nas na manowce? Dać się „zrobić”, zapłacić za hokus-pokus, wprost: dać się nabić w butelkę, oszukać…

Jest jeszcze aspekt techniczny, czyste technikalia i Archimago zadaje, wg. mnie, celnie, ostateczny cios MQA (w obecnej formie?), pisząc:

„We have 2 options currently:

1. We simply downsample to 48kHz while maintaining 24-bit resolution and give up the ultrasonic frequencies above 24kHz = STANDARD downsampling. 

2. We sacrifice 24-bit depth to „typically 15.85 bits” (Bob Stuart’s words), and encode the ultrasonic frequencies from 24-48kHz in a lossy fashion = MQA encoding & decoding. [Throw in some stuff about "de-blurring" while you do this of course and claim you can recover everything else you "need" back to the "original" 192kHz. Turn on a LED/indicator telling us MQA decoding is happening, that there's no error in the stream and it's the "original" resolution (meaningless, but that's fine)."

Pierwsza, wydaje się sensowna i uczciwa, w tym sensie uczciwa, że stosujemy coś, co nie udaje czegoś, czym nie jest. Mamy standardowy downsampling, mamy te 24/48 i już. Nie czarujemy, taki stream daje nam pewność, że odtworzymy dokładnie to co powyżej na lwiej części mobilnej elektroniki. Bingo. Nie wróć... Bo mamy drugą opcję i ta druga jest właśnie dzisiaj standardem. Nie ma bitperfect, nie ma, bo jest lossy. Tak to obecnie jw. wygląda. A dlaczego tak wygląda? Ano chyba dlatego:

Lossless 24/48 audio sounds great and in many cases would be easier to compress than MQA for streaming. Heck, we could zero out the last 4 bits and maybe compress a 20/48 stream for more data savings without worrying about anyone complaining. Plus, since time domain performance is linked with bit-depth, one could argue that maintaining true 24-bit resolution provides better time-domain performance below Nyquist. It will be "open" for easy adoption by manufacturers and not impose any licensing fee.

Innymi słowy, licencji nie ma, bo nie potrzeba, taki plik nawet łatwiej przepchnąć niż origami, oferuje świetną jakość i jeszcze możemy bez żadnej jakościowej straty poświęcić "nadmiarowe" 4 bity (czyli mamy 20/48). Każdy może to wprowadzić, każdy zainteresowany. No ale:

1. It adds complexity and cost (unnecessarily):
a. We already have many high-resolution DACs out there. Do we need a new "format" that's not "fully" backward compatible?
b. Only MQA-certified software / hardware available for decoding. This reduces options for consumers and likely always will especially in the audiophile world where small manufacturers may find it hard to justify licensing costs. Furthermore, small independent developers, free software and Linux distributions would not be able to develop for MQA decoding unless under some kind of license. Ultimately this reduces innovation.
c. MQA versions of downloads such as what we see on 2L (US$19 for 24/96, $23 for 24/192, $24 for MQA, and $30 for studio master DXD) often costs more than downsampled very high quality 24/192. Does MQA encoding actually add any value or are we seeing the added licensing fee passed on to consumers? Is there any justification for the existence of MQA for file downloads when we're not faced with the bitrate limitations of streaming over the Internet?

2. Technical concerns:
a. It reduces the actual bitdepth to the aforementioned "typically 15.85 bits" and up to "17-bits" resolution when decoded. These numbers are from Bob Stuart. I know they want us to ignore this and focus on the analogue output rather than care about the digital technical values. We can argue about this of course; but the point is that a resolution limit has been imposed which is lower than standard 24-bit digital audio.
b. Reconstruction of the first unfold into the 24-48kHz audio frequencies is lossy in nature compared to the original. Again, they may argue that there is no audible difference, and yet again, a limitation has been imposed that would not exist with 24/96, much less from a 24/192 source.
c. MQA upsampling is done with "leaky" filters resulting in weak ultrasonic suppression of aliasing. Remember that DAC designers can easily program their devices to do this if felt to be preferable for their designs. Also, we as consumers can choose to do this ourselves with software upsampling if we really think this is a good idea (software like HQPlayer perhaps or even SoX).
d. For those who want to do advanced DSP like room correction filters, ambisonic processing (like this one), or surround processing, we cannot have access to the full digital resolution because of the proprietary MQA decode process. (This is a big deal IMO that limits flexibility and progress as we aim for better sound quality for hi-fi enthusiasts.)
[Given the technical concerns, what is the meaning of advertising claims of "de-blurring", how can it "fundamentally change the way we all enjoy music", represent a "new paradigm", or "reveal every detail of the original recording"?]

3. Minimal audible difference:
a. Digital subtraction tests show little difference.
b. Blind listening test with 83 listeners show no clear preference. (In fact, in some situations, standard hi-res was preferred.)
c. Inter-DAC comparisons with MQA decoding show no evidence of significant „authentication” of a standard „studio sound” in the analogue output beyond the expected DAC differences.

4. Unclear Digital Rights Management (DRM) implications:
a. Already as in (1), MQA certified products such as an MQA DAC adds expense and there are fewer software playback options. It locks us into a proprietary mechanism right from the start. This is a backward step considering the years of open and free (for consumer) lossless file formats like WAV, FLAC, ALAC, WV, APE, etc...
b. Potential future stronger mechanisms such as encryption or scrambling to enforce playback only with licensed products at the expense of significant sound quality if one does not „buy in”. This is not an issue currently if you feel undecoded MQA sounds as good as CD resolution. However, there are hints in the MQA firmware that more severe forms of DRM can be imposed. It doesn’t take a genius to see how that MQA „authentication” indicator can be linked to such a mechanism. Do we even need to entertain this possibility as consumers in 2017 after years of rejected attempts at DRM and digital watermarking?

Właściwie każdy z powyższych pkt jest ważny i stanowi trudny do podważenia zarzut, ale pogrubiłem to, co wg. mnie kluczowe. Brzydko pachnie? No nie inaczej, wręcz cuchnie. Nie podkreślałem pkt zawierających jakieś subiektywne odczucia, badań odsłuchowych, bo to zawsze można podważać w każdą stronę. Mam swoją opinię (byłbym 84 słuchającym, nie rozróżniającym czy gra MQA czy stream HiFi), ale to nie jest tutaj najistotniejsze (subiektywne wrażenia). Istotne są twarde, techniczne realia, a te dają kłam propagandzie, marketingowemu szumowi jaki otacza MQA. To nie podlega dyskusji. To są fakty. Gdzie tu w takim razie wartość dodana? Raz jeszcze zapytam. Jak można promować zamknięte, licencjonowane rozwiązanie, na pograniczu nowego DRM-a (niech sczeźnie w końcu raz, a dobrze i nieodwracalnie to, to)? Jak można promować coś, co ma takie ograniczenia funkcjonalne (korekcja pomieszczenia, filtry, surround – w przypadku MQA nie ma o tym wszystkim mowy)? Dlaczego konsument ma płacić za coś, co nie jest żadnym krokiem naprzód, ba płacić za to coś więcej niż za dotychczasowe materiały audio wysokiej jakości dostępne w sieci?

…cóż, przytoczona wypowiedź jednej z promujących standard osób, może chyba zamknąć te nasze rozważania i nie wymaga żadnego dodatkowego komentarza:

„No Scientific Tests Were Done, Says MQA Founder” (link)

 

W co gra Google? Nasze trzy grosze naznaczone dźwiękiem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zhuhmyqycytnmvzdoymb

Google wyraźnie zmienia oblicze, ewoluuje. To już nie tylko gigant internetowy, nie tylko dawca największego mechanizmu przeszukującego globalną sieć, firma od danych (big data)… nie, od wczoraj to także ktoś z ambicjami by rywalizować z resztą świata na polu elektroniki użytkowej. Firma z Mountain View chce na serio zaoferować swój ekosystem oparty na swoim hardwarze, spinający to w czym jest najmocniejsza (patrz wyżej… dodajmy do tego jeszcze największego oferenta treści multimedialnych) z własnymi produktami z krzemu i plastiku. Google miało ambicje, by to o czym piszę, zrobić wcześniej. Miało. Z miernym rezultatem miało. Dzisiaj praktycznie nikt nie pamięta, ale przypomnę, nieudane próby ze znalezieniem sposobu na telewizję w dobie Internetu (liczne, naznaczone fiaskiem, „google tv”), starała się też przekonać nas do swoich (swoich?) telefonów oraz tabletów w kolejnych inkarnacjach linii Nexus, wreszcie (umarło, zanim się narodziło) w dziedzinie nas interesującej najmocniej – dźwięku – poniosła sromotną klęskę w postaci projektu Nexus-Q… głośnika, który choć ciekawy koncepcyjnie, nie miał żadnych szans z tym, co się wtedy rodziło (multiroom oraz pierwsze przymiarki do inteligentych głośników).

Pasmo porażek, bolesnych rozczarowań, trwało by pewnie dalej, gdyby szefostwo nie uświadomiło sobie, że te wcześniejsze próby były już na starcie skazane na niepowodzenie. Nikt nie opracował spójnej koncepcji, nie odpowiedział sobie na w sumie proste pytanie: ale po co my to w ogóle robimy, nikt nie miał – mówiąc wprost - pomysłu na Google hardware by Google (istotne to ostatnie, bo albo robisz coś sam i na serio, albo robią to inni za ciebie i na serio to finalnie nie jest). Zdano sobie sprawę, że każda kolejna próba jest skazana na porażkę, bo rynek jest już mocno obsadzony, jest już też nasycony i gdy się chce zaistnieć to trzeba inaczej, zupełnie inaczej. Zwiastunem tego inaczej były może nie spektakularne, ale właśnie sensowne, bo realizujące długofalową koncepcję, strategię, produkty tj. Chromecast (audio i wideo) oraz (bardziej) Chromebooki. Te ostatnie dzięki bardzo atrakcyjnej cenie, dzięki zaoferowaniu doświadczenia komputerowego w wersji light, odpowiadającego na potrzeby znacznej rzeszy potencjalnych klientów, stały się pierwszym znaczącym sukcesem Google na polu może nie tyle samego hardware (bo mówimy o platformie, samo Google też te laptopy klepie, ale nie to jest najważniejsze), co stworzenia bazy pod rozwój swoich projektów (sprzętowych oraz usługowych), stworzenia czegoś, co jest kluczem do sukcesu…

 

…własnego ekosystemu (Google Home). Google ma wiele argumentów, ma wiele elementów, które pozwalają na budowę własnego hardware, na rywalizację z potentatami (konkurencja zewnętrzna tj. Apple oraz wewnętrzna tj. Samsung) i odniesienie sukcesu. Wspomniane Chromecasty dają możliwość skorzystania z tego co od dawna oferuje Google na czymś, co może to wyświetlić, albo może zagrać w chałupie. Mimo, że mówimy o erze post-PC to tak naprawdę nie mówimy o czymś co konkretnie zastąpiło komputer, a mówimy raczej o wielu komputerach w różnej formie, które zastąpiły coś pojedynczego, konkretnego właśnie. Wczorajsza konferencja pokazała, że w końcu ktoś tu odrobił lekcję, wyciągnął wnioski z porażek i w końcu wie jak to zrobić. Czy są to rzeczy nowatorskie, odkrywcze, czy jest to coś, co zmienia rzeczywistość, coś naprawdę nowego, nowatorskiego? Nie, raczej nie. Patrząc na nowe głośniki, na nie-do-końca bezprzewodowe słuchawki nie widać w tym wszystkim żadnej rewolucji, ale to nie jest istotne, istotne jest to, że w końcu jest to spójne, że korzysta z potęgi danych gromadzonych przez lata przez Google, że jest to coś, co może w najlepszy możliwy sposób skorzystać z technologii, które właśnie wkraczają w nasze życie (i to jest ta rewolucja). I to jest najważniejsze, kluczowe w tym wszystkim. Czy wirtualna rzeczywistość, czy sztuczna inteligencja, czy rzeczywistość rozszerzona… tak, to wszystko się tu ze sobą łączy i pozwala na całościowe doświadczenie, na skorzystanie z tego, co oferuje dzisiejsza technologia.

Czy takie coś zastąpi nam tradycyjne stereo? Odpowiedź brzmi: tak, zastąpi. Wcześniej, czy później zastąpi.

Po tym przydługim, wyjaśniającym wstępie, warto napisać coś o tym, co internetowy gigant pokazał. Pominę tutaj telefony (od dawna nie piszemy o nich na łamach i niech tak już zostanie, czasami tylko incydentalnie nam się zdarzy, bo dźwięk vide fantastyczny V30), poza jednym krótkim komentarzem: właśnie umiera analogowe wyjście dla dźwięku, fizyczne połączenie efektora ze źródłem… wystarczy do Apple dodać Google i sprawa jest przesądzona), pominę nowy komputer oraz gogle VR, bo choć to rzeczy bardzo ważne (patrz wyżej) dla całokształtu, to dla nas (dźwięk) mniej istotne… skupię się na słuchawkach oraz głośnikach, bo …jest o czym pisać i jest nad czym dumać. Firma będzie od teraz oferować nie jeden, nie dwa, a aż trzy inteligentne głośniki. Te głośniki to niby nic wartego uwagi, bo przecież mówimy w przypadku dwóch mniejszych o małych, typowo „kuchennych” konstrukcjach, małych bezprzewodowych głośniczkach, a ten większy z ambicjami to też tylko przerośnięty, wyposażony w poważniejsze, ale nadal kompaktowe, przetworniki brat tych mniejszych (pozory mylą!). Niby tak, ale nie do końca tak, a nawet w ogóle nie tak i już tłumaczę dlaczego. W branży (audio) mówi się od jakiegoś czasu, że komputer, że bezprzewodowość, że stream zmienia wszystko, że przekształca nam system z takiego, jaki znamy, takiego klasycznego w formie w coś, co jest czymś z zupełnie innej beczki. Nagle wszystko staje na głowie, nagle okazuje się, że takie rzeczy jak dopasowanie, jak ustawienie, jak lokalizacja stają się wtórne, mniej istotne, że nam się to wszystko wtapia, integruje, „znika”. Nie łamiemy praw fizyki, tego co w akustyce ważne rzecz jasna, a dzięki technologii dopasowujemy rzeczywistość pod wymagania.

Popatrzcie na to od strony praktycznej, od strony – właśnie – umiejscowienia. Stolik audio? Przeżytek. Metry kabli? Przeżytek. Akustyka? W dobie DSP i zaawansowanej korekcji może się okazać, że zagra nawet w marmurowo-szklanej hali. Nagle wszystko się zmienia, a do tego dochodzą zupełnie inne rzeczy: rozpoznawanie mowy, sterowanie głosem, inteligentna asysta, jakieś rzeczy rodem z s-f (StarTreka). Dostęp do teści przestaje być w jakikolwiek sposób ograniczony, właściwie coś, co wcześniej nazywaliśmy źródłem wtapia się nam w przestrzeń użytkową, staje się czymś „wszędzie”. Te głośniki, tak jak i inne produkty tego typu, nie są tylko czymś na blat, albo półeczkę – nie – to jest moi drodzy przyszłość całej branży, bo umowne źródło jest wszechobecne, jest jw wszędzie. W formie kompaktowo-niezobowiązującej będzie to oferowane na masowy rynek w cenie od 49$ sztuka (Google Home Mini idealny deal dla producenta, który w ten sposób, tanim kosztem wprowadza proste końcówki zbierające dane, a dane to gigantyczne pieniądze), dalej będzie z większymi ambicjami vide HomePod oraz Google Home Max za ok. 350-400$ okupować nie jeden salon, wreszcie pojawi się w takiej, czy innej formie (stawiam na integrację z pomysłami gigantów IT w formie Cast czy AirPlay kolejna cyferka, co już się zresztą dzieje) w HiFi (to co powyżej, z ambicjami, może być poważną alternatywą) i high-endzie. Przy czym zmieni to HiFi i high-end nieodwracalnie, bo forma będzie tu podążać za treścią, będzie się zmieniać i dostosowywać.

Do czego dostosowywać? Ano do takich właśnie efektorów z wbudowaną inteligencją, zbierających dane i ciągle przetwarzających, ciągle analizujących i ciągle nasłuchujących jak Google Home, Google Home Mini czy Google Home Max. To będzie opcja dla kogoś, kogo aż tak bardzo nie kręci system stereo (który jednakowoż da się w przypadku tych strefowych, parujących się głośników stworzyć na zawołanie), albo opcja dodatkowa, bo nawet jeżeli będzie „poważny system” to go nie będzie. Jak to nie będzie?! Ano nie będzie, bo tor zaklęty w głośnikach (patrz nasze wrażenia KEF LS50 Wireless) to będzie wszystko, czego potrzebujemy. Jak drożej to Devialet Phantom w kolejnej wersji, jak (nawet) niby tradycyjna skrzynka to jednak taka jak Polaris od Auralica (bo ma absolutnie wszystko, jest kompletny pod każdym względem – taki wszystkograj). Dodajmy do tego potęgę software, potęgę trybów DSP, zaawansowanej korekcji (akustyka) i już wiadomo mniej więcej jak to będzie zaraz wyglądało. Będzie wyglądało zupełnie inaczej. Te produkty zwiastują ogromne zmiany, bo będą w każdym domu (w takiej czy inne formie, z takim czy innym logo – nieważne) i to będzie właśnie TO AUDIO, przy czym wcale nie na poziomie tranzystorowego radyjka czy boomboksa, a – patrząc na te wszystkie programistyczno-sprzętowe usprawnienia – po prostu dużo lepszym… różnica między budżetowym stereo a takim multiroomem zwyczajnie zniknie, przy oczywistych zaletach tego nowoczesnego, wtapiającego się, łatwego w obsłudze i dającego dostęp natychmiastowy do wszystkiego.

Ten najmniejszy z pokazanych to coś od strony jakościowej na poziomie wspomnianego radyjka. Ten większy (max), wcześniej wprowadzony na rynek, już niekoniecznie, a największy z dostępnym trybem parowania i ustawieniami pion/poziom (dwa woofery, dwa tweetery plus elektronika, przypomina Sonosa Play:3/5 btw) będzie zapewniał przyzwoity dźwięk, po korekcji, śledzeniu w czasie rzeczywistym, dopasowywaniu – słowem – technologii zaszytej w układach i oprogramowaniu. Każdy zagra w strefach, każdy automatycznie się zidentyfikuje w sieci, udostępni jak mu pozwolimy znajomym, przestanie grać jak wyjdziemy i wznowi granie jak wejdziemy, przekaże komendę odtwarzaj innym, w razie zmiany lokalizacji przez nas, albo w jakimś innym scenariuszu w ramach działania inteligentnej chałupy. To już właściwie jest, a zaraz będzie standardem. I nikt, zwyczajnie nikt, nie będzie sobie zawracał głowy klasycznym stereo, poza garstką, niszą, która w ten sposób zamanifestuje swoją odrębność. Może się okazać, że podobnie jak ze słuchawkami (tak, tak Beatsy, które zdominowały rynek >100$) , tylko jeszcze bardziej (bo słuchawki to jednak opcja, a cokolwiek z głośnikiem w domu to raczej norma) takie właśnie głośniki zastąpią to, co było. Czuję, że nastąpi to bardzo szybko i widzę po wielkich producentach audio, że zaczynają sobie to uświadamiać (zauważalne w katalogach przesunięcie na rzecz produktów dla mas, wprowadzenie do drogich systemów rozwiązań jakie znajdziemy w sprzęcie budżetowym – BT, CAST, AirPlay). Także to, w co gra Google, jest dla nas bardzo istotne, bardziej nawet niż nam się to może dzisiaj wydawać!

Google Pixel Buds to bezprzewodowe słuchawki, które wyróżniają trzy rzeczy rzeczy: nie są to dokanałówki, a raczej (nie)typowe pchełki, z kablem łączącym obie (co oznacza, że nie jest to odpowiednik jabłkowych AirPodsów) – to raz; dwa – czymś co ma je wyróżniać wcale nie są kwestie ułatwionej integracji ze sprzętem (jak u Apple), a translacja, tłumaczenie na żywo tego, co do nas mówią w języku obcym (40 języków obsługiwanych na starcie), coś co możemy kojarzyć z adamsowym Babel Fishem (Douglas Adams „Autostopem przez Galaktykę”). W praktyce może być różnie (rybka dawała pewność, że się dogadamy, tutaj jeszcze nieco brakuje), tak czy inaczej, to zapewne ten element będzie głównie eksponowany …plus integracja AI. Gdzie tu dźwięk, SQ zapytacie? No też jest ważny, bo po pierwsze BT 5.0 (lepsze parametry przesyłu możliwe), bo po drugie ergonomia ma być na lepszym poziomie niż w dokanałówkach właśnie – żadne ciało obce, a coś co nam bezinwazyjnie wypełnia małżowinę, dodatkowo potrafi dopasować swoje działanie do okoliczności. Sumując to, ponownie, algorytm będzie miał decydujące znaczenie jak i co usłyszymy. Warto oswoić się z takim scenariuszem, bo szerzej dotyczy to całego segmentu audio. Wspomniane tłumaczenia na żywo oraz integracja asystenta (Google Assistant, spoiwo dla wszystkich pokazanych, nowych produktów) mają być lepem, przekonać do słuchawek nieprzekonanych (i właśnie nie o muzykę tu się tylko rozchodzi!).

Z pierwszych wrażeń wyłania się obraz czegoś, co faktycznie daje namiastkę natychmiastowej interakcji ze sztucznym bytem, mówimy i od razu słyszymy odpowiedź, odpowiedź nacechowaną odczuciami, emocjami, nie robotyczne monosylabizowanie. Oczywiście Apple też zapowiadało, że ichnie Siri będzie mądre, użyteczne, praktyczne i nas zaskoczy. Rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Google jest tu górą, bo ma coś, czego Apple nie ma i mieć nie będzie (chyba że wykupi, no ale kogo? ;-) ), czytaj trzyma łapę na danych, na mechanizmach przeszukiwania, analizowania, kolekcjonowania oraz gromadzenia. To potężna przewaga. Google Buds należy zatem traktować podobnie jak AirPodsy, ale inaczej… jabłkowy produkt stał się najlepiej sprzedającymi się (ktoś zdziwiony?), najsensowniejszymi „prawdziwymi” bezprzewodówkami, choć cała koncepcja (patrz nasz artykuł poświęcony AirPlay) jaka za nimi stoi jest ściśle skorelowana z jabłkowym AI (Siri). Jednak z braku laku, sensownej alternatywy, odtwarzanie muzyki jest i będzie stanowiło istotny element w przypadku AirPodsów (nie zapominajmy o promowaniu ichniego streamingu Apple Music), odnośnie zaś produktu Google audio nie będzie aż tak ważne i (to raczej pewne) Buds nie sprzedadzą się tak dobrze i nie będą alternatywą (bo jednak przewód) dla produktu Apple. Nikt tu jednak nie będzie darł szat, bo te słuchawki mają być idealnym partnerem dla pozbawionych jacka Pikseli 2 (smartfonów) i będą. Wraz z tanimi goglami VR (nowa generacja) ma to być kompletne rozwiązanie dostępowe do świata Google i patrząc na to z tej perspektywy – będzie. Oczywiście od strony użytkowej w ważnym aspekcie czasu działania opisywany produkt powiela rozwiązania Apple: jest nosidełko/powerbank z czterema doładowywaniami, same słuchawki działają ok. 5 godzin na jednym. Proces parowania ma także być uproszczony i natychmiastowy (jak w jabłcu).

Sumując, audio nam się w pewnym sensie zdemokratyzuje. Więcej ludzi będzie korzystać (integracja w ramach instalacji domowych oraz nowego trendu, mody), więcej będzie zainteresowanych, więcej zwróci uwagę, ale nie będzie to audio takie, jakie obecnie nam się kojarzy. Tradycyjny system umrze, tradycyjne audio jest skazane na absolutną niszowość. To co nowoczesne będzie nawiązywać do tego, co masowe, a to co masowe będzie potrafiło dużo więcej niż… moglibyśmy przypuszczać. Także w dziedzinie SQ. Jeszcze dzisiaj przeczytacie nowe wieści o AirPlay 2, a następnie (ale już nie dzisiaj ;-) ) o paru nowych, awangardowych projektach z szansą nie tylko na sukces, ale na mocne oddziaływanie na całą branżę, na kolejne poważne zmiany jakich możemy już niebawem doświadczyć. Postęp technologiczny, komputerowe audio, dokonana na naszych oczach zmiana w sposobie dystrybucji i konsumpcji treści (ale to zabrzmiało) powoduje, że co chwila jesteśmy i będziemy zaskakiwani. Niestety era ciągłego aktualizowania, ciągłych zmian właśnie nadeszła. Nowe audio to audio zero-jedynkowe, to audio naznaczone linijkami kodu. Chyba już nieodwracalnie…

 

HiFiMAN SuperMini – hiresowy iPod Nano. DAP nie musi być cegłą

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170512_185630342_iOS

Audiofilskie DAPy są w większości koszmarnie nieergonomicznymi klockami. Na bakier z wygodą, na bakier z czasem pracy na baterii, na bakier z obsługą… To wszystko jest rzekomo mniej istotne od dźwięku. Tak, dźwięk, jego jakość ma nam niejako wynagrodzić niedostatki w zakresie użytkowym, pozwolić na wymazanie z pamięci tego, co powyżej. Powiem wprost i może nawet nieco brutalnie – to nie działa. Nie działa, bo mówimy o elektronice UŻYTKOWEJ, gdzie liczy się suma elementów, a nie jeden element. To nie stojący w pokoju, może koszmarnie za duży, może strasznie ciągnący prąd z sieci, może z jakimś idiotycznie nieergonomicznym właśnie pilotem klamot, który jednakowoż przenosi nas do krainy szczęśliwości, natychmiast gdy tylko go odpalimy. Taki DAP to sprzęt, który musi sensownie się sprawdzić w zupełnie innych okolicznościach przyrody. Nawet jeżeli mówią, że to jedyne źródło (cyfrowego) audio, jakie potrzebujesz, czytaj możesz wykorzystać możliwości mobilnego grajka także w domowych pieleszach. Może przy okazji, ale przecież to ma być na wynos, prawda?

To jedna strona medalu. Druga to coś, co mnie nieodmiennie dziwi i do dzisiaj właściwie nic takiego, masowego, świetnie wykonanego, gdzie przyłożono się do każdego szczegółu, nic takiego na rynku się nie pojawiło. Tak, mam na myśli iPoda. To nie audiofilska maszyna do przeniesienia nas do audionirvany, a masowy produkt, który swego czasu wyznaczał kierunek rozwoju całej branży (bo rewolucja iTunes, bo rewolucja mobilnego słuchania, bo słuchawki). Dzisiaj Apple traktuje iPoda wyraźnie po macoszemu, nie przykłada większej wagi do rozwoju tego segmentu i trudno się dziwić. Sprzedaż spada od wielu, wielu lat, nikt już nie chce, nie potrzebuje osobnego grajka. Nie potrzebuje, bo strumieniuje i ma telefon. Koniec, kropka, amen. Tak, to zrozumiałe, że iPod to już historia (sentymenty na bok), ale zagadką pozostaje dla mnie fakt, że żaden z producentów audiofilskich playerów nie zadał sobie trudu by stworzyć coś tak dopracowanego pod kątem obsługi (łatwość / jednolity interfejs – sposób sterowania / rozbudowany ekosystem) oraz tak zbudowanego (cholera, dlaczego nie można w playerze za 2k znaleźć stalowego, monolitycznego gniazda jack, dlaczego obudowa nie jest unibody, dlaczego ekran pod kątem jest do niczego, dlaczego…). Tego nie jestem w stanie pojąć i dalej czekam na coś, co jest właśnie takie jak iPod – od A do Z dopracowane w zakresie obsługi, budowy, materiałów. Plastik? Jaki plastik do k… nędzy!

No dobrze, to może jednak nerwosolku? A chętnie, a przechodząc do meritum… HiFiMAN SuperMini, bohater dzisiejszego wpisu, to prawie w pełni udana próba stworzenia hi-resowego odpowiednika iPoda Nano. Prawie. Jest blisko, bo metal, bo OLED (tu lepiej), bo ładnie spasowane ale… są pewne ale, o których przeczytacie za moment. Jest dobrze, ale może być (a niewiele brakuje) właśnie tak, jak być powinno. Idealnie – znaczy się. Nie powinniśmy zadowalać się (w przypadku DAPów) półśrodkami, godzić się na kompromis. Nie! Taki grajek ma nas w maksymalnie komfortowy sposób przenieść do krainy dźwięku znanego z dużego stereo, z naszego HiFi toru i tak to ma wyglądać. W dziedzinie dźwięku tak zazwyczaj jest. HiFiMANowe odtwarzacze wraz z tymi od literek A i K wyznaczają niewątpliwie najwyższe kompetencje w tej materii. Testowaliśmy na łamach takie dziwa jak grajek za ponad 10 tysięcy (potocznie tzw. superkałach) i tam faktycznie od strony brzmieniowej NIC nie brakowało. Fajne jest to, że miniaturyzacja (sorry, ale przenośnie cegieł nie uznaje, po prostu to bez sensu) poszła tak do przodu, że stworzenie gabarytowego odpowiednika wspomnianego kilkanaście razy ;-) (oj będzie, będzie co chwila przywoływany) iPoda (Nano) jest osiągalne. SuperMini tego dowodem. Najdojrzalszym i póki co wg. mnie najlepszym (choć AK ma w swoim arsenale parę ciekawych produktów z zakresu małe jest piękne i warto będzie zweryfikować).

Zapraszam do bezkompromisowego tekstu poświęconego najambitniejszemu, prawdziwie kieszonkowemu playerowi hi-res jaki znajdziecie w sklepie. Panie, Panowie HiFiMAN SuperMini…

» Czytaj dalej

Od dzisiaj sporo zmian na HDO! Poniedziałkowa lista przebojów ;-)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170406_113222976_iOS

Trzeba było dograć parę rzeczy. Stąd, ostatnio, mniejsza częstotliwość wpisów (co jednakowoż ma zalety – zamiast prasówek czytacie materiały własne: artykuły, wieści z branży, poruszające tematy ważne, „na czasie”… idziemy w jakość, nie ilość). To się teraz zmieni o tyle, że będzie bardziej regularnie, będziemy w tygodniu publikować określone materiały, a zapowiedź tego „co i jak” od dziś w każdy poniedziałek. Uporządkuje to i ułatwi Czytelnikom śledzenie tego, co nowe na HDO, a niżej podpisanego zobliguje ;-) do trzymania się samonarzuconych ram publikacji.

No dobrze, co nas czeka w najbliższych dniach? Wypunktuje to poniżej, przy czym dodatkowo, we wtorek możecie spodziewać się relacji z dzisiejszej konferencji WWDC. Czasami takie relacje poświęcone nowościom Apple pojawiały się na naszych łamach, jednak nie była to reguła. I …nie będzie. Apple ma przemożny wpływ na wiele dziedzin, w tym także na segment audio i w tym zakresie warto o tym, co w sadzie piszczy, wspomnieć (co zresztą robimy). Jest jednak jeszcze jeden powód dla którego robię wyjątek (a gdzie Google, gdzie Microsoft… ktoś zapyta): firma ma bardzo, powtarzam bardzo mocno zaakcentować swoje zainteresowanie branżą i będzie to coś, co (podobnie jak w przypadku iTunes oraz iPoda) może (może, choć wcale nie musi) mocno namieszać na rynku audio. Stworzenie spójnego rozwiązania z zakresu AV wraz z całym ekosystemem dostarczającym treści przy poważnych (bardzo) zmianach w kramiku oraz w serwisach/usługach. Pomyślcie o Sonosie, pomyślcie o Google, o Amazonie, pomyślcie o lepszej jakości dźwięku, wreszcie o integracji treści (partnerzy) z (wreszcie!) modernizacją protokołów transmisji. Tak właśnie. I nie, nie chodzi tutaj o zapowiadany Sirispeaker, bo głośnik to dopiero początek…


Zostawmy jabłko w spokoju (do wieczora) przejdźmy do konkretów, oto poniedziałkowa lista przebojów ;-) z 05.06.2017, a w niej m.in.:

- Streaming głupcze! NAD C338 

- HiFiMAN SuperMini czytaj hiresowy iPod Nano. DAP nie musi być cegłą.

- Wielki pojedynek na szczycie: 2x MrSpeakers Ether Flow vs. HE-1000 vs. LCD-3!

 

To playlista na najbliższy tydzień. Jak widać będzie różnorodnie, będzie budżetowo jak i haj-endowo, będzie mobilnie i zupełnie nie_mobilnie będzie wreszcie oryginalnie, bo każda z wymienionych publikacji to przykładowo: szczegółowy opis czym jest i czym zaraz będzie wbudowany w NADa CAST;
dlaczego SuperMini sprawdzi się nie tylko na wynos, ale także w domu (z topowymi, stacjonarnymi nausznicami – serio – sprawdziłem to bardzo skrupulatnie!); wreszcie (tekst o topowych orto) kto powinien przejść szybki kurs projektowania (ergonomia) oraz jak wiele można dowiedzieć się o słuchawkach, mając sposobność długiego (i żmudnego, ale jakże przyjemnego) porównania kilku flagowych produktów. To pouczające doświadczenie, bo patrząc przez pryzmat swojej profesji, widzę, że wiele opisów, wiele spostrzeżeń, może być błędna, albo mocno wątpliwa tylko dlatego, że coś zwyczajnie NIE MOGŁO ZAISTNIEĆ, bo zbyt krótko było słuchane, bo zabrakło czasu na rzetelne zaznajomienie się i (właśnie) dogłębne zapoznanie z produktem. To bardzo ważne, a jak dodamy jeszcze te wszystkie aktualizacje, to uzupełnianie, to doskonalenie… Wiecie jak to wygląda w przypadku większości publikacji. Zwyczajnie funkcja czasu oraz zadania sobie trudu przez recenzenta (vide oprogramowanie, usługi, funkcje w nowych klamotach!) aby rozpoznać, opisać i zrozumieć (tak właśnie) z czym ma do czynienia to PRAWDZIWE WYZWANIE.

NA HDO właśnie takie całościowe podejście, rozebranie na czynniki pierwsze danego produktu, pokazanie Czytelnikom potencjału jaki zawarty jest w sprzęcie stanowi esencję. Szczerze? Nie interesuje mnie „przemielenie” kilkudziesięciu skrzynek, dziesiątek słuchawek, tylko po to by „było”, w celu odfajkowania. To sztuka dla sztuki. Długi czas poświęcony czemuś, co właśnie potencjał ma, co trzeba i warto zrozumieć (dotyczy to także efektorów – tutaj wpływ czasu, adaptacji oraz możliwość konfrontacji z innymi produktami jest arcyważna) pozwala na wyciągnięcie sensownych wniosków, na zwrócenie uwagi na rzeczy, które (jakże często czytamy o tym na forach, prawda?) wychodzą „w praniu”. W przeciwnym razie mamy do czynienia z czymś (recenzja), co bardziej jest opisem, informacją branżową, czymś co zamiast dogłębnie, właśnie tylko po powierzchni się ślizga i meritum często nie dotyka. Pamiętajmy o tym, czytając jakiekolwiek publikacje, a szczególnie te papierowe (niestety, tutaj zawsze będzie to migawka), w przypadku internetowych zaś WYMAGAJMY WIĘCEJ! Bo da się, bo można, tylko wypada może mniej, ale bardziej. Właśnie.

I na koniec, jeszcze coś, co pojawi się niebawem (bez określonego czasu publikacji, bo to nie tylko ode mnie zależy):

- Nasze trzy grosze na temat High-endów, czyli o tym, co nam ta wystawa mówi o całej branży

Nie, nie będziemy opisywali dźwięku imprezy, albo najdroższego, albo najdziwaczniejszego, albo najbardziej intrygującego produktu wystawianego w MOC. Postaram się na podstawie tej klęski urodzaju odpowiedzieć na pytanie: dokąd to wszystko zmierza i co to oznacza dla nas, dla kogoś kto chce sobie po prostu czegoś posłuchać.

Mhm, okazuje się, że to nie jest takie proste ;-)

Pierwsze wrażenia Auralic Polaris

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
auralic-polaris

Mam niebywałe szczęście. Od paru tygodni przyszło mi obcować z produktami, które wyznaczają jednoznacznie kierunek w jakim będzie rozwijać się branża. Nie, nie mam na myśli AirPodsów ;-) ,bo to jednak inna para kaloszy (tam dźwięk, jakość brzmienia, powiedzmy to sobie wprost, nie są w centrum uwagi), a trzy produkty, które stanowią kwintesencję tego, co się dzisiaj zmienia nie tylko w zakresie projektowania urządzeń audio, ale szerzej dystrybucji, zmiany sposobu użytkowania oraz korzystania przez użytkowników zarówno ze sprzętu jak i muzyki. To fundamentalne zmiany, nie niewielkie, a fundamentalne i warto spojrzeć na nie właśnie przez pryzmat tych trzech produktów: wzmacniacza zintegrowanego NAD C338 opisanego wstępnie tutaj (w fotogalerii), przetestowanych przeze mnie KEF-ów LS50 Wireless (patrz nasza opinia) wreszcie…

…kompletnego, high-endowego systemu audio, jakim jest tytułowy Auralic Polaris

…bohatera niniejszego wpisu, opisującego pierwsze wrażenia. To sprzęt, który wraz z Altairem (to samo, tylko bez końcówek mocy z wbudowanym wzmacniaczem słuchawkowym, którego Polaris nie ma) stanowią emanację SYSTEMU audio w XXI wieku. Wcześniej mieliśmy próby, teraz (podobnie ma się sprawa z kompletnym C338 w przypadku budżetowego HiFi) mamy coś, co stanowi udaną próbę stworzenia rozwiązania kompatybilnego z NOWYM AUDIO. Tak jak KEFy LS50 Wireless są systemem zaklętym w zestawie głośnikowym (możliwe, że w tej, czy kolejnej odsłonie, nie będą potrzebowały niczego więcej ponad komputerowe źródło, czy może nawet sterownika w postaci telefonu), tak produkt Auralica to źródło, wzmacniacz, przedwzmacniacz, pramofonowe pre, szerzej – cała multifunkcyjna centralka, która zdolna jest przyjąć wszelkie zera i jedynki (w razie konieczności także sygnał analogowy) wypuszczając sygnał wprost na dowolne kolumny jakie podepniemy. Bo to może być NAS (audio) też, serwer audio jak najbardziej może, możemy zainstalować w środku dysk, podpiąć dodatkowe możemy też. Niesamowita w tym projekcie jest właśnie jego wieloraka natura… jak kameleon może być li tylko przetwornikiem C/A, może być streamerem z podpiętym zew. DACzkiem (wyjście USB), może być cyfrowo-analogowym preampem, może być gramofonowym pre, może grać z aktywnym zestawem głośnikowym, może…

Polaris nie przypomina tradycyjnego urządzenia, więcej –  jest w opozycji do klasyki, bo mamy tutaj wszystko to, co w przypadku klasycznych systemów stanowi co najwyżej dodatek. Dodatkowo stanowi haj-endową wersję all-in-one, przy czym w odróżnieniu od budżetowych rozwiązań, które pojawiły się (oferujących coraz większą funkcjonalność, multifunkcjonalność), tutaj trzeba było uwzględnić wyższe wymagania odnośnie jakości, bo przecież to ma być wysoka półka, ma być alternatywa dla systemów za kilkadziesiąt tysięcy, ma być (i według mnie jest) zmiana filozofii budowy całego toru audio, co implikować będzie bardzo poważne przetasowania w całej branży audio.

Mamy więc wysoko wydajne końcówki w klasie D wraz ze wzmiankowanym cyfrowo-analogowym pre-ampem (całość z opatentowanym rozwiązaniem), mamy wszelkie możliwe streamingi z takimi plug&play jak BT z aptX, AirPlay’em, mamy wreszcie nawiązujący do high-endowych ambicji front-end Roon. To właśnie ten ostatni element decyduje tutaj o przynależności do audio arystokracji. Wiele razy powtarzałem na łamach, że dzisiaj czymś co ma kapitalne znacznie w audio i będzie warunkować ocenę sprzętu (tak właśnie!) jest oprogramowanie. To ma absolutnie kluczowe znacznie, bo o możliwościach sprzętu, o jego obsłudze (ergonomia, prostota, szybkość, wsparcie) przesądzi co tam w kodzie piszczy, jak ten kod jest napisany i jak jest supportowany.

To potencjalnie fatalna wiadomość dla osób, które akurat z komputerem w audio nie chciałyby mieć nic wspólnego, dla których komputer to zło (w audio). Śpieszę donieść, że cały wysiłek idzie dzisiaj właśnie w kierunku oswojenia tematu, doprowadzenie do sytuacji, w której ten mityczny komputer (Polaris jest oczywiście komputerem, tyle że na pecetowej platformie x86, a ARM, doskonale znanej z wszędobylskich smartfonów, tabletów etc.) będzie na tyle ujarzmiony, na tyle prosty w obsłudze, przewidywalny i oswojony właśnie, że … nie zauważymy, że komputer nam gra. A gra i grać będzie. To wynika wprost ze zmian jakie zaszły w dystrybucji, w dominacji streamingu, graniu z pliku, które wymusza całkowite przeorientowanie toru audio, systemu audio. I to się właśnie dzieje na naszych oczach.

To urządzenie Roon Ready, a to oznacza pełną kompatybilność, natywną z protokołem RAAT. To – inaczej rzecz nazywając – autonomiczne, samodzielne źródło front-endu Roon, coś co do tej pory wymagało zazwyczaj jakiegoś komputera (niechby i wyspecjalizowanego, ale jednak komputera klasy x86), coś czego tak mi brakowało w przypadku przetestowanych KEFów Wireless (dlatego uważam, że jest to produkt na początku swojej drogi rozwojowej, czy nawet linia produktów, która dopiero powstaje). Mam nadzieję, że inżynierowie KEFa wprowadzą obsługę RAAT. To coś, co domknie temat, dając gotowe rozwiązania faktycznie eliminujące potrzebę podpinania pod te głośniki czegokolwiek. Zwyczajnie nie będzie takiej potrzeby. Wystarczy serwer z Roon core i już (no jakiś handheld w roli sterownika rzecz jasna będzie wymagany). W przypadku Polarisa właśnie nie ma potrzeby, bo jest Roon Ready, choć gramofon rzecz jasna bardzo chętnie podłączymy i sprawdzimy. Tyle.

Na wstępie podpiąłem Polarisa pod C338 (gra jako streamer Roon Ready). Zrobiłem to z dwóch powodów… po pierwsze chcę zobaczyć czy i jakie różnice oferują końcówki w Auralic-u wobec budżetowego projektu NADa. To w ogóle terra incognita, bo do niedawna w środowisku (opisujący oraz słuchający, z audiofilskimi konotacjami i mniej audiofilskimi, powiedzmy racjonalistycznie-sceptycznymi) obowiązywała jednoznaczna w formie i treści opinia, że „cyfrowe” (tak, to nieadekwatne sformułowanie, wręcz błędne, ale często pojawiające się w dyskusjach, stąd „”) gra ogólnie mało finezyjnie, właściwie bez różnicy co tam w środku siedzi, bo i tak brzmi to gorzej od umownej klasyki.  Mam odmienną opinię, korzystam od dawna z impulsowego D3020, przewinęło się sporo takich wzmacniaczy u mnie (NuForce’y, NADy właśnie, produkty mniej znanych marek) i cóż – sam jestem ciekaw tego porównania.

Po drugie daniem głównym jest tutaj – nie ma co do tego chyba żadnych wątpliwości – właśnie streamer, możliwości tego nowego audio, sposób implementacji (software!) w takim produkcie, wszystkomającym produkcie, który ma ambicję zastąpić CAŁE nasze dotychczasowe stereo. Jedna skrzynka co wszystko łączy, jedna co wszystko gra. Właśnie tak. Priorytetową kwestią jest zatem nie tylko sama możliwość przepuszczenia przez skrzynkę dowolnego strumienia z Internetu, lokalnej sieci, ale także sposób w jaki to wszystko okiełznamy. UI oraz UX, rzeczy znane ze światka komputerów, są w centrum naszej uwagi i to będzie także podlegać szczegółowej ocenie.

Auralic ma swój patent na obsługę, na oprogramowanie klamota, swój system zawiadywania i integrowania zero-jedynkowej muzyki. Nazywa się to Lightning DS i mam sporo uwag odnośnie ergonomii, stabilności oraz możliwości tego oprogramowania. Pamiętacie Ariesa Mini, którego opisałem na łamach HDO. Tam sporo na ten temat, w przypadku Polarisa nie pójdę na skróty (link do wcześniejszej publikacji), a rozwinę opinię na temat software, starając uwypuklić mocne i słabsze strony autorskiej propozycji Auralic-a. Rzecz jasna daniem głównym i nie ukrywam że tak będę głównie testował klamota będzie ROON. Jego integracja jest wg. mnie najistotniejszym elementem tego produktu i bez tego software tracimy sporo z możliwości jakie oferuje Polaris. Tak czy inaczej autorskie rozwiązanie integruje nam co trzeba, m.in strumienie z Tidala oraz Qobuza (w Polsce już w wakacje!)

Tak, tracimy, co nie oznacza, że z firmowym softwarem nie ma sensu… sens jest, powiem nawet więcej, możemy w codziennym użytkowaniu zdać się na protokoły „bezobsługowe” tj. Bluetooth czy AirPlay, strumieniując z czegokolwiek, z jakiejkolwiek apki i pewnie część domowników właśnie tak sobie przyswoi tego klamota. Czujecie to? Właśnie, będą korzystać z high-endowego systemu po swojemu i bez żadnych ograniczeń, z dostępem ze swojego… źródła. Takie to nowe audio właśnie jest, pogódźcie się z tym konserwatyści, że to wszystko nam się „demokratyzuje”. Koszmar, prawda? ;-)

Nie miałem takich przygód jak inni testujący z inicjacją, konfiguracją wstępną Polarisa, nie było u mnie sytuacji, że bezprzewodowo to przypadkowo (zadziałało w końcu). Nie. Owszem, sam proces nie zawsze kończy się sukcesem (u mnie za drugim razem się udało), ale nie demonizowałbym tego. Inne rzeczy są ewidentnie do poprawy, parę spraw należałoby rozwiązać po prostu inaczej (porażką jest konieczność obsługi w różny sposób skrzynki, by dotrzeć, uruchomić wszystkie zaszyte w niej funkcje, usługi, sposoby komunikacji ze światem – to kompletnie bez sensu), także przed Auralic-iem sporo jeszcze pracy. Na szczęście wszystko to (podobnie jak z KEFami) można osiągnąć na drodze aktualizacji obecnego systemu, właściwie nie ma tu (chyba) żadnych rzeczy, których nie dało by się poprawić, zmienić, zmodyfikować.

Tak, właśnie, witamy w nowym audio. To, co znamy z komputerów, będzie od tej pory towarzyszyło nam w systemie HiFi/high-end. To nieuniknione. Na szczęście, podobnie jak z wzmankonanym wcześniej polerowaniem obsługi, wprowadzaniem coraz prostszych, coraz bardziej intuicyjnych sposobów interakcji, sterowania, także tutaj cały ten proces (skomplikowany) da się nie tylko zautomatyzować, ale w ogóle ucywilizować. Znowu jako przykład dam Roon labs, ludzi którzy doskonale czują problem, wiedzą jak poważnym wyzwaniem jest nie tylko napisanie dobrze działającego, prostego w obsłudze oprogramowania, ale także taka polityka wsparcia (odnośnie tworzonego przez siebie kodu), by użytkownik nie traktował koniecznej, ciągłej pracy nad udoskonalaniem, jako czegoś utrudniającego mu życie.

To cholernie ważne i to będzie także wpływać na całościową ocenę produktów. Widzę przy okazji spory problem i wyzwanie dla nas, dziennikarzy… opis, ocena będzie musiała uwzględniać czas, czas w którym sprzęt będzie podlegał aktualizacji właśnie. Ciekawe jak sobie z tym zagadnieniem poradzą koledzy o fachu, pisujący w papierowych, czy nawet elektronicznych (ale zamkniętych) periodykach? Tu sieciowa pisanina będzie miała przewagę, bo zawsze da się wpis zaktualizować (co de facto oznacza, że oceny, wnioski nie będą nigdy w pełni kompletne!). Realny problem.

Anten las. Tak właśnie wygląda audio w XXI wieku. Anten las.

Dobra, nie o problemach gryzipiórków miało być, a o Polarisie ;-) Ten kombajn, jak to mam w zwyczaju, przetestuje wszechstronnie, „do ostatniej śrubki” to znaczy sprawdzę w każdej przewidzianej przez konstruktorów konfiguracji, sprawdzając wszystkie jego możliwości, koncentrując się jednakowoż na tym co stanowi clou, o czym wspomniałem. Będzie to test, podobnie jak KEFów, mocno osadzony w informatyce, komputerach, oprogramowaniu, sposobach obsługi, interakcji oraz komunikacji (my-maszyna, maszyna z drugą /trzecią/ czwartą maszyną). Sprawdzę jak sobie Auralic poradzi z wysokiej klasy zew. dakiem (odpowiem na pytanie, czy to w ogóle będzie wnosiło jakiś progres), sprawdzę również czy ten klamot wymaga kabla LAN (do dla niewiernych Tomaszów, którzy w żadne WiFi nie wierzą), zagramy materiał wyczynowy (DXD, DSD), zagramy też z aktywnymi trybami DSP. Na marginesie, DSP to obecnie gigantyczne możliwości – zobaczycie przedsmak na obrazkach z konfigurowania klamota pod Roonem – to jest już kosmos, tego wcześniej nie dało się w warunkach domowych modyfikować, ustawiać. Teraz można.

Myślę, że miesiąc z górką będzie potrzebny, przy czym już po paru dniach teren od strony technicznej mamy opanowany ;-) To dobry prognostyk. Nieprawdaż? Prawdaż, prawdaż…

Autor: Antoni Woźniak

Poniżej rozbudowana fotogaleria, którą jeszcze będę sukcesywnie uzupełniał, także u’now warto wdepnąć we wpis jutro, pojutrze, bo będzie aktualizowany (będziecie to odmieniać przez wszystkie przypadki, prorokuje wam, oj będziecie!)

» Czytaj dalej

Dwa różne smaki: recenzja doków RHA T10i oraz RHA CL750

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tyt T10i

Firma RHA, producent dokanałowych słuchawek (a od niedawna także elektroniki, ich pierwszy przenośny DAC/AMP …DacAmp L1 otrzymał właśnie nagrodę RedDot przyznawaną w dziedzinie designu), to beniaminek (działają raptem od 2011 roku, a konkretnie dali o sobie znać dopiero na przełomie 2012/2013 roku). Przy czym ten beniaminek radzi sobie bardzo sprawnie – jego wyroby możemy wytropić m.in. w Apple Store, a dostać się do grona producentów oferujących swoje wyroby w kramiku nie jest rzeczą prostą (wręcz przeciwnie), wielu nie dostąpiło tego zaszczytu. Co ciekawe RHA nie odkrywa Ameryki. Owszem, w katalogu znajdziemy duży wybór słuchawek, mamy specjalizację, ukierunkowanie, ale to robią setki innych firm próbujących szczęścia w segmencie słuchawkowym. Szkoci postanowili wyróżnić się na rynku jakością, wyjątkową dbałością o szczegóły, a dodatkowo bardzo przystępnymi cenami jakie żądają za swoje produkty. To połączenie bardzo wysokiej jakości z rozsądną (rzadkość) ceną z konsekwentną wizją rozwoju oraz (znowu mało kto tak robi) produkcją ulokowaną w Europie wyróżnia RHA na tle konkurencji, stanowi o sile i rozpoznawalności marki (już, a przecież to jw. beniaminek).

Czekałem na 20-ki, które jednak nie dotarły na czas, postanowiłem opublikować test bez uwzględnienia spóźnialskich doków ze szczytu oferty. Cóż, szkoda, chciałem za jednym zamachem opisać wszystkie topowe konstrukcje, bo były też widoki na ceramiczne CL1… ale nic nie szkodzi, co się odwlecze… będzie zatem „powtórka” tj. w podobnej formule opiszemy T20 i CL1. Dzisiaj przeczytacie o tych tańszych, ale nadal okupujących górną półkę, dokanałówkach z oferty RHA, a za parę tygodni będzie recenzja wspomnianych topowców. Postaram się także o wypożyczenie L1 – w ten sposób cały trzon oferty zostanie przez nas obadany i opisany na łamach.

Powracając zaś do meritum, dwa różne smaki są tak różne, a do tego same CL750 tak inne, odmienne od testowanych przeze mnie do tej pory IEMów, że musiałem stworzyć sobie odmienny od referencyjnego (redakcyjnego) zestaw testowy, wykorzystując do odsłuchu sprzęt stacjonarny (750), korzystając podczas słuchania na wynos dość nietypowe rozwiązanie mobilne (de facto stacjonarny M2Tech hiFace DAC), wreszcie porównując efekty ze słuchawkami, których na miasto raczej na pewno nie zabralibyśmy ze sobą. Tak jak T10i można uznać za produkt dość oryginalny, wyróżniający się na tle konkurencyjnych IEMów, to w przypadku CL750 w ogóle trudno znaleźć jakiś odpowiednik, podobną konstrukcję. Te doki, jak wspomniałem w zapowiedzi, to jazda po bandzie, coś specyficznego, bardzo pod prąd, coś co pokazuje, że RHA ma swoją wizję i nie boi się wprowadzić do swojej oferty produkt, który nie ma odpowiednika (coś czuję, że z ceramicznymi CL1 będzie nie tylko podobnie, ale będzie jeszcze bardziej „pod prąd”). Bo co powiecie na słuchawki dokanałowe, które ze swoją 150 omową impedancją, z specyficzną sygnaturą dźwiękową są …alternatywą dla stacjonarnych nauszników (partnerem będzie tu gabinetowy czy salonowy klamot pod – właśnie – duże, stacjonarne słuchawki), albo coś, co wymaga konkretu z jacka, co nie zadowoli się żadnymi tam smartfonami (nie ma szans na to), większością DAPów (znowu nie ma szans na to), wieloma DAC/AMPami (o cholera)?

Co ciekawe T10i, mimo że nie są tak inne, jak CL-ki, także pod wieloma względami są wg. mnie oryginalne, mają swoje niepowtarzalne cechy (tak, tak dyfuzory mają spory wpływ na to) i to także bardzo interesujący, bo właśnie odmienny od tego, co do tej pory testowałem, produkt. Podsumowując ten wstępniak, powiem tak – testowanie tych doków było bardzo ciekawym doświadczeniem, było w tym coś ożywczego, właśnie innego, zmuszało mnie do poszukiwań, do znalezienia odpowiedniego sposobu zbadania możliwości tych słuchawek, zrozumienia racji, pomysłu na dźwięk jaki miał twórca, projektant, wreszcie zebrania tego wszystkiego i oceny uwzględniającej odmienne podejście do tematu (na dzień dobry było WTF ;-) ).

Zaintrygowani? Tak? To zapraszam do lektury…

» Czytaj dalej

Obrodziło #2: testujemy planary MrSpeakers Ether Flow & Flow C z CMA600i

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170217_155237068_iOS

Dlaczego w ostatnim wpisie pisałem o przegenialnych słuchawkach, mając na myśli to, co z takim bólem ściągam ze łba (niestety trzeba, poza słuchaniem muzyki, robić inne rzeczy… damn!)? Cóż, odpowiedź jest prosta. Nowe Ethery Flow brzmią fantastycznie, fantastycznie wyglądają i są fantastycznie wygodne. Są lekkie jak piórko, mają najlepszy system dopasowania do głowy, superwygodne pady mają i zwyczajnie są najwygodniejszymi słuchawkami jakie miałem na czerepie. A że miałem do czynienia z praktycznie wszystkim co wyszło ostatnimi laty (poza wyjątkami w rodzaju Otchłani czy Głębi, jak kto woli, tych faktycznie nie miałem) to mogę – oczywiście czysto subiektywnie – pozwolić sobie na taką autorytarną opinie. NIE MASZ NIC LEPSZEGO. Idealnie leżą, w ogóle nie męczą, pasują jak ulał i gdyby użyć power glue to nie byłaby to tortura tylko czysta przyjemność mieć je na stałe przyspawane do głowy. Dopiero teraz wychodzi z całą bezwzględną mocą to, co przeszkadzało, ale tylko „na marginesie”. Moje LCDE-3 są niewygodne. Zwyczajnie niewygodne są, bo za ciężkie i jeszcze z bardzo kiepskim, w porównaniu, sposobem dopasowania (mały zakres, toporne to… ehhh). Tak to niestety moi drodzy jest, że jak coś nagle lepszego wyskoczy, to, to co było do tej pory dobre (a nawet jeżeli w pewnych aspektach tylko akceptowalne, to ogólnie na plus) przestaje takim „dobrym” być. To straszne, przykre, załamujące ale niestety …typowe. Przy czym, nie wiem, na czym miałby polegać progres w dziedzinie ergonomii patrząc przez pryzmat tego, co oferują Ethery Flow. No nie wiem i tutaj chyba się już lepiej zwyczajnie nie da.

Jak już jest wygodnie (bardzo) to się słucha, a że dźwiękowo to moje granie, to muszę …złapać odrobinę dystansu, by nie wyszedł hymn pochwalny na cześć Drogiego Przywódcy (nie, nie proszę tylko bez jakichkolwiek aluzji). Drogiego Przywódcy Korei Północnej rzecz jasna. Obawiam się, że tekst byłby bardzo przykry w odbiorze, bo jak czytać te wszystkie ochy i achy, jak nie czuć lekkiego zażenowania, gdy piszącemu łzy ciekną po polikach ze wzruszenia i tylko szuka kolejnych bombastycznych przymiotników by oddać (nausznikom) cześć. No właśnie! Będzie więc – mam nadzieję – jakiś dystans zachowany, a pomogą w tym HE-1000, które jak zapowiadałem zmierzają ku nam. I dobrze. Bo jak napisałem LCD-ki już na starcie niestety są na z góry przegranej pozycji, choć oczywiście dźwiękowo są znakomite (nadal) i porównanie z Etherami będzie (w zakresie brzmienia) jak najbardziej.

Słuchawki MrSpeakers’a (wcześniej mody robili) to produkt(y) w pełni high-endowe. Tu nie ma żadnego niedopowiedzenia (Audeze, Audeze może byście wzięli to na warsztat, hę?), żadnego pola do marudzenia, bo te słuchawki są przegenialne w formie, treści, do tego kabelki prima (choć za krótkie, więc jednak jakiś minus się znajdzie), skórzane pokrowce rewela. Co poradzić. Jako Polak rodak jestem w kropce. Nie mam do czego się dop-ten-tego, doczepić. No nie mam. Oczywiście mamy to, co w ortodynamikach robi różnicę – nie będę się w zajawce rozpisywał nt. brzmienia, żeby zostawić deserek na właściwy artykuł – powiem tylko tyle, że dźwiękowo to nie tylko „mogę z tym żyć”, ale bankowo zapiszę w testamencie żeby mnie na tym drakkarze, z tymi właśnie nausznicami z dymem puścili najbliżsi ;-) Tu się słucha muzyki i poza muzyką nie ma nic. Efektor idealny. Staram się jak mogę nie przesadzić, ale chyba mi nie wychodzi, prawda? Takie dobre, ku$#^^&!#$ dobre są to słuchawki! Opinia odnosi się zarówno do otwartej, jak i zamkniętej wersji. Może otwarte słuchawki, może (liczę na HiFiMANy, które były do teraz moimi absolutnymi faworytami w zakresie dream cans) mają jakąś alternatywę, ale te zamknięte są zdecydowanie przed wszystkim, co do tej pory z zamkniętych muszelek grało. Mimo że zamknięte oszukują skutecznie, wodzą nas na pokuszenie bezwstydnie i można tylko się poddać. Przy czym różnią się od otwartych w czytelny sposób, a jednocześnie to ta maniera, ten dźwięk tylko podany nieco inaczej i cholera tak samo zniewalająco-uzależniający. Także przestrzegam, że jak ktoś założy na galcę te słuchawki (jedne i drugie) to będzie miał duży problem, no chyba że akurat prywatna kopalnia diamentów to czemu by w sumie nie? Mają te zamknięte tę przewagę, że można mieć i to i to, tzn. słuchać muzyki leżąc obok ukochanej.

Jak widzicie ani słowem nie zająknąłem się na temat specyfikacji, na temat technologii też nie bardzo i wiecie co? Niczego na ten temat teraz nie napiszę, bo raz że recenzja będzie, a dwa te suche dane, wyliczanka niczego tak naprawdę nie zmienia. Parametry wyczynowe, własne patenty (o których przeczytacie w artykule, bo warto odpowiedzieć sobie na pytanie – jak oni to zrobili, jak doszli do takich efektów?), przebogate doświadczenie (czapki z głów, naprawdę czapki z głów) to wszystko ważne, ciekawe i będzie, ale jw. niczego nie zmienia, bo wystarczy założyć i odlatujemy i nie analizujemy tylko słuchamy (a zajawka to migawka jest :-) ). Na marginesie, przesłuchać 2 minuty, zmienić, porównać, znowu 2 minuty, zmi… naprawdę ciężko to uskutecznić w przypadku tych słuchawek, bo jak już jest play to do końca. Wspomnę tylko o elemencie toru, który testuję wraz z Etherami.

To Questyle CMA600i – omnibus przetwornikowo/ przedwzmacniaczowo/ słuchawkowy. Ten Questyle wykorzystuje technologię wzmocnienia sygnału („bieżący tryb wzmocnienia sygnału”) identyczną z zastosowaną w podobno najlepszym wzmacniaczu słuchawkowym na rynku… Bakoon (HPA-21). Można grać wszystko, a nawet nie grać, ale mieć potencjał (DSD512, czy takty 768MHz), można skorzystać z trzech wyjść słuchawkowych (dwa SE i jedno symetryczne), można podpiąć analogowo zew. źródło, można zatem nie tylko skorzystać z zew. DACa (co robimy, grając z X-Sabre Pro, choć sprawdzamy jak CMA600i sobie radzi autonomicznie, grając pliki), ale także po wpięciu gramofonowego pre posłuchać muzyki z czarnej płyty. To też sobie sprawdzimy. Nie zalecają (i się stosujemy) podpinania równoczesnego pod SE słuchawek x2. Natomiast – jako że Ethery są z okablowaniem na jacku oraz z gniazdem symetrycznym – okupujemy czasami wyjścia symultanicznie, a jak nie to wtedy podpinamy pod tor lampowy z MiniWattem (z bardzo ciekawym ustrojstwem B-Techa będącym przełącznikiem głośnikowym z wyjściem słuchawkowym w jednym pudełku) oraz dodatkowo via M1HPA. Jest jeszcze opcja bezpośredniego grania ze wzmacniaczy pod głośniki via ustrojstwo HiFiMANa (też obadamy). Alternatywą przetwornikową dla Matriksa i samego Questyle stanowi u nas Korg DS-DAC-100 oraz M2Tech DAC. Zobaczymy, czy dużo tańsze komponenty nie będą jakimś ograniczeniem dla tytułowych nauszników.


Tu soute z CMA600i

A tu już główny set z X-Sabre Pro w roli źródła, który będzie stanowił punkt odniesienia

Poniżej rozbudowywana (aktualizacje) fotogaleria z (uzupełnianym upgrade’owo) opisem:

» Czytaj dalej

Obrodziło #1: testujemy rewelacyjnego Matrix X-Sabre PRO vol. 2

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170201_071257260_iOS

To prawdziwa übermachine. Chyba najlepsza rzecz z przetworników jaką podpinałem do swoich klamotów. Jestem wstrząśnięty i dodatkowo nie-po-bondowemu solidnie zamieszany. Tak, ten przetwornik stanowi zwieńczenie, zwieńczenie procesu jaki obserwujemy od paru ostatnich lat związanego z rewolucyjną zmianą sposobu dystrybucji muzyki. Internet zmienił wszystko i zmienia wszystko. Obecne możliwości topowych DACów, których przedstawicielem jest opisywany model to wg. mnie osiągnięcie pewnego szczytu możliwości odnośnie obsługi formatów, ogólnie umiejętności zamieniania zer i jedynek na postać analogową. Niewiele więcej da się osiągnąć bez radykalnej zmiany tego co w studio, tego co serwuje na rynek wytwórnia, wreszcie tego jak słuchamy muzyki (w ogóle). Oczywiście można  ”więcej” (jutro, pojutrze zapowiedź takiego urządzenia) w zakresie cyferek, ale to już tylko czysta szuka dla sztuki, przy czym liczy się nie tylko wyczyn (znacie materiały DSD 512, albo jakieś pliki PCM o parametrach 32/768? Nie? No właśnie, też takich nie widziałem), ale sposób wykorzystania technologii, które stały się ostatnio dostępne w domowym audio. Ten DAC jest znakomitym przykładem na to umiejętne wykorzystanie, bo to jedno z nielicznych urządzeń, pozwalających na tak drobiazgowe dopasowanie parametrów sygnału w systemie.

Już wcześniej (patrz recenzja poprzedniego modelu X-Sabre Pro) flagowy DAC w katalogu Matriksa, wyróżniał się na tle konkurencji. Omawiany, nowy model, oferuje jeszcze więcej, dużo więcej w tym zakresie. To prawdziwa rewelacja, szczególnie, że mamy tutaj do czynienia z hardwarem pozwalającym na wyciągnięcie wszystkiego co najlepsze z 1 bitowego formatu, to sprzęt z rozbudowanymi opcjami DSP (ogromne możliwości modyfikacji sygnału), wreszcie (najważniejsze) coś, co potrafi zagrać tak, że jw. trudno mi znaleźć konkurenta na dowolnym pułapie cenowym. Najnowszy Matrix jest najdroższym urządzeniem tej firmy w historii, zbliżą się powoli do granicy 10k, ale nadal stanowi niezwykle interesującą alternatywę dla dużo droższych high-endowych DACów, bo ze swoimi niecałymi 8 tysiącami to nadal wyższa półka HiFi. Cenowo. Patrząc na to jak się prezentuje, na to jakie ma możliwości, jak gra to HIGH-END pełną gębą!

all @ DSD256

To pierwsze z urządzeń wykorzystujących topową kość ESS 9038 Pro. Nowy krzem zastępuje dobrze znany układ ESS 9018, stosowany w setkach flagowych przetworników. Nowy krzem, poza nowymi możliwościami, w aplikacji Matriksa oferuje coś, co zawsze trzymało mnie nieco na dystans w przypadku DACów opartych na ESS Sabre – nie ma tutaj rozjaśnienia, nie uświadczymy żadnego analitycznego „szkiełka i oka” (neutralnego serwowania muzyki, w sensie wypranego z czegoś bardzo istotnego), co kojarzy się z cyfrowym graniem. Nie. Jest inaczej. I bardzo dobrze, bo ten nowy Matrix gra z jednej strony niebywale rozdzielczo, prezentuje nagranie szczegółowo… wiernie, ale jednocześnie mamy to, co tak lubię w niektórych przetwornikach multibitowych: czarownie, magię, gęsty, emocjonalny przekaz, coś, co nie pozwala na oderwanie się od klamota, tylko więcej, więcej, jeszcze więcej! „Cysta magia!” Jak mówi moja mała córeczka. „Cysta”.

Ciekawe czy inne, oparte o ten układ DACzki będą grały z taką manierą (to nie pejoratywne określenie, każdy sprzęt, nawet ten najbardziej zdawałoby się neutralny, taki nie jest i coś tam swojego dodaje), bardzo ciekawe. Matrix potrafi być zarówno przetwornikiem, jak i cyfrowym pre, w tej drugiej roli także wyróżnia się i to pomimo czysto cyfrowej regulacji natężenia dźwięku. Powiem więcej, niesamowita precyzja jaką się odznacza, pozwala przykładowo stworzyć minimalistyczne rozwiązanie oparte na monitorach aktywnych z X-Sabre w roli przedwzmacniacza oraz centralki cyfrowej, znacząco zwiększajac możliwości takiego systemu. Testuje X-Sabre m.in. z Audioengine HD6 i dźwięk jaki odtwarzają aktywne monitory jest bez dwóch zdań znakomity. Matrix jest elementem wydobywającym z tych paczek wszystko co najlepsze, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Przy czym ULTRAWAŻNYM elementem jest software. Roon 1.3 (patrz wpis opisujący dokładnie najnowszą wersję front-endu) zmienia reguły gry. Dlaczego? Ano dlatego, że wraz z zaawansowanymi możliwościami tytułowego DACa, stanowi topowy system odtwarzający muzykę z pliku, pozwalając na naprawdę niebywałe rzeczy odnośnie konfiguracji odtwarzania. Pozwala – krótko mówiąc – na ZNACZNY progres w zakresie tego, co dobiega do naszych uszu. Drugi system z przegenialnymi MrSpeakres Ether Flow (w wersji otwartej jak i zamkniętej) na Questyle CMA600i (jako DAC nie stanowi konkurencji dla Matriksa, ale tutaj mamy dodatkowo na dokładkę czy może przede wszystkim świetny wzmacniacz słuchawkowy) wraz z Roonem grającym via DSP (crossfade -> binaural, wszystko @ DSD256*) to – ponownie zacytuję – „cysta magia”. Gra to niebywale wręcz dobrze, ale co ważniejsze, nie trzeba wcale podpinać słuchawek za 9 tysięcy żeby to usłyszeć. Nie. Na HD650, na moich ulubionych HiFiMANach HE-400 gra to w podobny sposób tzn. zachwycająco, zniewalająco, po prostu znakomicie. To dźwięk, który nie ma niedostatków, nie ma żadnych „ale”, to mój dźwięk. Na słuchawkach tej klasy co Ether Flow zwyczajnie zanurzamy się i przepadamy. Zdarza się nie przespać nocy. Uzależnia. Działa to jak mocne dragi. Ktoś kto kocha muzykę będzie musiał dokonać bolesnych wyborów, zmienić priorytety, podjąć życiowe decyzje ;-)

Niewielki, a taki potężny. Monolityczna obudowa na CNC, OLEDowy displej, metalowy pilot. Szlachetny minimalizm połączony z elegancją i najwyższą jakością wykonania

Jutro, pojutrze przeczytacie w zajawce o wspomnianych powyżej słuchawkach, podkreślę tylko że to nie tak, że dzięki Etherom mi gra. Czego bym nie podpiął do systemu z nowym X-Sabre Pro gra bardzo, w przypadku moich referencyjnych LCD-ków 3 też bym ich nie ściągał (podobnie jak z Ether Flow), niestety wychodzą niedostatki tej konstrukcji (ergonomia) w konfrontacji z przegenialnymi MrS. Także Matrix z Roonem stawią tandem pozwalający grać wg. mnie w niedostępny sposób dla większości źródeł fizycznych, a konfrontując bezpośrednio ze sprzętem nie grającym z pliku (tj, takim bez komputera) trzeba by wydać gigantyczne pieniądze, by to zagrało właśnie tak, tak jak gra ten DAC / soft – SYSTEM. Z CMA600i w roli wzmacniacza oraz Makówką robiącą za Core mamy coś, co gra na poziomie prawdziwie „ośmiotysięcznikowym” (analogia do gór, nie do mamony). To – moim zdaniem – ten pułap, szokujące, że możliwy do osiągnięcia bez konieczności oddawania narządów do przeszczepu. Z moją lampą na wsadzie brimarowym (MiniWatt) podobnie, nieprzyzwoicie dobrze, słucha się i ciągle mało, nawet nagrania, które były gdzieś daleko na liście do posłuchania, takie, które są daleko za tym co lubiane, czy ulubione, nawet takie wywołują na opisanych powyżej konfiguracjach to „więcej i więcej”. No to jak to inaczej nie nazwać, jak właśnie TO. Matrix stanowi niezbędny element TEGO. Nie inaczej.

Pełną specyfikację, omówienie wszystkich możliwości (oj zejdzie paręnaście tysięcy znaków na to, oj zejdzie) znajdziecie we właściwej recenzji, którą popełnię w najbliższych tygodniach. Jak wiadomo nic tak dobrze nie opisuje czegoś materialnego, jak obrazki, zatem poniżej duża fotogaleria z Matriksem w głównej, choć nie jedynej, roli (tak, będzie Roon i opisane wcześniej klamoty, efektory).

* do niedawna, jeżeli chciało się takie coś uzyskać jak konwersję każdego sygnału PCM do DSD potrzebny był drogi jak cholera HQPlayer. Jako wtyczka chodziło to z Roonem, teraz już nie ma potrzeby stosować tego oprogramowania. Wystarczy nowy Roon z potężnym silnikiem DSP jaki mu zaaplikowano w najnowszej odsłonie 1.3. Dlaczego o tym piszę… sprawdźcie sami co daje prze-konwertowanie w locie tego, co słuchamy do postaci 1 bitowej. Warto samemu się przekonać, posłuchać. Oj, warto. Komputer z mocnym CPU bezwględnie wymagany. » Czytaj dalej

Nowy M-Stage! Opinia o Matrix HPA-2C

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20161110_131133367_iOS

Nowy M-Stage, pierwotnie jeden z najlepszych klonów Lehmanna (niemieckie, wysokiej klasy, słuchawkowe ampy), teraz w nowej odsłonie z obsługującym (prawie) wszystko, co popadnie, dakiem USB. Zamiast kątów prostych, obłości, zmiany konstrukcyjne spore, funkcjonalność dokładnie taka, jaką ten sprzęt oferował poprzednio, czyli konkretnie: komputer, wzmacniaczo-dak, słuchawki i gramy. Jakiś czas temu zrecenzowaliśmy M-Stage’a HPA-3U oraz wcześniejszą generację i oba wzmacniacze bardzo przypadły nam do gustu. Wtedy jednak nie było możliwości sprawdzić jak sobie skrzynki radzą z większym arsenałem słuchawek. Tym razem będzie inaczej, to znaczy będzie szeroko – tytułowy dakoamp zagrał w tandemie z LCD-3, HE-400, AKG 701, H650 oraz NAD HP50 (zmod., do odsłuchu stacjonarnego). Do tego sprawdziłem jak radzi sobie z Momentum 1 i 2 generacji oraz z redakcyjnymi IEMami.

Nowy HPA ma wygodną przeplotkę, można zatem śmiało integrować go w głównym torze z jakimś analogowo podpiętym źródłem. Oczywiście numerem jeden jest tutaj wejście USB, które oparto na najnowszym układzie programowalnym XMOS U (interfejs) oraz kości DAC od CirrusLogic-a CS4298. Mamy zatem wsparcie dla PCM 24/192 oraz obsługę DSD 64/128. To ostatnie obsługiwane zarówno w trybie DoP jak i natywnie w ASIO. Dodatkowo będzie można grać z bezpośrednio podpiętego pod cyfrowe wejście handhelda. Rzecz jasna nie omieszkam sprawdzić pod iOSem (z odtwarzaczem softwareowym Onko HF Player – będzie można zobaczyć dokładnie parametry transmisji oraz obsługę plików DSD). Jak wspominałem we wpisie parę miesięcy temu (kiedy C jak Classic wchodził na rynek), jest to tańszy model od HPA-3, co ciekawe z bardziej rozbudowaną funkcją grania DSD (układ Texas Instruments z trójki nie ma takich możliwości co Cirrus). Jest tańszy, a ten element stoi tutaj na wyższym poziomie. Rzecz jasna DSD sobie też odtworzymy.

W środku dobrze znane, wysokiej jakości komponenty. Mamy potencjometr oparty na ALPSie (27), kondki WIMA/Nichicon, mamy solidne trafo w typowej dla Matriksa, monolitycznej, błękitnej obudowie. Sprawdziłem jak sobie poradził podpięty pod Makówkę, jak i również sparowany z laptopem @Win10. Udało się także sprawdzić jak sprawował się w roli prostego przedwzmacniacza w stacjonarnym torze… Jakość dźwięku na słuchawkach skonfrontowałem z naszym M1HPA od Musical Fidelity. Opisany sprzęt kosztuje w Polsce 1350 złotych, a poza opisywanym urządzeniem, w ofercie jest jeszcze zbalansowana wersja HPA-3B, którą też spróbuję niebawem przetestować. Poniżej galeria przedstawiająca HPA-2C wraz z opisem wrażeń z odsłuchu…

» Czytaj dalej

Świetna alternatywa dla iPoda Nano? DAPy HiFiMANa? Mini ale Mega lub Super

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
hifiman_supermini_10

MiniMega to bardzo adekwatna nazwa dla tego mobilnego grajka. Podobnie jak SuperMini, dla jego droższej, lepszej wersji. Do niedawna audiofilski DAP oznaczał cegłę tj. duże, ciężkie coś, grające parę godzin maksymalnie (c.a 8-10). HiFiMAN proponuje coś, co idealnie wpisze się w potrzeby użytkowników biegających, rowerujących (cykliści – wiadomo, obecnie w kraju naszym, temat śliski) – sumując – przejawiających chęci do uprawiania jakiejkolwiek aktywności fizycznej (bez podtekstów proszę ;-) ). iPod Nano, przywołany w tytule, jest bardzo fajny, wróć, byłby bardzo fajny, gdyby nie ograniczenia wiadome (iTunes, brak obsługi hi-resów tak na szybko). Tutaj jest „full wypas”, bo mamy: WAV, FLAC, AIFF, APE, MP3, OGG, AAC,  WMA, ALAC oraz DSD64 (DSF, DFF). To ostatnie oznacza, że 1 bitowe pliki odtworzymy bezproblemowo, dodatkowo DAP poradzi sobie z 24 bitowym materiałem audio (patrz plansza). Jak dodamy do tego zapewnienia producenta, że te mikrusy zagrają bezproblemowo z HE-400 to… już wiem, że muszę poprosić dystrybutora i to czym prędzej zweryfikować, bo moje ulubione (tak, to właśnie ulubione słuchawki wyżej podpisanego) redakcyjne nauszniki, model HE-400 wersja 2.0, w mig pokażą, czy tak jest w istocie. Nie są trudne (jak na ortodynamiki nawet proste) do napędzenia, ale to jeszcze nie oznacza, że efekt będzie cacy (a nie tylko… no dobrze, można, ale jednak…).

Sama forma bardzo przyjemna. Bo alu jest, bo OLED jest, bo karty nawet do 256GB (no, wreszcie nie będę miał problemów z dużą kolekcją hi-resów… jeden album 5GB… ufff), zniekształcenia podobnież tylko 0,08% (Mega) a nawet 0,04% (Super), wreszcie – jak producent podaje – słuchawki 300 Ohm i tu i tu to jak najbardziej. Ok, zweryfikujemy i to, choć będzie naprawdę po bandzie (K701), będzie też zwyczajnie wymagająco (LCD-3), też niełatwo (HD650) no i nie zapomnimy o mobilnych nausznicach jakie akurat mamy na podorędziu: Momentumy, NAD 50-ka oraz jakiś wynalazek z Centralnej Azji. IEMy, standardowo, Senka tzn. Momentum zmodowane ostatnio za pomocą pianek Comply, co by poprawić ergonomię vel wygodę użytkowania. Dobrze. Szczególnie ten Super prezentuje się nad wyraz interesująco, lubimy takie produkty, a dla kogoś, komu brakuje podstawowych danych na temat słuchawkowego wyjścia – spokojnie – będzie…:

Super

  • poziom wyjściowy: 320mW
  • impedancja wyjściowa: 32 ohm (wyj. zbalansowane)

Mega*

  • poziom wyjściowy: 54 mW
  • impedancja wyjściowa: 1 Ohm
* …no mam pewne wątpliwości i z tego co widzę, lepszym partnerem dla trudniejszych do wysterowania byłby SuperMini.
Przydatne zestawienie co i jak nam wysteruje (się) @ DAPie SuperMini. Inni producenci powinni brać przykład z HiFiMANa, informując na co można (a na co nie) liczyć

 

Także zobaczymy jak to zagra, jak widać mamy słuchawki z listy, także ładnie to będzie można skonfrontować z powyższą planszą, a do tego sprawdzimy czy pożenienie mikrusów (zmieszczą się w mini kieszonce termoaktywnego opakowania na tułów biegającego tu i ówdzie) z pastylką BT (Avantree Saturn z aptX) strumieniującą w trybie nadawania do słuchawek bezdrutowych będzie 1) wykonalne, 2) sensowne… czy niekoniecznie.

Zarówno Super jak i Mega to co powyżej nam zagrają

 

Reszta specyfikacji wygląda tak:

Super

  • przenośne wymiary: 45mm (szer.) x 8.5mm (gł.) x 104mm (wys.)
  • żywotność baterii – do 22 godzin (to progres bardzo zauważalny w stosunku do testowanych do tej pory DAPów na HDO… o jakieś 100%, zweryfikujemy)
  • pasmo przenoszenia: 20 – 20 000 Hz
  • waga: 70g
  • OS Taichi 2.0
  • cena 2399zł (przy czym mamy tutaj w komplecie bardzo dobre doki RE-400B)

 

Mega

  • waga: 69 g
  • wymiary: 100 x 43 x 9 mm
  • pasmo przenoszenia: 20 – 20 000 Hz
  • OS Taichi 2.0
  • 15 godzin grania (to progres 30-50% w stosunku do testowanych do tej pory DAPów… oczywiście sprawdzę, czy faktycznie)
  • cena w .pl = 1499zł 

 

Dystrybutorem HiFiMANa w Polsce jest firma Rafko.

Parę dodatkowych rycin znajdziecie poniżej…

» Czytaj dalej