LogowanieZarejestruj się
News

Najlepszy front-end audio na rynku? Cała Twoja muzyka @ Roon – nasza opinia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Roon_awsome_interface

Obecnie korzystamy z wielu możliwości pozwalających na słuchanie ulubionej muzyki: jest nasza prywatna kolekcja, gromadzona często latami, przeniesione do świata pliku kompakty, winyle, a w przypadkach ekstremalnych nawet taśmy (ekstremalnych dla domowników, bo pewnie oznacza to kogoś całkowicie sfiksowanego na audio, jakości dźwięku – tak, to stan chorobowy niewątpliwie ;-) ), te wszystkie downloady, mamy także dzisiaj rosnący na potęgę streaming (bezstratny – Tidal, stratny wszędobylski Spotify i wiele innych), mamy wreszcie radio internetowe (a tam też prawdziwe perły, warto czasami poszperać, oj warto), inteligentne rozgłośnie (Pandora oraz nowe serwisy tego typu, o czym za chwilę i przy okazji)… multum opcji, przyznacie. I jak się tutaj w tym wszystkim nie pogubić, no jak?

Marzyłem od dawna o czymś, co będzie odpowiednikiem LMS (Logitech Media Server – patrz nasza recenzja Squeezeboksa Touch) na komputerze, tylko że lepszym. LMS na komputerze, w formie front-endu zresztą już jest (bazujący na linuksie projekt Daphile) ale to nie jest rozwiązanie typu: mam komputer nie tylko do audio, tylko do wszystkiego i chcę z niego grać muzykę w najwygodniejszy sposób. Marzyłem o czymś co będzie integrować wszystkie moje źródła w ramach jednego software, który dodatkowo będzie maksymalnie prosty, przejrzysty, będzie pozwalał na ultraprostą integrację wszelkich urządzeń audio w domu (strefy, interfejsy), pozwalał na zdalne sterowanie (z każdego ekranu na jaki mi przyjdzie ochota, czy który zwyczajnie będzie akurat pod ręką), a do tego wszystkiego zapewni mi perfekcyjną jakość dźwięku. Perfekcyjną, czytaj bitperfect, ze wsparciem dla każdego formatu, dla każdego, nawet wyczynowego sposobu zapisu dźwięku (DXD, DSD), dodatkowo zwalniając mnie od mozolnego konfigurowania sprzętu. Marzenie ściętej głowy?

Niekoniecznie. Niekoniecznie, bo pojawił się ROON. To front-end. Nowatorski w sposobie integracji źródeł (wielu źródeł – tak właśnie wielu, bo tutaj mamy do czynienia z projektem integrującym całą naszą muzykę), w sposobie prezentacji (znakomity interfejs – prosty, przejrzysty, estetyczny, skupiający się na tym co najistotniejsze – na muzyce) oraz możliwości dystrybucji dźwięku w całym domu. To – powiem bez ogródek – REWELACJA. Właśnie na takie coś czekałem. Tu jest wszystko, o czym wspomniałem w poprzednim akapicie. Wszystko. A będzie jeszcze lepiej, bo niebawem pojawi się aplikacja mobilna, a to oznacza, że będziemy mieli do czynienia z kompletnym rozwiązaniem, integrującym wszystkie możliwe sposoby słuchania muzyki ze źródeł cyfrowych.

Czym jest ROON? Poniżej zobaczycie wideo prezentujące ten front-end w akcji, poza tym przygotowałem fotogalerię, właściwe fotoprzewodnik (sporo tego) po najważniejszych elementach tego unikalnego rozwiązania. W ten sposób, najbardziej obrazowy, pokażę Wam na czym to polega. Tutaj ograniczę się do tego co kluczowe oraz opiszę króciutko kto za tym stoi i dlaczego ten projekt ma szansę na sukces. Zacznijmy od tego, że ROON po raz pierwszy integruje różne źródła muzyczne w jeden, przejrzysty, przeźroczysty wręcz sposób, bo nieważne czy gracie z NASa, komputera, kolekcji iTunes czy Tidala (tak właśnie, Tidala, jest integracja z Tidalem, wiecie co to oznacza, prawda? :) ), po prostu odtwarzacie muzykę za pośrednictwem swojego komputera. To on jest właśnie ŹRÓDŁEM oraz INTERFEJSEM (front-endem). Integrujemy wszystko, korzystając z dowolnego systemu komputerowego. Czy to będzie laptop, czy all-in-one, czy jakiś dedykowany pod kątem audio CAPS – nieważne – ważne, że mamy coś, co stanowi spoiwo dla całej naszej cyfrowej muzyki. Odtwarzając muzykę nie zastanawiamy się „skąd to idzie”, tylko …i to jest piękne… odtwarzamy to co chcemy, a programiści stojący za ROONem ułatwiają, uprzyjemniają nam słuchanie muzyki oferując kilka fantastycznych funkcji. To taki Squeezebox tylko nie z końcówki poprzedniej dekady (Logitech niestety porzucił SB i obecnie rzecz wspierana jest niezależnie, co samo w sobie nie jest złe, ale oznacza jedno – nie pojawi się nic nowatorskiego w tym zakresie, platforma będzie po prostu egzystować na rynku do czasu kiedy komuś będzie się chciało), a super nowoczesny, przystosowany do nowych form słuchania muzyki, otwarty na nowe możliwości. Inteligentne radio? Jak najbardziej. Generowanie playlist na podstawie naszego gustu? Oczywiście. Integracja z LastFM to oczywista, oczywistość, ale już tworzenie list odtwarzania na podstawie naszych preferencji, tego co słuchaliśmy przed laty, kreowania oraz podpowiadania w inteligentny sposób (to działa!!!) co chcielibyśmy posłuchać, na co mamy ochotę, co mogłoby nas zainteresować… to jest coś, czego w takim zakresie nie oferuje nikt inny. Te podróże w czasie, połączone z odkrywaniem nowego (to, co pojawia się w mainstreamie to jedynie 5% muzyki, pamiętajmy o tym) to nowa jakość. Tidal to obecnie nie tylko mainstream, to także nowi artyści, to platforma dla nowych talentów (patrz nasz opis nowych funkcji serwisu). To wszystko mamy w ROOMie. Muzyka jest tutaj w centrum, jest najważniejsza, a wszystko to jest łatwe, proste, przejrzyste – szybka wyszukiwarka, szybki dostęp do źródeł, atrakcyjny sposób prezentacji całej naszej kolekcji oraz bardzo skuteczny, wręcz rewelacyjny mechanizm porządkowania i administrowania zbiorami to właśnie dokładnie to, czego oczekujemy od idealnego software audio. Rzecz jasna nie ma tutaj problemu z tagami, z informacjami na temat artystów, z tym wszystkim co powodowało do tej pory spore problemy. Tutaj zawsze mamy pełną informację na temat utworu, artysty, mamy recenzje, notki biograficzne, opisy, co pozwala na pogłębienie wiedzy na temat muzyki, artystów, kompozytorów, twórców w najbardziej naturalny sposób, przy czym nie ma mowy o przedobrzeniu, o zalewie informacji – wszystko jest idealnie skomponowane. Kolejna rewelacja.

ROON jest takim rozwiązaniem. Co ważne, developerzy co chwila wprowadzają coś nowego (DSD, wspomniane aplikacje dla Androida oraz iOSa niebawem), potrzebnego, ale już w obecnej formie mogę powiedzieć, że nie ma niczego, co by się zbliżało w sposobie integrowania muzyki z ROONem. Nie ma. To, w jaki sposób rozwiązano konfigurowanie zasługuje także na krótką wzmiankę. Wreszcie nie trzeba się na tym znać. Poważnie. To twórcy oprogramowania odwalają za nas czarną robotę. My konfigurujemy panel za pomocą paru suwaków i już! Mamy bitperfect? Mamy. Mamy granie z wielu źródeł? Mamy. Mamy kilka stref? Mamy. Wprost genialnie działa to w rozbudowanej instalacji audio, gdzie grają głośniki bezprzewodowe, gdzie bezprzewodowe interejsy audio (u mnie jest AirDAC z SKAA, są airplay-owe stacje AE, jest Zeppelin Air itd itp) pozwalają na granie wszędzie gdzie przyjdzie nam ochota, co więcej, na granie z maksymalną dla danego sprzętu jakością. TO JEST TO. A przy tym można za pomocą ekranów (nieograniczona liczba pilotów) sterować całością, bez konieczności angażowania komputera z zainstalowanym front-endem. Dzisiaj każdy tablet to dzięki wirtualnemu pulpitowi pilot. Działa to świetnie, bo interfejs ROONa jest właśnie taki – przystosowany do takiej obsługi. Duży, przejrzysty, prosty, pozwalający na szybką nawigację, bo poszczególne ekrany, przyciski, pozwalają na komfortowe sterowanie. Do tego za moment będzie aplikacja mobilna. To wszystko (interfejs, integracja, sterowanie) robi kolosalną różnicę, to jest właśnie coś co daje przewagę nad innymi rozwiązaniami. Komputer dlatego staje się, czy już jest podstawowym źródeł cyfrowego dźwięku, bo jako źródło nie ogranicza go nic – od strony softwareowej to otwarta karta, od strony hardwareowej to także otwarta karta. Uniwersalność ROONa jest pełna, nieograniczona, to nie jest LMS zamknięty w danym ekosystemie. To coś ponad ekosystemami. PERFEKCYJNY FRONT-END.

AKTUALIZACJA 3 (podsumowanie oraz finalna ocena): Przed końcem roku doczekaliśmy się wielkiej aktualizacji tego software i powiem Wam coś… ROON jest wart każdego wydanego nań dolara. Powiem więcej – dożywotnia licencja za 499 USD to cena uczciwie skalkulowana (w odróżnieniu od pewnego programu na A. dla Makówek, który kosztuje podobnie, a jest tylko i wyłącznie playerem, dobrym playerem ale w ogóle nie ma porównania do opisywanego tutaj front-endu). Software świetnie radzi sobie na PC, korzystam zarówno w trybie klienta, jak i serwera na FooKo PC i działa to znakomicie (na w systemie pracującym pod kontrolą wielordzeniowego Atoma). Dobrze, ale miało być o aktualizacji w aktualizacji (testowałem od chwili publikacji, mogę po paru tygodniach napisać, że soft jest stabilny jak skała), zatem do rzeczy… ROON ZAWIERA WSPARCIE DLA SQUEEZEBOKSA. Zamiast LMS mamy więc alternatywę i to, biorąc pod uwagę rozwój opisywanego oprogramowania, alternatywę dającą „drugie życie” odtwarzaczom Slim Devices / Logitecha. Co więcej, ROON nie tylko pozwala na wykorzystanie SB w roli głównego, czy strefowego odtwarzacza, ale dodatkowo w pełni wykorzystuje modyfikacje EDO (Enhanced Digital Output). Gramy więc w 24 bitach, z maks. częstotliwością 192 KHz via USB. W moim systemie Squeezeboks Touch via EDO z podpiętym konwerterem cyfrowym USB-SPDIF M2Techa (hiFace Two) podłączony do rDACa stanowi jedno z dwóch najważniejszych źródeł plikowych w salonie i gra to zabójczo dobrze. ROON pozwala na integrację wszystkich moich źródeł, wszystkich przetworników, odtwarzaczy, systemów bezprzewodowej transmisji (AirPlay, SKAA) w ramach jednego software, jednego łączącego najważniejsze zbiory – lokalne (NAS) jak i streamingowe (Tidal). REWELACJA. Wraz z zapowiadanym Roon Speakers apps (implementacja front-endu w bezprzewodowych produktach audio, z możliwością ich natychmiastowego wpięcia w strefy, przy 100% gwarantowanym graniu bit po bicie), ROON staje się tym, czym miał się stać… systemem audio jutra, dostępnym już dzisiaj. Pierwszych produktów ze wsparciem można spodziewać się już w pierwszej połowie 2016 roku. Na pewno o nich wspomnimy i to niebawem: będziemy na bieżąco śledzić nowinki z branży audio na CESie 2016, pewnie nie zabraknie w Las Vegas zapowiadanych jw. urządzeń). Co jeszcze wprowadzono? W najnowszej aktualizacji programiści dodali także obsługę HQ Playera (oj wiele osób się z tego ucieszy, wiele, odpada kwestia rzekomego „no fajny jest, ale nie gra tak dobrze jak…”), samo oprogramowanie po upgrade jest 64 bitowe, zarówno dla Win jak i OSX (wielkie kolekcje, naprawdę wielkie, to teraz nie problem).

A to jeszcze nie wszystko… GENIALNE, naprawdę genialne są recenzje i bibliografie, które od teraz wyświetlane są bez zbędnego zagłębiania się (tak, mniej klikania) w informacje o wykonawcy, artyście, zespole czy kompozytorze. Teraz mamy to „na wyciągnięcie dłoni”. Dodano także nowości z Tidala, tj, „Odkrywanie” oraz „Rodzaje/Gatunki”. W ogóle, na marginesie, wolę korzystać z ROONa, chcąc posłuchać czegoś z Tidala, niż z mocno takiej sobie aplikacji serwisu. Tu mam nie tylko coś dodatkowo, integrację ze swoimi zbiorami, ale także po prostu lepszy, skuteczniejszy sposób nawigowania, wyszukiwania oraz zawiadywania muzyką. Zresztą, w najnowszej wersji ROONa można, o ile zechcemy oddzielić przeszukiwania zbiorów wyłącznie do Tidala albo do kolekcji lokalnej. Dla wielu to ważne udogodnienie. Można też porównać swoje zbiory z tymi tidalowymi. Bardzo fajna sprawa. Odnośnie przeszukiwania to całkowicie przemodelowano silnik, co w efekcie pozwoliło nie tylko na niezwykle precyzyjne wyszukiwanie w zbiorach, ale także znacznie szybsze uzyskanie wyniku, a to dzięki inteligentnym autosugestiom przy wpisywaniu rekordu. Dodatkowo poprawiono integrację z Tidalem w tym względzie (działa to wyszukiwanie dużo lepiej niż w natywnej aplikacji!), a lista trafień (top results) daje nam pełen wgląd w dostępne źródła, przy jednoczesnym określeniu ich parametrów jakościowych od najlepszych do najgorszych. Dla zwolenników listy odtwarzania wprowadzono wyszukiwarkę playlist, która pozwala na znalezienie zarówno własnych playlist, jak i takich, które zostały utworzone w ramach innych profili (ROON nie jest dla sobków, może z niego korzystać każdy z domowników, o odmiennych gustach). Ułatwiono także zaznaczanie poszczególnych elementów (artyści, gatunki, kompozycje, albumy, kompozytorzy etc.) wprowadzając możliwość równoczesnego wyboru ulubionych, co znacząco przyspiesza administrowanie kolekcją. Poza tym poprawiono oraz zmodyfikowano kilkadziesiąt rzeczy związanych z nawigowaniem, szybkością i stabilnością działania, mechaniką software oraz działaniem na różnych systemach oraz współpracy z niektórymi urządzeniami zewnętrznymi. Poprawiono także współpracę z iPadem, działa to dokładnie tak jak na komputerze, mamy świetny, dotykowy kontroler, działający bez najmniejszego opóźnienia (lag? Co to takiego?), pozwalający na pełną obsługę front-endu, bez żadnych, najmniejszych ograniczeń. Patrząc na konkurencyjne rozwiązania, nie ma czego porównywać. Tutaj to działa i jest w pełni integralną częścią, a nie dodatkiem (każdy, znany mi, inny soft do sterowania sprzętu audio z poziomu handhelda) z np. koniecznością wyboru ścieżki sieciowej (brrrr) źródła, lub / i brakiem możliwości pełnego konfigurowania software oraz podpiętych urządzeń, czy zawiadywania strefami. Mamy tablet z androidem albo z iOSem i możemy całościowo zarządzać oprogramowaniem. Tak to wygląda w przypadku tytułowego softu.

Podsumowując, ROON jest obecnie dojrzałym, jedynym takim rozwiązaniem na rynku (macie tutaj wspierane wszystkie obecne i przyszłe formaty audio, przyszłe tj. MQA). Może zastąpić wszystko i stanowić docelowe rozwiązanie softwareowe dla domowego systemu audio. Nie ma drugiego tak kompleksowego, tak dopracowanego, tak uniwersalnego oprogramowania, które pozwalałoby na szybki dostęp do rozbudowanych zbiorów muzycznych z integracją serwisu streamingowego z bezstratną jakością materiału audio, dodatkowo z przebogatą biblioteką informacji oraz rzetelnych recenzji dotyczących muzyki, oraz super nowatorskim sposobem nawigowania oraz prezentowania naszej kolekcji. Super nowatorskim, bo pozwalającym na w praktyce odmienne od dotychczasowych sposobów, korzystanie z naszych ulubionych albumów, składanek, kompilacji, playlist etc. To jest wprost nieprawdopodobne, że udało się stworzyć coś nowatorskiego w aspekcie słuchania muzyki, tak nowatorskiego jak ROON. Dla mnie to element toru o takim samym… nie… o większym znaczeniu, niż posiadane transporty, przetworniki, wzmacniacze. Właściwie tylko „efektory” w postaci kolumn, słuchawek stoją w hierarchii wyżej, bo te z kategorii „mogę z tym żyć”, to coś, czego się po prostu nie porzuca, nie zmienia, bo to część nieodłączna, do której się powraca, z której się korzysta. Kolumn, takich jak przed chwilą napisałem, jeszcze nie spotkałem. Słuchawki, owszem, jak najbardziej (i mam tu na myśli nie tylko trójki od Audeze, a może nawet nie przede wszystkim, bo te „na całe życie” słuchawki to HD-650 Sennheisera, te słuchawki właśnie). Tak, ten software jest nie tyle ważny, co kluczowy i to, że kosztuje tyle ile budżetowy wzmacniacz, niezły DAC czy dobre słuchawki jest jak najbardziej naturalne, oczywiste, w pełni akceptowalne. Bo to nie jest dodatek, a według mnie fundament systemu. Uważam, że to unikalne rozwiązanie, zakup licencji zaś to najlepiej wydane pieniądze w tej całej zabawie w zmienianie, dopieszczanie, poszukiwanie, gdzie ciągle coś się zmienia (klocki, „efektory”). No właśnie ciągle, z jednym wyjątkiem…

Dożywocie (licencja) z tym softwarem to nie wyrok, to najlepsza inwestycja w system audio jaką można sobie wyobrazić! Warto!

Produkt roku 2015

AKTUALIZACJA 01.2016: Właśnie wprowadzili RoonSpeakers, nazwane oficjalnie RoonReady. Szczegóły w najnowszym naszym wpisie RoonReady aka RoonSpeakers dostepny! Jest pierwszy player!

AKTUALIZACJA 05.2016: Ekosystem ROONa staje się faktem… RAAT alternatywa dla AirPlay’a

Poniżej podsumowanie oraz wcześniejsze aktualizacje wpisu

» Czytaj dalej

Nowości od Musical Fidelity & Mass Fidelity

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
M5si Back WEB

Nowy wzmacniacz, nowy odbiornik Bluetooth kanadyjskiego start-up’a (postaramy się niebawem przetestować) oraz odtwarzacz CD z 32-bitowym przetwarzaniem sygnału oraz lampową sekcją przedwzmacniacza. Sporo tego. Oferta jednego z naszych ulubionych producentów audio stale się rozszerza, już niebawem przeczytacie pierwszy w kraju test najtańszego, zbalansowanego systemu słuchawkowego, gdzie porównaliśmy przystępne cenowo konstrukcje nauszników w obu wariantach wraz z wzmacniaczem symetrycznym tego producenta. Natomast moduł BT Kanadyjczyków może okazać się strzałem w dziesiątkę, dla kogoś kto poszukuje dobrego jakościowo rozwiązania łączącego własny, nieosieciowany system stereo z czymś, co pozwala pożenić stereo ze strumieniowaniem. Na HDO to tematyka bardzo mocno eksploatowana (odbiorniki/nadajniki BT, jak przetestowany Saturn, system AirDAC NuForce’a, stacje AirPort Express czy wreszcie testowany u nas właśnie AirTry), wyjście z komputera, handhelda (cyfrowego transportu) staje się obowiązkowym elementem systemu. Takie element powinien gwarantować bitperfect (BT tego jeszcze nie potrafi, choć jest już blisko osiągnięcia bezstratnej jakości i idealnej transmisji bit po bicie), obsługę co najmniej 16/44 oraz stabilność transmisji.

Wzmacniacz M5si to coś, co pozwala na budowę systemu w nieprzekraczalnym budżecie 10 tysięcy za komponent. To taka nasza granica, jaką przyjęliśmy na HDO, kierując się zdrowym rozsądkiem oraz… użytecznością publikowanych tekstów, recenzji, które nie mają opisywać czegoś, co stanowi dla 99% czytających wyłącznie ciekawostkę, bez żadnego, praktycznego znaczenia. Trzymamy się tego z niewielkimi wyjątkami (chodzi tutaj o rzeczy, które i tak mieszczą się +/- w zakładanej kwocie, czasami nieco ją przekraczając). Ktoś nam zarzuci pewnie, że to sztuczny podział. Owszem, sztuczny, ale gdzieś ta granica jest i według mnie (subiektywnie) to właśnie maksymalnie dziesięć tysięcy jest kwotą, która zgrabnie wyznacza granicę – psychologicznie, finansowo, faktycznie (w sensie, że wiele firm właśnie w ten sposób pozycjonuje swoje produkty, oferując produkty HiFi, w rozsądnym budżecie oraz – umownie – hi-end, gdzie nie ma żadnych finansowych granic).

Wreszcie coś, co zdaniem wielu obecnie nie ma racji bytu. Odtwarzacz CD. Sam korzystam ze srebrnego krążka często, bo po pierwsze mam sporo płyt, po drugie oba moje odtwarzacze są w bardzo dobrej formie, brzmią świetnie oraz dają także możliwość eksperymentowania (bufor lampowy z przetwornikiem Berefsorda pracujące z kompaktem Onkyo oraz DAC Audio-gd grający z C515 NADa… odtwarzają też soute, ale kto by tam nie lubił poeksperymentować właśnie?). W przypadku Nu-Vista CD mówimy o high-endowym źródle, wycenionym na 45 555 złotych. Z naszej perspektywy (patrz wyżej) ciekawostka, patrząc zaś na samą konstrukcję, interesujący przykład urządzenia hybrydowego, stanowiącego wraz z wzmacniaczem Nu-Vista 800 topowy zestaw od Musical Fidelity. Szczegóły w notatkach prasowych poniżej…

» Czytaj dalej

Apple wprowadzi wreszcie hi-resy do Apple Music / iTunes?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
AM@hi_res

O tym, że planują poinformował zazwyczaj dobrze zaznajomiony z tematyką „co tam w Cupertino” portal The Verge. Portal, który słynie z jabłkolubnego podejścia, bardzo, ale to bardzo bezkrytycznego zazwyczaj. Ma wobec tego jabłkolubstwa dostęp do wierchuszki Apple, co oznacza newsy „z pierwszej ręki”. O czym napisał zatem TV? Ano, w przyszłym roku, czyli właściwie już za moment (najbliższa konferencja odbędzie się zapewne tradycyjnie w marcu) Apple ma wreszcie wprowadzić do swojego kramiku z muzyką oraz usługi streamingowej coś lepszego od AAC 256kbps. Te informacje o lepszej jakości materiału korespondują z tym, o czym ostatnio parę razy wspominaliśmy na HDO – idzie nowe, a to nowe to słuchawki wyposażone w moduły C/A, łączące się z handheldem cyfrowo (w przypadku Apple chodzi o interfejs Lightning). To oznacza rewolucyjną wręcz zmianę w sposobie odtwarzania muzyki ze smartfona oraz tabletu. Źródło zostaje sprowadzone do roli transportu, a to jaką jakość otrzymamy zależne będzie tylko i wyłącznie od słuchawek jakie założymy na głowę. Ma to sens, głęboki sens, choć rodzi oczywisty problem z koniecznością zakupu takich słuchawek, nie tanich słuchawek chyba, że… producenci pójdą za przykładem firmy Audeze i wprowadzą kable ze zintegrowanym DAC/AMPem (cyfrowa technologia wzmocnienia sygnału pozwala na dowolną miniaturyzację tego elementu), dodatkowo oferującego funkcje sterowania oraz odbierania połączeń. Wszystko w jednym. Tak będzie wyglądała moim zdaniem przyszłość mobilnego słuchania, a stanie się to szybciej niż nam się wydaje, a to głównie za sprawą wprowadzenia lepszej jakości w serwisach streamingowych.

Apple Music z hi-resami to Spotify z hi-resami. Mamy Tidala, dojdą nowi, popularniejsi gracze i będziemy mieli standard - co najmniej jakość CDA, albo i więcej. To „więcej”, w przypadku Apple, ma wyglądać tak, że część zbiorów będzie udostępniona w nowym (?) kodeku, będącym albo zmodyfikowaną wersją obecnego ALACa (bezstratny format), albo czymś zupełnie nowym (MQA?) z jakością na poziomie 24 bit 96 kHz. Według mnie to dobry wybór parametrów jakościowych oferowanego materiału, bo po pierwsze większość hi-resów to właśnie 24/96, po drugie taki materiał choć zajmuje dużo więcej przestrzeni, wymaga dużo większego transferu danych od kompresji stratnej, to jednak nie oznacza 1 i więcej gigabajta na album jak w przypadku plików DXD/DSD. Poza tym, jak wspomniałem, być może Apple zastosuje metody kompresji jakie już pojawiły się na rynku (MQA), co pozwoli de facto na podobną zajętość, transferu jak to miejsce obecnie, w przypadku stratnych plików AAC. Warto przy tym zauważyć, że od dawna Apple otrzymuje od wytwórni materiał o jakości taśmy matki, najlepszy dostępny i z takiego przygotowuje materiał do publikacji w kramiku, strumieniowania w AM. Czyli są już od paru lat gotowi na to, by wreszcie wprowadzić lepszą jakość do swoich usług, sklepu. Oczywiście można zastanawiać się jaki progres przyniesie ta zmiana, w porównaniu choćby z Remastered for iTunes? Moim zdaniem RfiT jest na poziomie jakościowym streamingu z Tidala. Cóż, zobaczymy, czy raczej usłyszymy różnicę, albo jej brak zdaje się, że już za 3-4 miesiące.

Rezygnacja z audio jacka w nowym iPhone nie wydaje się w kontekście tego co powyżej wcale taka nieprawdopodobna. Pytanie, co zrobią z AirPlay’em (nie twierdze, że muszą coś koniecznie zrobić, ale protokół ma ograniczenie 16/44 i nie jest obecnie gotowy na strumieniowanie muzyki w lepszej jakości)? Cóż, przekonamy się być może już na wiosennej konferencji, kiedy Apple (być może) zaprezentuje opisane powyżej zmiany w iTunes / AM.

PS. Niebawem wielka aktualizacja artykułu o Roonie. Wprowadzili m.in. obsługę Squeezeboksa / LSM!!! REWELACJA! Poza tym oprogramowanie jest już 64 bitowe, zmodyfikowali konfigurowanie DACów, wiele usprawnień. Ten front-end naprawdę jest bezkonkurencyjny. Miażdży.

FooKo Pi… opisany przez nas mikro PC, dodatkowo z ekranem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tidal_t

Pamiętacie opis malutkiego PC, który bardzo nam się spodobał… FooKo PC / MiniX PC? Pojawia się w dystrybucji wersja rozbudowana o ekran dotykowy. Innymi słowy nie potrzebujemy w takim wariancie podpięcia pod zewnętrzny monitor / HDTV by móc sterować odtwarzaniem muzyki. Rzecz jasna filmów na 7-9″ ekranie oglądać nie polecamy, ale jest to ciekawe udogodnienie, szczególnie dla kogoś, kto chce stworzyć sobie gabinetowo/biurkowy zestaw złożony z jakiegoś przetwornika, PC jako źródła i słuchawek. Alternatywnie można na przetestowanym przez nas Fooko PC zainstalować oprogramowanie ROON, któ®e da się sterować bezproblemowo z dotykowego wyświetlacza iPada. Do wyboru, do koloru…

W przypadku FooKo Pi (Pipo) łączymy te funkcjonalności, bo mamy w tym przypadku do czynienia z hybrydą, bardzo ciekawa hybrydą łączącą Winodwsa 10 z Androidem. Możliwe jest płynne przełączanie między systemami, można zatem swobodnie korzystać z wybranej opcji (OS) bez konieczności restartu urządzenia. FooKo Pi korzysta z czterordzeniowego procesora Intel Z3736F w architekturze x86, z nowe integry (grafika) Intela oraz 2 GB pamięci operacyjnej RAM DDR3. Użytkownik ma do dyspozycji 32GB pamięci wewnętrznej Flash z możliwością rozbudowania przez USB lub kartę micro SD. W sumie zestaw złącz składa się czterech portów USB 2.0, jednego gniazda micro USB oraz czytnika kart TF. Łączność bezprzewodową zapewnia moduł WiFi w standardzie 802.11 b/n/g, karta sieciowa 10/100Mb oraz Bluetooth w wersji 4.0. Gama wyjść audio-wideo obejmuje standardowe złącze słuchawkowe 3,5 mm oraz HDMI 1.4 umożliwiające podłączenie FooKo to telewizora lub monitora. Funkcję wyświetlacza może jednak z powodzeniem przejąć wbudowany – zależnie od wersji 7- lub 9-calowy − ekran dotykowy z matrycą IPS. Dzięki nieznacznemu pochyleniu gwarantuje wyjątkowo dużą wygodę podczas korzystania z urządzenia. Wszystkie podzespoły są zamknięte w eleganckiej, minimalistycznej obudowie z umieszczonymi po bokach dwoma głośnikami stereo, przyciskami regulacji głośności i wyłącznikiem oraz anteną WiFi z tyłu.

W ofercie C4i FooKo Pi jest dostępne w dwóch wariantach, różniących się rozmiarem wyświetlacza. Wersja 7-calowa – FooKo Pi kosztuje 800 zł, zaś wersja 9-calowa – FooKo Pi 2 to wydatek 949 zł. Ponadto istnieje możliwość zakupienia bliźniaczego urządzenia o bardzo podobnej specyfikacji i identycznym rodzaju oprogramowania, jednak bez ekranu dotykowego i systemu Android – klasycznego FooKo PC Box W10 w cenie 899 zł. Wszystkie produkty są objęte 12-miesięczną gwarancją producenta dla firm oraz 24-miesięczną dla użytkowników domowych.

Poniżej galeria prezentująca opisaną hybrydę wraz z opisem możliwych zastosowań, przygotowanym przez dystrybutora C4I:

» Czytaj dalej

Full of Schi(i)t? Bynajmniej! Testujemy Mjolnira 2. Tu jest wszystko!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Mjolnir 2_tyt2

Ja cież… miałem w systemie Asgarda 2 (patrz test), na krótko (za krótko) słuchałem Valhalli, Bifrost także u mnie gościł i wszystkie te klocki pozostawiły generalnie pozytywne wrażenie, jednak nie byłem zainfekowany marką tak, jak co poniektórzy (tak, parę osób które to czyta wie, że o nie tutaj chodzi… po czubek głowy Panowie tkwicie, po sam czubek ;-) ). Schiit to firma specyficzna, pisałem o tym przy okazji testu, przy okazji newsów, specyficzna bo podchodząca do kwestii związanych ze sprzętem audio z dystansem. Oczywiście (dla mnie) jest to dystans cokolwiek wyreżyserowany, takie – rozumiecie – puszczanie do nas oczka, że tam te wszystkie audiofilskie wymysły (tak, wiele ich wiele, nie przeczę) są nomen omen gówno warte, ale to (także) sprytna strategia marketingowa, która najwyraźniej się sprawdza. Sprawdza, bo w Stanach ten sprzęt schodzi jak ciepłe bułeczki, a globalnie ma także zagorzałe grono wyznawców, wielu wyznawców.

Do Mjolnira nie byłem wyznawcą. Właściwie podchodziłem z pewnym sceptycyzmem do srebrnych, grubo ciosanych w alu wzmacniaczy i przetworników Schiita. Do Mjolnira. A konkretnie do drugiej generacji tego, wg. mnie kluczowego, produktu jaki oferują Amerykanie. Ten wzmacniacz oraz przedwzmacniacz (a może przede wszystkim, bo powiem szczerze, że ta funkcjonalność jest dla mnie wyznacznikiem wyjątkowości tego klocka) w jednym, dysponuje czymś, czego nie znajdę nigdzie indziej – możliwością pożenienia dwóch odrębnych gatunkowo światów… grania z tranzystora oraz z lampy. To po pierwsze, ale też ważne to po drugie, a po drugie TO GENIALNY, GENIALNY PRE, najlepszy jaki miałem okazję słuchać nie tylko w swoim systemie, ale patrząc na to szerzej, mogę Mjolnira 2 porównać do najlepszych (ulubionych) klocków NADa, Arcama czy produktów starej, japońskiej szkoły (tak, te modele właśnie od Accu, Marantza). Mamy nie dość, że absolutnie czyste tło, mamy nie dość że unikalną możliwość modyfikacji pracy pre / wzmacniacza (LISST – moduł solid state, pakowany w miejsce lamp, btw. dziękuję za wypożyczenie na chwilkę tego ustrojstwa Piotrze) to jeszcze w pełni przełączalne wejścia, wyjścia zbalansowane (w pełni symetryczny tor!) i niezbalansowane (niesymetryczne). Innymi słowy mogę sobie grać z SS lub z lampowym wsadem z podpiętym XLRami Korgiem (to właśnie robię), wychodząc za pomocą kabli koncentrycznych do końcówki. Mogę też skorzystać ze zbalansowanego połączenia zasilając 8W (tak, to nie pomyłka, potrafi właśnie tyle energii podać na słuchawki) nauszniki, dowolne nauszniki, bo tu nie ma żadnych ograniczeń. Kręcimy ALPSem RK27 (robiony dla nich pod zamówienie btw).

IEMy? A czemu nie IEMy? Podpiąłem Westony (ulubione UM-ki 30-ki) i wiecie co? Tak, grały te słuchawki wprost genialnie z M2. A HiFiMany? No, ba, to ten właśnie adres. Ten właśnie! AKG 701? Ale jak! HD-650? O te to w ogóle grają z Mjolnirem drugim jak marzenie, to wzmacniacz stworzony dla tych słuchawek! No i wreszcie LCD-3. Powinni dawać to w komplecie. To partner docelowy dla tych słuchawek, w zbalansowanym torze całość pokazuje o co w tym wszystkim chodzi. Mam ciary, za każdym razem jak uruchamiam system mam ciary. Tak to gra, tak dobrze, fantastycznie gra. Testuję z Oppo HA-2 i Korgiem (pierwszy DAC podłączony oczywiście do RCA, drugi XLR-ami, jeden hebelek i gra albo MiniX Fooko PC, albo iMac via stacja thunderboltowa z podpiętym „Japończykiem”, symetrycznie/niesymetrycznie do wyboru, do koloru). To źródła, dodajmy do tego zasilanie oparte o tomankowe listwy, okablowanie Supry i tyle z opisu. I teraz najlepsze: słuchawki?  Albo wzmacniamy w zbalansowanym, albo w niezbalansowanym gniazdku podłączone nauszniki (hebelkiem przełączającym gain, możemy dodatkowo zmodyfikować pracę wzmacniacza) kolumny? …a proszę bardzo, z równocześnie podpiętymi klockami w zbalansowany oraz niezbalansowany sposób. Ideał? Owszem, bo to unikalna konstrukcja, hybrydowa, pozwalająca na konwersję, zastosowanie lamp lub wspomnianego LISSTa, wsadu SS, który oferuje odmienny charakter brzmienia, dodatkowo w odróżnieniu od lamp, nie wymaga specjalnej atencji (trzymanie lamp w stanie żarzenia 24/7 nie ma przecież sensu, przy czym jak każde urządzenie audio, nowy Mjolnir lubi, gdy jest włączony, oj bardzo lubi i ma to bardzo konkretne przełożenie na brzmienie).

Pierwszy Mjolnir był zupełnie inny. Był SS, nie był to pre i nie miał 6.3mm Jacka. Unikalna typologia pierwszego M, obecna jest także w nowym, tyle że poza crossfetem (napiszę więcej o tym we właściwej recenzji) mamy jeszcze w pełni funkcjonalny pre z uwzględnieniem niesymetrycznej ścieżki sygnału. Mamy zatem prawdziwe B, jak i dużo bardziej rozpowszechnione SE. Cóż. Nowy jest lepszy, no pod każdym względem lepszy. Miałem okazję słuchać pierwszego i miałem wrażenie, że mam Asgarda na sterydach. Tyle. Tutaj mam coś, co stanowi PODSTAWĘ SYSTEMU. GENIALNA, FANTASTYCZNA KONSTRUKCJA. Słucham na Topazach oraz na Perłach DCD (DSD) i jestem w niebie. Szczególnie z podstawkowymi Topazami (patrz test – świetne są, a takie na marginesie, mało kto o nich pisał, my pisaliśmy, w sumie zupełnie nie rozumiem dlaczego na marginesie, bo to monitorki, które potrafią zawstydzić wiele konstrukcji „przodowników” spod znaku(ów) B, J czy A ;-) ) to czysta nirwana jest. Z Mjolnirem 2 w torze. A już mi po głowie chodzą jakieś aktywne konstrukcje głośnikowe ze zbalansowanym wejściem, z zakładaną możliwością maksymalnego uproszczenia toru, przy jednoczesnej otwartej drodze do eksperymentowania, modyfikacji. Czy to nie piękne? Ogromną zaletą tego wzmacniacza/przedwzmacniacza jest to, że jest UNIWERSALNY, bo dzięki przyjętym założeniom, zmianie konfiguracji oraz dostępnej dla użytkownika funkcjonalności może być tym, co …wieńczy dzieło ;-) Dla mnie to pewny kandydat do naszego  znaczka „DEAD END”. Pewniak.

Uwaga, grzeje się jak jasna cholera!

Violator DM właśnie leci. Jestem zainfekowany. Na amen!

» Czytaj dalej

DAC w kablu? Audeze EL-8 Titanium. Nasze przepowiednie szybko się sprawdzają

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
EL-8TitaniumHeadphones

No i proszę. Pisaliśmy przy okazji recenzji Sennheiser Momentum Wireless, przy okazji zapowiedzi testu Symphony 1 o nowym trendzie, zwiastującym przyszłość słuchawkowej branży i mamy kolejny produkt, potwierdzający to, o czym była mowa. Nowa wersja Audeze trafiła parę dni temu do Apple Store’ów, nowa w sensie kabla (i kolorystyki). Mamy zamkniętą wersję tych słuchawek (patrz nasz test) uzbrojoną w zintegrowany z kablem Lightning DAC. Innymi słowy, nowy kabel to coś, co pozwala wyprowadzić cyfrowo dźwięk z iPhone, iPada czy iPoda (Touch), przetworzyć go na postać analogową, a dodatkowo jeszcze wzmocnić oraz – dzięki wbudowanemu procesorowi dźwięku – dokonać korekty (EQ). Wszystko w kablu: DAC, DSP oraz AMP, połączone z gniazdem Lightning, z pełną obsługą MFI (sterowanie, obsługa połączeń …zachwalają, że jakość także w tym przypadku, będzie lepsza niż standardowo). Audeze wspomina o 24 bitach (upsampling, natywnie również, tyle że samo źródło ma ograniczenia do 24/48 (iPhone, iPod) lub 24/96 (iPad)), o możliwości sterowania za pomocą Siri (co w sumie jest jakby oczywiste, w przypadku obsługi w ramach MFI), o wspominanej, dużo lepszej jakości połączeń fonicznych. Kabel zwie się Cipher, i z muszlami łączy się za pomocą złączek Zync – czegoś, co bardzo przypomina (pisaliśmy o tym przy okazji testów EL-8 w obu wariantach: otwartym oraz zamkniętym) wykorzystany do połączenia ze źródłem interfejs Lightning.

Oczywiście jak tylko będzie okazja sprawdzimy co ten kabel wnosi i czy taka koncepcja ma szansę się przyjąć (wg. mnie to ciekawy patent, pozwalający na konwersję innych słuchawek, w przypadku zastosowania jakiegoś klasycznego rozwiązania łączącego przewód z muszlami). W przypadku słuchawek bezprzewodowych, gdzie konstrukcja w oczywisty sposób wymusza zastosowanie przetwornika C/A wewnątrz muszli, takie coś miałoby i ma racje bytu w modelach dokanałowych – dokładnie tak to wygląda w przypadku niezbyt licznych, dostępnych obecnie na rynku IEM-ów. Tam nie da się w sumie inaczej. W przypadku nauszników konwersja za pomocą takiego, jak wyżej, kabla może być interesującą opcją, szczególnie w sytuacji, gdy niebawem standardem stanie się JEDNO złącze (komputery, handheldy)… tj. USB-C (3.1). Co ważne, ten standard zdaje się będzie (wreszcie!) obowiązywał wszystkich, to znaczy zarówno będzie obecny w świecie PC, w przypadku platformy androidowej, jak i u Apple. Byłoby to idealne, bo pozwalające ujednolicić i uporządkować rynek rozwiązanie. W przypadku omawianego produktu, niestety obecnie jest to opcja „tylko dla jabłka”. Cóż, firma amerykańska, robi coś pod rodzimego wytwórcę elektroniki użytkowej, to zrozumiałe. Szkoda tylko, że przynajmniej na razie, nie ma mowy o kablu uniwersalnym, ze złączem USB (nie tylko Android, ale w ogóle komputery). To najpoważniejsza wada, najpoważniejszy minus EL-8 Titanium… nie da się ich podłączyć cyfrowo do komputera, to opcja tylko i wyłączenie dla wymienionych powyżej urządzeń Apple. A potencjał takiego systemu, złożonego z laptopa oraz słuchawek (patrz Momentum Wireless) jest wg. mnie GIGANTYCZNY. Dodajmy do tego obsługę różnych DSP/EQ, różnych trybów pracy, symulację efektów, tego wszystkiego, co da się w takim wypadku ustawić softwareowo w źródle, transporcie lub/i samym DSP słuchawek i mamy nowe możliwości w zakresie reprodukcji dźwięku.

Podsumowując, nasza szklana kula działa niezawodnie ;-) , tylko patrzeć jak pojawią się kolejne tego typu produkty. To oczywiste pole eksploracji na bardzo już nasyconym rynku słuchawek, możliwość zainteresowania konsumentów nowymi technologiami, produktami które mogą stanowić zupełnie nową jakość w zakresie brzmienia. Oby tylko doszło do ujednolicenia standardów. Oczywistą korzyścią integracji w muszli jest skrócona do absolutnego minimum droga sygnału, gdzie przetworniki umieszczone są obok siebie, są zintegrowane. W przypadku kabla jest inaczej, tutaj nadal mamy przewód łączący elektronikę z głośnikami, do tego zasilanie w takiej konfiguracji to nie wbudowana w słuchawki bateria tylko to, co oferuje w tym zakresie transport (tutaj bardzo istotna jest specyfikacja danego interfejsu, jego możliwości zapewnienia odpowiedniego zasilania). W przypadku Apple, nieraz zdarza się zobaczyć komunikat o braku obsługi, spowodowanym właśnie niewłaściwym dla danego akcesorium zasilaniem. Tutaj, rzecz jasna, nie może taka sytuacja wystąpić, przynajmniej teoretycznie (pytanie, jak w praktyce będzie to wyglądało, w przypadku zmian w oprogramowaniu – trzeba to wszystko traktować łącznie). Także takie podejście nie jest pozbawione wad, jednak główną jego zaletą jest wspomniana, teoretyczna możliwość konwersji dowolnych de facto nauszników. Ot, wystarczy tylko (i aż) odpowiednio skonstruowany kabelek z elektroniką i możemy mieć coś zamiast osobnego, mobilnego DAPa, DAC/AMPa. Po co mnożyć byty, po co decydować się na rozwiązania nieefektywne (bo wymagające dodatkowego zaplecza, do tego często wykluczające jednoczesne korzystanie z tego, co oferują i tak spoczywające w kieszeni, smartfony). Inną drogą mogą być „audiofilskie” smartfony (wg. mnie będzie to nisza niszy) oraz nowe DAPy z funkcjami streamingowymi (wbudowane moduły 3/4G).

I kto powiedział, że w zakresie słuchawek wszystko już zostało powiedziane? Jeszcze sporo przed nami. Szkoda tylko, że poza nowymi pomysłami, obserwujemy podkręcanie (nieprzyzwoite) cen, w przypadku nowych flagowców, co zdaje się być ogólnym trendem, próbą wyciągnięcia z kieszeni konsumentów sum porównywalnych z high-endowymi zestawami głośnikowymi. Bardzo lubię słuchawki, sporo na nich słucham muzyki, no ale ludzie… słuchawki nie zastąpią (wg. mnie nigdy) kolumn głośnikowych, choćby nie wiem jak były naj (dotyczy to wszystkich konstrukcji jakie pojawiły się na rynku, nie wyłączając – nawet – Orfeuszy czy Staksów dziewiątek, może poza K1000, ale to przecież dwa mini monitory na pałąku dmuchające w uszy). Choć te nowe, opisane powyżej pomysły, mają szansę sporo namieszać (tyle że będą na to sarkać audiofile – putyści, bo przecież DSP, efekty, jakieś wirtualne hokus-pokus). Symulacja przestrzenna, odwzorowanie określonych warunków (to akurat zaleta trudna do przecenianie, wszak nie trzeba niczego dostosowywać akustycznie) może być bardzo ciekawym polem eksploracji dla producentów, inżynierów. Tak czy inaczej, kolumn to nie zastąpi, bo te potrafią wytworzyć faktyczne, a nie symulowane warunki, w inny, bliższy naturalnemu odbiorowi sposób reprodukując muzykę. To bardzo istotna różnica, tak czy inaczej, jak widać, całkiem już nieodległa przyszłość słuchawkowej branży rysuje się nad wyraz fascynująco.

Poniżej obrazki przedstawiające słuchawki oraz superkabel. Nowa wersja EL-8 kosztuje 799 dolarów. 

» Czytaj dalej

Devinitive Technology Symphony 1: DAC w słuchawkach

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Symphony1_1

Rozpoczęliśmy testy nowości od Devinitive Technology – słuchawek bezprzewodowych Symphony 1. To kolejne nauszniki z modułem BT oraz systemem aktywnej redukcji hałasu, które sprawdzimy na HDO. Wcześniej opisywaliśmy Momentum Sennheisera (Wireless OvE), które niestety miały/mają problem z łącznością bezprzewodową, problem którego do końca nie udało się producentowi rozwiązać. Poza tym testujemy także model H8 firmy Bang&Olufsen, podobnie wyposażony „we wszystko”, tzn. w ANC, moduł bezprzewodowy 4.0 z aptX etc. Wspólnym mianownikiem tych słuchawek jest także wbudowany DAC. To bardzo ważny, choć niespecjalnie podnoszony przez producentów, element wyposażenia, dający możliwość skorzystania z cyfrowej transmisji aż do (niemal) przetwornika / głośnika wbudowanego w słuchawkach. Ekstremalnie krótka droga sygnału analogowego, w sytuacji gdy przetworniki (ten odpowiedzialny za konwersję C/A oraz wspominany głośnik) znajdują się w jednej muszli, wykorzystanie źródła wyłącznie roli transportu to coś, co jak już wcześniej wspominałem (przy okazji recenzji Momentum) ma przełożenie na dźwięk, na brzmienie. Dodajmy do tego odpowiednie dopasowanie tych dwóch, kluczowych dla jakości elementów, ich odpowiednie skonfigurowanie, zestrojenie – to droga do pełnej synergii, możliwość z jakiej mogą skorzystać inżynierowie, producenci…

To jak niemieckie słuchawki zagrały w takim właśnie połączeniu z laptopa skłoniło mnie do postawienia jak się okazuje wcale nie bezpodstawnej tezy, że przyszłość tego segmentu będzie ściśle związana z cyfrową transmisją dźwięku, z wyprowadzeniem bitów ze źródła do nauszników (a w związku z miniaturyzacją także IEMów). I faktycznie nowe konstrukcje jakie pojawiają w ofercie wielu producentów zdają się potwierdzać to, o czym wcześniej mówiłem. DAC wbudowany w słuchawki to już nie ciekawostka, a plotki o rezygnacji w iPhone 7 z montażu gniazda 3.5mm wskazują, że z jednej strony rozbrat z kablem (transmisja bezprzewodowa jako główne medium), z drugiej możliwość połączenia cyfrowego (kabel Lightning w przypadku iPhone, co w tym wypadku oznacza de facto zgodność ze standardem transmisji via USB) będą wyznaczać główne trendy w konstrukcji przyszłych słuchawek. Zresztą są już pierwsze produkty bez transmisji bezprzewodowej, wyposażone właśnie w cyfrowe interfejsy (wspomniany Lightining) i tylko czekać na wysyp takich słuchawek. Co ważne, producenci będą zadowoleni, bo takie konstrukcje będą droższe, to znaczy cena jaką przyjdzie zapłacić za takie produkty będzie wyższa od średniej jaką obecnie płacimy za klasyczne modele. Wystarczy spojrzeć na te wszystkie bezprzewodowe, czy tytułowe słuchawki. Za 200 złotych ich nie kupimy, a to oznacza wyższy zysk.

No dobrze, zapytacie, to gdzie tu plusy dla konsumenta? Za co zapłacimy? Za wygodę – to po pierwsze. Za wygodę transmisji bezprzewodowej (wydaje mi się, że właśnie w przypadku słuchawek najszybciej nastąpi rozbrat z kablem, to będzie ta przewidywana przez wielu rewolucja wireless w audio, którą obserwujemy już od jakiegoś czasu, to już jest główny nurt, choć jeszcze obok kabla… niebawem jednak będzie to zamiast), brak konieczności fizycznego łączenia sprzętu, swobodę, co będzie także korespondowało ze wzrostem popularności ubieralnej elektroniki, inteligentnych zegarków etc. Po drugie zaś (i to jest dla mnie najciekawszy aspekt) z możliwym wzrostem jakości dźwięku. Ta możliwość wynika nie tylko z tego, o czym powyżej wspomniałem, wynika także ze spodziewanego wyścigu na „jeszcze bardziej” audiofilskie, topowe, gwarantujące pełen zakres możliwości (odtwarzania) przetworniki wbudowywane w przyszłe słuchawki. To będzie wyścig zbrojeń, wyścig na którym – myślę – skorzystamy wszyscy. Przeniesienie jednego z kluczowych dla jakości brzmienia elementów, tj. DAC do muszli (i nie tylko muszli, bo jw. IEMy też takie możliwości nabędą) będzie prowadziło do zdefiniowania tego co na uszach jako SYSTEMU, przenośnego systemu, gdzie jakiekolwiek cyfrowe źródło muzyki (zazwyczaj osieciowane, z dostępem do chmur, serwisów streamingowych) będzie, właśnie, czymś w rodzaju audio terminala, a nie odtwarzacza z wszelkimi wynikającymi z tego faktu ograniczeniami. Jakość przeniesiemy bezpośrednio w pobliże uszu, najbliżej jak się da. Po trzecie, dzięki DSP, dzięki modyfikowalnym ustawieniom dźwięku, efektom, systemom redukcji będzie można odpowiednio dopasować dźwięk do preferencji, niewykluczone że lepiej niż to się do tej pory odbywa (gdzie manipulacje odbywają się w jakimś software’owym odtwarzaczu, a nie oprogramowaniu samego układu w „ostatnim ogniwie”, tzn. w słuchawkach).

Devinitivie Technology Symphony 1 grają z kabla USB, grają – piszę to bez żadnej przesady – bardzo dobrze, lepiej – dużo lepiej, niż po kablu analogowym, lepiej niż w przypadku transmisji bezprzewodowej. To casus Momentum A2IE, tam także pewne ograniczenia BT były łatwo zauważalne i nie chodzi o problemy z transmisją ;-) a o gradację jakości sposobów połączenia ze źródłem. Kabel USB dawał najlepszą jakościowo transmisję, brak aptX (elektronika Apple) niestety dało się bardzo łatwo zidentyfikować, lepszy efekt choć dalej odstający od kabelka dawało wykorzystanie wspomnianego powyżej kodeka (MBA z Maveriksem & BT Explorerem… niestety w nowych wersjach OSX występuje problem z uruchomieniem takiej, lepszej od SBC transmisji). Czy to oznacza koniec odtwarzaczy, DAPów? One już dawno się skończyły vide sytuacja w tym segmencie (iPody, rejterada Samsunga, innych masowych producentów), a będziemy o mobilnych odtwarzaczach audio mówić tylko i wyłącznie w kontekście niszy. Masowym produktem będą zapewne ubieralne gadżety, zegarki i właśnie tam muzyka będzie egzystować zapewne głównie w formie stratnej, strumieniowania do słuchawek. Tyle. Natomiast ktoś, kto będzie chciał posłuchać w dobrej jakości z cyfrowego (jakżeby inaczej) źródła, skorzysta z takich produktów jak opisywany, jak wzmiankowane powyżej. Z jednej strony brak kabla, z drugiej cyfrowa transmisja do słuchawek i wszelkie mniej, lub bardziej udane systemy equalizacji, poprawy brzmienia, jego uprzestrzennienia oraz wyciszenia odgłosów z tła. To jest teraźniejszość oraz przyszłość słuchawkowej branży.

Symphony 1 są bardzo wygodne, solidnie wykonane, z dobrych jakościowo materiałów. Ten producent (testowaliśmy do tej pory parę produktów, takich jak kolumienki stereo do komputera Incline (USB) oraz głośnik bezprzewodowy Sound Cylinder) przyzwyczaił nas do dużej dbałości w tym względzie. Mamy tutaj transmisję bezprzewodową odbywającą się bez żadnych problemów, mamy system ANC (nie jest tak skuteczny jak w przypadku Momentum, czy będących punktem odniesienia Bose QC25), który dodatkowo jest „wspomagany” samą konstrukcją (zamkniętą, same pady dość szczelnie obejmują uszy) oraz mamy możliwość grania za pośrednictwem kabla USB z dowolnego, cyfrowego transportu. Producent zastosował 50mm przetworniki, oferujące sporą dawkę basu (pod kontrolą). O dźwięku napiszę więcej przy okazji recenzji, dodam tylko, że daniem głównym jest tutaj jw. połączenie via USB. To zresztą może okazać się przydatne także z bardzo praktycznego powodu: słuchawki potrafią oczywiście grać pasywnie (połączenie analogowe, przy wyłączeniu całej, wbudowanej elektroniki), w przypadku włączenia „wszystkiego”, tzn. transmisji via BT oraz systemu ANC możemy liczyć na 8 godzin grania. To niezbyt dużo, patrząc na konkurencję, wręcz niewiele. Sprawdzę dokładnie jak to w praktyce wygląda, sprawdzę czy całodniowe słuchanie (podróż, parę godzin w pociągu) będzie możliwe bez doładowywania nauszników. Dodatkowo porównam DTS1 z Momentum Wireless, porównam grając z laptopa podłączonego via USB ze słuchawkami. To będzie najbardziej miarodajne porównanie, sprawdzian dla obu konstrukcji. Już teraz wiem, że z (cyfrowego) kabla jest najlepiej w obu przypadkach, odnośnie Momentum dałem temu wyraz w recenzji… to było COŚ! Przełączając się na dużo droższe nausznki Audeze, na HiFiMANy, nie miałem na wstępie wrażenia utraty czegokolwiek, wręcz przeciwnie.

To naprawdę robi wrażenie.

» Czytaj dalej

Tesla w uszach. Test dokanałówek A&K T8ie z AK120 II

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Tesle_2

Czy mówienie o mobilnym graniu na high-endowym poziomie w ogóle ma sens? Czy to nie jest nadużycie, nadużycie związane z samą specyfiką takiego konsumowania muzyki? Przecież poruszając się gdzieś, przebywając w środowisku totalnie nieprzyjaznym kontemplacji (centrum miasta, środki transportu publicznego etc.) nie ma szans nie tylko na odtworzenie domowej kanapy (bo niby jak?), ale także nasze zmysły, nasza głowa zaprzątnięta jest innymi sprawami – jednym słowem, słuchamy czegoś „w tle”, bez skupiania się na muzyce, bez angażowania się. Niby tak to właśnie wygląda, niby nie ma tu miejsca na słuchanie w skupieniu, na zaangażowanie. Niby.

Dzisiaj słuchawki, mobilne granie to nie margines, to nawet nie jedna z opcji, a GŁÓWNA OPCJA, często jedyna, na pewno najbardziej popularna, rozpowszechniona forma słuchania muzyki. Smartfon jako główne źródło, czasami jedyne plus jakieś dokanałówki… tak to właśnie obecnie wygląda. Stąd wynika prosty wniosek – jeżeli nasz czas obcowania z muzyką w dużej mierze to czas spędzony z czymś w uszach lub czymś na uszach, jeżeli nie mamy zwyczajnie czasu, możliwości na słuchanie stacjonarne, za pośrednictwem kolumn to warto przewartościować, zmienić nastawienie do mobilnego grania. Wymienione problemy, ograniczenia oczywiście nie znikną, natomiast na rynku pojawiają się produkty, które pozwalają skutecznie symulować optymalne warunki (za optymalne uznaję dopasowany akustycznie pokój z aparaturą stacjonarną, gwarantujący bardzo wysoką jakość reprodukcji dźwięku). Produkty z kategorii „granie na wynos”. Testowaliśmy wiele takowych na HDO i nie jest dla nas zaskoczeniem, że przenośne odtwarzanie może zbliżyć się jakościowo do wspomnianej „referencji”. Może.

Przetestowany zestaw jest takim właśnie przeniesieniem tego co znamy z wygodnego fotela do zupełnie innego wymiaru, przenośnego wymiaru. Koszt takiego zestawu to koszt bardzo solidnego, stacjonarnego sytemu audio z dobrym źródłem, niezłymi (a nawet nie tylko niezłymi, ale bardzo dobrymi) kolumnami. Co więcej, taka inwestycja będzie konieczna, by w ogóle zakup T8ie, pierwszych dokanałówek wyposażonych w technologię Tesla, w ogóle rozważać. Bo jak już zapłacimy za nie tyle, ile wołają, to bez zbalansowanego połączenia z jedynym, firmowym źródłem (czytaj do wyboru jeden z „kałachów” tzn. odtwarzaczy AK II-ej gen… 100/120/240/380) cała zabawa nie ma sensu. Dlaczego nie ma? O tym przeczytacie poniżej*…

» Czytaj dalej

Sapphire 23 dostępne. Premiera podłogówek Pylon Audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
sapphire_23_wenge_pylon_audio_3

Podczas naszej relacji z AVS 2015 wspominaliśmy o tym produkcie, o rychłej premierze. Producent dotrzymał słowa i jeszcze w listopadzie wprowadził do oferty nowe podłogówki. Jakie to konkretnie kolumny? Ano, tak je opisuje Pylon Audio na swojej firmowej witrynie: „Sapphire 23 to najmniejszy 2,5 drożny zestaw podłogowy serii Sapphire. Kolumny dedykowane są do niedużych pomieszczeń, po których możecie się Państwo spodziewać wszystkich odpowiednio zalet dźwięku znanego z linii Sapphire. Dzięki kompaktowemu rozmiarowi kolumn, zbliżeniu centr akustycznych osiągnęliśmy doskonałą spójność podczas odsłuchów w polu bliskim. Dolny skraj pasma jest odpowiednio wyartykułowany dając podstawę do pełnej reprodukcji niskich składowych dźwięków fortepianu czy muzyki elektronicznej. Wyższe zestawy serii Sapphire obiektywnie dysponują większymi możliwościami w zakresie reprodukcji basu, ale w małych pomieszczeniach ze względu na charakter dołu pasma i możliwości jego rozciągnięcia to właśnie Sapphire 23 będzie optymalnym wyborem. Podobnie jak w całej linii Sapphire zastosowany został głośnik wysokotonowy norweskiego Seasa, natomiast przetwarzanie średnich i niskich rejestrów powierzono parze 13cm celulozowych przetworników niemieckiego Visatona. Po Sapphire 23 możemy spodziewać się monitorowej precyzji a przy tym doskonale wysyconego oraz barwnego brzmienia instrumentów doskonale osadzonych w przestrzeni. Zestaw głośnikowy Sapphire 23 świetnie sprawdzi się w roli bazy zarówno dla wysokiej klasy systemu stereo ale także w konfiguracji Kina Domowego. Kolumny dedykowane są pomieszczeniom 12-20 m2 w których odnajdą się optymalnie.

Jak widać, w konstrukcji skrzynek zastosowano świetne przetworniki od Norwegów oraz Niemców. Nie jest to produkt z własnymi głośnikami, te pojawią się w zupełnie nowych liniach (patrz link powyżej). Oczywiście nie omieszkamy przetestować nowości, te kolumny gabarytowo dobrze będą pasować do naszego redakcyjnego pomieszczenia odsłuchowego. A jak ceny?

» Czytaj dalej

Komputerowe audio inaczej? Thunderboltowa stacja dokująca Elgato w torze

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Elgato Thunderbolt dock_1

No i stało się. Sam się dziwię, że wcześniej jakoś się nie złożyło, no ale w końcu sprowadziłem to ustrojstwo, zamontowałem (co było pewnym wyzwaniem, bo stacja dokująca miała połączyć salonowe graty z komputerem ustawionym w gabinecie i tak też się stało), odpaliłem i …oniemiałem. Jednak rację mieli ci, którzy twierdzili, że USB to interfejs pod wieloma względami problematyczny. Nawet w takiej, dużo zdrowszej, po prostu lepszej od okienkowej implementacji, jaką oferuje jabłuszkowa konkurencja, po prostu problematyczny. No proszę! Zamiast wyprowadzać z iMaca sygnał za pośrednictwem wbudowanych gniazd USB, zamiast stosować erzace w postaci aktywnych hubów USB lub Jitterbugów, wystarczy zastosować tytułowe rozwiązanie. Nie byłem w stanie początkowo uwierzyć w progres jaki wniosła ta zmiana w systemie, była tak namacalna, tak zauważalna, że aż… poprosiłem małżonkę o krytyczną opinię z „zewnątrz” (to ktoś, kto mówi, że mu wszystko brzmi mniej więcej tak samo i nie słychać różnicy), opinię, czy mi się tylko wydaje, czy jednak słuch mam jeszcze w porządku no i faktycznie coś jest na rzeczy.

No i…? „Nie odłączaj, daj posłuchać jeszcze. Trzy albumy pod rząd. Chcę posłuchać moich Queenów, a nie tego plumkania… weź mi nie wyłączaj.” Trudno opisać precyzyjnie tę zmianę, ale gdybym miał to w jakiś sensowny sposób ująć to… brzmienie stało się znacznie bardziej angażujące, dźwięk się otworzył, tak jakby nagle ktoś kazał całkowicie skupić się na muzyce, nie pozostawiając nam wyboru. Jak narkotyk, wciąga, nie puszcza, zachęca do słuchania bez opamiętania. Obłęd. Zjawisko dotyczyło zarówno systemu opartego na przetworniku Audio-gd nfb-2, jak i na Korgu ds-dac-100. Zauważalne na integrze, na dzielonym zestawie z kolumnami oraz na torze słuchawkowym. Na wszystkim. Nawet Zeppelin Air podpięty pod docka kablem USB grał bardziej, grał lepiej, hmmm naturalniej (?) i wreszcie grał po prostu lepiej definiowanym dźwiękiem, precyzyjniej pokazując w nagraniu detale w porównaniu z bezpośrednim podłączeniem via USB z MBA, nie mówiąc już o AirPlay’u (tutaj, nie będę owijał w bawełnę, była to spora różnica, biorąc pod uwagę ilość docierających do uszu informacji, bardzo łatwa do zauważenia). Na marginesie AP jest w teorii bezstratny, ale po tym eksperymencie należałoby raczej określić go mianem „mniejstratny”, mniej w stosunku do kompresji stratnej, porównując AP do kompresji w BT/SBC, do mp3/aac  itp metod zapisu skompresowanego stratnie dźwięku.

Produkt Elgato to jeden z wielu dostępnych na rynku thunderboltowych doków. Stacje dokujące na Thunderbolcie to obecnie mocno rozwijający się temat. Co chwila wychodzi jakieś nowe urządzenie tego typu, ceny spadają (nowe modele można często kupić już za nieco ponad 700 złotych), co oznacza popularyzację interfejsu, nadal mocno niszowego, ale obecnie nie ograniczonego tylko i wyłącznie do komputerów Apple. Są pierwsze PC wyposażone w „Light Peak’a”, pomysł Intela, innowacyjny pomysł, na uniwersalny, super szybki (bo oparty na interfejsie PCI-e) interfejs zewnętrzny, który w odróżnieniu od magistrali USB nie dziedziczy jej wad (współdzielenie, przydzielanie, opóźnienia, konflikty). Tutaj mamy coś, co po pierwsze oparto na światłowodowej transmisji, a więc takiej, która jest praktycznie niewrażliwa na interferencje, dodatkowo coś co jest rozwiązaniem point to point, oferując gigantyczny progres w zakresie szybkości transmisji, braku opóźnień, dostępnego pasma, wreszcie stabilności przesyłu danych (stały przesył, w czasie rzeczywistym, izochroniczny – w przypadku USB transfer danych odbywa się pakietowo), jak również pełnej uniwersalność zastosowań (obraz, dźwięk, dane). W 100% losseless, bez względu na inne interfejsy, na podpięte peryferia. Tyle teoria, a praktyka wygląda… jeszcze lepiej. Moja stacja pozwala mi w drugiej strefie (salon) uzyskać analog komputera z portami USB, gigabitowym LANem, kolejnym złączem Thunderbolt (połączenia łańcuchowe) np . dla Thunderbolt Display’a, HDMI do wyprowadzenia obrazu i ewentualnie dźwięku do telewizora (via optyk możemy przesłać go w standardzie DD/DD+ do amplitunera, ekstraktora HDMI – co zresztą planuję właśnie zrobić, lub do projektora dźwiękowego takiego jak Zeppelin), wreszcie analogowymi gniazdami audio (których nie planuję wykorzystywać). Całe mnóstwo opcji, możliwości. Przez przejściówki podepniemy interfejsy audio na Firewire (rezygnacja z grania po USB), jakieś napędy optyczne na tym złączu, sprzęt pro (montaż, obraz/dźwięk etc.). Na szczęście do jakiś 3 metrów można jeszcze w rozsądnym budżecie kupić przewód Thunderbolt (maks. 300zł) i voila. Kable o większej długości to już wydatek na poziomie najtańszych stacji niestety (ale w przypadku dłuższego połączenia, jak u nas, niezbędny). Odnośnie wspomnianego Firewire – są na rynku interfejsy audio do domowego użytku (nie chodzi o narzędzia dla profesjonalistów) z FW na pokładzie. Robi takie coś np. Mytek, robi Weiss i w zgodnej opinii użytkowników, brzmienie jest lepsze via FW od tego, które można uzyskać za pośrednictwem interfejsu USB. Firewire działa w podobny sposób co Thunderbolt – mamy transfer izochroniczny, żadne tam pakiety, nie ma mowy o negocjowaniu, o opóźnieniach. Problem w tym, że firewire to przeszłość, tego interfejsu nikt już obecnie nie rozwija, a jego obsługa ograniczona jest w praktyce tylko do komputerów Mac (przesadzam, ale tylko trochę), dlatego warto zdecydować się na dużo nowocześniejsze rozwiązanie pod postacią Light Peak’a.

Cóż mogę dodać? Stacja dokująca staje się od tej chwili niezbędnym elementem toru. Nie oznacza to, że nie będę testował sprzętu w typowych okolicznościach, tzn. bezpośrednio łącząc komputer z DACzkiem via USB. Oczywiście że będę, bo zdaję sobie sprawę z niszowości tego rozwiązania. Po pierwsze jesteśmy w tym przypadku skazani, przynajmniej na razie, głównie na Jabłko, choć można to w prosty sposób obejść za pomocą kart PCI-e jakie można podłączyć do płyty głównej (tle że w grę wchodzą tylko desktopy, jakieś dedykowane pod audio komputery takie jak np. CAPS). Kupujemy kartę np. SOtM i mamy odpowiedni interfejs w PC. Po drugie, to kilkaset złotych wydane na akcesorium komputerowe, dość specyficzne, niekoniecznie każdemu przydatne. Najtańszy wariant (nie wiem, jak się sprawdza, patrzę tylko przez pryzmat „najtańszy dock”) to Kanex ze złączami USB 3.0 (jedno) oraz do wyboru LAN lub eSATA. Jakieś 400 złotych. Tak to wygląda. Jednak, jak ktoś chce mieć coś bardziej uniwersalnego, rozbudowanego to trzeba liczyć się z podwojeniem tej kwoty. Są jeszcze na rynku specjalnie dedykowane audio rozwiązania, oparte na tym interfejsie, ale to domena profesjonalistów, studio nagraniowego, trudno mówić o domowym sprzęcie, bo tam jest sporo rzeczy kompletnie nieprzydatnych w domowym systemie audio. Ceny bardzo wysokie, a wśród produktów tego typu znajdziemy wyroby takich specjalistów jak MOTU, Apogee, Focusrite czy Apollo. Generalnie wydaje się, że najrozsądniej rozważyć wybór jakiejś uniwersalnej stacji, szczególnie warto rozważyć taką inwestycję, gdy chcemy wyprowadzić dźwięk na większą odległość, powyżej 5 metrów, do innego pomieszczenia. Ten interface daje nie tylko teoretyczny, ale empiryczny, rzeczywisty progres jakościowy brzmienia, na tyle zauważalny, że warto się bliżej przyjrzeć temu rozwiązaniu.

Według mnie zmiana będzie odczuwalna na każdym systemie, na tym z wyższej półki być może nawet bardziej odczuwalna. Siejące zakłóceniami wnętrze komputerowego transportu nie ma absolutnie żadnego wpływu na dźwięk w takim scenariuszu (ważne by grać z pamięci, z komputera wyposażonego w SSD, najlepiej korzystającego z pci-e jak Mac), korzystamy z rozwiązania w praktyce eliminującego jitter, eliminującego problemy związane z współdzieleniem magistrali USB (kilka, konkurujących ze sobą szyn) przez liczne peryferia (i nie chodzi tutaj o to co poza komputerem, ale także to co wbudowane, to co w środku, co korzysta z tego interfejsu tj. USB). Natomiast interfejs USB w stacji to tylko końcowy element od strony transportu-komputera, gwarantujący kompatybilność z podłączonym przetwornikiem C/A, odseparowany, zasilany zewnętrznie (patrz wyżej / poniżej), wykorzystywany wyłącznie przez podpięte pod stację urządzenia. Nie dziwię się, że Thunderbolt traktowany jest jako następca interfejsu Firewire w aplikacjach profesjonalnych, w studiach nagraniowych. To przede wszystkim idealne rozwiązanie do nagrywania, do rejestracji dźwięku, dysponujące ogromnym zapasem wydajności w takich zastosowaniach, ale też (co dotyczy właśnie nas, słuchających muzyki) także optymalny sposób transportu dźwięku ze źródła do sprzętu odtwarzającego.

Idę czegoś posłuchać…

(galeria w rozwinięciu)

» Czytaj dalej