LogowanieZarejestruj się
News

Sonos + AirPlay 2 = pełen sukces. Przetestowaliśmy dzisiejszy upgrade

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180711_164330000_iOS

Raptem dwie godziny temu Sonos wydał aktualizację, na którą bardzo czekaliśmy. Integracja AirPlay, w najnowszej odsłonie z numerkiem 2 właśnie stała się faktem, można dokonać upgrade’u i cieszyć się nowymi możliwościami. Generalnie najistotniejsze dla użytkownika strefowego systemu Sonosa jest to, że może od tej chwili strumieniować bezpośrednio z praktycznie każdej aplikacji jaka udostępnia dźwięk. Co prawda od jakiegoś czasu wielu developerów zaczęło udostępniać możliwość integracji głośników Sonosa (oraz strumieniowców), ale nierzadko kazała sobie za ten dodatek ekstra płacić. Teraz można słać stream od razu po tapnięciu w ikonkę AirPlay. Rzecz jasna, żeby skorzystać, trzeba mieć zainstalowane najnowsze oprogramowanie na Sonosie i – ważne – system w wersji iOS11, choć po konfiguracji będzie możliwe strumieniowanie także ze starszych urządzeń (sprawdzone na iOS10). Aktualizacja – da się wszystko zrobićbez upgrade do iOSa11… po paru godzinach zaktualizowało aplikację Sonosa na handheldach ze starszym systemem i to dokładnie te samo, co na iOSie 11. Także nie trzeba robić upgrade mobilnych. Przed wersją dla starszego wariantu iOS też chciało aktualizować apkę, ale bez sukcesu (nie wyświetlało opcji zaktualizuj). Kolejna sprawa to kompatybilność samego głośnika, wspominałem o tym we wcześniejszych wpisach, dla porządku przypomnę, że działa na One, Beam, nowym wariancie Play:5 oraz Playbase. Można strumieniować na starsze głośniki, ale musi być przynajmniej jeden kompatybilny (co oczywiste) i trzeba je dodatkowo pogrupować. W panelu AirPlay’a będzie wyświetlał się ten, który jest wspierany.

Teraz najlepsze… da się bez problemu skonfigurować stereoparę ze starym Play:1. Wspominałem o świetnej apce SonosequencrTo rzecz niezbędna, by połączyć w stereo stary model Play:1 z nowym One, sam Sonos nie daje takiej możliwości (bardzo niefajne zagranie producenta btw). Na szczęście można tak to obejść, a znakomitą wiadomością jest to, że AirPlay 2 będzie nam działał w ramach takiej stereopary. Tylko pamiętajcie, że nadrzędnym głośnikiem musi być One i dodatkowo ustawienie takiego czegoś wymaga po aktualizacji rozparowania głośników i ponownego sparowania w apce Sonosequencr. Na marginesie, widać, że AirPlay działa z zauważalnym opóźnieniem (synchronizacja nie jest idealna, co słychać, jak wyłączymy muzykę, najpierw jeden, potem drugi się wygasza… inaczej, niż bez AirPlay-a, ale jak już gra muzyka to wszystko jest w jak najlepszym porządku, tzn. lewy i prawy grają, nie ma żadnych problemów z przesyłem dźwięku). To nienajlepsza wiadomość, bo wielu, w tym piszący te słowa, liczyło, że będzie poprawa względem starego wariantu AirPlay-a, że synchronizacja (audio z wideo) będzie idealna, że nie będzie opóźnień. Cóż, trzeba rzecz potestować jeszcze, ale pierwsze wnioski są takie, że nadal jest tutaj robota do wykonania przez Apple, że nadal nie jest idealnie.

Oczywiście można także liczyć na integrację z głosowym interfejsem, przy czym nie będzie to integracja samych głośników, bo Siri nie ma (i raczej nie będzie) na tych głośnikach, ale… po pierwsze można skorzystać z produktów Apple (handheldy, komputery), a dokładnie z wbudowanych w nie mikrofonów, a po drugie można także liczyć na podstawową obsługę (podstawowe sterowanie odtwarzaniem, ściszanie, przełączanie stref) za pośrednictwem Alexy. Działa to sprawnie, choć jest trochę dziwacznie… dwie różne AI słuchają naszych komend i nie jest to idealne, optymalne, ale raczej tak to będzie wyglądać w przyszłości. Nie zapominajmy, że w Sonosach pojawi się jeszcze Google Assistant i siłą rzeczy będą na tych smartgłośnikach działała nie jedna, a dwie AI. Fajnie, że można dodać sonosowy głośnik do jabłkowej aplikacji Home (działa w ramach Home kit-a). Integrujemy sobie rozwiązanie multistrefowe Sonosa do inteligentnego domu w wariancie jabłkowym. Sprawdziłem także jak jest pod Roonem – pojawia się kolejna strefa z kompatybilnym z AP2 głośnikiem Sonosa. Pojawia się zatem One, rzecz jasna nie ma to większego znaczenia w przypadku Roon-a, bo ten wprowadził jakiś czas temu pełną obsługę głośników. Tak, czy inaczej, można. Poniżej garść rycin przedstawiających konfigurację oraz działanie AirPlay’a 2 na multistrefowym systemie złożonym z trzech głośników: One oraz Play:1 (stereo) oraz w innej lokalizacji kolejny Play:1.

Pod Roon-em identyfikuje się nam One bardzo ładnie, ale to trochę sztuka dla sztuki (bo od dawna natywnie Sonosy są wspierane w tym front-endzie)

Sumując, działa, gra i buczy…

Najpierw aktualizujemy co trzeba

AirPlay 2 w Sonos 9.0

 

Pojawia się aplet AirPlay w sonosowej apce

…a tam sprawdzamy co u nas zadziała i dodatkowo możemy pogrupować te, które kompatybilne nie są

» Czytaj dalej

Yes! Yes! Yes! Chromecast z oficjalnym wsparciem w Roonie!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Roon_Chromecast

Znakomita wiadomość z samego rana czeka wszystkich użytkowników front-endu Roon labs. Moi drodzy, od teraz, Roon ma pełne wsparcie dla popularnego Chromecasta. Można zatem bez ograniczeń strumieniować w strefach, korzystając z tanich jak barszcz end-pointów Google’a. Obecnie cast staje się powoli standardem w branży, coraz więcej producentów sprzętu audio integruje to rozwiązanie w swoich produktach. Możemy zatem skorzystać z wygodnej alternatywy dla sinozębnego, który jak wiemy jest stratny, do tego trudno go implementować do rozwiązań wielostrefowych (generalnie BT był pomysłem point-to-point, ostatnio to się zmieniło, ale nadal ze sporymi ograniczeniami… zasięg, liczba połączonych jednocześnie urządzeń, różne specyfikacje / warianty). Zamiast Bluetootha mamy zatem Chromecasta i to idealny patent na wiele stref, bo nie tylko integruje wszystko to jeszcze w ramach naszej infrastruktury sieciowej (WiFi) integruje. Teraz z najlepszym na rynku software do zawiadywania. Zrobili to, z tego co widzę, jak zwykle perfekcyjnie! Wszystkie Chromecasty są identyfikowane i stają się urządzeniami „Roon Ready”. Innymi słowy mamy pełne wsparcie dla tego rozwiązania, pełną identyfikację. Dlaczego w cudzysłów zatem? Ano dlatego, że podobnie jak ma to miejsce z AiPlay’em mówimy o customowej implementacji, nie ma tutaj pełnej integracji w ramach protokołu RAAT. Świetne jest natomiast to, że ta własna interpretacja cast daje wszystkie benefity jakie oferuje nam Roon. Innymi słowy, mamy ciastko i jemy ciastko ;-) …Google nie daje opcji napisania kodu dla Chomecastów zamiast. To musi być i jest pewna proteza, ale jw z pełną de facto funkcjonalnością. Super! Dlatego też, mimo patentu na cast, mówię na te dongle endpoint roonready. Wiecie, co to oznacza w praktyce? Integrację całej audio elektroniki w środowisku Roona za 130 złotych, licząc za pojedynczego dongla. Analog lub cyfra. Czujecie? I ten custom code jest gaplessolubny. Zarówno lokalnie, jak i zdalnie (Tidal). Czujecie?!

O Chromecastach, o castowaniu było u nas nie raz i to nawet szmat czasu temu było ;-) Ot choćby tutaj opisałem benefity jakie serwuje to, co powyżej, na obrazku uwidocznione (Chromecast Audio). Mało? No, to jeszcze przykładowa implementacja castowania audio w recenzji wzmaka z nowej linii NADa: C338

Chromecasty obsługują w trybie bez konwersji sygnał 24/96 (Audio) i tak to wygląda pod Roonem. Oczywiście, żeby skorzystać z grania bitperfect łączymy końcówki Google za pośrednictwem cyfrowego linku… wychodzimy sygnałem via toslink na zew. daka. W sytuacji, gdy zechcemy skorzystać z wbudowanego w Chromecasta przetwornika, sygnał przestaje być bitperfect… w końcówce do pracy zabiera się wbudowane DSP i możemy, przykładowo, słuchać sobie z bezpośrednio podpiętych słuchawek. Roon pięknie nam wszystko identyfikuje, nie trzeba niczego ustawiać, wszystkie casty są od razu gotowe do strumieniowania. Jak chcemy zmienić sposób pracy to można ustawić mapowanie kanałów (przetwarzanie dźwięku wielokanałowego), można zmienić sposób działania z materiałem MQA (co ciekawe, Chromecast zawiera w sobie dekoder kontenera, można zatem zrobić pierwszy etap rozpakowania w „donglu” Google), można zmienić kontrolę głośności (stała, zmienna) i wreszcie załączyć opóźnienie resynchronizacji (uniknięcie przerw w graniu, gdy zmienia się format odtwarzanej muzyki).

No i jest! Oficjalnie, pełne wsparcie, autoidentyfikacja… zarówno Chromecast Audio, jak i Video

To według mnie domknięcie tematu. Od teraz Roon obsługuje wszystkie liczące się technologie na rynku. Można, bez względu na wybór, integrować sobie rozwiązania oferowane przez gigantów, bez względu na to co wybraliśmy, z czego korzystamy będzie to w Roonie obsługiwane. Mamy AirPlay, mamy Cast, mamy LMS (Squeezeboksy i rozwiązania pokrewne), mamy wreszcie Sonosa. Ten ostatni też preferuje podejście holistyczne, czytaj: ma być wszystko zintegrowane. I prawidłowo! A to przecież nie wyczerpuje listy, dodajmy do tego rzeczy opracowane przez takie firmy jak Devialet (własny protokół transmisji Air), Linn-a, czy NADa (BluOS). Jakby tego było mało, implementują do front-endu rozwiązania softwareowe (silniki DSP, niskopoziomowe wtyczki) takich specjalistów, jak: HQ Player, JPlay oraz oferują możliwość integracji z popularnymi playerami (agregatami treści): Audirvana czy JRiver. Krótko rzecz ujmując – Roon nie ma obecnie konkurencji. Jest Roon i długo, długo nic, co byłoby odpowiednikiem, miało zbliżone możliwości. Niesamowite jak to oprogramowanie się nam rozbudowało, jak wzrosły jego możliwości. Sama idea pozostała niezmienna, ma być „wszystko pod jednym dachem” i jest, ale ważne jest też to, jak to działa, jak to funkcjonuje na co dzień. Dużo na ten temat pisałem na łamach, nie będę się powtarzał, wystarczy zajrzeć do linków poniżej:

…o ROONie możecie przeczytać w naszych wcześniejszych wpisach: opis, poradniki nt. front-endu znajdziesz pod tym linkiempod tym oraz pod tym a także tutaj i tu. I jeszcze o tu. O ROCK (Roon Optimized Core Kit) tutaj, o iPENGu w ROONie (tutaj) i Audeze pod ROONem (tu) oraz tutaj (urządzenia na iOS pełnoprawnymi źródłami, end-pointami w Roonie)

Powiem tylko tyle, że takie coś stanowi obecnie fundament nowoczesnego systemu audio i bez takiego elementu nie tylko tracimy (bo nie integrujemy, albo robimy to tylko częściowo), ale w przypadku grania z pliku, po prostu rezygnujemy z możliwości jakie oferuje nam dzisiejsza technologia. To podstawa i moim zdaniem miesięczny koszt w okolicach 40 złotych (gdy płacimy roczny abonament tj. ok. 460zł, tutaj, podane w ujęciu „miesięcznym”) jest adekwatny do tego, co otrzymujemy w zamian. Koszt dożywotniej licencji jest wysoki, to 500 dolarów, ale popatrzmy ile wydajemy na sprzęt. A przecież to oprogramowanie integruje nam te wszystkie klamoty, to nie jest zwykły player, a nawet kombajn agregujący treści. To coś dużo większego. Na forum użytkowników toczy się dyskusja, czy Roon nie powinien udostępnić opcji opłaty miesięcznej. Moim zdaniem, psychologicznie, byłoby to całkiem sensowne rozwiązanie, bo dla wielu taka danina płacona co miesiąc byłaby strawniejsza, łatwiejsza do akceptacji. Cóż, żyjemy w czasach abonamentowych, to obowiązujący dzisiaj model dystrybucji, płacenia za software, za treści. Roon jest tu zachowawczo-konserwatywny, co powinno spodobać się tradycjonalistom (słyszą mnie, tradycjonaliści? ;-) ). Tak czy inaczej, to obecnie rzecz bez alternatywy, ekosystem obejmujący serwer, zdalny dostęp, końcówki, rozwiązania dedykowane z pełnym wsparciem dla setek produktów audio na rynku, z obsługą wszystkich liczących się technologi. 

Wow!

Chromecast Audio

  

Oczywiście mamy pełne możliwości łączenia w grupy, grania różnej muzyki w różnych strefach (działa grupowanie via Google Home pod Roonem), skorzystania z wbudowanego w Roonie silnika DSP. Wszystko.
Działają Chromecasty Video (all), działa oczywiście Audio, działają google’owe smart głośniki oraz każde urządzenie z zaimplementowanym castem. Wszystko.

Chromecast Video (1 gen)

Wszystkie strefy (3) @ cast gotowe do strumieniowania…

Tu analogowo via Chromecast Audio na słuchawkach słuchane

A tu po cyfrze leci do zew. przetwornika w salonie

Oczywiście do 24/96 leci nam via SPDIF bitperfect (tylko na Audio, Video mają na sztywno 48KHz, restrykcja dotycząca implementacji HDMI w „donglach” Google’a)

A jak leci coś wyżej, to jak wyżej ;-) …konwersja w dół

PS. Mówi się na ulicy, że Roon będzie niebawem nie tylko strumienie tidalowe obsługiwał. Będzie SoundCloud (zaawansowane rozmowy …pięknie!), gadają o integracji swoich strumieni także Francuzi z Qobuza (miał być w Polsce, w zeszłym roku miał!)

Bezkompromisowo? Recenzja Matrix X-Hi z end-pointem PC

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180420_102930929_iOS

Nie ma drogi na skróty. Musisz połączyć wiele rzeczy w całość, trochę się naczytać, trochę się znać (nauczyć), to nie jest coś gotowego,  takiego „wciśnij play”. Nie, to inny sposób na uzyskanie bardzo, bardzo dobrego rezultatu, porównywalnego z drogimi strumieniowcami, gotowcami właśnie. A nawet więcej. To więcej, to modularność, to gotowość upichconego samodzielnie end-pointa na to co przyniesie przyszłość. DIY w audio to temat rzeka, znajdą się tacy, którzy będą kwestionować zasadność, będą tacy, którzy będą poddawać w wątpliwość. Ich prawo. Prywatnie mam wielki szacunek do tych, którzy są samoukami, podchodzą do tego co ich pasjonuje i dążą do tego, by samemu dojść do satysfakcjonującego (sonicznie) efektu. W przypadku grania z pliku jest o tyle łatwiej, że całość przypomina bardziej budowanie z gotowych klocków, choć wymaga pewnej dawki wiedzy specjalistycznej (IT) to jednak bez konieczności zgłębiania się w zagadnienia bardzo trudne do opanowania przez laika, przez amatora jak to ma miejsce w przypadku chęci zmierzenia się z własnymi projektami audio elektroniki czy samodzielnej budowy zestawów głośnikowych. Tak, czy inaczej, wspólne jest tutaj jedno – próba stworzenia czegoś, co ma być w zamierzeniach: lepsze / tańsze / odpowiadać na specyficzne wymagania. Tyle.

Na rynku dopiero od niedawna pojawiają się wyspecjalizowane konstrukcje PC, które mają nam zapewnić jak najlepsze możliwości grania z pliku. Wspólną cechą tych produktów jest pasywność działania, praktyczna bezobsługowość (warstwa systemowa jest na tyle dla nas niewidoczna, że nie przeszkadza w obsłudze takiego komputerowego odtwarzacza), pewna dowolność w kreowaniu toru… choć tutaj widać, że podejście bywa różne, czego doskonałym przykładem wyspecjalizowane microRendu. Czy warto zatem wyważać otwarte drzwi… ktoś przytomnie zapyta, gdy rynek dostarcza gotowe rozwiązania. Jest całe mnóstwo projektów opartych na Jeżynce (Raspberry Pi), które świetnie się sprawdzają, są tanie, a do tego dają swobodę. Faktycznie, jest w czym wybierać, ale na rynku pojawiają się pewne udoskonalenia (nazwijmy je plastrami na odwieczne problemy grania z komputera, grania muzyki z PC), które trudno, albo których nie da się pogodzić ze wspomnianymi powyżej rozwiązaniami.

Karta Matriksa to przykład takiego plastra. To wyspecjalizowane akcesorium, które wymaga płyty z wolnym portem PCI-e, wymaga zatem systemu komputerowego, który będzie mógł zostać wyposażony w to akcesorium. Odpada laptop, odpadają ARMowe nano-komputerki, odpada także wiele rozwiązań PC w formie nierozszerzalnej (vide przetestowany przez nas i służący z powodzeniem jako end-point Roona nano-pecet MiniX 64 aka FooKo PC, są też wysokowydajne, nowe systemy Intela – NUC), potrzeba jakiejś „budy”. I tutaj wkraczamy do akcji, bo takich komputerów z możliwością rozbudowy, de facto klasycznych systemów PC, ale znowu nie takich klasycznych, bo zbudowanych właśnie na potrzeby odtwarzania muzyki specjalnie na rynku nie ma. Bo to nisza, niszy. To raz. A dwa – takie coś może być przedmiotem samodzielnych poszukiwań, można to zrobić bez wydatkowania dużych sum, wręcz po taniości można. Bezkompromisową formą są budowane od podstaw systemy takie jak CAPS, ale miało być tanio i miało być dobrze, zatem darujemy sobie rozwiązania bardzo wyrafinowane na rzecz takich, które spełniają powyższe wymagania. Przypomnijmy: pasywna praca, zasilanie najlepiej wyniesione poza obudowę, rozszerzalność (modułowość w oparciu o standardowe interfejsy wewnętrzne tj. PCI, PCI-e), kompaktowość (w końcu ma to stać w salonie, duże, klasyczne obudowy odpadają, jako niepraktyczne i nie do pogodzenia z wymogiem „wtopienia się” w otoczenie)… takie warunku brzegowe musimy spełnić, by to do czego włożymy tytułową kartę spełniło wymagania na „idealnego end-pointa”. Samo budowanie takiego komputerka podpiętego bezpośrednio do jakiegoś DACa stanowiłoby rozrywkę dla jakiegoś geekomaniaka, ale właśnie X-Hi robi tutaj cholernie dużą różnicę.

To nie jest ledwie zauważalna różnica.

Dlatego, na potrzeby testu zbudowałem taki end-point. Kupno tej karty powinno implikować taką drogę… chyba, że komuś nie przeszkadza otoczenie blaszaka, wątpliwa aparycja, brak optymalizacji systemu (też OS, o czym przeczytacie w niniejszym tekście) i wiele innych rzeczy, które powodują, że jednak zwykły piec nie ma czego szukać w salonie. Nie chodzi o SQ (bo progres z wykorzystaniem tej karty w przypadku zwykłego blaszaka jest wyraźnie zauważalny), a o ergonomię chodzi. Zysk z pasywnego systemu, zoptymalizowanego, zdalnie zawiadywanego jest oczywisty i to decyduje i powinno skłaniać potencjalnego nabywcę karty Matriksa do budowy / zakupu przygotowanego odpowiednio peceta.

Dobrze, wstępniak zaczyna niebezpiecznie przypominać przemówienia El Comandate (Fidela C. dla niewtajemniczonych), przejdźmy zatem do konkretów:

» Czytaj dalej

Pierwszy z producentów audio mówi MQA pas!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
h6G8rWeSZnsC5zcXDcmNqnhM69FqSgmTpPL566pw7Mz2dmcdPHnpgX3QGrgKCHwT5

Żeby iść pod prąd, trzeba mieć jaja. Exogal najwyraźniej dysponuje solidnym nabiałem i mówi: MQA out! Co więcej, nie tylko rezygnuje z tego wynalazku (jak wątpliwej jakości i kontrowersyjnego w treści możecie przeczytać w moich dwóch, długich wpisach na temat, jakie ukazały się na łamach HDO: pod adresem zasiać ferment część 1, a pod tym część 2 ”business as usual”), ale jeszcze ostro rzecz uzasadnia. No właśnie, warto zwrócić na to, co inżynierowie Exogala mają do powiedzenia w materii „origami audio”. A mają dość konkretne, współbieżne z moimi, uwagi i spostrzeżenia na temat MQA. Goście z Minnesoty (to w tym stanie zlokalizowana jest siedziba firmy) mówią wprost: „nigdy nie udało nam się stwierdzić jakiejkolwiek przewagi, progresu jakościowego w przypadku MQA, co więcej – nie udało się osiągnąć zapowiadanego, czy reklamowanego poziomu „jakości studyjnej”… wręcz przeciwnie, to rozwiązanie rozmija się z naszymi standardami, naszym podejściem do projektowania sprzętu audio”. Mocne? Nie inaczej!

„Hype” towarzyszący trzem literkom przybrał takie rozmiary, że siłą rzeczy ludzie zaczęli pytać: ale o co właściwe w tym wszystkim chodzi? Bo że chodzi o pieniądze, to oczywista, oczywistość, ale to idzie dalej, widać, że ktoś tu próbuje narzucić swój „jedynie słuszny” punkt widzenia na przyszłość całej branży, dystrybucji muzyki, a nawet wpłynąć na to w jaki sposób podchodzi się do – przecież bardzo subiektywnego i pełnego mielizn – tematu „wzorcowej” jakości dźwięku. Narzucenie i forsowanie na siłę „jedynie słusznego” rozwiązania pachnie brzydko, przyznacie, a już próba wyrugowania z rynku alternatywnych rozwiązań, czy mówiąc ogólniej tego, co do tej pory całkiem dobrze się sprawdzało (w imię bliżej niesprecyzowanego jw. postępu… a może, właśnie mocniej, zwykłego oszustwa?) za pomocą rozwiązań sprzętowych, licencji, połączonych z agresywnym marketingiem oraz (zawsze zapalającym czerwone światła) zbiorem zastrzeżonym tzw. „wiedzy tajemnej” to nie jest coś, czego byśmy sobie w dzisiejszych czasach życzyli. Forsowanie MQA niestety bardzo mocno osadzone jest w tym, co powyżej napisane. Dla mnie to po prostu bullshit, bez wartości dla konsumenta, bez żadnego uzasadnienia, wątpliwy od strony samej idei pomysł na „hiresy” (bo ingerujący, bo stratny, bo nie dający żadnej gwarancji uzyskania lepszego rezultatu, a do tego śmierdzący na milę DRMami).

Nowy Comet Exogal-a. DAC z obsługą, wiadomo, PCM, z DSD i BEZ MQA

Trzeba mieć odwagę, by powiedzieć NIE. Przecież”wszyscy” mają, jest coś takiego jak instynkt stadny, w każdej branży gdzie zachodzą szybkie zmiany technologiczne, gdzie dużo się dzieje, gdzie moda, gdzie łatwo mijać się z prawdą (jakby nie było audio jest baaaardzo podatne na różne, często wątpliwe, trendy, idee), łatwo stracić, łatwo trafić na bocznicę. Nie zapominajmy o tym, co najistotniejsze. Jakieś 95% dzisiejszej muzyki, dostępnej w pliku, płycie, innym nośniku to red book. Mamy te PCM 16/44 i choć sam bardzo kibicuje hi-resom i niemal w całości @ HDO, o tym właśnie gardłuje, to TAKIE SĄ, JAK WYŻEJ, REALIA. Nasuwa się taka analogia: jak ktoś dopieszcza system, kupuje jakieś magiczne podkładki, kamyki, zatyczki, woreczki, podstawki, a nie zadba o podstawowe sprawy to sam się okrutnie oszukuje. Za dużo wagi przykładane jest do zagadnienia marginalnego w sumie, za bardzo uwaga skupiona jest na rzeczach mało istotnych, dodatkowo błędne przeświadczenie, że jakaś technologia nagle odtworzy nam salę koncertową, studio nagraniowe „tu i teraz”, prowadzi zwyczajnie na manowce. Co więcej, sami twórcy MQA przyznali (przyciśnięci do muru), że de facto nikt nie zrobił obiektywnych pomiarów, empirycznie nie dowiódł -mierząc- wyższości origami nad obecnymi na rynku sposobami zapisu i dystrubucji muzyki. Sumując, za dużo hype, za dużo agresywnego marketingu, dodatkowo niemałe pieniądze, które ktoś chce zarobić, niczego konkretnego nie oferując w zamian. MQA moim zdaniem przeminie, nie będzie żadnym znaczącym rozwiązaniem, które nada impuls nowemu, zmianom w branży. Nie ma na to szans, właśnie ze względu na politykę, błędną politykę. Szkoda, bo technologia idzie niesamowicie do przodu, można dzisiaj wyczarować rzeczy o jakich się kilkanaście lat nikomu nie śniło (sieć, komputery, software), ale…

Ludzie z Exogala słusznie zauważyli, że MQA na rynku wydawniczym praktycznie nie istnieje, że to co robi Tidal jest bardziej ciekawostką, niż czymś co popycha nas do przodu… trochę w tym winy po stronie usługodawcy, który od 2016 roku zatrzymał się na 3 mln subskrybentów. To stanowczo za mało, by taka technologia stała się znaczącą alternatywą. Nie widać też żadnego zainteresowania (zgadnijmy, dlaczego? Pytanie retoryczne ofc ;-) ) ze strony największych oferentów strumieni audio z sieci: Apple oraz Spotify. Nikt tutaj nie widzi żadnej wartości dodanej, żadnego zysku nie tylko dla siebie, ale także dla własnych użytkowników. I trudno się w sumie dziwić. Czy to się w najbliższym czasie zmieni? Szczerze wątpię, chyba że ktoś tu kogoś przekona, że z nieba spadnie deszcz banknotów, albo / i uda się przekonać samych artystów (ci w ogóle nie są zainteresowani, bo MQA to przemysł + wytwórnie, znowu pominięto samych twórców… typowe). Strumienie audio w jakości dużo lepszej to może brzmi intrygująco, ale nic konkretnie obecnie nie znaczy. Porównywałem ostatnio stream Tidala (Masters MQA) ze strumieniami bezstratnymi (FLAC/PCM) z Deezera. Deezer jak dla mnie nie tylko nie jest gorszy (w żadnym razie nie jest), ale bardziej podoba mi się słuchanie za pośrednictwem konkurencyjnego serwisu w jakości „płyty CD”. Zresztą, porównując (często są dwie wersje) album 16/44 z wersją „kontenerową” MQA w Tidalu wybieram tę pierwszą, bo brzmi lepiej (dynamika… zwróćcie uwagę na ten element, na ten aspekt). 

Ciekawe, kto będzie następny…

Prawdziwy diament – Burson Conductor V.2+

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180419_112911702_iOS

Siedem kilo… achtung panzer! Forma mówi: będzie konkret granie. Z produktami kangurów mieliśmy już do czynienia na HDO. 160-ka się u nas kiedyś przesłuchała i bardzo przypadła do gustu, choć nie bez pewnych „ale”. Teraz trafił do nas topowy, flagowy, naj, naj, model wzmacniacza (po pierwsze), pre / integry (po drugie) oraz DACa (po trzecie), czytaj maszynki spinającej nam wszystko co trzeba w jednym pudle. Panie, Panowie przedstawiam gościa z dalekich Antypodów: Burson Conductor V.2+. Teraz tylko odpowiednie efektory. Nie, nie napiszę high-endowe słuchawki, bo wcale nie (ma takiej konieczności), można a nawet obowiązkowo trzeba podpinać klasyki, rozsądnie wycenione, w rodzaju K701 czy HD650, a nawet mniej klasowe, jak choćby takie Momentum… mimo niskiej impendancji. Możemy swobodnie uznać, że to taki tuning naszych starych kompanów, rzecz zaskakująca, jak wiele dobrego można z tych konstrukcji wycisnąć, oj naprawdę można wiele.

Ale to dopiero początek. Kraina szczęśliwości, czytaj LCD-3, to partner oczywisty. Tyle, że wcale nie trzeba wydać 8 tysi na porównywalne (choć o innym, ale jakże przepysznym bukiecie) brzmienie. Tak, zgadliście: Sundara. Te, kosztujące 2 tysie nausznice to strzał w dyszkę. Partner kompletny. Popatrzcie na zdjęcia… Conductor w wersji czarnej, a taka nam się trafiła, plus te słuchawki to nie tylko brzmieniowo (ofc to podstawowa sprawa), ale także formą IDEALNE dopasowanie. Świetnie się to prezentuje. System słuchawkowy za 10k bez żadnych „ale”? Pierwsze wrażenia są właśnie takie, zobaczymy jakie będą finalne wnioski po dłuższych odsłuchach, ale coś czuję, że amplifikacja słuchawkowa w topowym Bursonie to będzie TO. Patrząc na tego klamota dwie rzeczy zrobiłbym inaczej: dałbym 9038 zamiast 9018 (to byłoby K.O …zaraz do nich napiszę, czy planują upgrade, tam się na płytkach wymiennych wszystko opiera, Burson słynie z opcji, z modów właśnie) i przemyślał kwestie dwóch wyjść (DAC nie jest liniowe… to bez sensu trochę, bardzo nawet niż trochę). Poza tymi dwiema sprawami jestem na dzień dobry oczarowany możliwościami tego mocarza.

Tak, robi spore wrażenia moc, sam klamot kojarzy mi się formą i możliwościami energetycznymi z uberelektrownią HiFiMANa (nasz test EF-6), przy czym nie jest to taki potwór, zajmujący cały stolik jak ww ustrojstwo pod HE-6 (bo to system jest, wiecie, patrzcie wcześniejszy link). Jest bardzo ciężki, jest spory (jak na – umownie – ampa słuchawkowego, duży), ale w granicach zdrowego rozsądku. Interga ma dwa wejścia analogowe, co u Bursona nie dziwi, co jednocześnie zawsze warto pochwalić i docenić oraz opartą na 9018 (i XMOSie) część cyfrową, z klasycznym zestawem: USB/SPDIF (koaksial & TOSLINK). Od razu podpiąłem pod imakówę (CORE) oraz do naszego nie(do)ocenionego (uwielbiam tego klamota i z perspektywy czasu widzę, że nie doceniłem wystarczająco M1HPA… to w cenie ok 2k najlepsza integra/pre słuchawkowa kropka amen) Musical Fidelity, który robi za przeplotkę (czarne tło macie jak w banku: nic, zero, nul, czysto). Tu czerń, spotyka się z czernią, w sensie dosłownym i w przenośni. Oba klamoty idealnie się uzupełniają (bo mogę sobie zintegrować wszystkie źródła, bez uciążliwego przekładania kabli), mam 3 duże jacki do testowania, porównywania. Od dawna korzystam z tych, rozbudowanych możliwości M1, ale przy okazji Conductora dotarło do mnie jakie to wygodne, jakie przyjemne w obsłudze. Właśnie – metalowy, zgrabny, dedykowany pilocik dodawany w komplecie do tytułowego klamota na razie nie ma zastosowania, bo wszystko na wyciągnięcie ręki (biurkowy set idzie na pierwszy ogień), ale to się bardzo przydało, bo w salonie Conductor pracował sobie zupełnie inaczej, w innej roli, znaczy się: sprawdziłem, jak sobie poradził w trybie PRE z torem opartym na końcówkach i na zestawach głośnikowych. Grał zarówno jako centralka cyfrowa, jak i klasyczny pre-amp, z podpiętymi analogowo źródłami. I powiem Wam coś. Mhm. Tak, potraktujcie tego Bursona jako spoiwo całego toru, bo jako słuchawkowiec tylko, będzie to najzwyczajniejsza marnacja potencjału.

Postanowiłem, na potrzeby testu, poeksperymentować. Było grane nie tylko z kompa (ROON), nie tylko z Chromecasta (obecnie, zawsze Chromecasta Audio podpinam pod TOSLINKA… to dyżurny interfejs cyfrowy u mnie), a nawet nie tylko z Squeezeboksa Touch EDO mod via koaksial (bo za USB siedzi i wiele dobra wnosi konwerter c/c hiFace Two)… nie, tym razem nie ograniczałem się ;-) „tylko” do tych, znanych na wylot źródeł (cyfrowych). Podobnie jak to miało miejsce z innymi integrami słuchawkowymi wyposażonymi w analogowe wejścia po analogu grane było… coś specjalnego. Po pierwsze (właśnie gra i …niech komputer spieprza na drzewo ;-) ) olampowany, z buforem bańkowym znaczy się, cedek Onkyo (świetny mechanizm, stara, dobra, japońska szkoła), po drugie za pomocą linku z salonem (multiprzełącznik Pro-Jecta) zagrało nam też z gramofonem (duet 1020 z 5120) i wreszcie po trzecie sprawdziłem jak sobie (nadal jesteśmy w gabinecie, znaczy na słuchawkach słuchamy :) ) Burson poradził z MiniWattem (wzmak, który robi u mnie za słuchawkową końcówkę mocy i wierzcie mi… nie ma nic lepszego, na odczepach głośnikowych, z dobrej klasy routerem audio 6.3mm albo/i adapterem HiFiMANa z symetrycznym gniazdem na końcu). Także tak, właśnie, Burson grał jako preamp, podpięty do wejść w lampowcu (NOSy: Brimar BVA/Telam), sterując poziomem i łącząc źródła, a efektory zagrały na wspomnianych wyjściach z odczepów. Rzecz jasna nie było tu mowy o żadnym balansie (ale kabel sobie zmienimy w LCDkach i w ten sposób to też pożenimy), tak z ciekawości sprawdzę jakie są różnice i czy w ogóle jakieś są na takim jw. secie (HiFiMan HE Adapter). Wiele osób wg. mnie błędnie, zakłada, że symetryczne połączenia są „zawsze” lepsze w aspekcie SQ, a przecież nie chodzi o wyższość tutaj według mnie, tylko lepsze medium w trudnym otoczeniu (studio) oraz ewentualnie sensowniejszy link przy bardzo długich podłączeniach. Nie wyklucza to lepszego efektu, gdy ktoś zwyczajnie spaprał, czy gorzej przygotował tor niesymetryczny, ale żeby to dogmatycznie dawało progres (bo różnice w pomiarach/specyfikacji –  dodają)…? O tym też będzie osobny wpis na HDO. Dobra, nie przedłużając, przejdźmy do meritum :)

» Czytaj dalej

Audirvana (+) niebawem na także na PC z Windows 10

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-06-21 o 10.48.36

Po kolejnych perturbacjach, wracamy do nadawania. Mam przykazane chałupa, nerwosolek, sole, jest szansa na nadgonienie zaległości (X-Fi to raz, Conductor to dwa, obiecane audiovoodoo z LANem na pierwszym planie to trzy). Tymczasem śpieszę z dobrą nowiną… jeden z najlepszych playerów softwareowych na macOSa będzie niebawem dostępny dla PeCeciarzy. Audirvana Plus trafi jeszcze w tym roku na dyski piecyków wszelkiej maści, byle miały zainstalowanego Windowsa 10 (taki wymóg dał dev, co poradzić, w sumie piję do nadal przyjemnie niezwodotryskowanego Wina 7). Będziemy zatem mogli, podobnie jak to ma miejsce w systemie komputerowym Apple (który coraz bardziej wygląda na produkt poboczny, takie hobby w wydaniu Jabca), skorzystać z prawdziwego, audio-kombajnu, oprogramowania pozwalającego na granie z wielu źródeł, zarówno lokalnych, jak i usług streamingowych (Tidal, też Masters, pełna obsługa… brrrr… MQA).

Mamy integrację Tidala, ale nie tylko, bo jest także Qobuz (niestety chyba się na nas ostatecznie wypięli, we Włoszech i Hiszpanii jest, u nas nie, a miał być razem ze wspomnianym południem/zachodem Europy), jest dedykowana aplikacja sterująca pod iOSem (no pod Androidem nie ma, trudno się dziwić, w końcu było to do tej pory oprogramowania wyłącznie jabłkolubne… może wraz z wersją na PC coś i tu się zmieni?), mamy UPnP (niestety nie ma alternatywy – to minus wg. mnie), wreszcie Audirvana słynie z bardzo rozbudowanego, programowego DSP. To właśnie dla tej funkcjonalności warto zwrócić uwagę na ten kawałek kodu. Software daje nam tutaj ogromne możliwości, pozwala wydobyć naprawdę dużo ze słuchawek, skalibrować system stacjonarny pod pomieszczenie oraz zastosować ogrom wtyczek pod osobiste preferencje słuchającego. Naprawdę dużo tego, specjalizowali się w DSP od dawna i to widać. Sam swego czasu korzystałem, teraz już raczej nie, bo Roon, ale gdyby nie Roon byłby to wybór numero uno (uzupełnieniem u mnie był, jest i będzie świetny Vox Player w najbardziej wypasionej wersji). Ważne, w końcu pojawia się alternatywa dla nieśmiertelnego foobara (tak, tak, jest darmowy, wiemy, wiemy) oraz kosztującego podobne pieniądze, bardzo dobrego JRivera.

Podobnie jak to ma miejsce w przypadku Roona, także integracja wspominanego Tidala wygląda tutaj lepiej od natywnej aplikacji serwisu, ale to w sumie nie dziwi, bo choć ciągle kombinują, ciągle coś zmieniają, to moim zdaniem nadal nie jest idealnie, często błądzą, niektóre zmiany UI są kompletnie z czapy. Może powinni odpalić Audirvanę, albo Roona i zobaczyć co oznacza prostota, dobry UX? Program będzie dostępny w wersji próbnej, będziecie mieli całe 15 dni na przetestowanie playera, ocenę, czy warto. Jak warto to skasują na €64 lub US$74. Nie, nie będzie abonamentu, będzie raz i spokój. Jak za starych, dobrych czasów. Niestety nie da się transferować licencji (jaka szkoda), czytaj nie da się przenieść z macOSa na Windowsa bez ponoszenia kosztów. Mogę to – powiedzmy – zrozumieć, ale dev mógł chyba zrobić ukłon w stronę dotychczasowych użytkowników i dać tańszą opcję dla tych, co korzystają/li na Maku. Widać, takie czasy, gdzie zarabianie raz jeszcze, ściubanie kasy z konsumenta, to dowód przedsiębiorczości, powód do chwały. Mniejsza. Nie podali dokładnie kiedy zawita, także przyjmijmy, że może być równie dobrze przed Gwiazdką. Ciekawostka… w wersji na PC trafi premierowo coś, co powodowało niemałe zachwyty i opad szczęki u co poniektórych (pozdrawiam) na ostatnim Endzie. O co chodzi? Ano o algorytm Leedh-a*, nowy patent na super… nie, mocniej: SUPER-prezyzyjną regulację głośności w domenie cyfrowej. Rozdzielczość 64 bity. Absolutne loss-less. Ani bitu nie uroni. ;-)  Jak to, to nazywa twórca algorytmu: „truly lossless digital implementation”. W wariancie nieprzetłumaczalnym „non-lossy regardless of attenuation depth”. Za rekomendację, poza ochami i achami niech starczy to, że jako pierwsi zastosowali to rozwiązanie Szwajcarzy w swoich top haj-endowych skrzynkach Soulution. Byli tak zadowoleni z efektu, że generalnie zalecają słuchanie muzyki wyłącznie z załączoną opcją. No nieźle. Można to, to nazwać cyfrową (dobra, algorytmową, żeby choć trochę strawniej dla tradycjonalisto-konserwatystów to wyglądało) nakładką na analogową regulację. I to ma być zaimplementowane w najnowszej odsłonie Audirvany. Na PC i (potem) także na Makówy. Intrygujące i na pewno sprawdzimy w akcji co to, to daje…

 

 

* eksperymentowali nie tylko z topowymi materiałami, sprzętami, ale także iPhonem, Spotify’em czy strumieniem z YouTube. Podobnież dawało wymierne korzyści, w sensie, że progres, z takich, często niedoskonałych źródeł dźwięku. Trzeba będzie obadać.

FiiO Q1 Mark II. W sam raz na wywczas. DAC/amp na wynos

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180609_095907530_iOS

Przyjechało, od razu jak przyjechało to sobie pomyślałem: będzie coś ala Alpen (przetestowane u nas: 1 i 2) lub Kilimandżaro 2, czy raczej coś ala Olympus 2? Dwa pierwsze to zimny chłód cyfrowego cyrkielka, wszystko bardzo dokładnie wyłożone, ale z dystansem, ostro, cyfrowo właśnie. E10K, którym się zachwycałem, to zupełnie inna bajka. Tam wszystko drgało, emocje były że ho, ho, ten Olympus 2* po ciemno-ciepłej stronie mocy się sytuował ;-) i jeszcze za naprawdę małe pieniądze wołali, jak to u FiiO często, gęsto bywa. Jak będzie z Q1 mk II zatem? O tym przekonamy się niebawem, słuchać będziemy głównie mobilnie, bo forma zobowiązuje, także komp tak, ale MBA, a kieszonkowo to iPhone i – z czystej ciekawości – topowy model Nokii na Windows Phone (masakra OS, masakra), który poza świetnymi zdjęciami ma tym razem sprostać zadaniu współpracy z przetworniko-wzmacniaczem. Tak „for fun” (albo i bez, bo coś czuję, że w tym zarzuconym systemie nie będzie to w pełni wykonalne, ale zobaczymy, niby teoretycznie „da się”). Sprawdzę też tego grzdyla z iPadem w oprogramowaniu ROON, próbując uruchomić stream także na wynos (można kombinować, choć jest to narazie – właśnie – kombinowanie). Słuchawki to przede wszystkim dokanałówy KZ ATE i nausznice Sundara. To obecnie nasz referencyjny set na każdą wyjściowo otwartą okazję. Wróć. Nie do końca tak jest, bo rzecz jasna bardzo we znaki daje się otwarta natura nauszników HiFiMANa na mieście (w lesie nie masz nic przyjemniejszego, nie też nie, bo grzeje), dlatego uzupełnimy to słuchanie o zamknięte HP50 i Momentum. W balansie (jest taka opcja w tym FiiO) chwilowo nic nie ma u mnie, ale może będzie i to też sprawdzimy.

Audio piersióweczka

FiiO, jak wiemy, celuje w budżetowe rejony, zawsze kalkuluje cenę tak, żeby produkt był maksymalnie przystępny (sugerowana:499), przystępny dla szerokiego grona zainteresowanych. Chwalebne to, a jeszcze chwalebniejsze jest to, że nie odbywa się to nigdy kosztem wykonania, materiałów i wyposażenia. Zawsze jest bardzo dobrze spasowane, zawsze jest alu, zawsze jest na bogato (kable, gumki, pokrowce i co tam jeszcze). Zawsze. Warto to docenić, bo przecież jak mamy budżet to zazwyczaj jest w drugą stronę, znaczy się jest biednie. Tu nie jest. Na pudle, a nawet obudowie (niestety w formie naklejki, która wcześniej, czy później odpadnie) widnieje logo certyfikacyjne Hi-Res Audio. To taki ukłon w stronę marketingu, co oczywiste, ale też wskazówka, że ci co słuchali (z nadających znaczek) uznali, że potrafi DAC uskutecznić konwersję na tyle przekonywująco, z materiałów hajresowych, że ten znaczek można mu nadać i już. No to dali, czyli ma być wgląd dobry, rozdzielczość dobra, precyzyjne ma być, pokazujące wyższość pliku wysokobitowo-częstotliwościowego nad wariantem tylko 16/44. Wspominałem tu nie raz i będę przypominał jeszcze nie raz… nie cyferek słuchacie, a muzyki i warto na tym co najistotniejsze się skupić, a już na pewno nie należy doszukiwać się czegoś, czego nie ma (w aspekcie SQ). Oczywiście chwali się, że taki maluch dzisiaj mobilny potrafi nam przetworzyć materiały 32/384 oraz DSD 256, bo to te wyczynowe, nieliczne materiały są i samo w sobie, nie jest to nic złego, zdrożnego, niewłaściwego, że umie, ale nic to konkretnie (jeszcze) nie znaczy.

Można spożywać całą dobę, a nie tylko od 13… zaraz, coś mi się chyba pomieszało. 

Intrygujące w tym malcu przypominającym piersióweczkę jest to, że mamy tutaj także takiego miniaturowego pre-ampa. FiiO dało osobne (raz jeszcze – osobne) wejście/wyjście analogowe, co w przypadku takich konstrukcji praktycznie nie występuje w przyrodzie. Idać dalej mamy gain (działa dość niemrawo, z tego co zauważyłem) oraz podbicie basów (to działa żwawo). Ważne, że dali tam wysokomocny akumulator o pojemności jak w iPhone plus minus, bo 1800 mA, a to oznacza, że nasz telefon nie będzie dodatkowo obciążony karmieniem podpiętego, zewnętrznego akcesorium tylko, właśnie, będzie niezależnie zasilany. Ma starczyć na 20 godzin grania bez konwersji C/A i całe 10 z konwersją. DAC waży 100g, także odczuwalnie, ale też bez przesady. Dodali, wspomniane, gumki, choć ja nigdy nie byłem i nigdy nie będę zwolennikiem kanapek. Ale, jak ktoś ma ochotę, to może sobie takie coś zaaplikować, kabel micro USB – Lightning dostajemy w komplecie. Diody poinformują nas o stanie urządzenia (czy DSD, podświetlenie gałki & informacja co gra). Sam potencjometr chodzi gładko, ma tylko jedną, ale dość poważną ergonomicznie wadę. Jest minimalnie za duży, by można było położyć Q1 mk2 na blacie. Dziwne niedopatrzenie ze strony projektujących, chyba że widzieli tego malucha tylko na gumkach, tylko w kieszeni. Jeżeli tak, to „a to przepraszam” ;-) W sam raz, by zabrać go ze sobą na jakieś wczasy, podróż, do lasu, by moc wzmocnić móc i zerojedynkowo wzmóc móc.

Jest też balans (2.5mm TRRS), jest osobne 3.5 liniowe we/wy

Trochę zdjęć, porównamy na pewno do mDSD…

Gdyby coś poszło nie tak, można resetować ;-)

Małe to, kompaktowe, ale jednak gdzieś umieścić (jak na wynos) trzeba. Zawsze to minus w przypadku tego typu wynalazków, taka ich cecha.
Chyba, że o grającym penie mówmy i to takim mniejszym, jak Ważka przykładowo

Z microUSB mamy, każdy z nas zapewne ma, nieciekawe doświadczenia. Gniazdo USB-C jest lepsze, szkoda tylko, że sam standard skopali i właśnie trudno mówić o standardzie

Jak to u FiiO, wszystko jest, w pudełku jest.

* pamiętam, że podobnie dobre wrażenie było po teście Qogira

Sonos pokazał i trochę rozczarował. Beam nie jest dokładnie tym, czego byśmy sobie życzyli

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-06-07 o 11.28.02

Było to dość zaskakujące, bo większość spodziewała się zastępstwa dla solidnej, znaczy konkurencyjnej dla innych tego typu wynalazków, belki dźwiękowej vel projektora dźwięku vel soundbara Playbar. Beam – pokazana wczoraj na konferencji nowość – nie jest następcą, w ogóle nie jest czymś co można bezpośrednio porównywać do wspomnianego Playbara (ten, zresztą, z oferty nie znika). Zacznę do początku, od oczekiwań, a te były spore: po pierwsze integracja HDMI w sonosowym ekosystemie, ale nie taka jak zaproponowano, tylko na poziomie pt. obsłużę wszystko co jest na czasie, po drugie możliwości dźwiękowe pozwalające potraktować produkt jako alternatywę dla innych belek, a nawet klasycznych systemów z kolumnami (fronty, central… wystarczy, choć inni, tj. Yamaha, potrafią nawet więcej w tej materii), po trzecie spoiwo łączące wszystkie streamy, wszystkie skrzynki „pod jednym dachem” w zakresie odtwarzania audio (i nie tylko). Takie były, przyznaję że nieskromne, oczekiwania. Wielu takie wyrażało, wielu widziało szansę na prawdziwy przełom (bo bezdrutowo, wszystko i jeszcze ze zintegrowanym interfejsem głosowym, AI).

Małe to jest, bardzo małe, kompaktowe. Ma to swoje konsekwencje (możliwości brzmieniowe)

Udało się? Ano nie udało, albo udało ale trochę, no nie do końca. Beam jest mały, niewielki taki, nie ma możliwości brzmieniowych bara, ani base. To inna kategoria, w sumie, nowa kategoria, bo patrząc na możliwości (i może tutaj tkwi sens, zamysł producenta) nie ma odpowiednika (no ale też takie coś chcieliśmy otrzymać, tylko inaczej) na rynku i może się okazać, że mieć tego odpowiednika Beam zwyczajnie nie będzie. Czym jest? Niewielkim projektorem dźwiękowym, podkreślam NIEWIELKIM, w układzie cztery przetworniki pełnopasmowe (dwa @ froncie plus dwa z boku, do przodu zwrócone) oraz kopułka wysokotonowa, każdy jeden z w łasnym, cyfrowym wzmacniaczem (plus trzy, pasywne, radiatory basowe), z centralnym procesorem sterującym, sonosowym DSP (rozwinięcie kalibracji w oparciu o technologię TruePlay). Wszystko jest odpowiednio ekranowane (sporo anten, mikrofonów w środku). Z tyłu macie poza gniazdkiem LAN (WiFi rzecz jasna jest) wspomniane HDMI. Czyli tak, dźwiękowo, to będzie na pewno lepsze od dowolnego (no prawie, ale tak 99%) telewizora – i taki był cel twórców, że to ma konkurować z samym telewizorem właśnie – ale już nie bardzo z trzema kolumnami wielodrożnymi, nawet jeżeli mówimy o zestwie „kinowym”. HDMI dali ale jakieś takie niepełnowartościowe, bo nie w wariancie wspierającym najnowsze technologie dźwięku obiektowego (Dolby Atmos czy DTS:X? Nie, tego tu nie ma), właściwie to, to HDMI nawet nie bardzo poradzi sobie z wszystkimi formatami ze starszego Blu-ray’a (będzie konwersja, albo wybór innej, gorszej jakościowo ścieżki). Nie jest to także (ale tutaj specjalnie na to nie liczyłem, choć byli i tacy, co liczyli) przełącznik źródeł, hub, bo to HDMI jest tylko jedno. Właśnie. Jest jedno i wspiera technologię powrotnego kanału audio (HDMI ARC) oraz HDMI-CEC (znane od lat rozwiązanie, nie zawsze dobrze się sprawdzające zapewniające sterowanie telewizorem, współpracę odbiornika z Beamem). Innymi słowy odpada nam jedno ze złącz HDMI w TV, dodatkowo telewizor musi wspierać ARC. To nie jest jakiś wielki problem, bo dzisiaj prawie każdy wspiera (czasami z automatu, czasami trzeba aktywować w menu), gorzej w przypadku starych modeli, ale w takiej sytuacji skorzystamy z konwertera HDMI-TOSLink dołączanego w komplecie (praktycznie wszystkie odbiorniki HDTV mają w standardzie cyfrowe wyjście dźwięku). Ma to sens i tak to musi być zintegrowane, ale już brak HDMI 2.0 i wyżej w takim produkcie zwyczajnie… boli. Boli i to mocno boli, bo nie dalej jak w poniedziałek Apple zapowiedziało Atmosa w swojej skrzynce podtelewizyjnej. ATV 4k będzie umiało, biblioteka filmów 4k puchnie, a tu takie kompromisy. Szkoda, bo Sonos jednocześnie zrobił parę rzeczy tak, jak powinien, i jak wspomniałem, jest to sprzęt (mimo wszystko) bardzo oryginalny i nie mający odpowiednika na rynku.

No i jest to HDMI, tylko nie do końca takie, jakie byśmy chcieli widzieć w nowym Sonosie, nie do końca takie

Dlaczego jest oryginalny i nie ma odpowiednika na rynku? Ano – i tu przejdę po minusach, do plusów – integruje nam technologie konkurencyjnych firm, które w swoim ekosystemie nie akceptują alternatywy (albo ta alternatywa jest bardzo ograniczona)… to znaczy możemy mieć i będziemy mieć „pod jednym dachem” Apple, Google i Amazona. Nie, nie chodzi tutaj żeby mieć, tylko żeby INTEGROWAĆ. Przykład? Chcę sterować podstawowymi funkcjami wspomnianego ATV za pomocą AI od Amazona. Wydaję Aleksie komendę i dzieje się. To oczywiste i dla użytkownika bardzo użyteczne, ale już na poziomie „współpracy” między firmami wielkie, nie do przeskoczenia, wyzwanie. Każdy zazdrośnie strzeże swojego, obcina funkcje w produktach firm trzecich – tak to wygląda. Sonos jako jedyny nam to integruje, integruje tak, że nie musimy (w przeciwnym razie byłoby to kompletnie bez sensu) wybierać, przełączać się, tylko – właśnie – dzieje się, my korzystamy, a sprzęt nas rozumie. To postawa idei inteligentnej chałupy, automatyzacji, tego wszystkiego co jest obecnie bardzo na czasie. Co prawda nie jest jeszcze idealnie, bo po pierwsze integracja AirPlay2 będzie mieć miejsce dopiero za ponad miesiąc. Po drugie, będziemy musieli poczekać na Google Assistant – co bardzo boli nas tutaj, znaczy w Polsce boli – bo to jedyne AI z zapowiadaną obsługą języka polskiego w bieżącym roku. Także do pełni możliwości jeszcze daleka droga, ale wiadomo jak to będzie u Sonosa działać i wreszcie ma to sens. To przede wszystkim aspekt czysto użytkowy, ergonomiczny, możliwość wydawania komend i sterowania samym sprzętem oraz streamem (jaki by on nie był).

Nawet IR dali, w pewnym sensie dali. W sumie prawidłowo, dobrze jest mieć wybór, niż nie mieć go wcale

No właśnie – wszystko pod jednym dachem. Chodzi zarówno o treści jak i skrzynki strumieniujące*. Sonos słusznie uznał, że wbudowanie własnego rozwiązania (czy jakiś asystent, czy własne smartTV) nie ma uzasadnienia w obecnych czasach. Po pierwsze powielamy funkcjonalności (bo TV pewnie smart jest, a jak nie to Chromecast, albo inne ATV, albo Amazon FireTV, albo jeszcze coś innego wisi na kablu), po drugie inni zrobili to często na tyle dobrze, że niczego nie zwojujemy, wreszcie po trzecie stworzenie sensownego rozwiązania z własnym, choćby ograniczonym (do AV) AI to gigantyczne wyzwanie, któremu (na razie) nie podołało takie Apple (Siri nadal jest głupia jak but, choć nowe pomysły z WWDC mogą przynajmniej sprawić, że będzie użyteczna, choć nadal w zakresie inteligencji pozostanie głupia jak but). Ludzie z Sonosa uznali, że nie ma się co kopać z koniem, tylko skupić się na tym co robią dobrze (własny ekosystem, sieć mesh, oprogramowanie agregujące treści i integrujące wspomniane AI, współpracujące z innymi rozwiązaniami softwareowymi… kłania się np. Roon (nasz tekst nt. temat tutaj)). To słuszna droga wg. mnie, gwarantująca dobre rezultaty, a nie porywanie się z motyką na słońce (co zawsze kończy się spektakularną klęską vide Microsoft i telefony… co za porażka!). Mamy nie tylko to, co wprowadzone na zasadach partnerskiej współpracy, w samym oprogramowaniu firmowym. Nie, mamy właśnie wszystko, czy precyzyjnie będziemy mieć wszystko, bo Sonos(y) dogadają nam się i odtworzą dowolne materiały dzięki implementacji AirPlay2, CAST (z chwilą wprowadzenia asystenta Google). To będzie przełom, bo castowanie z jednej, stream w ramach airplay z drugiej gwarantują, że absolutnie każdy materiał multimedialny z sieci nam się tutaj odtworzy, wygodnie odtworzy, z możliwościami jakie oferuje sam Sonos. Wspominałem ostatnio o źródłach multichannel. To też będzie można w opcji wielokanałowej grać. Pytanie, czy HDMI obsłuży nam (a dokładnie układy audio w Beam-ie obsłużą nam) SACD (z płyty np via PS3), czy DSD?

Minimalizm formy. Popieram. Minimalizm treści (możliwości dźwiękowe) już nie. Nie popieram. Jest 3.0 (L/P i C), ale…

Będziemy zatem mogli wykorzystać Beama w roli kolejnego, strefowego głośnika, będziemy mogli także stworzyć wielokanałowy system z dwoma One (patrz nasza opinia) czy Play:1 (nasze trzy grosze) oraz firmowym subem… niestety tylko w opcji DD, DTS (tu też nie mam pewności jak to będzie wyglądało finalnie).  To ograniczenie, a tak chciałoby się mieć pierwszy, bezdrutowy system głośnikowy w kinie domowym z najnowszym HDMI na dokładkę… chciałoby się i niestety nic się tu nie zmieni i to właśnie jest powodem dla którego Sonos mnie rozczarował. Rozumiem argumenty, choćby biznesowe – ma to konkurować z inteligentnymi głośnikami konkurencji i cenowo konkuruje, bo więcej dostajemy za niewiele większe pieniądze (np. HomePod to 349$, a Beam to 399$ – w Polsce niestety aż 1899zł). Jak na Sonosa, to nie jest wygórowana cena, ale też co dostajemy w zamian? No nie dostajemy odpowiednika bara, ten jest pod względem brzmienia dużo lepszy. Owszem, Sonos postanowił bardzo mocno przysiąść nad optymalizacją pracy przetworników, szczególnie w zakresie dialogów. Mają być superczytelne i ma to nas zachwycić, ale hmmmm…. to jest bardzo mały, bardzo – choćby fizycznie właśnie – ograniczony (możliwościami dźwiękowymi) produkt, także cudów nie ma. Wspominają też coś o bardzo przekonywującej przestrzenności – ok, jeżeli Beam zagra przestrzenniej od Zeppelina Air to przyznam, że zrobili tutaj naprawdę dużo, tyle że szczerze wątpię. Na pewno świetne jest to integrowanie pod jednym dachem, świetne jest to, że mamy streamy wszelkie, że wymienione skrzynki od gigantów IT będą nam ładnie z systemem Sonosa współdziałały. To plusy, ale jak widzicie widzę też szereg poważnych minusów. Nie tak miało być. Nie tak. Szkoda. Przedstawiciele Sonosa coś tam mówili, że na obiektowy to za wcześnie, że Atmos to jeszcze nie teraz (w domu). Może mają racę, nie potrafię tego ocenić, może biznesowo lepiej jest dać coś prostszego, mniej zaawansowanego, nie wspierającego  najnowszych technologii w AV. Może. Tyle, że pierwszy zestaw kinowy (belka plus sub), a także dock pokazały, że Sonos czuje temat, że potrafi, że to może być w kolejnych, doskonalszych produktach, spełnienie marzenia o bezprzewodowym (prawdziwie) i supernowoczesnym (te streamy, te głosowe sterowanie, te AI) systemie, gotowym nie tylko sprostać najnowszym wymaganiom kina z kanapy, ale także fajnie zabrzmieć (choćby w tle), gdy nie obraz, a tylko dźwięk chodzi nam po głowie. Tutaj właśnie jest największe moje rozczarowanie. To nie jest tego typu produkt. To coś z innej beczki. Przystępniejszy (cenowo), zastępujący niedoskonałe głośniki w TV (teraz, albo gra cały ekran vide Sony, albo trzeba i tak spk wyrzucać gdzieś, bo displeje są tak cienkie, tak cieniusie, że nie ma szans zmieść dźwięk w czymś takim… no chyba że niekonwencjonalnie, ale wtedy zazwyczaj kompromisowo, mocno), przydatny dla wielu element sonosowego ekosystemu i dodatkowo (ważne) alternatywa dla innych głośników z AI (które ani dźwiękowo, ani w zakresie integracji nie mogą się obecnie z Sonosem równać – myślę tu o całym, właśnie, ekosystemie).

Biały tradycyjnie

…i czarny, też tradycyjnie

Dla niektórych plusem będzie ograniczona przestrzeń jaką będzie okupować Beam. Zmieści się praktycznie wszędzie, gdzie jest choć trochę miejsca pod TV

To kto zrobi to, jak należy? Zaprezentuje obiektowy bez druta, na miarę naszych oczekiwań? Hmmm?

PS. Sterujemy głosowo, wiadomo, albo za pomocą dotykowego czegoś, też wiadomo. Zaskakujące jest to, że dali czujkę IR, z tego co widzę. Ukłon w stronę tradycjonalistów?

* a dalej rozwiązania sterujące inteligentną chałupą, to co obecnie oferuje rynek w tym zakresie (via Google Assistant/Aleksa… raczej nie Siri, a przynajmniej nie tak prosto jak w przypadku wcześniej wymienionych, w ograniczony, podstawowy sposób – wiadomo: Apple)

Retro PC Audio czar. Czyli kiedyś też grało…

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180321_163006021_iOS

Miałeś Soundblastera Gold ZS i byłeś gość. Zestaw wielokanałowy od Creative to było coś. Grało się z WinAMPa, pobierało z Napstera, a płytkę ripowało dbpowerampem. Te czasy, gdy karta muzyczna i blaszak na biurku wyznaczały granice grania z pliku, gdy zewnętrzna karta dźwiękowa to był… po prostu jakiś Soundblaster, dla którego alternatywą był GUS (układy AWE, superkarty UltraSound… sam zdradziłem SB na rzecz, ale potem powróciłem, bo wypuścili Live!, z ówcześnie potężnym układem DSP EMU10). Tyle. Jak przetwornik C/A jakiegoś producenta audio to – owszem – był sobie Arcam z ich legendarnym blackboksem, w kolejnych odsłonach (numeracja kolejnych wcieleń: od 2 do… 500), ale nie miało to żadnego przełożenia na PC, bo też ten pecet w ogóle nie był brany pod uwagę jako źródło dźwięku w systemie audio. Dwa równoległe światy, nie wchodzące sobie w paradę, bo przecież komputer to biurko, to jakieś komputerowe monitorki (o nich dzisiaj w niniejszym wątku wspominkowym też będzie), albo właśnie 5.1. Fascynacja kinem domowym, wielki sukces płyty DVD – „kina” przeniesionego pod strzechy, co na marginesie objęło także świat blaszaków w opcji – budżet – czytaj po taniości w porównaniu do zestawów AV na serio. Takie to były czasy. W ogóle ta niesamowita eksplozja popularności DACów, takich jakie dzisiaj znamy, to ostatnia dekada. Zaczął (na serio) znowu Arcam ze swoim bardzo udanym pudełkiem, rDACzkiem w 2010 (patrz nasza recenzja), skrzyneczką zapoczątkowującą nowy trend i powrót przetworników cyfrowo-analogowych. USB zaczęło być ważne. Komputerowy interfejs stał się ważny. Wcześniej, w latach 90 (późne) i w pierwszej dekadzie XXI wieku nikt tam sobie głowy tym nie zawracał, bo z jednej strony kompakty były już na tyle dobre (wewnętrzne układy montowane w odtwarzaczach), że nie było potrzeby mnożenia bytów, a komputery… cóż, komputery nie służyły do słuchania muzyki, słuchania muzyki na poważnie, a jak już do czegoś służyły to jako narzędzie pracy (w studio nagraniowym, u muzyka), natomiast PC audio masowe to była jw. zazwyczaj wewnętrzna karta dźwiękowa (o rosnących możliwościach, także w interesującym nas aspekcie) i jakieś pierdziawki, względnie Porta-Pro, albo EarPodsy.

Komputer wkracza na salony. Pierwszy popularny. Pierwszy taki. Z USB, co potrafiło zagrać (TAS1020). A w tle koktajl.

Osiem lat później. T20 i już na szybko z kompa lepiej niż bez.

DDT2200 sub & jednostka centralna z ampami dla kostek

Tak skrótowo i mocno po łebkach opisałem czas, który naznaczony był pionierskimi poszukiwaniami czegoś, co jakoś będzie grało, co pozwoli z błaszaka wydobyć dźwięk. Oczywiście królowały mp-trójki, w jakości absolutnie dziś nieakceptowalnej, ale też ten komp mógł służyć i służył do kopiowania (kto wtedy nie kopiował połowy internetu via TPSA 0202122 ten albo nie był wtedy w planach, znaczy bardzo młody, albo pamięć mu szwankuje, ewentualnie wyparł, znaczy łże). A że mogło to wypaść lepiej, niż gorzej, mieliśmy nad tym kontrolę i te lepsze pliki już mogły nawet być (i były, choć mp3 miało absolutny priorytet, bo Napster, bo iPod i kolony, bo przedajfonowe komórki) to się te WAVy na płytach wypalało (się wypalało, bo dysk twardy, moi drodzy, miał wtedy np. 40GB i był drogi jak cholera, a płyta już nie była taka droga i można było sobie te kolekcje tworzyć alternatywną, dublować drogocenne org. krążki, co to mogły się porysować i-t-d i-t-p). I tak to było, a jak ktoś miał szczęście i liznął jabłco (makówki były horrendalnie drogie i tak zostało, ale nam się na tyle polepszyło, że dzisiaj są po prostu drogie) to nawet mógł parę rzeczy mieć w standardzie lepiej i bardziej móc (FireWire to raz, UAC – USB Audio w MacOS X to dwa, optyczne prawie w każdym kompie to trzy, wreszcie lepszy dźwięk ogólnie z wbudowanego vs typowy blaszak – to cztery). Były to czasy, w których słuchawki były za 2 stówy maks, a jak ktoś chciał zaszaleć to miał HD6xx albo K7xx za półtora tysia i to już był high-end słuchawkowy, wyżej to jakieś ekscentryczne dziwa na totalnym marginesie. Kolumny pod PC to był prężny segment tego i owego, w dużej mnogości, ale kolumny to jednak takie trochę na wyrost, bo zazwyczaj niewiele to umiało i dobrze, bo i tak nie można było liczyć na coś więcej (SQ z ówczesnego audio-pliku).

Z wyjątkami.

Integracja, można nagrać, słuchawki podpiąć, wszystko wyregulować ;-)

I wcale nie małymi, moi drodzy. Bo jednak te lepsze, ale też dużo droższe było, nawet w formie zewnętrznych procesorów dźwięku (mówimy o konsumenckim rynku, nie pro, żeby nie było tutaj jakiś niedomówień), nawet jakiegoś DSP realizowanego dla każdego z kanałów z osobna (yhy), nawet jakiś patentów z dźwiękiem haj-res. W latach wczesnych dwutysięcznych. Nawet. Audigy – seria od Soundblastera, który na marginesie tak zdominował rynek, że był synonimem dla – ogólnie – nazwy akcesorium pt. karta dźwiękowa, nowość Audigy dawała po raz pierwszy obsługę dźwięku 24 bitowego (choć jeszcze konwertowanego do postaci redbooka 16/44), wysoki współczynnik SNR >100dB plus opcje „tanie kino” czytaj cyfrowe optyczne, albo analogowo 5 plus 1 na wielokanałowe zestawy głośników komputerowych. Oczywiście, można było podłączyć via wzmacniacz stereo kolumny z prawdziwego zdarzenia, pożenić blaszaka z amplitunerem wielokanałowym (który zazwyczaj już sam i lepiej nam te wielokanałowe ścieżki dekodował, ale też przyjąć sygnał analogowy też umiał, bo w odróżnieniu od dzisiejszych ampli z tyłu piętrzyły się tysiące gniazd RCA, no gęsto było, im więcej tym właściciel takiego stwora lepszym samopoczuciem się odznaczał). I tak sobie graliśmy (właśnie, graliśmy, ale niekoniecznie muzykę), oglądaliśmy (kto nie oglądał szmirowatego kina klasy Z, w jakosci zbliżonej do VHSa, ten mija się z prawdą), a także od czasu do czasu słuchaliśmy. I SB był wystarczający. Szczególnie w sytuacji, gdy udało się uzbierać na to wspomniane na wstępie Gold ZS i no… Panie, Panowie, to było już naprawdę coś. Mimo, że wiatraki wyły, mimo że blue screeny waliły, mimo że empetrzy królowało wszędzie i powoli gorszy pieniądz wypierał lepszy (redbook). Bo tak, tak było (na przełomie wieków było).

Zebrało się na wspominki, a zaczynem była spadająca podczas sprzątania piwnicy, spadająca na łeb, wcale nie taka lekka skrzynka, a w niej – okazało się – było to stare PC Audio. Karta już bez sensu, bo na PCI (tak, nie tym -e, co oczywiste, tylko tym takim przedpotopowym, choć jeszcze ledwo dzisiaj występującym… w sumie mogło być jeszcze na ISA, prawda… ekheheuehue). Niestety Amigi500 wśród gratów, jakie spadły na łeb, nie było (a tam dźwięk był niczego sobie, niczego sobie jak na końcówę lat 80-tych… no to już totalna prehistoria… cztery razy 8 bit przetworniki C/A… innymi słowy mieliśmy te 16 bit na kanał ;-) ), ale wypadł SB, wypadła jakaś karta na Via Vinyl (oj tak, te nazwy bywały naprawdę przewrotne!) i do tego jeszcze efektory. Pierwsza wersja, najwcześniejsza, zestawu ikonograficznego, legendarnego (tak, trochę ubarwiam) czytaj stary jary T20 od … a jakże… Creative Labs oraz DDT2200 (bez dekodera, jak DDT3500, co to był „na wypasie” i miał jednostkę centralną i DD, efekty i co tam jeszcze miał ….samą skrzynkę dekodera od jakiegoś Włocha ściągałem hue, hue) też od CL. Jak już wypadło, to się ucieszyłem, bo jak pamiętacie poprzednie wpisy udało się odkopać dwa świetne, naprawdę znakomite, zasilacze jakie Creative dawało do swoich lepsiejszych zestawów pod komputer. Znakomite parametry, ogromne radiatory chłodzące kostki, mimo 20 lat z okładem działające jakby wyjąć je wczoraj z pudełka od nowości. Przydały się bardzo, bo X-Hi (test niebawem!), bo modyfikacja terminala pod PC Audio (znowu to X-Hi), wreszcie wykorzystanie niezgorszego suba z DDT i opcji na efekty (żeby sobie odpowiedzieć na pytanie, czy to dawne słuchanie, granie miało sens, było jakościowo akceptowalne, akceptowalne w czasach „mogę wszystko”). Już samo to uzasadniało wycieczkę w daleką jw. przeszłość i powiem Wam, że cholera, warto było odkurzyć, warto było podpiąć i sobie powspominać.

Mniam, mniam

T20 okazały się (no ale to nie jest odkrycie kopernikańskie, trudno żeby było inaczej) nie tylko lepsze od wbudowanych w imakówę głośników, ale także dały radę wszystkim usprawniaczom jakie jabłco zaserwowało ostatnim wypustom pro macbooków. A tak się wszyscy zachwycali, że taki to teraz wyraźnie lepszy dźwięk z tych, wyposażonych w bezsensownego touchbara, maków wydobywa. Otóż i co z tego, że lepszy, jak takie T20 w opcji na jacku miażdżą to rozwiązanie (też bez zdziwienia, ale pamiętam te buńczuczne zapowiedzi, te przechwałki, że teraz to ten laptop nam zagra…). Fajnie, że można sobie klasycznie, jak to w aktywnym zestawie na serio bywa, wyregulować potencjometrami barwę, że te kolumienki mimo upływu czasu się jakoś nie zestarzały. Rzecz jasna na biurku lepiej będzie i z Audioengine (A2+ patrz test), czy Devinitive Technology (świetne Incline, też u nas zrecenzowane), tam w końcu mamy cyfrowy link z kompa i wszystko się dzieje w skrzynkach, konstrukcyjnie wszystko to bardziej zaawansowane, ale… na pchlim targu te Tetki traficie za 50 złotych. I to będzie świetny upgrade „za pół darmo” waszego, wszystko jedno jakiego komputera. W opcji biurkowej rzecz jasna (nie, nie na wynos).

W przypadku DDT2200 okazało się, że wcześniej tylko na chwilę podpinany sub (już nie pamiętam z jakiej okazji, ale pewnie testowałem ampa albo jakiś zestaw gdzie to wyjście na aktywnego suba było), po prostu się marnował. Nie jestem jakimś wielbicielem niskotonowców, w przypadku muzyki – wiadomo – mamy generalnie stereo, choć u mnie ostatnio było sporo eksperymentów z wielokanałowym dźwiękiem i nie chodziło tylko o SACD (testy 105 i 205 od Oppo), ale także multichannel jaki dostał w upgrade ROON (od 1.3). Materiałów (pliki) niewiele, ale są, można trochę tego kupić, trochę tego posłuchać (także w streamie), tu właściciel wielokanałowego zestawu może od razu sprawdzić, czy w ogóle warto sobie głowę zawracać. Moim zdaniem warto, choć z zastrzeżeniem, że czy to kwadrofonia (lubimy!), czy coś więcej (tu ten sub, także  dodatkowe kanały efektowe) to jest taka ciekawa wycieczka w odmienne od stereo doznania, ale siłą rzeczy ograniczona (materiały, źródła), na marginesie taka. Ciekaw jestem, czy komuś zachce się wypromować coś wielokanałowego w audio, skutecznie wypromować, czy będzie to nadal niszowa sprawa? Wiemy, że to, co serwowane jest w plikach DSD (dff/dsf) to zazwyczaj (i jaka szkoda, że właśnie tak) tylko 2ch. A przecież właśnie wielokanałowy zapis na płycie SACD był czymś – wg. mnie – znacznie ważniejszym, istotniejszym i kluczowym dla nowego formatu (który się nie przyjął) w stosunku do płyt CDA, dużo znaczniejszym niż lepsze parametry (zasadniczo 24/88) w porównaniu do redbooka. O DVD-A w ogóle nie ma sensu wspominać, o BD-A też można raczej powiedzieć… fajnie, ćwierć, ćwierci promila. Także nie ma o czym gadać. To może te wynalazki rodem z domowego kina, te Dolby Atmosy, DTSy Xy czy Auro-3D? Dźwięk obiektowy to naprawdę coś szczególnego, w kinie robi to zasadniczą różnicę i śmiem twierdzić, że tak jak początkowe zachłyśnięcie się DD i DTS w wariancie 5.1 plus rozszerzenia, nie stanowiło przełomu, to tutaj jest inaczej. Jeszcze o tym, przy okazji testu amplitunera sieciowego NADa, wspomnę, bo jest o czym się rozwodzić. No dobrze, ale audio?

To zniknie. Będzie Sonos tu, Sonos tam, albo HomePod tu i tam, albo będzie KEF (lepiej) działający bezdrutowo i na podobnej zasadzie (bo też ze zintegrowaną AI)
Zniknie, ale na razie sobie jest i sobie gra. 

Tutaj odpowiedź może przyjść z najbardziej nieoczekiwanego, ale jak najbardziej masowego, popularnego segmentu, który skutecznie wprowadza rozwiązania z „dużego” audio i równolegle stanowi forpocztę zmian jakie zachodzą w branży (nie, nie IT, a audio). Sonos za parę dni (bezdrutowe HDMI audio!!!), Apple (na razie po dyletancku, ale jednak i pewnie z sukcesem, przynajmniej w zakresie implementacji nowego AirPlay2) wprowadzają wiele kanałów i to nie tylko z myślą o kinie. Integracja strumieni audio, integracja na poziomie protokołów z wieloma, rozbudowanymi (także o takie opcje, tj. wielokanałowe opcje) aplikacjami tworzącymi coś na kształt całościowego systemu dystrybucji, odtwarzania muzyki lokalnie (i zdalnie, choć to akurat w aspekcie multichannel kompletnie nieistotne), bezprzewodowo, z interfejsem głosowym. To ten poziom i to w „dużym” audio też jest/będzie, bo to duże będzie musiało być zaktualizowane, kompatybilne z nowym protokołem, z nowym sposobem interakcji (tak, jesteśmy skazani na interfejs głosowy, bo to wygodne, szybkie i naturalne). Tak jak sieć stała się już niemal standardem wyposażenia klamotów, tak „łączenie klocków”, tworzenie współdziałających ze sobą urządzeń audio, audio/wideo, ich integracja to domknięcie tematu. Nie mam wątpliwości, że ten proces obejmie branżę, że sprzęt do słuchania muzyki będzie finalnie – właśnie – zintegrowany. I będzie to zupełnie inny poziom, niż RS232 ;-) …nie wymagający od konsumenta wiedzy, zasobnego portfela (instalacje przestaną być „elitarne”, staną się popularne, powszechnie użytkowane), tworzenia skomplikowanego projektu. To wszystko przestanie być istotne, a spoiwem będzie AI od któregoś z gigantów IT z domieszką agregującego treści, systemowego oprogramowania (dlatego tak dużo piszę o Roonie, nie tylko z powodu „się podoba”, a właśnie dlatego – to jest przyszłość, przy czym ta przyszłość będzie obejmowała cały sprzęt audiowizyjny w domu… i poza domem).

To też jest w sumie retro. Bo 30 pin, bo pierwsze takie głośnikowe wszystkograje, tutaj jako centralny z DDT w symbiozie.

Miało być o retro, a ja już w futurologię się tu bawię (precyzyjniej to już „jutro”, żadne tam pojutrze, maksymalnie pół-dekady). Wracam zatem w końcówce do tego retro. Jak macie stare, sprawne graty to sprawdźcie sobie, czy aby nie da się ich pożytecznie wykorzystać, czy te – czasami – obiekty dawno minionych westchnień już się całkowicie zdezaktualizowały, czy wręcz przeciwnie. Guz na łbie to niewielka cena za parę wartościowych rzeczy, które z powodzeniem zastosowałem w systemie i które bardzo przydały się do teraźniejszych testów. DDT2200 (w drewienku… mhm ;-) ) był wraz z SB Audigy Gold ZS (to gold, to wiadomo, od tych szczerozłotych I/O z tyłu, na śledziu i akcentów na PCB …na bogato) całkiem niezłym patentem wydobycia czegoś więcej z poczciwego blaszaka. Wraz z napędem DVD, a potem HD-DVD (tak, byłem jednym z pierwszych jeleni którzy wtopili w porażkowy format – Toshiba E1), wreszcie wieloformatowym czytnikiem / nagrywarką BD/HD-DVD/DVD (do dzisiaj działa!) tworzył namiastkę kina, komputerowego systemu odtwarzającego dźwięki (z winampa, z oscyloskopem na wtyczce, a bo czemu by nie). I tak to sobie grało z lokalnego źródła, wcześniej przez Napstera ściągane (jeszcze była taka aplikacja, nie pomnę nazwy, co to wyszukiwała z jakiejś znacznie mniej oczywistej bazy prawdziwe perły z lamusa). To były czasy Netszkapy, iPoda (zawsze w serduszku pozostanie), empe trójki królowania. Takie to było, to PC Audio. Było to generalnie obok. Były dwa światy – w dużym pokoju, w starym mieszkaniu, stał sobie budżetowy system NADa z Mordaunt Shortami… Pylona nie było jeszcze wtedy nawet w planach, jeszcze nie kiełkował p. Jujce pomysł na paczki, bo do szkoły chodził ;-) No, tak było. Z sieci się nie strumieniowało (no przepraszam, owszem robiło się to, choćby żeby sobie posłuchać pierwszych rozgłośni w bitracie 64 (albo kto da mniej ;-) ) tylko się pobierało.  No prawie.

Nowe spotyka stare na tej starodawnej rycinie ;-) Klasyczne stereo, iPod już do mazania tylko i Duet. Strumienie. Nowość.

Spoiwem były te paczki małe, z metalowymi membranami.

Prawie, bo jak tylko trafiłem na futurystyczne skrzynki z netu grające (SlimDevices!) to już wiedziałem, że może ten komputer w salonie wtedy to jeszcze bez sensu (miałem to tak zorganizowane, że przez ścianę leciały kable audiowizyjne, znaczy się sznurki jakieś podłe… taki multiroom vel strefy z tymi DDT2200), ale przecież jest małe czarne (zaczęło się od Squeezeboksa Dueta :) ) i to już było to dzisiaj, tylko wczoraj, bardzo wczoraj. Wcześniej u znajomego były nawet dwa „klasyki”, z tym diodowym, laboratoryjnym, zielonym displejem. Ehhh. I to grało, grało naprawdę fajnie i pokazywało jak będzie świat wyglądał za dekadę z okładem. A Transporter – obiekt pożądania niespełnionego – słuchany na lampowym secie (przypominam, po wykupieniu, był to LOGITECH, czytaj komputery PC: akcesoria, myszy, klawiatury, pierdziawki i jeszcze z milion tego typu rzeczy, zwanych peryferiami) kazał zastanowić się, czy aby te komputery jednak nie staną się w przyszłości czymś absolutnie oczywistym w systemie. Każdym. No i wreszcie do dzisiaj służący Touch. Pamiętam, jakie wrażenie robił, geekowy w formie, LMS, jak ogromne możliwości dawał (mody, mody, mody). I człowiek siedział, słuchał sobie tej muzyki w pierwszych, jeszcze głównie lokalnych, strumeniach z pieca (pieca szumiącego na szczęście za ścianą) i był w sumie bardzo szczęśliwy, że w tej forpoczcie audio jutra bierze udział i poznaje z czym i jak to się je. I choć Duet lubił od czasu do czasu gubić adres IP i trzeba było wszystko rekonfigurować (zawsze z duszą na ramieniu, bo działało to niedoskonale), choć pierwsze stałe łącza z oszałamiającym 512kbps to był i tak szczyt możliwości, słuchało się tej muzyki, a może nawet bardziej poznawało i szukało się jej w Internecie sprzed fejsa, serwisów streamingowych, gdzie wszystko było nowe, pionierskie, fascynujące.

Tak było. Chlip, chlip.

Yes!

Jak retro, to retro. Dekadę temu prawie nikt nie słyszał o ściereczkach do ścierania kurzu ;-)

To już czas, gdy hi-resów granie, zaczynało być w modzie

PS. Pamiętam pierwszego CoctailAudio X10, zaraz po starcie HDO testowanego, no prawie zaraz po starcie :)

Się nagrywa

Mhm, kasety. Walkman (jeden z ostatnich modeli na rynku) i digitalizacja. Bo archiwizacja, choć oczywiście cyfra miała być lepsiejsza od jakiegoś tam analogu

Strumienie dobrej jakości, prawie dekadę temu

Pamiętacie jak wspominałem o LCD-4 mobile? Sto lat temu? No to są

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-05-26 o 08.22.33

Ten produkt był zapowiadany na łamach HDO jeszcze podczas IFA 2016*. W tak zwanym międzyczasie pojawiły się iLCD-ki, z czwórką, czytaj: planarne dokanałówy zwane przez niektórych (no dobra, przeze mnie zwane) uszatkami. Idzie sobie taki miś uszaty dumnie, no dumie sobie bieży z czymś, co mu sterczy z ucha i już wiecie, że to właśnie planarne, jedyne takie, doki za parę tzw. średnich krajowych. Dobra, ale nie o tych dokach miało być, a o modelu najnowszym, nazwanym – a jakże – LCD-4. Tyle, że nie LCD-4 po prostu, a LCD-4z. Co za zwierz? Ano taki, który ma być „on the go”. Powiem tak: świetnie, naprawdę bosko, że dajecie łatwiejsze do wysterowania LCDki, o ile jeszcze mają „sygnaturę dźwiękową” czwórek to już w ogóle czapki z głów, ale… no, ludzie, przecież to jest otwarta konstrukcja, jak można z takimi nausznikami w zgiełku ulicznym, w środkach komunikacji masowej, no jak można?! Wielka szkoda, że Audeze umknął ten dość oczywisty błąd w założeniach. Bo jak mam to zabrać gdziekolwiek to chciałbym, po pierwsze, nie etapować postronnych najnowszym popowym albumem gwiazdki jednego przeboju ;-) – to raz – a dwa, jakaś sensowna separacja od odgłosów ruchliwej ulicy też byłaby jak najbardziej na miejscu. Także tutaj rodzi się zasadnicze pytanie: co miał autor na myśli? Nie wiem, co miał. Może pomożecie?

Dalej, w materiale, jest jeszcze ciekawiej. Bo, dobra, mamy otwartą, łatwą do napędzenia, wysterowania konstrukcję. Przyjąłem, a potem jest jeszcze dorzucone konkretnie do pieca… bo, jak skomentujecie fakt: „to nie są następcy oryginalnych 200 Ω-ek, to ich nowa wersja z membraną o impedancji 15Ω, którą łatwo pożenicie z waszym DAPem lub telefonem” (?) Aha. Czyli jednak nie pomyliłem się marudząc, że to dziwaczny pomysł jest. No bo jest. Jakby to zamknęli, to proszę cię bardzo, jakby to było takie Mr Speakers Ether Flow C. Ale nie jest. Mobius, o którym wspomniałem przed miesiącem, choć trudny do zaakceptowania przez niektórych fanów marki, jest dla mnie przemyślanym, niegłupim wyjściem poza schemat „dla audiofila”, próbą rozszerzenia portfolio, wejścia w temat „dla graczy”. I to ma sens. A te LCD-4z to jakoś tak, nie bardzo. Mamy konstrukcję, która zwyczajnie nie nadaje się do opcji „on the go”. Tak, są lżejsze, przekonstruowane na modłę LCD-ków z sztucznych tworzyw jakie opuszczają od z górką roku chińskie megafabryki. Także pod względem lekkości, gabarytów pewnie będzie całkiem ok, ale co z tego? I jeszcze to słówko „thrill”. Nienawidzę go. Tim Cook na każdej konfie obowiązkowo ogłasza wszem i wobec, jak wytrawny sprzedawca paciorków, którym zresztą jest, że jest „thrilled”. Nie, nie jestem „thrilled”, nie klękam, a wręcz przeciwnie. Widzę ten produkt jako bezwstydny skok na kasę, bez głębszego sensu… gdyby była to po prostu łatwa do wysterowania, tańsza wersja LCD-4 to powiedziałbym: bingo! Ale nie jest, w zamierzeniach Audeze, w przekazie, ogólnie, nie jest. A tym bardziej nie jest, bo przywalili metkę …3995 USD. Do kupienia od zaraz.

Na zdrowie, ja wysiadam….

PS. Miałem nadzieję, że ten zapowiadany model mobile flagowców będzie „closed”. Miałem.

* wspominałem o nim w kontekście ewentualnego pożenienia z Cypherem, kablem cyfra-analog, z ampem i daczkiem… bo to by miało sens, wyobrażacie sobie te Audeze podpięte do iPhone 7/8/X (lub innym, pozbawionym jacka fonem) przykładowo z wpiętym pomiędzy fona a LCD adapterem do gniazda lightning? Tym w komplecie co dają, z przetwornikiem za dwa centy? …ja też nie. Dlaczego, litości, jak już taki produkt „mobilny” wypuszczają, nie dają oczywistego dodatku w komplecie? Pozostanie to ich – Audeze – słodką tajemnicą. Owszem, trzeba by kabel odpowiednio zmodyfikować, dostosować do flagowców, ale za te 4k to naprawdę mogli to zrobić, a nie zrobili.

O ryly?

A tu jeszcze dla przypomnienia, Mobius: