LogowanieZarejestruj się
News

Bezprzewodowy olimp? Test słuchawek Sennheiser Momentum Wireless

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Momentum BT_3

Czym są nowe, bezprzewodowe słuchawki Sennheisera, model Momentum Wireless Over-Ear? Czy to po prostu kolejne, bluetooth’owe nauszniki, może lepsze od wszystkiego co do tej pory pokazano, ale nadal coś, co może być tylko tłem dla rasowych, wysokiej klasy modeli na kablu? Czy transmisja sinozębna wreszcie daje się pogodzić z bezkompromisową jakością (przez którą rozumiem strumieniowanie muzyki o jakości bezstratnej)? Dodatkowo, czy aktywne systemy tłumienia odgłosów z zewnątrz to coś, co może przekładać się na zauważalny wzrost jakości dźwięku, na lepsze możliwości reprodukowania muzyki, czy też systemy ANC to po prostu coś, co ma „tylko” za zadanie zwiększyć komfort słuchania w zatłoczonych, głośnych lokalizacjach wielkich miast?

Sporo pytań, prawda? Część stawiam po raz pierwszy, bo do tej pory słuchawki bezprzewodowe i jakość były domeną (wyłącznie) radiowych produktów Sennheisera. Drogie, świetne nauszniki do użytku domowego z serii RS potrafiły przekonać największych sceptyków, że bez kabla też się da. Pamiętam, na marginesie, jaką konsternację wywołało kiedyś, na AudioShow, pytanie jednej z osób podczas prezentacji wtedy nowego, nowatorskiego, high-endowego streamera WiFi francuskiego Devialeta. Pytanie techniczne o możliwe pogorszenie jakości w przypadku braku kabla (pierwsza wersja tego systemu w ogóle była pozbawiona LANu, było tylko WiFi jako medium dla sygnału audio), o opóźnienia, o kompresję, o interferencje, wreszcie o rzekomą niemożność przesłania w ten sposób muzyki w trybie bitperfect, a więc w pełnej zgodności bitowej (bo przecież każda transmisja obarczona jest błędami, część pakietów ginie etc… na marginesie dotyczy to każdej transmisji, także tej kablowej via WAN/LAN). Się porobiło, dyskusja szybko przerodziła się niemalże w pyskówkę (co pokazuje jak duże emocje wywołuje wśród ludzi tematyka związana z jakością dźwięku – tutaj zazwyczaj od razu robi się gorąco, co można wytłumaczyć tylko w ten sposób, że często, bardzo często poruszamy się po omacku, gdzie wiele rzeczy nie jest w pełni jasnych, gdzie psychoakustyka ma takie samo znaczenie, jak parametry techniczne, pomiary, warunki w jakich się muzyki słucha i co tam jeszcze).

Dlaczego o tym pisze na wstępie? Bo wiem jak trudno przekonać nieprzekonanych, jak wiele osób „wdrukowuje” sobie jakieś „prawdy”. Jedną z nich jest np. ta, że skompresowane stratnie ze źródła o nienagannej jakości pliki nie mogą brzmieć dobrze. One brzmią dobrze. Kolejna „prawda” to Bluetooth nie może służyć do transmisji audio, tzn. tej właściwej, koszernej, jakościowo bez zarzutu transmisji. Dzisiaj nie jest to wcale takie oczywiste jak jeszcze przed paroma laty, kiedy to królował profil A2DP, z kodekiem SBC, a do tego strumieniowało się muzykę w naprawdę podłej kompresji, z iTunes (przed Remastered for…), z torrentów, czy wcześniej jeszcze z Napstera. Bardzo wiele się tu zmieniło i to zmieniło na lepsze. Dzisiaj standardem jest jakość 320kbps w serwisach streamingowych, dzisiaj normalne jest, że kupiona mp3/AAC musi być jakościowo zbliżona do wydawnictwa na płycie CDA. I faktycznie nie mówimy tutaj o wcześniej nadużywanej „jakości CDA”, tylko faktycznie o starannie przygotowanym materiale. Poza tym Bluetooth to dzisiaj jakość w pełni odpowiadająca transferowi bezstratnemu via WiFi (a szerzej, bezprzewodowe medium nie stanowi ograniczenia w budowie nawet high-endowych rozwiązań, o czym nie raz, nie dwa informowaliśmy na naszych łamach). Kodek aptX wszystko zmienia, bo nie tylko gwarantuje skrajnie małe opóźnienia transmisji, ale także w praktyce oferuje transfer odpowiadający strumieniowi bitów w ramach standardu czerwonej księgi (1411kbps, bezstratny format WAV). Stosuje się co prawda kompresję, ale parametry odpowiadają specyfikacji przewidzianej dla płyty kompaktowej. Dzisiaj toczy się dyskusja o prymacie plików hi-res, o ich praktycznym zastosowaniu w kontekście różnic między tym, co oferuje CDA (16/44) a zapis 24 bitowy o większej częstotliwości próbkowania. To coś, czego nie chcę w tym miejscu poruszać, bo o czym innym tutaj będzie, choć o plikach hi-res także przeczytacie, przeczytacie bo taki materiał stanowił ważny element testu bezprzewodowych Senków.

Trochę się w tym wstępie rozpisałem, teoretycznie, za co przepraszam, czas wrócić do meritum. Nowe Momentum (pierwsze wrażenia pod tym linkiem) bez druta, to tak naprawdę nie tylko (najważniejsza z użytkowego punktu widzenia) transmisja bezprzewodowa, to także słuchawki wyznaczające według mnie kierunek rozwoju dla tego typu produktów, a być może nawet szerzej dla całego segmentu słuchawkowego rynku. I nie przesadzam tutaj z tą przełomowością, bo dostrzegam potencjał zastosowanych w tej konstrukcji rozwiązań, rozwiązań które mogą całkowicie przewartościować, zmienić branżę. Chodzi tutaj zarówno o bezprzewodowość, jak i systemy ANC oraz – bardzo ważne – o integrację przetworników C/A w samych słuchawkach, o cyfrową transmisję dźwięku ze źródła, także „po kablu” do nauszników. To może przeorientować rynek, wprowadzić zupełnie inną, nową kategorię sprzętu służącego reprodukcji dźwięku…

AKTUALIZACJA: Niestety, okazuje się że słuchawki mają problem z transmisją via BT. U mnie problem pojawia się sporadycznie, jednak ktoś, kto zainstalował sobie nowe wersje OSX (Yosemite, El Capitan w wersji beta) będzie narażony na spore problemy. Częsta utrata połączenia, chwilowe przerwy w odtwarzaniu (wszystko transmisjja bezprzewodowa) to jak opisują użytkownicy „chleb powszedni”. Sprawdzę jak to wygląda w przypadku naszego red. egzemplarza niebawem (nadal korzystam z OSX 10.9) i podzielę się spostrzeżeniami. W przypadku iPhone z problemami we współpracy spotkałem się sporadycznie (raz na parę dni), z Nexusem natomiast nieco częściej, choć tutaj winiłbym leciwego już Asusteka (N7), który ma problemy ze stabilnym działaniem. Tak czy inaczej, firma wspomina o dużym programie naprawczym na przełomie sierpnia i września, jaki miałby być wdrożony. Ponadto, teoretycznie, słuchawki można aktualizować via USB, z tym że obecnie nie ma żadnych łatek, upgrade na stronie. Czekamy zatem na to, co przyniesie przyszłość. 

AKTUALIZACJA 2: Nadal nie rozwiązano problemu z łącznością po BT. To bardzo poważnie obniża ocenę tych słuchawek. Sennheiser ma problem. Ostatnio, w otwartej przestrzeni, dałem za wygraną. Słuchawki słuchane na AK120II bezprzewodowo, były praktycznie bezużyteczne. Każdy utwór to dropy, na iP5S z iOS9.1 nieco lepiej, ale nadal całkowicie nieakceptowalne.  Po raz pierwszy zmieniam ocenę, mimo wybitnie dobrej jakości na kablu (także via USB w trybie wbudowanego DACa). To są słuchawki bezprzewodowe, nie przewodowe i za to się tu płaci. Wstyd. Program naprawczy (nowa wersja 2.0) bardzo się opóźnił, co gorsza pierwsze informacje od użytkowników niejednoznaczne (u niektórych nadal występują problemy). W El Capitan (OSX 10.11) gra już bez dropów, przykładowo, ale tylko SBC (brak możliwości wybrania kodeka aptX, mimo włączonego BT Explorera z odfajkowanym kodekiem). Będę informował Czytelników o sprawie, postaram się czegoś więcej dowiedzieć „u źródła”. Wstyd!

» Czytaj dalej

Audeze EL-8 …recenzja, która zmieniała się jak w kalejdoskopie (akt.)

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
EL-8 cls_3

To nie tak miało być. EL-8, jak przystało na słuchawki do mobilnego grania, grały sobie z telefonem, względnie iPadem podłączonym do przenośnego DAC/AMPa Oppo. Sprawdziłem jak sobie radzą na torze stacjonarnym podłączone do M1HPA i tyle. Potem trafił się jeszcze przenośny grajek HiFiMANa w roli źródła i już miałem gotową recenzję. Tak to wyglądało parę dni temu, tak wyglądało do momentu, gdy wiedziony ciekawością, trochę od niechcenia, trochę na zasadzie – „a, co mi tam, pewnie coś tam zatrzeszczy sobie, chwilkę posłucham i zapowiadany tekst opublikuję” podłączyłem tytułowe słuchawki do wzmacniacza lampowego (MiniWatt N3) z gramofonem jako źródłem. Gramofon z przedwzmacniaczem NADa, wzmacniacz podłączony do routera głośnikowego z wyjściem słuchawkowym i nowe, przenośne Audeze. Odpłynąłem. To było coś, czego się nie spodziewałem. Ten dźwięk totalnie mnie uwiódł, zniewolił i zamiast jednej płyty przesłuchałem w ten sposób wszystko co mam na winylu. Pliki, hi-resy są wygodne, są mobilne, są wszędzie, na zawołanie, tu i teraz, ale bez względu na ich jakość, bez względu na to na czym są odtwarzane nie oferują takich emocji jak czarna płyta. Niby to jasne, każdy pokiwa głową, że no tak, że to granie z zupełnie innej bajki (nawet jeżeli tak go czarny krążek nie kręci), ale w przypadku powyższego zestawu, z tymi słuchawkami właśnie, było to tak intensywne, tak czarowne i wciągające doświadczenie, że zwyczajnie nie miałem ochoty słuchać inaczej, korzystać z cyfrowych źródeł. Po prostu nie miałem ochoty.

Bardzo lubię gramofon, na tym się wychowałem, zawsze albo był, albo chodził mi po głowie (jak go nie było, a nie było dość długo – wielka szkoda), zawsze było to źródło, do którego chciałem wracać. Tyle, że akurat słuchawki w takim towarzystwie pojawiały się incydentalnie, zazwyczaj, co ja mówię, praktycznie zawsze, gramofon grał z kolumnami i było to dla mnie oczywiste rozwiązanie, naturalne. Co mnie podkusiło, żeby posłuchać płyt inaczej niż zwykle, co w konsekwencji spowodowało konieczność przeorientowania swoich spostrzeżeń na temat tytułowych słuchawek??? Zastanawiałem się na tym dłuższą chwilę, bo koniec końców kto w ten sposób będzie z EL-8 korzystał? Pewnie nikt, no prawie nikt, bo przecież to słuchawki pod mobilne granie, względnie do podłączenia od czasu do czasu pod jakiś stacjonarny tor, w którym akurat gramofon to rzadkość, a gramofon z lampką to jeszcze większa rzadkość. Podłączyłem słuchawki bezpośrednio do przedwzmacniacza i cóż, to nie było to, co powyżej (fakt, w 1020 wyjście słuchawkowe jest faktycznie dodatkiem, ale w sumie o co innego tutaj chodzi). Lampka w stylu wspomnianego N3 aka APPJ z kilkoma watami dostępnymi tylko i wyłącznie dla nowych Audeze to było prawdziwe objawienie. I gramofon. Nie żebym nie sprawdził plików i kompaktów (na tym torze) – grało to pysznie, co ciekawe z wyraźnym wskazaniem na fizyczny nośnik, ale to igła dawała maksimum radości z obcowania z muzyką. I tak, zamiast koncentrować się na tym, co zdecydowanie stanowi główne zastosowanie, do czego EL-8 zostały stworzone, zmieniałem płytę za płytą, całkowicie zatracając się w słuchaniu ze źródła, które jest nie tylko niszą, marginesem, ale w przypadku słuchawek to już w ogóle jakiś promil promila. Nic na to nie poradzę, popsułem sobie to co sobie wcześniej poukładałem, co wcześniej opisałem, słuchając tytułowych ortodynamików z przenośnymi źródłami. Mogłem te wcześniejsze wnioski pogodzić z odsłuchem na stacjonarnym torze z M1HPA, bez większego problemu (choć… o tym przeczytacie w podsumowaniu), z komputerem podłączonym do rzeczonego wzmacniacza cyfrowo oraz z wykorzystaniem lepszego DACa. Tak, radykalnie to moich spostrzeżeń nie zmieniało, aż do chwili gdy, no właśnie…

AKTUALIZACJA. Po paru tygodniach trafił do mnie model zamknięty tych słuchawek. Miałem sposobność porównać obie wersje i było to bardzo pouczające doświadczenie. Generalnie zamknięta konstrukcja, dzięki prawie całkowitej izolacji, pozwala nam zwiększyć komfort użytkowania, gdy słuchawek używamy poza domem, w domu zaś takie nauszniki na pewno zyskają w oczach domowników, szczególnie gdy lubimy sobie posłuchać głośno. Otwarte wyraźnie wtedy słychać, co może niektórym osobom przeszkadzać, a gdy dodatkowo czas na słuchanie to późnowieczorne godziny, dodatkowo jakaś sypialnia, to rodzaj obudowy staje się jednym z ważnych czynników mających wpływ na wybór nauszników. To jedna strona medalu. Drugą są różnice brzmieniowe, szczególnie (wg. mojej opinii) słyszalne w przypadku ortodynamików. Te słuchawki właśnie dzięki otwartej obudowie pozwalają w pełni uwidocznić zalety tego typu rozwiązania. Planary potrafią m.in. bardzo (jak na słuchawki) dobrze pokazać przestrzeń, wyjść z głowy, odpowiedni „napowietrzyć” dźwięk. Dynamiczne konstrukcje mają z tym niemały problem i w sumie jest niewiele modeli, które potrafią grać dużą sceną (takie HD800 to potrafią przykładowo). Ortodynamiki robią to bez wysiłku, ale też zazwyczaj mamy w ich przypadku do czynienia z obudową otwartą, nie zamkniętą. Ta trafia się stosunkowo rzadko, choć ostatnio trochę tych konstrukcji zamkniętych jednak się pojawiło. Jedną z nich jest, poniżej opisana, EL-8 closed edition. Audeze zdając sobie sprawę z tego, że ELki będą grały nie tylko na domowym sprzęcie, że będą słuchane na zewnątrz, w środowisku bardzo nieprzyjaznym wszelkim otwartym konstrukcjom, zdecydowało się na wprowadzenie takiego właśnie modelu, modelu zamkniętego. Różnice między obiema wersjami okazały się dość czytelne, wręcz na tyle duże, że choć to dźwięk pod pewnymi względami zbliżony, to całościowo dzieli te słuchawki bardzo dużo. W przypadku ortodynamików, zamknięcie ich w niewentylowanej obudowie robi różnicę. Szczególnie w tym wypadku. Jaką konkretnie różnicę? O tym przeczytacie poniżej, w rozwinięciu.

» Czytaj dalej

Spotkajmy się na AudioShow 2015. Konkurs, do wygrania Oppo HA-2

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
OPPO-banner-AS2015

Prawdopodobnie pojawimy się w sobotę 7.11, głównie żeby spotkać się z ludźmi, porozmawiać, trochę mniej żeby czegoś posłuchać (jak już słuchawki raczej, bo zazwyczaj nie da się sensownie posłuchać, bo ścisk, bo tłok, bo gwar, ale też takie są właśnie AS i nie ma się co boczyć). Ciekawym pomysłem jest rezygnacja z hotelu Bristol na rzecz Narodowego. Stadion może okazać się (a konkretnie sale konferencyjne w obiekcie) dobrym miejscem do prezentowania high-endowych systemów (bo takie właśnie, z najwyższej półki, prezentowane były w ciasnawych salkach hotelu na Nowym Mieście). Cóż, zobaczymy, czy raczej usłyszymy, ja tam prywatnie cieszę się także z tego powodu, że pięć minut od Stadionu mam rodzinę, więc będzie można szybko połączyć przyjemne z przyjemnym i złożyć wizytę.

No dobrze, w tytule jest też coś o jakimś konkursie. Ano jest. Firma Cinematic organizuje dla odwiedzających warszawską imprezę konkurs, w którym będzie można wygrać Oppo HA-2, nagrodzony przez EISA, przenośny DAC/AMP, którego opis możecie przeczytać w naszej recenzji. Co należy uczynić, by mieć szansę na wygraną? Wystarczy pojawić się na stoisku OPPO zlokalizowanym na Stadionie Narodowym na pierwszym piętrze w sali Opera 6 w dniach 6-8.10.2015 r., w godzinach otwarcia imprezy targowej,  wymyślić hasło reklamowe dla przenośnego wzmacniacza HA-2 oraz wypełnić formularz konkursowy i wrzucić go do urny na stoisku. Nagrodę wygra autor najlepszego hasła reklamowego. Formularz konkursowy oraz regulamin można pobrać wcześniej ze strony internetowej oppodigital.pl. Jak gra główna nagroda, także jak gra z innymi produktami OPPO, będzie można posłuchać na stoisku OPPO.

https://www.oppodigital.pl/konkurs.html

Innymi słowy, jak się już na AS pojawicie, nie odbierajcie sobie szansy na zdobycie atrakcyjnej nagrody, odwiedźcie Narodowy i weźcie udział w konkursie. Trzymam kciuki za Czytelników, oby Wam szczęście dopisało! :)
Wyniki konkursu dostępne pod tym linikiem. Gratulujemy zwycięzcy!

ADL H128 – słuchawki, z którymi można żyć

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ADL_H128_3

To stwierdzenie, jakie pada w tytule, to sformułowanie bardzo trafnie opisujące sytuację, gdzie jakiś produkt spełnia nasze wymagania na tyle, że poszukiwanie alternatywy nie jest konieczne, potrzebne, po prostu mamy wtedy takie przeświadczenie że to coś docelowego, coś co może służyć nam długo, bo się sprawdza, bo jest na tyle dobre, że …no właśnie, można skupić się na tym, co w sumie najistotniejsze – na muzyce – nie na sprzęcie. H128 to produkt nieco specyficzny, na co zwrócimy uwagę zaraz po wyjęciu ich z pudełka, bo trójkątne muszle to jednak nie banał, a dość oryginalne podejście na tle innych propozycji rynkowych, gdzie króluje forma kulista, klasyczna, a tutaj takie coś. Miałem na wstępie obawy, czy ta forma nie przełoży się na komfort użytkowania, wygodę noszenia, ale moje obawy okazały się bezzasadne na szczęście.

ADL H128 są bardzo wygodnymi słuchawkami, wręcz komfortowymi i na tle boleśnie twardych, mocno uciskających (H128 też cisną, ale znacznie mniej) modeli Musical Fidelity, jakie testujemy właśnie (MF-200 w wersji przenośnej oraz stacjonarnej/zbalansowanej), można było wręcz mówić o przepaści jaka dzieli te produkty. ADLe poza wygodą, poza brzmieniem oferują coś jeszcze… coś, za co cenię Japończyków, coś co niemal zawsze znajduje potwierdzenie w przypadku wyrobów z Kraju Kwitnącej Wiśni. O co chodzi? O jakość wykonania, o troskę o szczegóły, detale, o przywiązanie do dbałości o każdy element jaki trafia do ręki konsumenta. Opakowanie, instrukcje, akcesoria, materiały… tutaj wszystko jest naj, nie ma przypadkowości, bylejakości, miejsca na siermiężność. To dowód troski i szacunku dla naszych pieniędzy, dla nas – Klientów – bo dla Japończyka zaoferowanie czegoś nie spełniającego najwyższych standardów, czegoś lipnego po prostu, to ujma, dyshonor, to coś nie do zaakceptowania. Dlatego właśnie te produkty są wyjątkowe i mimo, że czasami (no coraz częściej) to co wypadnie z pudełka zostało przez Japończyka zaprojektowane, ale nie wyprodukowane, to nawet w przypadku produktu z… wiadomo gdzie, mamy graniczące z pewnością przeświadczenie, że dostajemy coś odpowiadającego naszym wymaganiom, coś jakościowo bez zarzutu. Pamiętacie przetwornik Korga (patrz test)? No właśnie…

H128 początkowo nie porwały mnie swoim brzmieniem. Słuchałem na przenośnym grajku (X1), na iPhone i było to takie spokojne, trochę bez wyrazu granie, nie wyróżniające się niczym szczególnym. Mając w testach otwarte, a potem także zamknięte EL-8ki, mając do porównania nasze redakcyjne LCDki 3ki oraz HE-400, słuchawki o wyraźnie zaznaczonych cechach, temperamencie, określonym sposobie budowania brzmienia, tutaj miałem taki ambient, nawet nie chillout ze szczyptą pieprzu, tylko jednostajny, monotonny ambient. Nauczony doświadczeniem, że niektóre produkty z czasem pokazują pełnię swoich możliwości, dałem tym ADLom …czas właśnie, a że wygodne to, więc bez zgrzytu i przymusu jakiegoś, nosiłem je dość często, przy okazji sprawdzając jak się mobilnie sprawdzają (sprawdzają się bardzo), przy czym nie zapominałem o stacjonarnym torze, na przemian podpinając je do naszych wzmacniaczy, na przemian z wymienionymi wcześniej słuchawkami (porównawczo). A co z tego wszystkiego wynikło, to o tym dalej…

» Czytaj dalej

W testach #3: System słuchawkowy Musical Fidelity MF-200&200B/V90-BHA

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
MF_bal

To będzie prawdopodobnie jedyny taki test porównawczy, pozwalający przekonać się jak wiele daje zbalansowane połączenie słuchawek. Test interesujący także ze względu na zgromadzenie w tym samym, w tym samym miejscu czasie dwóch wzmacniaczy Musical Fidelity (M1HPA oraz dającego możliwość skorzystania z połączenia zbalansowanego V90-BHA oraz dwóch par nauszników z najnowszej serii MF-200 (w wersji symetrycznej z literką B oraz wersji niesymetrycznej bez literki). W ten sposób mamy unikalną sposobność porównać dokładnie takie same słuchawki, różniące się sposobem podłączenia do wzmacniacza (oraz sposobem połączenia w ramach całego toru, o czym za chwilę), jak również sprawdzenia obu na najtańszym, zbalansowanym wzmacniaczu słuchawkowym na rynku (V90) i – wreszcie – sprawdzenia jak to się ma do naszego redakcyjnego M1HPA (niezbalansowany wzmacniacz słuchawkowy oraz świetny preamp przy okazji, świetny klamot z możliwością budowy całego systemu opartego o jedną, bądź dwie końcówki mocy, dodatkowo z kilkoma źródłami z tej samej serii do wyboru). Innymi słowy, przetestujemy kompleksowo system słuchawkowy Musical Fidelity, całkowicie firmowe rozwiązanie z resztą toru opartą o źródło KORGa (DS-DAC-100 z wyjściami symetrycznymi) oraz transport PC (MiniX aka Fooko). Chcę wykazać przy okazji tego testu, czy warto inwestować w rozwiązanie oparte na zbalansowanym połączeniu (nietypowym, ograniczającym dobór komponentów) poszczególnych elementów toru słuchawkowego, czy daje to i jakie daje korzyści jakościowe. Dodatkowo zobaczymy, czy nasz ulubiony wzmacniacz słuchawkowy poradzi sobie w konfrontacji z torem zbalansowanym złożonym z V90 oraz MF-200B. Mamy, dzięki routerze audio Pro-Jecta możliwość podłączenia KORGa do wzmacniacza M1 bez konieczności konfigurowania systemu na nowo. To duże udogodnienie, jednocześnie patent na stworzenie takich samych, opartych na tych samych elementach toru, warunków koniecznych do przeprowadzenia porównań. System słuchawkowy będzie sprawdzany na materiale DSD (głównie) oraz PCM (tylko Tidal) w aplikacji Korga, Roonie (w tym wypadku jako tidalowy player – na marginesie dużo lepszy od natywnego) oraz w foobarze. Całość zagra na tej samej linii zasilania (osobna instalacja), na tych samych listwach Tomanka, na tym samym okablowaniu. Cel główny przedstawiłem, cel poboczny to wykazanie, że można zbudować sobie zaawansowany system słuchawkowy w budżecie do 5000 złotych za całość. Innymi słowy, dobre słuchawkowe HiFi, bez egzotyki za kilkanaście czy dzieciąt tysięcy – zdroworozsądkowo. Jak punkt odniesienia zagra system złożony z komputera iMac z oprogramowaniem Roon na przetworniku M2Techa (hiFace DAC) oraz wzmacniaczu Capella Stana Beresforda ze słuchawkami HiFiMANa HE-400 oraz Senkami HD-650. Co prawda źródło komputerowe będzie dużo droższe, ale zamiast jabłkowego all-in-one można swobodnie wstawić mini makówkę za ok. 2000 złotych i budżetowo będzie wg. mnie w pełni porównywalnie. Ten punkt odniesienia jest ważny, bardzo nawet, bo wspomniana para słuchawek na tym systemie gra nieprzyzwoicie dobrze, uważam że udało się w tym wypadku stworzyć niezwykle udane, synergetyczne połączenie z wyżej wymienionych elementów.

Sam jestem ciekaw co z tego wyniknie. Mam nadzieję, że będzie to pouczające doświadczenie. Dobór komponetów, jak widzicie, przeprowadziłem bardzo starannie, kierując się zarówno kryterium jakościowym, budową w pełni porównywalnych torów, jak również budżetowym. To właśnie, a nie testowanie w oderwaniu od rzeczywistości (pierwsze z brzegu: kabel zasilający za 10 000 złotych lub/i źródło za wielokrotność sumy przeznaczonej na głównego bohatera (-ów) testu lub/i słuchawki za kwotę równorzędną całemu systemowi itd.), główny zamysł, idea tego testu, recenzji klamotów proponowanych przez mojego imiennika, Anthony Michaelsona. Przy okazji postaram się udowodnić jak istotny jest właściwy wybór i konfiguracja oprogramowania, szczególnie że obecnie możemy wybierać wśród bardzo zaawansowanych, dających ogromne możliwości aplikacji, przekształcających komputer w docelowy, cyfrowy transport. Dyskusja na temat wyższości odtwarzaczy strumieniowych, czy specjalnie skonstruowanych, urządzeń komputerowych (serwery muzyczne, zbudowane pod kątem audio pecety, autonomiczne lub będące częścią wielostrefowych rozwiązań urządzenia oparte na komponentach komputerowych, czy – coraz częściej – handheldowych) pozostaje otwarty. Znajdą się zwolennicy zarówno jednego, jak i drugiego podejścia. Wspominałem o przygotowaniach do osobnego artykułu poświęconego temu zagadnieniu, gdzie w szranki staną różne rozwiązania obsługujące muzykę z pliku: SB Touch, komputerek MiniX, makówka oraz serwer muzyczny, każde dysponujące specyficznym interfejsem, front-endem, różnymi sposobami interakcji, obsługi wreszcie odmiennymi możliwościami w zakresie obsługi plików hi-res, obsługi serwisów streamingowych audio oraz innych, plikowych źródeł muzyki, gdzie obraz spotyka się z dźwiękiem (np. od kliposerwisu VEVO, po inicjatywę KORGa polegająca na strumieniowaniu koncertów w jakości płyty SACD itp.).

W recenzji tytułowych produktów znajdzie się ślad tych, wspomnianych powyżej, poszukiwań optymalnego plikowego źródła audio. I tak, ambitne podejście polegające na samodzielnym przygotowaniu systemu to oczywiście przede wszystkim możliwość dokładnego dopasowania, znalezienia idealnej harmonii, dokładne tego co chcemy uzyskać, przy nieograniczonej podatności na modyfikacje. Natomiast w sytuacji, gdy ktoś kto jest na bakier z komputerami, systemami, konfigurowaniem, samodzielnymi poszukiwaniami optymalnego rozwiązania, po prostu wybierze „gotowca”. To ma swoją określoną (przeliczalną w walucie ;-) ) cenę, wysoką cenę, zaletą zaś takiego podejścia jest „wciskam play i gra”. Zazwyczaj wysoką cenę, przy czym na szczęście da się na rynku znaleźć produkty, które, (zobaczymy czy podobnie będzie z tytułowym, najtańszym wzmacniaczem zbalansowanym, czy najtańszymi zbalansowanymi słuchawkami), oferują coś, za co właśnie zazwyczaj musimy zapłacić dużo więcej. Jeżeli ktoś może zaoferować na rynku produkt w bardzo konkurencyjnej cenie, dysponujący możliwościami wykraczającymi poza to, z czym kojarzy się cena za jaką wołają, to tylko przyklasnąć i pogratulować. Nieodmiennie denerwuje mnie podejście niektórych osób z branży oraz konsumentów, którzy zwyczajnie ignorują takie rzeczy, starając się dodatkowo deprecjonować wartość czegoś, co może poważnie zagrozić high-endowym klamotom, stanowiąc dla nich niewygodną (dla co poniektórych) alternatywę, konkurencję. Z definicji nie zgadzam się z podejściem, że gra od określonej sumy, albo że może to dobre nawet, ale już w zestawieniu ze stratosferą to pył jest, niewarte wzmianki rozwiązanie. Ludzie mają to do siebie, że często w takich sytuacjach całkowicie zatracają proporcje, wygłaszając kategoryczne stwierdzenia, wychwalając pod niebiosa coś, co może różnić się (właśnie w odpowiedniej skali odniesienia, a nie chciejstwa, czy interesowności) niewiele, albo wręcz marginalnie, co więcej być lepsze tylko pod pewnymi względami, a nie całościowo lepsze i to bezwzględnie lepsze. Piszę o tym wszystkim, bo widzę, że często opisy, opinie na temat sprzętu zawieszone są w jakiejś całkowicie nieokreślonej przestrzeni, gdzie właściwie nie wiadomo, o co w tym wszystkim chodzi, do czego się odnieść, co stanowi o wartości testowanego produktu. Zresztą, czy na pewno nie wiadomo o co chodzi?

Fotogaleria, tradycyjnie, w rozwinięciu…

» Czytaj dalej

W testach #2: Beyerdynamic / Astell&Kern T8iE. Tesla w uszach.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
:)

To ta druga z zapowiedzi, niespodzianka, bo też Beyerdynamic/Astell&Kern T8iE to absolutna nowość, produkt który niedawno miał swoją rynkową premierę. Od ponad tygodnia badam i muszę przyznać, że takiego czegoś jeszcze w testach nie mieliśmy. Nie chodzi o to, że ten produkt zmiata i zamiata, raczej o to, że te dokanałówki grają zupełnie inaczej niż… dokanałówki. To całkowicie wg. mnie nowa klasa, coś nowego, odkrywczego, wymykającego się prostym (złożonym również) porównaniom. Bo jak tutaj porównywać to granie ze IEMami, wszystko jedno jakimi IEMami… najwyższej klasy, najlepszymi, customami, słuchawkami za kilka tysięcy złotych. Mieliśmy takie produkty w testach i – znowu się powtarzam – to COŚ Z ZUPEŁNIE Z INNEJ BECZKI.

Tym, co robi tutaj różnicę jest oczywista przetwornik Tesli, pierwszy taki zastosowany w aplikacji dousznej. Powiem tak – osiem, czy sześć przetworników zatopionych w obudowie wielkości paznokcia robiło gigantyczne wrażenie, ale co mam teraz powiedzieć, gdy przeskalowano w dół (zminiaturyzowano) technologię stosowaną w jednych z najlepszych, dynamicznych nausznikach Beyerdynamika (seria T)? Zadanie było niezwykle trudne i ambitne, a te słuchawki, cóż te słuchawki stanowią dowód, że – owszem – przy zdolnym zespole inżynierów, dużych (w to nie wątpię) nakładach oraz po wielu miesiącach (latach) prac można osiągnąć sukces i skonstruować takie właśnie, niesamowite słuchawki mobilne. Czy raczej słuchawki po prostu, bo wg. mnie to jedne z nielicznych na rynku IEMów, które można potraktować jako rozwiązanie w pełni uniwersalne, tzn. można je pożenić ze stacjonarnym torem i to na równych zasadach, równych z wysokiej klasy stacjonarnymi nausznikami stacjonarnymi. To alternatywa, wygodna, bo oferująca w zanadrzu to, co oczywiste – swobodę przenośnych dokonałówek, czegoś co się sprawdzi na wynos lepiej od każdych, nawet najlepszych nauszników mobilnych, bez względu jak są lekkie, „składalne” etc. Sercem tego rozwiązania jest, jak z dumą podkreśla producent na pudełku, pierścień (magnes) wytwarzający pole magnetyczne wewnątrz przetwornika. To jest clou tej konstrukcji i coś, co powoduje że brzmi zupełnie inaczej od dotychczas przetestowanych słuchawek dousznych. Możliwości jakie otrzymujemy wraz z adaptacją tej technologii są w przypadku takiej aplikacji unikatowe. Takie pojęcia jak neutralność, transparentność, właściwy balans oraz brak kompresji, jakimi operujemy w przypadku dużych, stacjonarnych konstrukcji, określenia jakie stosujemy w przypadku stacjonarnego sprzętu HiFi/high-end, można zastosować także w tym przypadku. To jest coś niebywałego.

Na razie słuchawki testuje z zapowiedzianym przed momentem DAPem N6. To dobre, bardzo dobre źródło i nie mam wątpliwości że te IEMy grają w dobrym, dopasowanym towarzystwie. Ale. No właśnie ale one mogą i powinny zagrać w symetrycznym torze. Bo mogą i właśnie tak należy wg. mnie je przetestować. To jest coś, co w przypadku tego produktu może być czynnikiem poważnie wpływającym na ostateczną ocenę. Do tego, by to sprawdzić, by przekonać się jaki progres wniesie zbalansowane połączenie słuchawek z odtwarzaczem potrzebujemy któregoś z playerów Astell & Kern. Do redakcji trafi model AK120. Chcę, żeby źródła były porównywalne, jednocześnie (mimo że kusi) nie mam pomysłu na test z AK380. Bo to stratosfera, coś, co niewątpliwie i może nawet z definicji, byłoby kropką nad i, ale – szczerze – co z tego? To znaczy co z tego by wynikało, poza tym co powyżej napisane? Według mnie DAP za kilka tysięcy JEST wystarczającym partnerem i można go uważać za sprzęt w pełni dopasowany do tych słuchawek. I tego się trzymamy, poza tym dzięki routerowi ES2 FiiO będzie można porównać odtwarzacze Cayina oraz Astell&Kerna ze sobą, a także (co będzie jeszcze ciekawsze) sprawdzić jak Tesla w miniaturze wypada na tle naszych redakcyjnych słuchawek do i nausznych. W sumie ja już takie porównania, pierwsze próby, przeprowadziłem i hmmm… no właśnie, to co przeczytaliście powyżej, to nie jest marketing Beyerdynamika tylko moje własne spostrzeżenia. To ma scenę, to ma przestrzeń, do tego ten gładki, niesamowicie naturalny dźwięk. Cholera!

AKTUALIZACJA: mamy właściwe źródło na stanie. Odtwarzacz Astell&Kern AK120II z opcją grania zbalansowanego, partner w sam raz dla dokanałowych Tesli. Co z tego wyniknie, przeczytacie niebawem… uzupełniona galeria z DAPem irivera w roli głównej.

» Czytaj dalej

W testach #1: topowy DAP Cayin N6

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
CAYIN N6_15

Testujemy intensywnie na słuchawkach, których zapowiedzi pojawiły się już na portalu (MF-200, EL-8 cls etc.) oraz… niespodzianka, na czymś o czym zaraz przeczytacie, w kolejnej zapowiedzi. Cayin N6 to maszyna, która odczyta wszystko jak leci (.ISO), zagra wszystko jak leci (PCM/DSD), a do tego nie ma żadnych ograniczeń w zakresie podpinania nauszników stacjonarnych. Mam w kolekcji te trudne, niełatwe do wysterowania modele (HD650, K701, LCD-3, HiFiMANy) i ten player, podobnie jak odtwarzacze HiFiMANa, robi to bez wysiłku, pozwalając cieszyć się dźwiękiem najwyższej jakości w dowolnej lokalizacji w mieszkaniu, w domu. Wbrew pozorom taki na poły stacjonarny scenariusz sprawdza się w życiu, bo możliwość słuchania w sypialni, gdzie nie ma super hiper stereo, na patio, w ogrodzie to rzeczy, które łatwo przyjdzie nam docenić, mając właśnie takie, przenośne źródło dźwięku. Zabieranie wielkich słuchawek do użytku domowego w podróż, rzecz jasna, nie ma większego sensu, ale takie słuchanie jak powyżej daje pełną swobodę, brak ograniczeń, dodatkowo w czasach, gdy nie mamy (no właśnie) za wiele czasu na przyjemności, każda chwila którą można spożytkować na słuchanie muzyki to chwila której warto dać szansę. Ten DAP jest duży, spory, ze słuchawkami mobilnymi dysponujemy zestawem pozwalającym grać na wysokim poziomie na wynos, z jednym zastrzeżeniem – nie będzie to bardzo długa sesja, czy nawet długa, bo N6 zasysa energię z akumulatora jak smok. Tak czy inaczej, w sytuacji, gdy kroi nam się przelot dumą Polskich Kolei Państwowych, gdzie i tak nie uświadczymy strumieniowania z takiego Tidala, bo i po co nam te Internety, zbędny luksus prawda ;-) , to taki N6 z Momentum będzie jak znalazł.

Odtwarzacz od strony materiałowej prezentuje się bardzo dobrze. Cieżka, aluminiowa konstrukcja, wszystko spasowane jak należy, wręcz luksusowo to wygląda, z jednym ale… trzeba lubić dość oryginalne podejście do designu rodem z Azji. UI proste i czytelne, z dobrze kojarzącym się gifem (o ile to gif jest, no z krótką animacją po prostu) prezentującą lądującą igłę gramofonową na czarnym krążku, z dostępem do wszystkich niezbędnych nastaw. Nie ma tutaj może wysmakowanej grafiki, ale to nieistotne, istotne natomiast jest to że klawisze na froncie trudno uznać za wygodne w użyciu i dające pogodzić się z intuicyjną obsługą. Generalnie można się tutaj pogubić, bo obsługa wg. mnie jest na bakier z ergonomią, co więcej to co wydaje się być tym, czym być powinno, jest czymś zupełnie innym. Przykład? Pokrętło z lewej strony to wbrew pozorom pokrętło nawigacyjne (mało precyzyjne, choć szybsze od nieco topornie działających przycisków na froncie), a nie potencjometr odpowiedzialny za regulację głośności… no chyba, że zaczniemy zmieniać natężenie dźwięku umieszczonymi z prawej strony, niewielkimi, mało wygodnymi klawiszami +/-. W takiej sytuacji pokrętło działa jak potencjometr. To kompletnie bez sensu. Raz, że jest to na bakier z ergonomią, dwa jest to po prostu niewygodne, trzy… klawisze nie mają wyczuwalnego skoku, działają (wszystkie) dość nieprzewidywalnie. Dla mnie to ewidentne wady tego produktu.

Na szczęście cała reszta stoi tutaj na wysokim poziomie, a dźwiękowo ten DAP kojarzy mi się z przetestowanymi przez nas wcześniej, mobilnym dakiem oraz wzmacniaczem Cayina, tyle że tutaj jest jeszcze lepiej, a brzmienie jakie uzyskamy na słuchawkach (i nie tylko, o czym w recenzji przeczytacie) z tego playera wynagradza wszystko, także te, wymienione powyżej niedociągnięcia konstrukcyjne. Ten odtwarzacz potrafi czarować, potrafi zainfekować skutecznie, szczególnie że dźwięk nie może się tutaj kojarzyć z „dużym HiFi”. Rozwinę to w recenzji, powiem tylko, że ta animacja gramofonu to nie tania sztuczka, mająca na celu sugerowanie czegoś, czego nie ma. Tutaj to faktycznie występuje, dostajemy coś specjalnego, wyróżniającego na tle innych urządzeń tego typu. Bardzo, ale to bardzo zachęcam do skorzystania z opcji przetwornika C/A w tym sprzęcie (oraz, dodatkowo, konwertera USB-SPDIF), to jest coś, co warto rozważyć nawet wtedy, gdy mamy już jakiegoś, niezłego, stacjonarnego DACa. Dodajmy do tego wspomniane odtwarzanie wszystkiego jak leci, bardzo dobrą obsługę DSD, granie z obrazów płyt (co jest sporym wyzwaniem dla takiego, przenośnego urządzenia) i mamy w efekcie intrygujący produkt, który mi osobiście najbardziej kojarzy się z innym, wcześniej u nas przetestowanym odtwarzaczem mobilnym Calyx M. Poza kartą pamięci, mamy wbudowane parę gigabajtów, które pozwolą na zapisanie albumu w bezkompromisowej jakości (tak, ten gramofon znowu, takie tam skojarzenia… obraz SACD to, bywa, 5-8GB -> zabieramy płytę ze sobą, jedną płytę). To, pierwsza z testowanych przez nas obecnie nowości…

Poniżej rozbudowana fotogaleria z opisem

» Czytaj dalej

Test Matrix Mini-i PRO 2015: patent na bezproblemowe granie PCM/DSD

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Matrix Mini i Pro front

Testowaliśmy wcześniejsze wersje tego przetwornika, obie – czytaj z Analog Devices (dwa układy AD1955) oraz z kostką ESS Sabre, a jeszcze wcześniej pierwszą generację, która trafiła premierowo na nasz rynek parę lat temu, również opartej na świetnej kości AD1955. Oba wywarły korzystne wrażenie, stanowiąc jedne z najwartościowszych propozycji w swoim zakresie cenowym. Pierwszy kosztował ok. 1500 złotych, drugi ponad 2000. W przypadku opisywanego przetwornika, opartego ponownie na kości Sabre na pudełku widnieje cena 2199 złotych. To pułap, w przypadku DACów, jeszcze z zakresu „nie drogie”, ale też ponad 2000 złotych to kwota, za którą będzie można kupić wiele alternatywnych rozwiązań. Czy nowa, tegoroczna edycja Mini-i PRO warta jest tych pieniędzy? Czy Matrix przyciągnie głodnych dobrego brzmienia, skłaniając do zakupu tego właśnie przetwornika? Po kilku tygodniach spędzonych na testowaniu nowego PRO mogę odpowiedzieć na oba te pytania twierdząco. Zmiany, jakie wprowadzono, dotyczą właściwie jednego, jedynego aspektu, ale są to zmiany dla wielu znaczące, bo pozwalające cieszyć się alternatywą dla PCM, plikami DSD i to pod każdą postacią, natywnie, bez żadnych sztuczek, konwersji. Przy czym, co warte podkreślenia, ten DAC pracuje w 100% stabilnie i przewidywalnie – wystarczy raz skonfigurować go w systemie (mam tu na myśli zarówno OSX jak i Widnowsa) i już możemy cieszyć się wszystkimi możliwościami tego produktu, bez konieczności uciekania się (Korg) do wygibasów w systemie. W odróżnieniu od wspomnianego Korga, tutaj sterowniki pracują w systemie, tzn. DAC jest normalnie wykrywany przez OS, pracuje cały czas, zarówno w odtwarzaczu (specjalnie skonfigurowanym pod granie SACD/DSD), jak i w systemie (PCM), odtwarzając wszelkie dźwięki. To wygodne, choć to też pewien kompromis, szczególnie w przypadku Windowsa, bo pamiętajmy że obsługa dźwięku w tym oprogramowaniu obarczona jest sporymi ograniczeniami. W odróżnieniu od OSX, gdzie mamy core audio i executive mode (integer mode), co oznacza nie tylko bezpośredni dostęp do podłączonego do komputera urządzenia (DACa), ale także bezproblemową współpracę bez żadnych dodatkowych sterowników (z wyjątkami, patrz KORG) z obsługą dowolnego materiału audio (bez ograniczeń dotyczących parametrów – inaczej niż w systemie MS, gdzie mamy 24/96 maksymalnie). Dodajmy do tego brak rejestru i dużo lepsze zawiadywanie podłączonymi do komputera peryferiami i cóż… system Apple wyraźnie góruje nad okienkami. Na szczęście, dla użytkowników, nadal najpopularniejszego systemu operacyjnego na świecie, jest sporo software, który niweluje wspomniane braki.

Dzięki wtyczkom, darmowy foobar obecnie daje jako jedyny odtwarzacz software’owy (software KORGA – jest świetny, ale tylko dla przetworników KORGA, bo tylko z nimi wszystkie opcje, w przeciwnym razie jest wyłącznie 16/44, brak odtwarzania DSD etc.) pełne możliwości obsługi plików .dsf, .dff oraz obrazów SACD, współpracując z dowolnym przetwornikiem natywnie odtwarzającym taki materiał. Takich przetworników wbrew pozorom nie ma za wiele na rynku, bo większość z tego, co rynek obecnie oferuje, nie obsługuje DSD natywnie, a przez filtry, oprogramowanie, konwersję pozwala na odtwarzanie takich plików. To jest mniej więcej tak, jak z przetwornikiem 16/44, który co prawda zagra materiał hi-res, ale po downsamplingu przeprowadzonym w oprogramowaniu, albo – inny przykład – konwersji DSD do PCM. Nawet samo „natywne” odtwarzanie DSD w przetworniku, którego kość C/A tego nie potrafi (na co jasno wskazuje specyfikacja układu), de facto dokonywana jest przez filtr, sygnał ulega przekształceniom, sama konwersja nie jest obsługiwana przez główny układ. Warto przy tym pamiętać, że zabawa w DSD wymaga odpowiedniego źródła komputerowego i odpowiedniego interfejsu USB w przetworniku… tu nie ma drogi na skróty, tu musi być odpowiednie zaplecze po stronie zewnętrznej karty dźwiękowej (naszego DACa). W przeciwnym razie, będziemy mieć marketingowe odtwarzanie, a nie faktyczne takiego materiału. Wreszcie w Windowsie trzeba skorzystać z dodatkowego sterownika ASIO, aby pominąć systemową obsługę dźwięku.

Piszę o tym wszystkim, nie bez powodu. W poprzedniej publikacji wyjaśniłem czym jest DSD. To nie jest coś lepszego, a po prostu inne, często bardzo dobre (bardzo) jakościowo źródło muzyki, co wiąże się ze starannością przygotowania tego typu materiału, choć i tu bywa z tym różnie (warto w tym celu sprawdzić recenzje na http://www.sa-cd.net …poza tym wydawane są obecnie pliki DSD, materiał którego na płycie SACD nie było). Daje pewne korzyści, a dla niektórych będzie to ważny, bo nawiązujący do tego, co fizyczne (kaseta, winyl) sposób zapisu cyfrowego – pliki w tym formacie nierzadko stanowią referencyjny materiał, ich jakość daje gwarancje, że to co trafi do przetwornika i dalej do przedwzmacniacza/wzmacniacz, w odpowiednio dopasowanym torze, usłyszymy dźwięk w najlepszym wydaniu, najlepszym na jaki stać nasz system. Warto jednak w tym miejscu nadmienić, że zbliżone efekty dają najlepsze pliki PCM, „wyczynowy” materiał DXD, najlepsze realizacje 24 bitowe. Pamiętajmy, to zawsze tylko cyfry, a na to, czy coś brzmi dobrze, czy tylko poprawnie, albo nie brzmi wcale składa się całe mnóstwo czynników, z których sposób zapisu finalnego materiału wcale nie jest najistotniejszy. To tylko jeden z elementów, a przy rejestracji, postprodukcji, tego jak zmiksowano utwór w studiu to wręcz ostatni czynnik, ostatni, a nie jedyny, czy pierwszy, mający wpływ na to, co usłyszymy na głośnikach czy w słuchawkach.

Znakomicie obrazuje to materiał „remastered for iTunes”, pliki skompresowane stratnie AAC (Master for iTunes, iTunes Plus – patrz biała księga http://images.apple.com/itunes/mastered-for-itunes/docs/mastered_for_itunes.pdf). Innymi słowy, to na ludziach w studnio nagraniowych, inżynierach dźwięku, ludziach przygotowujących materiał do dystrybucji spoczywa główny ciężar odpowiedzialności za to co dotrze do naszych uszu. I nie zmienią tego żadne cyferki w odsłuchiwanym przez nas materiale. Nie oznacza to, rzecz jasna, że wystarczy przetwornik obsługujący format CDA (16/44) – nie, benefity zawiązane z wykorzystaniem materiału hi-res zostały bardzo ładnie opisane w powyższym pdfie. Wspominają o tym ludzie, którzy stoją za dystrybucją muzyki w największym kramiku plikowym ze skompresowaną stratnie muzyką. Dobrze to sobie uświadomić i wyciągnąć wnioski. Innymi słowy, każdy, dobrze wydany materiał, to materiał warty posiadania w zbiorach, w kolekcji. Zaletą kompresji stratnej jest jej łatwa adaptacja do celów streamingu i uniwersalność (wszelkie platformy), dla materiału o jakości taśmy matki, nie będącego poddanego procesowi przykrojenia dla potrzeb danej dystrybucji, bezkompromisowego z założenia, to na czym odtwarzamy ma oczywiste znaczenie, bo w takim scenariuszu chcemy usłyszeć dokładnie to, co zarejestrowano, dokładnie, a więc bez konieczności ingerowania przez elektronikę, oprogramowanie w sygnał, bez jego przekształceń. To dwie, różne drogi prowadzące do tego samego celu, efektu – wysokiej jakości dźwięku. Są na rynku przetworniki, które każdy materiał poddają przekształceniom. Te wyższej, czy najwyższej klasy (np. NAD, zamieniający sygnał PCM na PWM z częstotliwością próbkowania 844 kHz, przy 35 bitowej rozdzielczości) robią to w sposób mistrzowski, znakomity, ale to właśnie inne, to nie purystyczne (mniejsza, jak to nazwiemy, tu nie chodzi o deprecjonowanie czegokolwiek, a jedynie wskazanie różnych dróg dojścia do tego samego celu) podejście do tematu. To jak z tym opracowywaniem plików na potrzeby Mastered for iTunes Plus. W końcu i tak decydujemy my sami, mając do dyspozycji dobry, czasami wręcz bardzo dobry sprzęt odtwarzający, a więc mając odpowiednie zaplecze, zaplecze gwarantujące optymalne odtwarzanie materiału źródłowego.

Mini-i PRO jest narzędziem zdolnym do odtworzenia dowolnego materiału w jakości zbliżonej do referencji, ma ku temu odpowiednie możliwości wynikające ze specyfikacji, jak i konstrukcję toru dźwiękowego zapewniającą świetny sygnał na wyjściu – czy to zbalansowanym, czy niezbalansowanym, do wyboru. Jest parę rzeczy, które warto byłoby poprawić w tym przetworniku, o czym poniżej przeczytacie. Nie jest bez wad, ale jako docelowe źródło komputerowe, z bardzo dobrym interfejsem SPDIF (sprawdzone na naszym redakcyjnym 515BEE) może stanowić fundament dowolnego systemu, także tego z bardzo wysokiej półki. Nasz nie jest z najwyższej, ani z wysokiej nawet, bo wychodzimy z założenia, że testowanie na szwajcarskich klockach za 100 000 sztuka jest …sztuką, dla sztuki i w żaden sposób nie jest miarodajne dla naszego Czytelnika (nie to, że nie możemy, czy nie mamy możliwości – taki sprzęt jest do słuchania, czy może być sprzętem do testowania produktów za sto tysięcy złotych). Takie coś kompletnie nas nie interesuje. Trochę inaczej wygląda to w przypadku słuchawek (za 8000 tysięcy kupujecie sprzęt, który w przypadku głośników wymagałby inwestycji na poziomie kilkudziesięciu, albo stukilkudziesięciu tysięcy), ale też widzę obecnie rozwój tego segmentu w kierunku (finansowej) stratosfery. Nie będę się rozwodził czy to dobrze, czy źle – znajdą się nabywcy na wzmacniacz słuchawkowy za 50 tysięcy, albo słuchawki za 30 i więcej… proszę bardzo. Mam tylko wątpliwości, czy kupujący, kupi w ten sposób dźwięk, czy kupi coś zupełnie innego. Ale nie krytykuję tego, rozumiem, że jak są potrzeby na które może odpowiedzieć rynek, to pojawiają się wychodzące naprzeciw tym potrzebom produkty. Tyle. W Mini-i PRO, podobnie jak we wszystkich wcześniejszych produktach tego producenta, mamy zdroworozsądkowe zachowanie proporcji między tym co dostajemy, a tym za co płacimy. Ten DAC jak wyżej, może być traktowany jako „end-of-the-road”, bo jest przygotowany na wszelkie materiały, jakie oferuje dzisiejsza jak i przyszła dystrybucja (raczej nie wyjdziemy poza to, co jest, bo te wyczynowe pliki to i tak margines materiałów audio dostępnych obecnie dla konsumentów), obsługuje wszystko jak leci, jest w pełni wyposażony. Poza tym, dzięki swoim kompetencjom, muzyka dobrze zrealizowana, zapisana w dowolny sposób, czy to na płycie CDA, czy w pliku z iTunes, zabrzmi świetnie, a przecież o to tutaj chodzi – chodzi o to, by taki materiał zabrzmiał świetnie na naszym torze, żeby sprzęt nie był tutaj żadnym ograniczeniem. Jest w Matriksie wyjście słuchawkowe, które bez względu na okoliczności lokalowe (adaptację akustyczną pomieszczenia), pozwoli nam docenić umiejętności opisywanego produktu. Nie jest to najlepsze wyjście słuchawkowe, jakie przyszło mi słyszeć, ale jest na tyle dobre, na tyle uniwersalne (sprawdziłem zarówno na dynamicznych AKG K701, HD650, jak i ortodynamikach HiFiMANa HE400 oraz Audeze LCD-3, LCD-X oraz EL-8 cls), że sprawdzi się z wysokiej klasy słuchawkami – nie mam co do tego żadnych wątpliwości. Poniżej o wadach i uzasadnieniu tego, co powyżej napisane…

» Czytaj dalej

Opinia nt. ultrakompaktowego PC Audio: MiniX / Fooko PC Box

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Fooko / MiniX PC

Czy można mieć przygotowany pod granie komputer w ultrakompaktowej formie za ok. 600-700 złotych (MiniX)? Taki, którego komponenty, cała konstrukcja idealnie wpasowuje się w pomysł na idealne źródło komputerowe? Okazuje się, że owszem, można, co więcej taki PC może być, w takiej cenie, wyposażony w pełną licencję Windowsa (8.1) z możliwością darmowego upgrade do wersji 10 (generalnie polecam, bo to synteza tego co udane w poprzednich dwóch systemach, tj. Win 7 oraz Win 8). W wersji z preinstalowanym oprogramowaniem multimedialnym (wersja Fooko), odpowiednio skonfigurowanym pod granie dowolnego materiału (podkreślam – dowolnego materiału, w tym egzotycznego, w rodzaju plików DSD, obrazów płyt SACD i tym podobnych, plików DXD, wszelkich formatów audio jakie znajdziemy w dystrybucji cyfrowej) , do tego z softwarem typu media center (Kodi) dającym w praktyce nieograniczone możliwości strumieniowania z sieci programów tv, filmów, muzyki oraz innych treści jakie przewidziano dla tego front-endu. Specyfikację tytułowego PC z opisem zamieściliśmy wcześniej w tym miejscu.

Ten komputerek, jest odpowiedzią na to co potrzebujemy z bardzo prostej przyczyny… popatrzmy na poniższą wyliczankę i sami wyciągnijmy wnioski:

  • w pełni pasywna, bezgłośna praca – TAK
  • dwa porty USB 2.0 z możliwością podpięcia dowolnych peryferiów, w tym przetworników C/A – TAK
  • brak współdzielenia magistrali, de facto oba porty USB pozwalają na bezpośrednią komunikację, ultrakrótką drogę sygnału, brak interferencji – TAK
  • ultra niski poziom jittera – TAK
  • pełna komunikacja sieciowa we/wy obejmująca LAN/WiFi/BT – TAK
  • przygotowanie na obsługę za pomocą pilota – TAK (czujnik IR z szerokim zakresem działania na froncie)
  • pamięć flash, brak mechanicznego dysku – TAK
  • slot dla kart pamięci (rozszerzenie pojemności wewnętrznej dla danych, możliwość wykorzystania sprzętu jako mini serwera) – TAK
  • niski pobór energii, możliwość pracy 24/7, przygotowanie pod kątem front-endów multimedialnych (XBMC, KODI, ROON) – TAK
  • wbudowany port HDMI, integracja z kinem domowym – TAK
  • zewnętrzne zasilanie, wyprowadzenie problematycznego elementu poza obudowę komputera – TAK
  • możliwość modyfikacji zasilania – TAK (zamówimy u Tomanka odpowiednią elektrownię w przyszłości i sprawdzimy co daje taki upgrade)
  • odtwarzanie wszelkich możliwych formatów audio/wideo, w tym tych najbardziej egzotycznych, trudnych (wymagających) – TAK

Tak to właśnie wygląda. Słucham muzyki na tym systemie, złożonym z tego mini komputerka oraz przetwornika KORGA DS-DAC-100 na dzielonym systemie NADa (vintage) na Pylonach Pearl 20 i powiem tak – to najlepszy dźwięk jaki dane mi było słyszeć na kolumnach w moim systemie. Przytaszczę jeszcze Topazy 20, moje ulubione kolumny i chyba w ogóle się w tym brzmieniu zatracę. To jest genialne, jak ten system potrafi grać, system z punktu widzenia kosztów totalnie budżetowy, którego wartość liczona jest w maksymalnie dwóch średnich krajowych, ale to maksymalnie. Gra to z materiałem DSD (pliki dff – Depeche Mode, Dead Can Dance, Vangelis…) na nieprawdopodobnie wysokim poziomie. Nie wiedziałem, serio, że Perły zdolne są do takiej komunikacji, potrafią przekazać tyle informacji z nagrania (świetnego materiału źródłowego, bo nie mam wątpliwości, że to jedne z najlepszych plików jakie posiadam). Porównanie z płytą (to samo, na krążkach SACD via PS3) wypada na niekorzyść płyty SACD (całe dyskografie ww. czekają na szufladę, czy raczej na slot, bo tak to w PS3 wygląda).

…tyle, że jeszcze płyta ma coś do udowodnienia. PS3 z ekstraktorem wielokanałowym audio (opiszę rzecz niebawem), omijając gówniany tor analogowy konsoli, z przestrzennym brzmieniem z płyt SACD, może jeszcze pokazać, o co w tym graniu chodzi. Wyprowadzenie dźwięku via HDMI z jego późniejszym wydzieleniem do postaci analogowej 5.1 na wyjściach RCA i dalej do wzmacniaczy ma wraz z odpowiednim zasilaniem całości stanowić kolejny upgrade systemu DSD jaki buduję, podstawą jest KORG (USB), a dodatkiem, wielokanałowym dodatkiem ekstraktor HDMI. To będzie coś! Opisywany tutaj komputer PC tak zagra, konsola tak zagra, front-end Roon z Makiem tak zagra (z ekstraktorem). Ten ostatni, to też będzie eksperyment, zagra w ten sposób za pośrednictwem huba Thunderbolt. Podobno (oczywiście jako niewierny Tomasz, muszę najpierw sprawdzić na ucho) takie połączenie, podobnie jak podpięcie aktywnego huba (USB) między komputer a DACa, daje wymierne korzyści soniczne. Teoretycznie tak może być, bo Firewire, Thunderbolt działają na zupełnie innej zasadzie niż magistrala USB (trudno tu mówić o jitterze – jego tu nie ma, interferencjach, nie ma współdzielenia, jest realizacja łączenia sprzętu point-to-point, jako medium mamy światłowód) i coś czuję, że będzie to idealny upgrade dla podłączonych do takiego ustrojstwa DACów. Jak widać, ostro eksperymentujemy, ale właśnie po to, by udowodnić, że zamiast kupować za tysiące, czy dziesiątki tysięcy elektronikę, można inaczej dojść do znakomitych rezultatów.

Trochę odbiegłem od tematu, ale właściwie to było na temat. Bo Fooko / MiniX to takie niezbędne narzędzie właśnie, idealna rzecz do wykorzystania w roli komputerowego transportu, do tego końcówki (front-endu), wygodnego w sterowaniu, w obsłudze systemu odtwarzającego muzykę z pliku. Można w tym wypadku oczywiście do woli strumieniować z Internetu, ale według mnie najlepsze co można zrobić, to zainstalować sobie na takim systemie front-end, taki jak opisywany przeze mnie (nadal się zachwycam tym oprogramowaniem) Roon, gdzie mamy Tidala, czyli najwartościowszy (jest jeszcze Qobuz, ale to jednak nisza, niszy) serwis strumieniowy obecnie z bezstratną jakością strumienia, zintegrowanego w idealny sposób. Także taki PC to brama do odtwarzania muzyki z pliku, brama nieograniczonych możliwości w tym zakresie, a przy tym coś, co jest już zbudowane, przetestowane, z gwarancją, a nie stworzone własnym sumptem, z wszelkimi wadami takiego (DIY) rozwiązania. Na marginesie Roon w najnowszej odsłonie to także wersja dedykowana takim komputerkom właśnie, wersja 24/7, serwerowa, pozwalająca na obsługę zdalną z dowolnego handhelda (niebawem już jest wersja dla iOS).

Ten maluch świetnie się u mnie wpasował w system audio, w sumie lepiej niż dotychczas użytkowane, główne źródło komputerowe na Windowsie (tabletPC). Tablet poza wymienionymi powyżej zaletami, ma też wady (zawiadywanie energią w systemie MS, w porównaniu z OSX, jest niestety znacznie mniej stabilne, gorsze). Brakuje portu(-ów) USB w pełnym formacie (jest micro), HDMI działa z ograniczeniami i nie do końca stabilnie (co strasznie irytuje, fakt – jest ekran dotykowy – ale to wcale nie zaleta, bo jak w salonie wygodnie z tego korzystać, z przypiętym do DACa urządzeniem?), software na tym systemie (tablet) ma tendencje do zacięć, czego w opisywanym komputerze nie doświadczyłem ani razu (katuję rzecz od dwóch tygodni).

Ideał? Myślę, że blisko, na pewno w moim systemie sprawdza się to znakomicie, nie wymaga przy tym korzystania z czegoś, co tylko marnuje energię i raczej nie pracuje, nie jest przewidziane do pracy 24/7 (iMac, laptopy, a także tablet – trzeba uzupełniać energię w baterii, a wtedy jedyny port USB zajęty). Sumując te pierwsze wrażenia, bardzo pozytywne wrażenia, widzę ogromny potencjał tego produktu.Wymienione powyżej argumenty na tak, do tego bardzo atrakcyjna cena i pozytywne doświadczenia z użytkowania jednoznacznie wskazują z czym mamy tutaj do czynienia. Przypomnę, co o tym komputerku napisałem przy okazji recenzji DACa KORGa: „nano PC MiniX, robiący w tym wypadku za transport, został przeze mnie odpowiednio skonfigurowany na potrzeby przetwornika KORGa. To miniaturowy system na Windowsie bez zasilacza / baterii w obudowie ala przeskalowane nieco w górę odnośnie gabarytów Apple TV (wygląda identycznie), z zewnętrznym zasilaniem, z flashową pamięcią. Medium do transferu muzyki do transportu – LAN, dalej via USB DS-DAC-100 na nie współdzielonej magistrali plus wspomniana optymalizacja systemu. Bardzo ciekawy pomysł na dobre, komputerowe źródło według mnie, coś jak CAPSy tyle że w innym, dużo niższym budżecie.”

Test tego komputerka będzie jednocześnie opisem najnowszych możliwości oprogramowania (poza konfiguracją foobara, opiszę zmiany jakie wprowadzono w Roonie – to trzeba opisać, bo to mistrzostwo świata jest) oraz wskazówką jakie mamy alternatywy (przystępne, porównywalne cenowo) dla takiego systemu. Będzie więc o SB Touch z wszelkimi modyfikacjami, jakie zastosowałem w Squeezboksie na przestrzeni ostatnich dwóch lat (sporo tego :) ) oraz o PlayStation 3 w roli w pełni uniwersalnego źródła audio (wspomniany esktraktor HDMI, izolator pętli – coś co znają dobrze osoby za pan brat z tematyką car audio, modyfikacje software, hardware konsoli) o możliwościach zbliżonych do opartego na komputerze PC/Mac. To wszystko w jednym artykule? Cóż, mam nadzieję że się uda, mam pomysł na taki przekrojowy materiał. Dla pełnego obrazu (choć widzę, że bez USB się nie obejdzie – głupie ograniczenia SPDIF) sprawdzę także, jak Fookoo/MiniX zagra na naszym redakcyjnym torze via konwerter cyfrowy M2Tech HiFace Two (właśnie USB @ SPDIF). Podepniemy komputerek pod tor z przetwornikiem Arcama na tomakowym zasilaniu, sprawdzimy go w konfiguracji w jakiej gra na co dzień SB Touch. I jeszcze wspomniany Mac z Roonem na Thunderboltowym hubie…

Będzie tego, oj będzie…

AKTUALIZACJA: galeria prezentująca produkt wraz z opisem konfiguracji foobara oraz prezentacją możliwości, dodatkowych akcesoriów na naszym profilu fb oraz na głównej (to dla mających w nosie fb). Poniżej, w rozwinięciu, ze wspomnianymi zdjęciami oraz opisem konfiguracji software… :) )

Dystrybutorem sprzętu jest firma C4I

» Czytaj dalej

Capella. Wzmacniacz, któremu trzeba dać szansę… nasza recenzja najnowszego dziecka Stana

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Capella_2

Niech to jasna cholera weźmie. Złośliwość rzeczy martwych bywa niezwykle przewrotna. Po paru perturbacjach wreszcie się udało, publikujemy test najnowszego dziecka Stana Beresforda. Bohaterem niniejszej recenzji jest wzmacniacz słuchawkowy Capella. Sprzęt, który wymaga podejścia, odpowiedniego podejścia, który mogę śmiało porównać do takich produktów jak wysokie modele słuchawek Grado, jak urządzenia z tabliczką znamionową – gra po przebiegu 200 godzin minimum (żartuję, ale tylko z tą tabliczką – w sumie czemu by takowej nie umieszczać, jak to najszczersza prawda?), jak wiele przetestowanych u nas rzeczy: elektroniki, słuchawek, głośników. Jak ktoś mówi, że to jakieś audiofilskie wymysły, to całe „wygrzewanie” to niech lepiej zmilczy, albo inaczej – dla niego może faktycznie bez różnicy, co mu gra, jak mu gra, wystarczy radio Zet puszczone ile fabryka dała na komputerowych pierdziawkach. Nie, nie będę nikogo za jakiekolwiek podejście tutaj krytykował. Najważniejsze w tym wszystkim jest nasza opinia, własna i tylko to się liczy, bo nie słuchamy opinii, recenzji, zdania kolegi (choćbym nie wiem jak osłuchanego, z wiedzą jak Himalaje, który „wszystko już słyszał i wie”). Dlatego, to co zaraz przeczytacie jest bardzo, ale to bardzo subiektywne i jeżeli ktoś ma inną opinię na temat tego produktu, to ja ją nie tylko przyjmuję, ale uważam za równie zasadną, prawdziwą jak moja. I nie piszę tego wszystkiego, by się asekurancko zabezpieczać – nie, biorę pełną odpowiedzialność za to co poniżej i można jak komuś przyjdzie ochota, do woli krytykować, w końcu to publiczny blog, publiczne miejsce i nie piszę tego dla siebie, ale też uważam, że taki wstęp jest zwyczajnie potrzebny, bo ludzie przywiązują zbyt wiele wagi do tego co się, o w danej sprawie, o danej rzeczy napisze, a przy tym zapominają starą prawdę (szczególnie w audio cholernie istotną prawdę) – to TY JESTEŚ NAJWAŻNIEJSZY, TY I TWOJE USZY.

Ok, po tym akapicie, w którym zdaje się niczego konkretnego na temat Capelli jeszcze nie napisałem (o, przepraszam, zasugerował coś istotnego), warto w paru słowach odnieść się do tego wzmacniaczyka. To, jak to u Stana, urządzenie które nie ma wyglądać jak 1000 000 banknot (nie to, że mu czegoś brakuje, czy jest źle wykonane, ale to taka typowa, inżynierska, bez sztabu designerów, robota i za to ja tam te Beresfordy cenię, ale de gustibus), a ma „tylko i aż” grać. Można (i trzeba) przyczepić się do paru rzeczy, o czym poniżej, jednak generalnie co do zasady to sprzęt wpisujący się w „system Stana”, zresztą tutaj wręcz jest to wprost sugerowane… można połączyć wzmacniacz z jednym z firmowych przetworników za pomocą dołączonego kabelka i zamiast dwóch ścianówek, podpiąć jedną. Według mnie, najlepsze co można zrobić, to faktycznie zrobić sobie takie combo z obu urządzeń, ale na końcu zamiast wspomnianego zasilacza z kompletu, podpiąć Teddy lub Tomanka, względnie zastosować baterię 12 woltową, o której wspomina sam producent w opisie wzmacniacza. Akurat mam na stanie od wielu lat przetwornik TC-7520, który wiernie mi służy w gabinecie jako pomocnicze źródło dźwięku. Capella zagrała z dwoma przetwornikami: firmowym oraz głównym M2Techa (hiFace), sprawdziłem także jak sobie radzi w roli przedwzmacniacza, podpinając ją do końcówki NADa. Najważniejsze jednak były, rzecz jasna, słuchawki. Wzmacniacz zagrał z LCD-3, HD650, K701 oraz HE-400.

Podpinałem także, na krótko IEMy oraz obecnie testowane, przenośne nauszniki od Musical Fidelity (MF-200) oraz Furutecha (H128), jak również zamknięte i otwarte EL-8. Jak widać, sporo tego się przewinęło, no i nic dziwnego, bo jak wspomniałem, zacząłem słuchać na serio po bardzo długim wygrzewaniu. Jak długim? Sprzęt był włączony 24/7 i tak do połowy lipca, od początku czerwca praktycznie kiedy do mnie dotarł, przy czym po pierwszych dwóch tygodniach pozwoliłem sobie na pierwsze nałożenie podpiętych słuchawek na głowę… i było bez rewelacji. Następnie, z przerwą wakacyjną, grał bardzo często, w bardzo jw. różnych konfiguracjach. I nie bez przyczyny w różnych, bo nowy wzmacniacz Stana okazał się jednym z najlepiej współpracujących, współpracujących z bardzo różnymi (jak można przeczytać powyżej – naprawdę bardzo) słuchawkami, pozwalając na ich napędzenie, a dzięki bogatym opcjom regulacji, także na dokładne dopasowanie parametrów działania. Tyle, że nie było to od razu, ani nawet po pewnym czasie, tylko po naprawdę długim okresie włączenia „bez konsekwencji”. Beresford stworzył uniwersalny wzmacniacz słuchawkowy, co samo w sobie nie jest prostym zadaniem, a do tego jeszcze taki, który… ale o tym za chwilę :)

» Czytaj dalej