Lubię rozwiązania zintegrowane. Kompaktowe. Wszystko w jednym. Tak, przemawia do mnie wygoda korzystania z jednej, a nie kilku skrzynek, brak konieczności mnożenia bytów, brak kablekologii stosowanej, elegancja czegoś w liczbie pojedynczej. To ma sens, często ma sens od strony nie tylko ergonomii, kwestii użytkowych, a tego co najważniejsze… od strony jakościowej, brzmieniowej. Ktoś tu się zaraz obruszy i powie: jak to! Co on gada! Prawdziwie audiofilski zestaw to dwie końcówki, jakieś pre i jeszcze ze trzy inne skrzynki realizujące (na poziomie 10 000+) wizję hajendu w pałacu. Ok. Można i tak, można na postawach antywibracyjnych, na stoliku za kolejną dychę ustawić „pod sam kurek” klamotów w cenie dobrej klasy auta i więcej. Można to zrobić, tylko czy to na pewno droga do osiągnięcia właściwego rezultatu (czytaj: naszego dobrego samopoczucia po wciśnięciu przycisku play)? No właśnie, to dobre pytanie, bo liczba zmiennych, komplikacja toru, albo – inaczej – efekt, który można równie dobrze (tak, dla niektórych to gotowy powód do obrazy majestatu i wyrzucenia z grona znajomych – przerabiałem) osiągnąć w zupełnie innym budżecie, w zupełnie inny sposób. Ktoś kiedyś nawet posunął się do stwierdzenia (producent, biznesmen?), że wszystko co tańsze, wszystko co integrujące parę funkcji z definicji jest ułomne, gorsze etc. No, na pewno gorsze, bo kupi taki jeden z drugim coś takiego, zaoszczędzi kilka zer na rachunku i co? Najlepiej zastosować więc starą, dobrą zasadę totalnego przegięcia w ocenach, przesady i całkowitego nie liczenia się z właściwymi proporcjami (pamiętacie? W high-nedzie przyrost promilowy kosztuje te dziesiątki tysięcy złotych, minimalny, NIE TAKI CO PRZENOSI GÓRY).
Piszę o tym wszystkim nie bez przyczyny. Testowany przez nas ADL Stratos to jedno z urządzeń typu „wszystko w jednym”, produktów które do niedawna (integracja źródeł analgowych z cyfrowymi plus słuchawki) stanowiły rzadkość, dzisiaj zaś są czymś mocno rozpowszechnionym, choć – co ciekawe – zazwyczaj pojawiającym się w ofercie, nazwijmy to, rozsądnie wyceniających swoje produkty, marek. To dziwne, bo przecież nieliczne, bardzo, bardzo drogie klamoty, realizujące koncepcję wszystko w jednym, są – no właśnie – jakościowo bez zarzutu, są na piedestale, na samym szczycie. Są jednak bardzo nieliczne, a w high-endach króluje rozpasanie – jak coś, to najlepiej w stereo, jak jeszcze coś to najlepiej z dodatkowym tabunem akcesoriów wszelkiej maści (tak, takich z gatunku audio voodoo), a na rachunku mnożą się te cyfry i mnożą, bo przecież każdy klamot to te platyny, ciosane obudowy, stożki, płaty i jeszcze podatek od marki oraz od nie zawsze (delikatnie rzecz ujmując) know-how (tajemnego dodajmy nierzadko bardzo).
Spotkałem się wielokrotnie z sytuacją, gdzie grały cyferki, gdzie było to tak ewidentne, tak bezwstydne, że nie było sensu nawet rozpoczynać dyskusji, bo wynik jw. był z góry przesądzony. Dopatrywanie się w takich okolicznościach wpływu (gigantycznego dodajmy, co samo w sobie jest śmieszne i nielogiczne) na brzmienie (zasadniczych, oczywistych, od razu zauważalnych) różnych dodatków, podstawek (pod druty za kilkanaście tysięcy za metr, przecież da się jeszcze bardziej, no da się), audiofilskich kabli LAN itp to jest zwykła bujda na resorach, obraza inteligencji. Patrzę na to z zażenowaniem, bo widzę, że wiele w dzisiejszym audio kuglarstwa, więcej niż kiedyś, bo kto się dobrze zna na IT (pewnie garstka – zresztą ta garstka jest bezprzykładnie atakowana przez nawiedzonych, którzy słyszą wpływ skrętki na kolumnach/słuchawkach), kto się orientuje w bardzo skomplikowanej materii, jaką jest komputerowe audio (bo takie dzisiaj ono jest i takie ono będzie)? Sam high-end jest specyficzny, nie ma co kruszyć kopii, ale ten high-end z jego finansowym odlotem (pamiętacie – promile!) coraz częściej rzutuje (podejście!) na cały rynek, na wszystkie jego segmenty. Ułatwia taką sytuację zwykła niewiedza, czasami ignorancja nas samych, klientów, dajemy się naciągnąć na rzeczy, które całkowicie rozmijają się ze zdrowym rozsądkiem.
W komputerowym audio bardzo o to łatwo, wystarczy podkręcić potencjometr bullshit maksymalnie w prawo i już – mamy coś, co daje niebiańską rozkosz w bliżej nieokreślony sposób (midichloriany, to pewnie to, dlatego można to tylko na ucho stwierdzić i dać wiarę, ale do tego potrzeba jeszcze – wiecie – mocy). I tak system za sto kilkadziesiąt tysięcy w zaadaptowanej komorze akustycznej nie musi zabrzmieć lepiej od sprzętu za ułamek kwoty, jaką właściciel przeznaczył na wunderwaffe. To – zresztą – było na szczęście otrzeźwiające i pozytywne dla właściciela, bo w odróżnieniu od obrażalskich, stwierdził że ok, że to coś w pewnych aspektach lepsze od tego, co ma (za te duże cyferki) i chyba musi przemyśleć parę rzeczy na nowo. Fajnie. Problemem publikującego, a nawet (zgroza) tylko wygłaszającego (publicznie) swoje opinie / wątpliwości, jest cokolwiek nieprzyjazne, żeby nie powiedzieć wprost – wrogie – nastawienie tych, którzy mają swoje midichloriany w ilości (liczbie?) wystarczającej, by wystrzeliły im ze złotych (50-60 letnich nierzadko …żeby nie było powoli zbliżam się) uszu, bo co to dla nich, osłuchanych ze słuchem absolutnym, co się upływowi czasu nie kłania.
Czytacie to i zastanawiacie się – no dobrze, ale o co mu chodzi, jakiś gorszy dzień, lewą nogą wstał, ki czort? Może i wstał nie tak, może i nastrój nie ten, ale powyższe koresponduje z treścią recenzji Stratosa, bo właśnie ten niewielki klamot (o bardzo dużych możliwościach) był czymś, co zmieniło percepcję, postrzeganie u znajomego (najlepsze, że ów znajomy nie tylko nie zgodził się, ale kategorycznie zabronił ujawniać kto, na czym i w jakich okolicznościach – szanuję to i się stosuję, informując tylko i aż o samym fakcie, bez podawania szczegółów) i chwała mu za to, bo sam się zastanawiałem jak podejść do tego tekstu bez wywoływania wśród znajomych awantury pt. ale co ty piszesz, niepoważny jesteś, przecież to nie może być poziom (bla, bla, bla). Także ten, wiecie już chyba o co mniej więcej chodzi. ADL Stratos. Centralka, wszystko w jednym, taki niepozorny klamocik, wyceniony tak, że poszczególne części składowe dostajecie w budżetowych ramach, a właściwie, to wróć… część dostajecie gratis, jeżeli miałbym w sposób sprawiedliwy ocenić koszt-efekt to trafia się dzisiaj na pierwszą stronę niezła okazja i powiem Wam, że takie skrzynki ZAWSZE będą u mnie mile widziane. Rozsądny budżet. Wyjątkowa funkcjonalność. Brzmienie nie licujące z metką. Oferenci & entuzjaści „koralików” w cenach platyny mogą wygarnąć swoje frustracje, oflagować się i w ogóle dalej nie czytać, uznając że przecież zintegrowane, tanie to, azaliż więc do czterech liter – proszę bardzo – na górze w zakładce krzyżyk i już cztery litery nie bolą, tematu nie ma. No. Resztę zapraszam na małe co nieco ze Stratosem w roli głównej: