LogowanieZarejestruj się
News

Zasiać ferment część I: A może po prostu błądzimy?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
images-2

Zwątpiłem. Słucham krytycznie paru nowych klamotów i czytam. I zaczynam poważnie zastanawiać się, czy to co dzisiaj obserwujemy na rynku ma jakikolwiek sens. Gdzieś nam ucieka to co istotne. Skupiamy się nie na tym, co kluczowe. Rzeczom nieistotnym przypisujemy ogromną wagę, kompletnie rozmijamy się z …rzeczywistością. My? Tak my. Ja – piszący te słowa, ale także Wy, czytający je, a nade wszystko psujem jest branża. W prostocie jest metoda, za dużo kombinowania sprowadza nas na manowce, przy czym najgorsze w tym wszystkim jest to, że chcemy być oszukiwani. Musiałem podjąć decyzję o zmianie paru ostatnich tekstów (stąd opóźnienie w publikacji), bo stwierdziłem, że pewne rzeczy można potraktować zupełnie inaczej (niż pierwotnie zostało to opisane). Odniosę się do tego w publikacjach. Teraz jednak chcę napisać o czymś, co wywołało u mnie taką, a nie inną reakcję. Od dawna śledzę dwa miejsca w sieci, gdzie tytułowy ferment siany jest bez ograniczeń, gdzie właściwie wszystko co do tej pory pisaliśmy o graniu z pliku jest albo podważane, albo przynajmniej poddawane w wątpliwość. Uwielbiam tam zaglądać, bo lubię być konfrontowany, uważam że lepiej jest dociekać, wątpić, niż a priori coś zakładać. Oczywiście istnieje niebezpieczeństwo oflagowania się i poddania w wątpliwość wszystkiego, popadnięcia w ciężką paranoję, ale przyjmijmy, że pewne rzeczy po prostu zakładamy korzystając z bardzo subiektywnego, bardzo niedoskonałego aparatu poznawczego jakim dysponujemy. To raz. Dwa – w sukurs przychodzi nam nauka, to co mierzalne, policzalne i …mądrzejsi od nas.

 

Naprawdę?

Chyba jednak nie, bardzo nie…

Te dwa miejsca to wspominany parę razy blog http://archimago.blogspot.sg/ oraz miejsce, które zwróciło moją uwagę niedawno… http://fairhedon.com/ Tu nikt nie sili się na przypodobanie się komukolwiek, czy jakiś rodzaj kompromisu, bo wiecie reklamy, chleb, dobre relacje z branżą… Nie. Nie ma tutaj miejsca na żadną dyplomację w wygłaszanych sądach, wnioskach, a to co stanowi wartość to, to, że wypowiadają się praktycy, ludzie z wiedzą wykraczającą poza poziom tych, którzy często (nie wyłączając wyżej podpisanego) publikują, testują, zajmują się problematyką audio zawodowo, albo hobbystycznie, wsio rawno, ważne że kształtują w mniejszym bądź większym stopniu opinię. Warto czasami zadać sobie parę podstawowych pytań. Warto też sprawdzić, czy to co uważamy za istotę nie jest przypadkowo mirażem, czymś co w ogóle nie tłumaczy, nie ma wpływu na SQ.

Zacznę od Briana Lucey’a. Inżynier dźwięku, wydawca, praktyk. Jak pewnie tysiące innych, robi swoje i …nie przejmuje się nic, a nic, problemami, z którymi zmagamy się na codzień. Po lekturze, można by rzec, z wiatrakami z jakimi walczymy dzielnie, choć zupełnie niepotrzebnie. Warto przeczytać cały wywiad opublikowany pod tym linkiem: http://fairhedon.com/2017/11/05/an-interview-with-mastering-engineer-brian-luceybo wspomniany praktyk ma rzadką umiejętność mówienia językiem prostym o skomplikowanych sprawach, dodatkowo bez zawiłego kluczenia, a prosto do sedna. Sama esencja. Co wynika z tego wywiadu? Ano to, co może i podnosiłem tutaj nie raz, ale z …mocnym przesunięciem akcentów na rzeczy, które jak wyżej, umykają nam, opisującym, pasjonującym się najnowszymi technologiami (dla ułatwienia, mianownikiem jest tu granie z pliku). I tak Brian masakruje ideę MQA, twierdząc, że jest to najgorszy możliwy sposób na dystrybucję dźwięku. Argumenty ma mocne, a że mówimy o rzeczach kluczowych (bo MQA w związku z Tidalem i bliskim wprowadzeniem strumieni hi-res w innych serwisach ma być STANDARDEM) to warto nad tym się pochylić. Pisałem już o tym wcześniej na łamach HDO. MQA co do zasady (działania) jest stratnym kodekiem i wszelkie próby zaprzeczenia, że ależ skąd nie wytrzymują konfrontacji z rzeczywistością. To origami audio, kontener, ze swej natury nie może być bitperfect, bo w dosłownym tego słowa znaczeniu odtwarza coś, co wcześniej zostało skompresowane w sposób stratny… usunięte. Nieważne czy robi to doskonale, czy mniej doskonale, ale nie jest czymś, co kojarzyliśmy do tej pory z najlepszą jakością, czy bezkompromisową jakością. Brian porównuje MQA do Mastered for iTunes, o którym też mogliście u nas co nieco poczytać (potem, znacznie potem, potem i łagodniej o np. tutaj). To znaczy poczytać w ogóle coś na ten temat, bo kto tam takimi pierdołami będzie się gdzie indziej zajmował ;-) …pięć lat ma ten wpis, chyba za ostro pojechałem wtedy po Apple, choć w kontekście tego, co zaraz przeczytacie… może i słusznie, bo tam też czarowali. Porównuje i ma ku temu pełne podstawy, a że MfT to całkiem sensowny sposób na dystrybucję treści w bardzo, bardzo skompresowanej formie (oczywiście stratnej), z sensownym jakościowo rezultatem finalnym to… no właśnie, pozostaje zapytać, co daje nam MQA?

Wymowne?

Aż zacytuję, bo warto przytoczyć: „And like Mastered for iTunes or any reduction scheme the losses are in critically important areas. Where as mastered for iTunes is harmonically cold and loses some low volume/low end information, actually altering the groove to make everything sound like a nerdy white wedding band, MQA brightens the high-mids in the Mid section while thinning the low-mids on the Sides. There’s also some harmonic distortion which some people could find pleasing,  If I want that distortion in the master I would’ve put it there in the first place. The results of MQA I would call fatal to the source material even as they are very subtle.” Co wynika z przedstawionego tutaj, kluczowego zresztą spostrzeżenia, poczynionego przez Briana? Ano coś, co redefiniuje nam całkowicie MQAowe hi-res. Bo o jakim hi-res tu mówimy, jeżeli w praktyce nie mamy możliwości uzyskać jakości płyty CDA?! Tam, w przypadku zapis 16/44.1 w bezstratnej postaci (WAV), wiemy co konkretnie otrzymujemy. Otrzymujemy to, co zarejestrowano w studio. Może to być gówno, może to być diament, ale wiemy co dostajemy i całe halo odnośnie hi-res sprowadza się do tego, że dzięki dodatkowym bitom, większej częstotliwości próbkowania możemy  (ale to tylko potencjał, a nie coś, co cokolwiek gwarantuje vide wiele 24 bitowych plików, które są do dupy) materiał zarejestrowany i obrobiony w studio przenieść bez ograniczeń wynikających z XX wiecznych technologii (nośnik gromadzący niewielką, z punktu widzenia dzisiejszych realiów, ilość danych like CDA). Tyle. Przy czym – z czym zgodzą się chyba wszyscy, słuchający muzyki z różnych źródeł, mający porównanie – nośnik, cyferki O NICZYM NIE PRZESĄDZAJĄ. Są natomiast wskazówką i …w przypadku MQA widzimy, że nie dość, że plik jest lossy to jeszcze proces jego przygotowania do dystrybucji wiąże się z określoną (ściśle!) zmianą reprodukcji w przypadku każdego, zakodowanego w ten sposób, materiału. To jest dla mnie nowa informacja. Jak wspomniałem, to że jest to co do natury kompresja stratna było dla mnie oczywiste od chwili pojawienia się MQA na rynku, ale to, że origami to także ingerencja w sposób w jaki odtwarzany jest materiał to coś… z zupełnie innej beczki. Ja chce usłyszeć to, co wyszło ze studia, a nie to co sobie twórcy wyobrażają, albo specjalnie upiększają (no, wprost, kitują). Przecież sami reklamują to, jako najlepszą metodę przeniesienia „master quality” audio wprost do domu. To jest …kłamstwo. I tak jak w przypadku iTunes wszystko jest jasne, bo sami opublikowali białą księgę w której dokładnie opisują co i jak robią, to tutaj mamy do czynienia z marketingowym hokus-pokus.

Sprzedać? Tak, jak najbardziej. Zaoferować wartość dodaną? No właśnie niekoniecznie

Mnie MfT smakuje, zgadzam się w całej rozciągłości, że to jest przyprawiane właśnie tak, jak Brian to opisał… ma to dobrze smakować na sprzęcie mobilnym, na bezprzewodowych słuchawkach i bezprzewodowych głośnikach. I brzmi. Sama elektronika mobilna często mocno podkreśla doły, mocno koloryzuje, osusza, cyfrową patyną raczy… stąd taki wybór inżynierów Apple, przy zachowaniu dużej dbałości o jak najwierniejsze przeniesienie materiału źródłowego do kramiku Apple. Brzmi to w określonych powyżej okolicznościach dobrze, rzecz jasna trudno to traktować jako bezkompromisowe, najlepsze, czy idealne źródło dźwięku. A tak ma być, bo tak to reklamują, z MQA właśnie. Jeżeli ktoś majstruje nad tym, jak słyszę w samej technologii medium, transportu (zapisu) to… sorry, ale ja tego nie kupuję! To jest oszustwo. I nie oznacza to, że zakładkę Masters można sobie darować, bo wiele muzyki tam udostępnionej to materiał bardzo dobry jakościowo. Nie w tym rzecz, rzecz w tym, że ktoś tu za nas decyduje i oferuje coś innego, niż mówi. Jak wspomniałem, uważam że Mastered for iTunes jest jednym z lepszych patentów jakie Apple wprowadziło do obiegu nowoczesnej dystrybucji muzyki w pliku. I mimo ograniczeń, mimo określonego targetu, to właściwa droga… jedna z wielu, rzecz jasna, ale sensowna, mająca na celu dostarczenie lepszego jakościowo dźwięku. Owszem, też czasami możemy zobaczyć w opisie master HQ, studio master, ale nikt tego nie wyciąga tak bezwstydnie jak ma to miejsce w przypadku MQA. Co więcej, tutaj idzie się po bandzie, bo jak powiedział Brian, wyciąga średnie, robi się „atrakcyjniej”, wprowadza zniekształcenia harmoniczne, które wielu uzna za przyjemniejsze w odbiorze… na poziomie przygotowania materiału rzekomo „wprost ze studia”. To jest wg. mnie nawet gorsze od złośliwie podnoszonego przez Briana (iTunes) grania na modłę zespołu weselnego (głośno k%@$^&#, jeszcze głośniej i z przytupem!), bo z obietnic sączonych szerokim strumieniem wychodzi… jeden wielki blamaż. A nie ma tutaj i nie może być mowy o perfekcji z bardzo prostego powodu.

To jest schemat „jak to działa”, ale ten schemat nie mówi prawdy… jakie lossless? To, że wejściowo jest lossless nie oznacza, że na wyjściu też tak jest.
Bo nie jest. W sumie to sprytne… dajemy Wam kontener, który pozwoli przesłać te wszystkie bezstratne hi-resy przez Internet… owszem, pozwoli przesłać, ale co konkretnie przesłać to już zupełnie inna historia…

Tym powodem, moi drodzy, jest niedoskonałość. Ta niedoskonałość jest wpisana w muzykę, jest jej immanentną częścią. I jest niezbędna. A ludzie stojący za MQA próbują to właśnie wygumkować. To jest NAJPOWAŻNIEJSZY ZARZUT. Próbują odebrać nam to, co – jak pewnie wielu podświadomie czuje, wie – powoduje, że to jest TO. Można to porównać do prób remasteringu podejmowanych z masakrycznym efektem przez ludzi kina, próbujących „uwspółcześnić” niektóre arcydzieła kinematografii. Można to porównać do „teatru telewizji”, czytaj nienaturalnego odwzorowania (upłynnienie) ruchu w niektórych filmach, audycjach telewizyjnych, można wreszcie – generalizując – porównać do tego, co dzisiejsza technologia nam odbiera. Pierwotnej, wynikającej z niedoskonałości, radości obcowania z czymś żywym, prawdziwym, nie sztucznym, prawdziwym, bo niedoskonałym. Plik, komputer daje nieograniczone możliwości, ale my nie tylko błądzimy, ale jak widać często robimy źle, idziemy w złym kierunku. MQA to zły kierunek. Brian wspomina o targecie jakim są audiofile. Najbardziej narażeni na marketingowy atak, perfekcjoniści, doszukujący się nawet w najbardziej błahych czy nieprawdopodobnych rzeczach ukrytego przed światem znaczenia – ich zdaniem, fundamentalnego dla osiągnięcia jakiegoś „absolutu”. Nie, nie każdy audiofil tak ma, ba uważam, że wielu z nich ma tak bogatą, tak wszechstronną wiedzę na temat swojej pasji, że sami w sobie, stanowią oni wartość dla całego spektrum ludzi słuchających muzyki. Chwała im. Niestety, w związku z ich przywiązaniem do spraw, często nieistotnych, nadmiernego nadawania znaczenia sprawom błahym i wiary (czasami w cuda) mamy to, co mamy. MQA jest sposobem na sprzedaż. Tylko i wyłącznie. Audiofilom. „MQA has been targeting the weakest players in our world, the audiophiles.  And they’re targeting those most dependent on pimping new tech, the audiophile press.  Meanwhile, one sided presentations at trade shows leave no time for deep Q and A and any real discussion panels are eschewed by MQA. The most excitement about MQA seems to be from perfectionist consumers who want that blue LED and sense of authentication, pressuring DA makers to send that licensing money to MQA and catch up with a demand invented by MQA.” W sumie nic dodać, nic ująć, prawda?

Wspólnym mianownikiem dla tego co powyżej jest rzecz jasna rozpasany konsumpcjonizm. Musi się sprzedać. To co było, w nowej formie, musi (materiał) oraz sprzęt (oj tak, tutaj wystarczy wspomniana magia cyferek i hokus-pokus) musi. Idąc dalej licencja musi i najlepiej żeby narzucić wszystkim standard. Masz? Słyszysz. Nie masz? No sorry, nie możesz. Prawda? Bierzemy udział w tej grze, a świat zero jedynkowy, jak żaden inny, opiera się na tym, co eteryczne, ulotne. Nie, nie ma tu przesady. Mogę ten tekst modyfikować bez końca, w odróżnieniu od papieru, który raz zapisany takim pozostanie, stanowiąc świadectwo. Podobnie fizyczny nośnik. Świadectwo niedoskonałości, ułomności, tak podobnie jak wspomniana powyżej oraz poniżej niedoskonałość muzyki. To jest bogactwo, nie śmietnik, a my próbujemy to wziąć w nawias, wyrugować z naszego życia. To błąd! Co gorsza, ubieramy to nowe w szaty postępu, staramy się udowadniać, że tak jest lepiej, właściwiej, „prawdziwiej”. Cóż, gówno prawda.

Z dedykacja dla nas wszystkich: „Distortion artifacts are musically incorporated in to all music production, there is no perfection in music.  That way of thinking is bogus and anti music.  Music is flawed and that’s a good thing, it’s the humanity. Perfection has no place in music production, it’s a dangerous myth” MQA to coś, co ma wygumkować powyższe, co więcej, ma nam jak w reklamie, zaoferować NIERZECZYWISTY produkt, inaczej… ściemę, kłamstwo. U źródeł jest fałsz, bo to z jednej strony nie jest dążenie do dystrybucji materiału takiego, jaki został wydany (właśnie, wydany, nie zarejestrowany, bo zaraz potem mamy takiego Braina), bo się to, to „uszlachetnia”, a dodatkowo pozbawia czegoś, co świadczy o (chichot) autentyczności. Tak, ta dioda która pali się w klamocie, ta dioda MQA w sprzęcie z pełnym wsparciem, NIE ŚWIADCZY O ŻADNEJ AUTENTYCZNOŚCI. To nie podlega dyskusji, chyba że zmieniamy znaczenie słów, przeinaczamy, na potrzeby marketingowej machiny ubieramy w kolorowy papierek zwykły kit. Ten tekst – powiem wprost – wstrząsnął mną, bo (o tym będzie część II) techniczny opis samego procesu origamizacji materiału oraz biznesowe tło to rzeczy, o których wiedziałem wcześniej, czytając m.in. wspomnianego archimago. Tutaj jednak dochodzimy do nie podlegających interpretacji, konkretnych, wniosków, będących jednym wielkim zarzutem pod adresem czegoś, co miałoby stanowić przyszłość dystrybucji muzyki w sieci (jak chcą poniektórzy), albo przynajmniej stanowić nieodłączony element strumienia najlepszej jakości, jaki z tego Internetu nam się serwuje. Ja tego nie kupuje. Widzę, że są inni w branży (producenci sprzętu), którzy też tego nie kupują (tak Schiit, ale nie tylko oni, jeszcze o tym wspomnę). To nie jest fair, to zwyczajnie nieuczciwe wobec nas. Jak wspomniał Brain stoją za tym wielkie firmy, stoi za tym dystrybucja, stoją koledzy po fachu, którzy wystawili laurkę MQA i bardzo mocno wspierają zjawisko, opisując to… zjawisko… w samych superlatywach.

Tyle tylko, że to jedna wielka ściema.

 

I’m most concerned about the bogus claims that MQA is fixing approved masters.  Not possible, and a rude assertion to trillions of hours of hard work by teams of people making records for decades.  Pure marketing hyperbole.  Nothing in audio is perfect, there is no Original Sin, and there is no going back to the place of ideal perfection. Ultimately there is no free lunch in digital, and music production is about a constant flow forward … shaping distortions and how they play with frequency balance and transients.  When a record is first tracked, then rough mixed, mixed, revised, mastered, revised in mastering and finally approved … there is no fixing it.  Anything that changes violates 5-20 people who have all signed off.  Distortion artifacts are musically incorporated in to all music production, there is no perfection in music.  That way of thinking is bogus and anti music.  Music is flawed and that’s a good thing, it’s the humanity.   Perfection has no place in music production, it’s a dangerous myth.  MQA has no future in the world of serious engineers in my view, it’s a corporate money scheme at this point.  Yet we will see how it turns out, most people are lazy and greed goes a long way on it’s own power.

 

To oczywiście bardzo uproszczone przedstawienie rzeczywistości. Mhm. Tyle, że niestety znacznie bliższe prawdy, niż wielu się wydaje…

 

C.D.N. (o biznesie i technikaliach będzie, zacząłem od tego… co najistotniejsze, reszta to tło i niestety to tło tylko utwierdza, tylko utwierdza… ale o tym w następnym wpisie)

 

PS. Sam na fali entuzjazmu dałem się ponieść, przykładowo choćby w tym wpisie http://hd-opinie.pl/6664,aktualnosci,mqa-universal-music-group-nadszedl-czas-na-hi-res-audio.html Człowiek uczy się całe życie. Na błędach się uczy. Jak widać :-)

Kino spotyka audio i co z tego wynika: wszystkograj Egreat A10

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170921_082721065_iOS-e1510678073252-600x266

Mieć jedną skrzynkę, która wszystko „ogarnia”, daje dostęp, łączy funkcjonalność w kinie i w audio… marzenie ściętej głowy? Ktoś powie komputer. Tak, komputer na pewno pozwoli na nieograniczone możliwości w zakresie odtwarzania, ale komputer jest pełen wad. Każdy to przyzna, kto ugryzł temat i używał nawet dedykowanego HTPC. To zawsze jakiś kompromis, bo chłodzenie (aktywne – choć da się to dzisiaj obejść), bo interakcja (komputerowy system nigdy nie będzie łatwy do zarządzania z pilota, czy handhelda), bo wymagania (wiele pary w gwizdek, bo „duży” OS) już nie wspominając o tym, że trzeba się trochę znać, umieć skonfigurować, dbać o bezpieczeństwo (to też do pewnego stopnia da się obejść). Jak widać, mocno komplikuje to sprawę i dlatego, od wielu lat na rynku znaleźć można skrzynki, które czy to lokalnie, czy także z Internetu grają, odtwarzają i – co stanowi ich wielką przewagę nad PC – nie wymagają. Rozwiązania gotowe do użytkowania wprost z pudełka. Obecnie układy montowane w tych boksach dysponują możliwościami równorzędnymi z tym, co siedzi w „lekkim” systemie komputerowym, takim energooszczędnym, dostosowanym konstrukcyjnie do potrzeb związanych z AV (wspomniane HTPC). Ktoś rezolutnie zwróci uwagę na możliwość bezprzewodowego strumieniowania z komputera, tabletu, czy smartfona treści wprost na telewizor, do systemu AV zbudowanego wokół amplitunera kina domowego etc. i powie: po co mnożyć byty? Cóż, taka opcja owszem, daje nam pewną swobodę i wygodę, ale nie daje nam wszystkiego, a wręcz zubaża nas znacząco, bo ani wielokanałowego dźwięku w najlepszym standardzie, ani strumienia 4K, ani najlepszej jakości dźwięku (audio) w ten sposób nie prześlemy, nie zobaczymy/usłyszymy, to jeszcze na dodatek trudno będzie tu mówić o spójnym rozwiązaniu, które pozwala na swobodne, wygodne korzystanie z wszelkich treści.

No dobrze, to jedna skrzynka co wszystko łączy i jeszcze daje się zintegrować z dowolnym AV? Niby banał, a jak się okaże wcale nie banał i zbudowanie takiego urządzenia, bezkompromisowo łączącego możliwości w zakresie odtwarzania najlepszych jakościowo materiałów, wsparcia dla strumieni z sieci (usługi!) oraz integracji ze sprzętem AV to spore wyzwanie. Pierwsza z brzegu funkcjonalność, często eliminująca 99% tego typu skrzynek… podłączenie pod dobry przetwornik C/A, podłączenie via USB nie SPDIF (bo tam mamy ograniczenia odnośnie materiału, tylko do 24/192 i w większości wypadków tylko PCM) do systemu audio i już znalezienie takiego multistreamera okazuje się bardzo trudne. Kolejna rzecz – najnowsze standardy AV. Znowu mamy wojnę formatów, jest Dolby Vision, jest HDR (w paru wariantach), trochę lepiej jest z dźwiękiem, choć i tutaj wsparcie dla Dolby Atomos w wielu wypadkach nie jest wcale oczywistością. Kolejna sprawa to dostęp do usług streamingowych… to dopiero problem, bo restrykcje, bo regionalizacje, bo obostrzenia związane z typem urządzenia / platformą systemową. Sprawa, jak widać, mocno nam się komplikuje. Dodajmy do tego prosty w obsłudze, w pełni dostosowany do pilota (tego żaden PC wam nigdy w pełni nie zagwarantuje – nie ma opcji) interfejs, UX na odpowiednio wysokim poziomie, wraz ze stabilnością, szybkością i dobrym wsparciem ze strony producenta (tu trzeba często aktualizować, bo choćby dostęp do treści strumieniowanych z Internetu tego dzisiaj wymaga) to właściwie mission imposible. I żeby jeszcze potrafiło, to, to odtwarzać płyty Blu-ray (też UHD) z pełnym menu z dysku/ów? Jak to wszystko pogodzić, jak zrobić to tak, by faktycznie wszystokograj „dawał radę” i łączył oba światy: kina oraz audio w ramach jednej propozycji sprzętowej?

Odpowiedzią na to może być tytułowa skrzynka all-in-one firmy Egreat, model A10. To ambitna odpowiedź na wspomniane powyżej dylematy, wymagania, próba stworzenia całościowego rozwiązania, które „da radę”. Przez ostatnie kilka tygodni intensywnie rzecz testowałem. Przeegzaminowałem w każdej, ważnej z punktu widzenia wideo oraz audiofila dziedzinie (nie, nie przesadzam, bo funkcjonalność/możliwości miały gwarantować „wszystko w jednym” w systemie audiowizyjnym z ekranem 4K najnowszej generacji oraz high-endowym sprzętem audio) i mogę z całą odpowiedzialnością powiedzieć, że to pierwsze, oparte na Androidzie, urządzenie, które może stanowić alternatywę dla „komputerów”, bez kompromisów jakościowych, bez „ale tego się nie da”, z pełną integracją z torem wizyjnym i audio z najwyższej półki. Z jednym zastrzeżeniem, zastrzeżeniem dotyczącym usług streamingowych wideo, przy czym mówimy tutaj o dostępie do płatnych serwisów, bo możliwość strumieniowania czegokolwiek via XBMC/Kodi/VidOn w tej skrzynce rzecz jasna jest, plug-iny (add-ony) są, ale jako się rzekło wcześniej – dostęp do treści jak z jakiegoś dekodera płatnej TV czy smartTV, choć występuje nominalnie, to jeszcze nie działa perfekcyjnie, jeszcze szwankuje. Wpływ na to mają wspomniane obostrzenia, wiele rzeczy wykracza poza pole działania producenta boksa, tego się niestety nie da obejść, ale nie zapominajmy, że taki A10, dzięki mobilnemu systemowi jaki na nim „siedzi” jest future proof. Oczywiście pod warunkiem utrzymania wsparcia i możliwości przyszłej instalacji nowych wersji oprogramowania systemowego, ale to – jak zapewnia producent – mamy mieć w standardzie.

Zobaczmy zatem jak to jest mieć takiego wszystkograja, skrzynkę eliminującą konieczność użytkowania w kinie i w audio jakiegoś komputera, pozwalającą na integrację z torem audio, odtwarzającą dowolne treści ze wsparciem dla najnowszych formatów audiowizyjnych. A10 był dawcą treści dla systemu opartego na wykorzystywanym w roli procesora dźwięku OPPO BDP-205 (zapowiedź) oraz Auralic Polaris (w konfiguracji power DACa, tj. wzmacniacza czepiącego sygnał via USB z Egreata, patrz nasze pierwsze wrażenia) oraz konstelacji innych ampów (bo wiele kanałów), amplitunerów (bo obadanie współpracy), licznych głośników oraz akcesoriów AV (ekstraktory). Jako ekran testowy służył nam najnowszy odbiornik Samsunga UHD quantumdot o przekątnej 65″.

Nie przedłużając ponad miarę wstępniaka, zapraszam do zapoznania się z naszymi wrażeniami z testu odtwarzacza sieciowego A10:

» Czytaj dalej

Słuchawkowe DSP atakuje #2: True-Fi

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
Zrzut ekranu 2017-11-09 o 19.54.06

Czas płynie nieubłaganie, a nasze zmysły ulegają procesowi starzenia. Zwracam na to uwagę, wspominam przy okazji testów i – ogólnie – publicystyki na łamach HDO… nie ma się co czarować, z biegiem lat nasz słuch tępi się, dziadzieje, ulega stopniowej degradacji. Takie są fakty, medycznie udokumentowane i zwyczajnie złotouchy 60 latek to coś, co w przyrodzie nie występuje. Doświadczali tego wielcy kompozytorzy, doświadczają dzisiejsi muzycy (ci, którzy grają rocka są w sumie w uprzywilejowanej sytuacji – tam można być półgłuchym i jeszcze, jako tako, dawać radę ;-) …żeby nie było, pisze to wielbiciel tego gatunku, zagorzały fan rocka), doświadczamy i my – słuchacze, melomani, wszyscy – bez wyjątku – podlegamy prawom natury. Niby jest to coś, co oczywiste, co w sumie powinno skłaniać nas do refleksji, ale… no właśnie, jakoś nie skłania, jakoś nie przebija się do świadomości i to, co nieubłagane, często jest bagatelizowane, ba upośledzenie słuchu bywa pomijane, zamiast tego stare pierniki (powoli się zaliczam) tłumaczą młodszym, że wiecie… doświadczenie, wiele lat odsłuchów (eonów), wyćwiczenie narządu, że to wszystko jakoś oszukuje matkę naturę i taki siwiuteńki jegomość to odznacza się wprost słuchem absolutnym, słyszy kable internetowe, wyraźnie go uwiera, jak mu podmieniają egzotyczne akcesoria w torze i tym podobne dyrdymały.

 

Niestety latka lecą…

Tu ustawienie standardowe dla metryczki, bez uciekania się w podbijanie dolnego zakresu (dodatkowo) ;-)

Fajnie mają młode uszy, nie potrzebują wspomagania (teoretycznie, bo dzisiaj, jak laryngolodzy mówią, głuchota pojawia się wcześnie i to dość powszechna choroba cywilizacyjna)

A tu ekstremalnie w drugą stronę. Powyżej 60-ki i do tego jeszcze z maksymalnymi nastawami. Różnice w sposobie reprodukowania ogromne…

U Pań mniejszy ubytek wraz z wiekiem i …lepiej mi to grało, czyli jeszcze jest nadzieja (że coś tam słyszę ;-) )

Widać to wyraźnie na wykresie

Można oczywiście wierzyć i niech będzie, wiara bywa ślepa, głucha na to, co doświadczalne, wytłumaczalne, nie ma tutaj sensu z tym zjawiskiem dyskutować. Nie dyskutujemy zatem, a zwyczajnie pokazujemy w czym rzecz i oto po raz pierwszy na rynku pojawia się coś, co uwzględnia upływ czasu, dopasowuje sposób reprodukcji muzyki (w domenie cyfrowej, dzięki silnikowi DSP) do naszych możliwości w zakresie słyszę, trochę gorzej słyszę, coś tam słyszę…. ktoś coś mówił?! (jeszcze nie jak pień, ale naprawdę kiepsko). Tak, wreszcie ktoś o tym pomyślał i to zrobił. Zbudował silnik DSP pod słuchawki uwzględniający degradację słuchu. Pomierzył, wykorzystał badania naukowe, sprawdził z obowiązującym obecnie stanem wiedzy i zweryfikował podczas długotrwałych testów… to wszystko zrobił, by dać do naszej ręki narzędzie DOPASOWUJĄCE.

Vox Player to świetny odtwarzacz, dzięki obsłudze filtrów, wtyczek, ogarnianiu streamingów oraz prywatnej audio chmurce LOOP doskonale nadaje się jako narzędzie testowe… wcześniej wtyczka Audeze REVEAL, teraz True-Fi

  

Proces ustawiania DSP pod konkretny model…

Ważne, tu trzeba się wyspowiadać ;-)

Finał autokonfiguracji. DSP pod HD-650 ustawione

Czas czegoś posłuchać i pobawić się, poeksperymentować…

To narzędzie to …True-Fi

Piałem wcześniej na HDO, że idziemy w kierunku modyfikowania sygnału w komputerze, jego przekształcania w domenie cyfrowej, wykorzystania zaawansowanych trybów DSP, zaprzęgnięcia mocy współczesnych, bardzo szybkich jednostek obliczeniowych, by komputerowe źródło audio de facto pozwoliło na dowolne, zgodne z założeniami twórcy, modelowanie dźwięku. To modelowanie to korekcja akustyczna, to dopasowanie pod konkretne elementy toru, to uwzględnienie setek czynników, mających wpływ na finalny efekt, na to co usłyszymy. Wspominałem o tym w przypadku ROONa, presetów dla Audeze, ale także wcześniej, opisując technologie wprowadzone przez Sonosa, przez twórców inteligentnych głośników, programowe systemy korekcji tj. Dirac Live czy Boom. Dzisiaj praktycznie każdy producent sprzętu audio (ery cyfrowej) ma, albo planuje, wprowadzenie trybów DSP do swoich produktów. Ktoś zapyta – gdzie tu dbałość o wierność, gdzie szlachetny minimalizm, gdzie zasada nie ingerowania w sygnał? Cóż, patrząc na kierunek w jakim zmierza cała branża, trzeba raczej oswoić się z myślą, że dzisiaj to krzem zadecyduje co i jak finalnie usłyszymy. To nieodwracalne i jak się okazuje coś, co przynosi profity (jednocześnie nie odbiera możliwości słuchania bez ingerencji czegokolwiek w sygnał – nadal mamy i nadal mieć będziemy taką możliwość). Chodzi o to, by dzięki takim narzędziom, było możliwe obiektywne ujednolicenie wrażeń z odsłuchu na różnych efektorach (słuchawki) oraz różnych uszach (wiek, płeć). Sonarworks wyraźnie to sugeruje – oto software, który daje takie właśnie możliwości, pozwalając artyście / twórcy, producentowi czy konsumentowi dopasować SQ poprzez gotowe presety, które możliwe są do załadowania za pośrednictwem True-Fi. Brzmi utopijnie, ale popatrzmy, a nade wszystko spróbujmy…

Trzeba tylko ustawić w panelu co trzeba jw.

True-Fi to pierwszy, tak rozbudowany, niezależny silnik DSP opracowany pod słuchawki. Imponuje lista wspieranych modeli – jest ich obecnie 112, a ich liczba ciągle rośnie. Każdy użytkownik może zgłosić jeszcze niewspieraną słuchawkę developerowi z sugestią: zajmijcie się tym jak najszybciej. Uwzględniono wiele popularnych (nie high-endowych, tylko przystępnych) modeli słuchawek, także tych z budżetowej (nawet bardzo budżetowej) półki. I dobrze, bo sam silnik z jednej strony oferuje dopasowanie pod konkretne słuchawki, z drugiej robi to, o czym wspomniałem powyżej… uwzględnia i koryguje nastawy DSP pod kątem „naszego zużycia”. Innymi słowy możemy zdać się na oferowane przez programistów gotowce, nie zaprzątając sobie głowy własnymi doświadczeniami, badaniami, można też samodzielnie zmodyfikować, zmienić konfigurację słuchawek pod własne preferencje, własne gusta. Co ciekawe, silnik bierze pod uwagę także płeć, przy czym paniom słuch starzeje się mniej dramatycznie niż panom (tak przynajmniej to wygląda w True-Fi). Ustawiamy płeć, ustawiamy rok (od 21 do 60 lat, przed i po mechanizm nie działa – młodzi słuch mają teoretycznie perfekt, a osoby w bardzo zaawansowanym wieku po prostu są głuche, dokonujemy ewentualnych korekt w nastawach basowych i już). Wtyczka działa pod macOSem oraz pod Windowsem i podobnie jak opisany plug-in Audeze, będzie kompatybilna z większością audio aplikacji (w tym pro-toolsów) jakie znajdziemy obecnie na rynku.

Mamy 10 dni na testowanie

Różnice w poszczególnych ustawieniach są oczywiste, zauważalne od razu, przy czym duża rozpiętość (wiekowa) oraz wybór „agresywności” filtra „wiek” bardzo akcentują te zmiany, pokazują jak wiele się zmienia w ludzkim organizmie wraz z upływem lat. Dodajmy do tego dopasowanie konkretnych  słuchawek, które dzięki trybom DSP mogą stanowić dla nas „nowe odkrycie”, przyczynić się do zwiększenia przyjemności płynącej ze słuchania, albo stanowić – po prostu – interesujące doświadczenie, eksperyment. Developer zapewnia, że każdy ze wspieranych modeli, to poszukiwanie najlepszego sposobu wydobycia potencjału za pomocą kodu (tak, brzmi paskudnie, ale działa), a dodatkowo oferuje nam możliwość wgrania nowych presetów (dodatkowe tryby …wbudowano mechanizm instalacji wtyczek / alternatywnych ustawień pod indywidualnie skalibrowane słuchawki) oraz jw. zgłoszenia braku wsparcia z prośbą o szybkie uzupełnienie. Moduł DSP określa w jakim środowisku przyszło mu działać. Kluczem do sukcesu jest przecięcie paru nitek – tej od prawdy i dochodzenia do niej (wierność przekazu), maksymalizacji zadowolenia z odsłuchu (nowe patenty, w tym wielokanałowe audio) oraz utrwalenia wartości, idei (już nie jest najistotniejsze, czy EQ nam miesza, czy nie miesza, ważne jest zachowanie właściwych proporcji)… czyli… pokazania tego, co najistotniejsze w muzyce: wywołania emocji. Producent oprogramowania jest pewny swego i daje nam 10 dni (trial) na wypróbowanie True-Fi. Można zatem pobrać, można potestować, można wyrobić sobie opinię i kupić (80 ojro, choć do jutra mają jakąś promocję i niech zgadnę, takie promocje będą pojawiać się zapewne cyklicznie), bądź (będąc nieprzekonanym) nie kupić. Na pewno warto spróbować, przekonać się jak duże zmiany zachodzą wraz z upływem czasu odnośnie naszego aparatu słuchu, jak można zaradzić na deficyty, jak DSP modyfikuje dźwięk pod kątem indywidualnej kalibracji dla ponad stu modeli słuchawek, indywidualnie dopasowując swoje działanie pod konkretny model. Do pobrania tutaj, a potem to już tylko zabawa… jak ktoś nie chce pobierać to może sobie na webowym demo sprawdzić działanie tego silnika (fajnie zrobione), znaleźć odpowiedzi na nurtujące pytania (FAQ).

Wcześniejsza wtyczka REVEAL zdeaktywizowana, teraz słuchamy via True-Fi

Duża galeria, jaką możecie podziwiać, stanowi ważne uzupełnienie tego, co powyżej. Pod zdjęciami znajdziecie opisy tego, co i jak ustawialiśmy, jakie były tego efekty oraz finalnie –  jak się słuchało pod uaktywnionym DSP. Będzie jeszcze uzupełnienie wpisu o inne, wspierane modele (na razie słuchałem na HD650), między innymi podepniemy i pokatujemy AKG K701. Znajdziecie zrzuty z wyjaśnieniem jak to działa i dlaczego działa, a także z pełna listą wspieranych (bieżąco) modeli słuchawek. Sprawdzałem na torze z VoxPlayer (iMac) @ M2Tech hiFace DAC @ M1 HPA Musical Fidelity.

Uaktualnienie AKG 701:

 

Klasyka. Zaraz zobaczymy inne ustawienia kalibracji dla tych słuchawek, odmienne od tych pod HD650…

 

Mhm, linia przebiegu kalibracji wyraźnie się różni dla obu słuchawek (to ta szara).
Oczywiście ustawienia związane z uwzględnieniem wieku słuchającego pozostają takie same, bez różnicy…

Porównuję także plug-in przygotowany przez Audeze, z tym co oferuje True-Fi.
Szkoda że nie ma nastaw dla redakcyjnych LCD-3, ale można skorzystać z ustawień dwójek (to raz), a dwa sprawdzić czy korekcja uwzględniająca wiek słuchającego przynosi korzystne efekty

Jak to działa? Ano tak…

A konkretnie to:

» Czytaj dalej

Docelowe na wynos: mobilny scyzoryk mDSD firmy Encore

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
tytułowe

Z tradycyjnym poślizgiem coś, co w mojej opinii zostawia w tyle znane mi rozwiązania konkurencji w zakresie plikowe audio na wynos. USB DAC to dopiero początek, bo mamy tutaj do czynienia z rozbudowanym funkcjonalnie urządzeniem, które dysponuje własną regulacją na wyjściu (możliwości amplifikacji wprawiają w osłupienie, serio, będzie o tym sporo poniżej) oraz konwerterem USB-SPDIF (optyk) współdzielonym z tradycyjnym 3,5mm jackiem. Sporo, jak na coś wielkości pendrive’a, a przecież ten mały grzmot oferuje ponadto szerokie możliwości w zakresie konwersji sygnału cyfrowego, bo jest tutaj i DXD (24/384) i DSD (no nazwa obliguje, prawda, obliguje) 64/128. Na marginesie, warto zapoznać się z wpisami na forum Roon Labs o 1 bitowym sygnale, o tym jak bardzo jesteśmy wyprowadzani w pole przez marketingowców, gdy z pudełek atakuje przekaz „nawet” do 512, albo o 1024 (DSD). Wypowiadają się osoby z branży oraz inżynierowie dźwięku i znakomici spece z samego Roona – wniosek jest jednoznaczny… ta pogoń w imię magii cyferek nie tylko nie ma najmniejszego sensu praktycznego (dystrybucja), ale od strony brzmieniowej wręcz mocno niewskazana. No, ale, każdy chce więcej pod maską… i tak to się kręci.

Powracając do bohatera recenzji, interfejs mDSD nie tylko dużo może, ale niedużo kosztuje. Właśnie. Patrząc na rynek z jednej strony widzimy pozytywną erozję cen tego typu rozwiązań (ludzie, za pierwszego DragonFly-a zapłaciłem 1299zł! Ale ze mnie frajer! ;-) ), z drugiej klęska urodzaju z jaką mamy do czynienia mocno komplikuje wybór. Jest tego, na przysłowiowe „kopy” i konia z rzędem temu, kto każdy z tych USB DACów przesłucha, przetestuje dogłębnie i finalnie oceni. Pamiętajcie, wiele razy o tym mówiłem, duża część testów w sieci jest kompletnie z czapy (tak zwane chwilówki, kiedy redakcja ma coś na tydzień, dwa, albo nawet na nieco dłużej, ale tekst pisze się taśmowo, już po paru dniach „odsłuchów”). U mnie mDSD katowany był 3 miesiące (dzięki za wyrozumiałość i za sposobność Audiomagic) i mogłem dogłębnie przekonać się o zaletach oraz wadach produktu. Naprawdę mniej czasami znaczy więcej. Po tych trzech miesiącach wiem, że mogę kompetentnie wypowiedzieć się o mDSD, bo poznałem w pełni możliwości jakie drzemią w tym produkcie. Nie pobieżnie zatem, a konkretnie, ze zwróceniem uwagi na potencjał, który drzemie w tej konstrukcji. Patrząc szerzej, widzę, że wielu nie zadaje sobie trudu, by poznać ten potencjał i pobieżnie, w niepełny sposób, bez uchwycenia tego co istotne, co kluczowe opisuje i odfajkowane. To nieporozumienie, w tym wypadku rażące wręcz, bo mamy rzecz w swojej kategorii WYBITNĄ, taką której tym bardziej warto się dokładnie przyjrzeć i którą warto sumiennie przetestować.

Finału na wstępie tak do końca nie zdradzę, ale można domyślić się co się tam w podsumowaniu znajdzie. Powiem tak: jeżeli chcecie zainwestować niewielkie pieniądze w coś, co „ogarnie” Wam temat grania z komputera (i ewentualnie handhelda, choć to pełnego potencjału mDSD nie uwolni) to macie coś, co powinno być na pierwszym miejscu na krótkiej liście. Miałem porównanie i o tym też co nieco przeczytacie. Było porównywane to, to z czarną i czerwoną Ważką (plus nawiązania do DF pierwszej gen.), miałem w pamięci skądinąd bardzo dobrego brzmieniowo, przenośnego Matriksa (też u nas był długo, bo wzięliśmy go do redakcji – patrz recenzja), małego A10 Beyersa (patrz tutaj), kolejnego przenośnego DACa jaki zagościł na dłużej u nas czyt. HA-2 od Oppo (ktoś się nim teraz cieszy, bo i piękna rzecz, patrz nasz test tutaj), wreszcie testowanego niedawno iDSD Nano od IFi (test tutaj). A to nie wyczerpuje jeszcze całej listy (sporo testowaliśmy produktów FiiO, były Cayiny, były produkty Audioengine itd.). I wiecie co? Te 500 złotych jakie zainwestujecie w audio klamota będzie w wypadku tytułowego scyzoryka NAJLEPIEJ wydanym Sobieskim. Lepiej wydacie te pieniądze od inwestycji w pozostałe wymienione powyżej produkty, a szerzej to nawet w większość tego, co dzisiaj w polskiej dystrybucji można zakupić (mam tu na myśli rzeczy, które słuchałem). Narażę się komuś? Trudno. Zasadniczo i z definicji mam to gdzieś, nie staram się w tym, co publikuje być „politycznie poprawny”, pisząc tak, by nie naruszyć czyjegoś interesiku. Jak coś jest gorsze, albo dużo mniej opłacalne, to takie jest i nie ma co się czarować i zakłamywać rzeczywistości. Co więcej, sporo produktów szczególnie w tej kategorii oferuje całkiem pokaźny zbiór wspomnianej „magii cyferek”, albo też „magii literek” (tak, mam tu na myśli MQA w Dragonach). Także spokojnie, bullshitu tutaj nie będzie, nawet gdyby ostatecznie przyszło mi sprzęt do testu wyłącznie kupować, wypożyczać za kaucją. Ogólnie, za dużo dziś w sieci sponsoringu i mówię tu generalizując, ale też opisując znane Wam zjawisko „marketingu opiniotwórczego”, testów które z rzetelnym opisem „za i przeciw” nie mają NIC WSPÓLNEGO.

To jak… ten mDSD taki bez wad, bez skazy zatem? A gdzie tam, oczywiście, że nie, ale w tym budżecie dostaliśmy przysłowiowe maksimum i gdyby nie sobie taka ergonomia to bym dead endami walił, ale że jednak, to się pohamuję :)

Zapraszam do lektury:

» Czytaj dalej

W co gra Google? Nasze trzy grosze naznaczone dźwiękiem

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
zhuhmyqycytnmvzdoymb

Google wyraźnie zmienia oblicze, ewoluuje. To już nie tylko gigant internetowy, nie tylko dawca największego mechanizmu przeszukującego globalną sieć, firma od danych (big data)… nie, od wczoraj to także ktoś z ambicjami by rywalizować z resztą świata na polu elektroniki użytkowej. Firma z Mountain View chce na serio zaoferować swój ekosystem oparty na swoim hardwarze, spinający to w czym jest najmocniejsza (patrz wyżej… dodajmy do tego jeszcze największego oferenta treści multimedialnych) z własnymi produktami z krzemu i plastiku. Google miało ambicje, by to o czym piszę, zrobić wcześniej. Miało. Z miernym rezultatem miało. Dzisiaj praktycznie nikt nie pamięta, ale przypomnę, nieudane próby ze znalezieniem sposobu na telewizję w dobie Internetu (liczne, naznaczone fiaskiem, „google tv”), starała się też przekonać nas do swoich (swoich?) telefonów oraz tabletów w kolejnych inkarnacjach linii Nexus, wreszcie (umarło, zanim się narodziło) w dziedzinie nas interesującej najmocniej – dźwięku – poniosła sromotną klęskę w postaci projektu Nexus-Q… głośnika, który choć ciekawy koncepcyjnie, nie miał żadnych szans z tym, co się wtedy rodziło (multiroom oraz pierwsze przymiarki do inteligentych głośników).

Pasmo porażek, bolesnych rozczarowań, trwało by pewnie dalej, gdyby szefostwo nie uświadomiło sobie, że te wcześniejsze próby były już na starcie skazane na niepowodzenie. Nikt nie opracował spójnej koncepcji, nie odpowiedział sobie na w sumie proste pytanie: ale po co my to w ogóle robimy, nikt nie miał – mówiąc wprost - pomysłu na Google hardware by Google (istotne to ostatnie, bo albo robisz coś sam i na serio, albo robią to inni za ciebie i na serio to finalnie nie jest). Zdano sobie sprawę, że każda kolejna próba jest skazana na porażkę, bo rynek jest już mocno obsadzony, jest już też nasycony i gdy się chce zaistnieć to trzeba inaczej, zupełnie inaczej. Zwiastunem tego inaczej były może nie spektakularne, ale właśnie sensowne, bo realizujące długofalową koncepcję, strategię, produkty tj. Chromecast (audio i wideo) oraz (bardziej) Chromebooki. Te ostatnie dzięki bardzo atrakcyjnej cenie, dzięki zaoferowaniu doświadczenia komputerowego w wersji light, odpowiadającego na potrzeby znacznej rzeszy potencjalnych klientów, stały się pierwszym znaczącym sukcesem Google na polu może nie tyle samego hardware (bo mówimy o platformie, samo Google też te laptopy klepie, ale nie to jest najważniejsze), co stworzenia bazy pod rozwój swoich projektów (sprzętowych oraz usługowych), stworzenia czegoś, co jest kluczem do sukcesu…

 

…własnego ekosystemu (Google Home). Google ma wiele argumentów, ma wiele elementów, które pozwalają na budowę własnego hardware, na rywalizację z potentatami (konkurencja zewnętrzna tj. Apple oraz wewnętrzna tj. Samsung) i odniesienie sukcesu. Wspomniane Chromecasty dają możliwość skorzystania z tego co od dawna oferuje Google na czymś, co może to wyświetlić, albo może zagrać w chałupie. Mimo, że mówimy o erze post-PC to tak naprawdę nie mówimy o czymś co konkretnie zastąpiło komputer, a mówimy raczej o wielu komputerach w różnej formie, które zastąpiły coś pojedynczego, konkretnego właśnie. Wczorajsza konferencja pokazała, że w końcu ktoś tu odrobił lekcję, wyciągnął wnioski z porażek i w końcu wie jak to zrobić. Czy są to rzeczy nowatorskie, odkrywcze, czy jest to coś, co zmienia rzeczywistość, coś naprawdę nowego, nowatorskiego? Nie, raczej nie. Patrząc na nowe głośniki, na nie-do-końca bezprzewodowe słuchawki nie widać w tym wszystkim żadnej rewolucji, ale to nie jest istotne, istotne jest to, że w końcu jest to spójne, że korzysta z potęgi danych gromadzonych przez lata przez Google, że jest to coś, co może w najlepszy możliwy sposób skorzystać z technologii, które właśnie wkraczają w nasze życie (i to jest ta rewolucja). I to jest najważniejsze, kluczowe w tym wszystkim. Czy wirtualna rzeczywistość, czy sztuczna inteligencja, czy rzeczywistość rozszerzona… tak, to wszystko się tu ze sobą łączy i pozwala na całościowe doświadczenie, na skorzystanie z tego, co oferuje dzisiejsza technologia.

Czy takie coś zastąpi nam tradycyjne stereo? Odpowiedź brzmi: tak, zastąpi. Wcześniej, czy później zastąpi.

Po tym przydługim, wyjaśniającym wstępie, warto napisać coś o tym, co internetowy gigant pokazał. Pominę tutaj telefony (od dawna nie piszemy o nich na łamach i niech tak już zostanie, czasami tylko incydentalnie nam się zdarzy, bo dźwięk vide fantastyczny V30), poza jednym krótkim komentarzem: właśnie umiera analogowe wyjście dla dźwięku, fizyczne połączenie efektora ze źródłem… wystarczy do Apple dodać Google i sprawa jest przesądzona), pominę nowy komputer oraz gogle VR, bo choć to rzeczy bardzo ważne (patrz wyżej) dla całokształtu, to dla nas (dźwięk) mniej istotne… skupię się na słuchawkach oraz głośnikach, bo …jest o czym pisać i jest nad czym dumać. Firma będzie od teraz oferować nie jeden, nie dwa, a aż trzy inteligentne głośniki. Te głośniki to niby nic wartego uwagi, bo przecież mówimy w przypadku dwóch mniejszych o małych, typowo „kuchennych” konstrukcjach, małych bezprzewodowych głośniczkach, a ten większy z ambicjami to też tylko przerośnięty, wyposażony w poważniejsze, ale nadal kompaktowe, przetworniki brat tych mniejszych (pozory mylą!). Niby tak, ale nie do końca tak, a nawet w ogóle nie tak i już tłumaczę dlaczego. W branży (audio) mówi się od jakiegoś czasu, że komputer, że bezprzewodowość, że stream zmienia wszystko, że przekształca nam system z takiego, jaki znamy, takiego klasycznego w formie w coś, co jest czymś z zupełnie innej beczki. Nagle wszystko staje na głowie, nagle okazuje się, że takie rzeczy jak dopasowanie, jak ustawienie, jak lokalizacja stają się wtórne, mniej istotne, że nam się to wszystko wtapia, integruje, „znika”. Nie łamiemy praw fizyki, tego co w akustyce ważne rzecz jasna, a dzięki technologii dopasowujemy rzeczywistość pod wymagania.

Popatrzcie na to od strony praktycznej, od strony – właśnie – umiejscowienia. Stolik audio? Przeżytek. Metry kabli? Przeżytek. Akustyka? W dobie DSP i zaawansowanej korekcji może się okazać, że zagra nawet w marmurowo-szklanej hali. Nagle wszystko się zmienia, a do tego dochodzą zupełnie inne rzeczy: rozpoznawanie mowy, sterowanie głosem, inteligentna asysta, jakieś rzeczy rodem z s-f (StarTreka). Dostęp do teści przestaje być w jakikolwiek sposób ograniczony, właściwie coś, co wcześniej nazywaliśmy źródłem wtapia się nam w przestrzeń użytkową, staje się czymś „wszędzie”. Te głośniki, tak jak i inne produkty tego typu, nie są tylko czymś na blat, albo półeczkę – nie – to jest moi drodzy przyszłość całej branży, bo umowne źródło jest wszechobecne, jest jw wszędzie. W formie kompaktowo-niezobowiązującej będzie to oferowane na masowy rynek w cenie od 49$ sztuka (Google Home Mini idealny deal dla producenta, który w ten sposób, tanim kosztem wprowadza proste końcówki zbierające dane, a dane to gigantyczne pieniądze), dalej będzie z większymi ambicjami vide HomePod oraz Google Home Max za ok. 350-400$ okupować nie jeden salon, wreszcie pojawi się w takiej, czy innej formie (stawiam na integrację z pomysłami gigantów IT w formie Cast czy AirPlay kolejna cyferka, co już się zresztą dzieje) w HiFi (to co powyżej, z ambicjami, może być poważną alternatywą) i high-endzie. Przy czym zmieni to HiFi i high-end nieodwracalnie, bo forma będzie tu podążać za treścią, będzie się zmieniać i dostosowywać.

Do czego dostosowywać? Ano do takich właśnie efektorów z wbudowaną inteligencją, zbierających dane i ciągle przetwarzających, ciągle analizujących i ciągle nasłuchujących jak Google Home, Google Home Mini czy Google Home Max. To będzie opcja dla kogoś, kogo aż tak bardzo nie kręci system stereo (który jednakowoż da się w przypadku tych strefowych, parujących się głośników stworzyć na zawołanie), albo opcja dodatkowa, bo nawet jeżeli będzie „poważny system” to go nie będzie. Jak to nie będzie?! Ano nie będzie, bo tor zaklęty w głośnikach (patrz nasze wrażenia KEF LS50 Wireless) to będzie wszystko, czego potrzebujemy. Jak drożej to Devialet Phantom w kolejnej wersji, jak (nawet) niby tradycyjna skrzynka to jednak taka jak Polaris od Auralica (bo ma absolutnie wszystko, jest kompletny pod każdym względem – taki wszystkograj). Dodajmy do tego potęgę software, potęgę trybów DSP, zaawansowanej korekcji (akustyka) i już wiadomo mniej więcej jak to będzie zaraz wyglądało. Będzie wyglądało zupełnie inaczej. Te produkty zwiastują ogromne zmiany, bo będą w każdym domu (w takiej czy inne formie, z takim czy innym logo – nieważne) i to będzie właśnie TO AUDIO, przy czym wcale nie na poziomie tranzystorowego radyjka czy boomboksa, a – patrząc na te wszystkie programistyczno-sprzętowe usprawnienia – po prostu dużo lepszym… różnica między budżetowym stereo a takim multiroomem zwyczajnie zniknie, przy oczywistych zaletach tego nowoczesnego, wtapiającego się, łatwego w obsłudze i dającego dostęp natychmiastowy do wszystkiego.

Ten najmniejszy z pokazanych to coś od strony jakościowej na poziomie wspomnianego radyjka. Ten większy (max), wcześniej wprowadzony na rynek, już niekoniecznie, a największy z dostępnym trybem parowania i ustawieniami pion/poziom (dwa woofery, dwa tweetery plus elektronika, przypomina Sonosa Play:3/5 btw) będzie zapewniał przyzwoity dźwięk, po korekcji, śledzeniu w czasie rzeczywistym, dopasowywaniu – słowem – technologii zaszytej w układach i oprogramowaniu. Każdy zagra w strefach, każdy automatycznie się zidentyfikuje w sieci, udostępni jak mu pozwolimy znajomym, przestanie grać jak wyjdziemy i wznowi granie jak wejdziemy, przekaże komendę odtwarzaj innym, w razie zmiany lokalizacji przez nas, albo w jakimś innym scenariuszu w ramach działania inteligentnej chałupy. To już właściwie jest, a zaraz będzie standardem. I nikt, zwyczajnie nikt, nie będzie sobie zawracał głowy klasycznym stereo, poza garstką, niszą, która w ten sposób zamanifestuje swoją odrębność. Może się okazać, że podobnie jak ze słuchawkami (tak, tak Beatsy, które zdominowały rynek >100$) , tylko jeszcze bardziej (bo słuchawki to jednak opcja, a cokolwiek z głośnikiem w domu to raczej norma) takie właśnie głośniki zastąpią to, co było. Czuję, że nastąpi to bardzo szybko i widzę po wielkich producentach audio, że zaczynają sobie to uświadamiać (zauważalne w katalogach przesunięcie na rzecz produktów dla mas, wprowadzenie do drogich systemów rozwiązań jakie znajdziemy w sprzęcie budżetowym – BT, CAST, AirPlay). Także to, w co gra Google, jest dla nas bardzo istotne, bardziej nawet niż nam się to może dzisiaj wydawać!

Google Pixel Buds to bezprzewodowe słuchawki, które wyróżniają trzy rzeczy rzeczy: nie są to dokanałówki, a raczej (nie)typowe pchełki, z kablem łączącym obie (co oznacza, że nie jest to odpowiednik jabłkowych AirPodsów) – to raz; dwa – czymś co ma je wyróżniać wcale nie są kwestie ułatwionej integracji ze sprzętem (jak u Apple), a translacja, tłumaczenie na żywo tego, co do nas mówią w języku obcym (40 języków obsługiwanych na starcie), coś co możemy kojarzyć z adamsowym Babel Fishem (Douglas Adams „Autostopem przez Galaktykę”). W praktyce może być różnie (rybka dawała pewność, że się dogadamy, tutaj jeszcze nieco brakuje), tak czy inaczej, to zapewne ten element będzie głównie eksponowany …plus integracja AI. Gdzie tu dźwięk, SQ zapytacie? No też jest ważny, bo po pierwsze BT 5.0 (lepsze parametry przesyłu możliwe), bo po drugie ergonomia ma być na lepszym poziomie niż w dokanałówkach właśnie – żadne ciało obce, a coś co nam bezinwazyjnie wypełnia małżowinę, dodatkowo potrafi dopasować swoje działanie do okoliczności. Sumując to, ponownie, algorytm będzie miał decydujące znaczenie jak i co usłyszymy. Warto oswoić się z takim scenariuszem, bo szerzej dotyczy to całego segmentu audio. Wspomniane tłumaczenia na żywo oraz integracja asystenta (Google Assistant, spoiwo dla wszystkich pokazanych, nowych produktów) mają być lepem, przekonać do słuchawek nieprzekonanych (i właśnie nie o muzykę tu się tylko rozchodzi!).

Z pierwszych wrażeń wyłania się obraz czegoś, co faktycznie daje namiastkę natychmiastowej interakcji ze sztucznym bytem, mówimy i od razu słyszymy odpowiedź, odpowiedź nacechowaną odczuciami, emocjami, nie robotyczne monosylabizowanie. Oczywiście Apple też zapowiadało, że ichnie Siri będzie mądre, użyteczne, praktyczne i nas zaskoczy. Rzeczywistość wygląda zgoła inaczej. Google jest tu górą, bo ma coś, czego Apple nie ma i mieć nie będzie (chyba że wykupi, no ale kogo? ;-) ), czytaj trzyma łapę na danych, na mechanizmach przeszukiwania, analizowania, kolekcjonowania oraz gromadzenia. To potężna przewaga. Google Buds należy zatem traktować podobnie jak AirPodsy, ale inaczej… jabłkowy produkt stał się najlepiej sprzedającymi się (ktoś zdziwiony?), najsensowniejszymi „prawdziwymi” bezprzewodówkami, choć cała koncepcja (patrz nasz artykuł poświęcony AirPlay) jaka za nimi stoi jest ściśle skorelowana z jabłkowym AI (Siri). Jednak z braku laku, sensownej alternatywy, odtwarzanie muzyki jest i będzie stanowiło istotny element w przypadku AirPodsów (nie zapominajmy o promowaniu ichniego streamingu Apple Music), odnośnie zaś produktu Google audio nie będzie aż tak ważne i (to raczej pewne) Buds nie sprzedadzą się tak dobrze i nie będą alternatywą (bo jednak przewód) dla produktu Apple. Nikt tu jednak nie będzie darł szat, bo te słuchawki mają być idealnym partnerem dla pozbawionych jacka Pikseli 2 (smartfonów) i będą. Wraz z tanimi goglami VR (nowa generacja) ma to być kompletne rozwiązanie dostępowe do świata Google i patrząc na to z tej perspektywy – będzie. Oczywiście od strony użytkowej w ważnym aspekcie czasu działania opisywany produkt powiela rozwiązania Apple: jest nosidełko/powerbank z czterema doładowywaniami, same słuchawki działają ok. 5 godzin na jednym. Proces parowania ma także być uproszczony i natychmiastowy (jak w jabłcu).

Sumując, audio nam się w pewnym sensie zdemokratyzuje. Więcej ludzi będzie korzystać (integracja w ramach instalacji domowych oraz nowego trendu, mody), więcej będzie zainteresowanych, więcej zwróci uwagę, ale nie będzie to audio takie, jakie obecnie nam się kojarzy. Tradycyjny system umrze, tradycyjne audio jest skazane na absolutną niszowość. To co nowoczesne będzie nawiązywać do tego, co masowe, a to co masowe będzie potrafiło dużo więcej niż… moglibyśmy przypuszczać. Także w dziedzinie SQ. Jeszcze dzisiaj przeczytacie nowe wieści o AirPlay 2, a następnie (ale już nie dzisiaj ;-) ) o paru nowych, awangardowych projektach z szansą nie tylko na sukces, ale na mocne oddziaływanie na całą branżę, na kolejne poważne zmiany jakich możemy już niebawem doświadczyć. Postęp technologiczny, komputerowe audio, dokonana na naszych oczach zmiana w sposobie dystrybucji i konsumpcji treści (ale to zabrzmiało) powoduje, że co chwila jesteśmy i będziemy zaskakiwani. Niestety era ciągłego aktualizowania, ciągłych zmian właśnie nadeszła. Nowe audio to audio zero-jedynkowe, to audio naznaczone linijkami kodu. Chyba już nieodwracalnie…

 

Egreat A10 w redakcji: gdy kino spotyka audio i co z tego wynika

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170921_093012376_iOS

No właśnie, co? Ano zobaczymy co, ale ostrzyliśmy sobie zębiska na ten podobnież najbardziej zaawansowany, najbardziej rozbudowany funkcjonalnie multiodtwarzacz AV na rynku. Pamiętam stare dobre czasy, gdy testowałem różne takie Kukurydze (Popcorn Hour), Xtreamery i inne media playery na FrazPC (telewizory i projektory też się trafiały)… łezka w oku się kręci, jak się człowiek cieszył, jak mu pierwsze apki pod TV ruszały, jak alternatywny soft działał, jak serwisy z nie_do_końca legalnymi treściami śmigały. Dzisiaj w dobie SmartTV i set-top-boksów oferowanych przez gigantów IT (nowe ATV – zaprzepaszczona szansa na coś ogarniającego wszystko btw, Chromecasty, Amazony, Roku itp sprawy) wydawać by się mogło, że czas takich kombajnów multimedialnych dobiegł definitywnie końca. Fakt, opcji jest bez liku, bo jeszcze dochodzą rozbudowane o możliwości sieciowe amplitunery kina domowego, same zaś odbiorniki potrafią odbierać sygnał z agregatów treści odpalanych przez wszędobylskie handheldy, ale…

Czego tu nie ma…

Czego tu nie ma… tak, wiem powtarzam się

…ale nadal nikt nie zrobił tego jak należy, moi drodzy. NIKT. Nadal mamy fragmentację treści (za co oczywiście odpowiedzialne są pazerne koncerny ;-) ), nadal mamy straszliwy bałagan odnośnie formatów (tu akurat konkurencja nie przyczynia się do niczego dobrego, bo zamiast porządku mamy nieporządek właśnie), nadal żeby coś obejrzeć trzeba posiłkować się instrukcją obsługi (czy to, to wspiera, czy wręcz przeciwnie). Koszmar jednym słowem. Próbą pogodzenia wielu sprzeczności w AV (w audio też to obserwujemy vide treści na wyłączność w serwisach streamingowych, wsparcie MQA etc.) są właśnie ambitne projekty, takie jak A10, które mają pogodzić wszystko, syntetyzować pod jednym dachem. Trudne to, wymagające zadanie, ale w sukurs konstruktorom przychodzą dzisiaj co najmniej dwie rzeczy:

  • platformy systemowe, otwarte na ciągłe doskonalenie, dodawanie nowych technologii z rynku audio / wideo (Linux i jego mobilny wariant: Android)
  • bardzo zaawansowane, „nadmiarowe”, obsługujące najnowsze API zintegrowane układy SoC o takich parametrach mocowych, że żaden materiał nam nie straszny

Te dwa, wymienione powyżej, elementy dają teoretycznie gwarancję, że taki kombajn poradzi sobie nie tylko teraz, ale także w przyszłości. Pewnym wyzwaniem są umowy licencyjne na niektóre z płatnych technologii – tego niestety nie przeskoczymy, do źródeł (cóż, wiadomo, każdy chce zarobić) i to jedyny, obiektywnie, hamulcowy, utrudniający stworzenie kompletnego rozwiązania odtwarzającego wszelkie treści audio-wideo. Dodajmy do tego opracowywane, doskonalone przez lata, znakomite UI (XBMC się kłania, obecnie w formie świetnego, multiplatformowego Kodi), platformy dystrybucyjne z dostępem do wymaganych dzisiaj aplikacji (treści) i widzimy wyraźnie, że miejsce dla Złotego Graala nadal pozostaje nieobsadzone, ale do szczytu brakuje naprawdę niewiele…

 

 

Duże anteny, wydajny moduł sieciowy – to być musi i jest

A10 to potężna maszyna. Oczywiście na pierwszym miejscu jest tu obraz (test będzie jednakowoż mocno uwzględniał audio… robimy to jako jedyni w sieci, bo tam gdzie się skrzynka już pojawiła tj. głównie @ anglojęzycznych stronach, w 95% publikacje dotyczą wideo). Mamy obsługę 4K i to nie po brzegu, a konkretnie, z wszystkimi standardami, co stanowi prawdziwą rzadkość (wspomniane propozycje wielkich branży IT oraz wielkich koncernów), a konkretnie:

  • pełna obsługa Blu-ray z pliku
  • HEVC 10Bit,
  • 4K 60Hz,
  • HDR10,
  • Dolby Vision (!) – od strony technicznej brak przeciwwskazań, czekają na licencję (logo na froncie trafiło tam na wyrost),
  • Dolby Atmos,
  • DTS:X
  • oraz… HDMI 2.0a (najnowszy i konieczny dla uzyskania topowej jakości obrazu standard złącza)
Na Dolby Vision poczekamy…

…są więc HDRy, jest szansa na licencjonowany Dolby Vision (byłby to pierwszy i jedyny taki sprzęt na rynku z obsługą). Mamy pełną obsługę materiału z nośników Blu-ray (w tym tych 4K), pójdzie nawet takie coś jak zapisany w formacie 4K Ultra HD H.265/HEVC plik z bitrate 400Mbps (!). To wszytko zasługa potężnego układu HiSilicon Hi3798CV200. Biorąc pod uwagę kilkudziesięciogigabajtowy kontent, nie dziwi obsługa 8TB dysków z wbudowanej kieszeni dla nośników danych (w praktyce najlepiej zastosować serwerowe wersje dysków o b. dużej pojemności), przy czym jest to pierwsze tego typu urządzenie u mnie w testach, które potrafi taki nośnik czytać w sytuacji, gdy sformatowaliśmy go pod NTFS (64 bit / Windows). Do tej pory, zawsze, musiałem przygotować dysk korzystając z któregoś z linuksowych systemów plików. Tu nie muszę. To, co cieszy pod kątem zastosowań audio, to dodatkowo umiejętność grania via USB (audio), pozwalający @ wpięcie A10 pod tor z nowoczesnym DACzkiem. Oczywiście standard 2.0 w przypadku HDMI oznacza pełną kompatybilność z najnowszym procesorem dźwięku / końcówką wielokanałową (tych kanałów, moi drodzy, jest teraz 10, albo nawet 12!). Producenci głośników cieszą się bardzo z takiego obrotu sprawy. Prawda Pylon Audio? ;-)

Wspomniałem, że da się wyświetlić pełen obraz płyty z materiałem 4K (Blu-ray), da się też podobno (i to oczywiście sprawdzę) bez problemu grać ripy SACD (obsługa plików .dff/.dsf). W ogóle z audio będzie ciekawie, bo dzięki streamerowi z końcówką Auralic Polaris, przetestuję tytułową skrzyneczkę na wszelkie możliwe sposoby – będzie zatem Auralic robił za DACa (bo umie ;-) , a do tego A10 gra jw z wyjścia USB via USB Audio Player), będzie robił za analogową końcówkę w tym mariażu. W przypadku ROONa raczej szans nie widzę, ale sprawdzę… musielibyśmy mieć odpowiednik iPenga w sklepie z aplikacjami eGreat’a, żeby zrobić z niego roonowego end-pointa. Tak czy inaczej, może być naprawdę ciekawie, bo kino bez ograniczeń jakościowych spotka się tutaj z audio bez ograniczeń jakościowych (Auralic Polaris jest obłędny, tylko trzeba dać sobie czas na poznanie wszystkich jego możliwości, skrywanego potencjału… odrobiłem tę lekcję dogłębnie i niebawem przeczytacie recenzję uwzględniającą pełen opis badań jakie zaaplikowałem wspomnianemu Auralikowi – brakowało tylko kina, ale jw. będzie i kino!). A10 będzie źródłem, na różne sposoby integrowanym z torem (nie tylko Auralikiem, o czym dalej), podpinany analogowo i cyfrowo pod audio klamoty (USB i SPDIF). Będzie i na dużym ekranie (jak ktoś lubi to może mieć TV 24/7 odpalony, są tacy ;-) ) i na małym, zdalnie zawiadywany z handhelda.

 

Sterownik jest podświetlany

Dostęp do treści to warunek konieczny w dzisiejszych czasach, warunek konieczny by nawet najbardziej zaawansowany sprzęt przyciągnął uwagę potencjalnych użytkowników – bez dostępu, tylko z tym co z dysku/NASów (sam A10 może nim być btw) to obecnie daleko nie to, czego byśmy sobie życzyli. Po to zamontowano w skrzynce najszybsze interfejsy sieciowe: 802.11 b/g/n/ac 2.4G/5G Wi-Fi, Bluetooth 4.0 oraz gigabitowy LAN, by te strumienie nam bez przeszkód żadnych śmigały. Pierwsze testy wykazały, że faktycznie jakość modułów zainstalowanych na PCB tego klamota jest znakomita, będzie benchmark, bo to jedna z kluczowych dla takiego wideo streamera kwestii – tu nie może się ciąć, tu nie może być ograniczeń, ale z tego co widzę – jest dobrze, nawet bardzo dobrze. Oczywiście samo dostępne łącze musi mieć odpowiednie parametry, tylko stały dostęp, tylko szerokopasmowy, najlpiej powyżej 50Mbps. Odnośnie zaś dostępu, to ten jest stale rozbudowywany przez producenta, ale już widzę, że treści 4K będzie można oglądać z co najmniej paru źródeł. Rzecz jasna sprawdzę dokładnie, co, od kogo i czy bezproblemowo… mowa jest o Netfliksie (na razie tylko w SD), o HBO Go, o Showmaksie, a z audio, podobnie… będzie Spotify, będzie Tidal…

Ważne dla wideofilów jest to, że sprzęt obsłuży im zarówno HDR10 jak i rozszerzony gamut koloru BT.2020. Oba te standardy oraz zaawansowaną obróbkę obrazu, w tym skalowanie źródeł o niższej jakości zapewnia tutaj układ Imprex Engine 2.0. Pamiętacie recenzję Oppo 105D? Tam też był zaawansowany układ Darbee, który skokowo podnosił jakość słabszych źródeł (opad szczęki, gdy w czytniku wylądował Mirror Mask w 576p). Wspominam tego Oppo nie bez przyczyny btw. Po pierwsze mamy tutaj urządzenia pokrewne, choć pochodzące z zupełnie innej półki cenowej. Warto przy tym nadmienić, że A10 jest wykonany z dużą dbałością, jak wysokiej klasy urządzenie (jakim bez wątpienia jest wspomniany multiformatowiec Oppo). Mamy więc świetne spasowanie, metalową obudowę, aluminiowe, grube ścianki (szczotkowane), mamy bardzo precyzyjnie wykonane metalowe zawiasy, dobrej jakości złącza – sprzęt prezentuje się bardzo dobrze, zupełnie swobodnie można go ustawić (patrz zdjęcia) obok high-endowego źródła audio (Polaris) i nie ma tu żadnego faux-pas. Także już na wstępie, po rozpakowaniu, czujemy, że ktoś tu odrobił lekcje, że to żaden plastik fantastik, coś co kojarzymy zazwyczaj z odtwarzaczami strumieniowymi wideo… to zupełnie inna, wyższa liga. 

Full metal z mechanizmem obliczonym na 10 tyś instalacji.
Będziecie żonglować dyskami? ;-) Ceny niskie teraz, warto zainwestować w jakieś min. 4TB (wiadomo, materiał 4K to konkret)

Sprawdzimy jak sobie A10 poradzi grając z Polarisem, ale także z tradycyjnym wzmacniaczem stereo (NAD) oraz amplitunerem kina domowego (ponowie NAD). Odnośnie tego ostatniego, dzięki dostarczonemu przez dystrybutora ekstraktorowi HDMI, możliwe będzie pogodzenie najnowszych formatów obrazu, z nie_najnowszymi formatami kinowego audio (staruszek NAD takich rzeczy jak Dolby Atmos czy DTS:X nam oczywiście nie obsłuży). Siak czy tak, nowoczesny ampli też się znajdzie, będzie zatem sprawdzona kompatybilność z ww. standardami. Sprawdzimy także, jak dobrze sobie poradzi z naszymi bezprzewodowymi Momentum (via BT), nowoczesny moduł sinozębnego w A10 powinien zapewnić stabilną pracę i działanie w całym mieszkaniu. Działanie w rozbudowanej instalacji AV pozwoli sprawdzić, czy A10 może faktycznie stać się uniwersalnym, całościowym rozwiązaniem dla kogoś, kto chce sobie połączyć kino i audio w salonie. Wreszcie w sieci wiele informacji wymaga sprawdzenia – pojawiły się informacje o ew. wsparciu dla AirPlay’a, o podobnej do Chromecasta funkcjonalności – to wszystko do zweryfikowania. Będą zatem duże ekrany, nawet bardzo duże (jakaś projekcja) na HDO. Pojawi się ten temat i to nie na chwilę, a na dłuższą chwilę (poniżej wyjaśnienie dlaczego ;-) )

Zobaczymy, co z tego wyniknie…

XBMC / KODI w androidowym wariancie VidOn

Apki dostępowe i technologie strumieniowania z i do

Wyjście wideo

Wyjście audio

 

Wspomniany w tekście ekstrator HDMI, pozwalający na integrację A10 ze starszym amplitunerem kina domowego bez utraty jakości obrazu 4K

Analogowo i cyfrowo (USB/SPDIF) będzie @ Polarisie

BTW. Do Oppo wrócimy jeszcze w tym tygodniu. Powód? Ano 205-ka @ testy do nas jedzie

BTW2. Auralic wypuścił nowe klamoty i coś czuję, że będzie K.O dla całej konkurencji. Idą za ciosem! Jak tylko będzie sposobność, przetestujemy. Jutro osobny wpis o tym na HDO.

 

IFi iDSD Nano LE …mały, ale wariat?

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170524_180212593_iOS

Dzisiaj, nie oszukujmy się, liczy się przede wszystkim to, co w kieszeni. Liczy się mobile. Owszem, ludzie słuchają muzyki z (umownie) komputera, ale przede wszystkim słuchają streamingu na jakimś handheldzie. Nikt nie zabiera ze sobą laptopa do biegania, przemieszczania się z pkt A do pkt B, nie słucha przykuty do desktopa, tylko ma w kieszeni coś, co mu gra. Bezprzewodowo (efektory w postaci słuchawek, całych systemów z transmisją, kolumn… wszystko bez druta), albo (jeszcze) przewodowo. I tak to wygląda, nie inaczej. Rzecz jasna dźwięk z samego telefonu, czy tabletu zazwyczaj jest co najwyżej akceptowalny, na pewno nie da się sensownie pożenić takiego źródła z dobrej klasy słuchawkami (pomijając konwersję, chuda amplifikacja zaszyta w takim fonie nie da im rady), często (gęsto) układ zamontowany w środku to kosteczka za parę centów, która niczego nie wyczaruje, bo niby jak? Dodajmy do tego niejako zakładany przez projektantów tandem z wysoceefektywnymi IEMami (implikuje to walka o jak najmniejsze drenowanie baterii… o to toczy się bój, to jest w centrum uwagi) i już wiemy, że 99% tego co oferuje obecnie rynek wymaga „usprawniacza”.

No właśnie. Usprawniacza. Można oczywiście kupić wyspecjalizowanego DAPa, ale gdzie tu ergonomia takiego rozwiązania? Gdzie wygoda? Kolejny byt, wyspecjalizowany, utrudniający albo wręcz uniemożliwiający równoczesną komunikację ze światem (to przeklęta konieczność w obecnych czasach, coś co jest z jednej strony wymogiem, z drugiej – jednoczesnym – uzależnieniem), coś dla amatorów bezkompromisowości, absolutnych maniaków dobrego brzmienia. Innymi słowy – nisza, niszy. Można jednak inaczej, można coś wpiąć, by było lepiej, albo w ogóle było bardzo lepiej… mieć ciasteczko i zjeść ciasteczko (no prawie ;-) ). Tym czymś są właśnie wszelkiej maści USB DACzki, uzupełnione solidnym ampem, do tego z autonomią zasilania (bateria) i zakładaną kompatybilnością z mobile. To ostatnie to nie błahostka, bo raz że standardy różne, dwa że jak z komputerem to zawsze, to z handheldem wcale nie koniecznie zawsze (działa), trzy sterowanie, możliwości uzależnione są ściśle od współpracy producenta wspomagacza z gigantem IT (software, interfejsy, ciągłe i częstsze niż w PC/Mac aktualizacje). Także to potencjalna mina i wcale nie takie „wystarczy podpiąć”.

Wspominałem wczoraj o V30. Nowym flagowcu LG, który ma łączyć światy, być kompletnym (w dziedzinie jakości audio) smartfonem, który takiego wspomagacza, jak tytułowy, zwyczajnie nie będzie potrzebować. Fajnie, problem w tym, że szanse na to, że takie dopieszczone konstrukcje (pod kątem SQ) staną się standardem na rynku są nikłe. I nie chodzi tu o to, że temat jest marketingowo be. Wręcz przeciwnie. Wspominałem o tym we wpisie, to temat nośny i może nawet znajdzie naśladowców i tylko się cieszyć, ale będzie ich mało i telefonów tak wyposażonych będzie niewiele i będą to te najdroższe, bo… Apple to widzi i inni też to widzą – królować będzie wireless. Tylko. Napisałem, że nie nastąpi to zaraz, za moment, ale też nie nastąpi to za dekadę, a nawet pół. Nastąpi to szybciej. Jak ktoś się pyta, dlaczego nawet w klamotach za 20k i więcej implementują Bluetooth, to ja mu odpowiadam krótko – a co, dziwisz się? Przecież to jest przyszłość, przecież dzisiaj muzyka to fruwa sobie, strumieniem leci do i z. Dlaczego zatem ludzie mieliby rezygnować z wygody? Bo jakość?

Na łamach nie raz, nie dwa czytaliście jak wiele się zmieniło i jak wiele się zmienia w zakresie jakościowym odnośnie transmisji bezprzewodowej. Konieczność wymusza postęp, a ten dokonuje się na naszych oczach, jest realny. Nie chcę przez to powiedzieć, że bohater naszego najnowszego tekstu nie ma czego szukać, że jest „przestarzały”. Nie, to jeszcze nie nastąpiło, to jeszcze jest potrzebne, chciane, co więcej takie wspomagacze jako rozwiązanie uniwersalne (w sensie, że zagra sobie na wynos, ale i w domu się sprawdzi podpięte pod jakiegoś PC, na stacjonarnym torze znaczy się popracuje) mają jak najbardziej rację bytu. Choć i tu widać, że producenci czują, że idzie to nowe, także IFi doskonale to wyczuwa (nowa linia produktów z modułem bezprzewodowej łączności to naprawdę nie przypadek) i trudno się dziwić. Trochę bawiąc się we wróżkę, wywróżę że za dwa, trzy lata standardem będzie bezprzewodowy moduł wielokierunkowy obsługujący każdy rodzaj transmisji. Mhm, tak to będzie wyglądało. Dobra, czas zejść z obłoczków i przejść do meritum, do naszego malucha, do iDSD Nano LE. O firmie już pisałem (patrz tutaj oraz w zajawce), nie będziemy zatem się rozwodzić kto zacz, nadmienię tylko, że to jeden z najbardziej ekspansywnych, najszybciej zdobywający uznanie użytkowników, producentów z segmentu PC Audio. I nie tylko PC Audio, bo ma ambicję oferować kompleksowe, pełne rozwiązania, gdzie znajdzie się miejsce dla czarnego krążka, gdzie cały tor będzie by IFi (no efektorów brakuje, bo w elektronice siedzą, ale kto ich tam wie, zobaczymy co przyniesie przyszłość…)

» Czytaj dalej

Pojedynek na szczycie: HE-1000 vs MrSpeakers Ether Flow vs LCD-3

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170302_075639512_iOS

Z tym tytułowym szczytem to nie do końca tak, że szczyt, no może i szczyt, ale są (jeszcze) wyższe szczyty. Wspomniałem ostatnio o tym na łamach – nowe modele są dwa, trzy razy droższe od niedawnych top of the top i ten trend w katalogach specjalistów z branży wyraźnie widać. Ceny przebijają kolejne „granice”, docieramy do finansowej stratosfery. Mniejsza. To co udało mi się zgromadzić i porównać wyznacza horyzont możliwości, mimo droższych modeli jakie pojawiły się ostatnio – serio – szczerze wątpię w nawet 10% progres (odnośnie tych procentów, to w ogóle idiotyzm, żeby opisywać to w jakiejś skali… na tym pułapie to często subtelne „inaczej”, ale już niekoniecznie „lepiej” / „gorzej”). Nowe flagowce to często, gęsto (jeszcze) bardziej luksusowe materiały, ergonomiczne zmiany w konstrukcji, które mogą przełożyć się na większy komfort użytkowania oraz… jakaś legenda (o tym, „jak to w pocie czoła…” ;-) ). Nie chcę przez to powiedzieć, że dochodzimy do ściany, ale mówiąc wprost – najdroższe do niedawna słuchawki to poziom tak wyśrubowany, że zmiany, radykalne zmiany możliwe są chyba tylko w przypadku technologicznego przeskoku (vide grafen), zastosowania całkowicie nowych rozwiązań.

W naszym porównawczym teście zmierzyły się cztery znakomite nauszniki firm specjalizujących się w produkcji słuchawek planarnych: HiFiMAN HE-1000, dwa modele MrSpeakers Ether Flow (otwarte) oraz C (zamknięte), wreszcie opisane wcześniej, redakcyjne Audeze LCD-3 (jako punkt odniesienia). Na rynek trafiła nowsza wersja „tysięczników”, ze zmianami głównie pod kątem ergonomii, LCD-3 nadal są w ofercie, a Ethery to obecnie szczyt oferty MrSpeakers (które, jak pamiętacie, od paru miesięcy ma polskiego dystrybutora). Testowanie tych wszystkich nauszników było ciekawym doświadczeniem – z jednej strony macie obiektywnie bardzo wysoki poziom w przypadku każdej z wymienionych konstrukcji, generalnie rzecz ujmując – to, co możliwe jest do osiągnięcia w zakresie jakości brzmienia w przypadku słuchawek, z drugiej to inne smaki, one się znacząco różnią, to inny patent na dźwięk… tu (znowu generalizuje) nie ma wspólnego mianownika. Ktoś mógłby z miejsca zaprotestować – no ale jak to, przecież jest jakiś absolut, jakiś poziom doskonałości, coś co stanowi cel, metę… a tu mowa o różnych, bardzo różnych sposobach reprodukcji.

…z thunderboltowego pro toolsa. Cymes!

Nie ma czegoś takiego jak „absolut” w audio. Nie ma czegoś takiego jak wzorzec z Sevres. Nigdy nie było i nigdy nie będzie. Nie jest tym absolutem wyczynowa neutralność, nie jest hiperanalityczność, nie jest (bo nie występuje w przypadku reprodukowania muzyki w domu) kontrowersyjne „jak na żywo”. Drogi, które prowadzą do obiektywnie doskonałego dźwięku (przy wszystkich ograniczeniach wynikających z subiektywnej, indywidualnej oceny) są tak różne, że w ogóle trudno tu mówić o czymś, co stanowi patent do osiągnięcia audionirwany… tych patentów jest tak wiele… każdy konstruktor wybiera pewną drogę dojścia do zakładanego rezultatu. Jak wspomniałem powyżej, postęp w głośnikach, w sposobie reprodukowania dźwięku to nie IT (brak analogii), to powolny proces, a jakaś znaczącą rewolucję mogłoby wywołać dopiero wprowadzenie awangardowych materiałów. Bez tego o żadnej rewolucji (popatrzmy na kolumny) nie może być mowy. Ze słuchawkami jest o tyle inaczej, że pewne, istotne udoskonalenia, wymuszają okoliczności. Mamy mobile, mamy zmiany w dystrybucji muzyki, mamy popularyzację tego co i na uszach. A to niejako wymusza, ułatwia adaptacje nowych pomysłów, przy czym granice tego co można da się (podobnie jak w przypadku kolumn) przekroczyć wtedy, gdy nowe materiały pozwolą znieść ograniczenia fizyczne na jakie natrafili konstruktorzy, korzystający z dotychczasowych rozwiązań, technologii.

Tytułowe słuchawki są „naj”, ale to „naj” jest różnorodne, inne, to indywidualne wybory, to nasza wrażliwość, to nasz gust. Tu nie ma mowy o dźwięku niesatysfakcjonującym. Ba, tu nie ma mowy o dźwięku, który „nie podchodzi”, bo trudno mówić w przypadku tych nauszników o niedostatkach, o czymś, czego „nie ma”. Natomiast każda z tych konstrukcji odmiennie czaruje, odmiennie bierze nas w swoje władanie, pozwala w różny (tak, to dla portfela niewątpliwie przykre, ale najlepiej, bo najpełniej dla maniaka bezkompromisowego dźwięku z nauszników to mieć całą kolekcję takich flagowców) sposób przeżywać spotkanie z muzyką, na poziomie absolutnie topowym. No dobrze, ale mamy w tytule pojedynek, niech więc subiektywna ocena podkręci atmosferę, niech to porównanie nabierze nam nieco sportowego charakteru. Pamiętajmy tylko, że tu nie ma przegranych, nie ma konstrukcji, która „a jednak”, bo w przypadku takich słuchawek zwyczajnie nie ma o tym mowy…

» Czytaj dalej

ROON+iPeng9=GAMECHANGER

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
20170711_101338000_iOS

Nowa aktualizacja ROONa? Nie. Nowe możliwości? Tak. O tym właśnie wielokrotnie wspominałem, opisując potencjał tego front-endu. Tylko front-endu, czy raczej całego ekosystemu z własnym, wyspecjalizowanym systemem operacyjnym? Tak, dzisiaj mówimy o czymś, co przekształciło się w coś dużo większego, dużo ważniejszego, w porównaniu do debiutującego nieco ponad rok temu oprogramowania. ROON ma otwartą architekturę, pozwala na modyfikacje, na stosowanie własnych interfejsów streamingowych (warstwa sterowników) tj. HQPlayer czy JPlaym, pozwala także na instalację pluginów (zaawansowana korekcja, silnik DSP) oraz… to właśnie tytułowy GAME CHANGER integrację z zewnętrznym oprogramowaniem rozszerzającym możliwości. Czy to nie jest całościowe rozwiązanie, na jakie czekaliśmy, jakie chcieliśmy widzieć w świecie komputerów, w przypadku grania z pliku? Oceńcie sami, ja już (od ponad roku) zadecydowałem, wybrałem. To jest to.

iPENG to kawał świetnego softu. Aplikacja, która parę lat temu zadebiutowała w App Store (wyłącznie iOS), stała się jednym z najpopularniejszych rozwiązań pozwalających na odtwarzanie wielostrefowe muzyki w domowych pieleszach. Fundamentem był LMS (Squeezebox / SlimDevices / Logitech). Systemowe oprogramowanie, serwer oraz kontroler multistrefowy w jednym. Logitech niestety porzucił świetne Squeezeboksy, ale na szczęście ogromna popularność tego rozwiązania, prężnie działająca społeczność, pozwoliła na dalszy rozwój LMSa, jego wielorakie modyfikacje oraz otworzyła przed wieloma developerami szanse na stworzenie czegoś nowego, innowacyjnego, nie mającego odpowiednika w świecie PC Audio.

iPeng!

iPENG pozwolił na przekształcenie dowolnego iPhone, iPoda Touch oraz iPada w strefowy odtwarzacz SB, na pełną kontrolę nad dowolną (sic!) liczbą stref, odtwarzanie w czasie rzeczywistym wielu strumieni w wielu pomieszczeniach. Jakby tego było mało, dzięki modyfikacjom LMS całość integruje nam dowolne usługi streamingowe (tak jest Tidal, jest Spotify i wiele innych), pozwala na strumieniowanie hi-resów (modyfikacja EDO w Squeezeboksach)… to coś, co w takiej skali stanowiło unikalny patent na streaming i to (cofając się) parę lat temu, kiedy te wszystkie rzeczy były zupełnie nowe, świeże, dopiero raczkowały. Ok, zostawmy na chwilę te historyczne nawiązania, dotyczące samego iPenga, zobaczymy co się stało, po połączeniu jednego z drugim…

Czekałem tylko na moment, kiedy iPENG będzie w stanie współpracować z ROONem i …od paru dni stało się to możliwe. Tytan kodu Joerg Schwieder zintegrował swojego iPENGa z ROONem. Zrobił to PERFEKCYJNIE. Efekt, cóż, przekroczył moje wyobrażenia. A przecież mówimy „tylko” o połączeniu dwóch, do tej pory funkcjonujących osobno bytów… najlepszego wg. mnie oprogramowania audio dla komputerów z czymś, co pozwalało wykorzystać post-pecety ;-) czytaj tablety oraz smartfony w domowym systemie audio jako streamery LMS. Wyobraźcie sobie, jakie to daje możliwości! Każdy handheld z oprogramowaniem systemowym od 10 w górę (iOS10) staje się multistrefowym odtwarzaczem audio, sterowanym za pośrednictwem ROONa, z jego możliwościami: integracją potężnego DSP, integracją internetowych strumieni bezstratnych, także hi-resowych Tidala, nowymi możliwościami zawiadywania lokalnymi bibliotekami audio itd. itp). Dzięki połączeniu tego oprogramowania w jedno, kompleksowe rozwiązanie, możemy przykładowo grać hi-resy z iPada (24/96 – tyle obsługuje na wyjściu tablet Apple) w tym pliki master (w aplikacji mobilnej zarówno na Andka jak i iOSa obecnie nie ma wygodnego dostępu do tego typu materiału, nie ma zakładki masters) korzystając z dużo lepszego, wygodniejszego UI, czytaj integracji tidalowych strumieni w oprogramowaniu ROONa. Ale to, powiem Wam, mało. To dopiero początek.

& ROON!

Testuję rzecz bardzo intensywnie i jestem bardzo pozytywnie zaskoczony jak gładko, jak bezproblemowo to wszystko działa. Każdy kolejny odtwarzacz multistrefowy (wszystko jedno czy iPhone, czy iPad, także starszej generacji, byle był zgodny z najnowszym iOS) odtwarza muzykę z ROONa bez żadnych „ale”, reaguje natychmiast, a dodatkowo (właśnie!) można na nim skonfigurować parametry odtwarzania dźwięku w sposób niedostępny do tej pory dla jabłkowych handheldów. To już zasługa samego ROONa, jako przykład niech posłuży binauralizacja nagrania w locie, ustawiona w silniku DSP. A to tylko mały przykład  nowych możliwości. Każdy handheld może dzięki adapterowi CCK (Camera Connection Kit) przekształcić się w wysokiej klasy strumieniowiec. Wystarczy podpiąć jakiegoś DACa (w praktyce dowolnego stacjonarnego i większość mobilnych). W takiej konfiguracji mamy to, co w ROONie nazywa się BRIDGE, czytaj end-point oparty na dowolnym komputerze z zainstalowanym oprogramowaniem, przekształcającym taki PC w końcówkę systemu audio dla systemu opartego na tym software. Jakby tego było mało, możemy znacznie zwiększyć możliwości naszych bezprzewodowych głośników oraz słuchawek, korzystających z transmisji via Bluetooth. BT nie jest z wiadomych przyczyn wykorzystywane w rozwiązaniach wielostrefowych (ograniczenia interfejsu, zasada działania point-to-point), tutaj jednak możemy wprząc słuchawki, czy głośnik do naszego multiroomu, odtwarzając muzykę via ROON. Wygodnie, bo z handhelda. Więcej. Można w ten sposób sterować odtwarzaniem (podstawowe funkcje) ze wzmiankowanego słuchawek, głośnika. Więcej. Można odtwarzaniem zawiadywać także z poziomu zegarka (vide Pebble, patrz obrazki). Sam iPENG, dzięki pełnej integracji, pozwala na pełne wykorzystanie stref w ROONie. Ot, po prostu uruchamiamy aplikację ROON REMOTE (iOS) i już. Przy czym nie tylko zawiadujemy odtwarzaniem w strefach jak to miało miejsce do tej pory (przed integracją iPENGa), ale (dzięki temu, że iPENG przekształca nam każdego handhelda w end-pointa, źródło dźwięku) również gramy muzykę za pośrednictwem iPhone czy iPada (względnie iPoda Touch).

Sterowanie strefami z zegarka?

Widgetowa wygoda

Dzięki widgetowi w iOS możecie spokojnie sterować odtwarzaniem bez zaglądania do apki, możecie także (równie dobrze) skorzystać z podstawowych funkcji sterowania na ekranie blokady. Jak wspomniałem przekazujemy dźwięk na podłączone bezprzewodowo bluetoothowe efektory, oczywiście możecie także w jednej chwili odpalić dodatkowe strumienie na podpiętym do CORE DACu, strumieniowcu (DLNA/AirPlay… może to być jakieś AppleTV, AirPort Express, albo dowolny streamer z obsługą standardu uPnP/DLNA, a nawet własnym sposobem dystrybucji dźwięku vide Sonos) czy strefowym end-pontcie opartym na komputerze (wspomniany BRIDGE z PC/MAC & DAC). To jedyne takie rozwiązanie na rynku, oferujące taką skalowalność, takie możliwości, w połączeniu z obsługiwanymi strumieniami z sieci (Tidal), pełną obsługą DSD (w tym konwersji PCM@DSD w czasie rzeczywistym) oraz potężnym silnikiem DSP. Co ważne, obecnie, po wprowadzeniu (wreszcie!) obsługi UAC 2.0 (USB Audio 2.0) do Windowsa, można ROONa potraktować jako docelowy, kompleksowy sposób dystrybucji dźwięku, odtwarzania plikowego audio w domu typu plug&play (w Windows 10 nie potrzebujemy po instalacji Creators Update dodatkowych sterowników). Integracja handheldów Apple to domknięcie tematu  (w przypadku Andka było to już wcześniej możliwe, bo ROON wspiera androidowe handheldy via UTG… tu ograniczeniem był/jest sam transport (androidowe źródło audio), który może nie dysponować takimi możliwościami obsługi dźwięku, wyprowadzenia go na zewnątrz).

iPad jako źródło …w ROONie

…i teraz jakiś DAC

…albo bezprzewodowe słuchawki

I tak iPad (iPhone) może być i jest dobrym transportem cyfrowym, pozwala na wygodną obsługę za pomocą dużego, dotykowego ekranu. iPENG oferuje takie właśnie możliwości… stanowiąc warstwę, przekształcającą posiadane urządzenia@ iOS w kolejne, roonowe end-pointy. Identyfikuje nam się to jako kolejny Squeezebox (przy czym możemy sobie dowolnie te sprzęty ponazywać, uporządkować to wedle upodobania) i w ten jakże prosty sposób mamy do dyspozycji kolejne końcówki, kolejne streamery z opcją grania stacjonarnego (stacjonarny DAC-tor) lub mobilnie (vide słuchawki/bezprzewodowe głośniki BT). Ograniczeniem jest tu tylko lokalna infrastruktura sieciowa, przy czym można spokojnie wyobrazić sobie rozbudowaną instalację, która swoim zasięgiem obejmuje (także) spory ogród, taras, patio itd. itp. Dodajmy do tego to wszystko, co oferuje sam ROON w zakresie obsługi dźwięku i mamy coś absolutnie unikatowego. Unikatowego, bo spójnego, bo stabilnego, a jednocześnie integrującego wiele rzeczy w jeden system. Wiele urządzeń, wiele systemów (operacyjnych), wiele odmiennych rozwiązań w coś, co możemy obsłużyć w prosty, szybki sposób w dowolnej liczbie pomieszczeń, w dowolnych uwarunkowaniach lokalowych (korekcja!). A przecież to nie koniec, to „tylko” kolejny etap, bo już się mówi o możliwym wprowadzeniu Dirac Live Room Correction (takie możliwości oferuje m.in. otwarty na rozbudowę możliwości silnik DSP), o wprowadzeniu przez innych developerów swoich plug-inów do oprogramowania. Możliwości są – zwyczajnie – nieograniczone.  

Co dalej? Mobilne granie? W sensie przenośne za pośrednictwem sieci komórkowej. ROON dzięki ROCK (wyspecjalizowany system operacyjny audio dla komputerków NUC) oraz ROON server (względnie CORE, jeżeli ktoś nie wyłącza swojego komputera, np. dekstopa, gdy ten pracuje 24/7) daje mocne podstawy do budowy rozwiązania typu własna chmura audio z dodatkową integracją strumieni z sieci (Tidal) w ramach jednego interfejsu, jednego, spójnego UI. Czy ROON labs zdecyduje się na takie rozwiązanie, czy będzie chciał wejść w temat grania na wynos? Patrząc na to, czym jest obecnie ROON, mało kto może z nimi konkurować w zakresie kompleksowego oprogramowania do obsługi muzyki z pliku w domu. To już system, ekosystem, z nowymi możliwościami, które generują zewnętrzne firmy developerskie, oferujące swoje rozwiązania, uzupełniające to, co gwarantuje sam ROON. To właśnie coś, co robi różnicę, bo jeden, nawet taki jak ROON Labs developer, który dba o rozwój, o wsparcie swojego produktu to dopiero początek. Rozbudowa możliwości oprogramowania może dokonywać się także dzięki zainteresowanym, innym podmiotom – developerom. To podstawowa sprawa w przypadku czegoś, co definiujemy jako ekosystem. Czy ROON jest pierwszym, z prawdziwego zdarzenia, softwareowym ekosystemem audio?

Patrząc na możliwości jakie oferuje ten tandem, nie mam co do tego żadnych wątpliwości.

O ROONie możecie przeczytać w naszych wcześniejszych wpisach: testy, opisy, poradniki nt. front-endu znajdziesz pod tym linkiempod tym oraz pod tym a także tutaj i tu. I jeszcze o tu. Wreszcie ostatni o ROCK (Roon Optimized Core Kit) tutaj.

 

Bardzo rozbudowana fotogaleria poniżej…

» Czytaj dalej

Najnowsze skrzyneczki M2Techa w redakcji: EVO DAC 2+ & EVO Clock 2. Test!

Podziel się na:
  • Wykop
  • Facebook
  • Digg
  • Google Bookmarks
  • Blip
tyt_iOS

Mam słabość do produktów tej firmy. Włosi nie ulegli pokusie dopisania co najmniej jednego zera do rachunku (wiecie, Europa, mamy wysokie koszta pracy, to nie Azja), ich produkty są wycenione niezwykle rozsądnie. Przy czym mamy do czynienia z czymś, co powstało od A do Z w słonecznej Italii. Jest pomysł, wróć… jest wiedza, gruntowna wiedza inżynierska oraz informatyczna jaka cechuje wyroby M2Techa, jest i wykonanie. Przystępne cenowo, a przy tym bardzo dobre jakościowo, nie tylko w swej klasie (określony pułap cenowy) klamoty, zazwyczaj mocno kompaktowe, wręcz miniaturowe to specjalność tego producenta. Korzystam na co dzień z ich rozwiązań, tych najprzystępniejszych (co w tym wypadku wcale nie oznacza – z ograniczeniami, a jeżeli już to tylko funkcjonalnymi, nie jakościowymi) kosztowo… linia hiFace, a konkretnie hiFace Two oraz DAC i oba naprawdę dają radę! DAC jest wręcz nieprzyzwoicie dobry jak za te niecałe 1k złotych, wygląda jak osiem nieszczęść (no tutaj jest prawdziwy plastik fantastik), ale jak to bombowo gra! Fantastyczny interfejs dla komputera i właśnie w takiej roli najlepiej (stacjonarnej) wykorzystać go w systemie. Dlaczego tak? Przypominam (patrz nasza recenzja hiFace DAC), tam nie ma żadnego wzmacniacza słuchawkowego, tam jest wyście idealnie nadające się do podpięcia pod stacjonarny tor, pod pre/integrę właśnie. Nietypowo, ale też (świetna kość, znakomita realizacja współpracy z komputerem, obsługa plików PCM nawet do poziomu 384MHz tj. DXD) właśnie dokładnie pod taki system. Słuchawki niekoniecznie, a jak już to takie stacjonarne też, a i tak warto budując taki tor wpiąć jakiś wzmacniaczyk słuchawkowy. Drugi grzdyl to świetny konwerter cyfrowy, niedołączony element salonowego systemu ze zmodyfikowanym Squeezeboksem Touch (EDOmod. – pełna gwarancja sukcesu, konwertujemy sygnał USB wychodzący z SBT do SPDIF i dalej do DACa… w tym wypadku rDACa, który po koaksialu gra wg. mnie wybitnie dobrze). I to wszystko za pieniądze, które często nie starczą na zakup audiofilskiej łączówki. To – mimo, że mam w kolekcji także dużo droższe klamoty – nadal żelazny element wyposażenia i nie wydaje mi się żebym się z tymi maluchami kiedykolwiek chciał rozstać. Takie to dobre jest, właśnie takie :)

Małe, alu boksy. Dzisiaj kilku producentów oferuje takie rozwiązania z możliwością rozbudowy, rozszerzania systemu opartego o takie malutkie klamoty

No dobrze, było o mikrusach, warto napisać coś o tytułowych pudełkach. Małe to, a tworzy cały, przemyślany zestaw/system wzajemnie uzupełniających się, wspierających skrzynek, których jedynym celem jest jak najlepsze obsłużenie cyfrowego sygnału, z jego konwersją (zarówno cyfra/cyfra, jak i – w przypadku testowanego zestawu – cyfra/analog). Tu nie ma drogi na skróty, bo (i to było swego czasu nowatorskie podejście, bo mówimy właśnie o 2 generacji EVO) każdy ze składników „dania” ma określoną funkcję, ma całościowo wynieść granie z pliku (bo taki sygnał zazwyczaj będzie dostarczany) na wyżyny. I to wyżyny absolutne – za wszystkie składniki, gdybyśmy zdecydowali się na całościowe podejście do tematu, przyjdzie zapłacić ok. 6 tysięcy. Czyli tyle ile kosztuje dobrej klasy DAC. Tu jednak mówimy o czymś innym, bo mówimy o całościowym systemie z zewnętrznym generatorem zegara (częstotliwość wzorcowa 22MHz i 24MHz dla obu częstotliwości taktowania tj. 44,1 oraz 48 MHz oraz ich wielokrotności 88.2/96/176.4/192), z konwerterem, z dedykowanym zasilaniem. Wszystko to w miniaturowej odsłonie, co nie oznacza miniaturowych ambicji. Te są duże. Z recenzji EVO pierwszej generacji wyłaniał się obraz niezwykle zachęcający – było to granie zupełnie niecyfrowe w charakterze, niebywale plastyczne, analogowe w formie. Recenzenci rozpływali się w zachwytach, zgodnie uznając, że jest to jedna z najciekawszych, tak kompleksowych, propozycji na rynku (przygotowana na obsługę sygnału także z innych cyfrowych źródeł, w tym profesjonalnych interfejsów wyposażonych z złącze I2S). Mnie osobiście trochę żal, że producent podążający wyraźnie swoją drogą, stosujący nietypowe rozwiązania (właściwe wszystkie produkty M2Techa są inne, właśnie takie trochę pod prąd) nie zdecydował się na implementację innych rozwiązań z rynku pro, mam tu na myśli FireWire oraz Thunderbolta. Ten ostatni, o czym wspominałem w teście TAC-2, potrafi zdefiniować parę rzeczy na nowo w PC Audio i wg. mnie pod pewnymi względami jest dużo lepszym rozwiązaniem od magistrali USB. Magistrali, która nigdy nie była i nie będzie „pod audio”, bo jej charakter jest na wskroś uniwersalny, wielozadaniowy i wieloobsługowy… a to generuje problemy, z którymi walczymy, walczymy, choć są rozwiązania całkowicie pozbawione dobrze znanych wad i ograniczeń tj. opóźnienia czasowe/jitter, interferencje/przenoszenie zakłóceń z magistrali/innego sprzętu pracującego (współdzielenie), przenoszenia zakłóceń z zasilania sprzętu komputerowego, portów,  etc.

I tu warto pochylić się nad propozycjami M2Techa. Oni doskonale wiedzą o wadach USB. I starają się im zaradzić. Tu wiele rzeczy zrobiono jak należy by wyrugować wspomniane ograniczenia. Nowa wersja EVO, jaka do mnie trafiła, ma być jeszcze lepsza, ma być (i jest) przygotowana do obsługi plików DXD i DSD (128). Zegar może działać w trybie automatycznego dopasowywania (w pierwszej generacji trzeba było ręcznie przestawiać) częstotliwości próbkowania. Wystarczy w tym celu podpiąć obie skrzynki dodatkowo kablem optycznym (poza BNC). Jak ktoś chce wyspecjalizowane zdać się na wyspecjalizowane zasilanie, to można jeszcze do kompletu dokupić EVO Supply, a dla tych, którzy chcą czegoś naprawdę bezkompromisowego jest jeszcze EVO Two, czytaj, konwerter cyfra/cyfra z dodatkowym interfejsem AES/EBU oraz we/wy SPDIF do domowego nagrywania (homerecordingu, w którym pomocne będzie precyzyjne dopasowanie zegara vide EVO Clock 2 oraz wspomniane złącza pro AES/EBU & I2S (tu w wariancie ze złączem HDMI)). Także można zbudować sobie system, a to jeszcze nie wszystko, bo firma postanowiła tym razem uzupełnić swoją propozycję o… wzmacniacz słuchawkowy. Cóż, trudno się dziwić, w dzisiejszych czasach, bez słuchawek ani rusz (na rynku ani rusz). Dodatkowo, najnowszym elementem linii EVO, jest DAC ze zintegrowanym gramofonowym pre. Testy przeprowadziłem na dwóch odmiennych konfiguracjach komputerowo/systemowych: iMac z najnowszym macOSem/Roonem to raz oraz MiniX nanoPC z Win10 to dwa (Win z foobarem oraz z Tidalam). Sprawdziłem jak sprawują się sterowniki (stery to mocna strona tego producenta, jw. bezproblemowa współpraca z SBT, bezproblemowa z PC/Mac… to autorskie rozwiązania, świetny team programistów za tym stoi), a całość zagrała zarówno @ słuchawkach, jak i z systemem stereo. 

Co by nie było potrzeby przełączania ręcznego, trzeba zdecydować się na dwa kable. Z prawej niezbędny do podpięcia przetwornika lub konwertera z zew. zegarem (BNC) oraz z prawej SPDIF (optyk), co pozwoli na automatyczne dopasowanie częstotliwości 

 

Zapraszam!

 

» Czytaj dalej