LogowanieZarejestruj się
News

AK380… mobilny super high-end? Top-high end?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ak380

Są na rynku nieliczne produkty, które wymykają się klasyfikacji. Takim produktem był niewątpliwie przetestowany u nas AK240 – odtwarzacz Astell & Kern, który uznałem za najlepsze przenośne źródło jakie trafiło na rynek. Nie słuchałem (jest szansa, że to się zmieni i w końcu posłucham, bo jest już w polskiej dystrybucji) przenośnego DAC/AMPa Chorda (Hugo). To – wedle wielu opinii – punkt odniesienia, jedyny taki konkurent dla DAPów irivera. Pytanie jak wypadłaby konfrontacja bezkompromisowych źródeł Chorda i A&K? I nie mam tu na myśli wspomnianego AK240 a nowość – jeszcze droższego, jeszcze bardziej zaawansowanego Ak380. Cena wynosząca 17 000 to mniej więcej tyle i le trzeba wydać za bardzo dobre stereo (komplet), albo high-endowe głośniki, wzmacniacz czy pre, nie mówiąc już o stacjonarnych źródłach (znakomity gramofon np. w takim budżecie to także nie problem – co oczywiste – starczy jeszcze na pokaźną kolekcję krążków). Moduł sieciowy zdaje się jest ten sam co w modelu „o oczko niżej”. Ciekawe czy Koreańczycy zdecydują się na wprowadzenie 3G/4G i możliwości strumieniowania muzyki z takich serwisów jak Tidal czy Qobuz? Wspominałem o tym elemencie, dziwiąc się, że producenci jeszcze tego nie wprowadzili (DAC/AMPy, jako urządzenia współpracujące z transportem mobilnym w postaci smartfona/.tabletu mają tutaj niewątpliwie przewagę). No dobrze, zobaczmy co o nowości pisze sam dystrybutor, firma MIP:

„Astell & Kern jak dotąd niezmiennie, oferował zawsze możliwie najprawdziwszy i najbardziej
naturalny dźwięk. Nowy AK380 oferuje najbardziej autentyczny dźwięk, niezależnie od cyfrowej
formy muzycznej pliku, korzystając z zaawansowanych funkcji, tak bardzo obecnie poszukiwanych w
segmencie Pro-Audio. Światło, cień i obiekt były inspiracją do stworzenia tego urządzenia. Gra światła i cienia w sposób
naturalny się zmienia w zależnosci od perspektywy, zmiany czasu, punktu obserwacji czy kąta. Gra
światła i cienia przypomina reprodukcję prawdziwego dźwięku. Różne kąty światła rzucają różne
cienie, również inna muzyka daje wiele emocji. To odzwierciedla filozofię muzyki i dźwieku jaka
przyświecała autorom.”

Cena modelu to 16 999zl. Poniżej, w rozwinięciu przeczytamy o głównych cechach super odtwarzacza. Z ciekawostek – podepniemy pod nowość napęd CD, co pozwoli na zgranie kolekcji kompaktów do pamięci odtwarzacza. To taki wszystkomający (no prawie, vide 3G/4G) kombajn. Gdyby aplikacja Connect była dostępna na Androida/iOSa, możnaby wykorzystać w roli transportu wspomniane handheldy. Dziwne, że jeszcze tego nie wprowadzono…

Opis konstrukcji:

» Czytaj dalej

Słuchawki MF-200 od Musical Fidelity

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MF200_1_Hi_Res

Słuchałem dokanałówek MF i mimo paru uwag, oceniam je dobrze, od strony brzmieniowej to mocny zawodnik w cenie do 500 złotych. Firma wprowadziła do sprzedaży nowe nauszniki, następcę modelu MF-100, które mają grać w firmowym stylu. Lubię produkty MF, lubię ich styl. Trzeba będzie poprosić o egzemplarz do przetestowania. Oto, co pisze o nowości dystrybutor, firma RAFKO: „Najnowsze słuchawki od Musical Fidelity, oznaczone symbolem MF-200 kontynuują filozofię marki - dokładnej, wiernej i możliwie najbardziej neutralnej reprodukcji dźwięku, bez modnego obecnie „tuningowania” brzmienia. MF-200 to znaczący rozwój modelu MF-100, rozbudowujący swojego poprzednika we wszystkich aspektach – wzornictwa, konstrukcji, materiałów i jakości brzmienia. Musical Fidelity stworzyło naprawdę luksusowe słuchawki wykonane z pięknego, polerowanego metalu oraz miękkiej w dotyku skóry. Wykończenie również utrzymane jest na wysokim poziomie. Znakiem firmowym słuchawek Musical Fidelity jest subtelne, lecz atrakcyjne kolorystyczne oznaczenie kanałów, które ułatwia nakładanie nauszników na głowę.

MF-200 wyposażone są w trwały, nieplączący się, gumowany kabel oraz dwie pary skórzanych lub zamszowych nausznic, wyposażonych w piankę zapamiętującą kształt głowy i uszu. Jej wykonanie znacząco wpływa na właściwości akustyczne oraz komfort. Słuchawki mogą być przechowywane w zamszowym pokrowcu, dołączanym do słuchawek. Na kablu znajduje się przycisk umożliwiający wyciszanie muzyki oraz odbieranie telefonów, co szczególnie ucieszy użytkowników smartfonów. Struktura obudowy została zaprojektowana na nowo i wykonana z nowych, bardziej obojętnych dźwiękowo materiałów. Pomoże to zminimalizować odbicia i fale stojące, tworząc czystsze, bardziej naturalne brzmienie.Każda para słuchawek została wyposażona w dwa przetworniki 40 mm, które są ręcznie dobierane i parowane, aby osiągnąć jak najwyższą zgodność akustyczną. Wykonano je z pojedynczego kawałka materiału, by zapewnić niezmienną grubość. Zespół inżynierów Musical Fidelity wykonał mnóstwo pracy, aby zapewnić MF-200 wyjątkową neutralność i precyzję, oddaną przez płaskie, szerokie charakterystyki przenoszenia częstotliwości oraz niski poziom zniekształceń.Duże i mocne magnesy neodymowe zawierają niską cewkę o wysokiej wydajności elektrycznej. Półotwarta konstrukcja chroni przed nadmiernym wydostawaniem się dźwięku na zewnątrz, oraz chroni słuchacza przed hałasem zewnętrznym. MF-200 wyposażone są też w otwory wentylacyjne, zapewniające bardziej przestrzenny dźwięk, znany z konstrukcji otwartych przy zachowaniu zalet konstrukcji zamkniętej. Słuchawki są bardzo skuteczne i łatwe do wysterowania. Brzmienie klasy hi-fi są w stanie zapewnić nawet w połączeniu z każdym tabletem, komputerem PC i telefonem”.

Z pierwszych testów wynika, że są neutralne, mają wyrównane pasmo, dobrze nadają się m.in. do muzyki klasycznej (co w przypadku słuchawek mobilnych nie jest za częstym zjawiskiem), do tego oferują ponadprzeciętny wgląd w strukturę nagrania (bardzo detaliczne są). Recenzenci zwrócili uwagę na wysokie tony – słuchawki potrafią bardzo dobrze reprodukować ten zakres pasma, dodatkowo bez problemu da się je napędzić z mobilnego grajka. 

Poniżej specyfikacja produktu:  » Czytaj dalej

Mobilne CAYIN C5 AMP & CAYIN C5 DAC – jak Azja to złoto ;-)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Cayin C5 AMP_5

Dotarły do mnie dwa ciekawe, mobilne ustrojstwa marki Cayin. C5 AMP i C5 DAC. Od razu widać, że rzecz jest po azjatycku zrobiona (nie w sensie pejoratywnym, choć do paru rzeczy bym się jednak przyczepił), to znaczy ma być blichtr, luksus, znaczy złotko. Te złote obudowy z plastikowym opakowaniem / obramowaniem portów oraz potencjometru to coś, co kojarzy się jednoznacznie z dalekowschodnim poczuciem estetyki (wyłączając Nippon, tam jednak jest nieco inaczej, choć też kruszec szlachetny, wymieniony w tytule, cieszy się sporą estymą). Piszę o tych wszystkich wrażeniach estetycznych nie bez przyczyny. Dzisiaj bardzo dużą rolę w sprzedaży czegokolwiek ma forma, opakowanie, właściwy przekaz marketingowy, trudno sprzedać coś zawinięte w gazetę, wyglądające jak osiem nieszczęść. I nie, nie jest tak, że wystarczy by grało. Ma wyglądać. Ma być estetyczne. Ma być ergonomiczne, ma być po prostu całościowo na wysokim poziomie. Poprzeczka zawieszona jest bardzo wysoko, bo też z jednej strony można by rzecz nihil novi (wspomniana Japonia), czytaj szczegóły, detale gdzieś tam były tak samo ważne, jak cała reszta, z drugiej takie firmy jak Apple (generalizuje) przyzwyczaiły konsumentów elektroniki użytkowej, że powinno się, należy wymagać, że nie jest nam wszystko jedno, co wypadnie z pudełka (ba, nie jest wszystko jedno co to za pudełko).

Mnie, generalnie, styl azjatycki (poza japońszczyzną) nie bardzo podchodzi, ale doskonale rozumiem że de gustibus i nie ma co w tej kwestii kruszyć kopi. Jednym się spodoba, innym nie. Ważne, by to co oferują było pierwszorzędnej jakości, wykonane jak należy, najlepiej z najlepszych materiałów. Cayin bardzo się stara by tak było, i w sumie niewiele mu brakuje, ale jednak brakuje (nieco). Metalowe obudowy wyglądają dobrze, są solidne, dają poczucie obcowania z czymś nie za pięć złotych, jednak bliższe przyjrzenie się urządzeniom skutkuje dostrzeżeniem paru mankamentów. Spasowanie portów nie jest idealne, najgorzej jest z co by tu nie owijać w bawełnę, tandetnymi, malutkimi (niewygodnymi i pewnie na tyle lichymi, że mogą nie wytrzymać próby czasu) przełącznikami z boku obudów obu urządzeń. To taki dysonans, bo przecież i pudełka ładne (kartoniki takie niby ascetyczne, ale podkreślające że tam w środku nie byle co siedzi) i komplet akcesoriów całkiem do rzeczy, a jednak… Według mnie producent powinien unikać takich wpadek, bo to niby drobiazg (potencjometry chodzą całkiem dobrze, są metalowe, ALPSy i nie ma się tutaj do czego doczepić), naprawdę niewiele brakuje, by było „na bogato”, ale takie właśnie szczegóły są dzisiaj ważne, na nie zwracamy jako konsumenci uwagę.

To takie pierwsze wrażenia po wyjęciu z pudełka. Same urządzenia są bliźniaczo do siebie podobne. Co ciekawe DAC jest wyraźnie androidolubny, to znaczy nie tylko nie znajdziemy kabla dla urządzeń z iOSem, ale w instrukcji nie pojawi się żadna wzmianka o współpracy z handheldami Apple (sic!). To pierwszy taki przypadek w historii testowanych przeze mnie, przenośnych urządzeń audio, że nigdzie, ale to nigdzie nie ma wzmianki o iPhone, czy Maku. Jest OTG i kilka słów o współpracy z androidową elektroniką. To o tyle zaskakujące, że przecież teraz w Azji Apple święci triumfy sprzedażowe, że w rzeczonej Azji sprzedają się głównie ZŁOTE iPhone, iPady oraz MacBooki. W przypadku przetwornika mamy obsługę 24/96, czyli absolutne minimum. Wróć. Sprawdzicie jak wygląda Wasza kolekcja hi-resów. No właśnie. To niby minimum, ale też i optimum w sumie, bo większość znanej mi muzyki to właśnie maksimum 24/96 i nie ma co specjalnie wydziwiać. Owszem, byłoby miło, gdyby było więcej, ale to więcej w przypadku handheldów średnio praktyczne jest (no, może poza Apple, bo tam jest 128GB na pokładzie, jak ktoś chce, a to już daje jakieś pole manewru… tylko, że na iPhone i tak jest 24/48, na iPadzie zaś 24/96 maksymalnie). Strumieniowanie DSD/DXD to fajna sprawa, tyle że dostępna paczka danych schodzi w… jeden dzień. Serio, przećwiczyłem temat (Loop). No ale można inaczej, o czym kapkę poniżej…

Podstawowe parametry DACa C5 (1290zł) wyglądają tak:

  • Moc wyjścia słuchawkowego : 300mW / 32 Ohmy
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 70kHz
  • Skuteczność: 101 dB kHz
  • Wymiary: 136x63x15 mm
  • Waga: 185g
  • Główne układy: PCM1795, OPA1652, ALPS

Zaś wzmacniacz C5 (990zł) może się pochwalić m.in..:

  • Moc wyjścia słuchawkowego : 800mW / 32 Ohmy 
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 100kHz
  • Skuteczność: 101 dB kHz
  • Wymiary: 136x63x15 mm
  • Waga: 185g
  • Główne układy: LME49600 , OPA134, ALPS

Jak widać, DAC będzie mógł być skojarzony z łatwymi do wysterowania słuchawkami. Nie obiecuje sobie niczego specjalnego z takimi HD650 czy HE-400, LCD-3. Tutaj nie ma cudów, pewnie to nie zagra. Ale już Momentum wszelkiej maści, H128 (rewelacyjne są, na marginesie) ADLa i parę innych modeli będzie można z powodzeniem pożenić. Z C5 AMP zaś widzę sprawę zgoła inaczej. Tam jest prawie 3 razy więcej mocy na wyjściu. Jest prawie 1W. To już konkret i jak na mobilną amplifikację naprawdę sporo. Będzie można zatem podpiąć te wymagające słuchawki, niekoniecznie mobilne słuchawki. Coś za coś jednak – zamiast kilkudziesięciu godzin grania, mamy godzin 12… jak na czysty, mobilny amp to bardzo mało. Jeżeli jednak bez problemu wysteruje mi dowolne z ww. słuchawek to jestem w stanie wybaczyć krótki czas grania. Ok, zobaczymy jak to wyjdzie w praniu. Na marginesie czekam na możliwość przetestowania innego urządzenia firmy Cayin. Chodzi o topowego N6. Gra wszystko, w tym ISO DSD (!!!). Tanio nie jest, bo zażyczyli sobie za tego DAPa prawie 3000 złotych, ale parametry ma wyczynowe. Jak tylko trafi do nas, sprawdzę jak to granie z DXD i DSD (natywna obsługa – podkreślam!) mu wychodzi…

Poniżej galeria z tytułowymi urządzeniami

 

» Czytaj dalej

Ruszyło Apple Music: obecna biblioteka bardzo uboga, problemy z iTunes

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
2015-06-30_224036

Zapowiadana usługa wystartowała wczoraj, a wraz z nią aktualizacje, bez których nie otrzymamy dostępu do Apple Music: iOS 8.4, iTunes 12.2 (wersja dla Mac oraz PC). Po pobieżnym porównaniu bibliotek (tego co mam) z Tidalem, Spotify, usługa Apple wypada zdecydowanie słabiej – wielu rzeczy nie ma i to rzeczy zdawałoby się oczywistych, dostępnych bez problemu w katalogach iTunes. Wątpię, czy ktoś kto sprawdzi swoje kolekcje, playlisty na innych serwisach będzie miał ochotę na randkę z Apple w tym momencie. Firma ma 3 miesiące (okres próbny, darmowy) na uzupełnienie biblioteki AM, w przeciwnym razie słabo to widzę. Oczywiście inaczej sprawy się mają w Stanach, na rodzimym rynku faktycznie jest te 30 mln plus minus dostępne, tyle że Apple nie wiedzieć czemu informuje mnie po polsku, w Polsce, mnie – potencjalnego klienta – że mam te 30 mln utworów „na wyciągnięcie ręki”, czy raczej na jedno kliknięcie w subskrybuj. Ceny w Polsce są względnie niskie – 5 euro za jednego użytkownika, w abonamencie rodzinnym 8 (do 6 osób).

To właśnie ten ostatni element ma szansę zachęcić spore grono użytkowników, z tym że warunkiem jest zrównanie możliwości słuchania w streamingu do tego, co oferuje Apple w Stanach. W przeciwnym razie nie widzę sensu tej usługi. Jakość dźwięku jest typowa dla typowej jakości iTunes (niestety nie ma nic wspólnego z Remastered for iTunes – raczej mówimy tutaj o przeciętnej jakości, z typowo radiowym, płaskim dźwiękiem w Beats 1, inteligentnym radiu, które można słuchać bez konieczności subskrypcji). Beats 1 to po prostu kolejna rozgłośnia sieciowa, z prowadzącymi, o jakości typowej dla internetowego radia. Nie widzę w tym nic szczególnego, rewolucyjnego. To, że „wybitni spece” dobierają mi muzykę do nastroju, czy „pod moje preferencje” też nie jest niczym nowatorskim – to już wszyscy mają, czasami w ciekawszej formie. Radio zostało przebudowane, w tym sensie, że mamy teraz nowy układ z wyszczególnieniem gatunków oraz codziennych aktywności (naszych aktywności). Naprawdę trudno tu doszukiwać czegoś nowatorskiego. Te AAC 256 kb/s niestety wyraźnie słychać (czasami aż zanadto) – jak wspomniałem, na iTunes wyszukacie naprawdę dobre downloady (Remastered…), tutaj niczego takiego nie znajdziecie (innymi słowy album Remastered z iTunes Store w AM dostępny jest wg. mnie w wyraźnie gorszej jakości). Connect (to ten pomysł, na bliski kontakt z twórcami, taki chat/fb z muzykami ala Apple) wygląda na wersję wstępną, testową – nic szczególnego w sumie. Klipy jakościowo także bardzo kiepsko.

iTunes Match ma stać się częścią AM i jest to obecnie jedyny powód, dla którego zastanawiam się nad ewentualnym wykupieniem usługi. Korzystam z iTunes Match od początku, jest to wygodny sposób udostępnienia kolekcji muzyki, z jedną, poważną wadą – tylko kompresja stratna. Mam starą kolekcję w bibliotekach iTunes i cóż, z przyzwyczajenia korzystam sporadycznie z dostępu do muzyki zapisanej w tej usłudze. Nie ma ograniczeń, a przynajmniej nie są to poważne ograniczenia, odnośnie dostępu do całej, przepastnej biblioteki iTunes i Match generalnie „daje radę”. Większość, czasami mocno niszowej, muzyki mogę w ten sposób mieć zsynchronizowane na wszystkich jabłkach. To jest wygodne. Teraz będzie nie 20 a 50 tysięcy utworów, jakie będzie można „porównać”, otrzymując dostęp do całej (swojej) kolekcji w ramach tego, co w kramiku trzyma Apple. Sama usługa, dla przypomnienia kosztuje 25 euro (rocznie). Tutaj mielibyśmy wszystko (tzn. dostęp do AM z Match) w ramach abonamentu w wysokości 5 euro (+/- 25 zł mc). Wygląda na to, że to tak nie działa. Mamy iCloud Music Library (w AM), a nie Match, co jest o tyle istotne, że uzupełnianie kolekcji w AM odbywa się na zasadzie… zakupu muzyki z kolekcji iTunes (w razie braku zgody artysty na streaming w AM, co jest… dość częstym zjawiskiem), pliki zgrywane z własnych kolekcji nie są porównywane z biblioteką iTunes (pozostają w natywnym formacie, tzn. to nadal takie same mp3 jakie wprowadziliście do biblioteki), a co najgorsze, całość jest mocno dziurawa, bo jak pisałem w aktualizacji dany album mamy poszatkowany – część muzyki jest w AM, jakieś utwory są do pobrania za opłatą, dodatkowo mamy nasze pliki nie powiązane ze sklepem. Koszmar!

To jest właśnie ten cholerny bałagan. Match pozostaje nadal usługą działającą na dotychczasowych zasadach i jest obok, choć (jak wspomina Apple) obie te rzeczy (AM i Match) są „komplementarne”. Szerze? Jakoś mi się nie wydaję. Obie usługi są wbrew pozorom czymś zupełnie innym. Muzyka w iCloud w ramach AM to w sumie namiastka tego, co oferują w starszej usłudze. Ja na razie pozostaje z Match, które pełni u mnie rolę pomocniczą, ale też ważną, bo jest tam muzyka niedostępna gdzie indziej, albo trudno dostępna i do tego także taka, której próżno szukać – niestety – w lepszej jakości (dzięki Remastered for iTunes, niektóre albumy brzmią mimo stratnej kompresji zacnie). Podsumowując… namieszali bardzo wg. mnie, to całkowicie nieprzejrzysty na chwilę obecną zestaw produktów, które wprowadzają zamieszanie, są nieprzejrzyste, rodzą wątpliwości o co właściwie w tym wszystkim chodzi.

Sprawdziłem działanie aplikacji na komputerze. Pojawiają się problemy, działanie zminimalizowanego odtwarzacza do poprawy (patrz obrazek poniżej), miałem także jedno wysypanie iTunes od chwili instalacji najnowszej wersji. Kilka zrzutów z nowego software w rozwinięciu…

AKTUALIZACJA PO KILKU TYGODNIACH TESTÓW: obecnie testuję to u znajomych oraz u brata, bo sam nie mam ochoty psuć sobie tego, co mam ładnie poukładane (moje biblioteki iTunes oraz subskrypcja Match), a moją opinię nt. AM kształtują liczne błędy i niedociągnięcia usługi. Apple co prawda poprawia najbardziej rażące bugi (nie wszystkie – nowa aktualizacja w iOSie), jednak nadal wiele rzeczy jest do przebudowy. Powinni, przede wszystkim, zmienić sposób identyfikowania muzyki w AM. To pierwszoplanowe zadanie. Druga sprawa to ujednolicenie (bo to jest czysty idiotyzm, co teraz serwują) interfejsu i jego ulepszenie (te duże, białe powierzchnie to nie minimalizm, a zły interface – sterowanie, aktywne pola, rozwijane menu… to wszystko jest nieczytelne, trudne w nawigowaniu, nieintuicyjne i często niekonsekwentne). Trzecia wreszcie to jakość, powinna być taka jak w Matered for iTunes, albo niech sobie darują (w streamingu, na wynos w 3/4G znaczy się 256kbps AAC i najlepsze mastery).

AKTUALIZACJA 1: bardzo dziwacznie działa mechanizm porządkowania biblioteki na AM. Trzeba zdecydować się na usługę Music Cloud, co niestety skutkuje zrobieniem niezłego bałaganu w dotychczasowych bibliotekach iTunes. Mechanizm jest – powiem szczerze – zupełnie z czapy, nie bardzo rozumiem jaka idea przyświecała twórcom, ale teraz nie tylko nie działa właściwie synchronizacja między urządzeniami, to jeszcze nie mamy pełnego dostępu do tego, co było w bibliotekach. Osobiście poczekam aż zrobią to jak należy, bo teraz nie da się tego sensownie używać.

AKTUALIZACJA 2: jakość muzyki w streamingu wynosi od 64 do 128kpbs (!) Tylko w przypadku WiFi mamy 256kbps. No cóż, te niewielkie zużycie paczki danych nie bierze się z niczego. Komentarz wydaje się zbyteczny. Krótko: to nie jest dla kogoś, kto chce słuchać muzyki w przyzwoitej jakości.

AKTUALIZACJA 3: …to co zrobili z identyfikacją utworów to jest jakieś wielkie nieporozumienie. No ludzie, przecież jak można w 2015 roku w takim serwisie wprowadzać mechanizm identyfikacji oparty na tagach!?!?! Szczególnie, gdy ma się w zanadrzu własne, bardzo dobre rozwiązanie ze sklepu iTunes oraz iTunes Match (działające sprawnie, bez zarzutu). To jest granda! Niech się Apple do nędzy weźmie do roboty i nie odwala takiej amatorki. A listy z propozycją przejścia mogą sobie darować – tak niedopracowanej usługi jeszcze nie widziałem. Ten player też intuicyjny inaczej – ile tam niekonsekwencji! Jak to przeszło testy w AppStore ja się pytam? Gdzie się podział Human Interface Guidelines?

» Czytaj dalej

Test Revo SuperConnect. Super radioodbiornika. Super.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2015-06-28 o 17.20.24

Trochę nam się ta recenzja zagubiła gdzieś po drodze. Niedobrze. Bo Revo potrafi robić świetne, lifestylowe urządzenia audio, to sprzęt z naprawdę wysokiej półki, a tytułowe radyjko dodatkowo wyróżnia się w ofercie tego producenta wyjątkowo. Niedobrze więc, że z takim poślizgiem, dobrze że w końcu. I tego się trzymamy :) SuperConnect to taki radioodbiornik na miarę XXI wieku z wszystkim, tzn. z radiem cyfrowym, analogowym, internetowym oraz integracją z serwisami streamingowymi z jednej strony, jak również cydrowe źródło do grania z handhelda, komputera, serwera sieciowego. To wszystko w arcyzgrabnej formie, takiej, jaką powinno charakteryzować się piękne, klasyczne radio – jest drewno (boki, góra i dół obudowy) oraz aluminium (przód i tył). Wszystko spasowane z wielką starannością, wykonane na najwyższym poziomie. Szczerze? Jeżeli miałbym szukać czegoś gustownego w takiej właśnie formie, radia z siecią, to Revo byłoby jednym z pierwszych adresatów tych poszukiwań. Ten odbiornik ma w nazwie super i cóż, producent nie przesadza z tym super, bo faktycznie słuchać można bez względu na to, skąd nadają. A przecież to jest istota odbiornika – żeby odbierał sygnał, najlepiej z dowolnego źródła. SuperConnect to potrafi. Innymi słowy od strony formy i możliwości (technicznych, przyłączeniowych) jest tutaj absolutnie wszystko. Pozostała kwestia brzmienia. Czy ten multiodbiornik potrafi, będąc typowym źródłem monofonicznym, zagrać angażującą, w taki sposób, by słuchający go miłośnik wysokiej jakości dźwięku nie miał powodów do narzekań?

O tym przeczytacie poniżej, wspomnę także nieco o zaznaczonych we wstępie możliwościach. Testowałem wcześniej wieżę tego producenta, głośnik bezprzewodowy z dokiem. Wypadł bardzo przekonywająco, bardzo nam się spodobał. Dzisiaj bez integracji z plikiem, jak widać, trudno zaistnieć na rynku. Bardzo trudno, choć tacy Włosi z Tivoli pokazują, że jednak da się. Szkoda tylko, że klasyczne, tradycyjne radio, rozgłośnie to w większości – przez analogię – taka sama siekanina, chłam, jak obecna telewizja. Tylko kanały premium, względnie tematyczne oferują coś wartościowego, w przypadku tradycyjnych rozgłośni jest gorzej – bo dzisiaj trudno takim podmiotom utrzymywać się na rynku, muszą walczyć o egzystencję, a to niestety przekłada się na fatalny dobór muzyki, poprzetykanej głupkowatymi wstawkami prowadzących audycję… zmieniaczy playlist, z oczywistym dodatkiem w postaci super głośnych reklam. Tak to niestety wygląda, na szczęście SuperConnect daje dostęp do tematycznych stacji internetowych, do cyfrowego radia DAB+ (które to oferuje nie tylko dobry jakościowo dźwięk, ale stara się przyciągnąć słuchaczy czymś innym, niż standardowa sieczka). Można zatem znaleźć coś dla siebie, nie będąc skazanym na to co w eterze (piszę to ze smutkiem, bo całe moje dzieciństwo to – w dziedzinie >słucham muzyki< – przede wszystkim radio właśnie, z kaseciakiem głównie na wynos i sporadycznie z gramofonem z wiadomych przyczyn – bo to przecież zabawka dla dorosłych jest, a nie dla szczyla). Tak czy inaczej, tutaj sobie posłuchamy do woli, z czego nam przyjdzie ochota. I o to chodzi! Zapraszam.

» Czytaj dalej

Pamiętacie Napstera i mp3? Będzie powtórka. Czas na streaming hi-res z MQA!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MQA tyt

O MQA pisałem już parę razy na naszych łamach. To opracowany przez ludzi z Meridiana sposób kompresji bezstratnej, pozwalającej na zapis materiału o bardzo wysokiej jakości (właściwie nie ma ograniczeń, nawet do 768MHz), o długości słowa > 20 bit, w plikach zbliżonych objętościowo do wspomnianego w tytle mp3. Można będzie zatem liczyć na znaczne ograniczenie potrzebnego pasma na transfer muzyki hi-res. Znaczne. Obecnie, strumieniując z Loopa (Vox player) mogę w ciągu paru dni zużyć całkowicie dostępny limit 3GB. Wystarczy rzut okiem na parametry strumienia pliku DSD (bitrate na poziomie 12Mbps, 24/192 około 9Mbps), by zrozumieć, że bez MQA zabawa w słuchanie muzyki w strumieniu z sieci nie ma najmniejszego sensu. Obecnie, streaming zazwyczaj ograniczony do strumienia 320kpbs (maksymalnie), może koegzystować z planami oferowanymi przez operatorów, gdzie zazwyczaj mamy od 2 do 5GB miesięcznie. To działa, pozwala na korzystanie w miarę bez ograniczeń (zresztą w ramach niektórych abonamentów nie ma zliczania transferu w przypadku streamingu – np. ze Spotify), ale wyższa jakość to skokowy wzrost zapotrzebowania i wątpliwe, by któryś z operatorów zdecydował się na wprowadzenie do oferty strumieniowania z Tidala bez ograniczeń transferowych. Wątpliwe. Na szczęście już niebawem nie będzie to istotne (duży bitrate), bo dzięki MQA będziemy w podobnej sytuacji, co osoby korzystające obecnie z gorszej jakości dźwięku, zapisanego stratnie.

Jak to działa? Otóż MQA opiera się na eliminacji pustych danych, których całkiem sporo w transmisji dźwięku. To te wszystkie elementy, które pomijamy bez strat jakościowych. W odróżnieniu od formatu mp3, gdzie ingerujemy w pierwotny zapis, eliminując także istotne dla brzmienia informacje, tutaj nie ma o tym mowy. Dodatkowo, sygnał poddany takiej kompresji, dzięki odpowiednim algorytmom, jest rozpakowywany, czy odtwarzany (w sensie, przywracany) na urządzeniu kompatybilnym z MQA, bądź takim które dzięki aktualizacji oprogramowania nabędzie taką możliwość. To ostatnie jest arcy ważne, bo nie chodzi tutaj o nowy pomysł, wymagający głębokich zmian w hardware, a o coś programowego, pozwalającego na łatwą adaptację. To taka matroska, tyle że dla audio. Ma to kluczowe znaczenie dla popularyzacji i adaptacji tego rozwiązania i według mnie gwarantuje szybkie wprowadzenie MQA na rynek, szybką akceptację. Nie trzeba będzie wymieniać sprzętu (komputery, handheldy poradzą sobie niejako z marszu, z tym kontenerem, w przypadku odtwarzaczy sieciowych, głośników bezprzewodowych itp. będzie można także dokonać modyfikacji firmware). Osobą odpowiedzialną za opracowanie „Złotego Graala” strumieniowania z sieci jest Bob Stuart. Opracował on nowatorską koncepcję składania komponentów ultradźwiękowych muzyki w pasmo bazowe (wspomniane „pakowanie”) ograniczając tym samym transmisję „pustych” danych. Twórcy MQA określają swoje dziecko mianem „audio origami”. W praktyce oznacza to, że 24bitowy plik MQA o częstotliwości próbkowania 48kHz zawiera dokładnie te same informacje, co oryginalne nagranie próbkowane z częstotliwością 192 kHz! Jest to kompresja bezstratna i w pełni zgodną z obecnymi w chwili obecnej na rynku MQA formatami jak ALAC, FLAC czy WAV. Można, wykorzystując to rozwiązanie, zapakować materiał o częstotliwości próbkowania od 44,1 kHz do 768 kHz, charakteryzujący się długością słowa powyżej 20 bitów (może to być materiał 32 bitowy – nie ma problemu). Co to zatem oznacza? Ano to, że nie tylko obecnie najpopularniejsze downloady hi-res (24/96) będzie można swobodnie strumieniować. Nie będzie także problemu ze strumieniem o najwyższej dla PCM jakości – DXD, a także materiałami DSD (choć tutaj z zastrzeżeniem, że nie jestem pewien, czy nie będzie wymagana konwersja na PCM). To tak jak z aptX w przypadku Bluetootha (też nie hardware, tylko kodek, wymagający jedynie odpowiednio nowoczesnego protokołu), tyle że lepiej, bo za pośrednictwem dzisiejszych urządzeń audio (DLNA/uPnP, AirPlay), a być może także tych, które wykorzystują Bluetooth (w przyszłości, wraz z popularyzacją najnowszych wariantów aptX) będzie możliwe wprowadzenie streamingu hi-res jako obowiązującego standardu. Najlepsze jest to, że materiał będący bazą dla downloadów, czy przygotowania fizycznych nośników z muzyką, jest właśnie materiałem hi-res. Znowu analogia z obrazem, gdzie zapisane na 35mm taśmie fimy, także te sprzed kilkudziesięciu lat, można bez problemu przenieść w świat fullHD, czy ultraHD, bo taki materiał pozwala na zaoferowanie jakości bezkompromisowej. Nie trzeba będzie zatem tworzyć wielu wariantów nagrań, dostosowanych do możliwości technicznych dystrybucji (co innego z płytą CDA, co innego w streamingu, jeszcze inaczej ze sklepu z hi-resami). Koniec z koniecznością generowania/oferowania odbiorcom kilku wersji danego nagrania, wystarczy zapis w kontenerze, zapis w MQA i potem sam użytkownik czy sprzęt (w razie braku możliwości wsparcia) zadecyduje czy grać w dużo lepszym wydaniu, czy w podstawowej jakości 16/44.

Zapytacie kiedy i gdzie? Odpowiedź jest następująca – już niebawem, bo jeszcze w tym roku. Są już pierwsze urządzenia z certyfikatem, ale jak wyżej wspomniałem, nie będzie tu żadnych ograniczeń, wystarczy często nowy firmware, w przypadku komputerów, handheldów odpowiednia aplikacja i już będzie można grać hi-resy ze strumienia. Na pewno MQA pojawi się zaraz po premierze (jesień – pełne, rynkowe wdrożenie) w dwóch miejscach:

- TIDALu

- ROONie

Twórcy serwisu oraz front-endu zapowiedzieli to już wcześniej i jak tylko rzecz ruszy z kopyta, od razu użytkownicy obu wspomnianych produktów będą mogli cieszyć się jakością hi-res przy transferze zbliżonym do tego, który pochłania strumieniowanie w jakości mp3 / 320 kbps. W przypadku ROONa to o tyle istotne, że zaraz będzie dostępna aplikacja na iOSa, jest już beta dla Androida, a to oznacza integrację wszystkiego w ramach wspomnianego front-endu (czy może, precyzyjnie rzecz ujmując, muzycznego serwisu all-in-one). Podsumowując, to świetna wiadomość dla nas wszystkich, bo na brak ograniczeń transferowych nie mamy co liczyć, choć paczki danych powyżej 5GB to pewnie kwestia najbliższych paru miesięcy. Przyda się, przyda w tym sensie, żeby mieć zapas na wszelkie inne usługi, funkcjonalności. Pozostaje czekać na szeroką popularyzację i wreszcie muzyka będzie mogła być słuchana bez kompromisów. Wszędzie.

Dodatkowe inforamcje znajdziecie pod tym adresem: http://www.musicischanging.com

» Czytaj dalej

Pylon Pearl 20 – nasze pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20150610_105547118_iOS

Kolumny zdążyły się porządnie wygrzać, sprawdziłem je na bardzo różnych źródłach, nie tylko cyfrowych (SB Touch, komputery, odtwarzacz SACD), także analogowych (gramofon i właśnie, dopiero co odkurzony deck). To ostatnie trochę z sentymentu, trochę dla sprawdzenia czy z kilkudziesięciu kaset TAktu jakie się uchowały, cokolwiek nadaje się jeszcze do odtwarzania ;-) Białe (HG) Perły nie tylko prezentują się od strony wizualnej wybornie, potrafią także zagrać na poziomie dużo wyższym niż wskazywałaby na to ich cena. To zresztą standardowa sytuacja w przypadku tego producenta, podobnie było z wszystkimi, przetestowanymi przez nas na HDO kolumnami. Brzmienie 20-ek nie jest tak ofensywne, jak w 25-kach, jest spokojniejsze, moim zdaniem w określonym repertuarze (klasyka, wokalizy, muzyka dawna) 20-ki górują nad większymi kolumnami z linii, przy czym potrafią mimo takich samych przetworników co w podstawkach (monitory) wyraźnie więcej odnośnie możliwości nagłośnieniowych (obie konstrukcje, tzn. monitory oraz 20-ki grają w salonie, można zatem dokonać bezpośredniego porównania). Bardzo ładnie wpasowują się testowane kolumny w drugą odsłonę linii Pearl – w najprzystępniejszej cenowo serii mamy trzy, świetnie uzupełniające się, konstrukcje, które – można tak to ująć – nie tylko w pełni odpowiadają potrzebom większości użytkowników od strony mocy, umiejętności nagłośnienia pomieszczeń (od kilku metrów kwadratowych do ponad 30 metrów, w przypadku dwudziestekpiątek), to jeszcze można je dobierać pod kątem muzycznych gustów… szczególnie mam tu na myśli obie konstrukcje podłogowe, które wcale nie marginalnie różnią się sposobem reprodukowania dźwięków, dodatkowy głośnik średnio-niskotonowy wraz z większą kubaturą obudowy większego modelu dość znacząco wpływają na charakter brzmienia. Patrząc od strony praktycznej, dwudziestki, szczególnie w takim salonie, wydają się być świetnym kompromisem (nie w sensie możliwości, bo potrafią naprawdę wiele), bo nie zajmują tyle miejsca co większy model, a jednocześnie potrafią zagrać z odpowiednim animuszem, uniwersalnie wpisując się zarówno w potrzeby melomana jak i miłośnika X muzy.

Pylony Pearl 20 grają bardzo zrównoważonym dźwiękiem (bardziej od 25-ek), kreują spektakl na niższych poziomach kręcenia gałką głośności – są przeznaczone do cichszego słuchania od swoich większych braci. To nie znaczy, że nie potrafią, jak trzeba, dać popisu elokwencji w jakimś kinie, czy ciężkim graniu, tudzież przy głośniejszym odsłuchu, jednak ich domeną jest słuchanie na normalnych poziomach, a wręcz świetnie wypadają przy cichym (wieczór) słuchaniu muzyki. I żeby nie było, od razu, nawet przy tym niskim poziomie, zauważymy różnice w stosunku do monitorów. To brzmienie wypełnione, kompletne, bardzo ładnie zszyte, koherentne. Nie ma takiego basu jak w 25-kach, co oczywiste, jak na kolumny podłogowe nie ma go dużo, ale nie przeszkadza to w słuchaniu, nie traktujemy tego w kategoriach niedomagań, a w określonych sytuacjach (patrz repertuar powyżej) sprawdza się to lepiej od kolumn wyposażonych w dodatkowy przetwornik średnio-niskotonowy. Dużą zaletą jest łatwość ustawienia, nie wymagają dużej przestrzeni, nie muszą stać pół kilometra od ściany (sprawdziłem, w odróżnieniu od 25-ek, które wyraźnie zyskują, gdy się je odstawi od ściany konkretniej, 20-ki mogą stać całkiem blisko – wręcz zalecałbym takie ustawienie, ze względu na możliwość lekkiego dociążenia niskiego zakresu). Kolumny generalnie kojarzą mi się z graniem typowym dla monitorów bliskiego pola, przy czym zachowują walory zestawu podłogowego, pozwalając swobodnie nagłośnić te 20 metrów kwadratowych w niewymuszony sposób, pozwalając dodatkowo cieszyć się dźwiękiem z frontów w kinie domowym. To bardzo pożądane cechy, dobrze wpasowujące się w potrzeby osób poszukujących kompaktowego, uniwersalnego rozwiązania do dużego pokoju. W przypadku modelu HG dostajemy jeszcze coś – piękne (lakier robi tutaj zasadniczą różnicę, to wykończenie jest po prostu na zupełnie innym poziomie od pozostałych wybarwień) wręcz luksusowe kolumienki, znakomicie pasujące do nowocześnie urządzonych mieszkań. Przetworniki nie są drogie (są budżetowe), z tyłu nie znajdziemy WBT – jasne – ale to niczego nie zmienia, bo zwracamy uwagę na ogólną prezentację, a ta jest naprawdę świetna. Bardzo, bardzo dobrze 20-ki grają z gramofonem w torze. To idealny partner dla mojego kochanego gruchota, a jako że czarnych krążków słucham na normalnym poziomie głośności, nie uciekając się do kręcenia gałką mocno w prawo w przedwzmacniaczu z korekcją (bo też pojawiają się wtedy problemy – nie da się słuchać bardzo głośno), to właśnie winyl bardzo często zaczynał, kontynuował i  kończył muzyczną ucztę… to się na marginesie zdarza u mnie coraz częściej. Więcej informacji, m.in. o przestrzeni, o stereofonii znajdziecie w przygotowywanej recenzji 20-ek. Te kolumny, mogę to napisać we wstępnych wnioskach, trzymają poziom – w wersji bez lakieru HG, za tysiąc złotych dostajemy coś, co (jak napisałem wcześniej) gra dużo lepiej, niż wskazywałaby na to cena. Przy czym, moim zdaniem, dopłata za wykończenie takie, jak w testowanych kolumnach, jest tego warta. Zapraszam na całą recenzję już niebawem. Dzisiaj o Pylonie jeszcze usłyszycie….

 

Wcześniejsze testy kolumn Pylon Audio na HD-Opinie.pl:

Pylon Pearl Monitor (pierwsza wersja) http://hd-opinie.pl/6863,audio,perla-glosniki-pylon-audio-pearl-monitor.html

Pylon Pearl Monitor (druga wersja) http://hd-opinie.pl/24091,audio,pylon-pearl-monitor-nasza-recenzja-nasz-wybor.html

Pylon Pearl 25 http://hd-opinie.pl/23109,audio,recenzja-kolumn-glosnikowych-pylon-pearl-25.html

Pylon Topaz Monitor http://hd-opinie.pl/21961,audio,recenzja-kolumn-podstawkowych-topaz-monitor-firmy-pylon-audio.html

Pylon Topaz 15: http://hd-opinie.pl/20749,audio,recenzja-kolumn-glosnikowych-pylon-audio-topaz-15.html

Pylon Topaz 20: http://hd-opinie.pl/12858,audio,recenzja-kolumn-pylon-audio-topaz.html

» Czytaj dalej

Audioquest Jitterbug – audio plaster dla Peceta?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
AAQJBUG

O tym niewielkim ustrojstwie było ostatnio całkiem głośno. Kilku dziennikarzy z największych periodyków zajmujących się HiFi dostało to, to do przetestowania i jako jeden mąż orzekło, że wpięcie niewielkiego „cusia” w port USB, do którego prowadzi przewód z umieszczonym na drugim jego końcu DACzkiem robi zasadniczą różnicę jakościową. Nie to, że nie wierzymy dużo mądrzejszym od nas, sławnym kolegom, ale chętnie sami organoleptycznie przekonamy się niebawem o zaletach tego akcesorium. Jitterbug ma trafić do sprzedaży w połowie lipca 2015 roku w bardzo rozsądnej cenie 49 dolarów (w Polsce 240 złotych). Co dostaniemy za te niewielkie (w przypadku audio to wręcz resztówka jakaś) pieniądze?

Ustrojstwo ma przede wszystkim być skutecznym panaceum na jitter (stąd nazwa), ale nie tylko – ma także zabezpieczać przed pojawieniem się wszelkich brudów, interferencji, w skrócie – być swoistym filtrem, mającym na celu odrzucenie plew od ziarna. Nie mało jak za coś, co kosztuje porównywalnie do najtańszego, budżetowego interkonekta, który nadaje się do czegokolwiek, a nie tylko do wycieczki do kosza. Jak to się przełoży na brzmienie, konkretnie, to opiszemy jak rzecz do nas trafi, wspomnę tylko, że poprzeczkę postawimy bardzo wysoko, bo akcesorium podepniemy bezpośrednio pod NASa Synology. Ten serwer daje nam możliwość wyprowadzenia portem USB dźwięku do przetwornika C/A i niezależnego od komputerów sterowania odtwarzaniem za pomocą aplikacji DS Audio (są też inne programy, które mogą stanowić alternatywę dla rozwiązania firmowego) np. za pomocą tabletu. Działa to w teorii bezproblemowo, w teorii, bo w praktyce dźwięk nie jest najwyższej próby. Co prawda NAD D3020, którego w ten sposób spięliśmy bezpośrednio z serwerem, nie ma jakiegoś wybitnie dobrego DACa na pokładzie, ale powinien zagrać na innym, lepszym poziomie (co sprawdziłem, podpinając makówkę pod gniazdo we wspomnianej, cyfrowej integrze, z dużo lepszym jakościowo efektem). Stąd wydaje mi się, że będzie to idealne pole doświadczalne dla Jitterbuga, bo jest w takim połączeniu (z NASem) co poprawiać. Zdaniem testujących, szczególnie w budżetowych systemach takie akcesorium sprawdzi się wyśmienicie.

Czego oczekuję z wpiętym w tor Jitterbugiem? Na pewno poprawy dynamiki, lepszej rozdzielczości, eliminacji zauważalnej wyraźnie kompresji oraz błędów transmisji. Sporo tego, ale kurcze, podobno jak mówią ci, którzy rzecz obadali, to nie jest żadne audio voodoo, a najprawdziwszy audioplaster na problemy z komputerowym audio. Fajnie. W tej cenie można kupić tego sztuk parę, do każdego komputera (ciekawe jak z handheldami, z ME400 czytaj PC tabletem, sprawdzę na pewno, ale to pecet tyle że tabletowy, zobaczymy czy przez OTG na Nexusie to ruszy). Producent zresztą wspomina o takim scenariuszu w instrukcji, nie omieszkamy zatem sprawdzić z mobilnym audio. Poza tym wspomina się o możliwości wpięcia jitterbuga jako elementu eliminującego problemy interferencji z innymi, komputerowymi peryferiami, urządzeniami podłączanymi pod USB. Wspominają o niepraktyczności wypinania wszystkiego jak leci z komputera, który ma grać muzykę (a to często, gęsto trzeba zrobić, by uniknąć problemów podczas odtwarzania) i zalecają wpięcie Jitterbuga w tor z np. hubem USB, gdzie podłączyliśmy drukarki, skanery, myszki, dyski i co tam jeszcze. No praktyczne to i jeżeli faktycznie działa jak opisują, to może być to jeden z najciekawszych produktów z kategorii computer audio w tym roku.

Cóż, czekamy na polską premierę (jak się nie doczekamy, bo dystrybucja zaśpi, to sobie sprowadzimy) i przetestujemy dokładnie tytułowy wyrób Audioquesta.

» Czytaj dalej

Testujemy wzmacniacz słuchawkowy Capella Stana Beresforda

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Capella_5

Testujemy nowy wzmacniacz Capella Stana i powiem szczerze, jesteśmy pod sporym wrażeniem. Ten sprzęt potrafi jak mało który z dostępnych na rynku napędzić tak różne słuchawki jak ortodynamiki HiFiMANa, Audeze z jednej, wymagające K701 czy Senki HD650, jak również plejadę mobilnych na i douszników (podłączałem wszystko jak leci, co było u nas akurat na stanie: dokanałowe Momentum, Bose, Westony oraz z pałąkiem: Beatsy Solo 2, bezprzewodowe (tu, przewodowe) Momentum, pierwszą generację wokółusznych Momentum, ADL H128 etc. Zastanawiałem się, czy dzięki bogatej regulacji oraz właściwościom samego wzmacniacza, sprzęt podoła tak krańcowo różnym słuchawkom jak wyżej wymienione. Nie tylko podołał, nie tylko potrafi wydobyć często wszystko co najlepsze z danego modelu, ale jeszcze robi to na poziomie mocno niekorespondującym z ceną. Ta cena jest tutaj skalkulowana bardzo, bardzo atrakcyjnie, powiem wręcz że okazyjnie, bo dostajemy coś specjalnego. To już nie tyle pierwsze wnioski, bo rzecz testuję intensywnie od około tygodnia (wcześniej wygrzewaliśmy skrzyneczkę), co właściwa narracja, choć nie ostateczna. Ciągle coś odkrywam! Lubię takie produkty, a Stan znowu pokazał, że da się zrobić coś specjalnego, bez konieczności zaglądania głęboko do kieszeni klienta. Chwalebne i godne naśladowania podejście.

Wzmacniacz na pewno przetestuję na torze analogowym. Chwilowo, ten tor okupuje ADL GT40 Furutecha, jak przestanie okupować, podepnę Capellę do naszego gramofonowego pre i zagramy czarną płytę. Na marginesie, zmodyfikowałem pod kątem audio PS3, która robi za odtwarzacz SACD (a także, opcjonalnie do głównego źródła, plików hi-res via serwer z odpowiednim oprogramowaniem) i płyty SACD też sobie sprawdzę. Mam idealny patent na wyrugowanie z zaśmieconego toru analogowego konsoli (przestery, szumy, trzaski… koszmar) wszelkich brudów. To bardzo skuteczna metoda, a że PS3 w torze potrafi skutecznie interferować z resztą urządzeń, rozwiązanie można wręcz uznać za absolutnie konieczne. Do tego bardzo dobry miedziany kabel (plecionka) z wyjściami analogowymi & płaskim wejściem do AV w konsoli, modyfikacja chłodzenia i można grać (tak, są takie, specjalnie pod audio kable dla PS3 dostępne na rynku – polecam!). Obecnie tworzy się ciekawa sytuacja, wraz z widocznym zainteresowaniem plikami DSD (pliki nagrane na płyty DVD, odtwarzane na konsoli poprzedniej generacji), taki sprzęt może być uzupełnieniem, lub alternatywą dla komputera – podłączę tytułowy wzmacniacz pod takie źródło, zobaczymy z jakim skutkiem (w torze stacjonarnym i w drugiej strefie ze wzmacniaczem słuchawkowym Musical Fidelity konsola gra bez zarzutu).

Poniżej kilka zdjęć prezentujących Capellę…

» Czytaj dalej

Pylon Pearl 20 HG w redakcji…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Perły_20_HG_4

Zawitały niedawno, wygrzewają się… cóż, biały lakier z wysokim połyskiem robi zasadniczą różnicę odnośnie estetyki. Te kolumny prezentują się wybornie, dla kogoś, kto chce by jego audio stanowiło ozdobę wnętrza pokoju, salonu w którym przewidziano dla nich miejsce, to moim zdaniem idealny wybór. Bardzo, podkreślam, mamy tutaj bardzo wysoki współczynnik WAF (Wife Acceptance Factor) - jeżeli kupicie je, obowiązkowo z kolcami, to gwarantuję, że następnego dnia po zakupie nie znajdziecie walizek z waszymi osobistymi rzeczami za drzwiami. Zresztą, co ja mówię, ostatnio pewne małżeństwo poprosiło mnie o poradę dotyczącą sprzętu audio – Pani domu dokładnie wiedziała ocb. Więc z tym męskim sznytem odnośnie HiFi to może nie do końca prawda. Tak czy siak, powracając do tytułowych kolumn, wrażenia wszystkich domowników nad wyraz pozytywne. I o to chodzi, bo przecież system audio zajmuje niemało miejsca, zazwyczaj umiejscowiony jest w centralnym punkcie, w salonie i wrażenia estetyczne, jego dopasowanie, funkcjonowanie we wspólnej dla domowników przestrzeni jako element wystroju wnętrza to rzeczy ważne, wręcz na równi z walorami brzmieniowymi.

Opis wrażeń brzmieniowych niebawem, obecnie kolumny wygrzewają się. Zgodnie z sugestią producenta daję im 50-60 godzin i przystępuję do krytycznego słuchania, oceny. Przetworniki te same co w podstawkach oraz większych 25-kach (tyle, że tam mamy po dwa nisko-średniotonowce w kolumnie). Rzecz jasna podłogówka zagra inaczej, porównując do kolumn podstawkowych, wnioski mogą zatem się różnić od tego, co napisaliśmy przy okazji monitorów (nasz test) oraz 25-ek (nasz test).

Galeria z opisem Pylon Pearl 20 HG na naszym fanpage’u. Zapraszam.

» Czytaj dalej