LogowanieZarejestruj się
News

Tomanek kompaktowy? Listwa TAP4 …gdy brakuje miejsca

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20160401_081849049_iOS

Niewielka szafka RTV, albo brak szafki i niewielka przestrzeń, gdzie trzeba jakoś umiejscowić zasilanie systemu audio oraz sprzętu video/TV. Zazwyczaj mamy spory dylemat i gotowy ból głowy… co zrobić, w sytuacji ograniczonego miejsca uniemożliwiającego wstawienie dużej listwy zasilającej? Można, rzecz jasna, zakupić coś z pojedynczym rzędem gniazd – jest paru producentów oferujących bardzo dobre produkty tego typu (np. Supra), albo po prostu zdecydować się na jakieś rozwiązanie z rynku RTV / PC (polecam produkty APC – to bardzo dobrze wykonane, przystępne cenowo, często rozbudowane o dodatkowe funkcjonalności akcesoria). Alternatywnie mamy coś, co jest małe, bardzo małe i choć to kostka (cztery gniazdka) to sprawdzi się bardzo dobrze w ograniczonej przestrzeni. Produkt polskiego producenta, którego nie muszę chyba specjalnie przedstawiać, bo kto nie zna Tomanka (?) …no właśnie ;-) to rozpoznawalna marka. Redakcyjny system (-y) zasilają listwy oraz zasilacze Pana Tomasza, dostarczając stabilnego jak skała zasilania, stabilizując prąd jaki płynie do klamotów, separując, dodatkowo oferując bardzo dobre zabezpieczenie elektromagnetyczne. To alternatywa dla dużo kosztowniejszych produktów specjalistów z branży audio, gdzie zazwyczaj ceny kształtują się od poziomu 600 w górę, a większość listw, nie mówiąc o kondycjonerach, to wydatek paru tysięcy złotych. W przypadku Tomanka płacimy mniej, dostając bardzo solidne, porównywalne jakościowo rozwiązania z zakresu zasilania sprzętu audio & RTV, porównywalne do oferty za właśnie 1000-2000 złotych z katalogu „wielkich”. Cena opisywanego produktu wynosi obecnie 400zł. Z opisu producenta:

Listwa zasilająca TAP4 wyposażono w 4 gniazda typu Schuko oraz gniazdo wejściowe typu IEC. Ochrona przeciwzakłóceniowa urządzeń, zasilanych za pośrednictwem TAP4, zrealizowana jest w postaci czterech niezależnych filtrów Schaffnera, które separują każde z urządzeń od źródła zasilania i od siebie nawzajem. Takie połączenie daje bardzo dużą skuteczność tłumienia zakłóceń oraz pozwala na duże obciążenie prądowe listwy (5A na każde gniazdo, nie więcej niż 16A dla wszystkich 4 gniazd). Listwą możemy zatem zasilać urządzenia o dużym poborze prądu, np. wzmacniacze mocy, jak również wszystkie inne wchodzące w skład systemu audio. Szkieletem listwy jest aluminiowa, odlewana, malowana proszkowo obudowa o wymiarach 120 x 120 x 50 mm. Konstrukcja taka zapewnia listwie bardzo dużą wytrzymałość mechaniczną oraz odporność na zakłócenia elektromagnetyczne. Filtry Schaffnera umieszczono na wspólnej płytce wewnątrz obudowy.

TAP4 to wszystko, co mogłem włożyć do pełnej listw szafki. Dwa TAP-y6 (test) oraz wielka listwa pod urządzenia video (produkt wspomnianego APC: SA PF-8) wraz z dwoma zasilaczami Tomanka (zastępującymi oryginalne, wtyczkowe adaptery w rDACu oraz SB Touch – test znajdziecie tutaj) szczelnie wypełniły mi dolną półkę, zarezerwowaną na „prąd”. Konieczność podpięcia wielu testowanych w redakcji urządzeń oraz chęć wpięcia do osobnej listwy aktywnych monitorów ESIO nEar05 classic 2 (które doczekają się recenzji na HDO – krótko mówiąc: są świetne!) wymusiły znalezienie maksymalnie kompaktowego, niewielkiego produktu, który zwyczajnie „wejdzie”, zmieści się w bardzo ograniczonej przestrzeni. TAP4 jest właśnie takim rozwiązaniem, które pozwala na uzyskanie dodatkowych, czterech gniazdek dla klamotów, zajmując minimum przestrzeni. Patrząc na rozmiar listwy, widać, że zestaw kilku takowych może być ciekawą alternatywą dla (zazwyczaj) ogromnych listw, kondycjonerów oferowanych przez specjalistów z branży. Pewnie, na zamówienie, można by zakupić model wyposażony w blockery (patrz test TAP8)… zapytam konstruktora, czy jest możliwość wykonania takiego modelu. Pomiary wykonane przez znajomego elektryka nie postawiają wątpliwości – wraz ze starannie przygotowaną instalacją elektryczną (całkowicie wymieniona, oryginalna, pamiętająca lata 70) mam pewność, że TAPy dostarczą to, co trzeba systemowi audio, że tutaj nie będzie słabego ogniwa (co może zniweczyć wysiłki na rzecz podniesienia jakości dźwięku, ma – o czym nie raz wspominałem – wpływ na to co finalnie dotrze do naszych uszu). Kolejny, bardzo przydatny, udany produkt Tomanka. Obecnie zastanawiam się nad wypróbowaniem okablowania jakie oferuje polski producent, które mogłoby być tańszą alternatywą dla używanych przewodów Lo-Rad Supry (skądinąd bardzo dobrych). Na liście są jeszcze nietypowe, wymagające zamówienia, zasilacze do trzech komponentów: ekstraktora HDMI (opiszemy wraz z recenzją PS3 w roli wielokanałowego źródła hi-res audio), thunderboltowego huba Elgato (opis) oraz aktywnego przełącznika źródeł audio firmy Pro-Ject (patrz test). To rzeczy, które obecnie napędzają wtyczkowe wynalazki (może poza Pro-Jectem – tu zastosowano dobry jakościowo zasilacz, robiony wyraźnie pod zamówienie), zazwyczaj tania, chińska masówka, której zwyczajnie trudno ufać, która może mieć wpływ (negatywny) na działanie komponentów.

Tomanek to doskonały przykład jak można „wstrzelić się” w niszę, z sukcesem wstrzelić. Zapotrzebowanie na tego typu akcesoria było, jest i będzie, bo każdy świadomy użytkownik sprzętu A/V wie, że do podłączenia zasilania nie wystarczy listwa za 10 złotych, że dobrze zainwestować w dobry prąd. Oczywiście bez sprawnej, dobrej instalacji, nie ma mowy o dobrym zasilaniu – tutaj najlepsza listwa nie pomoże. Pamiętajmy o tym!

Poniżej parę dodatkowych zdjęć prezentujących listwę…

» Czytaj dalej

Recenzja nowego M-Stage: Matrix HPA-3U

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
01

Nowy model ma szansę powtórzyć sukces poprzednika. To wzmacniacz z wbudowanym przetwornikiem opartym na kości XMOS z obsługą sygnału PCM 24/192 oraz DSD 64 (wyłącznie DoP), zdolny do współpracy z mobilną elektroniką @ iOS/Androidzie. Przetestowałem go gruntownie, także na wspomnianych systemach mobilnych oraz komputerach z Windowsem oraz OSX-em. To urządzenie pierwszorzędnie wykonane, z dbałością o każdy detal, z bardzo dobrymi komponentami użytymi w konstrukcji. Matrix udowadnia po raz kolejny, że jego klamoty to pierwsza liga, to nie jest jakiś przypadkowy, tani sprzęt a porządne, konkretne HiFi. Tym, co w M-Stage było i jest najistotniejsze, to oczywiście świetnie zrealizowana sekcja wzmacniacza słuchawkowego, to stanowi clou tej konstrukcji. W przypadku omawianego urządzenia dostajemy ponadto przedwzmacniacz analogowy (jedno źródło analogowe można podpiąć, szkoda btw, że nie zaoferowano takiej opcji w przypadku nowego Quattro 2 Advanced) oraz wymienionego powyżej DACa.

Ten DAC jest na tyle dobry, że ta integracja praktycznie zamyka temat komputerowego interfejsu – wystarczy jakikolwiek transport plików (nie musi być PC/Mac, wystarczy tablet a nawet smartfon) i już można grać. Plusem takiego rozwiązania jest dostęp do dowolnych sieciowych źródeł muzyki, nie tylko lokalnych oraz wygoda obsługi. Matrix HPA-3U to typowo desktopowe rozwiązanie i wg. mnie nic nie stoi na przeszkodzie, by ten amp/DAC wylądował właśnie na sekretarzyku, na biurku z podpiętym via camera kit (albo bezpośrednio w przypadku obsługi OTG na urządzeniu z Androidem) tabletem czy telefonem. Do tego jakieś dobre słuchawki i już można mieć system.

Oczywiście można też inaczej. Dzięki wspomnianemu preampowi, integracji z komputerowym transportem oraz wyjściu na resztę toru HPA-3U może także pełnić funkcję głównego DACa w systemie. Co prawda forma na to raczej nie wskazuje (a na biurko właśnie), ale z powodzeniem można opisywane urządzenie użyć w salonowym HiFi. U mnie grało to z elektroniką NADa na kolumnach Pylon Audio Sapphire 23 i poza brakiem zdalnego sterowania (tylko manualna obsługa) miałem w torze konkretny przetwornik z opcją podpięcia analogowego źródła (podpiąłem SBT grającego z analogowych wyjść, w gabinecie zaś był to kompakt firmy Onkyo). Sprzęt dzięki grubej, metalowej obudowie z obfitymi radiatorami po bokach oraz odpowiednio naciętymi otworami wentylacyjnymi nagrzewał się nieznacznie, był ciepły, ale nie gorący, co kontrastowało wyraźnie z transportem / odtwarzaczem Auralica – jak wspominałem Aries Mini to niezły piecyk, a przecież tam niczego nie wzmacniamy, a nawet niekoniecznie konwertujemy, tylko przesyłamy…

Dobrze, dość dywagacji, dlaczego nowy M-Stage jest taki dobry (ostrzę sobie zęby na jego wersję zbalansowaną, bez DACa… a i właśnie ogłosili klasyka, patrz nasz wpis tutaj)? Ano dlatego jest…

» Czytaj dalej

Thunderboltowa alternatywa. Test: ZOOM TAC-2 & Elgato dock

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
ZOOM TAC-2_4-tyt

Obiecaliśmy i dotrzymujemy słowa… kilka dni intensywnie na monitorach bliskiego pola nEar 05 firmy ESIO (osobny artykuł o nich będzie), wcześniej kilka tygodni z różnymi słuchawkami z bezpośrednio podpiętym interfejsem pod MacBooka. Te parę dni w konfiguracji stacjonarnej z iMakiem, thunderboltowym hubem oraz wpiętym TAC-2 potwierdziły wcześniejsze spostrzeżenia – ta alternatywa jest pod każdym względem lepsza, bo oferuje dźwięk o szokująco wysokiej jakości za pośrednictwem konwertera totalnie budżetowego, wręcz najtańszego takiego, jaki jest obecnie dostępny na rynku. To nie może być przypadek, to wyraźne i jednoznaczne potwierdzenie, że sposób transferu danych audio z komputerowego transportu warunkują takie czynniki jak interfejs, z którego korzystamy transferując bity, zera i jedynki do DACa. Nie jest zatem wszystko jedno, którą technologię zaprzęgniemy, bo determinuje to efekt, ma wpływ na to co słyszymy. I nie chodzi tutaj o bezwzględną przewagę, a raczej o uzyskanie (niewielkim) kosztem rezultatu wymagającego dużo większych nakładów w przypadku rozwiązania, nazwijmy je, standardowego. Od razu wytłumaczę, do grania wystarczy Mac niekoniecznie za 10 000 złotych, a najtańszy Mac Mini za 2200 też swobodnie się nada, może to być też jakaś używana maszyna, byleby miała port ϟ. Tyle. PC też się oczywiście nada, tyle że trzeba będzie się naszukać, bo komputerów wyposażonych w ten typ interfejsu jest niewiele, a karty na PCI-e wymagają sprzętu klasy desktop i są dość kosztowne. Także w tym konkretnie przypadku Apple wg. mnie musowo i możemy rozpoczynać zabawę.

ZOOM TAC-2 to bardzo nieskomplikowane urządzenie, nieźle wykonane (choć bez szaleństw, ale jak na cenę bardzo przyzwoicie), z metalowym płatem, panelem grupującym to, co pozwala obsłużyć sprzęt. Nie ma możliwości – od razu uprzedzę – podpięcia czegoś w sposób niesymetryczny w przypadku stacjonarnego toru. To spore ograniczenie w domowym HiFi, gdzie raczej korzysta się z niezbalansowanych połączeń, bo raz że taniej, a dwa nie ma zazwyczaj żadnego uzasadnienia (jakościowego) wykorzystanie połączeń zbalansowanych. Bajki o tym, że to daje zauważalny progres osoby je głoszące niech włożą sobie w buty, bo zwyczajnie bujdy opowiadają. Może dana aplikacja dzięki takiemu połączeniu zyskiwać, ale głównie chodzi tu o odległości oraz o rodzaj sprzętu (ten do audio, domowy, nie wymaga takiej energii jak instrumenty, jak sprzęt studyjny etc.). Także to ograniczenie funkcjonalne, ale wynikające wprost z przeznaczenia tego klamotka. To jest pro-tool, taki raczej do domowego studio, pomocniczy, na pewno nie projektowany jako element toru HiFi. Rzecz jasna, nic nie stoi na przeszkodzie, by tego ZOOMa wykorzystać w domowym systemie audio, ale jw. nie do tego celu go projektowano!

Dock Elgato (patrz nasz rzut okiem) to konieczny składnik, nie z powodu jego niezbędności by zagrało, a w tej konkretnej aplikacji. U mnie komputer stoi w gabinecie, a główny system stereo jest w salonie. Można połączyć taki interfejs za pomocą długiego przewodu ϟ , tyle że taki przewód w wariancie powyżej 3 metrów generuje bardzo konkretne koszty – to raz, a dwa – stacja daje dodatkowe możliwości, o których wspomniałem w przytoczonym (patrz link) opisie. Także dwa kable i dock. Tu uwaga natury ogólnej – interfejs działa bardzo pewnie, bardzo stabilnie (dużo stabilniej od USB, nawet na OSX), jest jak „skała”, ale trzeba pamiętać o dwóch sprawach:

- po wyjściu z trybu uśpienia bywa, że interfejs nie chce się zainicjować, trzeba odłączyć i następnie podłączyć kabel
- tryb uśpienia może spowodować problem z rosnącymi opóźnieniami, co niweluje jedną z największych przewag tego typu transmisji: pomijalne opóźnienia (sprawdzam to jeszcze empirycznie)

Jeden z Czytelników, zainteresowany bohaterem niniejszego artykułu, zadał proste pytanie: ZOOM czy KORG? Stwierdziłem, że warto podzielić się z szerokim audytorium odpowiedzią, jaką udzieliłem Panu Witoldowi na zadane pytanie. Oto ona:

Korg jest bardziej uniwersalny, ma tam Pan wyjścia niesymetryczne oraz (model 100) XLR, podczas gdy ZOOM daje wyłącznie opcję symetryczną i to jeszcze na dużych jackach. Można, rzecz jasna, podpiąć adaptery jack-xlr i w ten sposób wyjść na resztę toru, ale ten _musi_ być zbalansowany. Z jednopinowym jackiem 6.3 (niesymetryczne połączenie) niczego z TAC-2 nie usłyszymy (sprawdziłem :) ). Można niesymetrycznie tylko via wyj. słuchawkowe, ale to też bez sensu (inaczej – parametry tego wyjścia skutecznie to utrudniają).

Jak nie mamy toru zbalansowanego, pozostają w takiej sytuacji wyłącznie słuchawki. ZOOM brzmi ze słuchawkami wybornie, jeżeli tylko w ten sposób planujemy słuchać, to ok – możemy kupić taki, thunderboltowy interfejs. (…) Od paru dni gra u mnie ten DAC z monitorami aktywnymi bliskiego pola ESIO by ESI nEar05 z wej. zbalansowanymi i coż… brzmi to nieprawdopodobnie dobrze, ale to znowu nietypowe rozwiązanie (studyjne kolumienki, minimalistyczy w efekcie zestaw złożony z komputera, z interfejsu TAC-2 i ww. głośników… praktycznie bez możliwości integracji z klasycznym HiFi).

Korg, jak wspomniałem, jest dużo bardziej uniwersalny, a dzięki znakomitemu oprogramowaniu (AudioGate 4) mamy w komplecie także świetny, programowy player do odtwarzania najlepszych jakościowo plików plus konwersję w locie PCM do DSD. (…)

Także, podsumowując, TAC-2 to jednak dość nietypowe rozwiązanie, brzmieniowo – jak wspominałem w pierwszych wrażeniach – totalny odlot, chyba największe moje odkrycie w zakresie komputerowego audio, ale to „pro tool”. To „największe odkrycie” to (ogólnie) chodzi bardziej o thunderbolta jako takiego, interfejs będący medium dla dźwięku… zapewne inne przetworniki tego typu grają podobnie, czy nawet lepiej, choć doprawdy nie wiem, na czym progres mógłby polegać… może na innych, bardziej dopasowanych pod domowe audio parametrach wyjść i co za tym idzie lepszego dopasowania pod HiFi? Nie wiem. To sprzęt dla muzyka siak czy tak, do studia (wyposażenie: wejścia pod instrumenty, mikrofony, fantomowe zasilanie dla sprzętu pro… rzeczy kompletnie nieprzydatne w domowym HiFi). Produkty Korga zaś, tj. 10R/100/100m to konsumenckie, domowe audio, lepiej pasujące do potrzeb miłośnika dobrego jakościowo dźwięku. 

Tak to widzę.

Innymi słowy, traktuję to odkrycie w kategoriach bardziej ciekawostki, choć dla mnie to bardzo pouczające doświadczenie, cenne. Jak wspominałem, ZOOM TAC-2 zostaje na stałe w redakcji, bo idealnie nadaje się na punkt odniesienia i to taki, który chyba najlepiej pokazuje o co chodzi w graniu z pliku, gdzie wiele rzeczy typu „wydaje mi się”, trzeba empirycznie zweryfikować, posłuchać, wyrobić sobie opinię. No dobrze, to czas na trochę konkretów, zatem przejdźmy do nich, pokrótce sprawdźmy czym ten ϟ tak nas „in plus” zaskoczył…

» Czytaj dalej

Pierwsze wrażenia KORG DS-DAC-10R

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
KORG 10R_2

Nie wiem jak oni to robią, ale robią to lepiej od konkurencji. Ten DAC jest nie tylko wyśmienitym plikograjem (patrz test KORGa DS-DAC-100, który zrobił takie wrażenie, że został w redakcji), ale ma jeszcze coś, czego nie ma żaden inny produkt audio HiFi na rynku. Rekorder z możliwością masteringu każdego analogowego źródła do DSD, tworzenia własnych kolekcji plików dsf, dff z dowolnego materiału na profesjonalnym oprogramowaniu AudioGate 4. Ten soft robi zasadniczą różnicę – jest zwyczajnie FANTASTYCZNY. Hardware jest genialny zarówno w trybie odtwarzania (przykładowo konwersja PCM do DSD w locie, dużo pewniejsza od innych rozwiązań na rynku, tj. stabilniejsza, a do tego wprowadzająca realny progres w jakości brzmienia z takiego, poddanego konwersji materiału), jak i nagrywania. Software to szerokie spektrum ustawień, modyfikacji (osiem ustawień konfigu wkładki gramofonowej z dodatkowym, bardzo precyzyjnym ustawieniem parametrów zgrywania do pliku) połączone z ergonomicznym panelem, łatwą obsługą tworzą idealne narzędzie do „home masteringu”. Cóż, trudno się dziwić, w końcu mamy do czynienia ze specjalistą, z KORGiem, który robi to audio do domu niby przy okazji, ale jak robi! No właśnie… Japończycy, jak już za coś się zabiorą, to nie na odwal, tylko cyzelują, dopracowują – słowem – perfekcjoniści i efekt zwala z nóg. Dodajmy do tego formę (piękne to). U nich liczy się na równi treść i forma. Zresztą… popatrzcie na zdjęcia :-)

I tak to moi drodzy wygląda w przypadku 10R. Genialne urządzenie, jeszcze ciekawsze od przetestowanej 100-ki, bo dające w praktyce do ręki narzędzie do tworzenia własnych zbiorów plikowych z dostępnego materiały analogowego (winyli, kaset magnetofonowych, taśm ), przeniesienia do domeny jednobitowej dowolnego materiału. DSD to temat wywołujący sporo emocji, warto samemu spróbować, przekonać się że poza teorią (z którą można polemizować, mieć odmienne zdanie) jest praktyka, a ta mówi mi jedno: dobry jakościowo materiał tego typu jest znakomity (bez żadnych „ale”), daje wg. mnie najlepsze rezultaty w zakresie połączenia zalet analogowego dźwięku oraz tego, który został zarejestrowany cyfrowo. Nie zapominajmy – analog ma swoje problemy, i to niemałe problemy – podatność na zakłócenia tzn. wszelkie brudy, trzaski, niedomagania w zakresie dynamiki, niska rozdzielczość itd itp to typowe przywary analogowego źródła, materiału. Nie ma czegoś takiego jak jedynie słuszna droga w audio i choć patenty typu „im niej tym lepiej, im prościej tym lepiej”, często się sprawdzają, to NIE SĄ DOGMATEM.

I tu wkracza do gry DSD, które – choć to nie gwarant, bo nie ma czegoś takiego w przyrodzie ;-) – daje nam możliwość połączenia tego co dobre w obu domenach. Niweluje cyfrowe wysuszenie, szklistość, braki w umiejętnym reprodukowaniu czegoś, co przyjęło się nazywać klimatem, powietrzem, wolumenem (tekstura, bryły, przestrzeń) a jednocześnie, oferuje, przynależne cyfrze wyrugowanie wspomnianych błędów, brudów, braków w odwzorowaniu całego bogactwa dźwięków oraz pozwala na szybką reakcję na to, co się w nagraniu dzieje. Oczywiście, dla mnie, fakt że coś ma takie, a nie inne literki po kropce (format) niczego nie przesądza. Są świetnie zrealizowane downloady Remastered for iTunes, są znakomicie brzmiące kompakty – nie, nie ma czegoś takiego, jak najlepsze medium dla dźwięku. To utopia, szczególnie, że nasza reakcja na to co słyszymy jest na tyle trudna do zdefiniowania, na tyle trudna do określenia, że możemy tylko (i aż) mówić o czymś, co może (ale nie musi) przynieść pożądane rezultaty, zapewniając to, co najważniejsze – przyjemność z obcowania z muzyką. Także nie cyferki, nie literki… nie zapominajmy o tym! DSD to coś, co zazwyczaj oznacza świetną jakość, znaczna część tego, co oferowane jest w zapisie .dsf/.dff brzmi bardzo dobrze, albo wręcz świetnie. Tylko tyle i aż tle.

KORG razy dwa. DS-DAC-100 & DS-DAC-10R

Korg DS-DAC-10R łączy świetnego DACa, z natywną obsługą materiału DSD z rekorderem. Faktyczna obsługa DSD to nadal rzadki przypadek, większość urządzeń chlubiących się takimi możliwościami tzn. odtwarzaniem plików DSD faktycznie nie ma takich możliwości i przekształca lepiej lub gorzej taki materiał na drodze software’owej, co wg. mnie nie ma żadnego sensu. Bardzo dobry wzmacniacz słuchawkowy to dodatkowa zaleta, ale tym co robi tutaj zasadniczą różnicę jest AudioGate 4 z wejściem przedwzmacniacza gramofonowego, pracującym także jako wejście liniowe dla dowolnego źródła audio (z możliwościami rejestracji). Plików DSD jest mało, płyt SACD jest mało, wiele gatunków muzycznych w tym zapisie to kompletna pustynia, same braki (w zakresie dostępności), stąd taki sprzęt to coś bardzo użytecznego, przydatnego, bo pozwalającego (jak wspomniałem wcześniej) na własny mastering muzyki, przeniesienie naszej ulubionej muzyki, często niedostępnej w formie downloadów dsf/dff, lub/i płyt SACD do jednobitowego zapisu.

Praca tego urządzenia ze wspomnianym oprogramowaniem to gotowy materiał pt. „jak należy robić interfejs cyfrowy audio pracujący pod kontrolą komputera”. To właśnie, łącznie, tworzy tutaj całość, perfekcyjną całość. Rzecz jasna testuję nie tylko z firmowym softwarem, bo KORG gra także z makówką na ROONie. Taki tandem, wg. mnie, zamyka temat – nie musicie niczego więcej szukać w zakresie oprogramowania audio, bo macie wszystkie możliwości, funkcje, opcje dostępne w wyżej wymienionym software. Przy czym, dzięki ekosystemowi ROONa, możliwe jest „bycie na czasie”. MQA? Bardzo proszę. ROONReady? (streamery, jakieś głośniki strefowe i co tam jeszcze) – nie ma sprawy. Integracja z innymi odtwarzaczami (w ramach ROONa vide HQPlayer), implementacja serwisów streamingowych (Tidal) ze znakomitej jakości przetwornikiem C/A, gotowym działać zarówno w ramach tego, co przygotował producent, jak i rozbudowanego jw. ekosystemu? Tak, to ten adres właśnie.

Czego chcieć więcej?

We właściwej recenzji przeczytacie jak banalnie proste (w przypadku AudioGate) jest tworzenie własnej kolekcji DSD z winyli, kompaktów oraz kaset magnetofonowych (tak, zorganizujemy dobrego decka, bo kasety jeszcze jakieś w kartonach się znajdą), jak świetnie ten DAC współpracuje z Windowsem (także 10 :-) ) oraz, jakie możliwości oferuje wbudowany wzmacniacz słuchawkowy. No i najważniejsze (o czym nie pisnąłem wcześniej ani słówka, bo trzeba zostawić coś na deser!) jak brzmią winyle. Uwaga, winylomaniacy… to jedyny taki przedwzmacniacz gramofonowy z korekcją parametrów w oprogramowaniu komputerowym, wprzęgnięty w komputerowy system z możliwością modyfikacji brzmienia na drodze programowej w locie, z wspomnianym masteringiem oraz mod. samego odtwarzania czarnego krążka. Brzmi strasznie? No to wyobraźcie sobie… stop, stop, stop… o tym będzie w recenzji :-) Powiem tylko tyle: adapter -> gramofonowy pre/DAC KORG 10R -> komputer z AudioGate (via thunderboltowy hub/USB) -> wzmacniacz/kolumny to patent na coś, czego nigdzie indziej nie znajdziecie (gramofony z USB w zestawieniu z tym to zabawki). Duże, pozytywne emocje. Jestem pod ogromnym wrażeniem! Poniżej rozbudowana galeria, prezentująca między innymi AudioGate w akcji.

PS. W środę oraz czwartek planujemy nowe publikacje, parę zaległości nadrobimy. Między innymi thunderboltowy system audio na horyzoncie widzę ;-) Przy okazji przypominam o konkursie urodzinowym #HDOpinie – dwa Chromecast Audio oraz Pylony Monitor Mk II czekają na Was!

» Czytaj dalej

Matrix Quattro II w redakcji! Zaawansowana, cyfrowa centralka audio

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20160310_115304301_iOS

Nowy Matrix Quattro II Advanced gra u nas od dwóch dni, testujemy intensywnie, bo będzie to (niestety) niezbyt długie spotkanie z tym produktem (inne redakcje czekają). To DAC, który wg. mnie może swobodnie konkurować z dużo droższymi przetwornikami C/A (przy czym cena w tym wypadku wynosi prawie 4000 zł, poprzednik kosztował mniej). Patrząc na wyposażenie – podwójne porty SPDIF (optyczne i elektryczne), złącze AES, obsługujące wszystko jak leci USB w jednej z najlepszych aplikacji (o ile nie najlepszej) jakie mamy na rynku, symetryczne wyjście, dwa słuchawkowe 6.3mm, oledowy wyświetlacz oraz elegancki, częściowo aluminiowy pilot zdalnej obsługi – mamy tutaj wszystko, co potrzeba, a czego często brakuje droższym konkurentom. Bogate wyposażenie daje możliwość wykorzystania tytułowej, cyfrowej centralki w roli kluczowego elementu naszego systemu, integrującego wszystkie nasze źródła cyfrowe. Nowego Q2 wyposażono m.in.: w układ ESS Sabre ES9018S, asynchroniczny interfejs USB XMOS (wg. mnie jeden z nielicznych na rynku, gwarantujących stabilne działanie w domenie USB na PC w przypadku obsługi plików DSD/DXD, bezproblemowego, pełnego wsparcia dla audio USB 2.0) oraz wzmacniacz słuchawkowy LME4960 z wzmacniaczem op-amp LME49720. Konstrukcja oferuje wsparcie dla plików audio do 32bit / 384 kHz PCM oraz DSD 1bit 64/128/256. Matrix opanował kwestie przesyłu danych audio via USB jak mało kto w branży. Pisałem o tym, we wcześniejszych recenzjach daków Matriksa (Mini-i; Mini-i & Mini-i PRO 2014; Mini-i PRO 2015 oraz X-Sabre) i w pełni to podtrzymuję.

Testowaliśmy także poprzednika – model Quattro 1 gen., który wywarł na nas bardzo pozytywne wrażenie, nowy model jest jego naturalnym rozwinięciem – poza obsługą nowych formatów, dopracowano przetwornik także ….w formie - wygląda jak sprzęt pro, prezentuje się po prostu znakomicie, aluminiowe boczki z ożebrowaniem po bokach, kompaktowa, zwarta, metalowa konstrukcja (ciężki „diabeł”), wszystko idealnie spasowane, precyzyjnie zmontowane. Wyświetlacz OLED jest czytelny z odległości 3 metrów, co zważywszy na jego niewielkie rozmiary (prezentuje standardowo informację o wybranym wejściu oraz parametrach odtwarzanego materiału) jest bardzo dobrym wynikiem. Aluminiowy potencjometr, z przyjemnym, delikatnym kliknięciem (gdy kręcimy) daje możliwość precyzyjnego ustawienia skali od -125 do 0, co +0,5db. Tak, to może być także nasz główny przedwzmacniacz w systemie, mamy całkowicie czarne tło, do tego wspomniana precyzja i zakres regulacji… oczywiście pod warunkiem, że nasze źródła są wyłącznie cyfrowe (analogowych źródeł tutaj nie podłączymy). Rzecz jasna możemy ustawić urządzenie w zakres pracy jako DAC, ze stałym poziomem wzmocnienia, korzystając z innego przedwzmacniacza w systemie (odpowiednia funkcja w menu). Aha, warto nadmienić, że wejście do ustawień pracy wymaga przy włączeniu DACa wciśnięcia gałki potencjometru (działa wtedy jako przycisk wyboru), nie ma dedykowanego przycisku setupu.

Tym, co wyróżnia tego DACa jest podatność na modyfikacje software. Użytkownik ma możliwość aktualizacji oprogramowania XMOS, MCU, FPGA poprzez port USB. To rzadka, a w dobie postępu technologicznego, bardzo użyteczna, znacznie podnosząca wartość sprzętu funkcja, pozwalająca „być na czasie”, dodatkowo umożliwiająca (szeroki zakres modyfikacji!) znaczne rozszerzenie możliwości lub/i zmianę wielu parametrów pracy DACa, dodatnie nowych rzeczy w przyszłości. W sumie, w setupie mamy aż 10 konfigurowalnych ustawień pracy (to rekordowa liczba, nie przypominam sobie innego, testowanego przeze mnie przetwornika z taką mnogością zmian parametrów działania), w tym ustawienia przepływu dla cyfrowych PLL, mod. filtrów PCM oraz DSD, czy redukcji jittera. Proszę, proszę… Jest jeszcze jedna, intrygująca rzecz zaszyta w menu, ale o tym we właściwej recenzji będzie :-)

Programowalny układ FPGA umożliwia przetwarzanie dekodowania sygnału DSD przez wszystkie interfejsy DACa, tj.: optyczny, koaksjalny, AES / EBU oraz, oczywiście przez USB, co bardzo ułatwia podłączenie różnych cyfrowych odtwarzaczy muzycznych oraz serwerów muzycznych z funkcją wyjścia DSD. Właśnie gram z Ariesa materiał dsf/dff na opisywanym Matriksie Quattro II i współpraca streamera/serwera z dakiem przebiega całkowicie bezproblemowo. Ważne, sprzęt daje możliwość wyboru każdego sposobu przesyłu danych DSD, a więc pracę w trybie DoP, DCS, oraz ASIO Native, a rozszerzalna platforma, jak wyżej, umożliwia w przyszłości dodanie kolejnych, nowych formatów. Tak, zgadliście, od razu pomyślałem o natywnej obsłudze MQA. Pewnie takie coś wcześniej, czy później zagości w tym przetworniku. Super! Wreszcie można – typowo dla Matriksa – wybrać alt. pilot do zdalnej obsługi, chodzi o pilocik Apple (MC377) do ATV 2/3 gen. Przyjemnie.

Sprawdzę jak będzie ten DAC działał pod ROONem, podłączę go do Maca za pośrednictwem thunderboltowego huba. Z Fooko PC/ MiniX PC @ Win10, foobarem z wtyczką sacd chodzi to bez zastrzeżeń, inaczej niż z tabletem PC – niestety to kolejny raz, kiedy ten sprzęt, tzn. tablet zawodzi we współpracy z przetwornikami i definitywnie skreślam go z listy sprzętu do testowania. W przypadku Matriksa i tak udało mi się osiągnąć jako taką stabilność odtwarzania (z redbook oraz plikami 24/96 jest ok, ale wszystko powyżej niestety powoduje problemy), bo native asio dało się uruchomić, także odtwarzanie materiału DXD szło, z tym że zdarzały się dropy i – ogólnie – problemy z transmisją. To ewidentnie wina transportu, Asus ME400C niestety nie gwarantuje poprawnej współpracy z przetwornikami audio w trybie USB 2.0. Jestem pod wrażeniem, że to problematyczne źródło, w przypadku Q2 dało się zmusić do współpracy, choć, jak wspomniałem, bez pełnego sukcesu. W przypadku MBA oczywiście nie musiałem niczego instalować, wystarczyło wejść w panel audio/midi i wybrać DACa z listy. Sam softwareowy panel dla DACa jest mocno rozbudowany, daje możliwość modyfikowania pracy urządzenia z poziomu komputera – to także nieczęste zjawisko, zazwyczaj producent dostarcza sterowniki do systemu i nie zawraca sobie głowy takimi „szczegółami”. Tutaj możemy wygodnie modyfikować pracę DACa. Kolejna zaleta.

Podsumowując ten krótki, ale treściwy opis, to ADVANCED w nazwie tytułowego sprzętu nie jest przypadkowe, oj nie jest…

» Czytaj dalej

Auralic Aries Mini – pierwsze wrażenia

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Auralic_Aries_Mini_12

Najważniejsze – czy taki streamer może zastąpić komputer w roli podstawowego, plikowego źródła dźwięku? Odpowiedź, po pierwszych paru dniach użytkowania brzmi: Tak, ale… Tak, bo może współpracować z dowolnym dakiem, co oznacza że może być transportem dla plików z czymś lepszym w roli konwertera C/A & interfejsu USB. Można zatem traktować to urządzenie jako alternatywę dla PC/Mac. Podobnie jak Squeezeboks, który w trybie EDO gra via USB, Auralic Aries Mini może zastąpić w salonie komputer, współpracując z – jak wspomniałem – z dowolnym konwerterem. Sprawdziłem, jak radzi sobie z dość specyficznym przetwornikiem, testowanym przez nas KORGIEM DS-DAC-10R (na marginesie, rewelacyjne urządzenie, jego możliwości są absolutnie unikalne, jak ktoś chce mieć połączenie świata analogowego z cyfrowym w ramach jednego klamota, to jest to jedno z nielicznych takich rozwiązań na rynku. FANTASTYCZNA RZECZ), gdzie DAC nie dysponuje własnym zasilaniem, bierze energię z transportu (USB DAC). I grało to lepiej niż soute. Nie oznacza to, rzecz jasna, że wbudowany przetwornik ESS Sabre jest do kitu, bo nie jest – Aries gra porównywalnie do SBT (z mod. EDO via USB). Trochę inaczej ma się sprawa, gdy wykorzystamy konwerter cyfrowy M2Techa (hiFace2) i wychodząc z USB zmienimy sygnał na elektryczny SPDIF. Wtedy SBT jest lepszym źródłem, z tym że Aries reaguje na taką modyfikację (M2Tech w torze, tj. Aries->M2Tech hiface->zew.DAC) w podobny sposób i znowu oba źródła są w pełni porównywalne jakościowo. Z przetwornikiem rDAC oraz Audio-gd Aries dogadał się także, bez żadnych „ale”…

Oczywiście Aries potrafi więcej – gra wszystko (z małymi wyjątkami – mam problem z graniem flaczków z zew. NASa… gra z wmontowanego dysku, z usług strumieniowych, ale nie z NASa. Co ciekawe pliki DSD (dff/dsf) idą bezproblemowo – jeszcze z tym powalczę), w tym downloady DSD, świetną rzeczą jest integracja z serwisami streamingowymi (TIDAL / WiMP, Qobuz), z darmowym Soundcloud. Mam nadzieję, że producent będzie sukcesywnie dodawał usługi, serwisy do oprogramowania streamera.

No właśnie oprogramowania… Lightning DS to fajna, prosta w użyciu apka, ale brakuje nieco stabilności działania, poza tym parę rzeczy można byłoby poprawić odnośnie ergonomii (UX). Zachęcam do zapoznania się z zamieszczoną poniżej galerią (przeniosłem obrazki z poprzedniego wątku i dodałem nowe zdjęcia, zrzuty ekranowe pokazujące możliwości, funkcjonalność oprogramowania). Na plus na pewno należy zapisać bardzo szybkie przeszukiwanie nawet mocno rozbudowanych bibliotek. Działa to naprawdę szybko, dużo szybciej niż w konkurencyjnych rozwiązaniach. Indeksowanie idzie bardzo sprawnie i tutaj nie można nic zarzucić twórcom software. Sprzęt może działać jako uPnP renderer, jak i w natywnym trybie urządzenia Lightning DS, pod kontrolą firmowego software. Działanie w ramach uPnP napotyka jeszcze pewne problemy (brak stabilnego działania), natomiast w firmowym trybie zazwyczaj nie natrafiamy na jakieś rafy… czasami trzeba chwilkę poczekać na zainicjowanie sprzętu, sporadycznie zdarza się, że muszę wyszukać je z listy. Sama konfiguracja jest procesem bezbolesnym. Można wybrać dowolne lokalizacje sieciowe (NASy, routery z funkcją udostępniania via USB) i strumieniować, można wybrać biblioteki na Ariesie Mini (wewnętrzny dysk lub pamięć masowa podłączona via USB). Wtedy to Aries staje się (poza funkcją odtwarzacza) serwerem audio i działa to bezproblemowo. Oczywiście możemy skorzystać z bezpośredniego strumieniowania za pośrednictwem omawianego sprzętu w ramach AirPlay’a oraz za pośrednictwem Bluetooth’a. Fajna, użyteczna rzecz, poszerzająca możliwości tego wielofunkcyjnego klamota – przekształcamy nasze tradycyjne stereo, w stereo otwarte na strumienie z sieci w ramach wspomnianych protokołów przesyłu danych audio.

We właściwej recenzji napiszę więcej na temat oprogramowania sterującego, z uwzględnieniem konfiguracji pracy zew. przetwornika (wybieramy w sofcie czy wyjściem dźwięku ma być Aries czy zew. DAC oraz ustawiamy parametry współpracy). Dodam tylko na koniec tego krótkiego przeglądu pierwszych wrażeń, że sprzęt ma tendencję do grzania się, jest bardzo ciepły, wręcz gorący i to zarówno w trybie pracy, jak i uśpienia. Jest to oczywiście pasywna konstrukcja, oparta na kości ARM, trochę to jednak martwi – zalecałbym zastosowanie pamięci półprzewodnikowej, w sytuacji gdy chcemy przekształcić Ariesa w serwer audio z wbudowanym dyskiem. Tradycyjna talerzówka może być problematyczna ze względu na wydzielane podczas pracy ciepło. My zainstalowaliśmy pamięć SSD Intela i mamy pewność, że dysk nie jest kolejnym elementem zwiększającym poziom ciepła w niewielkiej obudowie. Warto rozważyć zmianę zasilania na jakiś lepszy od ścianowej wtyczki zasilacz (tak, w tym momencie myślę o niezawodnym Tomanku :) ). Taka modyfikacja przyda się szczególnie, gdy zechcemy skorzystać z autonomiczności streamera, wtedy gdy Aries będzie grał samodzielnie, jako odtwarzacz w systemie. To tyle, jeżeli chodzi o pierwsze wrażenia. Czekajcie na pełen opis, pełną recenzję opisującą tytułowe urządzenie…

PS. Nie zapomniałem o ROONie – zintegruję Ariesa jako końcówkę tego front-endu i zdam relację w recenzji jak się układa współpraca tego streamera oraz wspomnianego software.

AKTUALIZACJA: Niestety Aries Mini nie otrzymał i raczej nie otrzyma wsparcia dla RoonReady (brak obsługi RAAT). Wielka szkoda!

Poniżej już LIVE :) czyli Aries Mini w testach na #HDOpinie:

» Czytaj dalej

Rzut okiem (uchem): FiiO E17K Alpen II gen.

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
FiiO_3_0

Dawno, dawno temu testowaliśmy poprzednika, który ujął nas powierzchownością, tzn. był świetnie wykonany, z dbałością o każdy detal (jak to u FiiO), trochę gorzej było tam z ergonomią, dźwiękowo zaś nie była to nasza bajka, choć doceniłem w recenzji umiejętności wydobycia z komputera detalu, DAC potrafił zrobić użytek z nagrań hi-res (rozdzielczy był), można było zrezygnować z gorszej jakościowo integry (egzaminowałem model 1 gen., o ile mnie pamięć nie myli, na laptopie Asusteka UL30 oraz MBA), można było także poeksperymentować z handheldami. Alpen drugiej generacji, którego testowałem niedawno, to produkt dojrzalszy, wg. mnie jest pod każdym względem lepszy od poprzednika. Progres jest spory, właściwie to gdybym miał porównać dźwięk tych dwóch modeli, to – dla lepszego zobrazowania – pierwszą generację określiłbym jako analityczno-detaliczoną z metalicznym posmakiem (tak, dość wyostrzone to było granie, takie mocno cyfrowe), podczas gdy drugą przyjemnie wyrównaną, neutralną, ale nie suchą, pozbawioną życia, a całkiem wciągającą, nawet muzykalną. Nie ma tu ciepełka (podobnie jak wcześniej), nawet grama nie ma ciepłoty, przy czym (na szczęście) sprzęt nie atakuje nas rozjaśnieniem, nie ma ostrości, ani piłowania – może nie jest to wulkan emocji, ale w tym sposobie prezentacji można się odnaleźć i sumując to przyjemne, łatwe do zaakceptowania, brzmienie.

Zacząłem od konkretów, rozwinę zaraz co miałem na myśli, tym czasem parę informacji o samym Alpenie 2. Kosztuje to, to tak jak poprzednik (wróć, tańsze o ok. stówę jest, poprzednik kosztował 649zł – z tego co pamiętam), tj. 589zł i za te pieniądze dostajmy aluminiowe, bardzo ładnie wykonane urządzenie. Do tego nas FiiO przyzwyczaiło, że jak już coś wypuści, to nie ważne czy za sto parę, czy za kilkaset parę złotych, zawsze forma jest bez zarzutu. Zrezygnowano i na całe szczęście, z kolorowego ekraniku (który w niczym nie pomagał – to znaczy kolor nie pomagał), na rzecz monochromatycznego, czytelnego wyświetlacza, prezentującego niezbędne informacje o pracy, w tym częstotliwość taktowania oraz długość słowa. Odnośnie długości i częstotliwości, to mamy tutaj nadal DACa USB 1.0, czytaj wspierającego sygnał maks. 24/96 (pod OSX zgłasza się jako DAC 32/96). Zaleta? Brak konieczności stosowania sterowników w Win, minus to pewne, w sumie niewielkie, ograniczenia związane z materiałem hi-res, obsługą jego najbardziej wyśrubowanych wariantów (no, plików 192KHz jest już trochę na rynku). W zanadrzu mamy SPDIF 24/192. Jest też wsparcie dla DSD (DoP), co w sumie niczego wg. mnie nie zmienia – pliki .dsf, .dff nie brzmią tak, jak gdzie indziej, gdzie natywna obsługa daje wymierne korzyści podczas odsłuchiwania takiego materiału.

Co jest tutaj na pierwszym miejscu? DAC czy AMP? Według mnie wzmacniacz, który sprawia się lepiej od zamontowanego konwertera C/A, oferując całkiem dobre warunki dla szerokiego zakresu słuchawek, w tym także takich trudniejszych do wysterowania (grał Alpen II z K701 poprawnie, jak i z HD650 całkiem fajnie, z planarami zaś pół na pół – przy HE-400i problemów nie było, przy LCD-3 były, to definitywnie zły pomysł). To jest danie główne, a DAC to dodatek, wartościowy o ile nie mamy pod ręką lepszego przetwornika. Trochę żałuję, że nie miałem sposobności przetestować razem rewelacyjnego E10K gen.2 z Alpenem dwójką. Coś czuję, że te dwa urządzenia stanowiłyby razem bardzo fajny duet, przy czym E10K robiłby za zewnętrzną kartę dźwiękową (w tym jest świetny!) a energię słuchawkom dostarczałby tytułowy E17. Niewykluczone, że to taki, kosztujący w sumie około 900 złotych zestaw, mógłby być najlepszym rozwiązaniem w kategorii mobilnego grania do 1000 złotych. Całkiem niewykluczone. Wzmacniacz jest maksymalnie liniowy, neutralny, niczego nie dodaje ani nie zabiera i wg. mnie stanowi idealnego partnera dla – właśnie – lepszego DACa. Szkoda, że w E17 nie zastosowano sekcji C/A (USB) z E10, bo mógłby to być wtedy absolutny killer.

Jak zwykle u FiiO jest na bogato, gdy zajrzymy do pudełka. Samo opakowanie niewielkie, ale co z tego że niewielkie, jak skrywa, poza instrukcją: pokrowiec (zamykany na rzep), interkonekt L8 (10 cm), adapter koaksjalny (3,5 mm-RCA in), kabel USB-micro USB (1 m), 2 silikonowe opaski, 6 silikonowych nóżek oraz dwie folie na wyświetlacz (jedna firmowo założona). Inne firmy powinny brać przykład z tego producenta, jak dostarczać kompletny produkt klientowi. Tu jest wszystko, niczego nie trzeba dosztukowywać. Brawo. Samo urządzenie w porównaniu z poprzednikiem jest cieńsze, lżejsze i wg. mnie prezentuje się dużo lepiej. Wspomniałem o wyświetlaczu, reszta także wygląda sensowniej, szczególnie regulacja poziomu wzmocnienia – zamiast niewygodnych, niewielkich, nieprecyzyjnych przycisków mamy tutaj potencjometr zamontowany „po bożemu”, na bocznej ściance. Pełni on też funkcję przycisku wyboru w menu (daje się o wcisnąć). Na górze znajdziemy trzy metalowe gniazda 3,5 mm: wyjście słuchawkowe, wejście/wyjście liniowe oraz wyjście cyfrowe (koaksjalne). Na dole znajdziemy samotne gniazdo micro USB do ładowania oraz do grania z interfejsu komputerowego. Czas działania jest bardzo przyzwoity – w trybie DACa wynosi 9 godzin, w trybie wzmacniacza ponad 15. To dobre wartości. W niecałe dwie godziny podładujemy Alpena do pełna.

Podsumowując, to ciekawy produkt dla kogoś, kto chce wydać około 500 złotych na zintegrowane urządzenie, dobrze wykonane, w którym główny akcent położono na napędzenie słuchawek, nieco zaś mniejszy na konwersję sygnału cyfrowego. Nie oznacza to bynajmniej, że DAC jest do kitu. Nie jest. Mamy tutaj przecież nie tylko granie via USB (które specjalnie mnie nie ujęło), ale także elektryczne SPDIF, które to może całkiem nieźle wypaść – w końcu jest 24/192 i można swobodnie podpiąć transport cyfrowy (z tym że, zazwyczaj w takim źródle jest Toslink). My na chwilę podpięliśmy naszego SB Touch z mod. EDO (USB->konwerter cyfrowy USB-SPDIF M2Tech hiFace 2) i powiem Wam, że było to dużo lepsze granie od tego, demonstrowanego w konfiguracji z komputerem. Zresztą, podejrzewam (nie sprawdziłem, ale pewnie byłoby podobnie) że komp z włoskim konwerterem cyfrowym i podpiętym na koaksialu E17K pokazałby się z ciekawszej strony niż via USB. Na marginesie, utrata możliwości odtwarzania DSD to w tym wypadku niewielka strata. Owszem, nie odtworzymy takiego materiału (chyba że soft nam w komputerze na to pozwoli robiąc konwersję w locie z DSD na PCM), ale jak wspomniałem różnicy jakościowej na E17K z odtwarzanym DSD nie zauważyłem. Patrząc na to z marketingowego punktu widzenia, FiiO dało obsługę takiego materiału w bardzo przystępnej cenie… to jeden z najtańszych modeli DACów pozwalający na granie z plików .dsf, .dff (z tym że nie mówimy tutaj o natywnym wsparciu! Patrz specyfikacja zastosowanych w produkcie kości). Kończąc ten rzut okiem/uchem, w tej cenie nie będzie łatwo znaleźć tak wszechstronnie wyposażonego, oferującego taką funkcjonalność dac/ampa. FiiO ponownie udowadnia, że dobre nie musi być wcale drogie, że może być przystępne cenowo.

Z tego powodu E17k Alpen II otrzymuje od nas znaczek dobra cena. Podziękowania firmie Audiomagic za wypożyczenie.

Spec.:

  • DAC: PCM5102
  • USB: SA9027  (32bit / 96kHz)
  • DSD: ze sterownikami ASIO (DoP)
  • Filtrowanie: OPA1622
  • Wzmocnienie: OPA1642 + Bufor LMH6643
  • Wejścia: Micro USB, koaksjalne SPDIF (24bit / 192kHz) oraz liniowe
  • Wyjścia: liniowe, słuchawkowe 3,5 mm
  • Impedancja zalecane: 16-300 omów
  • Cyfrowa kontrola głośności
  • Moc wyjściowa: 200mW (32 Ohm)
  • THD + N <0,003% przy 1kHz
  • Pasmo przenoszenia: 20Hz – 20kHz
  • Stosunek sygnału do szumu:> 113dB
  • Bateria (1500mA):  do 15h
  • Obudowa: anodowane na czarno aluminium szczotkowane
  • Wymiary: 104x62x13mm
  • Waga: 110g

 Autor: Antoni Woźniak

Mobilne razy dwa? DAP: Cayin N6 oraz FiiO X5. Test!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
CAYIN-N6_15-600x582

Mobilnym źródłem muzyki jest obecnie jakiś smartfon. W 99,9% przypadków. Nie chodzi nawet o to, że DAP, czyli wyspecjalizowane urządzenie do odtwarzania dźwięku, jest dodatkowym bytem, czymś w co trzeba dodatkowo zainwestować, chodzi o coś innego – o rosnący udział streamingu, o usługi strumieniowe, które w przypadku mobilnego odsłuchu zaczynają zastępować odtwarzanie muzyki ze zgromadzonych na sprzęcie, w jego pamięci, kolekcji. Nie ma przed tym odwrotu i jak wspomniałem ostatnio, przyszłe DAPy muszą być usieciowane, tj. otrzymać moduły komórkowe, pozwalające na dostęp do Spotify, Tidala i innych tego typu usług. To konieczność. Już się pojawiają takie urządzenia i kwestią czasu jest implementacja modułów w grajkach, co pozwoli na integrację strumieni z osobistymi odtwarzaczami muzycznymi. Wraz z np. MQA będzie można liczyć na bezstratny streaming w jakości co najmniej płyty CDA, a już się mówi o wprowadzeniu streamingu hi-res. I tak to zapewne niebawem będzie wyglądało.

Czy to oznacza, że DAP bez 3G/4G nie ma racji bytu? Nie, jeszcze nie, bo jesteśmy nadal przyzwyczajeni do odtwarzania muzyki zgromadzonej, kupionej, zripowanej, którą (nadal) gromadzimy na lokalnych pamięciach masowych. Czy to komputer, czy NAS, czy jakieś inne, fizyczne nośniki, muzyka nadal egzystuje jako zbiór osobistych danych zapisanych, skatalogowanych (w często mozolnie, przez wiele lat tworzonych kolekcjach) i udostępnianych. No właśnie, to udostępnianie także przybiera coraz częściej formę nie lokalnego, a globalnego dostępu – wystarczy jakaś muzyczna chmurka (w rodzaju opisywanego przeze mnie Loopa), może to być też usługa typu iTunes Match (co niestety oznacza kompromisy jakościowe) i już można cieszyć się swoimi zbiorami wszędzie, gdzie przyjdzie nam na to ochota. Pod warunkiem, że będziemy mieli Internet, sprzęt zdolny do połączenia z globalną siecią. No dobrze, ale to na razie niszowe usługi, a przegranie na kartę pamięci czy do wbudowanej pamięci urządzenia muzyki to coś, czym oswoiliśmy się przez lata. DAP daje nam przewagę nad tabletem czy smartfonem, bo jest zbudowany, zaprojektowany w jednym celu – jak najlepszego odtworzenia dźwięku. Alternatywą dla niego będzie amp/dac, pozwalający na przekształcenie dowolnego telefonu w transport, z wspomnianymi powyżej zaletami takiego rozwiązania (dostęp). Tyle, że nie jest to wygodne tak do końca, bo wiadomo: „kanapki”, kable, bywa że jeszcze jakieś przejściówki. Mnożymy byty, choć DAP nie uwalnia nas przecież od telefonu (niestety dzisiaj nic nas już od niego nie uwolni).

Wspomniałem o tym wszystkim nie bez przyczyny… widzę zmieniające się tendencje na rynku, widzę jak wyglądają najnowsze odtwarzacze osobiste, zapowiedzi takich urządzeń – producenci zdają sobie sprawę, że bez sieci niebawem nic nie sprzedadzą. Tak czy inaczej, jest nisza dla takich grajków, są osoby nimi zainteresowane i do nich właśnie adresowany jest niniejszy artykuł :) W przyszłości skupię głównie na DAPach nowego pokolenia, takich, które mają sieć, a te które jej nie mają, będą musiały czymś szczególnym przykuć moją uwagę i nakłonić do zainteresowania się nimi, do przetestowania i opublikowania recenzji na ich temat.

Dwa playery, jeden od Cayin’a (wcześniej testowaliśmy bardzo ciekawy tandem – wzmacniacz oraz wzmacniaczo-dak z serii C5), drugi od FiiO. Pierwszy – N6 – to sprzęt mający przenieść nas do świata najwyższej jakości materiału, przenieść nas w sposób bezpośredni …to jeden z nielicznych grajków rozpoznających i pozwalających na odczyt obrazów ISO z plikami DSD. W ogóle wsparcie dla formatu SACD jest tutaj czynnikiem wyróżniającym, do tego cała konstrukcja ma gwarantować napędzenie nie tylko mobilnych, ale także stacjonarnych nauszników, jest gapless, są audiofilskie tapetki ;-) W przypadku X5, średniopółkowego DAPa FiiO mówimy o sprzęcie, który nie ma aż takich ambicji, ale – co warte podkreślenia – ma bez żadnych „ale” odtworzyć nam muzykę zapisaną bezstratnie, także 24 bitową, także DSD. To produkt, który ma być z jednej strony przystępny cenowo, a z drugiej oferować zauważalny progres w stosunku do wyjścia słuchawkowego w dowolnym smartfonie. Poniżej opiszę, czy obu producentom udało się przekonać mnie do swojej wizji osobistego odtwarzacza, czy te DAPy warte są zachodu i czy taki sprzęt można potraktować jako alternatywę (a nie fanaberię) dla źródła mobilnego w postaci telefonu. Zapraszam…

» Czytaj dalej

Chromecast Audio patent @ bezprzewodowy stream hi-res. Czas na Cast!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
chromecast audio

I tak i (w pełni) – jeszcze – nie. Miałem sposobność zaznajomić się z nowymi Chromecastami (tak, liczba mnoga, bo to się teraz rozrosło o odbiornik audio właśnie) i właśnie ten do muzyki zwrócił moją uwagę (nowa wersja podpinana pod HDMI nie daje jakiegoś wielkiego progresu w stosunku do opisywanej przez nas pierwszej generacji). Tak, teraz możemy zrobić cast nie na wielu odbiornikach, nie tylko na wyżej wymienionych, ale także niektórych telewizorach Sony Bravia, na głośnikach bezprzewodowych różnych firm, niektórych amplitunerach oraz projektorach dźwiękowych. Zaczyna to żyć, swoim życiem, tworząc ekosystem oparty na pomyśle Google, a samych aplikacji / usług jest już ponad 150 (w ramach Chromecast).

Mały odbiornik bezprzewodowy audio wyglądem nawiązuje do wpinanego do telewizora via HDMI brata i jest z założenia maksymalnie uniwersalny, bo… wyposażony w jedno wyjście, analogowe wyjście audio w formie mini audio jacka oraz SPDIF (optyk). Czyli podepniemy do wszystkiego jak leci, przekształcając dowolny sprzęt audio w bezprzewodowy sprzęt audio, z dostępem do wielu usług strumieniowania muzyki z sieci. Oczywiście, w tym wypadku nie będzie możliwości zasilania z podpiętego urządzenia. Jest kabel microUSB i na jego końcu musi znaleźć się jakiś mały zasilacz ścianowy. Może być ten od handhelda (tabletu np.), jaki dostaliśmy w komplecie.

Jakie są parametry transmisji? No i tutaj jest coś, co powoduje, że może być to ciekawe rozwiązanie, sporo tańsze od dostępnych, nielicznych audio streamerów 24bit, które podobnie, mają w założeniach przekształcić każdy klamot, nawet staromodnie nie-na-czasie, w urządzenie zdolne do przyjęcia strumienia bitów z eteru. Mamy 24/96, co pozwala strumieniować pliki hi-res w bardzo, bardzo przystępnej cenie. Ta nie powinna na naszym rynku przekroczyć 200 złotych (35$ w Stanach), a to oznacza że testowane przez nas Saturny i w ogóle wszelkie nadajniko/odbiorniki Bluetooth w zbliżonej cenie mają bardzo poważnego konkurenta, który oferuje lepszą jakość dźwięku. To także ciekawa alternatywa dla AirPlay’a – stacja bazowa AP Express to 429 złotych (nowa), albo ok. 200 złotych (stara), przy czym mimo że nie ma stratnej kompresji w tym przypadku, to jednak musimy zadowolić się parametrami jakościowymi płyty kompaktowej (16/44).

Czego można słuchać? Ano można, m.in.: Google Play Music, Spotify, Rdio, Pandory oraz z DS Audio (serwery Synology), jak również, przy wykorzystaniu rozszerzenia cast w Chrome, webowych odtwarzaczy: Tidala, YouTube, Deezera czy Soundcloud i pewnie wielu innych serwisów z web playerem (iTunes nie ma webowego odtwarzacza i tutaj nic z tym nie zrobimy). Oczywiście jest i Plex, choć w tym wypadku często spotykane jest transkodowanie (formaty apple’owe np.). Wszystko działa bardzo dobrze, szybko, bez wielkich opóźnień. Można też strumieniować lokalnie, z NASa, jest już parę apek pozwalających na to (uPnP). Obsługiwane są najpopularniejsze formaty: FLAC, WAV, AAC, MP3, Ogg Vorbi. Sam Chromecast daje pewne możliwości wpływania na dźwięk, dzięki EQ, jest natywnie wyłączona opcja HDR (przyda się w przypadku malutkich głośniczków na BT, w sumie warto to włączyć, bo jakość dźwięku jest lepsza – tak, jak zalecają). Fajne jest to, że koszt takiego upgrade jest właściwie pomijalny, możemy dodać sieć, dodać serwisy, dodać streaming do dowolnego sprzętu audio za naprawdę śmieszne pieniądze.

Nie kojarzy Wam się to z winylem? Bo mi, bardzo…

Pamiętam pierwszy kontakt z Chromecastem I gen., podpiętym do redakcyjnej plazmy. Początkowo mało było aplikacji, pisałem o tym, pisałem że to rzecz, która ma potencjał, ale niewykorzystany, że to chwilowo ciekawe uzupełnienie dla HDTV o przeglądarkę (Chrome), dające dostęp do wielu rzeczy, jednak nie bezpośredni dostęp. Cast działał przyjemnie, ale jednak nie dawał takiej wygody jak aplikacja, trzeba było szukać, wchodzić, nie zawsze działało to dobrze (choć zazwyczaj bezproblemowo to funkcjonowało). Jak wspomniałem, przy okazji Netfliksa, jakość obrazu nie jest w Chromecast tak dobra jak w innych rozwiązaniach (pierwsza generacja), natomiast w przypadku Chromecast Audio nie mam większych uwag, zastrzeżeń do działania tego akcesorium od strony jakościowej. Gra to bardzo przyzwoicie, nie jest to (rzecz jasna) najlepszy wybór docelowego transportu bezprzewodowego dla głównego systemu stereo (w tym kontekście, poza samą kwestią jakości brzmienia, brakuje paru rzeczy: obsługi DSD, >24/96, grania z dużego bufora / pamięci wew. itd.), jednak dla drugiego systemu i dla stref, to wg. mnie bardzo dobre rozwiązanie. I podkreślam, gra to hi-resy natywnie, jest zdolne do odtwarzania 24 bitowego audio, mamy bitperfect, czasami (trudno powiedzieć dlaczego) jakiegoś flaczka nie zagra.

Ktoś, kto za tym wszystkim stoi, tzn. Google, gwarantuje, że będzie się to rozbudowywać, że będzie mieć zapewnione wsparcie, że – po prostu – będzie działać. Inaczej, niż w przypadku nielicznych, alternatywnych rozwiązań – testowany przez nas AIRTry, potencjalnie świetna rzecz, bo z obsługą wszelkich standardów (z AirPlay’em), w związku ze słabym wsparciem nie był w stanie podołać… z nowym iOSem nie chciał się w ogóle dogadywać. Producent musi wypuścić aktualizację, bo w przeciwnym razie produkt sporo straci na funkcjonalności (do tej pory wyszła tylko jedno zmodyfikowane firmware). Sonos (wciąż bez obsługi hi-res) jest świetny, ale dużo droższy, wspomniałem też o możliwości oparcia multiroomu o stacje AirPort – ponownie drożej to wyjdzie i też bez grania plików hi-res. Z drugiej strony znajdziemy dużo droższe produkty producentów audio, takie jak np. stacje NADa (rewelacja, szczególnie wersja DAC 2 wireless z 24/96, tyle że cena zupełnie inna – ok. 1200zł). Pisałem także o NuForce AirDACu (SKAA) i to nadal wart rozważenia system bezprzewodowy (podobnie jak Sonos, niezależna sieć do przesyłu audio), ale znowu droższy, wymagający integracji nadajników w transporcie (komputerze, handheldzie), a więc mniej pod tym względem wygodny niż tytułowy produkt. Chromecast music to – w odróżnieniu od Bluetooth’a – dobre rozwiązanie dla systemu wielostrefowego, możliwe do integracji ze wszystkim, z niższymi (dużo) opóźnieniami w stosunku do BT, z lepszą jakością (hi-res), z opcją parowania dwóch urządzeń równocześnie (tryb imprezowy). To wszystko, co powyżej, za jedyne 35$. Także tak, jak najbardziej półdarmo, nie – w sensie – nie zastąpi to jakiegoś dobrego DACa w systemie, choć można będzie to zintegrować via optyk z takim, lepszym przetwornikiem, w sumie. Tak czy inaczej, bardzo przydatny, bardzo fajny produkt! Dla fanów streamowania wideo jest Chromecast, a dla tych co chcą posłuchać muzyki jest Chromecast audio. I tak oto, Google, ma coś, co może zawojować rynek. Zresztą, to już się dzieje :)

AKTUALIZACJA: Publikujemy materiał zdjęciowy z opisem prezentujący Chromecast Audio w akcji. Po restarcie, z włączonym „pełnym zakresem dynamicznym”, ten maluch gra bardzo przyjemnie, a podpięty cyfrowo do wzmacniacza NAD D3020 (optycznie) w systemie z kolumnami Topaz Monitor gra na poziomie AirPlay’a (porównanie do stacji AP Express, jednej wyposażonej w prosty Burr-Brown PCM2705 oraz 2-ej gen. dysponującej układem Cirrus Logic I2S CS4344). Przewagą rozwiązania Google jest oczywiście, o czym wspomniałem, wsparcie dla materiału 24 bitowego (96KHz). Na marginesie, w najnowszej stacji AP znajdziemy chip AKM4430, zdolny do dekodowania sygnału 24/192, jednak produkt Apple nie wykorzystuje możliwości kości Asahi Kasei, ogranicza próbkowanie do 16/44-48, parametrów obsługiwanych przez protokół wykorzystywany w przesyle strumieniowym AirPlay. Tak czy siak można sobie stację podrasować, czego dowodzi ten ciekawy wpis… tyle, że to w sumie ciekawostka. Powracając do naszego bohatera, mam nadzieję, że niebawem pojawi się Tidal, a poza DS Audio oraz Pleksem, Google zaoferuje inne player’y z obsługą dźwięku hi-res. Obecnie można wybrać Cast we wszystkich usługach oferujących streaming stratny (Deezer, wspominany Spotify, jest też Vevo, dziesiątki stacji internetowych, jest Pandora – niestety nie w .pl), ostatnio pojawił się Qobuz (bezstratna jakość, w tym hi-res w strumieniu). Sumując, podtrzymuję w pełni to, co napisałem przed tygodniem… to może zawojować rynek. Za 200 złotych od sztuki tworzycie sobie kompletne rozwiązanie strefowe, do tego obsługujące 24/96, multiplatofrmowe, ze wparciem internetowego giganta. Nasza rekomendacja!

PS. warto zainteresować się apką AirMusic, wspierającą Cast, która potrafi zintegrować nam popularne konsole w roli odtwarzaczy muzycznych (PS3, Xbox One, Xbox 360) oraz PC (WMP), która to prześle nam dźwięk skompresowany bezstratnie na Chromecast Audio. Strumieniujemy z iPhone/iPada/iPoda touch via iCloud/Music ze zbiorów jakie sobie zgramy do pamięci urządzenia.

Chromecast Audio – bezprzewodowy interfejs 24/96 z wyjściem analogowo/cyfrowym w cenie 199zł

Plusy:
- najtańszy i najwygodniejszy sposób osieciowania sobie sprzętu audio, strefowo, z wsparciem największej firmy internetowej na ziemi
- możliwość strumieniowania w jakości bezstratnej, do tego obsługa dźwięku 24/96 (w tej cenie to K.O. dla konkurencji)
- CENA, cena, cena …kupujesz do każdego pomieszczenia po jednym, podłączasz do tego, co tam gra i już…
- prosty interfejs, aplikacja sterująca wszystkimi Chromecastami to kwintesencja: prosto, łatwo i do celu
- wraz z Chromecast (video) tworzymy cały ekosystem, kolejny duży plus (o video cast jeszcze coś u nas przeczytacie btw – wcześniejsze wpisy znajdziecie tutaj i tu …przy okazji opisu Netfliksa)
- po uruchomieniu HDR gra to bardzo przyjemnie, bez większych zastrzeżeń odnośnie jakości brzmienia (także przy połączeniu analogowym)
- wreszcie Google zrobiło coś, co nie jest dziwadełkiem (wcześniejsze, nieudane projekty urządzeń i usług audiowizyjnych), a bardzo pożytecznym i użytecznym urządzeniem.

Minusy:
- brakuje wspieranych aplikacji wykorzystujących pełen potencjał urządzenia (bezstratna transmisja, 24/96)
- drobne problemy w działaniu, co prowadzi do konieczności restartu stacji
- kabel kosztuje, wiadomo, ale wtyk / konwerter optyczny 3,5mm za 2zł mogli dać w pudełku
- bardzo lekkie to, podatne na poruszenie, z kablami (zasilanie i audio) trudne do umiejscowienia (przydałby się jakiś magnetyczny klips, czy też montaż na rzep)

Chromecast Audio analogowo @ S5BT Scansonika oraz cyfrowo @ NAD D3020&Topaz Monitor 

» Czytaj dalej

Rzut okiem: słuchawki Encore RockMaster

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20160208_092722997_iOS

Miała być zapowiedź wieczorem, jednak postanowiłem rzecz krótko opisać, bo w sumie w te rejony ostatnio nie zapuszczamy się za bardzo, a przecież nie każdy ma ochotę, chce wydawać średnią krajową na nowe nauszniki? Prawda? Po wymownej ciszy wnioskuję, że jednak chce i warto ;-) Dobrze, zostawmy to, powiem tylko tyle, że produkt opisywany to totalna budżetówka w cenie 199 złotych. Czy za tyle można kupić jakiekolwiek słuchawki, czy mona kupić coś sensownego, czego od razu nie zdejmiemy z głowy. Właśnie, nie zdejmiemy, bo to nauszniki są, takie wokółuszne nawet, spore, choć lekkie, czytaj mobilne. No więc da się, czy nie da? Pewna polska firma na U też robi tanie, bardzo atrakcyjnie wyglądające (vide piguła, czy model na głowę „tu brzoza, jak mnie słyszysz?”… no właśnie nie bardzo), ale niestety grające tak, że nie ma szans, aby zagościły dłużej u kogoś, kto ma choćby minimalne wymagania odnośnie jakości brzmienia. Z tytułowymi Encore jest inaczej. Nie, żeby to była jakaś nie wiadomo jaka rewelacja. Te słuchawki mają swoje oczywiste ograniczenia, ale po pierwsze kosztują tyle co nic, po drugie są naprawdę dobrze wykonane, a w komplecie znajdziemy wszystko co niezbędne (tak, są nawet wymienne „weluurowe” pady) to jeszcze (po trzecie) potrafią zagrać przyzwoicie. Nazwa słuchawek – RockMaster – wiele mówi o ich charakterystyce brzmieniowej, faktycznie mocniejsze granie, riffy, rock to właśnie te gatunki muzyczne, które pasują tutaj jak ulał, można też spokojnie słuchać na tych nausznikach elektroniki, alternatywy, czy drumbassu, hiphopu i tym podobnych. Generalnie syntetyczne dźwięki oraz brudne, ostre granie to ten adres, natomiast klasyka, klasyczne instrumenty, spokojna wokaliza, jazz, muzyka akustyczna to zdecydowanie nie te rejony. Ważne w tym wypadku jest to, że te słuchawki nie silą się na coś, czym nie są, a w wymienionych rodzajach muzyki grają na tyle dobrze, że słuchamy tego z przyjemnością, beż żadnego dyskomfortu.

Co dostajemy za 199zł? Ano to, co poniżej:

– Przetworniki: 50mm, konstrukcja dynamiczna, zamknięta
– Pasmo przenoszenia: 20 Hz ~ 20 kHz
– Impedancja: 32 ohm
– Czułość: 107 dB

W zestawie:
– odpinany kabel 1 m jacek-jacek 3.5mm (do jednej, prawej muszli wpinany)
– materiałowy pokrowiec do przenoszenia
– nausznice zapasowe „welurki”

Materiały niczego sobie (nie plastik, a metal w elementach kluczowych dla trwałości np.), prostokątne muszle, całkiem wygodne, choć ta zamkniętość wspomniana powyżej, jest dyskusyjna, bo raz że nie ma docisku (co ma swoje plusy dodanie, jak i jw. ujemne – bo w pełni nie separują od otoczenia), dwa same muszle mimo 50mm przetworników nie są takie wokółuszne jakby się nam początkowo wydawało. Tak czy inaczej, źle nie jest, a nawet całkiem nieźle w kwestii wygody użytkowania. Kabel sznurek, trochę za krótki jak na mój gust, łatwo można wymienić, bo nie ma tu jakiś niestandardowych patentów, jakiegoś głębokiego, wąskiego portu w muszli. Jest standardowe 3.5mm po obu stronach, tak więc w wymianą ewentualnie nie będzie problemu. Obszycie pałąka jak i same pady są skóropodobne, wyglądają na trwałe, nie wywołują siódmych potów – jest dobrze. Ten krótki kabel wskazuje zastosowania – grajek, komputer i to w sensie, że nie tylko muzyka, ale też elektroniczna rozrywka (tak, tak alternatywa dla CAL!) to takie wskazówki co do wykorzystania, sugestie samego producenta. Tyle, że jak poniżej przeczytacie, nie będzie żadnym faux paux podpięcie adaptera 6.3mm i wykorzystanie tych nauszników do grania na poważnie, przy zastrzeżeniach natury gatunkowej, poczynionych powyżej. Do laptopa jak znalazł, a do desktopa szukamy dłuższego przewodu, chyba że buda wyposażona jest w gniazdo słuchawkowe (podpięliśmy tasiemkę? Nie? To podepnijmy ;) ). Inwestycja w przewód powinna korespondować z kosztem nabycia samych słuchawek – nie szukamy czegoś za 100 albo 200, bo to kompletny przerost treści nad formą, tylko kupujemy takie ProCaby przykładowo i już mamy co trzeba za 40-50 złotych. Słuchawki sprawdziłem na obu rodzajach padów i nie ma jakiś diametralnych różnic między nimi w sensie brzmieniowym – przy wyborze kierowałbym się preferencjami ergonomicznymi, związanymi z wygodą użytkowania, a nie dźwięku, który dochodzi do naszych uszu. Same muszle musimy na głowie nieco sobie poustawiać (nachylenie), ale nie jest to jakoś przesadnie upierdliwe, a sam mechanizm regulacji pozwala na dość precyzyjne dopasowanie, można mieć tylko zastrzeżenia do tego, czy z biegiem czasu się nie wyrobi. Dostajemy, sumując, materiał na coś, co będzie nam służyło zarówno w terenie, jak i w domu, a biorąc pod uwagę koszta, to w terenie, szczególnie gdy mówimy o aktywnym spędzaniu czasu (na kajak zabrałbym te RM na pewno!) to why not, a nawet bardzo chętnie…

Na początku wszystko było nieco (konkretnie nieco) zamulone, ale wystarczyły dwa dni dość intensywnego używania, by dźwięk się ucywilizował. Nie, nie pojawiły się szczegóły, detale, rozdzielczość tych słuchawek pozostawia do życzenia, ale dźwięk się poukładał. Jest bas, konkretny, po tych kilkudziesięciu godzinach już nie zlewający się, mięsisty, który stanowi tu na pewno danie główne, co nie oznaczy, że basem sieją i na basie kończą… na szczęście tak nie jest, bo takie słuchawki (Beats Solo pierwszej generacji – kto tego słuchał, jak to zatwierdzali do produkcji?) są bez sensu i jako takie nie mają racji bytu. Tak, podoba mi się ten bas, czy nawet czasami basior (trochę bywa frywolny), bo jak już kiedyś wspomniałem, basshead ze mnie – lubię te wszystkie ummm, ommmm, nie wstydzę się tego, problem w tym, że nic nie chcę tracić, chcę wszystkiego, a to już nie jest takie proste. W przypadku RockMasterów nie mamy „wszystkiego”, jak wspomniałem, bo nie ma takiej opcji, żeby to się automagicznie pojawiło (ale wierzcie mi, lub nie, posłuchajcie sobie pierwszej generacji Momentum OvE – patrz test – teraz śmiesznie tanich, najlepszych za te słuchawek na tym łez padole). Także cudów nie ma, ale 199 złotych to jest coś, co nie pozwala mi wyobrazić sobie jakiejś sensownej marży ;-) dla producenta, czy handlowca, a tu wygląda, materiałowo i ergonomicznie ogólnie bez zarzutu i jeszcze na dokładkę potrafi zagrać. No da się.

Nie są to słuchawki efektywne, do ich napędzenia ledwo starcza mocy we wzmacniaczyku mobilnego źródła. Smartfon (iPhone 5S) musiał mieć ustawione wzmocnienie na czerwonym polu (druga, a nawet trzecia kreska), by osiągnąć poziom akceptowalny. W niektórych utworach, tych wyraźnie ciszej zarejestrowanych (czy raczej sztucznie niepodrasowanych), takich jak choćby pliki DSD odtwarzane w HF Playerze, po prostu brakowało mi skali. Także dziurka w telefonie może okazać się niewystarczająca i trzeba będzie szukać jakiegoś wsparcia. U mnie był to HA-2 Oppo, ale może to być jakiś tani FiiO i będzie ok. Te słuchawki niespecjalnie różnicują nagrania, nie ma większego znaczenia czy gramy Spotify’a, z Tidala, czy odtwarzamy wspomniane pliki DSD. Pisałem o tym, że nie są RM rozdzielcze, bo nie są, co jednakowoż nie przeszkadza im w gatunku, który wcale na tę rozdzielczość obojętny nie jest – mam tu na myśli metal – ale tam gdzie im brakuje, nadrabiają innymi zaletami, z których na pierwszy plan, poza wspomnianym basem, wysuwa się całkiem przyzwoita góra. Raz, że ta występuje tutaj (posłuchajcie talerzy na RM-ach), to jeszcze występuje w formie co najmniej satysfakcjonującej. A to już nie jest takie byle co, bo jak wiadomo na tym zakresie pasma potrafią się wyłożyć konstrukcje wielokrotnie droższe od opisywanych. Nie ma tutaj wyostrzenia, syku, ale też żadnego maskowania, ukrywania, góra jest czytelna i to niewątpliwie spore osiągnięcie w przypadku takich, tanich słuchawek. Szczegółów zatem nie będzie. Mikroplanktonu nie będzie, ale góra będzie :)

Średnica niczym specjalnym się nie wyróżnia, nie przykuwa uwagi. Wokale raczej wycofane, nie ma tutaj miejsca na zachwyty, także nie jest to coś, co dodawałoby punktów tej konstrukcji. Cały przekaz jest całkiem spójny, nie nazwałbym go ciepłym, ale też nie ma tutaj miejsca na analityczną wiwisekcję (bo do tego potrzeba rozdzielczości, której to za bardzo nie doświadczymy). Ciemne, trochę pogłosowe to granie, ale jak na wstępie napisałem, nie ma tutaj zamulenia (dźwięk z czasem wyraźnie się cywilizuje i nie jest to kwestia przestawienia zwrotki w głowie, a wyraźnie słyszalny proces), tak czy inaczej ograniczenia są czytelne, ale w pełni wg. mnie akceptowalne. Pamiętam HM5 Brainwavs, pamiętam K530, modele które wcześniej testowałem, zwracając uwagę na bardzo dobrą relację koszt-efekt. Tu jest podobnie, to znaczy, dostajemy naprawdę sporo za te pieniądze, choć – co oczywiste – zarówno świetne HM5, jak i K530 są po prostu dużo lepszymi słuchawkami od opisywanych RockMasterów. To jednak w niczym nie ujmuje RM, bo też inwestycja na innym poziomie, oczekiwania też jakby inne. Ma grać, nie odrzucać i gra, nie odrzuca, a nawet daje sumarycznie sporo przyjemności. Czyli dobrze jest. Sprawdziłem jak sobie Encore poradziły w stacjonarnym torze, podpinając je do M1 HPA, do Capelli oraz lampowego MiniWatta (przez router głośnikowy z wyjściem 6.3mm). Bez zaskoczenia przyjąłem dodatkowy progres, zauważalny przy dobrym napędzie, gdy dźwięk nabrał nieco powietrza, a dodatkowo – i to było naprawdę fajne – wyraźnie poprawiła się dynamika (korespondowało to z przyrostem mocy, jak widać poprawiła się także szybkość, reakcja). Z HA-2 ten progres był porównywalny, a odstawała wyraźnie dziurka soute w smartfonie czy tablecie (to samo, na Neksusie 7, a nawet gorzej, bo jakość wyjścia jest tam poniżej krytyki jednak). Wspominałem o metalu, o ciężkim graniu? No właśnie. Przestrzenność jest tutaj umiarkowana, stereofonia tylko poprawna, trochę lepiej z reprodukowaniem efektu w osi tył-przód, ale nie ma się co oszukiwać, nie będzie to poziom droższych konstrukcji.


Wnioski?

Pozytywne. To tanie jak barszcz słuchawki, które świetnie sprawdzą się jako dodatek do czegoś lepszego, dodatek bardzo cenny, bo pozwalający – przykładowo – na granie na wynos (przy czym pamiętajmy, że napędzenie ich wymaga albo solidnego wzmocnienia w mobilnym źródle, albo dodatku pod postacią mobilnego wzmacniacza, czy wzmacniaczo/daka). Mając dobrej klasy, głównie jednak stacjonarne, słuchawki (np. K701 czy HD650), kupujemy takie RockMastery i mamy fajne, przenośne nauszniki. Są, nominalnie, zamknięte i choć tak nie do końca jak wspomniałem, to jednak izolują dużo lepiej od każdego, 30-40mm modelu nausznego, nadają się zatem do podróży, przemieszczania się środkami komunikacji miejskiej. Rock prezentuje się atrakcyjnie, nawet jeżeli sama realizacja pozostawia sporo do życzenia, to tutaj mamy to, co kluczowe: rytm, bas, szybkość (pod warunkiem właściwego napędzenia!), a jeszcze dochodzi naprawdę fajna góra. Wypada to w ogólnym rozrachunku całkiem przekonywająco, muzykalnie, choć droga do tego inna, niż ta wychodzona zazwyczaj przez inne konstrukcje. Encore zrobiło dobre, tanie słuchawki, uniwersalne w sensie wykorzystania – bo na wynos i do domu, do muzyki, jak i do gier, takie, które sprawdzą się świetnie jako pomocnicze, albo – jak ktoś nie ma potrzeb związanych z inwestowaniem w tor słuchawkowy, bo to nie jego działka, jako coś do bezbolesnego użytkowania. Znaczek dobry zakup się zatem należy , bo to dobrze zainwestowane 199 złotych.


Plusy:
- w tej cenie mamy dobry bas (nie różnicują tego zakresu jak droższe konstrukcje, ale atrakcyjnie to gra, ma masę, ma wolumen) oraz (zaskakująco) przyzwoitą górę
- nie mulą, grają przyjemnie, muzykalne nawet, ciemne, gęste brzmienie
- (zaskakująco) dynamiczne to, przy spełnieniu określonych warunków (patrz tekst)
- CENA
- wykonane bez zarzutu, materiałowo bardzo dobrze
- wyposażenie, z niewielkimi ale (krótki kabel)
- wygodne

Minusy:
- niewielkie mankamenty ergonomiczno-konstrukcyjne (niepełna izolacja, choć to te plusy dodatnio – ujemne), mechanizm regulacji…
- nie są muzycznie uniwersalne, niektóre gatunki kompletnie się tutaj nie odnajdą
- krótki kabel
- na wstępie mulą, ale dajmy im trochę czasu
- średnica jest dla Ciebie kluczowa? Kup inne słuchawki
- nie jest to rozdzielcze granie
- wysterowanie nie jest proste, wymagają odpowiedniego napędu

 

Dziękuję firmie Audiomagic za udostępnienie słuchawek do testu

Autor: Antoni Woźniak