LogowanieZarejestruj się
News

Auralic Aries Mini – pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Auralic_Aries_Mini_12

Najważniejsze – czy taki streamer może zastąpić komputer w roli podstawowego, plikowego źródła dźwięku? Odpowiedź, po pierwszych paru dniach użytkowania brzmi: Tak, ale… Tak, bo może współpracować z dowolnym dakiem, co oznacza że może być transportem dla plików z czymś lepszym w roli konwertera C/A & interfejsu USB. Można zatem traktować to urządzenie jako alternatywę dla PC/Mac. Podobnie jak Squeezeboks, który w trybie EDO gra via USB, Auralic Aries Mini może zastąpić w salonie komputer, współpracując z – jak wspomniałem – z dowolnym konwerterem. Sprawdziłem, jak radzi sobie z dość specyficznym przetwornikiem, testowanym przez nas KORGIEM DS-DAC-10R (na marginesie, rewelacyjne urządzenie, jego możliwości są absolutnie unikalne, jak ktoś chce mieć połączenie świata analogowego z cyfrowym w ramach jednego klamota, to jest to jedno z nielicznych takich rozwiązań na rynku. FANTASTYCZNA RZECZ), gdzie DAC nie dysponuje własnym zasilaniem, bierze energię z transportu (USB DAC). I grało to lepiej niż soute. Nie oznacza to, rzecz jasna, że wbudowany przetwornik ESS Sabre jest do kitu, bo nie jest – Aries gra porównywalnie do SBT (z mod. EDO via USB). Trochę inaczej ma się sprawa, gdy wykorzystamy konwerter cyfrowy M2Techa (hiFace2) i wychodząc z USB zmienimy sygnał na elektryczny SPDIF. Wtedy SBT jest lepszym źródłem, z tym że Aries reaguje na taką modyfikację (M2Tech w torze, tj. Aries->M2Tech hiface->zew.DAC) w podobny sposób i znowu oba źródła są w pełni porównywalne jakościowo. Z przetwornikiem rDAC oraz Audio-gd Aries dogadał się także, bez żadnych „ale”…

Oczywiście Aries potrafi więcej – gra wszystko (z małymi wyjątkami – mam problem z graniem flaczków z zew. NASa… gra z wmontowanego dysku, z usług strumieniowych, ale nie z NASa. Co ciekawe pliki DSD (dff/dsf) idą bezproblemowo – jeszcze z tym powalczę), w tym downloady DSD, świetną rzeczą jest integracja z serwisami streamingowymi (TIDAL / WiMP, Qobuz), z darmowym Soundcloud. Mam nadzieję, że producent będzie sukcesywnie dodawał usługi, serwisy do oprogramowania streamera.

No właśnie oprogramowania… Lightning DS to fajna, prosta w użyciu apka, ale brakuje nieco stabilności działania, poza tym parę rzeczy można byłoby poprawić odnośnie ergonomii (UX). Zachęcam do zapoznania się z zamieszczoną poniżej galerią (przeniosłem obrazki z poprzedniego wątku i dodałem nowe zdjęcia, zrzuty ekranowe pokazujące możliwości, funkcjonalność oprogramowania). Na plus na pewno należy zapisać bardzo szybkie przeszukiwanie nawet mocno rozbudowanych bibliotek. Działa to naprawdę szybko, dużo szybciej niż w konkurencyjnych rozwiązaniach. Indeksowanie idzie bardzo sprawnie i tutaj nie można nic zarzucić twórcom software. Sprzęt może działać jako uPnP renderer, jak i w natywnym trybie urządzenia Lightning DS, pod kontrolą firmowego software. Działanie w ramach uPnP napotyka jeszcze pewne problemy (brak stabilnego działania), natomiast w firmowym trybie zazwyczaj nie natrafiamy na jakieś rafy… czasami trzeba chwilkę poczekać na zainicjowanie sprzętu, sporadycznie zdarza się, że muszę wyszukać je z listy. Sama konfiguracja jest procesem bezbolesnym. Można wybrać dowolne lokalizacje sieciowe (NASy, routery z funkcją udostępniania via USB) i strumieniować, można wybrać biblioteki na Ariesie Mini (wewnętrzny dysk lub pamięć masowa podłączona via USB). Wtedy to Aries staje się (poza funkcją odtwarzacza) serwerem audio i działa to bezproblemowo. Oczywiście możemy skorzystać z bezpośredniego strumieniowania za pośrednictwem omawianego sprzętu w ramach AirPlay’a oraz za pośrednictwem Bluetooth’a. Fajna, użyteczna rzecz, poszerzająca możliwości tego wielofunkcyjnego klamota – przekształcamy nasze tradycyjne stereo, w stereo otwarte na strumienie z sieci w ramach wspomnianych protokołów przesyłu danych audio.

We właściwej recenzji napiszę więcej na temat oprogramowania sterującego, z uwzględnieniem konfiguracji pracy zew. przetwornika (wybieramy w sofcie czy wyjściem dźwięku ma być Aries czy zew. DAC oraz ustawiamy parametry współpracy). Dodam tylko na koniec tego krótkiego przeglądu pierwszych wrażeń, że sprzęt ma tendencję do grzania się, jest bardzo ciepły, wręcz gorący i to zarówno w trybie pracy, jak i uśpienia. Jest to oczywiście pasywna konstrukcja, oparta na kości ARM, trochę to jednak martwi – zalecałbym zastosowanie pamięci półprzewodnikowej, w sytuacji gdy chcemy przekształcić Ariesa w serwer audio z wbudowanym dyskiem. Tradycyjna talerzówka może być problematyczna ze względu na wydzielane podczas pracy ciepło. My zainstalowaliśmy pamięć SSD Intela i mamy pewność, że dysk nie jest kolejnym elementem zwiększającym poziom ciepła w niewielkiej obudowie. Warto rozważyć zmianę zasilania na jakiś lepszy od ścianowej wtyczki zasilacz (tak, w tym momencie myślę o niezawodnym Tomanku :) ). Taka modyfikacja przyda się szczególnie, gdy zechcemy skorzystać z autonomiczności streamera, wtedy gdy Aries będzie grał samodzielnie, jako odtwarzacz w systemie. To tyle, jeżeli chodzi o pierwsze wrażenia. Czekajcie na pełen opis, pełną recenzję opisującą tytułowe urządzenie…

PS. Nie zapomniałem o ROONie – zintegruję Ariesa jako końcówkę tego front-endu i zdam relację w recenzji jak się układa współpraca tego streamera oraz wspomnianego software.

AKTUALIZACJA: Niestety Aries Mini nie otrzymał i raczej nie otrzyma wsparcia dla RoonReady (brak obsługi RAAT). Wielka szkoda!

Poniżej już LIVE :) czyli Aries Mini w testach na #HDOpinie:

» Czytaj dalej

Szok! Zapowiedź testu DACa ZOOM TAC-2. Thunderbolt w akcji

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ZOOM TAC-2_4-tyt

Szok to mało powiedziane. Od paru dni słucham tego, taniego przecież, thunderboltowego interfejsu i wiecie co? Nie jestem w stanie znaleźć odpowiedniego określenia na to, co słyszę za pośrednictwem tego przetwornika. To nie jest subtelna różnica, to nie jest niewielki progres, czy po prostu inny sposób grania. Nie. To co potrafi to urządzenie definiuje u mnie na nowo skale ocen sprzętu audio, zmienia to, co do tej pory wydawało mi się pewne, czy przynajmniej na tyle oswojone, powtarzalne, że tworzyło jakiś punkt wyjścia w recenzowaniu sprzętu audio. Nie zastanawiałem się długo zatem, a że – jak wiecie – nie stosuje taryfy ulgowej dla testowanego u nas sprzętu (vide choćby Jitterbug opisany ostatnio), będę starał się znaleźć i opisać wady tego interfejsu, nie pomijając jednak najistotniejszego: THUNDERBOLT JEST BEZAPELACYJNIE LEPSZYM INTERFEJSEM OD USB W ZASTOSOWANIACH AUDIO. 

Niedowiarkom proponuję zabrać ze sobą swoje ulubione słuchawki, zabrać swoją ukochaną muzykę (byle nie były to mp3-ki, o czym za chwile) i gwarantuję, że po takim spotkaniu będziecie zbierać szczęki z podłogi. Ja sam zastanawiam się jak ten szok poznawczy opisać, jak się do tego wszystkiego ustosunkować. Zacznę od opisania skrótowo sprzętu, skrótowo, bo i tak przy okazji recenzji znajdziecie dokładny, szczegółowy opis, zresztą tutaj nie ma aż tak wiele do omawiania, bo to prosty w sumie DAC jest, z dodatkową funkcjonalnością interfejsu nagrywającego (Zoom to japońska firma specjalizująca się w rozwiązaniach dla muzyków, nie dla rynku audio tj. dla melomanów, audiofilii etc.). Także część funkcjonalności jest z punktu widzenia osoby wyłącznie słuchającej, nie tworzącej, pomijalna, a przeznaczenie tego ustrojstwa determinuje jego formę oraz ergonomię użytkowania.

Mamy zatem niewielkie, z ładnym, aluminiowym frontem (górą) / tyłem pudełko, z maksymalnie prostą obsługą, wyposażone w jedno uniwersalne pokrętło / przycisk wyboru. Na diodowym wyświetlaczu kontrolki wyboru źródła oraz 7 stopniowa skala wzmocnienia (poziomu gain) dla prawego, lewego kanału. Wciskamy pokrętło, mamy wybór – dwa wejścia z tyłu (jest jeszcze jedno, oznaczone jako instrument na przedniej ściance) XLR dla mikrofonu, dla instrumentów, a dalej wyjścia dla monitorów lub innego sprzętu audio (symetryczne, duży jack TRS), wreszcie dla słuchawek (ponownie przednia ścianka). Poza aluminium, jest dobrej jakości tworzywo sztuczne, na pierwszy rzut oka przypomina ten TAC-2 inny, dużo kosztowniejszy przetwornik Dual firmy Apogee (jakościowo w aspekcie materiałów, funkcjonalności oczywiście mocno się różnią). Samo pokrętło (potencjometr) to raczej rozczarowanie. Chodzi to to z luzem, mało płynnie, lekkie / plastikowe dodatkowo i… cóż, nie jest to najmocniejszy punkt tej konstrukcji. Sprzęt po paru minutach grania wyraźnie robi się ciepły. Co dalej? Konieczne jest zainstalowanie na Maku drivera, inaczej w ogóle komputer przetwornika nie zainicjuje. Żre energię z laptopa konkretnie. Opisywany DAC obsługuje dźwięk o parametrach 24/192, a w środku znalazła się kość ΔΣ C/A Asahi Kasei AKM AK4396 (która to potrafi także w pełni obsłużyć dane 1-bitowe DSD) oraz konwerter A/C Wolfsona. Oczywistym minusem jest niszowość (do czasu?) interfejsu, w praktyce oznaczająca wymóg posiadania komputera Mac (są drogie karty na pci-e do desktopów, Asustek ma laptopa z tym rozwiązaniem, bodaj Toshiba takie coś też wypuściła).

Interfejs TAC-2 zasilany jest z portu Thunderbolt i w odróżnieniu od USB nie powoduje to żadnego funkcjonalnego ograniczenia, problemu, jak to ma miejsce w przypadku USB DACów (tam zasilanie z magistrali generuje dodatkowe problemy związane z przenoszeniem zakłóceń z komputera – w przypadku ϟ nie ma o tym mowy!). Co ważne, ten interfejs daje nam nie 5V/100-150mA (2,5W) jak w USB 2.0, a 19V /550mA (9,9W), co oznacza że można za pośrednictwem ϟ nakarmić znacznie bardziej prądożerne urządzenia, co w oczywisty sposób nie pozostaje bez wpływu na interesującą nas tematykę. Optyczny interfejs (dopuszcza się miedziane kable, wtedy maks. 3m.) pozwala na całkowicie niezakłóconą transmisję danych z bardzo dużą szybkością, PRZY BRAKU OPÓŹNIEŃ. To kluczowa, wg. mnie sprawa, bo ϟ jest całkowicie niewrażliwy na zjawisko jittera, a zamiast teoretycznie 20ms (USB, w lepszych odtwarzaczach programowych skala kończy się na 50ms, a wybór takiego, najniższego ustawienia często generuje brak płynności odtwarzania muzyki) mamy 1~3ms (dla FW te wartości wynoszą 8~9ms). W teorii mamy zatem najlepsze komputerowe medium dla dźwięku, najlepsze, bo dysponujące ogromnym potencjałem wydajnościowym, przy jednoczesnej niewrażliwości na czynniki elektromagnetyczne pochodzące z transportu, ze źródła. Dodatkowe informacje, także o przyszłym ϟ 3.0 oraz USB C w zastosowaniach audio znajdziecie np. tutaj: http://proaudioblog.co.uk/2015/09/usb-3-vs-thunderbolt-interfaces/

Ok, to teoria, a jak wygląda praktyka? TAC-2 to wg. mnie najlepszy, komputerowy interfejs audio od strony brzmieniowej, który deklasuje większość tego (wszystko?), co do tej pory miałem okazję słuchać via USB. Testuję na ortodynamikach HiFiMANa (400) oraz Audeze (3) i jestem zaskoczony jak to potrafi grać. Nieważne co robię na komputerze, dźwięk płynie bezproblemowo, swobodnie i to jaki dźwięk! Rozdzielczość tego rozwiązania powala! Słuchałem Alt-J This is all yours (utwory Arrival in Nara oraz Nara) w jakości 24/48, mamy tam bzyczenie much, które są dobrze czytelne na solidnym przetworniku USB, ale w tym przypadku nie tylko te muchy włażą nam do prawego ucha (końcówka pierwszego utworu), to jeszcze słychać całą łąkę, słychać świergotanie ptaszysk i to wszystko dzieje się właśnie na planie, jest zawieszone w przestrzeni. Mikrodetale to mało powiedziane, bo mamy tutaj do czynienia z totalnym zanurzeniem się, przy jednoczesnym zachowaniu spójności, gdzie nie o analityczne, nie o superdetaliczne granie się rozchodzi. Rozdzielczość jest środkiem, nie celem. Nie dla wyczynu a dla budowania przyjemności, emocji oraz (jak to miało miejsce w przedstawionym przykładzie) dochodzi jeszcze wspomniana umiejętność reprodukowania niebywałej wręcz przestrzeni. Tu dźwięk jest swobodny, nic go nie ogranicza. To jest holograficzne, to jest magnetyczne, zniewalające granie. Dźwięk unosi się, nie jest przyklejony, jest powietrze, takie jakie można poczuć na monitorach bliskiego pola, gdzie jesteśmy – właśnie – zanurzeni. Do tego ta dynamika… opiszę jak się na tym słucha metalu w pełnej recenzji (pewnie będzie to aktualizacja tego artykułu, bo widzę, że mi właśnie wstępna recenzja spod klawiatury wychodzi). No Panie, Panowie, wracam bezwzględnie do słuchania metalu (słuchałem tego gatunku sporo, wrócę do tego za sprawą TAC-2 na pewno. Bo warto, po tysiąckroć warto!!!). Narkotyk.

A przecież słuchałem tego wszystkiego na słuchawkach! Fakt, takich, które tę przestrzeń potrafią pokazać całkiem nieźle, ale nadal na słuchawkach, a nie stacjonarnym stereo. Przyjdzie czas także na stereo. Po to właśnie stoi thunderboltowa stacja, którą niedawno opisałem. Teraz już wiem, że będzie to domknięcie stacjonarnego systemu, opartego od teraz na ϟ , przy czym nie wyklucza to grania na wynos (wspomniane zasilanie interfejsu z thunderbolta). Na marginesie, dobrze czasami przeprowadzić taki eksperyment, jak ten z moją czcigodną małżonką opisany w powyższym linku. Ktoś, kto (ciągle) nie analizuje, nie ma bagażu wiedzy zastępującego doświadczenie (teoria jest ważna, ale nigdy nie zastąpi naszych uszu, nigdy!), ktoś kto nie kieruje się wyłącznie teoretycznymi wywodami na temat, ktoś kto na świeżo potrafi podejść do zagadnienia, pomóc w ocenie, bywa nieocenioną pomocą (i niedocenioną, szczególnie w środowisku zainteresowanych, bo zazwyczaj roszczą oni sobie prawo do wygłaszania jedynie słusznych sądów). Jej reakcja była dla mnie dobitnym potwierdzeniem, że ϟ definiuje wiele rzeczy na nowo. Kocha słuchać, dzieli moją pasję, kierując się sercem, a nie (jak wyżej podpisany) sercem i rozumem. Bo ostatecznie, czym jest muzyka? Matematycznym zbiorem równań? Wynikiem chłodnej kalkulacji? Nie wydaje mi się….

To przekaz analogowy w tym sensie, że właśnie tak jak w przypadku słuchania analogowych źródeł nie ma tutaj cienia cyfrowego osuszenia, odarcia dźwięku z jego bogactwa wybrzmień, faktur, tego cholernego ujednolicania towarzyszącego „cyfrze”. Kapitalna sprawa! Tu bęben gra jak bęben, taki wokal jest tak różnorodny, tak odmienny, tak intrygujący w swoim niepowtarzalnym, oryginalnym brzmieniu, że człowiek łapie się, że chce od nowa przesłuchać wszystko czego do tej pory słuchał. Tu nie ma miejsca na nudę, każda kolejna płyta to de facto odkrywanie materiału na nowo. No szok! Znakomite jest także to, że ϟ daje nam w praktyce coś, co niweluje jedną z najważniejszych wad komputerowego audio – wpływ dziesiątek zmiennych, czynników po stronie transportu, na efekt końcowy, na jakość brzmienia. Wystarczy wybranie interfejsu w ustawieniach systemowych / odtwarzaczu i transport nie będzie wg. mnie żadną zmienną, nie będzie miał wpływu na to, co usłyszymy. Zamiast szukać poprawy w tym, co w niedoskonałym z definicji rozwiązaniu (USB) kuleje, gdzie stosując protezy, pomysły z pogranicza audio voodoo, staramy się naprawić to co ułomne, można w przypadku omawianego przetwornika skupić się na tym co istotne: na jakości samej muzyki, materiału, tego co dostarczymy elektronice do reprodukowania. Koniec z wymagającym wiedzy konfigurowaniem software. Ideał?

Także ja już wiem, że nie ma powrotu, w tym sensie, że będę z tego interfejsu korzystał namiętnie i będzie moim punktem odniesienia. Tak to wygląda. W ciemno nabyłem i nie żałuję. Zalecam, naprawdę po stokroć zalecam wycieczkę do jakiegoś sprzedawcy (są te produkty w dystrybucji w Polsce, można pewnie sprawdzić jak to gra) i przekonanie się osobiście jak gigantyczny progres towarzyszy przesiadce na interfejs ϟ wobec tego, co oferuje USB. To są czytelne, bardzo łatwe do zauważenia zmiany. Jak wspomniałem, to najtańszy z interfejsów ϟ , które można obecnie zakupić na rynku. Jego cena (jakieś 1300zł) jest przykładowo niższa od praktycznie każdego DACa z USB opartego na szeroko wykorzystywanej kości C/A ESS9018 Sabre (często z konwerterem USB XMOS lub Vinyl firmy VIA). Trudno nie opisać tego inaczej, jak jakiś błąd w systemie, bo przecież zmiany w audio to zazwyczaj powolna ewolucja, pełna ślepych ścieżek, przy jednoczesnym (jakże, niestety częstym) wodzeniu po manowcach. Aha – i nie słuchajcie na tym mp3, bo nie warto. Mam tu na myśli naprawdę podłej jakości materiał, który może był strawny na jakimś mocno ujednolicającym brzmienie sprzęcie, ale tutaj to nie ma po prostu żadnego sensu. Jakie szczęście, że teraz dobry materiał to nie problem, także w sensie wygodnego dostępu do niego. Mamy Tidala, mamy takie rozwiązania jak ekosystem Roon, mamy może niewiele, ale stale nam przybywającej, muzyki nagranej, zapisanej w najlepszej jakości (hi-res, dsd). Słuchając Tidala na ϟ mam jakość w pełni akceptowalną, taką, którą pozwala cieszyć się ogromnym potencjałem opisywanego sprzętu. Lepszy materiał? Bajka! Tylko jak do tego wszystkiego odnieść dotychczasową skalę ocen, to co było do tej pory punktem wyjścia w przypadku grania z pliku, grania z komputera (szerzej: komputerowych źródeł).

No właśnie, jak?

» Czytaj dalej

Najlepszy front-end audio na rynku? Cała Twoja muzyka @ Roon – nasza opinia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Roon_awsome_interface

Obecnie korzystamy z wielu możliwości pozwalających na słuchanie ulubionej muzyki: jest nasza prywatna kolekcja, gromadzona często latami, przeniesione do świata pliku kompakty, winyle, a w przypadkach ekstremalnych nawet taśmy (ekstremalnych dla domowników, bo pewnie oznacza to kogoś całkowicie sfiksowanego na audio, jakości dźwięku – tak, to stan chorobowy niewątpliwie ;-) ), te wszystkie downloady, mamy także dzisiaj rosnący na potęgę streaming (bezstratny – Tidal, stratny wszędobylski Spotify i wiele innych), mamy wreszcie radio internetowe (a tam też prawdziwe perły, warto czasami poszperać, oj warto), inteligentne rozgłośnie (Pandora oraz nowe serwisy tego typu, o czym za chwilę i przy okazji)… multum opcji, przyznacie. I jak się tutaj w tym wszystkim nie pogubić, no jak?

Marzyłem od dawna o czymś, co będzie odpowiednikiem LMS (Logitech Media Server – patrz nasza recenzja Squeezeboksa Touch) na komputerze, tylko że lepszym. LMS na komputerze, w formie front-endu zresztą już jest (bazujący na linuksie projekt Daphile) ale to nie jest rozwiązanie typu: mam komputer nie tylko do audio, tylko do wszystkiego i chcę z niego grać muzykę w najwygodniejszy sposób. Marzyłem o czymś co będzie integrować wszystkie moje źródła w ramach jednego software, który dodatkowo będzie maksymalnie prosty, przejrzysty, będzie pozwalał na ultraprostą integrację wszelkich urządzeń audio w domu (strefy, interfejsy), pozwalał na zdalne sterowanie (z każdego ekranu na jaki mi przyjdzie ochota, czy który zwyczajnie będzie akurat pod ręką), a do tego wszystkiego zapewni mi perfekcyjną jakość dźwięku. Perfekcyjną, czytaj bitperfect, ze wsparciem dla każdego formatu, dla każdego, nawet wyczynowego sposobu zapisu dźwięku (DXD, DSD), dodatkowo zwalniając mnie od mozolnego konfigurowania sprzętu. Marzenie ściętej głowy?

Niekoniecznie. Niekoniecznie, bo pojawił się ROON. To front-end. Nowatorski w sposobie integracji źródeł (wielu źródeł – tak właśnie wielu, bo tutaj mamy do czynienia z projektem integrującym całą naszą muzykę), w sposobie prezentacji (znakomity interfejs – prosty, przejrzysty, estetyczny, skupiający się na tym co najistotniejsze – na muzyce) oraz możliwości dystrybucji dźwięku w całym domu. To – powiem bez ogródek – REWELACJA. Właśnie na takie coś czekałem. Tu jest wszystko, o czym wspomniałem w poprzednim akapicie. Wszystko. A będzie jeszcze lepiej, bo niebawem pojawi się aplikacja mobilna, a to oznacza, że będziemy mieli do czynienia z kompletnym rozwiązaniem, integrującym wszystkie możliwe sposoby słuchania muzyki ze źródeł cyfrowych.

Czym jest ROON? Poniżej zobaczycie wideo prezentujące ten front-end w akcji, poza tym przygotowałem fotogalerię, właściwe fotoprzewodnik (sporo tego) po najważniejszych elementach tego unikalnego rozwiązania. W ten sposób, najbardziej obrazowy, pokażę Wam na czym to polega. Tutaj ograniczę się do tego co kluczowe oraz opiszę króciutko kto za tym stoi i dlaczego ten projekt ma szansę na sukces. Zacznijmy od tego, że ROON po raz pierwszy integruje różne źródła muzyczne w jeden, przejrzysty, przeźroczysty wręcz sposób, bo nieważne czy gracie z NASa, komputera, kolekcji iTunes czy Tidala (tak właśnie, Tidala, jest integracja z Tidalem, wiecie co to oznacza, prawda? :) ), po prostu odtwarzacie muzykę za pośrednictwem swojego komputera. To on jest właśnie ŹRÓDŁEM oraz INTERFEJSEM (front-endem). Integrujemy wszystko, korzystając z dowolnego systemu komputerowego. Czy to będzie laptop, czy all-in-one, czy jakiś dedykowany pod kątem audio CAPS – nieważne – ważne, że mamy coś, co stanowi spoiwo dla całej naszej cyfrowej muzyki. Odtwarzając muzykę nie zastanawiamy się „skąd to idzie”, tylko …i to jest piękne… odtwarzamy to co chcemy, a programiści stojący za ROONem ułatwiają, uprzyjemniają nam słuchanie muzyki oferując kilka fantastycznych funkcji. To taki Squeezebox tylko nie z końcówki poprzedniej dekady (Logitech niestety porzucił SB i obecnie rzecz wspierana jest niezależnie, co samo w sobie nie jest złe, ale oznacza jedno – nie pojawi się nic nowatorskiego w tym zakresie, platforma będzie po prostu egzystować na rynku do czasu kiedy komuś będzie się chciało), a super nowoczesny, przystosowany do nowych form słuchania muzyki, otwarty na nowe możliwości. Inteligentne radio? Jak najbardziej. Generowanie playlist na podstawie naszego gustu? Oczywiście. Integracja z LastFM to oczywista, oczywistość, ale już tworzenie list odtwarzania na podstawie naszych preferencji, tego co słuchaliśmy przed laty, kreowania oraz podpowiadania w inteligentny sposób (to działa!!!) co chcielibyśmy posłuchać, na co mamy ochotę, co mogłoby nas zainteresować… to jest coś, czego w takim zakresie nie oferuje nikt inny. Te podróże w czasie, połączone z odkrywaniem nowego (to, co pojawia się w mainstreamie to jedynie 5% muzyki, pamiętajmy o tym) to nowa jakość. Tidal to obecnie nie tylko mainstream, to także nowi artyści, to platforma dla nowych talentów (patrz nasz opis nowych funkcji serwisu). To wszystko mamy w ROOMie. Muzyka jest tutaj w centrum, jest najważniejsza, a wszystko to jest łatwe, proste, przejrzyste – szybka wyszukiwarka, szybki dostęp do źródeł, atrakcyjny sposób prezentacji całej naszej kolekcji oraz bardzo skuteczny, wręcz rewelacyjny mechanizm porządkowania i administrowania zbiorami to właśnie dokładnie to, czego oczekujemy od idealnego software audio. Rzecz jasna nie ma tutaj problemu z tagami, z informacjami na temat artystów, z tym wszystkim co powodowało do tej pory spore problemy. Tutaj zawsze mamy pełną informację na temat utworu, artysty, mamy recenzje, notki biograficzne, opisy, co pozwala na pogłębienie wiedzy na temat muzyki, artystów, kompozytorów, twórców w najbardziej naturalny sposób, przy czym nie ma mowy o przedobrzeniu, o zalewie informacji – wszystko jest idealnie skomponowane. Kolejna rewelacja.

ROON jest takim rozwiązaniem. Co ważne, developerzy co chwila wprowadzają coś nowego (DSD, wspomniane aplikacje dla Androida oraz iOSa niebawem), potrzebnego, ale już w obecnej formie mogę powiedzieć, że nie ma niczego, co by się zbliżało w sposobie integrowania muzyki z ROONem. Nie ma. To, w jaki sposób rozwiązano konfigurowanie zasługuje także na krótką wzmiankę. Wreszcie nie trzeba się na tym znać. Poważnie. To twórcy oprogramowania odwalają za nas czarną robotę. My konfigurujemy panel za pomocą paru suwaków i już! Mamy bitperfect? Mamy. Mamy granie z wielu źródeł? Mamy. Mamy kilka stref? Mamy. Wprost genialnie działa to w rozbudowanej instalacji audio, gdzie grają głośniki bezprzewodowe, gdzie bezprzewodowe interejsy audio (u mnie jest AirDAC z SKAA, są airplay-owe stacje AE, jest Zeppelin Air itd itp) pozwalają na granie wszędzie gdzie przyjdzie nam ochota, co więcej, na granie z maksymalną dla danego sprzętu jakością. TO JEST TO. A przy tym można za pomocą ekranów (nieograniczona liczba pilotów) sterować całością, bez konieczności angażowania komputera z zainstalowanym front-endem. Dzisiaj każdy tablet to dzięki wirtualnemu pulpitowi pilot. Działa to świetnie, bo interfejs ROONa jest właśnie taki – przystosowany do takiej obsługi. Duży, przejrzysty, prosty, pozwalający na szybką nawigację, bo poszczególne ekrany, przyciski, pozwalają na komfortowe sterowanie. Do tego za moment będzie aplikacja mobilna. To wszystko (interfejs, integracja, sterowanie) robi kolosalną różnicę, to jest właśnie coś co daje przewagę nad innymi rozwiązaniami. Komputer dlatego staje się, czy już jest podstawowym źródeł cyfrowego dźwięku, bo jako źródło nie ogranicza go nic – od strony softwareowej to otwarta karta, od strony hardwareowej to także otwarta karta. Uniwersalność ROONa jest pełna, nieograniczona, to nie jest LMS zamknięty w danym ekosystemie. To coś ponad ekosystemami. PERFEKCYJNY FRONT-END.

AKTUALIZACJA 3 (podsumowanie oraz finalna ocena): Przed końcem roku doczekaliśmy się wielkiej aktualizacji tego software i powiem Wam coś… ROON jest wart każdego wydanego nań dolara. Powiem więcej – dożywotnia licencja za 499 USD to cena uczciwie skalkulowana (w odróżnieniu od pewnego programu na A. dla Makówek, który kosztuje podobnie, a jest tylko i wyłącznie playerem, dobrym playerem ale w ogóle nie ma porównania do opisywanego tutaj front-endu). Software świetnie radzi sobie na PC, korzystam zarówno w trybie klienta, jak i serwera na FooKo PC i działa to znakomicie (na w systemie pracującym pod kontrolą wielordzeniowego Atoma). Dobrze, ale miało być o aktualizacji w aktualizacji (testowałem od chwili publikacji, mogę po paru tygodniach napisać, że soft jest stabilny jak skała), zatem do rzeczy… ROON ZAWIERA WSPARCIE DLA SQUEEZEBOKSA. Zamiast LMS mamy więc alternatywę i to, biorąc pod uwagę rozwój opisywanego oprogramowania, alternatywę dającą „drugie życie” odtwarzaczom Slim Devices / Logitecha. Co więcej, ROON nie tylko pozwala na wykorzystanie SB w roli głównego, czy strefowego odtwarzacza, ale dodatkowo w pełni wykorzystuje modyfikacje EDO (Enhanced Digital Output). Gramy więc w 24 bitach, z maks. częstotliwością 192 KHz via USB. W moim systemie Squeezeboks Touch via EDO z podpiętym konwerterem cyfrowym USB-SPDIF M2Techa (hiFace Two) podłączony do rDACa stanowi jedno z dwóch najważniejszych źródeł plikowych w salonie i gra to zabójczo dobrze. ROON pozwala na integrację wszystkich moich źródeł, wszystkich przetworników, odtwarzaczy, systemów bezprzewodowej transmisji (AirPlay, SKAA) w ramach jednego software, jednego łączącego najważniejsze zbiory – lokalne (NAS) jak i streamingowe (Tidal). REWELACJA. Wraz z zapowiadanym Roon Speakers apps (implementacja front-endu w bezprzewodowych produktach audio, z możliwością ich natychmiastowego wpięcia w strefy, przy 100% gwarantowanym graniu bit po bicie), ROON staje się tym, czym miał się stać… systemem audio jutra, dostępnym już dzisiaj. Pierwszych produktów ze wsparciem można spodziewać się już w pierwszej połowie 2016 roku. Na pewno o nich wspomnimy i to niebawem: będziemy na bieżąco śledzić nowinki z branży audio na CESie 2016, pewnie nie zabraknie w Las Vegas zapowiadanych jw. urządzeń). Co jeszcze wprowadzono? W najnowszej aktualizacji programiści dodali także obsługę HQ Playera (oj wiele osób się z tego ucieszy, wiele, odpada kwestia rzekomego „no fajny jest, ale nie gra tak dobrze jak…”), samo oprogramowanie po upgrade jest 64 bitowe, zarówno dla Win jak i OSX (wielkie kolekcje, naprawdę wielkie, to teraz nie problem).

A to jeszcze nie wszystko… GENIALNE, naprawdę genialne są recenzje i bibliografie, które od teraz wyświetlane są bez zbędnego zagłębiania się (tak, mniej klikania) w informacje o wykonawcy, artyście, zespole czy kompozytorze. Teraz mamy to „na wyciągnięcie dłoni”. Dodano także nowości z Tidala, tj, „Odkrywanie” oraz „Rodzaje/Gatunki”. W ogóle, na marginesie, wolę korzystać z ROONa, chcąc posłuchać czegoś z Tidala, niż z mocno takiej sobie aplikacji serwisu. Tu mam nie tylko coś dodatkowo, integrację ze swoimi zbiorami, ale także po prostu lepszy, skuteczniejszy sposób nawigowania, wyszukiwania oraz zawiadywania muzyką. Zresztą, w najnowszej wersji ROONa można, o ile zechcemy oddzielić przeszukiwania zbiorów wyłącznie do Tidala albo do kolekcji lokalnej. Dla wielu to ważne udogodnienie. Można też porównać swoje zbiory z tymi tidalowymi. Bardzo fajna sprawa. Odnośnie przeszukiwania to całkowicie przemodelowano silnik, co w efekcie pozwoliło nie tylko na niezwykle precyzyjne wyszukiwanie w zbiorach, ale także znacznie szybsze uzyskanie wyniku, a to dzięki inteligentnym autosugestiom przy wpisywaniu rekordu. Dodatkowo poprawiono integrację z Tidalem w tym względzie (działa to wyszukiwanie dużo lepiej niż w natywnej aplikacji!), a lista trafień (top results) daje nam pełen wgląd w dostępne źródła, przy jednoczesnym określeniu ich parametrów jakościowych od najlepszych do najgorszych. Dla zwolenników listy odtwarzania wprowadzono wyszukiwarkę playlist, która pozwala na znalezienie zarówno własnych playlist, jak i takich, które zostały utworzone w ramach innych profili (ROON nie jest dla sobków, może z niego korzystać każdy z domowników, o odmiennych gustach). Ułatwiono także zaznaczanie poszczególnych elementów (artyści, gatunki, kompozycje, albumy, kompozytorzy etc.) wprowadzając możliwość równoczesnego wyboru ulubionych, co znacząco przyspiesza administrowanie kolekcją. Poza tym poprawiono oraz zmodyfikowano kilkadziesiąt rzeczy związanych z nawigowaniem, szybkością i stabilnością działania, mechaniką software oraz działaniem na różnych systemach oraz współpracy z niektórymi urządzeniami zewnętrznymi. Poprawiono także współpracę z iPadem, działa to dokładnie tak jak na komputerze, mamy świetny, dotykowy kontroler, działający bez najmniejszego opóźnienia (lag? Co to takiego?), pozwalający na pełną obsługę front-endu, bez żadnych, najmniejszych ograniczeń. Patrząc na konkurencyjne rozwiązania, nie ma czego porównywać. Tutaj to działa i jest w pełni integralną częścią, a nie dodatkiem (każdy, znany mi, inny soft do sterowania sprzętu audio z poziomu handhelda) z np. koniecznością wyboru ścieżki sieciowej (brrrr) źródła, lub / i brakiem możliwości pełnego konfigurowania software oraz podpiętych urządzeń, czy zawiadywania strefami. Mamy tablet z androidem albo z iOSem i możemy całościowo zarządzać oprogramowaniem. Tak to wygląda w przypadku tytułowego softu.

Podsumowując, ROON jest obecnie dojrzałym, jedynym takim rozwiązaniem na rynku (macie tutaj wspierane wszystkie obecne i przyszłe formaty audio, przyszłe tj. MQA). Może zastąpić wszystko i stanowić docelowe rozwiązanie softwareowe dla domowego systemu audio. Nie ma drugiego tak kompleksowego, tak dopracowanego, tak uniwersalnego oprogramowania, które pozwalałoby na szybki dostęp do rozbudowanych zbiorów muzycznych z integracją serwisu streamingowego z bezstratną jakością materiału audio, dodatkowo z przebogatą biblioteką informacji oraz rzetelnych recenzji dotyczących muzyki, oraz super nowatorskim sposobem nawigowania oraz prezentowania naszej kolekcji. Super nowatorskim, bo pozwalającym na w praktyce odmienne od dotychczasowych sposobów, korzystanie z naszych ulubionych albumów, składanek, kompilacji, playlist etc. To jest wprost nieprawdopodobne, że udało się stworzyć coś nowatorskiego w aspekcie słuchania muzyki, tak nowatorskiego jak ROON. Dla mnie to element toru o takim samym… nie… o większym znaczeniu, niż posiadane transporty, przetworniki, wzmacniacze. Właściwie tylko „efektory” w postaci kolumn, słuchawek stoją w hierarchii wyżej, bo te z kategorii „mogę z tym żyć”, to coś, czego się po prostu nie porzuca, nie zmienia, bo to część nieodłączna, do której się powraca, z której się korzysta. Kolumn, takich jak przed chwilą napisałem, jeszcze nie spotkałem. Słuchawki, owszem, jak najbardziej (i mam tu na myśli nie tylko trójki od Audeze, a może nawet nie przede wszystkim, bo te „na całe życie” słuchawki to HD-650 Sennheisera, te słuchawki właśnie). Tak, ten software jest nie tyle ważny, co kluczowy i to, że kosztuje tyle ile budżetowy wzmacniacz, niezły DAC czy dobre słuchawki jest jak najbardziej naturalne, oczywiste, w pełni akceptowalne. Bo to nie jest dodatek, a według mnie fundament systemu. Uważam, że to unikalne rozwiązanie, zakup licencji zaś to najlepiej wydane pieniądze w tej całej zabawie w zmienianie, dopieszczanie, poszukiwanie, gdzie ciągle coś się zmienia (klocki, „efektory”). No właśnie ciągle, z jednym wyjątkiem…

Dożywocie (licencja) z tym softwarem to nie wyrok, to najlepsza inwestycja w system audio jaką można sobie wyobrazić! Warto!

Produkt roku 2015

AKTUALIZACJA 01.2016: Właśnie wprowadzili RoonSpeakers, nazwane oficjalnie RoonReady. Szczegóły w najnowszym naszym wpisie RoonReady aka RoonSpeakers dostepny! Jest pierwszy player!

AKTUALIZACJA 05.2016: Ekosystem ROONa staje się faktem… RAAT alternatywa dla AirPlay’a

Poniżej podsumowanie oraz wcześniejsze aktualizacje wpisu

» Czytaj dalej

FooKo Pi… opisany przez nas mikro PC, dodatkowo z ekranem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tidal_t

Pamiętacie opis malutkiego PC, który bardzo nam się spodobał… FooKo PC / MiniX PC? Pojawia się w dystrybucji wersja rozbudowana o ekran dotykowy. Innymi słowy nie potrzebujemy w takim wariancie podpięcia pod zewnętrzny monitor / HDTV by móc sterować odtwarzaniem muzyki. Rzecz jasna filmów na 7-9″ ekranie oglądać nie polecamy, ale jest to ciekawe udogodnienie, szczególnie dla kogoś, kto chce stworzyć sobie gabinetowo/biurkowy zestaw złożony z jakiegoś przetwornika, PC jako źródła i słuchawek. Alternatywnie można na przetestowanym przez nas Fooko PC zainstalować oprogramowanie ROON, któ®e da się sterować bezproblemowo z dotykowego wyświetlacza iPada. Do wyboru, do koloru…

W przypadku FooKo Pi (Pipo) łączymy te funkcjonalności, bo mamy w tym przypadku do czynienia z hybrydą, bardzo ciekawa hybrydą łączącą Winodwsa 10 z Androidem. Możliwe jest płynne przełączanie między systemami, można zatem swobodnie korzystać z wybranej opcji (OS) bez konieczności restartu urządzenia. FooKo Pi korzysta z czterordzeniowego procesora Intel Z3736F w architekturze x86, z nowe integry (grafika) Intela oraz 2 GB pamięci operacyjnej RAM DDR3. Użytkownik ma do dyspozycji 32GB pamięci wewnętrznej Flash z możliwością rozbudowania przez USB lub kartę micro SD. W sumie zestaw złącz składa się czterech portów USB 2.0, jednego gniazda micro USB oraz czytnika kart TF. Łączność bezprzewodową zapewnia moduł WiFi w standardzie 802.11 b/n/g, karta sieciowa 10/100Mb oraz Bluetooth w wersji 4.0. Gama wyjść audio-wideo obejmuje standardowe złącze słuchawkowe 3,5 mm oraz HDMI 1.4 umożliwiające podłączenie FooKo to telewizora lub monitora. Funkcję wyświetlacza może jednak z powodzeniem przejąć wbudowany – zależnie od wersji 7- lub 9-calowy − ekran dotykowy z matrycą IPS. Dzięki nieznacznemu pochyleniu gwarantuje wyjątkowo dużą wygodę podczas korzystania z urządzenia. Wszystkie podzespoły są zamknięte w eleganckiej, minimalistycznej obudowie z umieszczonymi po bokach dwoma głośnikami stereo, przyciskami regulacji głośności i wyłącznikiem oraz anteną WiFi z tyłu.

W ofercie C4i FooKo Pi jest dostępne w dwóch wariantach, różniących się rozmiarem wyświetlacza. Wersja 7-calowa – FooKo Pi kosztuje 800 zł, zaś wersja 9-calowa – FooKo Pi 2 to wydatek 949 zł. Ponadto istnieje możliwość zakupienia bliźniaczego urządzenia o bardzo podobnej specyfikacji i identycznym rodzaju oprogramowania, jednak bez ekranu dotykowego i systemu Android – klasycznego FooKo PC Box W10 w cenie 899 zł. Wszystkie produkty są objęte 12-miesięczną gwarancją producenta dla firm oraz 24-miesięczną dla użytkowników domowych.

Poniżej galeria prezentująca opisaną hybrydę wraz z opisem możliwych zastosowań, przygotowanym przez dystrybutora C4I:

» Czytaj dalej

Devinitive Technology Symphony 1: DAC w słuchawkach

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Symphony1_1

Rozpoczęliśmy testy nowości od Devinitive Technology – słuchawek bezprzewodowych Symphony 1. To kolejne nauszniki z modułem BT oraz systemem aktywnej redukcji hałasu, które sprawdzimy na HDO. Wcześniej opisywaliśmy Momentum Sennheisera (Wireless OvE), które niestety miały/mają problem z łącznością bezprzewodową, problem którego do końca nie udało się producentowi rozwiązać. Poza tym testujemy także model H8 firmy Bang&Olufsen, podobnie wyposażony „we wszystko”, tzn. w ANC, moduł bezprzewodowy 4.0 z aptX etc. Wspólnym mianownikiem tych słuchawek jest także wbudowany DAC. To bardzo ważny, choć niespecjalnie podnoszony przez producentów, element wyposażenia, dający możliwość skorzystania z cyfrowej transmisji aż do (niemal) przetwornika / głośnika wbudowanego w słuchawkach. Ekstremalnie krótka droga sygnału analogowego, w sytuacji gdy przetworniki (ten odpowiedzialny za konwersję C/A oraz wspominany głośnik) znajdują się w jednej muszli, wykorzystanie źródła wyłącznie roli transportu to coś, co jak już wcześniej wspominałem (przy okazji recenzji Momentum) ma przełożenie na dźwięk, na brzmienie. Dodajmy do tego odpowiednie dopasowanie tych dwóch, kluczowych dla jakości elementów, ich odpowiednie skonfigurowanie, zestrojenie – to droga do pełnej synergii, możliwość z jakiej mogą skorzystać inżynierowie, producenci…

To jak niemieckie słuchawki zagrały w takim właśnie połączeniu z laptopa skłoniło mnie do postawienia jak się okazuje wcale nie bezpodstawnej tezy, że przyszłość tego segmentu będzie ściśle związana z cyfrową transmisją dźwięku, z wyprowadzeniem bitów ze źródła do nauszników (a w związku z miniaturyzacją także IEMów). I faktycznie nowe konstrukcje jakie pojawiają w ofercie wielu producentów zdają się potwierdzać to, o czym wcześniej mówiłem. DAC wbudowany w słuchawki to już nie ciekawostka, a plotki o rezygnacji w iPhone 7 z montażu gniazda 3.5mm wskazują, że z jednej strony rozbrat z kablem (transmisja bezprzewodowa jako główne medium), z drugiej możliwość połączenia cyfrowego (kabel Lightning w przypadku iPhone, co w tym wypadku oznacza de facto zgodność ze standardem transmisji via USB) będą wyznaczać główne trendy w konstrukcji przyszłych słuchawek. Zresztą są już pierwsze produkty bez transmisji bezprzewodowej, wyposażone właśnie w cyfrowe interfejsy (wspomniany Lightining) i tylko czekać na wysyp takich słuchawek. Co ważne, producenci będą zadowoleni, bo takie konstrukcje będą droższe, to znaczy cena jaką przyjdzie zapłacić za takie produkty będzie wyższa od średniej jaką obecnie płacimy za klasyczne modele. Wystarczy spojrzeć na te wszystkie bezprzewodowe, czy tytułowe słuchawki. Za 200 złotych ich nie kupimy, a to oznacza wyższy zysk.

No dobrze, zapytacie, to gdzie tu plusy dla konsumenta? Za co zapłacimy? Za wygodę – to po pierwsze. Za wygodę transmisji bezprzewodowej (wydaje mi się, że właśnie w przypadku słuchawek najszybciej nastąpi rozbrat z kablem, to będzie ta przewidywana przez wielu rewolucja wireless w audio, którą obserwujemy już od jakiegoś czasu, to już jest główny nurt, choć jeszcze obok kabla… niebawem jednak będzie to zamiast), brak konieczności fizycznego łączenia sprzętu, swobodę, co będzie także korespondowało ze wzrostem popularności ubieralnej elektroniki, inteligentnych zegarków etc. Po drugie zaś (i to jest dla mnie najciekawszy aspekt) z możliwym wzrostem jakości dźwięku. Ta możliwość wynika nie tylko z tego, o czym powyżej wspomniałem, wynika także ze spodziewanego wyścigu na „jeszcze bardziej” audiofilskie, topowe, gwarantujące pełen zakres możliwości (odtwarzania) przetworniki wbudowywane w przyszłe słuchawki. To będzie wyścig zbrojeń, wyścig na którym – myślę – skorzystamy wszyscy. Przeniesienie jednego z kluczowych dla jakości brzmienia elementów, tj. DAC do muszli (i nie tylko muszli, bo jw. IEMy też takie możliwości nabędą) będzie prowadziło do zdefiniowania tego co na uszach jako SYSTEMU, przenośnego systemu, gdzie jakiekolwiek cyfrowe źródło muzyki (zazwyczaj osieciowane, z dostępem do chmur, serwisów streamingowych) będzie, właśnie, czymś w rodzaju audio terminala, a nie odtwarzacza z wszelkimi wynikającymi z tego faktu ograniczeniami. Jakość przeniesiemy bezpośrednio w pobliże uszu, najbliżej jak się da. Po trzecie, dzięki DSP, dzięki modyfikowalnym ustawieniom dźwięku, efektom, systemom redukcji będzie można odpowiednio dopasować dźwięk do preferencji, niewykluczone że lepiej niż to się do tej pory odbywa (gdzie manipulacje odbywają się w jakimś software’owym odtwarzaczu, a nie oprogramowaniu samego układu w „ostatnim ogniwie”, tzn. w słuchawkach).

Devinitivie Technology Symphony 1 grają z kabla USB, grają – piszę to bez żadnej przesady – bardzo dobrze, lepiej – dużo lepiej, niż po kablu analogowym, lepiej niż w przypadku transmisji bezprzewodowej. To casus Momentum A2IE, tam także pewne ograniczenia BT były łatwo zauważalne i nie chodzi o problemy z transmisją ;-) a o gradację jakości sposobów połączenia ze źródłem. Kabel USB dawał najlepszą jakościowo transmisję, brak aptX (elektronika Apple) niestety dało się bardzo łatwo zidentyfikować, lepszy efekt choć dalej odstający od kabelka dawało wykorzystanie wspomnianego powyżej kodeka (MBA z Maveriksem & BT Explorerem… niestety w nowych wersjach OSX występuje problem z uruchomieniem takiej, lepszej od SBC transmisji). Czy to oznacza koniec odtwarzaczy, DAPów? One już dawno się skończyły vide sytuacja w tym segmencie (iPody, rejterada Samsunga, innych masowych producentów), a będziemy o mobilnych odtwarzaczach audio mówić tylko i wyłącznie w kontekście niszy. Masowym produktem będą zapewne ubieralne gadżety, zegarki i właśnie tam muzyka będzie egzystować zapewne głównie w formie stratnej, strumieniowania do słuchawek. Tyle. Natomiast ktoś, kto będzie chciał posłuchać w dobrej jakości z cyfrowego (jakżeby inaczej) źródła, skorzysta z takich produktów jak opisywany, jak wzmiankowane powyżej. Z jednej strony brak kabla, z drugiej cyfrowa transmisja do słuchawek i wszelkie mniej, lub bardziej udane systemy equalizacji, poprawy brzmienia, jego uprzestrzennienia oraz wyciszenia odgłosów z tła. To jest teraźniejszość oraz przyszłość słuchawkowej branży.

Symphony 1 są bardzo wygodne, solidnie wykonane, z dobrych jakościowo materiałów. Ten producent (testowaliśmy do tej pory parę produktów, takich jak kolumienki stereo do komputera Incline (USB) oraz głośnik bezprzewodowy Sound Cylinder) przyzwyczaił nas do dużej dbałości w tym względzie. Mamy tutaj transmisję bezprzewodową odbywającą się bez żadnych problemów, mamy system ANC (nie jest tak skuteczny jak w przypadku Momentum, czy będących punktem odniesienia Bose QC25), który dodatkowo jest „wspomagany” samą konstrukcją (zamkniętą, same pady dość szczelnie obejmują uszy) oraz mamy możliwość grania za pośrednictwem kabla USB z dowolnego, cyfrowego transportu. Producent zastosował 50mm przetworniki, oferujące sporą dawkę basu (pod kontrolą). O dźwięku napiszę więcej przy okazji recenzji, dodam tylko, że daniem głównym jest tutaj jw. połączenie via USB. To zresztą może okazać się przydatne także z bardzo praktycznego powodu: słuchawki potrafią oczywiście grać pasywnie (połączenie analogowe, przy wyłączeniu całej, wbudowanej elektroniki), w przypadku włączenia „wszystkiego”, tzn. transmisji via BT oraz systemu ANC możemy liczyć na 8 godzin grania. To niezbyt dużo, patrząc na konkurencję, wręcz niewiele. Sprawdzę dokładnie jak to w praktyce wygląda, sprawdzę czy całodniowe słuchanie (podróż, parę godzin w pociągu) będzie możliwe bez doładowywania nauszników. Dodatkowo porównam DTS1 z Momentum Wireless, porównam grając z laptopa podłączonego via USB ze słuchawkami. To będzie najbardziej miarodajne porównanie, sprawdzian dla obu konstrukcji. Już teraz wiem, że z (cyfrowego) kabla jest najlepiej w obu przypadkach, odnośnie Momentum dałem temu wyraz w recenzji… to było COŚ! Przełączając się na dużo droższe nausznki Audeze, na HiFiMANy, nie miałem na wstępie wrażenia utraty czegokolwiek, wręcz przeciwnie.

To naprawdę robi wrażenie.

» Czytaj dalej

Komputerowe audio inaczej? Thunderboltowa stacja dokująca Elgato w torze

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Elgato Thunderbolt dock_1

No i stało się. Sam się dziwię, że wcześniej jakoś się nie złożyło, no ale w końcu sprowadziłem to ustrojstwo, zamontowałem (co było pewnym wyzwaniem, bo stacja dokująca miała połączyć salonowe graty z komputerem ustawionym w gabinecie i tak też się stało), odpaliłem i …oniemiałem. Jednak rację mieli ci, którzy twierdzili, że USB to interfejs pod wieloma względami problematyczny. Nawet w takiej, dużo zdrowszej, po prostu lepszej od okienkowej implementacji, jaką oferuje jabłuszkowa konkurencja, po prostu problematyczny. No proszę! Zamiast wyprowadzać z iMaca sygnał za pośrednictwem wbudowanych gniazd USB, zamiast stosować erzace w postaci aktywnych hubów USB lub Jitterbugów, wystarczy zastosować tytułowe rozwiązanie. Nie byłem w stanie początkowo uwierzyć w progres jaki wniosła ta zmiana w systemie, była tak namacalna, tak zauważalna, że aż… poprosiłem małżonkę o krytyczną opinię z „zewnątrz” (to ktoś, kto mówi, że mu wszystko brzmi mniej więcej tak samo i nie słychać różnicy), opinię, czy mi się tylko wydaje, czy jednak słuch mam jeszcze w porządku no i faktycznie coś jest na rzeczy.

No i…? „Nie odłączaj, daj posłuchać jeszcze. Trzy albumy pod rząd. Chcę posłuchać moich Queenów, a nie tego plumkania… weź mi nie wyłączaj.” Trudno opisać precyzyjnie tę zmianę, ale gdybym miał to w jakiś sensowny sposób ująć to… brzmienie stało się znacznie bardziej angażujące, dźwięk się otworzył, tak jakby nagle ktoś kazał całkowicie skupić się na muzyce, nie pozostawiając nam wyboru. Jak narkotyk, wciąga, nie puszcza, zachęca do słuchania bez opamiętania. Obłęd. Zjawisko dotyczyło zarówno systemu opartego na przetworniku Audio-gd nfb-2, jak i na Korgu ds-dac-100. Zauważalne na integrze, na dzielonym zestawie z kolumnami oraz na torze słuchawkowym. Na wszystkim. Nawet Zeppelin Air podpięty pod docka kablem USB grał bardziej, grał lepiej, hmmm naturalniej (?) i wreszcie grał po prostu lepiej definiowanym dźwiękiem, precyzyjniej pokazując w nagraniu detale w porównaniu z bezpośrednim podłączeniem via USB z MBA, nie mówiąc już o AirPlay’u (tutaj, nie będę owijał w bawełnę, była to spora różnica, biorąc pod uwagę ilość docierających do uszu informacji, bardzo łatwa do zauważenia). Na marginesie AP jest w teorii bezstratny, ale po tym eksperymencie należałoby raczej określić go mianem „mniejstratny”, mniej w stosunku do kompresji stratnej, porównując AP do kompresji w BT/SBC, do mp3/aac  itp metod zapisu skompresowanego stratnie dźwięku.

Produkt Elgato to jeden z wielu dostępnych na rynku thunderboltowych doków. Stacje dokujące na Thunderbolcie to obecnie mocno rozwijający się temat. Co chwila wychodzi jakieś nowe urządzenie tego typu, ceny spadają (nowe modele można często kupić już za nieco ponad 700 złotych), co oznacza popularyzację interfejsu, nadal mocno niszowego, ale obecnie nie ograniczonego tylko i wyłącznie do komputerów Apple. Są pierwsze PC wyposażone w „Light Peak’a”, pomysł Intela, innowacyjny pomysł, na uniwersalny, super szybki (bo oparty na interfejsie PCI-e) interfejs zewnętrzny, który w odróżnieniu od magistrali USB nie dziedziczy jej wad (współdzielenie, przydzielanie, opóźnienia, konflikty). Tutaj mamy coś, co po pierwsze oparto na światłowodowej transmisji, a więc takiej, która jest praktycznie niewrażliwa na interferencje, dodatkowo coś co jest rozwiązaniem point to point, oferując gigantyczny progres w zakresie szybkości transmisji, braku opóźnień, dostępnego pasma, wreszcie stabilności przesyłu danych (stały przesył, w czasie rzeczywistym, izochroniczny – w przypadku USB transfer danych odbywa się pakietowo), jak również pełnej uniwersalność zastosowań (obraz, dźwięk, dane). W 100% losseless, bez względu na inne interfejsy, na podpięte peryferia. Tyle teoria, a praktyka wygląda… jeszcze lepiej. Moja stacja pozwala mi w drugiej strefie (salon) uzyskać analog komputera z portami USB, gigabitowym LANem, kolejnym złączem Thunderbolt (połączenia łańcuchowe) np . dla Thunderbolt Display’a, HDMI do wyprowadzenia obrazu i ewentualnie dźwięku do telewizora (via optyk możemy przesłać go w standardzie DD/DD+ do amplitunera, ekstraktora HDMI – co zresztą planuję właśnie zrobić, lub do projektora dźwiękowego takiego jak Zeppelin), wreszcie analogowymi gniazdami audio (których nie planuję wykorzystywać). Całe mnóstwo opcji, możliwości. Przez przejściówki podepniemy interfejsy audio na Firewire (rezygnacja z grania po USB), jakieś napędy optyczne na tym złączu, sprzęt pro (montaż, obraz/dźwięk etc.). Na szczęście do jakiś 3 metrów można jeszcze w rozsądnym budżecie kupić przewód Thunderbolt (maks. 300zł) i voila. Kable o większej długości to już wydatek na poziomie najtańszych stacji niestety (ale w przypadku dłuższego połączenia, jak u nas, niezbędny). Odnośnie wspomnianego Firewire – są na rynku interfejsy audio do domowego użytku (nie chodzi o narzędzia dla profesjonalistów) z FW na pokładzie. Robi takie coś np. Mytek, robi Weiss i w zgodnej opinii użytkowników, brzmienie jest lepsze via FW od tego, które można uzyskać za pośrednictwem interfejsu USB. Firewire działa w podobny sposób co Thunderbolt – mamy transfer izochroniczny, żadne tam pakiety, nie ma mowy o negocjowaniu, o opóźnieniach. Problem w tym, że firewire to przeszłość, tego interfejsu nikt już obecnie nie rozwija, a jego obsługa ograniczona jest w praktyce tylko do komputerów Mac (przesadzam, ale tylko trochę), dlatego warto zdecydować się na dużo nowocześniejsze rozwiązanie pod postacią Light Peak’a.

Cóż mogę dodać? Stacja dokująca staje się od tej chwili niezbędnym elementem toru. Nie oznacza to, że nie będę testował sprzętu w typowych okolicznościach, tzn. bezpośrednio łącząc komputer z DACzkiem via USB. Oczywiście że będę, bo zdaję sobie sprawę z niszowości tego rozwiązania. Po pierwsze jesteśmy w tym przypadku skazani, przynajmniej na razie, głównie na Jabłko, choć można to w prosty sposób obejść za pomocą kart PCI-e jakie można podłączyć do płyty głównej (tle że w grę wchodzą tylko desktopy, jakieś dedykowane pod audio komputery takie jak np. CAPS). Kupujemy kartę np. SOtM i mamy odpowiedni interfejs w PC. Po drugie, to kilkaset złotych wydane na akcesorium komputerowe, dość specyficzne, niekoniecznie każdemu przydatne. Najtańszy wariant (nie wiem, jak się sprawdza, patrzę tylko przez pryzmat „najtańszy dock”) to Kanex ze złączami USB 3.0 (jedno) oraz do wyboru LAN lub eSATA. Jakieś 400 złotych. Tak to wygląda. Jednak, jak ktoś chce mieć coś bardziej uniwersalnego, rozbudowanego to trzeba liczyć się z podwojeniem tej kwoty. Są jeszcze na rynku specjalnie dedykowane audio rozwiązania, oparte na tym interfejsie, ale to domena profesjonalistów, studio nagraniowego, trudno mówić o domowym sprzęcie, bo tam jest sporo rzeczy kompletnie nieprzydatnych w domowym systemie audio. Ceny bardzo wysokie, a wśród produktów tego typu znajdziemy wyroby takich specjalistów jak MOTU, Apogee, Focusrite czy Apollo. Generalnie wydaje się, że najrozsądniej rozważyć wybór jakiejś uniwersalnej stacji, szczególnie warto rozważyć taką inwestycję, gdy chcemy wyprowadzić dźwięk na większą odległość, powyżej 5 metrów, do innego pomieszczenia. Ten interface daje nie tylko teoretyczny, ale empiryczny, rzeczywisty progres jakościowy brzmienia, na tyle zauważalny, że warto się bliżej przyjrzeć temu rozwiązaniu.

Według mnie zmiana będzie odczuwalna na każdym systemie, na tym z wyższej półki być może nawet bardziej odczuwalna. Siejące zakłóceniami wnętrze komputerowego transportu nie ma absolutnie żadnego wpływu na dźwięk w takim scenariuszu (ważne by grać z pamięci, z komputera wyposażonego w SSD, najlepiej korzystającego z pci-e jak Mac), korzystamy z rozwiązania w praktyce eliminującego jitter, eliminującego problemy związane z współdzieleniem magistrali USB (kilka, konkurujących ze sobą szyn) przez liczne peryferia (i nie chodzi tutaj o to co poza komputerem, ale także to co wbudowane, to co w środku, co korzysta z tego interfejsu tj. USB). Natomiast interfejs USB w stacji to tylko końcowy element od strony transportu-komputera, gwarantujący kompatybilność z podłączonym przetwornikiem C/A, odseparowany, zasilany zewnętrznie (patrz wyżej / poniżej), wykorzystywany wyłącznie przez podpięte pod stację urządzenia. Nie dziwię się, że Thunderbolt traktowany jest jako następca interfejsu Firewire w aplikacjach profesjonalnych, w studiach nagraniowych. To przede wszystkim idealne rozwiązanie do nagrywania, do rejestracji dźwięku, dysponujące ogromnym zapasem wydajności w takich zastosowaniach, ale też (co dotyczy właśnie nas, słuchających muzyki) także optymalny sposób transportu dźwięku ze źródła do sprzętu odtwarzającego.

Idę czegoś posłuchać…

(galeria w rozwinięciu)

» Czytaj dalej

Testujemy kieszonkowego miniPC eGreat i5 oraz odbiornik sieciowy audio AirTry

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
eGreat i5_15

Niewielkie to, to, niepozorne, a oba urządzenia mogą stanowić całościowe rozwiązanie dla plików w domu i …poza nim także. Mamy więc ultrakompaktowy system PC Audio oraz nadajnik, pozwalający na bezprzewodową integrację wszelkich źródeł audio (handheldy, komputery) w danej lokalizacji. Komputerek wyposażono w czterordzeniową jednostkę Intela (Atom Bay-trail Z3735F), 2GB RAMu, dwa porty USB 2.0, BT 4.0, WiFi, HDMI, analogowe we/wyj audio oraz slot dla kart pamięci micrtoSD (do 128GB). Pecet ma zainstalowanego Windowsa 10, sam system jest bardzo ładnie zoptymalizowany, dużo wg. mnie lepiej od poprzednich wersji, działa na tym komputerku bez zarzutu. Z 32GB miejsca (wbudowana pamięć masowa) pozostaje jeszcze sporo przestrzeni na software audio/wideo. U mnie zestaw obejmuje front end Roon (klient), foobara z wtyczkami oraz VLC. Komputerek najlepiej skojarzyć z bezprzewodową klawiaturą z wbudowanym gładzikiem, taką np. jak nasza redakcyjna od Asusteka ME400C. Podobnie połączyliśmy Fooko i świetnie się to sprawdza. Oczywiście obowiązkowo zmiana ustawień parametrów wyświetlanego obrazu na powiększenie 150% i można komfortowo obsługiwać Windowsa na ekranie telewizora, względnie przełączyć się na kafle, ustawiając wszystko co niezbędne w dużych ikonach na początkowym ekranie. W tym trybie, wraz ze skojarzonymi w aplikacji przyciskami funkcyjnymi na klawiaturze (odtwarzanie) praktycznie niczym to się nie różni od typowej obsługi odtwarzacza dowolnego typu. Jest zatem szybko, prosto i bezproblemowo.

Jutro zaktualizuje wpis, pojawią się zdjęcia przedstawiające konfigurację miniPC, poza tym sprawdzimy jak sobie komputerek poradzi z wymagającym materiałem wideo. Patrząc na formę, nie trudno wyobrazić sobie zastosowanie tego sprzętu w aplikacjach, nazwijmy to „na wynos”. W aucie, w letniskowym domku, w hotelu, właściwie w dowolnym miejscu, gdzie jest sieć, gdzie mamy dostęp do dowolnego ekranu z HDMI. To plus jakieś przenośne głośniczki, najlepiej na BT lub/i słuchawki bezprzewodowe pozwoli na korzystanie z multimediów bez ograniczeń, przy czym nie będziemy musieli angażować do tego naszego smartfona, co bywa czasami mocno kłopotliwe (no i o filmotece można w takim wypadku raczej zapomnieć). Taki mikrus może też świetnie sprawdzić się jako serwer, zarówno w klasycznej, uniwersalnej formie (NAS), jak i jako jednostka serwerowa dla wspomnianego Roona, lub i nośnik dla LMS-a (LogitechMediaServer) i wielu, wielu innych, alternatywnych pomysłów na integrację naszych plików w najprzystępniejszej, najlepszej formie. Nie trzeba niczego więcej, bo tego typu komputerki to sprzęt idealnie skrojony pod takie właśnie zastosowania. Jedyne, do czego można się delikatnie przyczepić, to 2GB RAMu. Wraz z coraz częstszym pisaniem oprogramowania pod systemy 64 bitowe, mimo optymalizacji (jak wspomniałem, 10-ka wyróżnia się in plus w tym zakresie) te 4GB powinny być standardem. To byłaby wartość wystarczająca w pełni. Oczywiście jakaś dystrybucja Linuksa, pozbawiona powłoki, tylko w trybie terminala (NAS etc), nie będzie żadnym wyzwaniem, ale już system operacyjny, każdy nowoczesny, z powłoką graficzną, z oprogramowaniem zainstalowanym na takim maluchu, ma swoje wymagania. Na szczęście mamy czterordzeniowy CPU oraz flashową pamięć wewnętrzną, która odznacza się krótkim czasem reakcji. Nie jest to super szybki dysk SSD najnowszej generacji, ale to co jest nie powinno stanowić ograniczenia dla systemu operacyjnego oraz zainstalowanego na miniPC oprogramowania.

Poza wspomnianym PC do redakcji trafił także mały odbiornik AirTry. To coś, co przekształci dowolny sprzęt audio, w sprzęt bezprzewodowy audio. Zamiast BT, mamy tutaj WiFi, obsługę wszelkich standardów komunikacyjnych nie wyłączając AirPlay’a. Możemy zatem strumieniować z dowolnego sprzętu na dowolne urządzenia z wolnym wejściem liniowym. Do tego odbiornik pozwala na przepuszczenie sygnału analogowego (in/out), pracuje zarówno w trybie klienta, jak i punktu dostępowego, obsługuje równocześnie wiele podłączonych urządzeń, poza wspominanych AirPlay jest AllShare, SmartShare, MediaLink oraz Play To… można zatem skorzystać z dowolnego sprzętu i szybko przesłać bezstratnie dźwięk do  podpiętego sprzętu audio. Sprawdzę, jak to się sprawuje na aktywnych głośnikach Scansonika oraz w salonie, po wpięciu w jeden z wzmacniaczy. Na razie mogę napisać tyle – konfiguracja przebiegła szybko i bezboleśnie, ale AirPlay’a mi rozłącza, sprawdzimy zatem czy z alternatywną siecią tylko pod AP będzie sukces, czy też urządzenie sobie ze standardem jabłkowym wyraźnie nie radzi. Ciekawostką jest dołączone, dobrej jakości okablowanie. Nie jakieś tanie przewody za złotówkę, widać że producent zadbał, by nie łączówki nie były bylejakie. Pytanie, co skrywa plastykowa obudowa tego ustrojstwa, tzn. jaki przetwornik skrywa? Tego, niestety, się nie dowiemy ani z pudełka, instrukcji, ani z witryny (dość, hmmm… ubogiej w treści) producenta. Tak czy inaczej, dam szansę temu akcesorium, bo takich urządzeń z AP/uPnP/DLNA za wiele na rynku wbrew pozorom nie ma (absolutna dominacja odbiorników/nadajników na Bluetooth). Także zobaczymy…

» Czytaj dalej

Bezprzewodowy olimp? Test słuchawek Sennheiser Momentum Wireless

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum BT_3

Czym są nowe, bezprzewodowe słuchawki Sennheisera, model Momentum Wireless Over-Ear? Czy to po prostu kolejne, bluetooth’owe nauszniki, może lepsze od wszystkiego co do tej pory pokazano, ale nadal coś, co może być tylko tłem dla rasowych, wysokiej klasy modeli na kablu? Czy transmisja sinozębna wreszcie daje się pogodzić z bezkompromisową jakością (przez którą rozumiem strumieniowanie muzyki o jakości bezstratnej)? Dodatkowo, czy aktywne systemy tłumienia odgłosów z zewnątrz to coś, co może przekładać się na zauważalny wzrost jakości dźwięku, na lepsze możliwości reprodukowania muzyki, czy też systemy ANC to po prostu coś, co ma „tylko” za zadanie zwiększyć komfort słuchania w zatłoczonych, głośnych lokalizacjach wielkich miast?

Sporo pytań, prawda? Część stawiam po raz pierwszy, bo do tej pory słuchawki bezprzewodowe i jakość były domeną (wyłącznie) radiowych produktów Sennheisera. Drogie, świetne nauszniki do użytku domowego z serii RS potrafiły przekonać największych sceptyków, że bez kabla też się da. Pamiętam, na marginesie, jaką konsternację wywołało kiedyś, na AudioShow, pytanie jednej z osób podczas prezentacji wtedy nowego, nowatorskiego, high-endowego streamera WiFi francuskiego Devialeta. Pytanie techniczne o możliwe pogorszenie jakości w przypadku braku kabla (pierwsza wersja tego systemu w ogóle była pozbawiona LANu, było tylko WiFi jako medium dla sygnału audio), o opóźnienia, o kompresję, o interferencje, wreszcie o rzekomą niemożność przesłania w ten sposób muzyki w trybie bitperfect, a więc w pełnej zgodności bitowej (bo przecież każda transmisja obarczona jest błędami, część pakietów ginie etc… na marginesie dotyczy to każdej transmisji, także tej kablowej via WAN/LAN). Się porobiło, dyskusja szybko przerodziła się niemalże w pyskówkę (co pokazuje jak duże emocje wywołuje wśród ludzi tematyka związana z jakością dźwięku – tutaj zazwyczaj od razu robi się gorąco, co można wytłumaczyć tylko w ten sposób, że często, bardzo często poruszamy się po omacku, gdzie wiele rzeczy nie jest w pełni jasnych, gdzie psychoakustyka ma takie samo znaczenie, jak parametry techniczne, pomiary, warunki w jakich się muzyki słucha i co tam jeszcze).

Dlaczego o tym pisze na wstępie? Bo wiem jak trudno przekonać nieprzekonanych, jak wiele osób „wdrukowuje” sobie jakieś „prawdy”. Jedną z nich jest np. ta, że skompresowane stratnie ze źródła o nienagannej jakości pliki nie mogą brzmieć dobrze. One brzmią dobrze. Kolejna „prawda” to Bluetooth nie może służyć do transmisji audio, tzn. tej właściwej, koszernej, jakościowo bez zarzutu transmisji. Dzisiaj nie jest to wcale takie oczywiste jak jeszcze przed paroma laty, kiedy to królował profil A2DP, z kodekiem SBC, a do tego strumieniowało się muzykę w naprawdę podłej kompresji, z iTunes (przed Remastered for…), z torrentów, czy wcześniej jeszcze z Napstera. Bardzo wiele się tu zmieniło i to zmieniło na lepsze. Dzisiaj standardem jest jakość 320kbps w serwisach streamingowych, dzisiaj normalne jest, że kupiona mp3/AAC musi być jakościowo zbliżona do wydawnictwa na płycie CDA. I faktycznie nie mówimy tutaj o wcześniej nadużywanej „jakości CDA”, tylko faktycznie o starannie przygotowanym materiale. Poza tym Bluetooth to dzisiaj jakość w pełni odpowiadająca transferowi bezstratnemu via WiFi (a szerzej, bezprzewodowe medium nie stanowi ograniczenia w budowie nawet high-endowych rozwiązań, o czym nie raz, nie dwa informowaliśmy na naszych łamach). Kodek aptX wszystko zmienia, bo nie tylko gwarantuje skrajnie małe opóźnienia transmisji, ale także w praktyce oferuje transfer odpowiadający strumieniowi bitów w ramach standardu czerwonej księgi (1411kbps, bezstratny format WAV). Stosuje się co prawda kompresję, ale parametry odpowiadają specyfikacji przewidzianej dla płyty kompaktowej. Dzisiaj toczy się dyskusja o prymacie plików hi-res, o ich praktycznym zastosowaniu w kontekście różnic między tym, co oferuje CDA (16/44) a zapis 24 bitowy o większej częstotliwości próbkowania. To coś, czego nie chcę w tym miejscu poruszać, bo o czym innym tutaj będzie, choć o plikach hi-res także przeczytacie, przeczytacie bo taki materiał stanowił ważny element testu bezprzewodowych Senków.

Trochę się w tym wstępie rozpisałem, teoretycznie, za co przepraszam, czas wrócić do meritum. Nowe Momentum (pierwsze wrażenia pod tym linkiem) bez druta, to tak naprawdę nie tylko (najważniejsza z użytkowego punktu widzenia) transmisja bezprzewodowa, to także słuchawki wyznaczające według mnie kierunek rozwoju dla tego typu produktów, a być może nawet szerzej dla całego segmentu słuchawkowego rynku. I nie przesadzam tutaj z tą przełomowością, bo dostrzegam potencjał zastosowanych w tej konstrukcji rozwiązań, rozwiązań które mogą całkowicie przewartościować, zmienić branżę. Chodzi tutaj zarówno o bezprzewodowość, jak i systemy ANC oraz – bardzo ważne – o integrację przetworników C/A w samych słuchawkach, o cyfrową transmisję dźwięku ze źródła, także „po kablu” do nauszników. To może przeorientować rynek, wprowadzić zupełnie inną, nową kategorię sprzętu służącego reprodukcji dźwięku…

AKTUALIZACJA: Niestety, okazuje się że słuchawki mają problem z transmisją via BT. U mnie problem pojawia się sporadycznie, jednak ktoś, kto zainstalował sobie nowe wersje OSX (Yosemite, El Capitan w wersji beta) będzie narażony na spore problemy. Częsta utrata połączenia, chwilowe przerwy w odtwarzaniu (wszystko transmisjja bezprzewodowa) to jak opisują użytkownicy „chleb powszedni”. Sprawdzę jak to wygląda w przypadku naszego red. egzemplarza niebawem (nadal korzystam z OSX 10.9) i podzielę się spostrzeżeniami. W przypadku iPhone z problemami we współpracy spotkałem się sporadycznie (raz na parę dni), z Nexusem natomiast nieco częściej, choć tutaj winiłbym leciwego już Asusteka (N7), który ma problemy ze stabilnym działaniem. Tak czy inaczej, firma wspomina o dużym programie naprawczym na przełomie sierpnia i września, jaki miałby być wdrożony. Ponadto, teoretycznie, słuchawki można aktualizować via USB, z tym że obecnie nie ma żadnych łatek, upgrade na stronie. Czekamy zatem na to, co przyniesie przyszłość. 

AKTUALIZACJA 2: Nadal nie rozwiązano problemu z łącznością po BT. To bardzo poważnie obniża ocenę tych słuchawek. Sennheiser ma problem. Ostatnio, w otwartej przestrzeni, dałem za wygraną. Słuchawki słuchane na AK120II bezprzewodowo, były praktycznie bezużyteczne. Każdy utwór to dropy, na iP5S z iOS9.1 nieco lepiej, ale nadal całkowicie nieakceptowalne.  Po raz pierwszy zmieniam ocenę, mimo wybitnie dobrej jakości na kablu (także via USB w trybie wbudowanego DACa). To są słuchawki bezprzewodowe, nie przewodowe i za to się tu płaci. Wstyd. Program naprawczy (nowa wersja 2.0) bardzo się opóźnił, co gorsza pierwsze informacje od użytkowników niejednoznaczne (u niektórych nadal występują problemy). W El Capitan (OSX 10.11) gra już bez dropów, przykładowo, ale tylko SBC (brak możliwości wybrania kodeka aptX, mimo włączonego BT Explorera z odfajkowanym kodekiem). Będę informował Czytelników o sprawie, postaram się czegoś więcej dowiedzieć „u źródła”. Wstyd!

» Czytaj dalej

eGreat i5… zamień Twój TV w komputer z Windows 10

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
EG_i5_01

Pamiętacie naszą publikację na temat miniaturowego komputerka Fooko PC? Opisaliśmy mini komputerek niedawno na naszych łamach, bardzo nam się spodobała koncepcja oraz realizacja pomysłu Windows na ekranie HDTV. Sprzęt skonfigurowany, szczególnie w zakresie odtwarzania audio, praktycznie nie wymagający żadnej dodatkowej pracy od użytkownika. Podpinamy DACa i gramy. Do tego rozbudowane możliwości front-endu multimedialnego. Pojawiła się właśnie na rynku alternatywa dla tego typu sprzętu. To eGreat i5 Pocket PC, stylowy, miniaturowy komputer o wielkich możliwościach. Połączony z telewizorem za pomocą złącza HDMI udostępnia system Windows 10 (w Fooko mieliśmy Windowsa 8.1, trzeba zrobić w nim upgrade, na szczęście darmowy, do najnowszej wersji OS) z wszystkimi jego możliwościami na ekranie telewizora.

Zamknięty w aluminiowej obudowie o grubości jedynie 11 milimetrów (tutaj zdecydowanie mniej tych milimetrów, faktycznie super kompaktowy ten komputerek), kryje w sobie sporą moc obliczeniową oraz wydajność, która pozwala mu z powodzeniem zastąpić stacjonarnego PC „pod telewizorem”. Egreat i5 Pocket PC pracuje na czterordzeniowym procesorze Intel Atom Bay-trail Z3735F wspomaganym zintegrowaną kartą graficzną Intel HD Graphics oraz 2GB pamięci RAM DDR3. Wszystkim tym zarządza najnowsza wersja systemu Windows. Wbudowaną pamięć 32GB można rozszerzyć podłączając zewnętrzny dysk USB (do 2TB) lub kartę micro SD (do 128GB). Wydajna karta WiFi, moduł Bluetooth 4.0 dwa porty USB 2.0 oraz czytnik kart microSD zapewniają duże możliwości podłączenia zewnętrznych urządzeń. Przypominam, marka eGreat to producent sieciowych odtwarzaczy multimedialnych (swego czasu, w innym miejscu, testowałem te odtwarzacze, może pamiętacie pierwsze recenzje Xtreamerów na FrazPC? ;-) …poza Xtreamerami testowaliśmy produkty eGreat). To były czasy sprzed wynalezienia SmartTV, tj. 2009 rok plus, minus, kiedy to taki odtwarzacz miał być (i był) alternatywą dla HTPC (wtedy były to całkiem spore skrzynki, jakie tam 11 milimetrów). Stare dzieje.

Cena detaliczna urządzenia wynosi 799 złotych.

Jitterbug – autosugestia, faktyczny progres, a może tylko humbuk?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Jitterbug_7

To niewielkie akcesorium nabyłem nie dlatego, że zachęciły mnie niektóre hurra optymistyczne recenzje. Nieodmiennie irytuje mnie totalny brak zachowania jakiejś skali odniesienia w tego typu hurra optymistycznych tekstach – jak można pisać o wyraźnej poprawie w jednym zdaniu, by zaraz potem napisać że przecież to kosztuje tylko te głupie 50$, że cudów nie czyni, ale właśnie przez wzgląd na to „tanio” warto… co za idiotyczne postawienie sprawy! Po zajrzeniu w podręcznik użytkownika, na końcu opisu produktu, oświeciło mnie… producent niemal dokładnie tak to opisał: przy takiej cenie nie pytajcie czy kupić, tylko ile tych Jitterbugów zastosować… jeden, dwa… Ok, ja to rozumiem w przypadku producenta i nie mam nic przeciwko, ale recenzent, czy może już raczej słup reklamowy? Nie nabyłem go także z tego powodu, by odczuć jakiś wyraźny progres, mimo teoretycznie idealnego środowiska dla Jitterbuga: systemu (-ów) budżetowych, złożonych z przystępnych cenowo klocków za maksymalnie trzy tysiące od klamota. Nie. Chciałem przekonać się czy poza zapewnieniami o mierzalnej (w sensie sprawdzonej na aparaturze pomiarowej) różnicy, tytułowe urządzenie wniesie cokolwiek w jakości brzmienia „na ucho”. Czyli, sumując, w teorii, Jitterbug powinien poczuć się u mnie jak ryba w wodzie i dać określone korzyści brzmieniowe, odpowiednio filtrując sygnał przekazywana via USB z komputera (lub innego urządzenia, o czym poniżej).

Dlaczego zatem kupiłem, jeżeli prezentowane powyżej podejście można śmiało uznać za sceptyczne? Odpowiedź jest banalna: wiedziony zwykłą ciekawością, ale nade wszystko chęcią podzielenia się z Czytelnikami moją subiektywną opinią na temat tego produktu.

Mając ten komfort, że opisuję coś, co do mnie należy, a nie zostało mi nadesłane do testów przez dystrybutora, patrząc na to okiem nabywcy, okiem konsumenta mam parę spostrzeżeń dotyczących tego czym jest, a czym nie jest Jitterbug. Generalnie (co już parę razy spowodowało spięcia na linii piszący, zainteresowany recenzją producent / dystrybutor) staram się opisywać sprzęt audio w taki sposób, jakbym właśnie dokonał jego zakupu. Wchodząc w buty właściciela, osoby która wydała ciężko zarobione pieniądze na produkt. Życia to nie ułatwia, ale ma tę zaletę, że nie muszę tłumaczyć sobie przed lustrem, że przecież „nic się nie stało”. Albo coś jest ok, albo nie jest. Czytaj, albo coś ma sens i byłbym gotowy za to zapłacić, albo nie byłbym. Tylko tyle i aż tle.

Jitterbug to niewielkie akcesorium, wpinane między źródło (nazwijmy je ogólnie – komputerowe) a przetwornik C/A, pozwalające na eliminację największej podobno (dlaczego tylko podobno? Ano według mnie ilość zmiennych jest tutaj bardzo, bardzo duża) zmory zerojedynkowego grania z magistrali USB, czytaj jittera. Redukcja opóźnień czasowych oraz błędów w transferze danych (o czym wspomina producent, opisując produkt) ma się przyczynić do poprawy brzmienia, słyszalnej poprawy, pozwalając w przypadku niedoskonałego źródła komputerowego uzyskać czyste brzmienie, pozbawione szumów oraz rezonansów, całego „cyfrowego śmiecia”. Tak to opisuje Audioquest. Chodzi o odfiltrowanie i poprawę jakości przesyłu danych (redukcja błędów), jak również dostarczenia stabilnej dawki energii do podpiętego sprzętu (szczególnie istotne w przypadku niewielkich USB DACów, choć nie tylko).  Firma idzie dalej w zapewnieniach o zbawiennym wpływie Jitterbuga. W manualu pojawiają się propozycje podpięcia tego malucha do urządzeń peryferyjnych (huby, tam gdzie podpięte są drukarki, skanery, dyski), także tych sieciowych (routery z portem USB), także takich, które stanowią główny magazyn danych (dyski sieciowe – NASy). Zalecają najlepiej dwa, ale też raczej nie więcej niż dwa Jitterbugi w torze (w sensie, podpięte do jednego komputerowego źródła). Na liście nie brakuje też handheldów, pendrive’ów, urządzeń AV (amplitunery) wreszcie sprzętu audio montowanego w autach. Ważne, nie musi Jitterbug być w torze (z podpiętym przetwornikiem), by zauważyć progres – jak zauważa producent, wystarczy izolować niewykorzystywane, lub wykorzystywane (podpięte peryferia) złącza USB za pomocą tego akcesorium. Czyli efekt poprawy ma wystąpić także wtedy, gdy gniazdo USB z Jitterbugiem nie jest w żaden sposób wyjściowo połączone z torem audio (wspomniana izolacja).

Odnośnie ostatniego punktu, dygresja, mam w torze z koszmarnie zanieczyszczającą sygnał konsolą PS3 reduktor stałej składowej i mówię z całą odpowiedzialnością, że działa to wyśmienicie. Nie mam żadnego brumienia, szumów, trzasków, brudów, tego co uwalnia się po bezpośrednim wpięciu konsoli w tor analogowy (na marginesie, mogłem przekonać się, w sensie pozytywnym, jak wrażliwy mam tor, przy czym każdy z mających na efekt końcowy elementów: zasilanie, przewody, klamoty jest bez zarzutu i bez tego „psuja” PS3 soute, mam czarne tło, idealnie czarne tło). Akcesorium ze świata car audio? To działa. PS3 może być podpięte na stałe, bez przykrych konsekwencji. Czy i co w takiej sytuacji wniesie Jitterbug? No właśnie, przekonamy się.

Postanowiłem, jako niewierny Tomasz, sprawdzić większość opisanych scenariuszy (jeszcze parę zostało, zaktualizuję newsa niebawem). I tak Jitterbug pracował z NASem (tor NAS -> NAD D3020 z softem DS Audio), z USB DACzkiem (iMac -> hiFace DAC -> wzmacniacz słuchawkowy), z odtwarzaczem sieciowym audio (SB Touch), z tabletem PC (wpięty między źródło SB a rDACa), sprawdziłem także czy poprawił się dźwięk z androidowego Nexusa 7 (z podpiętym DACzkiem FiiO w torze), czy coś się zmieniło w materii jakościowej przy wykorzystaniu w trybie DAC jednego z wyskokiej klasy DAPów (N6 oraz AK120II). To sprawdziłem, a czeka mnie jeszcze egzotyka pod postacią tabletPC (jedna szyna USB, jeden port) -> Jitterbug -> hub aktywny -> wpięte peryferia w rodzaju drukarki oraz pamięci masowej (z której zagramy), to samo tylko z DACzkiem, dalej router TP-Linka z gniazdem USB wreszcie sprzęt AV (PS3, Zeppelin Air via USB). Także nie to, żebym nie sprawdził, czy faktycznie jest coś na rzeczy, czy nie jest. Sprawdziłem.

Poniżej w fotogalerii z opisem macie moją ocenę, wnioski dotyczące Jitterbuga w torze, jego wpływu na brzmienie…

AKTUALIZACJA #1 & #2:

» Czytaj dalej