LogowanieZarejestruj się
News

Liberty DAC: przystępniejszy przetwornik Myteka. Naszym zdaniem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_7710

Mytek od zawsze kojarzył mi się ze sprzętem dla profesjonalistów… pamiętam najlepszy sposób wyciągnięcia dźwięku z komputera za pośrednictwem FireWire jakąś dekadę temu, coś co stanowiło stały element wyposażanie tych przetworników. Pamiętacie moje zachwyty prostym & tanim interfejsem „po piorunie” japońskiego ZOOM-a? Najpierw było FireWire, którego zasada działania (bezpośrednie połączenie point-to-point, bez współdzielenia jak w przypadku magistrali USB, bez żadnych interferencji, bez jittera, bez opóźnień) była/jest (choć raczej była, bo o historycznym interfejsie mówimy – thunderbolt jest jego ideowym następcą) tożsama. Wspominam o tym na wstępie nie bez przyczyny: firma parę lat temu obrała kurs na rynek masowy, na audio „pod strzechę”, celując raczej w zamożnego melomana, a może precyzyjniej w audiofila. Przetworniki z surowych, technicznych urządzeń przeistoczyły się w ociekające luksusowym wykończeniem, na bogato, hajendowe klamoty. Producent nie zapomniał o swoim bagażu doświadczeń z rynku pro i Brooklyny czy Manhattany w paru aspektach wyróżnia na tle konkurencji parę „pro” smaczków, ale są to bezsprzecznie urządzenia dla domowego użytkownika o ponadstandardowych wymaganiach. Firma uznała, że poza poziomem około i ponad 10, a nawet i > 20 tysięcy (z kartą sieciową Manhattan II to już poziom nie 20 a 30 tysięcy złotych)  warto wprowadzić na rynek produkt pozycjonowany na dużo bardziej przystępniejszym poziomie. Liberty to właśnie odpowiedź na potrzeby rynkowe, bo nie oszukujmy się – wszystko z poziomu około i ponad 10 tysięcy to nisza, niszy… sprzęt kupowany przez nielicznych. No to mamy tego Liberty, w pierwszych wrażeniach opisałem z czym mamy do czynienia, a jeszcze wcześniej wspomniałem o korzeniach właściciela oraz twórcy marki oraz miejscu w którym tytułowy DACzek powstaje. Polskie korzenie, polska produkcja, polsko-amerykańska myśl techniczna finalnie zaowocowały produktem, który musi podjąć rękawicę rzuconą przez setki propozycji rodem z Azji… konkurencji morderczej w wymiarze co i za ile, o czym niejednokrotnie pisałem na łamach HDO ostatnimi czasy.

Pali się wszystko, znaczy się potencjometr na końcu skali. Tu naprawdę głośno z Sundara (pewien zapas jeszcze jest)

Mytek upichcił sprzęt bardzo kompaktowy, w malutkiej obudowie mieszcząc rdzeń z pozoru nieodbiegający aż tak bardzo możliwościami i parametrami od droższego Brooklyna. Wiadomo, dzisiaj znaczna część finalnej ceny klamota to skrzynka. Małe, nieskomplikowane technologicznie obudowy to znaczna redukcja kosztów, brak takich elementów jak wyświetlacze, zdalne sterowanie, tańsze gniazda, prostsza i znacznie mniej kosztowna regulacja…. to wszystko redukuje to co na metce o kolejne 1000 złotych. Przy czym Liberty mimo że zamknięty w bardzo niewielkiej skrzynce, na pierwszy rzut oka, bardzo typowej (prostokątna, prosta budka), jednak czymś się na tle innych z metra ciętych wyróżnia. Mytek wie, że kupuje się także oczami, wie to dobrze (droższe konstrukcje), wie także, że „konsumencki” 192DSD, który jest może fajny dla mnie (geeka), to nie do końca to, że surowy to raczej dla kogoś, kto wyznaje zasadę nieważne jak wygląda, ważne jak gra (aż tak nie mam, estetą trochę jestem i w salonie jakiegoś potwora z drutami na wierzchu nie postawię), że obecnie nie ma racji bytu takie podejście na konsumenckim właśnie, masowym rynku… że tam trzeba się postarać. No i zrobili te wytłoczenia, ciekawie rozwiązali przy okazji problem wentylacji (forma koresponduje z techniczno-użytkowymi aspektami konstrukcji – lubię to), całość na pewno nie jest taka zwyczajna, jakby się mogło na pierwszy rzut oka wydawać. Wyróżnia się. Wyposażenie też nieco różni się od 99% tego typu urządzeń dostępnych na rynku, bo jest więcej interfejsów (SPDIF x 2 – i to bardzo ważne dla końcowej oceny – o czym dalej), są opcjonalne patenty na zasilanie, dodatkowo to jeden z nielicznych przetworników oferujących pełne wsparcie dla jakże przeze mnie lubianego i poważanego ( ;-) ) MQA. Poza tym, że DAC to jest to także wzmacniacz słuchawkowy z 6,3 mm jackiem na froncie, obsługiwany niewielką gałą potencjometru (enkoder), bez pilota, bez ekraników (komunikacja oparta na mocno świecących wielokolorowych diodach – dla mnie zbyt nachalna, mało czytelna, trochę, na szczęście tylko trochę kojarząca się z fatalnym rozwiązaniem z Chordów aka ergonomiczna masakra). To wszystko opisywałem już dość dokładnie wcześniej (patrz linki powyżej) skupię się zatem na tym co najistotniejsze, na UX (User eXperience – przede wszystkim SQ, ale i obsługa przetwornika, możliwości, wreszcie techniczno-praktyczne mielizny MQA).

Kręcimy kompaktem? Owszem, bo granie po SPDIF wypada tu świetnie

Zapraszam…

» Czytaj dalej

Obrodziło #2: IEMy KZ ATE… pro armatury za pół-darmo

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180417_155450551_iOS

W naszym kraju praktycznie poza jednym sajtem nikt o tych słuchawkach nie pisał. A to błąd, tym bardziej, że produkt mimo braku polskiego dystrybutora jest szeroko dostępny, można zamawiać i po maksymalnie dwóch tygodniach cieszyć się czymś, co w konfrontacji z ceną wywołuje szok i niedowierzanie. Bo jak można armatury z (kiepsko moim zdaniem) ustawionym firmowo, cokolwiek basowo, ale w 100% rasowo grającymi (szczególnie po aplikacji equalizacji, korekcie na suwakach) przetwornikami, zrobione tak, że …takiej formy nie powstydziłby się produkt za 1000, a nie złotych 100, bo taka jest oficjalna KZ ATE cena (w promocji kosztują 39 złociszy z kosztami przesyłki (!)). To armatury wykonane absolutnie bez zarzutu, obudowa z dobrego jakościowo plastiku, pleciony kabel w atrakcyjnym, przezroczystym oplocie, wcale niezłe silikony, zachowujące się (tłumienie, izolacja) trochę jak przez wielu bardzo poważane gąbki Comply (wcale nie przesadzam).

Dacie wiarę? Niecałe 40 złotych polskich? Żart jakiś?
Ano nie żart, serio: Cheap-Fi (nowa kategoria… dobre granie, a niemalże darmowe)

KZ ATE

Mało? To jeszcze na dodatek balans, oznaczenia wyraźne, też kolor, pozwalające na szybką identyfikację lewo/prawo, bardzo dobry, anatomicznie dobrany kształt łezek (obudowy). No właśnie. Po aplikacji przylegają idealnie do małżowiny, w czym zasługa niemała przewodu OTE… tutaj umiejscowienie dodatkowo pomaga, bo mamy okablowanie pod wg. mnie świetnie dobranym kątem (porty) i przewód wokół uszu, dodatkowo naciągany mniej więcej na wysokości żuchwy przez małe ciężarki, naturalnie nam się układa, trzyma, nie ma efektu samodzielnego przemieszczania się, wypadania, znanego z wielu tego typu konstrukcji. Długie tubki wychodzące z łezek precyzyjnie wchodzą w ucho. Obfite, duże (w sensie długie i grube) sylikony nie tylko świetnie izolują, ale jeszcze dodatkowo, dzięki nie zwężającemu się, nie zmieniającemu średnicy kanałowi (po włożeniu do uszu) zapewniają odpowiednie warunki dla niezakłóconej transmisji dźwięku z przetworników. Wreszcie mały pilot (start, pauza) z mikrofonem… nic szczególnego, ale jest i pozwala na podstawową obsługę i odbieranie połączeń.

Te IEMy są równie wygodne, co trójdrożne Westony UM30Pro (nasz test), czy tańsze, dwudrożne, ale przecież wielokrotnie droższe od tych „chinoli” Westony UM20 (recenzja tutaj). Masakra. Wielokrotnie tańsze, a wykonane na podobnym poziomie (tak, jest nieco gorzej, ale to subtelna różnica, jak porównam z redakcyjnymi IEMami Momentum to w ogóle nie ma o czym mówić: poziom markowego producenta, bez żadnej taryfy ulgowej). A przecież Westony to w moim rankingu, do tej pory, najdoskonalsza ergonomia, bo przecież to ktoś, kto robił aparaty słuchowe – słuchawki Amerykanów zazwyczaj są pod tym względem bliskie ideałowi. Tutaj mamy „tanią chińszczyznę”, tyle tylko że ta tania chińszczyzna to bardzo wygodne armatury, z przetwornikiem, który (gdyby nie zbytnie hołdowanie dzisiejszym trendom: głośniej, bardziej dudniąco, umc, umc, umc) ma potencjał, bo jak się go odpowiednio dostroi to…

 

Bardzo stabilne, bardzo wygodne, do tego w ogóle nie rzucają się w oczy (wpasowane w małżowinę)

…to mamy słuchawki, które są lepsze od Momentum (pod każdym względem oferują lepsze, bardziej klarowne, rasowe brzmienie, potrafią dużo, znacznie więcej od Niemca), słuchawek markowych za ponad 4 stówy (teraz taniej, ale za tyle były sprzedawane na starcie). To już jest coś, a przecież to dopiero początek! Mając w pamięci takie konstrukcje jak przetestowane jw., drogie IEMy firmy Westone, przemaglowane u nas flagowe T serie od RHA, kosztujące kontener tych opisywanych „chińczyków” francuskie sześciodrożne (!), sprawdzone swego czasu na HDO wyczynowe EarSoniki S-ME6 (4,5k), czy podobnie wycenione wysoko Astell&Kern/Beyersy z Teslą w obudowie (test T8ie), Senki (wspomniane Momentum IEM, najbliższe cenowo, choć i tak wielokrotnie droższe od tytułowych), HiFiMANy (np. RE-400 w wersji B jak balans) czy FADy (choćby słuchane u nas Piano Forte 9) trudno w jakikolwiek sensowny sposób pozycjonować KZ ATE.

Tak, tak, te wszystkie Aliexpress-y, te dumpingowe ceny, czy jakieś podróby markowych produktów, te wszystkie „koraliki” rodem z Chin gdzieś tam wypływają, czasami gdzieś tam się przebijają jako ciekawostka, ale kto by tam poważnie podchodził do tego typu rzeczy. Cóż, nie trudno zrozumieć, dlaczego nikt tego specjalnie nie śledzi (w mainstreamie, bo nie w ogóle), że to przechodzi bez echa. HDO jest sobie niszą, niszy, nie mamy żadnych zobowiązań wobec kogokolwiek, nie musimy przed nikim się tłumaczyć, realizować polityki, cisnąć na SEO, na klikalność, na te wszystkie bzdety. Mogę sobie pozwolić na opisanie produktu, który w porównaniu, zestawieniu z wymienionymi powyżej, przenicowuje rynek, dezorganizuje porządek rzeczy, bo jest… za pół darmo. Wymieniłem powyżej liczne publikacje jakie ukazały się na HDO z IEMami za wiele tysięcy złotych, albo przynajmniej za kilka set, słuchawek często bardzo, bardzo dobrych brzmieniowo, nierzadko ergonomicznie bliskich ideałowi (Westone), słuchawek wartych zainteresowania. Nie bez przyczyny. Wszystko to prawda, tyle że jak się pojawia taki produkt jak tytułowe IEMy, to trudno przejść nad tym wszystkim do porządku dziennego, zachować dystans. Jak odnieść to do wielokrotnie droższych produktów, kosztujących niejednokrotnie 20-30… a nawet 50 i 100 razy więcej? Ma ktoś pomysł? W sumie, ja mam…

Ten przetwornik to prawdziwa petarda jest. Szkoda, że go tak skaszaniono firmowym strojeniem, ale po korekcie, czapki z głów

Test opublikuje szybko, jako uzupełnienie niniejszego wpisu (pierwszych wrażeń), bo teraz na wynos będzie często, a jak na wynos to będą te KZ ATE. Już teraz mogę napisać tak: VOX Player (2) z przebogatymi opcjami konfiguracyjnymi (bardzo rozbudowany korektor parametryczny), albo HF Onkyo Player, albo CapTune (wszystko to z możliwością dopasowania pracy przetworników) i mamy coś za umownego tysiaka w uszach, kto nie wiedzieć czemu zaoferował nam w promocji za cztery dychy. Ostatnio dużo słucham poza domem via VOX, bo raz że można mieć najlepszy jakościowo stream (żadnych ograniczeń, mogą być DSD, mogą być albumy po 2giga… kto co lubi) z własnej, prywatnej audio-chmurki, bo (dwa) od ostatnich aktualizacjach ma się dodatkowo znakomity moduł DSP w apce (jeden z najlepiej działających, najbardziej zaawansowanych w apkach mobilnych, mobilnych odtwarzaczach softwareowych), do tego oferują mocarny moduł radia (hi-resowe rozgłośnie… polecam!) i jeszcze, jakby tego było mało, integracje streamów popularnych w rodzaju Spotify-a (playlisty… po to, to tu jest) czy SoundCloud (wiadomo, niektóre dźwięki to tylko tam szukać) i wreszcie, jak komuś po drodze, skroblowanie via Last FM. Prawdziwy kombajn do mobilnego grania! Najlepsze jest jednak to, że w przypadku takich zbyt radośnie („funowo”) grających IEMów, można dokonać w tym sofcie korekty pracy przetworników uzyskując softwareowo efekt nie odstający od SQ bardzo drogich doków. VOX czy inne, wspomniane playery będą w przypadku KZ ATE jak znalazł. Warto pożenić, dobry jakościowo stream puścić i cieszyć się dźwiękiem za śmieszne pieniądze (efektor), naprawdę śmieszne.

PS. Bardzo efektywne te wbudowane przetworniki, bardzo czułe. Na iPhone SE jesteśmy na żółtych kreskach i już jest bardzo głośno.

Trochę dodatkowych zdjęć poniżej:

Żółci bracia zadbali nawet o nasze zdrowie. Proszę ile informacji z bardzo ciekawym tabelarycznym zestawieniem „co za dużo to nie zdrowo”: ilość decybeli w jednostce czasu

Trudno tutaj coś zarzucić, szczególnie w konfrontacji z ceną trudno

Lekko dociskamy i w naturalny sposób, wygodny, wszystko się nam dopasowuje

Bardzo dyskretne, porównajcie to z AirPodsami (ekstremum), albo chociaż wymienionymi powyżej, przetestowanymi u nas dokami

Bardzo tanio a solidnie

Obiecują HiFi i w sumie, będzie, tylko EQ zagonić do pracy

Duże tuby :)

Kabel niczego sobie, atrakcyjny (wizualnie), przezroczysty oplot

Bardzo sensowne presety w VOXie

…albo parametryczny i polecam bardzo eksperymentowanie z suwakami (we wszystkich osiach!)

Efekty będą jeszcze rozbudowywane, ważne że są rzeczy niezbędne, a będzie tego więcej

AKTUALIZACJA:

» Czytaj dalej

Sonos One, Alexa i stereo para z Play:1 via SonoSequencr

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
IMG_8106

Pamiętacie moją opinię o Play:1? Głośnik Sonosa zawitał jakiś rok temu w redakcji i tak dobrze się w niej poczuł, że został. Został nie tylko z powodu sensownego pomysłu producenta na własny ekosystem, jeden z lepszych patentów na multistrefowe granie w ramach podsieci mesh (dzisiaj furorę robi WiFi mesh, które w dużej mierze niweluje problemy bezprzewodowych łącz w bardzo zanieczyszczonym elektromagnetycznie środowisku). Doceniłem niezły dźwięk (dwudrożna, zamknięta konstrukcja, oferująca przyjemne dla ucha brzmienie), integrację wielu strumieni, łatwość obsługi… i to, co było dla mnie decydującym argumentem za pozostawieniem Play:1 (i ewentualną późniejszą rozbudową multistrefowego rozwiązania w oparciu o produkty Sonosa) – kompatybilność z Roonem. To przesądziło o wyborze tego rozwiązania, bo jedynie Sonos (kategoria: strefowe głośniki bezprzewodowe) jest dzisiaj w pełni zintegrowany z tym, cenionym przeze mnie, oprogramowaniem.

Minął rok i okazało się, że decyzja o wejściu w temat była słuszna. W redakcji pojawił się nowy model – One – wyposażony w mikrofony, z całkowicie nowymi możliwościami (w zakresie mocy obliczeniowej, nie brzmieniowej, o czym dalej) bezprzewodowy głośnik wprowadzający do równania nowy sposób interakcji (wszystkiego, ze wszystkim). Tak, chodzi tutaj o głos. Nie, nie chodzi tutaj tylko o Alexę (która nie jest niczym nadzwyczajnym na razie, podobnie jak inni asystenci/asystentki głosowe), a raczej o otwarty na integrację ekosystem, potencjalnie pozwalający na użytkowanie AI od największych potentatów na rynku IT. Google Assistant ma być, Alexa już jest, a Siri… musi zmądrzeć i raczej nie widzi mi się, żeby miało to nastąpić szybko, bo zamiast progresu Apple wyraźnie odstaje i jest coraz gorzej. Siri zresztą jest hermetyczna, bo zamknięta w obrębie tego, co Jabłko oferuje, ale jw. niewielka to strata, a Sonos jako pierwszy i jedyny ma mieć w swoim multiroomie pełną obsługę AirPlay’a 2… ważne, bo popularność jabłkowego protokołu strumieniowania oznacza w praktyce możliwość uruchomienia dowolnego strumienia, czytaj pełną kompatybilność ze wszystkim. I to, mimo braku Siri, Sonos niebawem będzie oferował. Pozostaje otwarte pytanie, czy AI od konkurentów zrobi z tego pożytek? Zobaczymy. Tak czy inaczej, mogę powiedzieć po kilku tygodniach użytkowania, że interfejs głosowy raczej wcześniej, niż później, zastąpi wszystkie dotychczasowe sposoby interakcji. I nie chodzi tutaj tylko o jego oczywistą przewagę: naturalny sposób komunikacji człowiek – maszyna, chodzi o rzeczy nie mniej istotne: o szybkość, o kontekst oraz o nieograniczoną rozbudowę interakcji. Teraz to jeszcze mocno skrzypi, ale to tylko kwestia czasu. Nieodległego czasu. W przypadku Sonosa macie i mieć będziecie AI od Google oraz AI od Amazona plus elementy ekosystemu Apple. Bardziej się nie da.

O tym wszystkim obrazowo opowiem za pomocą obrazków (fotogaleria), teraz zaś skupię się na dwóch rzeczach, które są bardzo istotne w związku z tym, o czym tu na HDO od dawna piszemy, a które Sonos wprowadził, albo zaraz wprowadzi do swoich produktów. Co to za rzeczy? Zaawansowany system korekcji pomieszczenia (TruePlay) po pierwsze (o czym dalej) oraz coś, co mi się marzyło i zaraz (prawdopodobnie) się ziści… wielokanałowy, bezprzewodowy system głośnikowy z interfejsem głosowym (AI od Google & Amazona) oraz integracją WSZYSTKIEGO (Roon, AirPlay/Cast, wszystkie streamy plus najnowsze formaty audio) w ramach jednego produktu – to po drugie. Sonos właśnie zapowiedział (2) (3) na 6 czerwca wielką konferencję, gdzie pokaże produkt, który ma być odpowiedzią na to wyzwanie: bezdrutowe (a więc elastyczne, wygodne, najlepsze dla instalatora, bo nie wymagające żadnych zmian w lokalizacji) rozwiązanie wielokanałowe dla kina i audio. Marzenie w końcu się ziści? Są na to realne widoki, bo właśnie Sonos wszystko sobie spina – jest tytułowy One, jest (Play)Base, wreszcie jest nowy Play:5, a będzie… pewnie będzie nowy (Play)Bar. Proponowałbym nie marudzić zawczasu, że to „tylko” projektor dźwiękowy będzie, bo właśnie ten element zrobi za spoiwo, stworzy kompletne rozwiązanie (niewykluczające budowy systemu z rasowymi kolumnami, o czym poniżej przeczytacie). Punktem zwrotnym będzie wprowadzenie brakującego ogniwa. Tak, o HDMI tu chodzi. I to w najnowszym standardzie 2.1 (wszystkie formaty kina domowego z ultrarozdzielczością z obiektowym dźwiękiem Dolby Atmos & DTS:X na czele, kanał zwrotny audio w najnowszej odsłonie o wyczynowych parametrach plus wiele, wiele innych, kluczowych zdolności), bez ograniczeń funkcjonalnych. To wraz z oferowanym bezdrutowym systemem dystrybucji dźwięku w sieci mesh, integracji całego internetowego streamu (całego!) wreszcie wspomnianą, zaawansowaną korekcją pomieszczenia zintegrowaną ze wszystkimi oferowanymi głośnikami stworzy zupełnie nową jakość w przystępnym cenowo, konsumenckim (nie high-endowym, bo high-endowe odpowiedniki znajdziecie, ale te kosztują krocie, a i tak paru rzeczy nie oferują) systemie audio obejmującym strefy, salon (kino) oraz …i o tym też we wpisie niniejszym, patrz tytuł, będzie: klasyczne stereo.

Czym jest TruePlay? To system korekcji pracy przetworników wbudowanych w głośniki bezprzewodowe Sonosa, autorskie rozwiązanie, które nie wymaga od nas żadnych specjalnych przygotowań, żadnego biegania do sklepu po mikrofon itp zabiegów. Nie. Wystarczy nasz smartfon, wbudowane w niego mikrofony, chwilka czasu oraz postępowanie zgodnie z komunikatami wyświetlanymi przez firmową aplikację. Już na pierwszy rzut oka widać, że automat, że to nie może być tak dobre, jak zaawansowane systemy (będzie o Dirac-u na HDO, gdy tylko trafi do nas NAD T758 v.3), że to bardziej taki prosty, nieskomplikowany system pomiaru & kalibracji, o ograniczonej skuteczności działania. Nic bardziej mylnego. Powiem tak: dajcie szansę temu systemowi, szczególnie gdy połączycie w stereo parę wasze Sonosy. Gwarantuję, że będziecie szukać szczęki na podłodze, rezultat mocno Was zaskoczy. Nie to, że zawsze zadziała to dobrze. Nie. U mnie parę prób (są też nieudane, bo najpierw musi być ambient, potem trzeba pochodzić wykonując odpowiednie ruchy telefonem/mikrofonem etc) bez sukcesu, ale w końcu się udało. Najpierw w łazience (tu mono), wykafelkowanej, z co oczywiste, tragiczną i niemożliwą do poprawy tradycyjnymi metodami akustyką. Teraz jeden z Sonosów gra tak, że słuchanie muzyki w kąpieli nabiera zupełnie nowego wymiaru. Jeszcze ciekawiej dzieje się na parapecie salonu, gdzie nieprawa (Sonos nie przewiduje takiego mezaliansu, ale od czego apki firm trzecich, o  czym kapkę niżej :) ) para One & Play:1 gra sobie w najlepsze, skalibrowana w stereoparze wspomnianym TruePlay’em. Nie dość, że same z siebie, wspomniane Sonosy grają przestrzennie, z ładnie odwzorowaną stereofonią, to po korekcie, uwzględnieniu trudnych warunków (okna! Parapet! Niekorzystne umiejscowienie względem ścian etc.) w jakich oba kanały nam grają, nie bałbym się określić uzyskanego efektu mianem: spektakularny. Potęga oprogramowania (btw Sonos One dysponuje kilkadziesiąt razy wydajniejszym układem obliczeniowym w porównaniu do starszego brata Play:1), wykorzystanie dzisiejszych możliwości elektroniki użytkowej (a te są potężne, często sobie tego nie uświadamiamy) i mamy coś, co pozwala zagrać w stali, szkle, kamieniu, albo prościej i bardziej obrazowo: nawet w kiblu. Na poziomie zagrać. Dobrze.

Napisałem wcześniej, że nie wykluczam integracji naszego ukochanego, dużego stereo z Sonosem. Ona jest możliwa, już teraz. A konkretnie integracja naszych efektorów, naszych wielkich, zestawów głośnikowych, kolumn, które zjedzą te wszystkie „Pleje” na śniadanie. Ano nie inaczej, bo elementem układanki jest tutaj ZonePlayer (pytanie, czy to zaktualizują, pozostaje otwarte), urządzenia które oferują możliwość wpięcia w system tradycyjnych komponentów audio w ramach sonosowej sieci mesh. Ważne: tu wszystko, z wszystkim się dogaduje i współdziała. Także każdy taki element jest „w systemie”. Ba, można to nawet połączyć z źródłami (tradycyjnymi), z innymi komponentami audio. Samo oprogramowanie firmowe daje opcje stereo i mch, pewnie teraz jeszcze bardziej będzie to rozbudowane o różne konfiguracje, ale w sumie, powiem Wam, że nawet nie musi. Nie musi bo są dwie rzeczy, które domykają nam temat i nie są to sonosowe rzeczy, nie jest to oprogramowanie producenta bezdrutowców… nie. Mówię tutaj o Roonie (od wersji 1.3 mamy pełną obsługę multichannel i to multichannel będzie Wam działało na Sonosach, o ile sobie je tak skonfigurujecie :) ), mówię tutaj także o SonoSequencerze. To jest coś, co robi tutaj robotę, coś co daje opcję połączenia wszystkiego ze wszystkim, nawet wtedy, gdy sam Sonos nie przewidział takiej możliwości. Pełna elastyczność, pełne możliwości budowy takiego rozwiązania (wielogłośnikowego) na jakie przyjdzie nam tylko ochota. Zajebiście!

Tu Sonosy w osobnych strefach pod Roon’em

A tu już w stereoparze…

…dzięki…

Aplikacji Sonosequencr :D

Potwierdzenie… w firmowym oprogramowaniu. Lewy. Prawy. Piękne stereo, jeszcze przed kalibracją w TruePlay

Sonosequencr to niepozorna apka. Pewien Niemiec ją robi, kosztuje to, to 8.99zł, dostępne jest (niestety) tylko na iOSa (na razie?) i na pierwszy rzut oka stanowi „tylko” użyteczny dodatek. Ale to coś więcej niż dodatek, to wg. mnie konieczne uzupełnienie dla ekosystemu Sonosa, bo daje możliwości, których w firmowym oprogramowaniu nie znajdziecie. Możemy za pomocą tego softu stworzyć dowolną konfigurację głośników, połączyć każdy z każdym w stereoparze (u mnie tak właśnie gra One z P:1), stworzyć konfiguracje surround (oczywiście pewne rzeczy możliwe są tylko w wybranych produktach, pewne funkcje zadziałają np. tylko w projektorze dźwiękowym Playbar, albo w PlayBase (podstawka jest nowocześniejsza od belki, za parę tygodni to właśnie ten drugi produkt doczeka się uaktualnienia)). Dodajmy do tego makra (yes!!!) oraz przydatne sterowanie całością za pośrednictwem wygodnego widgetu (tego Sonos do tej pory nie oferuje – trochę wstyd, przyznacie) i mamy oczywiste must have dla każdego właściciela sonosowych głośników. Można stworzyć układ obejmujący stare z nowym, integrujący nowe możliwości (interfejs głosowy, czy szerzej AI) i już łączymy, tworzymy spójny system. Super. A przecież to dopiero początek. Inteligentna chałupa, te wszystkie mniej lub bardziej użyteczne rzeczy, które implementuje nam do życia AI od Googla, albo AI od Amazona. Daleki jestem od hurraoptymizmu i hurraentuzjazmu (ciągły nasłuch, pełna inwigilacja, ogólnie – brak prywatności), ale to i tak nas dopadnie, w tej czy innej formie dopadnie i warto zawczasu to zrozumieć i (ewentualnie) oswoić. Nie będę rozwodził się nad sterowaniem oświetleniem, ani zamawianiem pizzy, czy (tym bardziej) pytaniami egzystencjonalnymi… dzisiejsze AI jest głupie, choć próbuje udawać, że jest inaczej.  Tak czy inaczej może to być użyteczne (i jest użyteczne), może stanowić doskonały punkt wyjścia do dalszego uproszczenia obsługi tego, co złożone (tak mam tu na myśli AV, audio z Roonem w centrum, te sprawy), co nieraz skomplikowane… to już, albo zaraz. Teraz powiem Wam tylko tyle, że te małe białe samograje zawładnęły chałupą i choć w żaden sposób nie zastąpiły mi starego dobrego stereo (dzisiaj i tak już cyfrą pisanego) i nie jest tak, że wolę to, to od malutkich, fantastycznych i dużo lepszych brzmieniowo Topazów, czy tego co z głowy przez cały czas nie ściągam  tj. nauszników Sundara ;-) , to… jednak… zawładnęło i stanowi już nieodłączny element całego systemu audio ze wspólnym mianownikiem. Nie, nie jest to jeszcze Aleksa, Google coś tam (głupią, toporną nazwę dali, powinni to zmienić btw)… jest to, tak zgadliście, mianownikiem jest Roon. Muzyka sobie gra w stereo na Sonograjach i gra dobrze, naprawdę dobrze. W dobrej jakości. Z najlepszego front-endu. Na razie z podstawowymi komendami na głos, na razie ;-)

A tutaj, już po kalibracji pary stereo sonosowych samograjów :)

To jest przyszłość. Sonos to wie. Wielcy IT to wiedzą. Branża audio (i audio-wideo) też to już pojmuje (KEF etc.).

PS. Sonos jest tylko 16/44~48. I wiecie co? Co z tego, że hi-resy po downsamplingu, że tylko jakość CDA… nie ma to w praktyce żadnego znaczenia. Gra bardzo dobrze, hi-resy w takich produktach to „chłyt” marketingowy, a nie jakiś wielki progres jakościowy. Software taki jak Roon czy Vox robi robotę (konwersja dowolnego sygnału) i strumień z tych aplikacji brzmi po prostu dobrze.

Fotogaleria z opisem:

» Czytaj dalej

ROON po polsku, ROON z dużymi zmianami, ROON z MQA

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-05-03 o 13.05.35

Wielomiesięczna praca nad spolszczeniem najlepszego front-endu audio wreszcie zaowocowała. No jest. ROON po polsku jest. Niestety nie bez dość licznych jeszcze błędów („kopia matka”… to moje absolutnie ulubione i oby tak zostało :D ), nie bez oczywistych fuck-upów (czasami nie mieszczą się te nasze długie, ogonków pełne, ojczyste słowa, no nie mieszczą się w obiekcie/danym menu) i wpadek typowych, czytaj – a tu nie przetłumaczyliśmy i idzie po angielsku (btw tłumaczenia po kiju, ala Google translator, niestety tu i ówdzie się zdarzają i to trzeba jak najszybciej wyprostować!). Widać, że sporo wniósł współudział społeczności użytkowników mieszkających „nad Wisłą”, albo żyjącymi poza granicami Polski rodaków. Możemy cieszyć się ze spolszczonego interfejsu, teraz wystarczy to „tylko” dopieścić i pięknie będzie. Oczywiście raczej nie zobaczymy opisów artystów, albumów, tego całego wsadu jaki możemy w ROONie znaleźć i z którego możemy korzystać. To pozostanie po angielsku, chyba że ktoś zrobi kolejny (duży) krok. Nie liczę jednak na to, znam realia i cieszę się, że możemy mieć samo oprogramowanie w rodzimym języku, że konfigurowanie (DSP, sprzęt) może okazać się dla wielu łatwiejsze, przyjemniejsze w odbiorze. Są też tacy, którzy tak się z angielskim żargonem oswoili, że im już z .pl nie po drodze. Rozumiem i sam się niejednokrotnie na tym łapie, że wolę. Dla tych jest w ustawieniach opcja (na dole) wyboru języka i można jednym kliknięciem zmienić sobie na „jak było”. Przyjemnie, że od teraz mamy wybór i brawa za to.

Od teraz spolszczony interfejs ROONa

Dobra, spolszczenie mamy odfajkowane, a to nie są jedyne, czy wręcz najważniejsze zmiany jakie przynosi najnowsza wersja 1.5. Oj nie! Skupili się tym razem na znaczącej przebudowie dwóch kluczowych rzeczy: identyfikacji i ustawiania urządzeń grających via ROON oraz wyboru wersji utworu / albumu w powiązaniu z całą naszą bazą i bazą tidalową (a to było cholernie trudne, bo Tidal z opóźnieniem i w niepełny sposób dostarcza im dane na temat udostępnianej przez siebie muzyki). Tak, to są zmiany bardzo poważne, dotyczą nie tylko UX (ergonomia UI), ale pozwalają na jeszcze lepszą, pełniejszą integrację bibliotek oraz sprzętu z front-endem. Mamy identyfikację certyfikowanego/przetestowanego sprzętu (lista wszystkich producentów i urządzeń dostępna w hiperlinku pod nazwą klamota), możemy samodzielnie coś wyszukać, czasami to rzecz istotna w związku z unikalnymi opcjami dla danego urządzenia, czasami bardziej kwestia natury estetycznej (ikonki, opisy te sprawy). Dalej idą w uproszczenie menu konfiguracji sprzętu, rozwijamy kolejne podmenu, a na dzień dobry dostajemy dostęp do najważniejszych użytkowo rzeczy. Nie tracimy przy tym możliwości bardzo zaawansowanego, szczegółowego ustawienia klamota, ale też nie gubimy się na wstępie w dziesiątkach suwaków. Cała baza jest spójna, ciągle podlega aktualizacji i rozszerzeniom (funkcje, nowe opcje, jakie przewidział sam producent urządzenia i leci… wow!). Oczywiście porządkują nam ten cały sprzętowy galimatias programy ROON Tested i ROON Ready (certyfikacja, pełna współpraca, identyfikacja danego klamota pod ROONem). Wszystko jest identyfikowane, ale to co przejdzie (co logiczne) dodatkowo te wewnętrzne procedury u developera, w locie, w automacie, bez naszej ingerencji, konfiguruje nam się automatycznie właśnie, najlepiej, najkorzystniej nam się autokonfiguruje (współpraca producent klamota – producent oprogramowania odtwarzającego… na taką skalę TYLKO ROON).

Jak widać, nie wszędzie jeszcze jest po polsku, mimo że po polsku ;-)

Identyfikacja urządzeń

Przemyśleli to w pełni, w kompleksowy sposób i chwała im za to. Moim zdaniem nikt tej trudnej lekcji „ogarniania” komputerowego odtwarzania muzyki w optymalny, najlepszy możliwy sposób do tej pory nie odrobił, poza ROONem. Nowa wersja software to taka „kropka nad i” (w sensie stworzenia rozwiązania łączącego w harmonijną całość front-end audio z efektorami, czytaj synergii software z hardware). Teraz będą to rozbudowywać, udoskonalać, ale to co już jest, to co mamy, to unikalna sprawa. Zapamiętajcie: TESTED i READY. Jak się takie coś w opisie produktu, na pudle pojawi, to już wiecie, że DZIEJE SIĘ, DZIEJE SIĘ DOBRZE. Jak tylko za bardzo namieszamy (my sami) w ustawieniach, bo eksperymenty lubimy, to dajemy „przywróć oryginalne” i mamy optymalnie ustawionego klamota. Proste? Proste. Optymalnie przez twórcę software oraz współpracującego z nim producenta naszego sprzętu.

Wersje

Dobra, kolejna wielka rzecz to „Inne wersje”, czy po prostu „Wersje”, czyli coś czego nam w ROONie brakowało. Niby po prawej mieliśmy wyszukane rekordy z tym samym albumem ale w innym formacie, wersji etc. ale dopiero teraz jest to w pełni zintegrowane i dopieszczone. Jak wspomnieli, w ich mniemaniu, słuchamy MUZYKI, a nie PLIKÓW i ja się w pełni podpisuję pod tym. Do tej pory wszelkie duplikacje automatycznie się grupowały, teraz moi drodzy mamy wspomnianą zakładkę. A tam za pomocą ikonografiki dostajemy (wcześniej nie było to takie przejrzyste, czytelne) wszystkie wersje danego utworu, albumu jakie są dostępne w bazie ROONa. Wszystko co jest w naszych zbiorach. Nie dość tego, mamy także ikonę Tidala, która mówi nam, że poza naszymi zbiorami, jest jeszcze w streamie wersja, której nie dołączyliśmy do naszej kolekcji.  W sumie możemy mieć do 4 różnych wykonań z naszych zbiorów, lub 4 tidalowych, lub mieszankę powyższego, dotyczące jednego kawałka, czy jednego albumu (pojedynczy cover na stronie artysty w ROONie), a w zakładce „wersje” zaś będziemy mieć wylistowane nawet milion ;-) odmiennych wariantów …o ile będziemy mieli na to ochotę. Innymi słowy wszystko porządkuje nam wykonawca, mamy różne wersje i jest przejrzyście: rozszerzone, limitowane, wznowienia, remastery i co tam jeszcze do ciężkiej cholery ktoś sobie wymyślił, żeby ponownie zarobić na tym samym materiale ;-)

Z tym co powyżej powiązane są dwie sprawy, dwie kolejne nowości w ROONie: wreszcie Tidal jest bardziej, niż mniej częścią ROONa. Stwierdzili, że jak im Tidal nie jest w stanie zapewnić stałego i pełnego dostępu do potrzebnych ROON labs danych to sami zrobią. I finalnie to #@$@%@ zrobil! Się zdenerwowali, mimo że to w sumie olewka ze strony partnera, zacisnęli zęby i zaczęli samodzielnie gromadzić dane, tworząc rozwiązanie bazodanowe, które teraz od 1.5 stało się częścią ROONa. Zrobili to. Co to daje? Ano wiele daje, bo nie ma bałaganu, bo teraz informacje tidalowego streamu zawierają to samo, co mogą zawierać dane naszej, dobrze przygotowanej, uporządkowanej biblioteki. Mamy więc dane na temat tego czy jest stratne, czy bezstratnie, czy MQA i jakie, wszelkie informacje o oryginalnych parametrach pliku strumieniowanego z Tidala powinny być od teraz wyświetlane (rzecz jasna trafimy na sytuacje, gdzie takiej informacji zwrotnej nie będzie, ale będą to rzeczy uzupełniane sukcesywnie). Od teraz mamy więc dostęp do tych danych we wszystkich opcjach korzystania z biblioteki (fokus!!! yes!!!). 

Kopia Matka! YESSS!

Druga rzecz to MQA. Cóż. Wiecie jaki mam stosunek do tego wynalazku. Chłodny mam. No ale nieważne jaki mam, trzeba odnotować że MQA jest od teraz w pełni wspierane w ROONie. Pełne origami. Pierwszy i drugi stopień, pełne rozpakowanie i – na kompatybilnym sprzęcie – słuchanie w „oryginale”. A właściwie w „kopii matce” (uhuhuhuhu… i dobrze, przynajmniej można się pośmiać, taśma matka sugerowałaby coś czego tam, w tej zakładce po ang. „masters” nie ma, zresztą to angielskie słowo też nic konkretnie nie mówi, albo co gorsza błędnie sugeruje właśnie), bo tak to nam spolszczyli. Dobra mamy MQA, dość późno to wprowadzili, mimo że MQA to luby, bo przecież inżynierowie, programiści po części z Meridiana są właśnie. Zresztą mówią (doceniam), że mocno się od 2016 roku zastanawiali czy w ogóle to pełne wsparcie dać i toczyły się w zespole dyskusje „czto diełat”. Chodziło m.in. o to, by negocjacje komercyjne (tak, tak MQA TO PRZEDE WSZYSTKIM BIZNES, ZAPAMIĘTAJCIE TO DOBRZE) oraz kwestie czysto techniczne (wsparcie producentów sprzętu) z sukcesem uzgodnić, dopiąć, zrobić tak, by summa summarum wszyscy byli zadowoleni. Od siebie dodam, że pewnie warunki ze strony ludzi stojących za MQA przesądziły o długim, ciężkim porodzie tej funkcjonalności, ale to moja prywatna opinia, nie bierzcie tego w żadnej mierze, jako coś, na co mam twarde dowody.

Nie, tak się nie bawimy ;-) Spolszczenie wymaga polerki

Dobra, mniejsza, co to dla nas oznacza? Ano oznacza, że po pierwsze, w powiązaniu z pełniejszą informacją na temat tego, co w Tidalu serwują (nowością, o której przed chwilą pisałem), mamy wyświetlane w przejrzysty, czytelny sposób wersje danego materiału: jest wersja 16/44, jest wersja MQA i możemy sobie wybrać. Zabawne, że pod ROONem mamy więcej, dużo więcej info/możliwości odnośnie tidalowego streamu niż w apkach dostępowych do serwisu. Przede wszystkim wiemy, czy dany materiał występuje w wariancie nie MQA-owym (taki często wybieram, choć bez dogmatu, sprawdzam, ale często brzmi mi lepiej od origami), jakie były jego oryginalne parametry (i jakie są pliku, który strumieniujemy właśnie). Także to duży plus i w sumie unikalna sprawa. No cóż, ja tam Tidala wolę słuchać via ROON, bo jak słucham w aplikacjach dostępowych to wiele tracę (ustawienia sprzętu, DSP to raz, a dwa sama nawigacja i możliwości dotarcia do interesujących mnie nagrań… Tidal ciągle coś kombinuje i mam wrażenie, że czasami kombinuje jak koń pod górę). BARDZO WAŻNE: jako jedyny ROON pozwala obecnie połączyć MQA z korekcją w ramach wbudowanego w software DSP. Oznacza to jedno – jedna z poważnych wad, poważnych ograniczeń, które kryją się za tymi trzema literkami, przestaje być aktualna. Od teraz da się. DSP może sobie działać i MQA może się odorigamiać. Można zatem korzystać dowoli z EQ, z korekcji pomieszczenia (ważne!) oraz zaawansowanych ustawień poziomu głośności bez utraty „magii” kontenera, bez upośledzania klamota ze wsparciem dla tego rozwiązania. Wiedziałem, że jak się za to Roon labs zabierze, to zrobi to przynajmniej dobrze i się nie pomyliłem. Także to cholernie ważna sprawa, bo DSP to ogólnie rzecz biorąc przyszłość całej branży i bez tego elementu (bez tego całego morza możliwości, bo zakres tego, co można z dzisiejszymi silnikami przetwarzającymi cyfrowo sygnał, wierzcie mi, jest NIEOGRANICZONY) MQA wg. mnie zdechłoby wcześniej czy później. A tak, kto wie?

Przy okazji wypłynęła jeszcze jedna, ciekawa dla mnie informacja: nie chodzi tutaj o jakieś specjalne tryby, poprawę SQ w ramach MQA, ale o generalnie pełne wsparcie kontenera w produktach teoretycznie go supportujących. Otóż, w notce dotyczącej najnowszej wersji ROONa zamieszczono informację, że od 1.5 software wspiera protokół USB/HID (dla MQA) zapewniający pozadrajwerową komunikację w ramach uniwersalnej magistrali komputerowej. Chodzi bardziej o zapewnienie bezproblemowej identyfikacji i właściwego, bezbłędnego procesu odpakowywania, a nie kwestie związane z jakością brzmienia. Dzięki temu, że identyfikacja jest pełna (ROON – komputer i jego możliwości weryfikacji tego, co podłączono via USB do niego) inżynierowie mówią o dużo dokładniejszym, pewniejszym sposobie dogadania się takiego DACa czy streamera z ROONem. Daje to pełną identyfikacje (w prezentowanej przez oprogramowanie scieżce sygnału) o statusie, bez jakiś znaków zapytania, bez problemów, przy czym – i to jest coś, na co warto zwrócić uwagę – NIEKTÓRE urządzenia kompatybilne z MQA nie potrafią właściwie współpracować, nie potrafią identyfikować i odpowiednio dopasowywać swojej pracy, gdy MQA sobie leci. Pokazuje to być może szerzy problem, bo wielu użytkowników najnowszych produktów (w przypadku MQA mówimy generalnie o najnowszych generacjach sprzętu) ma problem z właściwym działaniem swoich klamotów w zakresie grania origami. Okazuje się, że problem leży zarówno po stronie producentów, jak i samej organizacji, która stoi za tą technologią. Przyznają certyfikat, niby testują, a potem takie kwiatki. Pozostawię to bez komentarza…

Sonos! Będzie jeszcze w długi week(end) wpis o tym co potrafi w stereo para One (dotarł) i Play:1. Oppo niestety R.I.P

Na koniec coś, z czego ucieszą się właściciele strumieniowców LINNa. Macie to. Macie pełne wsparcie waszych DSów pod ROONem. Wreszcie. To popularne, bardzo dobre, tak w ogóle pierwsze takie na rynku, plikograje co to z Internetu grały/grają. No to teraz możecie sobie poużywać w pełni, a nie tylko przez szybkę ;-)

Ledwo widoczny, ale jest… Linn, Logitech też się łapie, mimo że ze Squeezeboksami nie ma obecnie za wiele wspólnego

GALERIA z całym spolszczeniem interfejsu będzie dzisiaj w nocy wisieć, już wisi. Nawet w święta nie dają człowiekowi odsapnąć! ;-)

O ROONie możecie przeczytać w naszych wcześniejszych wpisach: opis, poradniki nt. front-endu znajdziesz pod tym linkiempod tym oraz pod tym a także tutaj i tu. I jeszcze o tu. O ROCK (Roon Optimized Core Kit) tutaj, o iPENGu w ROONie (tutaj) i Audeze pod ROONem (tu). I jeszcze tutaj (aktualizacja grudniowa ’17).

PS. Bym zapomniał! Od teraz rozgłośnie sieciowe, radio internetowe przyjmuje stream FLAC/OGG!!! Mamy te wszystkie pyszne, nowe rozgłośnie z hi-resami, jakością płyty CD na kliknięcie (i wklejenie adresu). SUPER!

» Czytaj dalej

Matrix X-Hi… coś dla hardkorowców PC Audio. Zajawka dla geeków

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20180420_102930929_iOS

Pierwsze koty za płoty. Przypomniałem sobie jak to kiedyś było z blaszaków składaniem. Boleśnie. Spaliło. Płytę spaliło, zanim jeszcze karta Matrix X-Hi wylądowała w slocie. Kolejne mobo, reduktory do wiatraków, obudowa dodatkowo wygłuszona, procek na low-speedzie, źródło -> pamięć półprzewodnikowa z hi-resami pod kurek i proste pytanie: czy takie ustrojstwo ma sens, czy wprowadza nas na inny, wyższy poziom SQ, grając audio z komputera? Bazą jest system HP (midi tower, taki biurowy sprzed paru lat z ciekawie rozwiązanym systemem chłodzenia wolnoobrotowe wiatraki / tunele, dodatkowo te wiatraki spowolniłem reduktorami), mała płyta ze zintegrowaną grafiką, wolnym slotem PCI-e i wszystkimi niezbędnymi interfejsami, które …natychmiast wyłączyłem (wszystko wyłączone w biosie/systemie). Dobra podstawa do budowy blaszaka pod audio. Sama buda duża, co pozwoliło ją dodatkowo wygłuszyć matami. Niech sobie stoi, nie szumi (niestety zasilacz jest tu najmniej kulturalnym elementem, na to chwilowo nic nie poradzę), a tytułowa karta Matriksa bierze sobie prąd z zewnętrznego, znakomitego zasilacza firmy Creative. Mała, ożebrowana kosteczka (zdjęcie poniżej), takie kiedyś do tych swoich najdroższych zestawów kina PC Audio dawali… mam drugą taką, ogromniastą, z kompletu od DTT2200 (niebawem publikacja o retro PC audio: T20, DTT2200, Soundblaster AWE64 Gold ;) )… świetne zasilacze, jak chcecie przyoszczędzić (wyspecjalizowane kosztują, chlubnym wyjątkiem są rozwiązania Tomanka, ale też parę stówek leci), to szukajcie na aukcjach takich starych zestawów Creative Labs (Cambridge), koniecznie z org. zasilaczem. Polecam te elektrownie. Są super! Oczywiście będzie weryfikowane z i bez (zasilania zew.), a DACzki będą zacne:

- KORG DS-DAC-100 tylko 1 bitowe grane (to nadal najlepszy znany mi interfejs pod DSD, przy czym nie chodzi tu tylko o hardware, ale firmowy software… tak to należy całościowo rozpatrywać)*

- HiFace DAC od m2Techa (nie masz nic lepszego pod PCM, w takim budżecie, nie masz!)*

- Burson Conductor V.2+ na ESS9018 (wszystko jak leci, jw. tylko wyczynowy materiał)

*z portu w karcie idzie przepisowe 5V/1A, nie powinno być problemów z USB DACzkami

Takie niewielkie coś, a zdaniem producenta i tych, co nabyli, robi zasadniczą różnicę w przypadku komputerowego źródła audio

Nie będziemy zawracać sobie głowy nie zawsze najlepszych lotów (jakościowo) streamem, w końcu ma to być test akcesorium, które ma z blaszaka zrobić perfekcyjnego plikograja. Czy tak będzie w istocie to się jeszcze przekonamy na własnej skórze. Karta nie jest, jak to u Matriksa, droga. Można ją podpiąć wewnętrznie, ale szczerze odradzam (komputerowe zasilacze) i zalecam jak wspomniałem zewnętrzny, dobrej jakości zasilacz. To ważne, bo tutaj o filtrowanie, czy raczej omijanie (precyzyjniej rzecz ujmując) całego syfu chodzi, tego co stanowi największe wyzwania, gdy chcemy wykorzystać komputer jako źródło muzyki w systemie. Rzecz jasna automagicznie nic tutaj się nie dzieje i nie można jw. pominąć żadnego elementu mającego wpływ na efekt końcowy. Zamontowanie karty w pierwszym lepszym blaszaku z wyjącymi wentylatorami mija się z celem (nawet jeżeli będziemy słuchać czegoś na słuchawkach, a nie monitorach – u nas będzie na różnych efektorach, zarówno kolumnach jak i nausznikach słuchane). Bardzo ważna jest też optymalizacja systemu, kiedyś można było przygotować sobie (w czasach Windowsa XP / Windowsa 7) okrojony, przygotowany na miarę potrzeb system (instalacja bez wielu zbędnych składników… był na to odpowiedni soft), dzisiaj nie jest to już (niestety) możliwe. Tutaj bezkonkurencyjny był, jest i będzie Linux. Własna kompilacja, albo po prostu taka uszyta na miarę peceta pod granie muzyki. Nie, nie będzie tego w recenzji, może osobny tekst się pojawi na temat, a my teraz powalczymy z wyrobem „Małegomiętkiego”.  Można sporo zoptymalizować i o tym też w recenzji co nieco będzie.

Dobrze ekranowane to

Mały śledź do kompaktowych projektów PC pod audio, małych bud oraz kabelek do pobierania energii z elektrowni kompa w komplecie

Zewnętrzny zasilacz dla karty Matriksa z kinowego zestawu Creative Labs. Polecam!

No właśnie trzeba sporo się narobić, by zbudować optymalne źródło PC, ale jak pokazuje oferta rynkowa (te wyspecjalizowane pod audio konstrukcje… tak mam na myśli m.in. CAPSy) takie coś nie tylko ma rację bytu, ale może stanowić najbardziej futureproof rozwiązanie pod kątem grania z plików. Komputer z systemem daje nieograniczone możliwości, to oczywiste, zarówno jeżeli chodzi o dostęp jak i aktualizowanie. Nawet najlepsi na rynku spece od strumieniowców, gotowców, nie dają takiej elastyczności i gwarancji „bycia na czasie”. Można to ominąć tworząc sobie rozwiązanie z komputerem/serwerem oparte na ROONie (ROCK!), gdzie same plikograje nie muszą, ba, nawet nie powinny wg. mnie mieć cokolwiek wspólnego z komputerowymi systemami operacyjnymi – wtedy można się skutecznie uwolnić (raz na zawsze) od PC w salonie. Można. Ale to kosztuje (niemało) i wymaga podjęcia strategicznej decyzji. W sytuacji, gdy chcemy korzystać z innych rozwiązań, często nieodzownym elementem będzie komputer. X-Hi ma go nam ucywilizować.

Czym jest to ustrojstwo? Zasadę działania dokładniej opiszę w recenzji, tutaj pozwolę sobie na krótkie przedstawienie „z czym to się je”. Mamy tutaj zewnętrzny kontroler, interfejs Audio USB, na złączu PCI Express. Omijamy w ten sposób magistralę na płycie, współdzieloną przez liczne, zarówno zintegrowane z mobo, jak i zewnętrzne interfejsy, urządzenia peryferyjne… to coś do precyzyjnego i wolnego od zakłóceń przesyłu sygnału audio USB do odbiornika cyfrowego lub przetwornika DAC. Elektronika jest tu ekranowana (obudowa), w sytuacji gdy podepniemy zewnętrzne źródło zasilania karta wykorzystuje do komunikacji z komputerem / systemem najlepsze, wolne od zakłóceń, bezpośrednio się komunikujące z CPU oraz RAMem medium – szynę PCI-e, coś, co właśnie bezpośrednio, bez interferencji dogaduje się z najważniejszymi komponentami komputera. Karta wyposażona jest w wyjście USB 3.0, kompatybilne w dół, od chwili wprowadzenia obsługi UAC 2.0 w Windows 10 (Creators Update) można po prostu podpiąć DACa do karty i bez sterowników (potencjalnie kłopotliwy, generujący problemy element) grać zaraz po podłączeniu. X-Hi oferuje zatem najwyższej jakości, wyizolowany przesył strumienia danych audio bez zakłóceń, ma to być plaster na wszystkie bolączki komputerowego audio. No, prawie wszystkie ;-)

 

 X-Hi gotowy do pracy

Wykorzystujemy tutaj precyzyjne zegary współdziałające z układem mostka USB 3.0 firmy Texas Instruments, które stanowią niezależny kanał danych dla strumienia USB Audio. Takie rozwiązanie pomaga, jak wyżej wspomniałem, ominąć przesył danych via magistrala USB z płyty głównej, unikamy udostępnienia kanałów danych innym urządzeniom USB. To jest właśnie „nur fur audio”, gdzie dodatkowo nie korzystamy z często, gęsto podatnego na zakłócenia, o niskiej kulturze pracy (duże wahania, popatrzcie sobie w oprogramowaniu podającym w czasie rzeczywistym odczyty z czujników na płycie głównej… skoki potrafią być całkiem spore, mieszczą się w normie, ale to norma dla PC jest, nie dla źródła audio ;-) ) zasilacza komputerowego, a to nie koniec wyliczanki, bo karta ma nam jeszcze zapewnić całkowitą eliminację opóźnień czasowych (wiadomo – bezpośrednia komunikacja w ramach PCI-e). Także dużo dobra tu się ma zadziać, sprawdzimy czy rzeczywiście daje to istotny, słyszalny, wpływ na komfort odsłuchu z blaszaka, czy takie coś pozwoli nam zrobić z dostosowanego do grania (patrz wyżej) PC perfekcyjne źródło sygnału, perfekcyjnego plikograja. Dla osób, które mają wątpliwości natury estetycznej, ergonomicznej, śpieszę z wyjaśnieniem, że dzisiaj można w dowolnej formie, a sterowanie to żaden problem (piloty, apki mobilne, jest tego na kopy) i PeCeta można – właśnie – ucywilizować pod kątem grania muzyki. W pełni. Tyle, że… jak chcemy bezkompromisowo (to moje, jest oczywiście – patrz forma – kompromisowe) to trzeba przygotować portfel na wydatki. Będzie napewno taniej niż high-endowy strumieniowiec, to oczywiste, ale tanio nie będzie.

Taki tam system PC, zwyczajny taki

Reduktory obrotów – przydatne akcesorium, w sytuacji, gdy ma być cicho. Bardzo cicho.
Do tego maty (wyklejamy budę od środka jak najszczelniej) i nawet biurowy HP przemieni nam się w coś, co daje radę ;-)

Przy czym, X-Hi, w swojej klasie jest tani, ba stanowi najtańsze chyba „wejście w temat”, w temat budowy wyspecjalizowanego systemu PC Audio. Fajnie. Matrix zaoferował coś, co nie zjada nam na dzień dobry budżetu przeznaczonego na „ucywilizowanie” PC, a wydatki będą, bo odpowiednia mobo, bo odpowiednia buda, zasilanie (najlepiej zew.), system chłodzenia…

PS. No i mi ten opis „o co chodzi” wyszedł taki, jak miał być pierwotnie w recenzji opublikowany. Ehhh, typowe. ;-) Nic to, skupię się we właściwym opisie głównie na wrażeniach brzmieniowych, wpływie tytułowego ustrojstwa na to, co nam komp wypluwa i potem przerobione do uszu nam trafia.

PPS. Producent wspomina o filtracji prądu pobieranego z zasilacza komputerowego. Ok, sprawdzę i to.

Galeria dla geeka:

Slot x1… wystarczy

Jeszcze przed wyklejeniem, karta już zamontowana, na początku będzie grane z wewnętrznego zasilacza

…no właśnie, wewnętrzne zasilanie

Śledź pełnowymiarowy, bo buda spora, widzimy przełącznik pozwalający wybrać odpowiednie zasilanie i port dla zew. zasiłki

Tu będziemy wpinać DACzki

Zestaw prawie gotowy do grania. Prawie, bo brakuje interfejsów audio i efektorów. Szczegół ;-)

…źródłem będą dyski SSD, zgrywamy z tego nośnika, co na obrazku, na półprzewodnikowy nośnik wewnętrzny (szyna PCI-e)

…a cały ten plaster z takiego niepozornego pudełka

…niepozornego?

Sonos podaje listę kompatybilnych z AirPlay2 samograjów. Nasze 3 grosze

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Sonos

Pamiętacie nasz opis Sonosa Play:1? Nie? To zapraszam do wpisu*, jednocześnie spieszę z najświeższą informacją na temat integracji jabcowego strumieniowania. Sonos to zapowiadał, ale nie mówił co konkretnie będzie kompatybilne. Teraz już wiemy, że wśród kompatybilnych urządzeń znajdą się wyłącznie te najnowsze: One (pierwszy inteligenty głośnik, wyposażony w obsługę asystentów, mikrofony… niebawem test u nas tego samograja, będzie multi z Play:1, będzie też stereo (do tego potrzeba jest aplikacja SonoSequencr, dwa różne głośniki, choć podobne można tylko tak połączyć ze sobą w parę… za pomocą niefirmowego rozwiązania) i mam nadzieję AirPlay 2 wrażenia na gorąco, bo w najnowszych betach iOSa jest już to w miarę doszlifowane), Playbase oraz Play:5 gen 2. Nie dostaną wsparcia Play:1, Play:3 oraz Playbar (to ostatnie mocno zaskakujące, zważywszy cenę tego elementu, istotną rolę, szczególnie w kontekście budowy kina domowego w oparciu o produkty Sonosa).

Ale spokojnie, jest na to rada. Sonos sprytnie podszedł do tematu, zresztą przyjęte przez firmę rozwiązanie oparte na własnym protokole oraz własnej sieci mesh pozwala bezproblemowo na taką integrację. Jaką? Ano wystarczy jeden, kompatybilny produkt z AP2, by wszystkie nasze sonosowe głośniki bezprzewodowe zagrały nam strumienie via protokół Apple. To fantastycznie, bo choć firmowa apka zarządzająca jest w porządku, bo daje możliwość integracji większości strumieni z serwisów z muzyką i przyjemnie to wszystko nam integruje (wspominałem o tym na HDO w jednym z wpisów – macie na jednym ekranie playlisty Spotify, ostatnio grane z Tidala itd.) to jednak zawsze jesteśmy, będziemy ograniczeni do tego, co wprowadzi producent do swojego oprogramowania. Rzecz jasna Spotify Connect nie jest tutaj żadnym otwarciem na dowolny strumień (bardzo dobrze, że to jest, bo to dobre rozwiazanie, użyteczne), bo ogranicza się do serwisu Szwedów, to samo niektóre opcje (VOX Player) umożliwiające na granie z aplikacji firm trzecich… to wszystko rozwiązania ograniczone do konkretnego softu/strumienia. I tu jest punkt dla Jabca, bo AirPlay daje swobodę, bo dobrze znana ikona, występuje praktycznie wszędzie, a co najważniejsze występuje w serwisach wideo. Innymi słowy jeden One da nam możliwość strumieniowania via AP na dowolnym innym głośniku w naszej instalacji, pod warunkiem pogrupowania sobie samograjów (co jest oczywistością, gdy chcemy wykorzystać potencjał multistrefowości). YouTube? Mhm. W końcu. Poza tym Netflix, HBO Go itd. Dodatkowo liczę, że Apple wygumkuje w 2 generacji swojego protokołu bezprzewodowego strumieniowania treści AV główne wady obecnego AirPlay-a, wprowadzając: większy bufor / pewniejsza transmisja, brak opóźnień i problemów z synchro oraz bitperfect (stream hi-res byłby mile widziany, ale wystarczy bezstratny stream bit po bicie).

Oczywiście jest parę pytań, na które nie jestem w stanie w tym momencie odpowiedzieć (bo czekam na dostawę One, to raz, a dwa Apple się ciągle ociąga). Po pierwsze, czy AirPlay 2 będzie na głośnikach Sonosa oferował wszystkie opcje przewidziane w tym protokole (strefy, stereo, obsługa HomeKit’a, Siri)? Po drugie, czy nie będzie problemów z opóźnieniami, brakiem synchro (w przypadku AirPlay 1 brak synchronizacji obrazu i dźwięku skutecznie zniechęca do korzystania z tej opcji strumieniowania, gdy chcemy nie tylko słuchać, ale także coś oglądać)? Po trzecie wreszcie, czy nie wpłynie to na działanie samego ekosystemu Sonosa, tzn. czy nie będzie ograniczeń w łączeniu sonosowych głośników w pary (stereo) oraz w wielogłośnikowe zestawy (kino… ale nie tylko, bo chcę to kiedyś przetestować to w opcji audio mch, tyle że kolejny Playbar musi mieć HDMI z pełną obsługą strumieni wielokanałowych, najnowszymi formatami dźwięku wielokanałowego… muszą to zrobić i pewnie niebawem taki produkt trafi do oferty).

Siak czy tak, wygląda na to, że na rynku za moment będzie najbardziej kompletne, najbardziej otwarte na współpracę z różnymi protokołami, technologiami rozwiązanie wielostrefowe. Sonos już teraz, albo zaraz, będzie kompatybilny z asystentami Amazona, Google (zapowiedziany upgrade z pełnym wsparciem Google Assistant… bardzo na to liczę!) oraz nie-bez-po-średnio a via handheld z iOSem obsługę Siri/HomeKit’a. To ostatnie co prawda trudno uznać za pełną integrację (wiadomo, ta zarezerwowana jest dla niewypału HomePod, niewypału, bo za późno, za drogo, bez obsługi tego co trzeba i jeszcze z wpadkami ergonomicznymi na dokładkę), ale nadal będzie to najbardziej zintegrowany, otwarty na współpracę ekosystem. Oby tylko poszli za ciosem i zrobili to, o czym prywatnie marzę: w pełni skalowalny, kompatybilny z najnowszymi technologiami kina domowego (Dolby Atmos, DTS:X) strefowo/kinowy bezdrutowy system głośnikowy. Są wg. mnie najbliżsi osiągnięcia takiej synergii, stworzenia takiego rozwiązania, nie kosztującego majątek, łatwego w rozbudowie, podlegającego ciągłym usprawnieniom, unowocześnianiu (wsparcie softwareowe, dzisiaj to klucz, bez tego nawet najlepszy produkt (specyfikacja) jest złomem). Sonos na pewno zanotuje zwiększoną sprzedaż, jednocześnie nie będzie to klasyczny skok na kasę (twoje stare jest już do bani, przestarzałe), tylko sensowne uzupełnienie, rozbudowana dotychczasowej instalacji. Zaleta spójnego ekosystemu jaki wprowadzili na rynek przed laty. To procentuje!

Jak tylko się pojawi u nas One, zrobimy relację (stereo, strefy) w ramach pierwszych wrażeń, a jak w końcu Apple ogarnie temat i da AirPlay’a 2 oficjalnie to będzie duży artykuł na temat na łamach HDO.

* dużo tam o integracji Sonosa z VOXem oraz i przede wszystkim z ROONem. To robi różnicę, kolosalną różnicę robi!

PS. Do redakcji zmierza kolejna przesyłka z Chin. Lecą IEMy KZ ZS6, czytaj cztery przetworniki w stalowej obudowie: 2x armatura, 2x dynamiki. Cena 134 złote, tak wiem, przepłaciłem jakieś 20 w stosunku do najlepszych promocji. A poważnie, to dumping, to czarna rozpacz dla konkurentów ze Starego Kontynentu i Nowego Świata. Nie napiszę (jeszcze) czego są kolonem, obawiam się jednak, że te flagowe KZety będą gwoździem do trumny dla słuchawek kilkanaście/dzięsiąt razy droższych. BTW. Prywatna inicjatywa w .pl sprzedająca te IEMy przegina z ceną, szczególnie, że nie świadczy usług serwisowych, ani żadnego wsparcia tu na miejscu. W przypadku testowanych KZ ATE taki Empik dał cenę nawet zbliżoną do oficjalnej (89zł bodaj vs 99 bez promo), a tu się ktoś chce niewspółmiernie bardzo wzbogacić. Przestrzegam. Zamawiać zatem bezpośrednio u Chinola, bo tanio jak barszcz (40% tego, co niektórzy w .pl wołają(!)).

DAC 2018? Po prostu Matrix Mini-i Pro 2S. Po prostu

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
FullSizeRender

Testowaliśmy całą linię Mini-i na łamach (patrz: pierwsza generacjamodel bez pro i z pro drugiej generacjiwreszcie wersję AD 2015). To bardzo udane konstrukcje, z generacji na generację prezentujące coraz wyższy poziom, coraz lepiej wyposażone, o coraz większych możliwościach (progres dotyczy zarówno wyposażenia jak i SQ). Producent znalazł wg. mnie doskonałą receptę na stworzenie przystępnego cenowo (cena nigdy nie przekroczyła pułapu 3k, oscylowała w przedziale 2-3 tysięcy), kompletnie wyposażonego (bogaty standard wyposażenia, obejmujący obsługę wyczynowych formatów, wyjścia także zbalansowane, gniazda słuchawkowe, wejścia AES/EBU, czytelne wyświetlacze oraz piloty zdalnej obsługi), bardzo dobrze grającego przetwornika, centralki cyfrowej za którą inni wołaliby (i wołają) dużo, znacznie więcej. Firma przez jakiś czas eksperymentowała z kościami Analog Devices, ale ostatecznie wybrała nowoczesne, zaawansowane układy ESS i tak już zostało. Najnowsze modele w ofercie to, uznany przez nas za wzorzec DACa (2017), przetestowany w zeszłym roku model PRO (bez S), jeszcze na starej kości 9016 i bohater niniejszej publikacji… najbogatsza, wyposażona takoż w link bezprzewodowy (BT) wersja, będąca szczytową konstrukcją, zwieńczeniem całej linii Mini-i, oparta na najnowszym układzie ESS.

Matrix nie tylko zaoferował wg. mnie perfekcyjną (koszt-efekt) maszynkę przekształcającą zera i jedynki na sygnał analogowy, nie tylko udanego wmaka słuchawkowego, ale coś więcej… w przypadku 2S dostajecie wstęp do stworzenia firmowego systemu, kompletnego systemu, który w super kompaktowej formie, nie tylko z centralką cyfrową, ale solidnym przedwzmacniaczem zamyka temat. Cały system zamknięty w małych, świetnie wykonanych, metalowych obudowach, z jedną (SE) albo dwiema (XLR) dedykowanymi końcówkami mocy Mini-i AMP. Jakby tego było mało, zgodnie z najnowszymi trendami, ten maluch otrzymał także wspomniany link bezprzewodowy. I nie jest to tylko dodatek, czy taki tam, pomocniczy w stosunku do reszty wyposażenia sposób grania z tego DACa, ale najdoskonalsza implementacja sinozębnego w tego typu konstrukcjach, jaką było mi dane słuchać oraz obsługiwać w sprzęcie za parę, a nie paręnaście tysięcy złotych. Zrobili to perfekcyjnie, zrobili to tak, jak należy.

Już po wstępie widać, że laurka będzie. Będzie, bo się !@@$#% należy. Należy się tym bardziej, że Matrix po prostu robi swoje, zawsze oferując więcej (realny progres – to nie jest pudrowanie, poza zbliżoną formą, każda kolejna generacja to więcej, lepiej bez zmiany ceny na metce) i zwyczajnie należy to docenić. No to doceniamy, a konkretnie doceniamy za…

» Czytaj dalej

DSP w służbie audiofila? Cyfryzacja reprodukcji na nowym poziomie

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-04-14 o 16.01.18

Pamiętacie cykl moich artykułów na temat nowych wtyczek, programów z programowym DSP (no to jedziemy: słuchawkowe DSP#1 Audeze Reveal, słuchawkowe DSP#2 True-Fi, protools w służbie muzykofila Reference 4 + cały cykl o ROONie… na samym końcu linki do wszystkich publikacji o tym software, które ukazały się na HDO), pozwalających na wydobycie z naszego toru (i tego słuchawkowego i tego opartego na kolumnach) maksimum możliwości? Korekcja akustyczna niedoskonałości pomieszczenia dokonująca się wyłącznie w software? Optymalizacja pracy przetworników zaaplikowana przy współudziale producenta, inżyniera, który dany efektor zaprojektował (słuchawki, ale i… kolumny, o czym poniżej będzie)? Najnowsze produkty uwzględniające (opisane na naszym fanpage gamingowe słuchawki planarne Audeze Mobius vide link na dole) powyższe dokonania na polu zero-jedynkowym?

Sporo tego było, a będzie jeszcze więcej. Obecnie mamy do czynienia z ogromną liczbą tego typu rozwiązań, można wręcz powiedzieć, że obecnie jest to niejako temat przewodni każdej, dużej, imprezy branżowej. Zresztą… nie tylko słuchawki (nasze publikacje głównie o tym, ale nie tylko, bo o torze opartym na kolumnach też było), ale w ogóle system audio, jaki by nie był, został skutecznie zainfekowany usprawnieniami stworzonymi przez programistów. Reprodukcja staje się wypadkową linii kodu, możliwości silnika cyfrowej korekty sygnału, a najnowsze rozwiązania w tym względzie namieszały tak bardzo, że niektórzy – uwaga – poddali w wątpliwość dogmatyczną wiarę we wzorzec jakim jest czysty, niezmącony, niemodyfikowany sygnał analogowy.

Pewnie każdemu z Was mówi coś nazwisko człowieka, który przez wielu określany jest mianem „Pan Winyl”. Tak, chodzi tutaj oczywiście o Michała (Michaela) Fremera, osobę którą można określić swobodnie mianem cyfrosceptyka. Igła, krążek (tylko znajdźcie dzisiaj płytę naciętą z taśmy matki, a nie taką na bazie pliku przygotowaną), prosty mechanizm wzmacniający sygnał w przedwzmacniaczu, minimalizm, czysty analog, fizyczna „namacalna” mechanika odtwarzania, a nie jakiś tam kod, modyfikacje, komputery i bógwico. Fremer po raz pierwszy uznał (ten zatwardziały antyfan cyfry w audio), że maszynka Sweet Vinyl Sugar Cube SC-1 jest czymś, co wprowadza odtwarzanie muzyki z analogowego źródła, z gramofonu, na zupełnie inny, nowy, LEPSZY, poziom. Mówimy o komputerze sterującym korekcją sygnału z podpiętego adaptera, superzaawansowanej konstrukcji, która potrafi zoptymalizować pracę źródła, a dodatkowo wprowadzić coś, co niektórzy uznają za ingerencję w „charakter” igły… idealne, czarne, tło, bez trzasków, bez przeskakiwania bez …niedoskonałości, jaka towarzyszy odtwarzaniu płyty winylowej od jej pierwszego odtworzenia. Coś, co dla niektórych jest oczywistym składnikiem dania, co sami określają mianem – właśnie – niedoskonałości, jednocześnie jednak wzbraniając się przed wygumkowaniem wspomnianych wad.

To komputerowe pre pod igłę, chyba najbardziej bezkompromisowa konstrukcja tego typu, jaka pojawiła się na rynku. Dla audiofila (analogowca) to czysta herezja, z dogmatycznego punktu widzenia absolutny horror: konwersja bezstratna w układzie ADC (na cyfrę) sygnału z igły, następnie przekształcenie go w silniku DSP, odpowiednie dopasowanie parametrów (zegar / częstotliwość taktowania / długość słowa) reprodukcji w DACu, konwersja skutkująca wypuszczeniem po tym hokus-pokus innego, lepszego, doskonalszego sygnału analogowego dalej, do wzmacniacza i efektorów. I wiecie co? Ten facet, Fremer, stwierdził, że owszem, nadal uważa że transjenty, że tekstury bardziej mu odpowiadają w „bypassie” (sygnał nie jest w żaden sposób modyfikowany, przechodzi jak przez przeplotę w podpiętym SC-1), ale… to, co robi cyfra, silnik DSP bez dwóch zadań stanowi nową jakość i bezapelacyjnie, w ogólnym rozrachunku, wygrywa! To winyl pozbawiony wad winylowego grania, źródło (wiadomo, dla niego czarna płyta jest absolutnie najlepszym nośnikiem) doskonałe w sensie braku ograniczeń (tu bym mocno polemizował), na co pozwala rzeczony Sweet Vinyl Cube. Wygumkowanie szumu tła, trzasków, pyknięć etc. …innymi słowy gra jest warta świeczki, to co robi zasadniczą różnicę w ogólnym rozrachunku to konwersja dokonywana w domenie cyfrowej przez silnik DSP!

Dla radykała to, jak wspomniałem, rzecz nie do przeskoczenia na poziomie filozoficzno-teoretycznym. No ale, jak ktoś woli zamiast słuchania, dysputy teoretyczne i mu do ideolo nie pasuje… Dla mnie osobiście nie ma w audio żadnego, powtarzam żadnego, dogmatu. Nie ma żadnych ograniczeń (bo niby jakie miałyby być, w imię czego miałyby być?) w projektowaniu, w poprawianiu, modyfikowaniu sygnału – pod jednym warunkiem: nie może to zaprzeczać temu, co najistotniejsze… nie, nie chodzi tutaj o bezwzględną wierność (czyli?), chodzi tu o to, co muzyka z nami robi, czym w istocie jest, wywołując reakcje, których pożądamy, których szukamy, których pragniemy. Tylko to jest wg. mnie ograniczeniem. Tylko to. Btw. pamiętacie rozbudowany, dwuczęściowy test Korga DS-10R? Odtwarzaniem płyt zajmował się zaawansowany program do rejestracji AudioGate, a samo słuchanie nie było możliwe bez podpięcia kompa via USB (konwersja w locie do DSD). No właśnie, o tym mówimy, a efekt… efekt był wg. mnie, właśnie w opisanym przez Fermera zakresie, spektakularny (szczególnie, że mój płytograj to stara, ułomna z definicji, konstrukcja NADa, dziadek 5210, który uwypukla niedoskonałości nośnika i techniki jego odtwarzania).

Innymi słowy, Pan Winyl, uznał że obecne rozwiązania z zakresu cyfrowej modyfikacji sygnału są na takim poziomie zaawansowania, że dają nam więcej, niż nam zabierają. Są warte grzechu (kto by tam nie lubił grzeszyć, nie? ;-) ). Pamiętam z jakim sceptycyzmem spotkałem się, dyskutując o sekcji analogowej (w praktyce to tylko połączenie, bo ideowo to cyfra jest) w opisanych przez nas KEFach LS50 Wirelessach. Mówiłem, że to jest inaczej, że to słychać, bo tam pracuje układ ADC, bo tam silnik DSP angażuje się w cały proces „robienia” dźwięku. Mówiłem też, że trzeba to przyjąć z otwartą głową, nie dogmatycznie, a właśnie bez uprzedzeń, bo ważny jest efekt jaki można już, albo będzie można uzyskać (nie byłem jakoś szczególnie zachwycony wejściem analogowym w bezdrutowych LS-ach, co nie zmienia nic w kwestii mojego podejścia do tematu). Znakomity konwerter m2Techa EVO2 podpinany via USB i via RCA grał inaczej, i choć miałem jw. swoje preferencje, uznałem po pewnym czasie, że dygitalizacja sygnału analogowego i jego konwersja w takim efektorze (to też nie do końca adekwatna nazwa, bo przecież to kompletny system jest, jak wiemy) pozwala na dowolne kształtowanie, że to jak z publikacją w Internecie – można dowolnie modyfikować, cyzelować, że nie ma tu miejsca na „ostatecznie”, bo można kształtować to brzmienie do woli, aktualizować, dokonywać korekt w silniku i nie jest to poziom nawet bardzo rozbudowanego korektora parametrycznego, tylko coś o dużo, znacznie większych możliwościach wpływania na dźwięk, na końcowy efekt.

Powiem więcej, to o czym wspomniałem powyżej, pozwala zakładać (nawet nie przypuszczać), że takie cyfrowe do bólu rozwiązanie będzie ostatecznie LEPSZE, bo zanim sygnał ponownie analogowy trafi do zwrotnicy, do przetworników / głośników mamy wspomnianą korektę uwzględniającą pomieszczenie, precyzyjną (precyzyjniejszą) filtrację błędów, modyfikacje powstałe na bazie obliczeń dziesiątek czynników (często jednostkowych, jedynych w swoim rodzaju) tj. uwzględnienie podłoża, ustawienia względem siebie efektorów, względem słuchającego, charakterystyki wnętrza, itd, itp. Rzecz jasna nie obejdziemy się bez mikrofonu(ów), bez akcesoriów gwarantujących właściwy (precyzyjny) pomiar, bo „wsad” danych, z których pożytek zrobi komputer, które pozwolą na odpowiednie modyfikacje za pośrednictwem silnika DSP to sedno. Sedno? To idzie jeszcze dalej!

Jak stwierdzimy, że inżynierowie KEFa, Focala, Bowersa etc. za mało znają się na swoim produkcie ;-) , albo inaczej, że można z tych przetworników w środku „wycisnąć” więcej, to robimy tak: aplikujemy sobie procesor audio DEQX PreMate+ i mamy nie tylko korektę uwzględniającą pomiar pomieszczenia, kalibrację pod kątem akustyki pomieszczenia, ale ten klamot precyzyjnie(j) ustawi nam nasze pasywne przetworniki w kolumnach (pomiar timingu oraz charakterystyki częstotliwościowej). To już nie jest tylko kalibracja pod pomieszczenie, ale pod cały system (rola efektora jest – co chyba wszyscy przyznamy – pierwszoplanowa), uwzględniająca tuning pracy zespołu głośnikowego na poziomie modyfikacji jego fabrycznych możliwości, korekty… idźmy dalej… uwzględniającej konkretny egzemplarz, ten na którego się właśnie gapimy w domowym zaciszu. Czujecie to?

Wspominałem też na HDO o Dirac’u, który kompleksowo ustawia nam system, o ile mamy sprzęt z zaimplementowanym oprogramowaniem, potężnym DSP jaki tutaj zastosowano. W wersji najpełniejszej (Live) ten software pojawił się w najnowszych AVRach NADa, Arcama, a także w cyfrowych superintegrach Devialeta. Każdy oparty na procesorach, cyfrowy multiklamot potencjalnie może skorzystać z czegoś, co pozwoli na doskonałe (właśnie – nie dobre, tylko doskonałe) dopasowanie możliwości całego systemu do unikalnych warunków. Domowy odsłuch audio będzie zatem uwolniony od ograniczeń, jakie znamy i z jakimi próbowaliśmy sobie do tej pory radzić w bardziej klasyczny, tradycyjny sposób (od adaptacji pomieszczenia, poprzez wymianę sprzętu, czy jego mozolne dopasowywanie). Wydaje się, że jest to przyszłość, tym bardziej, że można jeszcze… dalej!

Najnowsze, aktywne Genelec 8341 dysponują czymś, co nazwano „room response compensation”. Kompensacja wpływu pomieszczenia dokonywania w trybie rzeczywistym (na rynku masowym podobne rzeczy, w dużo prostszym zakresie, wprowadzili producenci „smart” głośników tj. Sonos, czy ostatnio Apple) to coś, co będzie nam automatycznie dopasowywało brzmienie do zastanych warunków. Ba, pojawiają się nowe konstrukcje aktywne z wbudowanym DSP, które pozwalają na rzeczy, które …nie są możliwe w domenie analogowej! Co to oznacza w praktyce? Ano oznacza, że takie konstrukcje będą wprowadzały zupełnie nową jakość, a bardziej obrazowo: przyjdzie nam odkrywać, eksplorować nowe terytoria, niewykluczone że rewidować to, co uznaliśmy wcześniej za pewnik. Fascynujące, ale jednocześnie niepokojące (pisałem kiedyś o niedoskonałościach w muzyce, jak one są potrzebne, jak oczywiste w czymś, co stworzył ułomny człowiek!).

Patrząc na to przez pryzmat Fremera, jego bardzo kategoryczny osąd, że widzi nie tylko potrzebę, ale widzi już teraz miejsce dla DSP w konserwatywnym systemie analogowym, jednej z ostatnich (no powiedzmy, patrz dzisiejsze wydania płyt produkowane – tak wiem okropne słowo, ale to jest właśnie produkcja uwzględniająca koszta, łatwość, szybkość i bezproblemowość całego procesu- w oparciu o pliki) ostoi „dźwięk bez udziału komputera poproszę”, to jednak rewolucja jest. Znam jego opinie na temat komputerowego audio (bardzo, bardzo krytyczną), tego w jakim kierunku zmierza branża (też daleką od entuzjazmu). Tym bardziej kontrastuje to z powyższym i jest dla mnie potwierdzeniem moich spostrzeżeń, przemyśleń na temat grania z komputera, czy za pośrednictwem i przy wsparciu „komputera”. Bo bez względu na formę (tego komputera) ten staje się tak samo oczywistym i niezbędnym elementem co efektor, jakieś źródło i drut ze powerem ;-) I nie musi być, naprawdę w ogóle nie musi, komputerem w klasycznym rozumieniu tego słowa (laptop, desktop etc). Procesor jest w najnowszym wzmacniaczu, jest w kolumnie, jest w źródle, ba jest na wstępie, na początku, w usłudze, która nam tę muzykę z wielkich baz danych strumieniuje, względnie lokalnie w naszym serwerze, z naszego NASa serwuje.

To wszystko skłania do zadania paru ważnych pytań. Gdy domowe HiFi będzie w pełni zdigitalizowane i otarte na modyfikacje programowe, z opcją kształtowania brzmienia w dowolny, właściwie wolny od ograniczeń, sposób z wykorzystaniem INTELIGENTNYCH algorytmów (pełna automatyzacja procesu, z minimalnym udziałem użytkownika z założenia, oczywiście nie przekreśla to uwzględnienia możliwości ingerencji dla zaawansowanych), które mają wpływ na wszystkie składowe: materiał, sprzęt oraz pomieszczenie to jakie znaczenie i czy w ogóle jakieś znaczenie będzie miało tradycyjne podejście do tematu, uwzględniające stałe uwarunkowania: projekt oparty na pomiarach, konstrukcja o ściśle określonych parametrach pracy, całościowo niezmienna charakterystyka sprzętu (specyfikacja). To wszystko może okazać się mało istotne, pomijalne, w tym sensie, że ewolucja przeniesie „to co decyduje, to co kluczowe dla SQ” do zapisanych w pamięci półprzewodnikowej linijek kodu, a o tym co można będzie decydował procesor, oprogramowanie. Kod jako zwrotnik, warunkujący do czego dany tor jest zdolny, jakie są jego możliwości, do tego zmienne (uwzględniamy ciągły proces doskonalenia). Czy system audio będzie mógł być rzetelnie oceniany, po wyjęciu klamotów z pudełka? Czy to w ogóle będzie miało jeszcze jakikolwiek sens? Ciągłe modyfikacje, adaptacja w czasie rzeczywistym, uwzględnienie czynników środowiskowych (unikalnych, de facto bez możliwości odtworzenia nigdzie indziej). Dzisiaj oczywiście też stawiamy skrzynki w jakże różnych akustycznie lokalizacjach, wiele czynników jest unikalnych, tyle że teraz będzie można kompleksowo zaradzić wielu problemom, bo system nam się dopasuje. Przewartościuje to wiele rzeczy. Bardzo. Pisałem o tym rok temu, dwa lata temu i podtrzymuję to wszystko w pełni, co napisałem wcześniej. Nadeszła era software w torze audio.

Krytycznie o MQA tu i tam

W tym kontekście można śmiało poddawać w wątpliwość działania ludzi stojących za MQA (pomijając wady związane z DRM przepychanego tylnymi drzwiami, stratną naturę i faktyczną zbędność, nieprzydatność kolejnego, nowego formatu zapisu/dystrybucji muzyki)… jakie benefity ma przynieść nam rzekoma jakość studio mastera (już zdefiniowanie tego, czym jest ów master, może być problematyczne i może się okazać, że zniweluje nam się obiecywany zysk wynikający z obcowania z materiałem „jak chciał widzieć, pod jakim się podpisał artysta-twórca”)? DSP oznacza daleko idącą ingerencję w sygnał, właściwie stawia pod znakiem zapytania całą „wierność”, „koszerność” materiału, jakby on (przewspaniale) nie był nam zaserwowany (a nie jest, patrz linki). Tu analogia (ha!) do analogu (ha!), czytali wspomniany Fremer z komputerem podpiętym do gramofonu same się narzucają i wiele mówią o tym, jak bardzo nam się to audio dzisiaj zmienia.

Powiedzmy sobie szczerze, sytuacja w której dzięki algorytmom nasz, zawsze odmienny, zawsze unikalny system (plus równie unikalna lokalizacja) zabrzmi w najlepszy możliwy sposób, względnie pozwoli nam na kształtowanie brzmienia na poziomie wcześniej nieosiągalnym w domowym audio …to wszystko, to jest coś, co powinno wywołać u nas najmarniej palpitację serca ;-) , to coś, co faktycznie zmienia reguły gry. Całkowicie i chyba (jednak) w ostatecznej postaci (a nie wątpię że w takim kierunku, takim jak opisany powyżej to zmierza) pozwoli nam na faktyczne zniesienie ograniczeń jakie do tej pory towarzyszyły nam podczas reprodukowania muzyki w domu.

W nawiązaniu do poruszanej we wpisie tematyki, czekam na potwierdzenie możliwości przetestowania NADa T758 v.3 (Dirac, BluOS / ROON Ready), przeczytacie też coś o high-endowym klamocie all-in-one TDAI-3400 Lyngdorfa*, który zostanie za parę tygodni zaprezentowany w Monachium (High-end się zbliża), wrócimy do auralikowego Ariesa Mini, bo choć nadal w wersji beta (to już chyba z pół roku z okładem ten soft jest w wersji niedorobionej dostępny, czytaj w beta wersji) to jednak Mini wydaje się obecnie najlepszą alternatywą dla Squeezeboksa, biorąc pod uwagę możliwości (org. system auralika, ROON Ready w betach właśnie, integracja z torem via DAC plus opcja muzycznego serwera). Poza tym jeszcze w ten weekend publikacja nt. DACa …2018 roku czytaj art o Matrix Mini-i Pro 2S (wg. mnie to ideał do 3k, wzorzec z Sevres nowoczesnego, na czasie, przetwornika) a potem kolejny tłumacz i interpretator zer, jedynek na sygnał analogowy, czytaj: opisany wstępnie Mytek Liberty (zapowiedź) …bardzo gruntownie przetestowany przez nas, bardzo. O tym klamocie też niebawem recenzja będzie. Czekamy na dostarczenie podobno rewelacyjnego Bursona Conductora v.2+, na razie nie przyleciały zapowiadane rewelacje IEMowe z Chin, jest szansa na najnowszą multiskrzynkę Dune HD (jedyna taka, co daje obecnie pełną obsługę Netfliksa w 4K).

* vide Auralic Polaris, tyle że bardziej, a to bardziej to własny, autorski DSP z korekcją pomieszczenia w tym multiklamocie. Do tego integracja kina domowego (HDMI 4K), czytaj jest szansa na znakomity dźwięk na frontach bez rezygnacji z opcji multichannel (obiektowy i kwadrofonia, względnie 5.1 z DSD/SACD) zaraz po podpięciu odpowiedniego AVR/procesora/wielokanałowej końcówki, bo dali zwrotny kanał mch (HDMI) z opcją przepuszczenia sygnału dalej… no komplet.

PS. Będzie także nostalgiczny powrót do PC Audio w formie komputerowej, czytaj zestawów głośnikowych, które miały grać z komputera i robiły to z powodzeniem, a odkurzone (od lat nieużywane T20ki, niekompletny wcześniej zestaw mch) pokazały, że to co było kiedyś wcale się nie zestarzało i cholera, potrafi zaskoczyć (in plus). Wykorzystywany ostatnio podczas testów, a teraz uzupełniony (z lepszymi efektami z tyłu) DDT2200 (sub, zasilacz, sterowanie) oraz biurkowe T20, a wszystko to rzecz jasna od Creative – powspominamy sobie. T20 podpiąłem do stacjonarnej makówy, natomiast DDT2200 do ekstraktora z PS3 w roli wielokanałowego źródła w salonie i kurczę (za centrala robi Zeppelin Air, fronty to podłogowe Sapphire23) i to stare jare PC Audio daje czadu!

PPS. Będzie też na łamach o durnocie pt. audiofilskie routery ethernetowe audio (plus audiofilskie kable LAN na dokładkę… pure audiovoodoo, audiovoodoo warning!)

Co za wzmak! Nausznikowy amp Cayin iHA-6 & DAC: iDAC-6. Recenzja

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170511_102054990_iOS

Powracamy do słuchawek z konkretnym setem złożonym z dwóch skrzynek firmy Cayin (patrz nasze recenzje mobilnej audio elektroniki: DAPa N6 oraz przenośnego zestawu amp+DAC tego producenta). W przypadku tytułowego, stacjonarnego kompletu mamy ambitny pomysł na docelowe rozwiązanie pod każde nauszniki, nawet te najtrudniejsze, nawet te najbardziej topowe, najlepsze, jakie są obecnie na rynku. Całość dopasowana stylistycznie, kompaktowa, może stanowić alternatywę dla wielu znacznie droższych high-endowych ampDACów, tudzież dzielonych (jak testowany) systemów amp osobno, DAC osobno. Nie przekraczamy ceny 5k za skrzynkę, producent widzi te produkty raczej na biurku (gabinet) niż w salonie – nie ma zdalnego sterowania, nie ma obsługi na odległość, trzeba tradycyjnie zmieniać, regulować z poziomu klamota. Także raczej na wyciągnięcie ręki, co nie oznacza rzecz jasna, że w salonie się to, to nie sprawdzi. Tyle, że trzeba będzie ruszyć 4 litery z fotela, albo kanapy…

Tu w salonie. Naprawdę może stanowić ozdobę, bardzo się udał designersko projekt tych skrzynek 

Mocno nam się przeciągnęła ta publikacja, nad czym bardzo boleję, ale tak się to poukładało, że kilka razy wypadało nam z kolejki. Obiecywałem parę dni temu, że już już tuż tuż, to wordpress „wyciął” nam numer i trzeba było naprawiać (wykrzaczyły się niektóre artykuły, już jest ok, przepraszam zainteresowanych za to kanji, jakieś bzdety, musiałem przywrócić oryginalną treść publikacji). No nic, takie uroki obecnego funkcjonowania HDO, nie mam na niektóre rzeczy wpływu :(

Przejdźmy zatem do meritum. Tytuł sugeruje co najbardziej z tego setu przypadło mi do gustu, zresztą pamiętam, że pierwsze wrażenia też wskazywały jednoznacznie, że to amp jest tutaj elementem wyróżniającym się (choć to DAC skupia początkowo uwagę ze względu na oryginalną konstrukcję, możliwości, o czym przeczytacie poniżej, w rozwinięciu…). Tak czy inaczej, to jest system i tak należy właśnie potraktować te skrzynki – jako integralny, dzielony tor słuchawkowy, synergetyczny zestaw, kompletne rozwiązanie, szczególnie dla kogoś, kto „poszedł w słuchawki”, rezygnując z kolumn (bo dzieci, bo lokum, bo tak).

» Czytaj dalej

Koniec odtwarzaczy Oppo … niestety to nie jest 1 kwietnia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2018-04-03 o 14.06.30

Bardzo przykra informacja sprzed kilkunastu zaledwie godzin. Oppo Digital to już historia. Nie będzie nowych odtwarzaczy Oppo, nie będzie można kupić najnowszych modeli (w tym przetestowanego, świetnego BDP-205), rzecz jasna nie uda się także zakupić  słuchawek orto PM-2/3 (nasz test PM-3), ani przenośnych czy stacjonarnych odtwarzaczy/wzmacniaczy słuchawkowych tego producenta. Nie kupimy zatem ani nowej wersji SE opisanego u nas, do niedawna dyżurnego, redakcyjnego, przenośnego HA-2, ani Sonaty, ani nic. Koniec, finito, bez żadnego trybu, czy raczej w trybie natychmiastowym :(

Wielka, wielka szkoda, szczególnie, że Oppo playery to też …było grube modyfikowanie (wcześniej NuForce, a ostatnio Mod Wright znakomity projekt przygotował, ale to już raczej nieaktualne, a nawet jeżeli to za moment będzie po tym tylko wspomnienie), bardzo zaawnasowany mobilny player dla iOS/Andka i sporo planów, pomysłów na przyszłość. Wszystko w czasie przeszłym. Tak nagła decyzja jest mocno zaskakująca, szczególnie że firma (wcześniej podzielona na dział AV i mobilny, ten drugi będzie dalej funkcjonował) nic nie wspominała o problemach, nie sygnalizowała, że coś jest nie tak, że trzeba zwijać biznes.

Cóż, niewątpliwie wpływ na to, co się stało ma sytuacja na rynku dystrybucji, choć tutaj ostatnio fizyczny nośnik wyhamował spadki, obecnie to downloady notują coraz gorszą sprzedaż, z drugiej strony stream totalnie dominuje, staje się de facto podstawowym kanałem dystrybuowania treści. W przypadku muzyki sprawa jest przesądzona, w przypadku wideo właściwie też… linearna tv pada, płyty wizyjne to coraz bardziej niszowa sprawa, kina też mają problem. Domowe konsumowanie treści, usługi streamingowe są obecnie na absolutnym topie. Pisałem, przy okazji recenzji najnowszego, topowego odtwarzacza Oppo, że rozumiem racje przemawiające za nieumieszczaniem funkcji smart, dostępu do usług streamingowych w tym produkcie, racjonalne racje, ale że to będzie problem marketingowy, że to będzie miało wpływ na sprzedaż, na postrzeganie marki.

Oczywiście to nie jest powód dla którego firma zwija interes (tj. że czegoś nie dała w najnowszej linii). Powody są zapewne natury kapitałowo-udziałowej, są złożone, ale to w sumie nieistotne. Istotne jest to, że producent kojarzony z wysokiej klasy, sensownie wycenionymi, produktami audio i audio-wideo znika z rynku. To się liczy. Rzecz jasna nadal będzie oferowane wsparcie, ale – i to nie jest dobra wiadomość dla obecnych użytkowników – w ograniczonym zakresie. I tak wszystkie starsze modele (linia 9x, 10x …patrz nasz test modelu 105D) będą otrzymywać (o ile wystąpią takie okoliczność, zajdzie taka konieczność) tylko krytyczne łatki, nie będzie żadnych nowych funkcjonalności, modyfikacji, zmian. W przypadku linii 20x można będzie spodziewać się utrzymania w tym roku normalnego supportu (innymi słowy poza poprawkami, mogą pojawić się jakieś usprawnienia, nowości), po tym terminie niestety nie będzie można spodziewać się niczego więcej niż w przypadku starszych modeli. Kiepsko. Dzisiaj aktualizacje na bieżąco są koniecznością, bo tak złożone i tak mocno zmienne są uwarunkowania sprzętowo-softwareowe. W sumie, brak streamu w 203/205 będzie tutaj plusem, bo nie będzie konieczności aktualizowania tego elementu, ale w poprzednikach sytuacja wygląda zupełnie inaczej :(

Przykra niespodzianka i w sumie zła informacja dla branży (bo też produkty tej firmy były od dawna pewnym wyznacznikiem dla innych, a patrząc na wzorowane na nich odtwarzacze, choćby CambridgeAudio, stanowiły po prostu wzorzec), to takie potwierdzenie dla pesymistów, którzy nie widzą miejsca dla masowych, czy po prostu dostępnych dla szerszego grona, dobrej klasy (podkreślam dobrej) produktów AV opartych na laserowych czytnikach, zdolnych do odtwarzania fizycznego nośnika (audio). Obawiam się, że inni też nie będą zainteresowani kontynuacją i połączenie kina z audio w przypadku treści na płytach audio i audio-wizyjnych, na wysokim poziomie jakościowym, przy zachowaniu zdroworozsądkowej ceny, będzie awykonalne, nikt w to nie będzie się już „bawił”. Szkoda, bo choć stream niewątpliwie jest przyszłością i w sytuacji jeszcze szybszych łącz, w końcu zacznie zbliżać się jakościowo do tego, co na płycie (głównie piszę tu w kontekście płyt wizyjnych 4k) to jakaś część materiałów multimedialnych zwyczajnie nie będzie dostępna, bo nie wszystko w streamie jest i będzie.

Mam nadzieję, że jutro wieczorem poprawimy sobie humory jakimś pozytywnym tekstem, a taki się kroi, bo zaległa recenzja o bardzo muzykalnym zestawie Cayina już niebawem na głównej HDO będzie wisieć. W kolejce zaś parę zapowiadanych wcześniej testów i artykuł ku przestrodze (audiovoodo… mhm, nic więcej na razie nie zdradzę). Do przeczytania już za chwilę ;-)