LogowanieZarejestruj się
News

Sapphire 23 – zapowiedź testu najnowszych podłogówek Pylon Audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Szafiry 23_9

Sapphire 23 dotarły parę dni temu i grają. Jak grają? Na razie, po wstępnym wygrzaniu mogę napisać o trzech rzeczach, które udało się zauważyć: po pierwsze, mimo filigranowej konstrukcji (to najmniejsze, najbardziej kompaktowe kolumny w rodzinie Szafirów) potrafią bardzo przekonywająco artykułować niski zakres, basu jest wystarczająco dużo i jest to bas wysokiej próby… nie ma, jak w wielu podstawkowych kolumnach, potrzeby domyślania się, że tam na dole też coś się dzieje. Nie jest fizjologiczny, jak w dużych paczkach, a jednak wyraźnie akcentowany i stanowi (co jest dla mnie pewnym zaskoczeniem, bo spodziewałem się trochę innego grania) podstawę, fundament, na którym budowany jest przekaz. To zaskakujące, patrząc na formę, na wąski front z dwoma, niewielkimi przetwornikami nisko-średniotonowymi. Pewną wskazówką, dlaczego tak to gra, jest umieszczenie głośników – dolny odseparowany od górnej sekcji, zawieszony w obudowie nisko, zamontowany na wysokości portu BR wyraźnie wzmacnia niskie i wraz z odpowiednim ustawieniem kolumn (wystarczy, wg. mnie ok 30-40 centymetrów od ściany, jednak nie mniej niż 20-30) mamy to co powyżej – bardzo ładny, niski zakres, który jest tutaj wyraźnie aktorem pierwszoplanowym.

…po drugie zaś, te kolumny umiejętnie budują nastrój, potrafią wytworzyć intymną atmosferę, bo – podobnie jak monitory bliskiego pola, nic nie tracą (z umiejętności) grając kameralnie, na niskich poziomach głośności. To spora zaleta, bo wiele podłogówek, tak naprawdę zaczyna grać, ożywa przy potencjometrze ustawionym na pozycji godzina 11 i dalej. Tu jest inaczej. Oczywiście nie ma problemu z głośnym słuchaniem, Sapphire 23 potrafią grać bardzo głośno bez wysiłku, bez kompresji, wyraźnie artykułując co trzeba, jednak wg. mnie te głośniki idealnie trafią w gusta osób zorientowanych na słuchanie muzyki za pośrednictwem niewielkich monitorów, lubiących przekaz osadzający się na bliskim, intymnym przekazie, gdzie (w monitorach) główną rolę pełni średnica (tu też jest przepyszna, jednak jw. bez szczupłego, czy w ogóle nieobecnego basu jak w małych podstawkach), gdzie ważną rolę odgrywa bardzo plastycznie pokazana scena, przestrzenność ocierająca się o holografię. Tu też (po trzecie) ta przestrzeń buduje, wraz z pięknymi wokalami możemy mówić o monitorowym graniu przeskalowanym do – jednak – większego pomieszczenia, po prostu salonu, w którym gramy na modłę tego, co znamy z gabinetowego słuchania, ale właśnie w dopasowanej do nowych realiów formie.

Bardzo mi się to podoba, bo jestem gorącym zwolennikiem niewielkich zestawów, a Sapphire 23 porównuję do moich ulubionych, podstawkowych Topazów. Te monitorki bliskiego pola to właśnie taka, gabinetowo-biurkowa konstrukcja. Inne, tego typu konstrukcje: od ATC (7-ki) oraz od Amphiona (Iony), które miałem okazję słuchać dłużej skłaniały mnie do prostego wniosku: to jest moje granie, mój dźwięk, mój w tym sensie, że odnajduje się w takim kameralnym, bliskim, namacalnym przekazie, gdzie (co prawda) niski zakres jest czymś, co występuje domyślnie, a nie „organicznie”, ale całość jest koherentna, spójna, a każdy kolejny album to uczta dla zmysłów. To zresztą, patrząc obiektywnie, coś co łączy moje zamiłowanie do słuchawek (które, przecież, z natury swojej, są specyficznym medium dla dźwięku, w określony sposób budując przekaz… zawsze, chyba że mówimy o wynalazkach takich jak K1000, ale pomijam wyjątki od reguły) ze słuchaniem muzyki na zestawach głośnikowych. Nie oznacza to, że nie lubię dużych paczek, że to nie moje granie, ale jednak jest coś, co preferuję,  do czego się skłaniam to ten dźwięk blisko ucha, podany bezpośrednio, albo (jak w monitorach) w niewielkiej odległości, takiej biurkowej przestrzeni, takiej „siedzę sobie przed monitorem(ami)”. Tymi do patrzenia, jak i tymi do słuchania. No dobra, a bas, basior, o którym tak często gardłuję, opisując audio produkty? Cóż, odnośnie basu to …mam dwa suby, a kolekcja słuchawek wskazuje, że można mnie swobodnie nazwać „bass-headem”. ;-)

Niby forma na to wskazuje, ale Sapphire 23 mogłyby inaczej, bardziej jak więksi bracia (przecież 31-ki grają inaczej – miałem jakiś czas temu okazję dłużej posłuchać), a to według mnie zupełnie inne akcentowanie, choć w jednym punkcie jednak są zbieżne do większych modeli z linii. Potrafią grać bardzo dynamicznie, szybko reagując na zmiany tempa. Fajnie, bo to coś, co w niektórych gatunkach muzycznych jest nieodzowne, stanowi istotę, a ta cecha większych kolumn z szafirowej linii jest tutaj jak najbardziej obecna. Wreszcie mikrodetale, szczegółowość, coś co stanowi jedną z głównych cech monitorowego grania – wgląd w nagranie (studyjny, ale – w przypadku kolumn, które wybieram – nie analityczny, czytaj nie taki który jest pozbawiony emocji, nie zimny, czy labolatoryjny) to coś, o czym napiszę w samej recenzji, bo tutaj dźwięk wyraźnie otwiera mi się wraz z adaptacją kolumienek (tak, to właśnie kolumienki są, a nie paczki… bo takie slim & fit są) i początkowo, wygrzewając chciałem już coś napisać w tym względzie, ale bym przestrzelił. Trzeba będzie więc poczekać z ostatecznymi wnioskami, bo to co powyżej, to wstępne spostrzeżenia po kilkunastu godzinach krytycznego, nocną porą słuchania (wcześniej, przez dwie doby kolumny odtwarzały w pętli materiał, grając bez mojego udziału).

Poniżej mini galeria prezentująca Pylon Audio Sapphire 23 uzbrojone w kolce (bardzo, bardzo polecam, bo po pierwsze mamy nisko osadzony jeden z głośników nisko-średniotonowych, po drugie ta, filigranowa w formie, konstrukcja aż się prosi o zaaplikowanie takich dodatków)…

» Czytaj dalej

Nowości od Musical Fidelity & Mass Fidelity

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
M5si Back WEB

Nowy wzmacniacz, nowy odbiornik Bluetooth kanadyjskiego start-up’a (postaramy się niebawem przetestować) oraz odtwarzacz CD z 32-bitowym przetwarzaniem sygnału oraz lampową sekcją przedwzmacniacza. Sporo tego. Oferta jednego z naszych ulubionych producentów audio stale się rozszerza, już niebawem przeczytacie pierwszy w kraju test najtańszego, zbalansowanego systemu słuchawkowego, gdzie porównaliśmy przystępne cenowo konstrukcje nauszników w obu wariantach wraz z wzmacniaczem symetrycznym tego producenta. Natomast moduł BT Kanadyjczyków może okazać się strzałem w dziesiątkę, dla kogoś kto poszukuje dobrego jakościowo rozwiązania łączącego własny, nieosieciowany system stereo z czymś, co pozwala pożenić stereo ze strumieniowaniem. Na HDO to tematyka bardzo mocno eksploatowana (odbiorniki/nadajniki BT, jak przetestowany Saturn, system AirDAC NuForce’a, stacje AirPort Express czy wreszcie testowany u nas właśnie AirTry), wyjście z komputera, handhelda (cyfrowego transportu) staje się obowiązkowym elementem systemu. Takie element powinien gwarantować bitperfect (BT tego jeszcze nie potrafi, choć jest już blisko osiągnięcia bezstratnej jakości i idealnej transmisji bit po bicie), obsługę co najmniej 16/44 oraz stabilność transmisji.

Wzmacniacz M5si to coś, co pozwala na budowę systemu w nieprzekraczalnym budżecie 10 tysięcy za komponent. To taka nasza granica, jaką przyjęliśmy na HDO, kierując się zdrowym rozsądkiem oraz… użytecznością publikowanych tekstów, recenzji, które nie mają opisywać czegoś, co stanowi dla 99% czytających wyłącznie ciekawostkę, bez żadnego, praktycznego znaczenia. Trzymamy się tego z niewielkimi wyjątkami (chodzi tutaj o rzeczy, które i tak mieszczą się +/- w zakładanej kwocie, czasami nieco ją przekraczając). Ktoś nam zarzuci pewnie, że to sztuczny podział. Owszem, sztuczny, ale gdzieś ta granica jest i według mnie (subiektywnie) to właśnie maksymalnie dziesięć tysięcy jest kwotą, która zgrabnie wyznacza granicę – psychologicznie, finansowo, faktycznie (w sensie, że wiele firm właśnie w ten sposób pozycjonuje swoje produkty, oferując produkty HiFi, w rozsądnym budżecie oraz – umownie – hi-end, gdzie nie ma żadnych finansowych granic).

Wreszcie coś, co zdaniem wielu obecnie nie ma racji bytu. Odtwarzacz CD. Sam korzystam ze srebrnego krążka często, bo po pierwsze mam sporo płyt, po drugie oba moje odtwarzacze są w bardzo dobrej formie, brzmią świetnie oraz dają także możliwość eksperymentowania (bufor lampowy z przetwornikiem Berefsorda pracujące z kompaktem Onkyo oraz DAC Audio-gd grający z C515 NADa… odtwarzają też soute, ale kto by tam nie lubił poeksperymentować właśnie?). W przypadku Nu-Vista CD mówimy o high-endowym źródle, wycenionym na 45 555 złotych. Z naszej perspektywy (patrz wyżej) ciekawostka, patrząc zaś na samą konstrukcję, interesujący przykład urządzenia hybrydowego, stanowiącego wraz z wzmacniaczem Nu-Vista 800 topowy zestaw od Musical Fidelity. Szczegóły w notatkach prasowych poniżej…

» Czytaj dalej

Apple wprowadzi wreszcie hi-resy do Apple Music / iTunes?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
AM@hi_res

O tym, że planują poinformował zazwyczaj dobrze zaznajomiony z tematyką „co tam w Cupertino” portal The Verge. Portal, który słynie z jabłkolubnego podejścia, bardzo, ale to bardzo bezkrytycznego zazwyczaj. Ma wobec tego jabłkolubstwa dostęp do wierchuszki Apple, co oznacza newsy „z pierwszej ręki”. O czym napisał zatem TV? Ano, w przyszłym roku, czyli właściwie już za moment (najbliższa konferencja odbędzie się zapewne tradycyjnie w marcu) Apple ma wreszcie wprowadzić do swojego kramiku z muzyką oraz usługi streamingowej coś lepszego od AAC 256kbps. Te informacje o lepszej jakości materiału korespondują z tym, o czym ostatnio parę razy wspominaliśmy na HDO – idzie nowe, a to nowe to słuchawki wyposażone w moduły C/A, łączące się z handheldem cyfrowo (w przypadku Apple chodzi o interfejs Lightning). To oznacza rewolucyjną wręcz zmianę w sposobie odtwarzania muzyki ze smartfona oraz tabletu. Źródło zostaje sprowadzone do roli transportu, a to jaką jakość otrzymamy zależne będzie tylko i wyłącznie od słuchawek jakie założymy na głowę. Ma to sens, głęboki sens, choć rodzi oczywisty problem z koniecznością zakupu takich słuchawek, nie tanich słuchawek chyba, że… producenci pójdą za przykładem firmy Audeze i wprowadzą kable ze zintegrowanym DAC/AMPem (cyfrowa technologia wzmocnienia sygnału pozwala na dowolną miniaturyzację tego elementu), dodatkowo oferującego funkcje sterowania oraz odbierania połączeń. Wszystko w jednym. Tak będzie wyglądała moim zdaniem przyszłość mobilnego słuchania, a stanie się to szybciej niż nam się wydaje, a to głównie za sprawą wprowadzenia lepszej jakości w serwisach streamingowych.

Apple Music z hi-resami to Spotify z hi-resami. Mamy Tidala, dojdą nowi, popularniejsi gracze i będziemy mieli standard - co najmniej jakość CDA, albo i więcej. To „więcej”, w przypadku Apple, ma wyglądać tak, że część zbiorów będzie udostępniona w nowym (?) kodeku, będącym albo zmodyfikowaną wersją obecnego ALACa (bezstratny format), albo czymś zupełnie nowym (MQA?) z jakością na poziomie 24 bit 96 kHz. Według mnie to dobry wybór parametrów jakościowych oferowanego materiału, bo po pierwsze większość hi-resów to właśnie 24/96, po drugie taki materiał choć zajmuje dużo więcej przestrzeni, wymaga dużo większego transferu danych od kompresji stratnej, to jednak nie oznacza 1 i więcej gigabajta na album jak w przypadku plików DXD/DSD. Poza tym, jak wspomniałem, być może Apple zastosuje metody kompresji jakie już pojawiły się na rynku (MQA), co pozwoli de facto na podobną zajętość, transferu jak to miejsce obecnie, w przypadku stratnych plików AAC. Warto przy tym zauważyć, że od dawna Apple otrzymuje od wytwórni materiał o jakości taśmy matki, najlepszy dostępny i z takiego przygotowuje materiał do publikacji w kramiku, strumieniowania w AM. Czyli są już od paru lat gotowi na to, by wreszcie wprowadzić lepszą jakość do swoich usług, sklepu. Oczywiście można zastanawiać się jaki progres przyniesie ta zmiana, w porównaniu choćby z Remastered for iTunes? Moim zdaniem RfiT jest na poziomie jakościowym streamingu z Tidala. Cóż, zobaczymy, czy raczej usłyszymy różnicę, albo jej brak zdaje się, że już za 3-4 miesiące.

Rezygnacja z audio jacka w nowym iPhone nie wydaje się w kontekście tego co powyżej wcale taka nieprawdopodobna. Pytanie, co zrobią z AirPlay’em (nie twierdze, że muszą coś koniecznie zrobić, ale protokół ma ograniczenie 16/44 i nie jest obecnie gotowy na strumieniowanie muzyki w lepszej jakości)? Cóż, przekonamy się być może już na wiosennej konferencji, kiedy Apple (być może) zaprezentuje opisane powyżej zmiany w iTunes / AM.

PS. Niebawem wielka aktualizacja artykułu o Roonie. Wprowadzili m.in. obsługę Squeezeboksa / LSM!!! REWELACJA! Poza tym oprogramowanie jest już 64 bitowe, zmodyfikowali konfigurowanie DACów, wiele usprawnień. Ten front-end naprawdę jest bezkonkurencyjny. Miażdży.

FooKo Pi… opisany przez nas mikro PC, dodatkowo z ekranem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tidal_t

Pamiętacie opis malutkiego PC, który bardzo nam się spodobał… FooKo PC / MiniX PC? Pojawia się w dystrybucji wersja rozbudowana o ekran dotykowy. Innymi słowy nie potrzebujemy w takim wariancie podpięcia pod zewnętrzny monitor / HDTV by móc sterować odtwarzaniem muzyki. Rzecz jasna filmów na 7-9″ ekranie oglądać nie polecamy, ale jest to ciekawe udogodnienie, szczególnie dla kogoś, kto chce stworzyć sobie gabinetowo/biurkowy zestaw złożony z jakiegoś przetwornika, PC jako źródła i słuchawek. Alternatywnie można na przetestowanym przez nas Fooko PC zainstalować oprogramowanie ROON, któ®e da się sterować bezproblemowo z dotykowego wyświetlacza iPada. Do wyboru, do koloru…

W przypadku FooKo Pi (Pipo) łączymy te funkcjonalności, bo mamy w tym przypadku do czynienia z hybrydą, bardzo ciekawa hybrydą łączącą Winodwsa 10 z Androidem. Możliwe jest płynne przełączanie między systemami, można zatem swobodnie korzystać z wybranej opcji (OS) bez konieczności restartu urządzenia. FooKo Pi korzysta z czterordzeniowego procesora Intel Z3736F w architekturze x86, z nowe integry (grafika) Intela oraz 2 GB pamięci operacyjnej RAM DDR3. Użytkownik ma do dyspozycji 32GB pamięci wewnętrznej Flash z możliwością rozbudowania przez USB lub kartę micro SD. W sumie zestaw złącz składa się czterech portów USB 2.0, jednego gniazda micro USB oraz czytnika kart TF. Łączność bezprzewodową zapewnia moduł WiFi w standardzie 802.11 b/n/g, karta sieciowa 10/100Mb oraz Bluetooth w wersji 4.0. Gama wyjść audio-wideo obejmuje standardowe złącze słuchawkowe 3,5 mm oraz HDMI 1.4 umożliwiające podłączenie FooKo to telewizora lub monitora. Funkcję wyświetlacza może jednak z powodzeniem przejąć wbudowany – zależnie od wersji 7- lub 9-calowy − ekran dotykowy z matrycą IPS. Dzięki nieznacznemu pochyleniu gwarantuje wyjątkowo dużą wygodę podczas korzystania z urządzenia. Wszystkie podzespoły są zamknięte w eleganckiej, minimalistycznej obudowie z umieszczonymi po bokach dwoma głośnikami stereo, przyciskami regulacji głośności i wyłącznikiem oraz anteną WiFi z tyłu.

W ofercie C4i FooKo Pi jest dostępne w dwóch wariantach, różniących się rozmiarem wyświetlacza. Wersja 7-calowa – FooKo Pi kosztuje 800 zł, zaś wersja 9-calowa – FooKo Pi 2 to wydatek 949 zł. Ponadto istnieje możliwość zakupienia bliźniaczego urządzenia o bardzo podobnej specyfikacji i identycznym rodzaju oprogramowania, jednak bez ekranu dotykowego i systemu Android – klasycznego FooKo PC Box W10 w cenie 899 zł. Wszystkie produkty są objęte 12-miesięczną gwarancją producenta dla firm oraz 24-miesięczną dla użytkowników domowych.

Poniżej galeria prezentująca opisaną hybrydę wraz z opisem możliwych zastosowań, przygotowanym przez dystrybutora C4I:

» Czytaj dalej

DAC w kablu? Audeze EL-8 Titanium. Nasze przepowiednie szybko się sprawdzają

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
EL-8TitaniumHeadphones

No i proszę. Pisaliśmy przy okazji recenzji Sennheiser Momentum Wireless, przy okazji zapowiedzi testu Symphony 1 o nowym trendzie, zwiastującym przyszłość słuchawkowej branży i mamy kolejny produkt, potwierdzający to, o czym była mowa. Nowa wersja Audeze trafiła parę dni temu do Apple Store’ów, nowa w sensie kabla (i kolorystyki). Mamy zamkniętą wersję tych słuchawek (patrz nasz test) uzbrojoną w zintegrowany z kablem Lightning DAC. Innymi słowy, nowy kabel to coś, co pozwala wyprowadzić cyfrowo dźwięk z iPhone, iPada czy iPoda (Touch), przetworzyć go na postać analogową, a dodatkowo jeszcze wzmocnić oraz – dzięki wbudowanemu procesorowi dźwięku – dokonać korekty (EQ). Wszystko w kablu: DAC, DSP oraz AMP, połączone z gniazdem Lightning, z pełną obsługą MFI (sterowanie, obsługa połączeń …zachwalają, że jakość także w tym przypadku, będzie lepsza niż standardowo). Audeze wspomina o 24 bitach (upsampling, natywnie również, tyle że samo źródło ma ograniczenia do 24/48 (iPhone, iPod) lub 24/96 (iPad)), o możliwości sterowania za pomocą Siri (co w sumie jest jakby oczywiste, w przypadku obsługi w ramach MFI), o wspominanej, dużo lepszej jakości połączeń fonicznych. Kabel zwie się Cipher, i z muszlami łączy się za pomocą złączek Zync – czegoś, co bardzo przypomina (pisaliśmy o tym przy okazji testów EL-8 w obu wariantach: otwartym oraz zamkniętym) wykorzystany do połączenia ze źródłem interfejs Lightning.

Oczywiście jak tylko będzie okazja sprawdzimy co ten kabel wnosi i czy taka koncepcja ma szansę się przyjąć (wg. mnie to ciekawy patent, pozwalający na konwersję innych słuchawek, w przypadku zastosowania jakiegoś klasycznego rozwiązania łączącego przewód z muszlami). W przypadku słuchawek bezprzewodowych, gdzie konstrukcja w oczywisty sposób wymusza zastosowanie przetwornika C/A wewnątrz muszli, takie coś miałoby i ma racje bytu w modelach dokanałowych – dokładnie tak to wygląda w przypadku niezbyt licznych, dostępnych obecnie na rynku IEM-ów. Tam nie da się w sumie inaczej. W przypadku nauszników konwersja za pomocą takiego, jak wyżej, kabla może być interesującą opcją, szczególnie w sytuacji, gdy niebawem standardem stanie się JEDNO złącze (komputery, handheldy)… tj. USB-C (3.1). Co ważne, ten standard zdaje się będzie (wreszcie!) obowiązywał wszystkich, to znaczy zarówno będzie obecny w świecie PC, w przypadku platformy androidowej, jak i u Apple. Byłoby to idealne, bo pozwalające ujednolicić i uporządkować rynek rozwiązanie. W przypadku omawianego produktu, niestety obecnie jest to opcja „tylko dla jabłka”. Cóż, firma amerykańska, robi coś pod rodzimego wytwórcę elektroniki użytkowej, to zrozumiałe. Szkoda tylko, że przynajmniej na razie, nie ma mowy o kablu uniwersalnym, ze złączem USB (nie tylko Android, ale w ogóle komputery). To najpoważniejsza wada, najpoważniejszy minus EL-8 Titanium… nie da się ich podłączyć cyfrowo do komputera, to opcja tylko i wyłączenie dla wymienionych powyżej urządzeń Apple. A potencjał takiego systemu, złożonego z laptopa oraz słuchawek (patrz Momentum Wireless) jest wg. mnie GIGANTYCZNY. Dodajmy do tego obsługę różnych DSP/EQ, różnych trybów pracy, symulację efektów, tego wszystkiego, co da się w takim wypadku ustawić softwareowo w źródle, transporcie lub/i samym DSP słuchawek i mamy nowe możliwości w zakresie reprodukcji dźwięku.

Podsumowując, nasza szklana kula działa niezawodnie ;-) , tylko patrzeć jak pojawią się kolejne tego typu produkty. To oczywiste pole eksploracji na bardzo już nasyconym rynku słuchawek, możliwość zainteresowania konsumentów nowymi technologiami, produktami które mogą stanowić zupełnie nową jakość w zakresie brzmienia. Oby tylko doszło do ujednolicenia standardów. Oczywistą korzyścią integracji w muszli jest skrócona do absolutnego minimum droga sygnału, gdzie przetworniki umieszczone są obok siebie, są zintegrowane. W przypadku kabla jest inaczej, tutaj nadal mamy przewód łączący elektronikę z głośnikami, do tego zasilanie w takiej konfiguracji to nie wbudowana w słuchawki bateria tylko to, co oferuje w tym zakresie transport (tutaj bardzo istotna jest specyfikacja danego interfejsu, jego możliwości zapewnienia odpowiedniego zasilania). W przypadku Apple, nieraz zdarza się zobaczyć komunikat o braku obsługi, spowodowanym właśnie niewłaściwym dla danego akcesorium zasilaniem. Tutaj, rzecz jasna, nie może taka sytuacja wystąpić, przynajmniej teoretycznie (pytanie, jak w praktyce będzie to wyglądało, w przypadku zmian w oprogramowaniu – trzeba to wszystko traktować łącznie). Także takie podejście nie jest pozbawione wad, jednak główną jego zaletą jest wspomniana, teoretyczna możliwość konwersji dowolnych de facto nauszników. Ot, wystarczy tylko (i aż) odpowiednio skonstruowany kabelek z elektroniką i możemy mieć coś zamiast osobnego, mobilnego DAPa, DAC/AMPa. Po co mnożyć byty, po co decydować się na rozwiązania nieefektywne (bo wymagające dodatkowego zaplecza, do tego często wykluczające jednoczesne korzystanie z tego, co oferują i tak spoczywające w kieszeni, smartfony). Inną drogą mogą być „audiofilskie” smartfony (wg. mnie będzie to nisza niszy) oraz nowe DAPy z funkcjami streamingowymi (wbudowane moduły 3/4G).

I kto powiedział, że w zakresie słuchawek wszystko już zostało powiedziane? Jeszcze sporo przed nami. Szkoda tylko, że poza nowymi pomysłami, obserwujemy podkręcanie (nieprzyzwoite) cen, w przypadku nowych flagowców, co zdaje się być ogólnym trendem, próbą wyciągnięcia z kieszeni konsumentów sum porównywalnych z high-endowymi zestawami głośnikowymi. Bardzo lubię słuchawki, sporo na nich słucham muzyki, no ale ludzie… słuchawki nie zastąpią (wg. mnie nigdy) kolumn głośnikowych, choćby nie wiem jak były naj (dotyczy to wszystkich konstrukcji jakie pojawiły się na rynku, nie wyłączając – nawet – Orfeuszy czy Staksów dziewiątek, może poza K1000, ale to przecież dwa mini monitory na pałąku dmuchające w uszy). Choć te nowe, opisane powyżej pomysły, mają szansę sporo namieszać (tyle że będą na to sarkać audiofile – putyści, bo przecież DSP, efekty, jakieś wirtualne hokus-pokus). Symulacja przestrzenna, odwzorowanie określonych warunków (to akurat zaleta trudna do przecenianie, wszak nie trzeba niczego dostosowywać akustycznie) może być bardzo ciekawym polem eksploracji dla producentów, inżynierów. Tak czy inaczej, kolumn to nie zastąpi, bo te potrafią wytworzyć faktyczne, a nie symulowane warunki, w inny, bliższy naturalnemu odbiorowi sposób reprodukując muzykę. To bardzo istotna różnica, tak czy inaczej, jak widać, całkiem już nieodległa przyszłość słuchawkowej branży rysuje się nad wyraz fascynująco.

Poniżej obrazki przedstawiające słuchawki oraz superkabel. Nowa wersja EL-8 kosztuje 799 dolarów. 

» Czytaj dalej

Devinitive Technology Symphony 1: DAC w słuchawkach

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Symphony1_1

Rozpoczęliśmy testy nowości od Devinitive Technology – słuchawek bezprzewodowych Symphony 1. To kolejne nauszniki z modułem BT oraz systemem aktywnej redukcji hałasu, które sprawdzimy na HDO. Wcześniej opisywaliśmy Momentum Sennheisera (Wireless OvE), które niestety miały/mają problem z łącznością bezprzewodową, problem którego do końca nie udało się producentowi rozwiązać. Poza tym testujemy także model H8 firmy Bang&Olufsen, podobnie wyposażony „we wszystko”, tzn. w ANC, moduł bezprzewodowy 4.0 z aptX etc. Wspólnym mianownikiem tych słuchawek jest także wbudowany DAC. To bardzo ważny, choć niespecjalnie podnoszony przez producentów, element wyposażenia, dający możliwość skorzystania z cyfrowej transmisji aż do (niemal) przetwornika / głośnika wbudowanego w słuchawkach. Ekstremalnie krótka droga sygnału analogowego, w sytuacji gdy przetworniki (ten odpowiedzialny za konwersję C/A oraz wspominany głośnik) znajdują się w jednej muszli, wykorzystanie źródła wyłącznie roli transportu to coś, co jak już wcześniej wspominałem (przy okazji recenzji Momentum) ma przełożenie na dźwięk, na brzmienie. Dodajmy do tego odpowiednie dopasowanie tych dwóch, kluczowych dla jakości elementów, ich odpowiednie skonfigurowanie, zestrojenie – to droga do pełnej synergii, możliwość z jakiej mogą skorzystać inżynierowie, producenci…

To jak niemieckie słuchawki zagrały w takim właśnie połączeniu z laptopa skłoniło mnie do postawienia jak się okazuje wcale nie bezpodstawnej tezy, że przyszłość tego segmentu będzie ściśle związana z cyfrową transmisją dźwięku, z wyprowadzeniem bitów ze źródła do nauszników (a w związku z miniaturyzacją także IEMów). I faktycznie nowe konstrukcje jakie pojawiają w ofercie wielu producentów zdają się potwierdzać to, o czym wcześniej mówiłem. DAC wbudowany w słuchawki to już nie ciekawostka, a plotki o rezygnacji w iPhone 7 z montażu gniazda 3.5mm wskazują, że z jednej strony rozbrat z kablem (transmisja bezprzewodowa jako główne medium), z drugiej możliwość połączenia cyfrowego (kabel Lightning w przypadku iPhone, co w tym wypadku oznacza de facto zgodność ze standardem transmisji via USB) będą wyznaczać główne trendy w konstrukcji przyszłych słuchawek. Zresztą są już pierwsze produkty bez transmisji bezprzewodowej, wyposażone właśnie w cyfrowe interfejsy (wspomniany Lightining) i tylko czekać na wysyp takich słuchawek. Co ważne, producenci będą zadowoleni, bo takie konstrukcje będą droższe, to znaczy cena jaką przyjdzie zapłacić za takie produkty będzie wyższa od średniej jaką obecnie płacimy za klasyczne modele. Wystarczy spojrzeć na te wszystkie bezprzewodowe, czy tytułowe słuchawki. Za 200 złotych ich nie kupimy, a to oznacza wyższy zysk.

No dobrze, zapytacie, to gdzie tu plusy dla konsumenta? Za co zapłacimy? Za wygodę – to po pierwsze. Za wygodę transmisji bezprzewodowej (wydaje mi się, że właśnie w przypadku słuchawek najszybciej nastąpi rozbrat z kablem, to będzie ta przewidywana przez wielu rewolucja wireless w audio, którą obserwujemy już od jakiegoś czasu, to już jest główny nurt, choć jeszcze obok kabla… niebawem jednak będzie to zamiast), brak konieczności fizycznego łączenia sprzętu, swobodę, co będzie także korespondowało ze wzrostem popularności ubieralnej elektroniki, inteligentnych zegarków etc. Po drugie zaś (i to jest dla mnie najciekawszy aspekt) z możliwym wzrostem jakości dźwięku. Ta możliwość wynika nie tylko z tego, o czym powyżej wspomniałem, wynika także ze spodziewanego wyścigu na „jeszcze bardziej” audiofilskie, topowe, gwarantujące pełen zakres możliwości (odtwarzania) przetworniki wbudowywane w przyszłe słuchawki. To będzie wyścig zbrojeń, wyścig na którym – myślę – skorzystamy wszyscy. Przeniesienie jednego z kluczowych dla jakości brzmienia elementów, tj. DAC do muszli (i nie tylko muszli, bo jw. IEMy też takie możliwości nabędą) będzie prowadziło do zdefiniowania tego co na uszach jako SYSTEMU, przenośnego systemu, gdzie jakiekolwiek cyfrowe źródło muzyki (zazwyczaj osieciowane, z dostępem do chmur, serwisów streamingowych) będzie, właśnie, czymś w rodzaju audio terminala, a nie odtwarzacza z wszelkimi wynikającymi z tego faktu ograniczeniami. Jakość przeniesiemy bezpośrednio w pobliże uszu, najbliżej jak się da. Po trzecie, dzięki DSP, dzięki modyfikowalnym ustawieniom dźwięku, efektom, systemom redukcji będzie można odpowiednio dopasować dźwięk do preferencji, niewykluczone że lepiej niż to się do tej pory odbywa (gdzie manipulacje odbywają się w jakimś software’owym odtwarzaczu, a nie oprogramowaniu samego układu w „ostatnim ogniwie”, tzn. w słuchawkach).

Devinitivie Technology Symphony 1 grają z kabla USB, grają – piszę to bez żadnej przesady – bardzo dobrze, lepiej – dużo lepiej, niż po kablu analogowym, lepiej niż w przypadku transmisji bezprzewodowej. To casus Momentum A2IE, tam także pewne ograniczenia BT były łatwo zauważalne i nie chodzi o problemy z transmisją ;-) a o gradację jakości sposobów połączenia ze źródłem. Kabel USB dawał najlepszą jakościowo transmisję, brak aptX (elektronika Apple) niestety dało się bardzo łatwo zidentyfikować, lepszy efekt choć dalej odstający od kabelka dawało wykorzystanie wspomnianego powyżej kodeka (MBA z Maveriksem & BT Explorerem… niestety w nowych wersjach OSX występuje problem z uruchomieniem takiej, lepszej od SBC transmisji). Czy to oznacza koniec odtwarzaczy, DAPów? One już dawno się skończyły vide sytuacja w tym segmencie (iPody, rejterada Samsunga, innych masowych producentów), a będziemy o mobilnych odtwarzaczach audio mówić tylko i wyłącznie w kontekście niszy. Masowym produktem będą zapewne ubieralne gadżety, zegarki i właśnie tam muzyka będzie egzystować zapewne głównie w formie stratnej, strumieniowania do słuchawek. Tyle. Natomiast ktoś, kto będzie chciał posłuchać w dobrej jakości z cyfrowego (jakżeby inaczej) źródła, skorzysta z takich produktów jak opisywany, jak wzmiankowane powyżej. Z jednej strony brak kabla, z drugiej cyfrowa transmisja do słuchawek i wszelkie mniej, lub bardziej udane systemy equalizacji, poprawy brzmienia, jego uprzestrzennienia oraz wyciszenia odgłosów z tła. To jest teraźniejszość oraz przyszłość słuchawkowej branży.

Symphony 1 są bardzo wygodne, solidnie wykonane, z dobrych jakościowo materiałów. Ten producent (testowaliśmy do tej pory parę produktów, takich jak kolumienki stereo do komputera Incline (USB) oraz głośnik bezprzewodowy Sound Cylinder) przyzwyczaił nas do dużej dbałości w tym względzie. Mamy tutaj transmisję bezprzewodową odbywającą się bez żadnych problemów, mamy system ANC (nie jest tak skuteczny jak w przypadku Momentum, czy będących punktem odniesienia Bose QC25), który dodatkowo jest „wspomagany” samą konstrukcją (zamkniętą, same pady dość szczelnie obejmują uszy) oraz mamy możliwość grania za pośrednictwem kabla USB z dowolnego, cyfrowego transportu. Producent zastosował 50mm przetworniki, oferujące sporą dawkę basu (pod kontrolą). O dźwięku napiszę więcej przy okazji recenzji, dodam tylko, że daniem głównym jest tutaj jw. połączenie via USB. To zresztą może okazać się przydatne także z bardzo praktycznego powodu: słuchawki potrafią oczywiście grać pasywnie (połączenie analogowe, przy wyłączeniu całej, wbudowanej elektroniki), w przypadku włączenia „wszystkiego”, tzn. transmisji via BT oraz systemu ANC możemy liczyć na 8 godzin grania. To niezbyt dużo, patrząc na konkurencję, wręcz niewiele. Sprawdzę dokładnie jak to w praktyce wygląda, sprawdzę czy całodniowe słuchanie (podróż, parę godzin w pociągu) będzie możliwe bez doładowywania nauszników. Dodatkowo porównam DTS1 z Momentum Wireless, porównam grając z laptopa podłączonego via USB ze słuchawkami. To będzie najbardziej miarodajne porównanie, sprawdzian dla obu konstrukcji. Już teraz wiem, że z (cyfrowego) kabla jest najlepiej w obu przypadkach, odnośnie Momentum dałem temu wyraz w recenzji… to było COŚ! Przełączając się na dużo droższe nausznki Audeze, na HiFiMANy, nie miałem na wstępie wrażenia utraty czegokolwiek, wręcz przeciwnie.

To naprawdę robi wrażenie.

» Czytaj dalej

Tesla w uszach. Test dokanałówek A&K T8ie z AK120 II

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tesle_2

Czy mówienie o mobilnym graniu na high-endowym poziomie w ogóle ma sens? Czy to nie jest nadużycie, nadużycie związane z samą specyfiką takiego konsumowania muzyki? Przecież poruszając się gdzieś, przebywając w środowisku totalnie nieprzyjaznym kontemplacji (centrum miasta, środki transportu publicznego etc.) nie ma szans nie tylko na odtworzenie domowej kanapy (bo niby jak?), ale także nasze zmysły, nasza głowa zaprzątnięta jest innymi sprawami – jednym słowem, słuchamy czegoś „w tle”, bez skupiania się na muzyce, bez angażowania się. Niby tak to właśnie wygląda, niby nie ma tu miejsca na słuchanie w skupieniu, na zaangażowanie. Niby.

Dzisiaj słuchawki, mobilne granie to nie margines, to nawet nie jedna z opcji, a GŁÓWNA OPCJA, często jedyna, na pewno najbardziej popularna, rozpowszechniona forma słuchania muzyki. Smartfon jako główne źródło, czasami jedyne plus jakieś dokanałówki… tak to właśnie obecnie wygląda. Stąd wynika prosty wniosek – jeżeli nasz czas obcowania z muzyką w dużej mierze to czas spędzony z czymś w uszach lub czymś na uszach, jeżeli nie mamy zwyczajnie czasu, możliwości na słuchanie stacjonarne, za pośrednictwem kolumn to warto przewartościować, zmienić nastawienie do mobilnego grania. Wymienione problemy, ograniczenia oczywiście nie znikną, natomiast na rynku pojawiają się produkty, które pozwalają skutecznie symulować optymalne warunki (za optymalne uznaję dopasowany akustycznie pokój z aparaturą stacjonarną, gwarantujący bardzo wysoką jakość reprodukcji dźwięku). Produkty z kategorii „granie na wynos”. Testowaliśmy wiele takowych na HDO i nie jest dla nas zaskoczeniem, że przenośne odtwarzanie może zbliżyć się jakościowo do wspomnianej „referencji”. Może.

Przetestowany zestaw jest takim właśnie przeniesieniem tego co znamy z wygodnego fotela do zupełnie innego wymiaru, przenośnego wymiaru. Koszt takiego zestawu to koszt bardzo solidnego, stacjonarnego sytemu audio z dobrym źródłem, niezłymi (a nawet nie tylko niezłymi, ale bardzo dobrymi) kolumnami. Co więcej, taka inwestycja będzie konieczna, by w ogóle zakup T8ie, pierwszych dokanałówek wyposażonych w technologię Tesla, w ogóle rozważać. Bo jak już zapłacimy za nie tyle, ile wołają, to bez zbalansowanego połączenia z jedynym, firmowym źródłem (czytaj do wyboru jeden z „kałachów” tzn. odtwarzaczy AK II-ej gen… 100/120/240/380) cała zabawa nie ma sensu. Dlaczego nie ma? O tym przeczytacie poniżej*…

» Czytaj dalej

Sapphire 23 dostępne. Premiera podłogówek Pylon Audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
sapphire_23_wenge_pylon_audio_3

Podczas naszej relacji z AVS 2015 wspominaliśmy o tym produkcie, o rychłej premierze. Producent dotrzymał słowa i jeszcze w listopadzie wprowadził do oferty nowe podłogówki. Jakie to konkretnie kolumny? Ano, tak je opisuje Pylon Audio na swojej firmowej witrynie: „Sapphire 23 to najmniejszy 2,5 drożny zestaw podłogowy serii Sapphire. Kolumny dedykowane są do niedużych pomieszczeń, po których możecie się Państwo spodziewać wszystkich odpowiednio zalet dźwięku znanego z linii Sapphire. Dzięki kompaktowemu rozmiarowi kolumn, zbliżeniu centr akustycznych osiągnęliśmy doskonałą spójność podczas odsłuchów w polu bliskim. Dolny skraj pasma jest odpowiednio wyartykułowany dając podstawę do pełnej reprodukcji niskich składowych dźwięków fortepianu czy muzyki elektronicznej. Wyższe zestawy serii Sapphire obiektywnie dysponują większymi możliwościami w zakresie reprodukcji basu, ale w małych pomieszczeniach ze względu na charakter dołu pasma i możliwości jego rozciągnięcia to właśnie Sapphire 23 będzie optymalnym wyborem. Podobnie jak w całej linii Sapphire zastosowany został głośnik wysokotonowy norweskiego Seasa, natomiast przetwarzanie średnich i niskich rejestrów powierzono parze 13cm celulozowych przetworników niemieckiego Visatona. Po Sapphire 23 możemy spodziewać się monitorowej precyzji a przy tym doskonale wysyconego oraz barwnego brzmienia instrumentów doskonale osadzonych w przestrzeni. Zestaw głośnikowy Sapphire 23 świetnie sprawdzi się w roli bazy zarówno dla wysokiej klasy systemu stereo ale także w konfiguracji Kina Domowego. Kolumny dedykowane są pomieszczeniom 12-20 m2 w których odnajdą się optymalnie.

Jak widać, w konstrukcji skrzynek zastosowano świetne przetworniki od Norwegów oraz Niemców. Nie jest to produkt z własnymi głośnikami, te pojawią się w zupełnie nowych liniach (patrz link powyżej). Oczywiście nie omieszkamy przetestować nowości, te kolumny gabarytowo dobrze będą pasować do naszego redakcyjnego pomieszczenia odsłuchowego. A jak ceny?

» Czytaj dalej

Komputerowe audio inaczej? Thunderboltowa stacja dokująca Elgato w torze

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Elgato Thunderbolt dock_1

No i stało się. Sam się dziwię, że wcześniej jakoś się nie złożyło, no ale w końcu sprowadziłem to ustrojstwo, zamontowałem (co było pewnym wyzwaniem, bo stacja dokująca miała połączyć salonowe graty z komputerem ustawionym w gabinecie i tak też się stało), odpaliłem i …oniemiałem. Jednak rację mieli ci, którzy twierdzili, że USB to interfejs pod wieloma względami problematyczny. Nawet w takiej, dużo zdrowszej, po prostu lepszej od okienkowej implementacji, jaką oferuje jabłuszkowa konkurencja, po prostu problematyczny. No proszę! Zamiast wyprowadzać z iMaca sygnał za pośrednictwem wbudowanych gniazd USB, zamiast stosować erzace w postaci aktywnych hubów USB lub Jitterbugów, wystarczy zastosować tytułowe rozwiązanie. Nie byłem w stanie początkowo uwierzyć w progres jaki wniosła ta zmiana w systemie, była tak namacalna, tak zauważalna, że aż… poprosiłem małżonkę o krytyczną opinię z „zewnątrz” (to ktoś, kto mówi, że mu wszystko brzmi mniej więcej tak samo i nie słychać różnicy), opinię, czy mi się tylko wydaje, czy jednak słuch mam jeszcze w porządku no i faktycznie coś jest na rzeczy.

No i…? „Nie odłączaj, daj posłuchać jeszcze. Trzy albumy pod rząd. Chcę posłuchać moich Queenów, a nie tego plumkania… weź mi nie wyłączaj.” Trudno opisać precyzyjnie tę zmianę, ale gdybym miał to w jakiś sensowny sposób ująć to… brzmienie stało się znacznie bardziej angażujące, dźwięk się otworzył, tak jakby nagle ktoś kazał całkowicie skupić się na muzyce, nie pozostawiając nam wyboru. Jak narkotyk, wciąga, nie puszcza, zachęca do słuchania bez opamiętania. Obłęd. Zjawisko dotyczyło zarówno systemu opartego na przetworniku Audio-gd nfb-2, jak i na Korgu ds-dac-100. Zauważalne na integrze, na dzielonym zestawie z kolumnami oraz na torze słuchawkowym. Na wszystkim. Nawet Zeppelin Air podpięty pod docka kablem USB grał bardziej, grał lepiej, hmmm naturalniej (?) i wreszcie grał po prostu lepiej definiowanym dźwiękiem, precyzyjniej pokazując w nagraniu detale w porównaniu z bezpośrednim podłączeniem via USB z MBA, nie mówiąc już o AirPlay’u (tutaj, nie będę owijał w bawełnę, była to spora różnica, biorąc pod uwagę ilość docierających do uszu informacji, bardzo łatwa do zauważenia). Na marginesie AP jest w teorii bezstratny, ale po tym eksperymencie należałoby raczej określić go mianem „mniejstratny”, mniej w stosunku do kompresji stratnej, porównując AP do kompresji w BT/SBC, do mp3/aac  itp metod zapisu skompresowanego stratnie dźwięku.

Produkt Elgato to jeden z wielu dostępnych na rynku thunderboltowych doków. Stacje dokujące na Thunderbolcie to obecnie mocno rozwijający się temat. Co chwila wychodzi jakieś nowe urządzenie tego typu, ceny spadają (nowe modele można często kupić już za nieco ponad 700 złotych), co oznacza popularyzację interfejsu, nadal mocno niszowego, ale obecnie nie ograniczonego tylko i wyłącznie do komputerów Apple. Są pierwsze PC wyposażone w „Light Peak’a”, pomysł Intela, innowacyjny pomysł, na uniwersalny, super szybki (bo oparty na interfejsie PCI-e) interfejs zewnętrzny, który w odróżnieniu od magistrali USB nie dziedziczy jej wad (współdzielenie, przydzielanie, opóźnienia, konflikty). Tutaj mamy coś, co po pierwsze oparto na światłowodowej transmisji, a więc takiej, która jest praktycznie niewrażliwa na interferencje, dodatkowo coś co jest rozwiązaniem point to point, oferując gigantyczny progres w zakresie szybkości transmisji, braku opóźnień, dostępnego pasma, wreszcie stabilności przesyłu danych (stały przesył, w czasie rzeczywistym, izochroniczny – w przypadku USB transfer danych odbywa się pakietowo), jak również pełnej uniwersalność zastosowań (obraz, dźwięk, dane). W 100% losseless, bez względu na inne interfejsy, na podpięte peryferia. Tyle teoria, a praktyka wygląda… jeszcze lepiej. Moja stacja pozwala mi w drugiej strefie (salon) uzyskać analog komputera z portami USB, gigabitowym LANem, kolejnym złączem Thunderbolt (połączenia łańcuchowe) np . dla Thunderbolt Display’a, HDMI do wyprowadzenia obrazu i ewentualnie dźwięku do telewizora (via optyk możemy przesłać go w standardzie DD/DD+ do amplitunera, ekstraktora HDMI – co zresztą planuję właśnie zrobić, lub do projektora dźwiękowego takiego jak Zeppelin), wreszcie analogowymi gniazdami audio (których nie planuję wykorzystywać). Całe mnóstwo opcji, możliwości. Przez przejściówki podepniemy interfejsy audio na Firewire (rezygnacja z grania po USB), jakieś napędy optyczne na tym złączu, sprzęt pro (montaż, obraz/dźwięk etc.). Na szczęście do jakiś 3 metrów można jeszcze w rozsądnym budżecie kupić przewód Thunderbolt (maks. 300zł) i voila. Kable o większej długości to już wydatek na poziomie najtańszych stacji niestety (ale w przypadku dłuższego połączenia, jak u nas, niezbędny). Odnośnie wspomnianego Firewire – są na rynku interfejsy audio do domowego użytku (nie chodzi o narzędzia dla profesjonalistów) z FW na pokładzie. Robi takie coś np. Mytek, robi Weiss i w zgodnej opinii użytkowników, brzmienie jest lepsze via FW od tego, które można uzyskać za pośrednictwem interfejsu USB. Firewire działa w podobny sposób co Thunderbolt – mamy transfer izochroniczny, żadne tam pakiety, nie ma mowy o negocjowaniu, o opóźnieniach. Problem w tym, że firewire to przeszłość, tego interfejsu nikt już obecnie nie rozwija, a jego obsługa ograniczona jest w praktyce tylko do komputerów Mac (przesadzam, ale tylko trochę), dlatego warto zdecydować się na dużo nowocześniejsze rozwiązanie pod postacią Light Peak’a.

Cóż mogę dodać? Stacja dokująca staje się od tej chwili niezbędnym elementem toru. Nie oznacza to, że nie będę testował sprzętu w typowych okolicznościach, tzn. bezpośrednio łącząc komputer z DACzkiem via USB. Oczywiście że będę, bo zdaję sobie sprawę z niszowości tego rozwiązania. Po pierwsze jesteśmy w tym przypadku skazani, przynajmniej na razie, głównie na Jabłko, choć można to w prosty sposób obejść za pomocą kart PCI-e jakie można podłączyć do płyty głównej (tle że w grę wchodzą tylko desktopy, jakieś dedykowane pod audio komputery takie jak np. CAPS). Kupujemy kartę np. SOtM i mamy odpowiedni interfejs w PC. Po drugie, to kilkaset złotych wydane na akcesorium komputerowe, dość specyficzne, niekoniecznie każdemu przydatne. Najtańszy wariant (nie wiem, jak się sprawdza, patrzę tylko przez pryzmat „najtańszy dock”) to Kanex ze złączami USB 3.0 (jedno) oraz do wyboru LAN lub eSATA. Jakieś 400 złotych. Tak to wygląda. Jednak, jak ktoś chce mieć coś bardziej uniwersalnego, rozbudowanego to trzeba liczyć się z podwojeniem tej kwoty. Są jeszcze na rynku specjalnie dedykowane audio rozwiązania, oparte na tym interfejsie, ale to domena profesjonalistów, studio nagraniowego, trudno mówić o domowym sprzęcie, bo tam jest sporo rzeczy kompletnie nieprzydatnych w domowym systemie audio. Ceny bardzo wysokie, a wśród produktów tego typu znajdziemy wyroby takich specjalistów jak MOTU, Apogee, Focusrite czy Apollo. Generalnie wydaje się, że najrozsądniej rozważyć wybór jakiejś uniwersalnej stacji, szczególnie warto rozważyć taką inwestycję, gdy chcemy wyprowadzić dźwięk na większą odległość, powyżej 5 metrów, do innego pomieszczenia. Ten interface daje nie tylko teoretyczny, ale empiryczny, rzeczywisty progres jakościowy brzmienia, na tyle zauważalny, że warto się bliżej przyjrzeć temu rozwiązaniu.

Według mnie zmiana będzie odczuwalna na każdym systemie, na tym z wyższej półki być może nawet bardziej odczuwalna. Siejące zakłóceniami wnętrze komputerowego transportu nie ma absolutnie żadnego wpływu na dźwięk w takim scenariuszu (ważne by grać z pamięci, z komputera wyposażonego w SSD, najlepiej korzystającego z pci-e jak Mac), korzystamy z rozwiązania w praktyce eliminującego jitter, eliminującego problemy związane z współdzieleniem magistrali USB (kilka, konkurujących ze sobą szyn) przez liczne peryferia (i nie chodzi tutaj o to co poza komputerem, ale także to co wbudowane, to co w środku, co korzysta z tego interfejsu tj. USB). Natomiast interfejs USB w stacji to tylko końcowy element od strony transportu-komputera, gwarantujący kompatybilność z podłączonym przetwornikiem C/A, odseparowany, zasilany zewnętrznie (patrz wyżej / poniżej), wykorzystywany wyłącznie przez podpięte pod stację urządzenia. Nie dziwię się, że Thunderbolt traktowany jest jako następca interfejsu Firewire w aplikacjach profesjonalnych, w studiach nagraniowych. To przede wszystkim idealne rozwiązanie do nagrywania, do rejestracji dźwięku, dysponujące ogromnym zapasem wydajności w takich zastosowaniach, ale też (co dotyczy właśnie nas, słuchających muzyki) także optymalny sposób transportu dźwięku ze źródła do sprzętu odtwarzającego.

Idę czegoś posłuchać…

(galeria w rozwinięciu)

» Czytaj dalej

Zeppelin Wireless – rzut okiem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zeppelin Wireless_t

Opublikowałem na łamach HDO dwa artykuły poświęcone Zeppelinowi Air (patrz pierwotny tekst wraz z aktualizacją tutaj), w których dokładnie opisałem funkcjonalność, możliwości oraz brzmienie tej konstrukcji. W międzyczasie pojawiła się druga generacja tego bezprzewodowego głośnika B&W z dokiem wyposażonym w nowy typ złącza (Lightning), od strony brzmieniowej praktycznie identyczna z poprzednikiem. Wentylowana obudowa (dwa porty bass-refleksu z typowym dla producenta patentem ala piłeczka golfowa), dock, bateria złączy cyfrowych, łączność wyłącznie via WiFi (i tylko AirPlay), pilot „kamyczek”… tak, to była w istocie modyfikacja polegająca na wprowadzeniu nowego złącza. Stwierdziłem, że nie ma sensu rozpisywać się o tej nowości, bo w istocie grało to i miało możliwości identyczne z dwukrotnie opisanym Air pierwszej generacji. Bowers pracował już nad nową, trzecią generacją (a właściwie czwarta, licząc model wyposażony wyłącznie w docka) swojego topowego głośnika „bezdrutowego” i kiedy pojawiły się pierwsze zapowiedzi, stwierdziłem, że warto będzie przyjrzeć się bliżej temu produktowi. I tak też się stało. Wiedziałem, że sporo się zmieniło, ale szczerze nie przewidywałem że firma tak dalece odejdzie od wcześniejszej konstrukcji, w istocie wprowadzając zupełnie nowy produkt do swojej oferty, inny (choć z wyglądu podobny, ale też po przyjrzeniu się odmienny od poprzedników) głównie w najistotniejszym zakresie… brzmienia oraz funkcjonalności. I powiem otwarcie, dużo zmian wprowadzonych przez B&W wywołuje u mnie spore wątpliwości. Jakie? No to po kolej:

Po pierwsze, ten Zeppelin jest jak nazwa sugeruje po prostu i (prawie wyłącznie) bezprzewodowy. Oczywiście w takim produkcie, łączność bezprzewodowa, strumieniowanie muzyki bez kabla to danie główne, ale… poprzednicy oferowali znacznie więcej, bo Air (1 i 2 gen) mogły być np. wysokiej klasy soundbarami, projektorami dźwiękowymi łączącymi się z telewizorem za pomocą kabla optycznego. To niekorzystne uszczuplenie możliwości produktu, jest tylko wejście analogowe, a to nie jest to samo, bo wiadomo że w telewizorach raczej nie ma co liczyć na dobrą konwersję sygnału cyfrowego na analogowy. Po drugie Air podpięty pod komputer via USB pokazuje, jak wielkie możliwości drzemią w tym zintegrowanym systemie głośnikowym, jak dobre, rasowe brzmienie oferuje ten produkt. Nowy produkt nie ma wejścia USB (jest tylko serwisowe, nie służy do transmisji dźwięku). Pisałem o tym, co daje takie połączenie wcześniej, nie będę się w tym miejscu rozwodził, wspomnę tylko że to najlepsza jakość dźwięku, pozwalająca wykorzystać w pełni znakomite przetworniki jakie Szkoci zastosowali w tej konstrukcji. To właśnie w tym przypadku uzyskujemy najlepsze efekty, fakt nie jest to tak wygodne jak AirPlay, ale po prostu warto. Warto, szczególnie w kontekście bardzo nieciekawie wyglądającej stabilności, czy raczej jej braku w przypadku AirPlay’a. Widzę piętrzące się trudności wraz z rozwojem oprogramowania (iOS, OSX) w przypadku tego, firmowego protokołu dla przesyłu obrazu i dźwięku. Zrywanie połączenia, chwilowa utrata łączności to coś, co dzisiaj niestety jest normą. Potwierdza to niestabilność połączenia (a precyzyjniej, także jej niewystarczająca wydajność) w najnowszym software w przypadku współpracy makówek z AppleTV (to ewidentnie problem z OSX-em, implementacją AP w tym systemie). Do tego duże opóźnienie („znak firmowy” protokołu AirPlay) również nie pozostaje bez wpływu na komfort użytkowania takiego głośnika. Cóż, w nowym Zeppelinie Wireless B&W postawiło, jak wyżej, wyłącznie na bezprzewodowość. Poza AP jest Bluetooth (wcześniej go nie było), który jak się okazuje nieco ratuje sytuację, ale też – wiadomo – nie oferuje bezstratnej jakości przesyłu. Zeppelin Wireless to produkt zorientowany na Apple (tylko AirPlay, choć jak pokazuje Zeppelin Air,  głośnik może być identyfikowany jako urządzenie DLNA), na szczęście użytkownik androidowego handhelda prześle sobie tym razem muzykę i to w dobrej jakości (także dzięki obsłudze aptX). Ten kodek w najnowszych wersjach gwarantuje minimalne opóźnienia, dziesięciokrotnie mniejsze od tych, które występują w standardowym SBC (na marginesie aptX nie ma w mobilnym systemie iOS, a w OSX bywa ten aptX niestety mocno problematyczny). Innymi słowy, nowy Wireless dzięki BT ma co prawda alternatywę, alternatywę stabilną, do tego uniwersalną (można korzystać z dowolnych źródeł, byleby były wyposażone w moduł), no ale kupując taki głośnik chcemy wykorzystać jego soniczne możliwości w pełni (co przeszkadzało dać uPnP/DLNA Bowersowi?), a nie tylko w pewnym stopniu, prawda?

No i dochodzimy do kluczowej kwestii. Brzmienia. Tutaj znowu firma postanowiła nas zaskoczyć. Tu nie ma wentylowanej obudowy! Nie ma. Z tyłu widzimy gładką powierzchnię cygara (gabaryty wszystkich dużych Zeppelinów są zbliżone), nie znajdziemy w niej żadnych otworów. Co to w praktyce oznacza? Grając stosunkowo cicho, nie odczujemy tego boleśnie, ale już przy dużym poziomie głośności nagle okazuje się, że gdzieś nam wyparował bas, którego w poprzednikach bywało aż nadto, ale tam można było w odpowiedni sposób, jak z każdą klasyczną kolumną głośnikową, temu zaradzić, w zamian dostając świetny, głęboki, czysty basior. Tutaj szybko dochodzimy do miejsca, w którym mocne głośniki wbudowane w niewentylowanej obudowie, wprowadzają chaos, nieład w brzmieniu, te staje się mniej czytelne, pozbawione klarowności. Tracimy. Taka konstrukcja, moim zdaniem, nie może się obyć bez bass-refleksu. Grając głośno (a Zeppelin zachęca do tego, to system bezprzewodowy, pozwalający nagłośnić niemały salon) mamy wrażenie, że coś tu jest nie tak. Poza tym tracimy jeszcze coś, coś co zawsze mnie w tej konstrukcji fascynowało. Monofoniczny głośnik (fakt – duży, fakt – z oddalonymi od siebie dość znacznie (cygaro) przetwornikami) potrafił zagrać niebywale przestrzennie, w praktyce z metr w lewo/prawo od zasłoniętych plecionką koszy, zamkniętych we wspólnej obudowie. I to się świetnie sprawdzało. A tutaj? Tutaj mamy dźwięk znacznie mniej spektakularny, już się ten Zeppelin nie wyróżnia na tle innych propozycji rynkowych, jak poprzednicy. Powiem szczerze, że spory zawód. Oczywiście to wstępne wnioski, bo też głośnik dopiero co wyjęty z pudełka, ale… tu nie ma co liczyć na radykalną poprawę, bo sama konstrukcja stoi na przeszkodzie osiągnięcia zbliżonych do wcześniejszych modeli, możliwości w zakresie brzmienia. Wielka szkoda. Plusem (dla niektórych) będzie łatwość ustawienia (co w przypadku Air 1/2 było trudne, bo wiązało się z potrzebą rezerwacji dużej przestrzeni za głośnikiem), właściwe można go ustawić bardzo blisko ściany, bez obaw że będzie to miało jakiś wpływ na brzmienie. Natomiast nie da się do końca zniwelować wystąpienia niekorzystnych zjawisk, gdy „rozkręcimy” nowego Wirelessa i pojawią się rezonanse. Brak wentylacji, przy zachowaniu nominalnie sporej mocy, będzie skutkował pojawieniem się takich, nieprzyjemnych sytuacji.

Zawód? Przy pierwszym kontakcie to chyba trafne sformułowanie, dobrze oddające moje wrażenia. Niestety nie ma w komplecie użytecznego, bardzo ładnego pilota (kamyczek). Niby nie ma co przełączać (bo jest tylko wireless), ale niekoniecznie muszę mieć pod ręką strumieniujące źródło, a zmiana natężenia dźwięku, czy banalne włączenie/wyłączenie musi się w przypadku nowego Zeppelina wiązać z ruszeniem czterech liter z fotela i skorzystaniem z niekoniecznie praktycznych (choć ładnie wkomponowanych) przycisków w górnej części obudowy. Co do wyglądu, to rzecz gustu, ale według mnie tu także nastąpił pewien regres. Zamiast aluminiowego, obłędnego docka, aluminiowego pasa dzielącego obie połówki cygara, typowej dla wysokiej klasy kolumn głośnikowych plecionki skrywającej całą elektronikę i przetworniki w starszych wersjach, dostajemy tutaj łatwy do wybrudzenia materiał (plecionka w poprzednikach daje się bardzo łatwo oczyścić z kurzu, szybko można za pomocą taśm do usuwania np. kociej sierści, wyczyścić taką powierzchnię), który w miejscach zetknięcia się z brudem, czy tylko naszymi rękoma zmienia kolorystykę (staje się delikatnie jaśniejszy). To, plus, subiektywnie, nie tak jak w Air(ach) elegancka, ekskluzywna obudowa powoduje, że zamiast towarzyszącego poprzednikom „wow”, mamy ładny, ale już nie wyróżniający się, nie wywołujący tylu emocji produkt. Szkoda. Liczyłem na coś więcej i przede wszystkim na dodawanie, a nie odbieranie (możliwości, funkcjonalności, a przede wszystkim zdolności brzmieniowych).

Na zakończenie, jeszcze jedna uwaga (aptekarsko to nawet parę). Jak zwykle (tak było również w poprzednikach), konfiguracja (mimo że uproszczona i przeprowadzana przez bardzo czytelną, łatwą w obsłudze aplikację) na dzień dobry, po wyjęciu z pudełka, wiązała się z koniecznością przeprowadzenia fabrycznego resetu. Firma, wg. mnie, powinna na wstępie informować klientów, że takowy, fabryczny reset, jest elementem niezbędnym w konfigurowaniu urządzenia. Nie byłoby irytacji i nieprzyjemnego, pierwszego wrażenia. Niestety brak docka oraz możliwości ustawienia via USB z komputera, nie pozwala na alternatywne metody wpięcia Zeppelina w sieć. Nie da się wobec tego „przenieść” konfigu sieci, obchodząc standardową metodę bezprzewodowego ustawiania parametrów. Do tego, zaraz po resecie i udanej inicjacji procesu konfigurowania, wyskoczyło powiadomienie o krytycznej łatce i zamiast muzyki, kilkanaście minut upłynęło na aktualizowaniu firmware. Takie to, przyznacie, no niezbyt. Rzecz jasna Zeppelin jest teraz jeszcze bardziej przyjazny środowisku, w trybie czuwania praktycznie w ogóle nie pobiera energii, pewnie komponenty użyte w jego budowie podlegają znacznie łatwiejszej utylizacji (to w sumie, wierzcie mi, widać), ale cholera, chyba nie o to chodzi w tego typu produkcie, żeby był eko i zielony, tylko żeby grał znakomicie, miał „wszystko” i jeszcze (równie) znakomicie się prezentował. Cena ustalona na polskim rynku, niestety przestała być promocyjna. Bowers przez wiele miesięcy utrzymywał bardzo atrakcyjny cennik na swoje Zeppeliny (w przypadku Air zamiast 2899 było 1799), teraz nowość kosztuje …2999 zł.

Szczerze? Poczekałbym na promocję (to raz), a dwa poszukał na rynku poprzedników. Może jeszcze gdzieś się uda trafić, w którymś ze sklepów na wcześniejszy model? Dla mnie, patrząc na to co zaoferowali tym razem, wybór między starym, a nowym, byłby oczywisty…

Poniżej, galeria

» Czytaj dalej