LogowanieZarejestruj się
News

Mobilne CAYIN C5 AMP & CAYIN C5 DAC – jak Azja to złoto ;-)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Cayin C5 AMP_5

Dotarły do mnie dwa ciekawe, mobilne ustrojstwa marki Cayin. C5 AMP i C5 DAC. Od razu widać, że rzecz jest po azjatycku zrobiona (nie w sensie pejoratywnym, choć do paru rzeczy bym się jednak przyczepił), to znaczy ma być blichtr, luksus, znaczy złotko. Te złote obudowy z plastikowym opakowaniem / obramowaniem portów oraz potencjometru to coś, co kojarzy się jednoznacznie z dalekowschodnim poczuciem estetyki (wyłączając Nippon, tam jednak jest nieco inaczej, choć też kruszec szlachetny, wymieniony w tytule, cieszy się sporą estymą). Piszę o tych wszystkich wrażeniach estetycznych nie bez przyczyny. Dzisiaj bardzo dużą rolę w sprzedaży czegokolwiek ma forma, opakowanie, właściwy przekaz marketingowy, trudno sprzedać coś zawinięte w gazetę, wyglądające jak osiem nieszczęść. I nie, nie jest tak, że wystarczy by grało. Ma wyglądać. Ma być estetyczne. Ma być ergonomiczne, ma być po prostu całościowo na wysokim poziomie. Poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko, bo też z jednej strony można by rzecz nihil novi (wspomniana Japonia), czytaj szczegóły, detale gdzieś tam były tak samo ważne, jak cała reszta, z drugiej takie firmy jak Apple (generalizuje) przyzwyczaiły konsumentów elektroniki użytkowej, że powinno się, należy wymagać, że nie jest nam wszystko jedno, co wypadnie z pudełka (ba, nie jest wszystko jedno co to za pudełko).

Mnie, generalnie, styl azjatycki (poza japońszczyzną) nie bardzo podchodzi, ale doskonale rozumiem że de gustibus i nie ma co w tej kwestii kruszyć kopi. Jednym się spodoba, innym nie. Ważne, by to co oferują było pierwszorzędnej jakości, wykonane jak należy, najlepiej z najlepszych materiałów. Cayin bardzo się stara by tak było, i w sumie niewiele mu brakuje, ale jednak brakuje (nieco). Metalowe obudowy wyglądają dobrze, są solidne, dają poczucie obcowania z czymś nie za pięć złotych, jednak bliższe przyjrzenie się urządzeniom skutkuje dostrzeżeniem paru mankamentów. Spasowanie portów nie jest idealne, najgorzej jest z co by tu nie owijać w bawełnę, tandetnymi, malutkimi (niewygodnymi i pewnie na tyle lichymi, że mogą nie wytrzymać próby czasu) przełącznikami z boku obudów obu urządzeń. To taki dysonans, bo przecież i pudełka ładne (kartoniki takie niby ascetyczne, ale podkreślające że tam w środku nie byle co siedzi) i komplet akcesoriów całkiem do rzeczy, a jednak… Według mnie producent powinien unikać takich wpadek, bo to niby drobiazg (potencjometry chodzą całkiem dobrze, są metalowe, ALPSy i nie ma się tutaj do czego doczepić), naprawdę niewiele brakuje, by było „na bogato”, ale takie właśnie szczegóły są dzisiaj ważne, na nie zwracamy jako konsumenci uwagę.

To takie pierwsze wrażenia po wyjęciu z pudełka. Same urządzenia są bliźniaczo do siebie podobne. Co ciekawe DAC jest wyraźnie androidolubny, to znaczy nie tylko nie znajdziemy kabla dla urządzeń z iOSem, ale w instrukcji nie pojawi się żadna wzmianka o współpracy z handheldami Apple (sic!). To pierwszy taki przypadek w historii testowanych przeze mnie, przenośnych urządzeń audio, że nigdzie, ale to nigdzie nie ma wzmianki o iPhone, czy Maku. Jest OTG i kilka słów o współpracy z androidową elektroniką. To o tyle zaskakujące, że przecież teraz w Azji Apple święci triumfy sprzedażowe, że w rzeczonej Azji sprzedają się głównie ZŁOTE iPhone, iPady oraz MacBooki. W przypadku przetwornika mamy obsługę 24/96, czyli absolutne minimum. Wróć. Sprawdzicie jak wygląda Wasza kolekcja hi-resów. No właśnie. To niby minimum, ale też i optimum w sumie, bo większość znanej mi muzyki to właśnie maksimum 24/96 i nie ma co specjalnie wydziwiać. Owszem, byłoby miło, gdyby było więcej, ale to więcej w przypadku handheldów średnio praktyczne jest (no, może poza Apple, bo tam jest 128GB na pokładzie, jak ktoś chce, a to już daje jakieś pole manewru… tylko, że na iPhone i tak jest 24/48, na iPadzie zaś 24/96 maksymalnie). Strumieniowanie DSD/DXD to fajna sprawa, tyle że dostępna paczka danych schodzi w… jeden dzień. Serio, przećwiczyłem temat (Loop). No ale można inaczej, o czym kapkę poniżej…

Podstawowe parametry DACa C5 (1290zł) wyglądają tak:

  • Moc wyjścia słuchawkowego : 300mW / 32 Ohmy
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 70kHz
  • Skuteczność: 101 dB kHz
  • Wymiary: 136x63x15 mm
  • Waga: 185g
  • Główne układy: PCM1795, OPA1652, ALPS

Zaś wzmacniacz C5 (990zł) może się pochwalić m.in..:

  • Moc wyjścia słuchawkowego : 800mW / 32 Ohmy 
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 100kHz
  • Skuteczność: 101 dB kHz
  • Wymiary: 136x63x15 mm
  • Waga: 185g
  • Główne układy: LME49600 , OPA134, ALPS

Jak widać, DAC będzie mógł być skojarzony z łatwymi do wysterowania słuchawkami. Nie obiecuje sobie niczego specjalnego z takimi HD650 czy HE-400, LCD-3. Tutaj nie ma cudów, pewnie to nie zagra. Ale już Momentum wszelkiej maści, H128 (rewelacyjne są, na marginesie) ADLa i parę innych modeli będzie można z powodzeniem pożenić. Z C5 AMP zaś widzę sprawę zgoła inaczej. Tam jest prawie 3 razy więcej mocy na wyjściu. Jest prawie 1W. To już konkret i jak na mobilną amplifikację naprawdę sporo. Będzie można zatem podpiąć te wymagające słuchawki, niekoniecznie mobilne słuchawki. Coś za coś jednak – zamiast kilkudziesięciu godzin grania, mamy godzin 12… jak na czysty, mobilny amp to bardzo mało. Jeżeli jednak bez problemu wysteruje mi dowolne z ww. słuchawek to jestem w stanie wybaczyć krótki czas grania. Ok, zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. Na marginesie czekam na możliwość przetestowania innego urządzenia firmy Cayin. Chodzi o topowego N6. Gra wszystko, w tym ISO DSD (!!!). Tanio nie jest, bo zażyczyli sobie za tego DAPa prawie 3000 złotych, ale parametry ma wyczynowe. Jak tylko trafi do nas, sprawdzę jak to granie z DXD i DSD (natywna obsługa – podkreślam!) mu wychodzi…

Poniżej galeria z tytułowymi urządzeniami

 

» Czytaj dalej

Ruszyło Apple Music: obecna biblioteka bardzo uboga, problemy z iTunes

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
2015-06-30_224036

Zapowiadana usługa wystartowała wczoraj, a wraz z nią aktualizacje, bez których nie otrzymamy dostępu do Apple Music: iOS 8.4, iTunes 12.2 (wersja dla Mac oraz PC). Po pobieżnym porównaniu bibliotek (tego co mam) z Tidalem, Spotify, usługa Apple wypada zdecydowanie słabiej – wielu rzeczy nie ma i to rzeczy zdawałoby się oczywistych, dostępnych bez problemu w katalogach iTunes. Wątpię, czy ktoś kto sprawdzi swoje kolekcje, playlisty na innych serwisach będzie miał ochotę na randkę z Apple w tym momencie. Firma ma 3 miesiące (okres próbny, darmowy) na uzupełnienie biblioteki AM, w przeciwnym razie słabo to widzę. Oczywiście inaczej sprawy się mają w Stanach, na rodzimym rynku faktycznie jest te 30 mln plus minus dostępne, tyle że Apple nie wiedzieć czemu informuje mnie po polsku, w Polsce, mnie – potencjalnego klienta – że mam te 30 mln utworów „na wyciągnięcie ręki”, czy raczej na jedno kliknięcie w subskrybuj. Ceny w Polsce są względnie niskie – 5 euro za jednego użytkownika, w abonamencie rodzinnym 8 (do 6 osób).

To właśnie ten ostatni element ma szansę zachęcić spore grono użytkowników, z tym że warunkiem jest zrównanie możliwości słuchania w streamingu do tego, co oferuje Apple w Stanach. W przeciwnym razie nie widzę sensu tej usługi. Jakość dźwięku jest typowa dla typowej jakości iTunes (niestety nie ma nic wspólnego z Remastered for iTunes – raczej mówimy tutaj o przeciętnej jakości, z typowo radiowym, płaskim dźwiękiem w Beats 1, inteligentnym radiu, które można słuchać bez konieczności subskrypcji). Beats 1 to po prostu kolejna rozgłośnia sieciowa, z prowadzącymi, o jakości typowej dla internetowego radia. Nie widzę w tym nic szczególnego, rewolucyjnego. To, że „wybitni spece” dobierają mi muzykę do nastroju, czy „pod moje preferencje” też nie jest niczym nowatorskim – to już wszyscy mają, czasami w ciekawszej formie. Radio zostało przebudowane, w tym sensie, że mamy teraz nowy układ z wyszczególnieniem gatunków oraz codziennych aktywności (naszych aktywności). Naprawdę trudno tu doszukiwać czegoś nowatorskiego. Te AAC 256 kb/s niestety wyraźnie słychać (czasami aż zanadto) – jak wspomniałem, na iTunes wyszukacie naprawdę dobre downloady (Remastered…), tutaj niczego takiego nie znajdziecie (innymi słowy album Remastered z iTunes Store w AM dostępny jest wg. mnie w wyraźnie gorszej jakości). Connect (to ten pomysł, na bliski kontakt z twórcami, taki chat/fb z muzykami ala Apple) wygląda na wersję wstępną, testową – nic szczególnego w sumie. Klipy jakościowo także bardzo kiepsko.

iTunes Match ma stać się częścią AM i jest to obecnie jedyny powód, dla którego zastanawiam się nad ewentualnym wykupieniem usługi. Korzystam z iTunes Match od początku, jest to wygodny sposób udostępnienia kolekcji muzyki, z jedną, poważną wadą – tylko kompresja stratna. Mam starą kolekcję w bibliotekach iTunes i cóż, z przyzwyczajenia korzystam sporadycznie z dostępu do muzyki zapisanej w tej usłudze. Nie ma ograniczeń, a przynajmniej nie są to poważne ograniczenia, odnośnie dostępu do całej, przepastnej biblioteki iTunes i Match generalnie „daje radę”. Większość, czasami mocno niszowej, muzyki mogę w ten sposób mieć zsynchronizowane na wszystkich jabłkach. To jest wygodne. Teraz będzie nie 20 a 50 tysięcy utworów, jakie będzie można „porównać”, otrzymując dostęp do całej (swojej) kolekcji w ramach tego, co w kramiku trzyma Apple. Sama usługa, dla przypomnienia kosztuje 25 euro (rocznie). Tutaj mielibyśmy wszystko (tzn. dostęp do AM z Match) w ramach abonamentu w wysokości 5 euro (+/- 25 zł mc). Wygląda na to, że to tak nie działa. Mamy iCloud Music Library (w AM), a nie Match, co jest o tyle istotne, że uzupełnianie kolekcji w AM odbywa się na zasadzie… zakupu muzyki z kolekcji iTunes (w razie braku zgody artysty na streaming w AM, co jest… dość częstym zjawiskiem), pliki zgrywane z własnych kolekcji nie są porównywane z biblioteką iTunes (pozostają w natywnym formacie, tzn. to nadal takie same mp3 jakie wprowadziliście do biblioteki), a co najgorsze, całość jest mocno dziurawa, bo jak pisałem w aktualizacji dany album mamy poszatkowany – część muzyki jest w AM, jakieś utwory są do pobrania za opłatą, dodatkowo mamy nasze pliki nie powiązane ze sklepem. Koszmar!

To jest właśnie ten cholerny bałagan. Match pozostaje nadal usługą działającą na dotychczasowych zasadach i jest obok, choć (jak wspomina Apple) obie te rzeczy (AM i Match) są „komplementarne”. Szerze? Jakoś mi się nie wydaję. Obie usługi są wbrew pozorom czymś zupełnie innym. Muzyka w iCloud w ramach AM to w sumie namiastka tego, co oferują w starszej usłudze. Ja na razie pozostaje z Match, które pełni u mnie rolę pomocniczą, ale też ważną, bo jest tam muzyka niedostępna gdzie indziej, albo trudno dostępna i do tego także taka, której próżno szukać – niestety – w lepszej jakości (dzięki Remastered for iTunes, niektóre albumy brzmią mimo stratnej kompresji zacnie). Podsumowując… namieszali bardzo wg. mnie, to całkowicie nieprzejrzysty na chwilę obecną zestaw produktów, które wprowadzają zamieszanie, są nieprzejrzyste, rodzą wątpliwości o co właściwie w tym wszystkim chodzi.

Sprawdziłem działanie aplikacji na komputerze. Pojawiają się problemy, działanie zminimalizowanego odtwarzacza do poprawy (patrz obrazek poniżej), miałem także jedno wysypanie iTunes od chwili instalacji najnowszej wersji. Kilka zrzutów z nowego software w rozwinięciu…

AKTUALIZACJA PO KILKU TYGODNIACH TESTÓW: obecnie testuję to u znajomych oraz u brata, bo sam nie mam ochoty psuć sobie tego, co mam ładnie poukładane (moje biblioteki iTunes oraz subskrypcja Match), a moją opinię nt. AM kształtują liczne błędy i niedociągnięcia usługi. Apple co prawda poprawia najbardziej rażące bugi (nie wszystkie – nowa aktualizacja w iOSie), jednak nadal wiele rzeczy jest do przebudowy. Powinni, przede wszystkim, zmienić sposób identyfikowania muzyki w AM. To pierwszoplanowe zadanie. Druga sprawa to ujednolicenie (bo to jest czysty idiotyzm, co teraz serwują) interfejsu i jego ulepszenie (te duże, białe powierzchnie to nie minimalizm, a zły interface – sterowanie, aktywne pola, rozwijane menu… to wszystko jest nieczytelne, trudne w nawigowaniu, nieintuicyjne i często niekonsekwentne). Trzecia wreszcie to jakość, powinna być taka jak w Matered for iTunes, albo niech sobie darują (w streamingu, na wynos w 3/4G znaczy się 256kbps AAC i najlepsze mastery).

AKTUALIZACJA 1: bardzo dziwacznie działa mechanizm porządkowania biblioteki na AM. Trzeba zdecydować się na usługę Music Cloud, co niestety skutkuje zrobieniem niezłego bałaganu w dotychczasowych bibliotekach iTunes. Mechanizm jest – powiem szczerze – zupełnie z czapy, nie bardzo rozumiem jaka idea przyświecała twórcom, ale teraz nie tylko nie działa właściwie synchronizacja między urządzeniami, to jeszcze nie mamy pełnego dostępu do tego, co było w bibliotekach. Osobiście poczekam aż zrobią to jak należy, bo teraz nie da się tego sensownie używać.

AKTUALIZACJA 2: jakość muzyki w streamingu wynosi od 64 do 128kpbs (!) Tylko w przypadku WiFi mamy 256kbps. No cóż, te niewielkie zużycie paczki danych nie bierze się z niczego. Komentarz wydaje się zbyteczny. Krótko: to nie jest dla kogoś, kto chce słuchać muzyki w przyzwoitej jakości.

AKTUALIZACJA 3: …to co zrobili z identyfikacją utworów to jest jakieś wielkie nieporozumienie. No ludzie, przecież jak można w 2015 roku w takim serwisie wprowadzać mechanizm identyfikacji oparty na tagach!?!?! Szczególnie, gdy ma się w zanadrzu własne, bardzo dobre rozwiązanie ze sklepu iTunes oraz iTunes Match (działające sprawnie, bez zarzutu). To jest granda! Niech się Apple do nędzy weźmie do roboty i nie odwala takiej amatorki. A listy z propozycją przejścia mogą sobie darować – tak niedopracowanej usługi jeszcze nie widziałem. Ten player też intuicyjny inaczej – ile tam niekonsekwencji! Jak to przeszło testy w AppStore ja się pytam? Gdzie się podział Human Interface Guidelines?

» Czytaj dalej

Test Revo SuperConnect. Super radioodbiornika. Super.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-06-28 o 17.20.24

Trochę nam się ta recenzja zagubiła gdzieś po drodze. Niedobrze. Bo Revo potrafi robić świetne, lifestylowe urządzenia audio, to sprzęt z naprawdę wysokiej półki, a tytułowe radyjko dodatkowo wyróżnia się w ofercie tego producenta wyjątkowo. Niedobrze więc, że z takim poślizgiem, dobrze że w końcu. I tego się trzymamy :) SuperConnect to taki radioodbiornik na miarę XXI wieku z wszystkim, tzn. z radiem cyfrowym, analogowym, internetowym oraz integracją z serwisami streamingowymi z jednej strony, jak również cydrowe źródło do grania z handhelda, komputera, serwera sieciowego. To wszystko w arcyzgrabnej formie, takiej, jaką powinno charakteryzować się piękne, klasyczne radio – jest drewno (boki, góra i dół obudowy) oraz aluminium (przód i tył). Wszystko spasowane z wielką starannością, wykonane na najwyższym poziomie. Szczerze? Jeżeli miałbym szukać czegoś gustownego w takiej właśnie formie, radia z siecią, to Revo byłoby jednym z pierwszych adresatów tych poszukiwań. Ten odbiornik ma w nazwie super i cóż, producent nie przesadza z tym super, bo faktycznie słuchać można bez względu na to, skąd nadają. A przecież to jest istota odbiornika – żeby odbierał sygnał, najlepiej z dowolnego źródła. SuperConnect to potrafi. Innymi słowy od strony formy i możliwości (technicznych, przyłączeniowych) jest tutaj absolutnie wszystko. Pozostała kwestia brzmienia. Czy ten multiodbiornik potrafi, będąc typowym źródłem monofonicznym, zagrać angażującą, w taki sposób, by słuchający go miłośnik wysokiej jakości dźwięku nie miał powodów do narzekań?

O tym przeczytacie poniżej, wspomnę także nieco o zaznaczonych we wstępie możliwościach. Testowałem wcześniej wieżę tego producenta, głośnik bezprzewodowy z dokiem. Wypadł bardzo przekonywająco, bardzo nam się spodobał. Dzisiaj bez integracji z plikiem, jak widać, trudno zaistnieć na rynku. Bardzo trudno, choć tacy Włosi z Tivoli pokazują, że jednak da się. Szkoda tylko, że klasyczne, tradycyjne radio, rozgłośnie to w większości – przez analogię – taka sama siekanina, chłam, jak obecna telewizja. Tylko kanały premium, względnie tematyczne oferują coś wartościowego, w przypadku tradycyjnych rozgłośni jest gorzej – bo dzisiaj trudno takim podmiotom utrzymywać się na rynku, muszą walczyć o egzystencję, a to niestety przekłada się na fatalny dobór muzyki, poprzetykanej głupkowatymi wstawkami prowadzących audycję… zmieniaczy playlist, z oczywistym dodatkiem w postaci super głośnych reklam. Tak to niestety wygląda, na szczęście SuperConnect daje dostęp do tematycznych stacji internetowych, do cyfrowego radia DAB+ (które to oferuje nie tylko dobry jakościowo dźwięk, ale stara się przyciągnąć słuchaczy czymś innym, niż standardowa sieczka). Można zatem znaleźć coś dla siebie, nie będąc skazanym na to co w eterze (piszę to ze smutkiem, bo całe moje dzieciństwo to – w dziedzinie >słucham muzyki< – przede wszystkim radio właśnie, z kaseciakiem głównie na wynos i sporadycznie z gramofonem z wiadomych przyczyn – bo to przecież zabawka dla dorosłych jest, a nie dla szczyla). Tak czy inaczej, tutaj sobie posłuchamy do woli, z czego nam przyjdzie ochota. I o to chodzi! Zapraszam.

» Czytaj dalej

Pamiętacie Napstera i mp3? Będzie powtórka. Czas na streaming hi-res z MQA!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MQA tyt

O MQA pisałem już parę razy na naszych łamach. To opracowany przez ludzi z Meridiana sposób kompresji bezstratnej, pozwalającej na zapis materiału o bardzo wysokiej jakości (właściwie nie ma ograniczeń, nawet do 768MHz), o długości słowa > 20 bit, w plikach zbliżonych objętościowo do wspomnianego w tytle mp3. Można będzie zatem liczyć na znaczne ograniczenie potrzebnego pasma na transfer muzyki hi-res. Znaczne. Obecnie, strumieniując z Loopa (Vox player) mogę w ciągu paru dni zużyć całkowicie dostępny limit 3GB. Wystarczy rzut okiem na parametry strumienia pliku DSD (bitrate na poziomie 12Mbps, 24/192 około 9Mbps), by zrozumieć, że bez MQA zabawa w słuchanie muzyki w strumieniu z sieci nie ma najmniejszego sensu. Obecnie, streaming zazwyczaj ograniczony do strumienia 320kpbs (maksymalnie), może koegzystować z planami oferowanymi przez operatorów, gdzie zazwyczaj mamy od 2 do 5GB miesięcznie. To działa, pozwala na korzystanie w miarę bez ograniczeń (zresztą w ramach niektórych abonamentów nie ma zliczania transferu w przypadku streamingu – np. ze Spotify), ale wyższa jakość to skokowy wzrost zapotrzebowania i wątpliwe, by któryś z operatorów zdecydował się na wprowadzenie do oferty strumieniowania z Tidala bez ograniczeń transferowych. Wątpliwe. Na szczęście już niebawem nie będzie to istotne (duży bitrate), bo dzięki MQA będziemy w podobnej sytuacji, co osoby korzystające obecnie z gorszej jakości dźwięku, zapisanego stratnie.

Jak to działa? Otóż MQA opiera się na eliminacji pustych danych, których całkiem sporo w transmisji dźwięku. To te wszystkie elementy, które pomijamy bez strat jakościowych. W odróżnieniu od formatu mp3, gdzie ingerujemy w pierwotny zapis, eliminując także istotne dla brzmienia informacje, tutaj nie ma o tym mowy. Dodatkowo, sygnał poddany takiej kompresji, dzięki odpowiednim algorytmom, jest rozpakowywany, czy odtwarzany (w sensie, przywracany) na urządzeniu kompatybilnym z MQA, bądź takim które dzięki aktualizacji oprogramowania nabędzie taką możliwość. To ostatnie jest arcy ważne, bo nie chodzi tutaj o nowy pomysł, wymagający głębokich zmian w hardware, a o coś programowego, pozwalającego na łatwą adaptację. To taka matroska, tyle że dla audio. Ma to kluczowe znaczenie dla popularyzacji i adaptacji tego rozwiązania i według mnie gwarantuje szybkie wprowadzenie MQA na rynek, szybką akceptację. Nie trzeba będzie wymieniać sprzętu (komputery, handheldy poradzą sobie niejako z marszu, z tym kontenerem, w przypadku odtwarzaczy sieciowych, głośników bezprzewodowych itp. będzie można także dokonać modyfikacji firmware). Osobą odpowiedzialną za opracowanie „Złotego Graala” strumieniowania z sieci jest Bob Stuart. Opracował on nowatorską koncepcję składania komponentów ultradźwiękowych muzyki w pasmo bazowe (wspomniane „pakowanie”) ograniczając tym samym transmisję „pustych” danych. Twórcy MQA określają swoje dziecko mianem „audio origami”. W praktyce oznacza to, że 24bitowy plik MQA o częstotliwości próbkowania 48kHz zawiera dokładnie te same informacje, co oryginalne nagranie próbkowane z częstotliwością 192 kHz! Jest to kompresja bezstratna i w pełni zgodną z obecnymi w chwili obecnej na rynku MQA formatami jak ALAC, FLAC czy WAV. Można, wykorzystując to rozwiązanie, zapakować materiał o częstotliwości próbkowania od 44,1 kHz do 768 kHz, charakteryzujący się długością słowa powyżej 20 bitów (może to być materiał 32 bitowy – nie ma problemu). Co to zatem oznacza? Ano to, że nie tylko obecnie najpopularniejsze downloady hi-res (24/96) będzie można swobodnie strumieniować. Nie będzie także problemu ze strumieniem o najwyższej dla PCM jakości – DXD, a także materiałami DSD (choć tutaj z zastrzeżeniem, że nie jestem pewien, czy nie będzie wymagana konwersja na PCM). To tak jak z aptX w przypadku Bluetootha (też nie hardware, tylko kodek, wymagający jedynie odpowiednio nowoczesnego protokołu), tyle że lepiej, bo za pośrednictwem dzisiejszych urządzeń audio (DLNA/uPnP, AirPlay), a być może także tych, które wykorzystują Bluetooth (w przyszłości, wraz z popularyzacją najnowszych wariantów aptX) będzie możliwe wprowadzenie streamingu hi-res jako obowiązującego standardu. Najlepsze jest to, że materiał będący bazą dla downloadów, czy przygotowania fizycznych nośników z muzyką, jest właśnie materiałem hi-res. Znowu analogia z obrazem, gdzie zapisane na 35mm taśmie fimy, także te sprzed kilkudziesięciu lat, można bez problemu przenieść w świat fullHD, czy ultraHD, bo taki materiał pozwala na zaoferowanie jakości bezkompromisowej. Nie trzeba będzie zatem tworzyć wielu wariantów nagrań, dostosowanych do możliwości technicznych dystrybucji (co innego z płytą CDA, co innego w streamingu, jeszcze inaczej ze sklepu z hi-resami). Koniec z koniecznością generowania/oferowania odbiorcom kilku wersji danego nagrania, wystarczy zapis w kontenerze, zapis w MQA i potem sam użytkownik czy sprzęt (w razie braku możliwości wsparcia) zadecyduje czy grać w dużo lepszym wydaniu, czy w podstawowej jakości 16/44.

Zapytacie kiedy i gdzie? Odpowiedź jest następująca – już niebawem, bo jeszcze w tym roku. Są już pierwsze urządzenia z certyfikatem, ale jak wyżej wspomniałem, nie będzie tu żadnych ograniczeń, wystarczy często nowy firmware, w przypadku komputerów, handheldów odpowiednia aplikacja i już będzie można grać hi-resy ze strumienia. Na pewno MQA pojawi się zaraz po premierze (jesień – pełne, rynkowe wdrożenie) w dwóch miejscach:

- TIDALu

- ROONie

Twórcy serwisu oraz front-endu zapowiedzieli to już wcześniej i jak tylko rzecz ruszy z kopyta, od razu użytkownicy obu wspomnianych produktów będą mogli cieszyć się jakością hi-res przy transferze zbliżonym do tego, który pochłania strumieniowanie w jakości mp3 / 320 kbps. W przypadku ROONa to o tyle istotne, że zaraz będzie dostępna aplikacja na iOSa, jest już beta dla Androida, a to oznacza integrację wszystkiego w ramach wspomnianego front-endu (czy może, precyzyjnie rzecz ujmując, muzycznego serwisu all-in-one). Podsumowując, to świetna wiadomość dla nas wszystkich, bo na brak ograniczeń transferowych nie mamy co liczyć, choć paczki danych powyżej 5GB to pewnie kwestia najbliższych paru miesięcy. Przyda się, przyda w tym sensie, żeby mieć zapas na wszelkie inne usługi, funkcjonalności. Pozostaje czekać na szeroką popularyzację i wreszcie muzyka będzie mogła być słuchana bez kompromisów. Wszędzie.

Dodatkowe inforamcje znajdziecie pod tym adresem: http://www.musicischanging.com

» Czytaj dalej

Pylon Pearl 20 – nasze pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20150610_105547118_iOS

Kolumny zdążyły się porządnie wygrzać, sprawdziłem je na bardzo różnych źródłach, nie tylko cyfrowych (SB Touch, komputery, odtwarzacz SACD), także analogowych (gramofon i właśnie, dopiero co odkurzony deck). To ostatnie trochę z sentymentu, trochę dla sprawdzenia czy z kilkudziesięciu kaset TAktu jakie się uchowały, cokolwiek nadaje się jeszcze do odtwarzania ;-) Białe (HG) Perły nie tylko prezentują się od strony wizualnej wybornie, potrafią także zagrać na poziomie dużo wyższym niż wskazywałaby na to ich cena. To zresztą standardowa sytuacja w przypadku tego producenta, podobnie było z wszystkimi, przetestowanymi przez nas na HDO kolumnami. Brzmienie 20-ek nie jest tak ofensywne, jak w 25-kach, jest spokojniejsze, moim zdaniem w określonym repertuarze (klasyka, wokalizy, muzyka dawna) 20-ki górują nad większymi kolumnami z linii, przy czym potrafią mimo takich samych przetworników co w podstawkach (monitory) wyraźnie więcej odnośnie możliwości nagłośnieniowych (obie konstrukcje, tzn. monitory oraz 20-ki grają w salonie, można zatem dokonać bezpośredniego porównania). Bardzo ładnie wpasowują się testowane kolumny w drugą odsłonę linii Pearl – w najprzystępniejszej cenowo serii mamy trzy, świetnie uzupełniające się, konstrukcje, które – można tak to ująć – nie tylko w pełni odpowiadają potrzebom większości użytkowników od strony mocy, umiejętności nagłośnienia pomieszczeń (od kilku metrów kwadratowych do ponad 30 metrów, w przypadku dwudziestekpiątek), to jeszcze można je dobierać pod kątem muzycznych gustów… szczególnie mam tu na myśli obie konstrukcje podłogowe, które wcale nie marginalnie różnią się sposobem reprodukowania dźwięków, dodatkowy głośnik średnio-niskotonowy wraz z większą kubaturą obudowy większego modelu dość znacząco wpływają na charakter brzmienia. Patrząc od strony praktycznej, dwudziestki, szczególnie w takim salonie, wydają się być świetnym kompromisem (nie w sensie możliwości, bo potrafią naprawdę wiele), bo nie zajmują tyle miejsca co większy model, a jednocześnie potrafią zagrać z odpowiednim animuszem, uniwersalnie wpisując się zarówno w potrzeby melomana jak i miłośnika X muzy.

Pylony Pearl 20 grają bardzo zrównoważonym dźwiękiem (bardziej od 25-ek), kreują spektakl na niższych poziomach kręcenia gałką głośności – są przeznaczone do cichszego słuchania od swoich większych braci. To nie znaczy, że nie potrafią, jak trzeba, dać popisu elokwencji w jakimś kinie, czy ciężkim graniu, tudzież przy głośniejszym odsłuchu, jednak ich domeną jest słuchanie na normalnych poziomach, a wręcz świetnie wypadają przy cichym (wieczór) słuchaniu muzyki. I żeby nie było, od razu, nawet przy tym niskim poziomie, zauważymy różnice w stosunku do monitorów. To brzmienie wypełnione, kompletne, bardzo ładnie zszyte, koherentne. Nie ma takiego basu jak w 25-kach, co oczywiste, jak na kolumny podłogowe nie ma go dużo, ale nie przeszkadza to w słuchaniu, nie traktujemy tego w kategoriach niedomagań, a w określonych sytuacjach (patrz repertuar powyżej) sprawdza się to lepiej od kolumn wyposażonych w dodatkowy przetwornik średnio-niskotonowy. Dużą zaletą jest łatwość ustawienia, nie wymagają dużej przestrzeni, nie muszą stać pół kilometra od ściany (sprawdziłem, w odróżnieniu od 25-ek, które wyraźnie zyskują, gdy się je odstawi od ściany konkretniej, 20-ki mogą stać całkiem blisko – wręcz zalecałbym takie ustawienie, ze względu na możliwość lekkiego dociążenia niskiego zakresu). Kolumny generalnie kojarzą mi się z graniem typowym dla monitorów bliskiego pola, przy czym zachowują walory zestawu podłogowego, pozwalając swobodnie nagłośnić te 20 metrów kwadratowych w niewymuszony sposób, pozwalając dodatkowo cieszyć się dźwiękiem z frontów w kinie domowym. To bardzo pożądane cechy, dobrze wpasowujące się w potrzeby osób poszukujących kompaktowego, uniwersalnego rozwiązania do dużego pokoju. W przypadku modelu HG dostajemy jeszcze coś – piękne (lakier robi tutaj zasadniczą różnicę, to wykończenie jest po prostu na zupełnie innym poziomie od pozostałych wybarwień) wręcz luksusowe kolumienki, znakomicie pasujące do nowocześnie urządzonych mieszkań. Przetworniki nie są drogie (są budżetowe), z tyłu nie znajdziemy WBT – jasne – ale to niczego nie zmienia, bo zwracamy uwagę na ogólną prezentację, a ta jest naprawdę świetna. Bardzo, bardzo dobrze 20-ki grają z gramofonem w torze. To idealny partner dla mojego kochanego gruchota, a jako że czarnych krążków słucham na normalnym poziomie głośności, nie uciekając się do kręcenia gałką mocno w prawo w przedwzmacniaczu z korekcją (bo też pojawiają się wtedy problemy – nie da się słuchać bardzo głośno), to właśnie winyl bardzo często zaczynał, kontynuował i  kończył muzyczną ucztę… to się na marginesie zdarza u mnie coraz częściej. Więcej informacji, m.in. o przestrzeni, o stereofonii znajdziecie w przygotowywanej recenzji 20-ek. Te kolumny, mogę to napisać we wstępnych wnioskach, trzymają poziom – w wersji bez lakieru HG, za tysiąc złotych dostajemy coś, co (jak napisałem wcześniej) gra dużo lepiej, niż wskazywałaby na to cena. Przy czym, moim zdaniem, dopłata za wykończenie takie, jak w testowanych kolumnach, jest tego warta. Zapraszam na całą recenzję już niebawem. Dzisiaj o Pylonie jeszcze usłyszycie….

 

Wcześniejsze testy kolumn Pylon Audio na HD-Opinie.pl:

Pylon Pearl Monitor (pierwsza wersja) http://hd-opinie.pl/6863,audio,perla-glosniki-pylon-audio-pearl-monitor.html

Pylon Pearl Monitor (druga wersja) http://hd-opinie.pl/24091,audio,pylon-pearl-monitor-nasza-recenzja-nasz-wybor.html

Pylon Pearl 25 http://hd-opinie.pl/23109,audio,recenzja-kolumn-glosnikowych-pylon-pearl-25.html

Pylon Topaz Monitor http://hd-opinie.pl/21961,audio,recenzja-kolumn-podstawkowych-topaz-monitor-firmy-pylon-audio.html

Pylon Topaz 15: http://hd-opinie.pl/20749,audio,recenzja-kolumn-glosnikowych-pylon-audio-topaz-15.html

Pylon Topaz 20: http://hd-opinie.pl/12858,audio,recenzja-kolumn-pylon-audio-topaz.html

» Czytaj dalej

Audioquest Jitterbug – audio plaster dla Peceta?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
AAQJBUG

O tym niewielkim ustrojstwie było ostatnio całkiem głośno. Kilku dziennikarzy z największych periodyków zajmujących się HiFi dostało to, to do przetestowania i jako jeden mąż orzekło, że wpięcie niewielkiego „cusia” w port USB, do którego prowadzi przewód z umieszczonym na drugim jego końcu DACzkiem robi zasadniczą różnicę jakościową. Nie to, że nie wierzymy dużo mądrzejszym od nas, sławnym kolegom, ale chętnie sami organoleptycznie przekonamy się niebawem o zaletach tego akcesorium. Jitterbug ma trafić do sprzedaży w połowie lipca 2015 roku w bardzo rozsądnej cenie 49 dolarów (w Polsce 240 złotych). Co dostaniemy za te niewielkie (w przypadku audio to wręcz resztówka jakaś) pieniądze?

Ustrojstwo ma przede wszystkim być skutecznym panaceum na jitter (stąd nazwa), ale nie tylko – ma także zabezpieczać przed pojawieniem się wszelkich brudów, interferencji, w skrócie – być swoistym filtrem, mającym na celu odrzucenie plew od ziarna. Nie mało jak za coś, co kosztuje porównywalnie do najtańszego, budżetowego interkonekta, który nadaje się do czegokolwiek, a nie tylko do wycieczki do kosza. Jak to się przełoży na brzmienie, konkretnie, to opiszemy jak rzecz do nas trafi, wspomnę tylko, że poprzeczkę postawimy bardzo wysoko, bo akcesorium podepniemy bezpośrednio pod NASa Synology. Ten serwer daje nam możliwość wyprowadzenia portem USB dźwięku do przetwornika C/A i niezależnego od komputerów sterowania odtwarzaniem za pomocą aplikacji DS Audio (są też inne programy, które mogą stanowić alternatywę dla rozwiązania firmowego) np. za pomocą tabletu. Działa to w teorii bezproblemowo, w teorii, bo w praktyce dźwięk nie jest najwyższej próby. Co prawda NAD D3020, którego w ten sposób spięliśmy bezpośrednio z serwerem, nie ma jakiegoś wybitnie dobrego DACa na pokładzie, ale powinien zagrać na innym, lepszym poziomie (co sprawdziłem, podpinając makówkę pod gniazdo we wspomnianej, cyfrowej integrze, z dużo lepszym jakościowo efektem). Stąd wydaje mi się, że będzie to idealne pole doświadczalne dla Jitterbuga, bo jest w takim połączeniu (z NASem) co poprawiać. Zdaniem testujących, szczególnie w budżetowych systemach takie akcesorium sprawdzi się wyśmienicie.

Czego oczekuję z wpiętym w tor Jitterbugiem? Na pewno poprawy dynamiki, lepszej rozdzielczości, eliminacji zauważalnej wyraźnie kompresji oraz błędów transmisji. Sporo tego, ale kurcze, podobno jak mówią ci, którzy rzecz obadali, to nie jest żadne audio voodoo, a najprawdziwszy audioplaster na problemy z komputerowym audio. Fajnie. W tej cenie można kupić tego sztuk parę, do każdego komputera (ciekawe jak z handheldami, z ME400 czytaj PC tabletem, sprawdzę na pewno, ale to pecet tyle że tabletowy, zobaczymy czy przez OTG na Nexusie to ruszy). Producent zresztą wspomina o takim scenariuszu w instrukcji, nie omieszkamy zatem sprawdzić z mobilnym audio. Poza tym wspomina się o możliwości wpięcia jitterbuga jako elementu eliminującego problemy interferencji z innymi, komputerowymi peryferiami, urządzeniami podłączanymi pod USB. Wspominają o niepraktyczności wypinania wszystkiego jak leci z komputera, który ma grać muzykę (a to często, gęsto trzeba zrobić, by uniknąć problemów podczas odtwarzania) i zalecają wpięcie Jitterbuga w tor z np. hubem USB, gdzie podłączyliśmy drukarki, skanery, myszki, dyski i co tam jeszcze. No praktyczne to i jeżeli faktycznie działa jak opisują, to może być to jeden z najciekawszych produktów z kategorii computer audio w tym roku.

Cóż, czekamy na polską premierę (jak się nie doczekamy, bo dystrybucja zaśpi, to sobie sprowadzimy) i przetestujemy dokładnie tytułowy wyrób Audioquesta.

» Czytaj dalej

Testujemy wzmacniacz słuchawkowy Capella Stana Beresforda

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Capella_5

Testujemy nowy wzmacniacz Capella Stana i powiem szczerze, jesteśmy pod sporym wrażeniem. Ten sprzęt potrafi jak mało który z dostępnych na rynku napędzić tak różne słuchawki jak ortodynamiki HiFiMANa, Audeze z jednej, wymagające K701 czy Senki HD650, jak również plejadę mobilnych na i douszników (podłączałem wszystko jak leci, co było u nas akurat na stanie: dokanałowe Momentum, Bose, Westony oraz z pałąkiem: Beatsy Solo 2, bezprzewodowe (tu, przewodowe) Momentum, pierwszą generację wokółusznych Momentum, ADL H128 etc. Zastanawiałem się, czy dzięki bogatej regulacji oraz właściwościom samego wzmacniacza, sprzęt podoła tak krańcowo różnym słuchawkom jak wyżej wymienione. Nie tylko podołał, nie tylko potrafi wydobyć często wszystko co najlepsze z danego modelu, ale jeszcze robi to na poziomie mocno niekorespondującym z ceną. Ta cena jest tutaj skalkulowana bardzo, bardzo atrakcyjnie, powiem wręcz że okazyjnie, bo dostajemy coś specjalnego. To już nie tyle pierwsze wnioski, bo rzecz testuję intensywnie od około tygodnia (wcześniej wygrzewaliśmy skrzyneczkę), co właściwa narracja, choć nie ostateczna. Ciągle coś odkrywam! Lubię takie produkty, a Stan znowu pokazał, że da się zrobić coś specjalnego, bez konieczności zaglądania głęboko do kieszeni klienta. Chwalebne i godne naśladowania podejście.

Wzmacniacz na pewno przetestuję na torze analogowym. Chwilowo, ten tor okupuje ADL GT40 Furutecha, jak przestanie okupować, podepnę Capellę do naszego gramofonowego pre i zagramy czarną płytę. Na marginesie, zmodyfikowałem pod kątem audio PS3, która robi za odtwarzacz SACD (a także, opcjonalnie do głównego źródła, plików hi-res via serwer z odpowiednim oprogramowaniem) i płyty SACD też sobie sprawdzę. Mam idealny patent na wyrugowanie z zaśmieconego toru analogowego konsoli (przestery, szumy, trzaski… koszmar) wszelkich brudów. To bardzo skuteczna metoda, a że PS3 w torze potrafi skutecznie interferować z resztą urządzeń, rozwiązanie można wręcz uznać za absolutnie konieczne. Do tego bardzo dobry miedziany kabel (plecionka) z wyjściami analogowymi & płaskim wejściem do AV w konsoli, modyfikacja chłodzenia i można grać (tak, są takie, specjalnie pod audio kable dla PS3 dostępne na rynku – polecam!). Obecnie tworzy się ciekawa sytuacja, wraz z widocznym zainteresowaniem plikami DSD (pliki nagrane na płyty DVD, odtwarzane na konsoli poprzedniej generacji), taki sprzęt może być uzupełnieniem, lub alternatywą dla komputera – podłączę tytułowy wzmacniacz pod takie źródło, zobaczymy z jakim skutkiem (w torze stacjonarnym i w drugiej strefie ze wzmacniaczem słuchawkowym Musical Fidelity konsola gra bez zarzutu).

Poniżej kilka zdjęć prezentujących Capellę…

» Czytaj dalej

Pylon Pearl 20 HG w redakcji…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Perły_20_HG_4

Zawitały niedawno, wygrzewają się… cóż, biały lakier z wysokim połyskiem robi zasadniczą różnicę odnośnie estetyki. Te kolumny prezentują się wybornie, dla kogoś, kto chce by jego audio stanowiło ozdobę wnętrza pokoju, salonu w którym przewidziano dla nich miejsce, to moim zdaniem idealny wybór. Bardzo, podkreślam, mamy tutaj bardzo wysoki współczynnik WAF (Wife Acceptance Factor) - jeżeli kupicie je, obowiązkowo z kolcami, to gwarantuję, że następnego dnia po zakupie nie znajdziecie walizek z waszymi osobistymi rzeczami za drzwiami. Zresztą, co ja mówię, ostatnio pewne małżeństwo poprosiło mnie o poradę dotyczącą sprzętu audio – Pani domu dokładnie wiedziała ocb. Więc z tym męskim sznytem odnośnie HiFi to może nie do końca prawda. Tak czy siak, powracając do tytułowych kolumn, wrażenia wszystkich domowników nad wyraz pozytywne. I o to chodzi, bo przecież system audio zajmuje niemało miejsca, zazwyczaj umiejscowiony jest w centralnym punkcie, w salonie i wrażenia estetyczne, jego dopasowanie, funkcjonowanie we wspólnej dla domowników przestrzeni jako element wystroju wnętrza to rzeczy ważne, wręcz na równi z walorami brzmieniowymi.

Opis wrażeń brzmieniowych niebawem, obecnie kolumny wygrzewają się. Zgodnie z sugestią producenta daję im 50-60 godzin i przystępuję do krytycznego słuchania, oceny. Przetworniki te same co w podstawkach oraz większych 25-kach (tyle, że tam mamy po dwa nisko-średniotonowce w kolumnie). Rzecz jasna podłogówka zagra inaczej, porównując do kolumn podstawkowych, wnioski mogą zatem się różnić od tego, co napisaliśmy przy okazji monitorów (nasz test) oraz 25-ek (nasz test).

Galeria z opisem Pylon Pearl 20 HG na naszym fanpage’u. Zapraszam.

» Czytaj dalej

Apple Music: czyli to, co znamy od dawna, po jabłkowemu

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
apple_music_screenshots.0

Apple Music czyli coś, co niczym nie zaskakuje, niczego nowego nie wnosi, nie jest w żaden sposób odkrywcze, czy rewolucyjne. Nawstępie usłyszeliśmy, że dzisiejszy streaming to straszny bałagan, że tu coś sobie gramy, tam jakiś klip oglądamy itd. itp. Oczywiście nadchodzi prawdziwa rewolucja pod postacią Apple Music, jednej aplikacji, jednego miejsca, gdzie jest i strumień z serwisu i z radia, do tego platforma dla nowych artystów i Ping 2.0. Tak właśnie, Apple kopletnie spieprzyło swój projekt medium społecznościowego i w Apple Music chce przywrócić to, to do życia dając artystom „nieograniczone możliwości ekspresji”, czytaj: wysyłania postów z byle czym, o niczym. Nie wiem, co miałoby niby nakłonić ludzi do nowego tweeta, fejsa po jabłkowemu z muzykami w roli głównej, ale może się nie znam. Może tego potrzebują? (w co mocno wątpię) Zaprezentowana platforma Connect to nic innego jak zaprezentowane wcześniej przez Tidala oraz Soundcloud możliwości publikacji muzyki bez ograniczeń, bez jakiś restrykcji przez nowych, nieznanych czy wschodzących artystów. Czyli nic nowego i pytanie, czy ten akurat kanał dotarcia do klienta będzie trampoliną do sławy, do popularyzacji… Apple liczy głównie na dotychczasowych użytkowników, a Ci niekoniecznie stanowią docelową grupę dla debiutujących w branży. Jest tego, fakt, z 800 milinów klientów, jest więc na co liczyć, liczyć że część wybierze to, co jest od jabłka, bez względu na to, co to jest. Tyle, że nawet tych jabłkolubów trzeba ich czymś przekonać. A tu jest wszystko to, co oferowano wcześniej, z niewielką polerką. Jest więc radio internetowe, z jakimiś sławnymi prezenterami, DJ-ami. Radio internetowe. Dodatek, z którego tutaj robi się główną atrakcję. Sorry, ale Beats One (tak, tak radio 24/7, live… tak to reklamują, to chyba żart, prawda?) nie wiem jaki by nie był dobry (a nie będzie, bo niby dlaczego miałby być – dzisiaj rządzi radio inteligentne oraz tematyczne, można też znaleźć gadane, na żywo właśnie, bez problemu, nie ma w tym nic oryginalnego), niczego dla Apple nie zwojuje. To coś, co może być ciekawym dodatkiem, a nie daniem głównym. Teledyski i muzyka w jednym miejscu? Cholera, to chyba YouTube jest takim miejscem właśnie, najpopularniejszym, do tego darmowym (na razie przynajmniej). Poza tym klipy znajdziemy w Tidalu, w Deezerze i paru innych serwisach, a po ostatnich zapowiedziach Spotify (gdzie jest tego więcej, tzn. tam to będzie takie streamingowe MTV, czy co tam sobie Szwedzi wykombinują) to co pokazało Apple nie stanowi żadnej, ciekawej alternatywy. Connect ma być także agregatem treści, informacji na temat muzyki jakiej słuchamy. Znowu nic nowego, ale może choć ten element, w ciekawy sposób zrealizowany, będzie czymś co przyciągnie uwagę? Po prezentacji, szczerze, niewiele można tutaj napisać. Zobaczymy.

Jakość pozostaje bez zmian. Jest AAC 256. Beznadziejne to i jasno wskazujące, że inni dają po prostu lepszy produkt już na starcie.

Oczywiście nie byliby sobą, gdyby w to wszystko nie wmieszali kramiku z muzyką. Pytanie za stówę – jak oni chcą sprzedawać tą samą muzykę, która jest za 9,99 w formie albumów za 9,99 sztuka? Kompletnie tego nie rozumiem. Dalej, nie rozumiem czym de facto ma być to całe Apple Music, czyli połączenie radia, serwisu streamingowego i sklepu z muzyką, wobec obecnie oferowanych usług. Listy Genius? Apple Match? Kolekcje i biblioteki iTunes? O tym nie dowiedzieliśmy się ani słowa. Pewnie wszystko zostanie wchłonięte w nową odsłonę, tego co było. Pytanie – po co? Razi biały interfejs (brak kontrastowej wersji), brak spójności (co robią te bąble? Kojarzy mi się to jak najgorzej z interfejsem wprowadzonym w ostatniej generacji iPodów Nano), w sumie wszystko to kojarzy się z krytykowanym na wstępie przez samo Apple „bałaganem w streamingu”. To, że jakieś radio będzie dostępne w 100 krajach naprawdę nie jest niczym przełomowym w 2015 roku. No ludzie. To, że sami staliście po stronie wytwórni, które narzucały restrykcje regionalne i nadal stoicie w tym samym miejscu (bo w sumie nie wiemy, jak to będzie finalnie wyglądać, tzn. czy katalog iTunes będzie otwarty w ramach nowej usługi dla wszystkich, czy też rzecz ograniczy się jedynie do radia… nie zostało to jasno powiedziane) to naprawdę kiepska informacja dla tych, którzy liczyli przynajmniej na odejście od starego, chorego sposobu dystrybucji multimediów. Dotyczy to zarówno muzyki, na marginesie, jak i filmów. Nihil novi innymi słowy.

Apple widocznie liczy na to, że sama marka, setki milionów użytkowników sprzętu z nadgryzionym jabłkiem spowodują, że szybko staną się największym serwisem streamingowym. To niewykluczone, ale jednak po dzisiejszej prezentacji, można powiedzieć, że sprawa jest otwarta, że nie jest to wcale pewne, przesądzone. I nie pomogą tutaj takie posunięcia jak otwarcie na inne platformy (pierwszy raz aplikacja Apple pojawi się na innych systemach mobilnych – na Androidzie oraz na Windows Phone), czy też 3 miesięczny okres testowania. Sporo ludzi zapewne skorzysta z ciekawości, ale ilu z nich wykupi płatną subskrypcję – oto jest pytanie. Trzy miesiące to nie dostęp darmowy, który w większości alternatywnych serwisów jest możliwy… to jest coś, co bardzo Apple nie pasuje (patrz tutaj), co może wywrócić wszelkie rachuby do góry nogami. Eddie Cue zachęcając do nowej usługi wspomniał m.in. o najlepszym mechanizmie sugestii, rekomendacji: isn’t just algorithms, it’s recommendations made by our team of experts. To dokładny cytat sprzed paru lat, kiedy startowało Beats Music. Serio. I to ma, przepraszam, przyciągnąć fanów? Dobre żarty.

Rzecz startuje 30 czerwca i powinna być dostępna na wszystkich rynkach, na których Apple oferuje swoje produkty. W przypadku rodzinnego zakupu subskrypcji będzie można dodać nawet 6 użytkowników (za 14,99$). To chyba jedyny mocny punkt. No może nie jedyny. Drugim jest Siri – to faktycznie, wraz ze zmianami cyfrowego asystenta w iOSie 9, może nieco Apple Music pomóc, bo wraz z Siri głosowy wybór muzyki, wybór utworów, a także możliwość kontekstowego wyszukiwania, przeszukiwania zbiorów, może przyciągnąć uwagę. Tyle, że to tylko dla jabłkolubów, bo dla osób korzsytających z innych platform ten element nie będzie miał żadnego znaczenia, bo go zwyczajnie nie będzie. Na zakończenie, jedna z wypowiedzi na temat Apple Music dobrze opisująca całość: wybierzcie (nasz) serwis, przenieście całą waszą muzykę do Apple Music, a zobaczycie… No właśnie, co zobaczymy Apple, bo jakoś nikogo dzisiaj nie przekonaliście, że to wasz pomysł będzie najlepszy, czy będzie ciekawą alternatywą dla innych, oferujących podobne produkty na rynku. Nie ma tutaj nic odkrywczego, więcej nie ma nic, czego byśmy oczekiwali (lepsza jakość, zerwanie z dotychczasowym modelem dystrybucji – względnie jego głęboka modyfikacja, unowocześnienie dotychczasowych usług w rodzaju Match, Genius, czy samego iTunes…). Dziwnie wygląda także to, że Apple każe czekać użytkownikom AppleTV na ten swój nowy, sztandarowy produkt – na urządzeniu, jakby nie patrzeć, stworzonym do odtwarzania multimediów (teledyski po pierwsze, po drugie muzyka z iTunes czy via AirPlay). Podobnie jak w przypadku Androida, przyjdzie na nowe Music poczekać aż do jesieni.

Jakoś nie wróżę. Pamiętam Ping, mobile.me i parę innych poronionych pomysłów. Apple nie ma ręki do Internetu. Szkoda, że w przypadku muzyki, która jakoby jest w sercu Apple, jest taka ważna dla firmy, która przez cały czas i przy każdej sposobności to podkreśla, zabrakło nowatorskiego pomysłu, czegoś odkrywczego, albo przynajmniej czegoś, co mogłoby stanowić ciekawą alternatywę dla innych serwisów. Tidal ma bardzo mocne umocowanie wśród najmodniejszych, czy sławnych (najsławniejszych) muzyków, wśród celebrytów. To jest bardzo poważna rysa na nowym projekcie Apple i cóż – tego nie dało się nie zauważyć. Oczywiście ktoś dysponujący taką bazą użytkowników może liczyć na duży udział, niejako z definicji. Może. Ale może także mocno się przeliczyć.

Dla mnie w propozycji Apple nie ma kompletnie nic interesującego.

Nowości u Tidala: aplikacja dla komputerów, gapless oraz…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tidal_comp_app

Aplikacja wygląda identycznie jak odtwarzacz webowy. Dobrze, że software dla Mac/PC jest już dostępny, natomiast wielka szkoda że nie oferuje na razie trybu offline. Dla kogoś zabierającego w podróż laptopa, jadącego przykładowo chlubą polskiego kolejnictwa, oznacza to tyle, że sobie muzyki z komputera nie posłucha (swoją drogą to idiotyczne, że w Pendolino nie ma WiFi, a same wagony działają jak puszka Faradaya, skutecznie utrudniając połączenie z sieciami 3G/4G). Oprogramowanie dostępne jest od paru dni, na razie w wersji beta, można instalować na dowolnej liczbie komputerów w ramach posiadanego abonamentu. Wreszcie nie trzeba będzie korzystać z problematycznego Chrome, bo tylko na tej przeglądarce można było odpalić serwis. Poza tym Tidal zapowiada wprowadzenie specjalnego abonamentu dla… studentów. Cóż, trzeba bić się o płatne subskrypcje, a wiadomo że najlepszą bronią jest niska cena (5$). Taki abonament może wypalić pod warunkiem, że pomysłowi będzie towarzyszyła odpowiednio nagłośniona akcja marketingowa. Wprowadzono także tryb gapless, co ucieszy szczególnie te osoby, które za pośrednictwem Tidala słuchają klasyki, koncertów. Duży plus. Poza tym – jak wspomniałem w naszej recenzji ROONa, Tidal integruje się z tym front-endem. To poniekąd alternatywa dla natywnej aplikacji, jednak pamiętajmy, że na razie jest to rzecz wybitnie pod stacjonarne słuchanie. Być może zmieni się to wraz z wprowadzeniem zapowiadanej aplikacji mobilnej (tyle, że będziemy mieli wtedy Tidala w formie kolejnej biblioteki w apce dla iOSa/Androida).

Widać, że ktoś tam mocno się stara – są efekty: z 500 000 abonentów (cały WiMP) w okresie zaledwie 2 miesięcy liczba osób opłacających dostęp wzrosła niemalże dwukrotnie do 900 000. To w tym biznesie wynik godny odnotowania. Z tego ponad 200 000 to osoby które zdecydowały się na abonament Hi-Fi, podczas gdy WiMP HiFi miał ledwo 12 000 płacących za WiMP HiFi pod koniec 2014 roku. Integracja z odtwarzaczami Oppo, ROON (pisałem że genialny? No genialny jest i basta!), rozwija się nam ten serwis, trzymam kciuki i wbrew panującej modzie na hejt pod adresem tego projektu, mam nadzieję, że Tidal będzie rósł w siłę i stanie się jednym z wiodących rozwiązań oferujących muzykę za pośrednictwem abonamentu. Za tym rozwiązaniem przemawia nie tylko obecnie oferowana jakość bezstratna, ale także bardzo mocne umocowanie w branży (wsparcie ze strony producentów audio, przemysłu oraz – przede wszystkim artystów). Daje to gwarancję, że nikt tu nie będzie zadowalał się półśrodkami, tylko rzecz będzie mocno rozwijana i promowana.

A przyszłość to MQA, które może potencjalnie wywrócić to co znamy do góry nogami, bo możliwość odtwarzania w jakości niedostępnej do tej pory w streamingu (wszelkie inkarnacje hi-resów oraz dużo mniej transferożerne, bezstratne 16/44) zmieni oblicze całej branży. Kto będzie oferował streaming w jakości stratnej? Po co? Nie mówiąc już o downloadach – takie iTunes Store z AAC 256 straci według mnie rację bytu, bo po co nabywać coś gorszego jakościowo od płatnej subskrypcji w cenie zbliżonej do kosztów jednego albumu? Nie będzie to miało żadnego sensu, patrząc na obecnie oferowane produkty audio (słuchawki, telefony, które szybko przekształciły się w dobre, albo bardzo dobre źródła, w zaawansowane DAPy), jakość będzie ważnym czynnikiem i nawet jak ktoś będzie nadal upierał się, że nie słyszy różnicy, o przejściu na lepsze zadecyduje rynek, marketing, mamona. Akurat tutaj nie mam nic przeciwko, bo zyskamy wszyscy, w końcu nie można wiecznie tkwić w opracowanej przed kilkunastoma laty metodzie kastrowania muzyki. Generalizuje. Oczywiście jest wiele rzeczy w stratnej kompresji, które w ogóle mi nie przeszkadzają (od strony jakościowej), że wymienię rozgłośnie internetowe Linn Records, Remastered for iTunes, niektóre strumienie 320kbps z serwisów streamingowych… to nie jest podła jakość, to jest dobra jakość, ale możemy… nie tyko chcieć więcej. Możemy to mieć. Zaraz.

Oj, będzie się musiało Apple dzisiaj wykazać, oj będzie. Napiszę wieczorem naszą opinię na temat nowej usługi muzycznej Apple – zobaczymy czy staną na wysokości zadania. Zródła odpowiednio wysokiej jakości już mają, technologię, gigantyczne zaplecze, ogromną rzeszę użytkowników też. Tyle tylko, że można to wszystko łatwo popsuć. Przekonamy się, czy tak się stanie już niebawem, bo dzisiaj o 19.00 naszego czasu.

Software do pobrania ze strony Tidala.

» Czytaj dalej